Niech ta majówka się już skończy, bo padnę TT_TT. Za dużo roboty, zdecydowanie za dużo roboty xD. No ale nic, trzeba robić, magisterka się sama nie napisze, teksty do pracy niestety też nie posiadły tej zdolności, a szkoda.
No a komcie i wyświetlenia dalej spadają, ehhhh. Jeszcze zapomniałam podpiąć ostatni rozdział Róży i już w ogóle sięgnęła dna: poniżęj 300 wyświetleń :(.
Miłego rozdziału! :*
============================
Nie byłam
pewna, co mu właściwie strzeliło do głowy, ani czy powinnam się na to godzić i
brać w tym udział, ale ostatecznie wygrała ciekawość i część mnie, którą z
reguły dusiłam, a której cholernie zależało na tym, by z nim wyjść. Nie
rozumiałam tej części swojej natury, ale kilkustopniowy mróz i zimny wiatr nie
sprzyjały samopoznaniu. Mogłam to robić równie dobrze przy kubku gorącej
herbaty i jakimś ciastu, za które zapłaci dziwak.
Ruszyłam razem
z nim, kierując się w stronę Costy u wylotu Nowego Świata. To była moja
ulubiona z trzech okolicznych. Zawsze było w niej mało ludzi, no i można było
usiąść sobie z spokojnym, cichym miejscu i godzinami siedzieć niezauważonym.
Taki układ był idealny dla Sebastiana, ale nie dlatego się na to zdecydowałam –
jeszcze mi nie odbiło, żeby być dla niego tak bezinteresownie miłą. Po prostu
tam były moje ulubione miejsca i serwowali kilka rodzajów herbaty – nie jeden,
jak w tej tuż koło budynku, w którym miałam zazwyczaj zajęcia.
Kiedy weszliśmy
do środka, zajęliśmy stolik i rozłożyliśmy się wygodnie. Z reguły najpierw
zamawiałam, a dopiero potem szukałam sobie miejsca, ale on widać robił inaczej,
a mi jakoś wybitnie to nie przeszkadzało. I tak wiedziałam, co chcę zamówić,
więc nie musiałam wystawać przy ladzie i ślepić w menu.
— Pójdę
zamówić, na co masz ochotę? — zapytał wybitnie z siebie zadowolony i
niesamowicie swobodny.
Dalej, kiedy
tak na niego patrzyłam, miałam wrażenie, że coś jest nie tak i znalazłam się w
jakiejś alternatywnej rzeczywistości, gdzie to ja jestem tą niepewną siebie
paranoiczką, a on próbuje nauczyć mnie, jak otwierać się na świat i ludzi.
— A jak ci się
wydaje? Herbatę. Jaśminową. I dwa ciastka z mleczną czekoladą. I hawajskiego
wrapa — wymieniłam, nie patrząc na niego.
Grzebałam w
torebce, udając, że intensywnie czegoś szukam. W rzeczywistości oczywiście nie
szukałam niczego, ale kobieta torebka to czarna dziura, więc wymówka wydawała
się solidna. Dziwak nie skomentował mojego zachowania. Wziął ze sobą portfel i
poszedł do kasy, uznałam więc, że wszystko jest w porządku.
Trochę dziwnie
czułam się z tym, że siedzieliśmy właśnie w kawiarni, a on poszedł za mnie
zapłacić. To wyglądało… jak randa. Nie byłam pewna, czy się cieszyć, czy może
raczej uznać, że pora uciekać. Bardziej skłaniałam się ku temu drugiemu – tak z
wrodzonej przezorności, ale że wszystko mnie bolało, na dworze było zimno, a
Sebastian zamawiał dla mnie jedne z niewielu potraw, które w ogóle byłam w
stanie w siebie wepchnąć, uznałam, że zostanę. Przy ludziach nic mi nie zrobi,
zresztą nie to mnie martwiło. Po prostu zmiana jego zachowania za bardzo
naruszała moją strefę komfortu.
Zapatrzyłam się
w ekran telefonu, i kiedy dziwak przyszedł do stolika, oświadczając, że
przyniósł jedzenie, wzdrygnęłam się nerwowo i z całej siły przywaliłam kolanem
w ostry kant stołu.
— Kurwa, ja
pierdole, a niech dostanie sraki i zatwardzenia ten stół jednocześnie! —
zaklęłam, starając się przynajmniej zrobić to cicho, żeby nie zwrócić na siebie
uwagi wszystkich w lokalu.
Zaczęłam trzeć
obolałe miejsce, podczas gdy brunet stał z taką z rękach i patrzył się na mnie
niepewnie, jakby nie wiedział, co w ogóle powinien ze sobą zrobić. Ten jego
szok tylko dodatkowo mnie zirytował. Powspółczułby,
ojojał, albo chociaż przestał ślepić jak sroka w gnat! Prychnęłam pod nosem
i zdawkowym machnięciem ręki dałam znać Michaelisowi, żeby wreszcie usiadł.
— Jeśli chcesz,
mam leki przeciwbólowe i jakąś maść — zaproponował, sięgając do walizki.
Nie zdążyłam
zwyzywać go od razu, bo zaczęłam się niezwykle poważnie zastanawiać, co z nim
było aż tak bardzo nie w porządku, że nosił ze sobą na co dzień maść na
stłuczenia. Miałam świadomość, że żaden z niego mężczyzna i że zapewne
przykręcając drzwi do szafki zdołałby odciąć sobie rękę śrubokrętem, ale jednak
to i tak wzbudzało we mnie mieszane uczucia. Dziwny ten dziwak i tyle.
— Nie
potrzebuję twoich leków. Chcę wiedzieć, jak mocno walnąłeś się w łeb —
odgryzłam się wreszcie i od razu zrobiło mi się lepiej, jakoś tak lżej, aż się
uśmiechnęłam pod nosem.
— Sadzę, że po
prostu dotarło do mnie, że muszę zmienić coś w swoim życiu — odpowiedział, po
kilku sekundach teatralnych pomruków.
Teatralnych –
bo doskonale wiedziałam, że musiał ćwiczyć tę odpowiedź od dłuższego czasu,
zbyt płynnie mu wyszła, nienaturalnie niemal. No ale skoro się upierał i
planował grać dalej w tę swoją dziwną grę, niech mu będzie. Na tym mi akurat
nie zależało. Byłam za to niezmiernie ciekawa, co przyczyniło się do tego niesamowitego
objawienia w małym, męskim móżdżku.
— Skoro już
jestem twoim przyrządem gimnastycznym charakteru, powiedziałbyś chociaż, co
takie się stało. Za mocno upadłeś na głowę, kiedy rozpracowywałeś sobie rękę? —
zakpiłam, zerkając na usztywnienie, które cały dzień nosił pilnie na ręce, a
które zdjął i położył niedbale na oparciu kanapy, jakby chciał mi wmówić, że
już mu nie jest potrzebne.
Sebastian
spojrzał na mnie zdziwiony. Chyba nie spodziewał się, że zapytam o coś takiego,
ale miał pecha, bo jednak zapytałam i ta nuta niepewności w jego oczach –
bezcennej niepewności – wprawiała mnie w coraz lepszy nastrój. Chwyciłam pewnie
kubek z herbatą, upiłam odrobinę, a potem wzięłam do rąk sztućce i powoli
zaczęłam jeść wrapa, udając, że tak naprawdę wcale nie ciekawił mnie powód, a
jedynie chciałam podkopać jego pewność siebie. Nie stracił motywacji, po chwili
zebrał się, by mi odpowiedzieć:
— Przyjaciel
zaproponował mi związek po kolejnym wspólnym seksie. Narzekałem, że nie bawi
mnie nasz obecny status i chciałem przestać. Otworzył mi oczy i postanowiłem
stać się kimś, kto będzie w stanie znaleźć sobie kogoś, kto naprawdę będzie
chciał ze mną być — odpowiedział tak cholernie otwarcie, przekazując tak
cholernie niespodziewaną wiadomość, że się tak cholernie zakrztusiłam, że kiedy
wyplułam kawałek mięsa, który cholernie zawzięcie próbował pozbawić mnie tlenu,
to poleciał aż do stóp przeciwległej ściany.
— Jesteś
gejem?! — zapytałam, zupełnie zapominając o tym, że miałam udawać
niezainteresowaną.
— Gej, hetero,
bi… Nie lubię etykietek — mruknął, wzruszając ramionami, ale kiedy spojrzałam
na niego groźnie, domagając się odpowiedzi, uściślił: — Jestem bi. Mówię ci to
w sekrecie, nie chcę uchodzić za uczelnianą atrakcję, ale to chyba oczywiste,
prawda?
— Jesteś bi… To
by tak cholernie dużo tłumaczyło… — jęknęłam sama do siebie, nie słuchając
nawet, co on tam mówił.
Ale teraz
zarówno jego pedalski sweterek z golfem, w którym wyglądał przeuroczo, jak i
gejowskie porno na dysku dekodera, nabierało sensu. Nie, żebym oceniała, czy że
miałoby mi to przeszkadzać, ale jednak nie spodziewałam się tego po nim.
Najprędzej bym założyła, że zwyczajnym zniewieściałym facetem, którego nikt nie
chce. Niby się tak bardzo nie pomyliłam, ale kiedy wspomniał o stosunku z
przyjacielem, poczułam się dziwnie. Tak dziwnie, że nie miałam słowa, którym
mogłabym to opisać, dlatego zdecydowałam się na to, które właściwie nie
wyrażało nic konkretnego.
~*~
— Dobrze się
czujesz? — zapytałem, śmiejąc się w duchu z zaskoczenia dziewczyny.
Ciekaw byłem,
co ona musiała sobie o mnie dotąd myśleć, skoro taka rewelacja sprawiła, że
niemal się udusiła. Chciałem ją nawet zapytać, ale moja pewność siebie nie
działała jeszcze tak sprawnie. Na razie triumfowałem, że w ogóle udało mi się
podzielić z nią moją relacją z Michałem, choć jego imię zostawiłem dla siebie.
Właściwie dla jej dobra, takiego szoku mogłaby już zwyczajnie nie znieść.
— Dziwnie —
odpowiedziała nieobecnie, aż zacząłem się zastanawiać, czy na pewno dobrze
zrobiłem, mówiąc jej prawdę.
Przecież zawsze
mogłem powiedzieć cokolwiek innego, nie zorientowałaby się na pewno, a nawet
gdyby, pewnie by mi nie wytknęła. Niestety na tego typu przemyślenia było zbyt
późno. Niepostrzeżenie wyciągnąłem jebną z tabletek uspokajających i połknąłem
ją wraz ze sporym łykiem kawy o smaku brownies.
Kolejny
niemęski fakt na mój temat: lubiłem czasem wypić takie wynalazki. Oczywiście
nie na co dzień i na pewno nie chciałoby mi się marnować cennego czasu pisania
rozprawy na gimnastykowanie się nad kubkiem kofeiny, ale jeśli byłem w miejscu
podobnym do Costy, chętnie raczyłem się nowościami. Kilka z nich naprawdę warte
było spróbowania.
— Powiesz coś?
Ta cisza nieco mnie krępuje — zapytałem, wypiwszy pół kubka kawy.
Katarzyna
zdążyła już jeść wrapa i w dalszym ciągu męczyło to samo ciastko, jedząc je tak
powoli, jakby na siłę starała się to przedłużać. W międzyczasie zdjęła buty i
usiadła na kanapie po turecku, odsuwając się jak najdalej ode mnie. Atmosfera
nie była najprzyjemniejsza, zaczynało mnie to męczyć, a przecież to miała być
przyjemność.
— Przepraszam,
nie powinienem był tego mówić. Zapomnij o tym, to głupi żart — wycofałem się w
końcu, czując, że to, co zrzuciłem na call girl, za bardzo jej ciążyło, a
przecież nie chciałem uprzykrzać jej życia.
— Kłamiesz. To
była prawda. Nie lituj się nade mną, gorszych rzeczy się dowiadywałam. Jesteś
tylko jakimś zdziwaczałym profesorkiem, który lubi wkładać, gdzie popadnie.
Żadna rewelacja — prychnęła, mrużąc oczy w złości.
Właściwie zazwyczaj to mnie wkładają –
cisnęło mi się na usta, ale instynkt samozachowawczy wygrał tym razem z
idiotycznym poczuciem humoru. W przeciwnym razie mogłaby wybuchnąć, a talerz,
który przed nią stał, wyglądał na ciężki.
— To jak mam ci
poprawić humor? To spotkanie miało być prezentem dla ciebie. Nie powinnaś być
zdenerwowana, to bez sensu — tłumaczyłem łagodnie, powoli przysuwając się do
niej na kanapie.
— A kto ci w
ogóle powiedział, że ja cokolwiek od ciebie chcę? Chyba za głęboko ci ktoś
wsadził i ci się we łbie pokiełbasiło, jeśli myślisz, że siedzenie z tobą w
idiotycznej kawiarni miałoby mnie uszczęśliwić!
No i wybuchła,
brawo, Michaelis. Kilkoro ludzi siedzących wokół spojrzało na nas z ukosa, ale
na szczęście nikt nie przyglądał się nazbyt długo. Dziewczyna poderwała się z
siedzenia, wściekle wcisnęła nogi w buty, ubrała się i wyszła, biorąc ze sobą
drugie ciastko i kubek z resztą herbaty. Nawet się ze mną nie pożegnała. I co
ja takiego zrobiłem?! Byłem miły i szczery i tak los mi się odwdzięcza? I na cholerę ja w ogóle próbuję…
~*~
Cholerny idiota! Debil, kretyn, palant,
śmieć, nienawidzę go! Nienawidzę! – powtarzałam w myślach, niemal biegnąć
Nowym Światem w stronę domu. Paliłam jednego papierosa za drugim, nie dając
sobie nawet chwili wytchnienia, bo wiedziałam, że jeśli na chwilę przestanę
skupiać się na wdychaniu i wydychaniu dymu, to rozbeczę się na środku ulicy. A
to była ostatnia rzecz, jakiej wtedy chciałam. Płakać na środku ulicy z takiego
powodu? Idiotyzm!
Dlaczego
Michaelisowi wydawało się, że spotkanie z nim sprawi mi przyjemność? Skąd on
mógł wiedzieć takie rzeczy, skoro nawet ja, kiedy mi to zaproponował, nie
wiedziałam, jak się czuję? Może jednak nie był wcale taki nieśmiały, na jakiego
wyglądał. Prawdziwie zamknięci w sobie ludzie nawet nie śmieliby pomyśleć w
tych kategoriach. Ja bym nigdy nie pomyślała, że moja obecność w ogóle mogłaby
na niego pozytywnie wpłynąć! A ten, proszę!
I dlaczego
chciało mi się płakać? Poczułam się tak cholernie zażenowana, kiedy uznał, że
to prezent, że nie umiałam zareagować inaczej, jak tylko uciec. Zanim jednak
doszłam do domu, mniej więcej w okolicy ławki przy schodach na lipowej, gdzie
dowiedziałam się, że dziwak zna japoński, zorientowałam się, że to było nasze
ostatnie spotkanie przed nowym rokiem. Ostatnia chwila, by twarzą w twarz
życzyć sobie wesołych świąt, nowego roku i innego infantylnego bełkotu bez
pokrycia, ale jednak. A ja nawet nie rzuciłam zdawkowego „nara”. Uświadomienie
sobie tego dobiło mnie do reszty. Zupełnie pozbawiona motywacji ledwie w ogóle
dopełzłam do tego domu, a zaraz potem wpakowałam się z telefonem do wanny i
przez pół godziny wpatrywałam się w wyświetlacz, zastanawiając się, czy
przypadkiem nie powinnam przeprosić.
Po półgodzinnym
trzymaniu komórki w ręce, postanowiłam nie pisać. Miałam prawo zareagować tak,
jak zareagowała. Nie codziennie słyszy się takie rzeczy, to mimo wszystko nie
pozostaje bez echa. To jego wina, mógł przemyśleć to, co mówi, robi i myśli,
ale tego nie zrobił. Wmawiałam sobie, że podjęłam słuszną decyzję tak długo, aż
w końcu sama to uwierzyłam i z czystym sumieniem mogła zrelaksować się,
wdychając czekoladowy olejek do kąpieli.
W zasadzie nie
lubiłam tych wszystkich kąpielowych pierdół. Po nich zawsze miałam śliską skórę
i wrażenie, że cały czas jestem brudna i tłusta, ale że olejki miały ładny zapach,
to jakoś to znosiłam. Oczywiście przy wychodzeniu z wanny zawsze żałowałam, że
jednak się zdecydowałam, bo prawie za każdym razem musiałam się pośliznąć i
nabić sobie siniaka, ale pod tym względem nigdy nie uczyłam się na błędach i
tylko wiecznie je powielałam.
Pachnąca
czekoladą poszłam do kuchni, zaparzyłam herbatę, a potem z pachnącym jagodową
muffinką kubkiem usiadłam na łóżku i włączyłam komputer. Praca – coś, co zawsze
pozwalało mi się wyciszyć, odciąć od myśli i całkowicie skupić na czymś niezwykle
nieistotnym, jak elektryczne hulajnogi czy wybór idealnego długopisu dla
dziecka. Pisałam, przekonując siebie i potencjalnych czytelników, że nie ma
produktów lepszych nad te, które kazano mi polecić, a kiedy skończyłam, było
już grubo po północy.
Zastanawiałam
się, co powinnam ze sobą zrobić, bo na spanie wciąż było zbyt wcześnie, a ja
starałam się trzymać rutyny, żeby następnego dnia nie musieć ćpać zbyt wielu
tabletek. Poszłam tylko po wieczorną dawkę leków, a potem bezmyślnie
przeglądałam popularne strony z obrazkami. Niestety Internet, w przeciwieństwie
do pracy, wcale nie chciał mi pomóc w zapomnieniu o tym, co się wydarzyło. Gif
o świętach, trzy obrazki o świątecznej kawie, mem o studentach, kolejne obrazki
świąteczne, para gejów w szpilkach, gif o świątecznej kolacji, kolejni geje,
jakieś animowane yaoi… Zirytowana trzasnęłam klapą komputera i sięgnęłam po
telefon.
Oczywiście
cisza, jakżeby inaczej. Nie, żebym spodziewała się wiadomości, ale jednak
nadzieja umiera ostatnia. Doszłam do wniosku, że spaprałam sprawę po całości i
powinnam zakopać się pod stertą brudnych ciuchów i nie wychodzić, dopóki nie
stanę się kimś innym. Gdybym tylko mogła, pewnie bym tak zrobiła, ale już
zaraz, następnego dnia, trzeba było wybrać się w niechcianą podróż do domu. Byle do dwudziestego szóstego, byle do
wieczora i wrócę do domu – powtarzałam sobie na pokrzepienie.
I tak, jak
przez kilka godzin od rozstania z dziwakiem udało mi się niczego nie napisać,
tak o wpół do trzeciej zmiękłam, wzięłam telefon po raz kolejny i napisałam
niesamowicie schematyczną wiadomość:
„Wesołych świąt
i szczęśliwego nowego roku!”
Takiego
lakonicznego bełkotu nie wysyłałam nawet do osób, do których tylko wypadało go
wysłać, ale po piętnastu minutach zmagań, doszłam do wniosku, że gra nie jest
warta świeczki, bo Sebastian zapewne i tak miał mnie już za nietolerancyjną,
gburowatą idiotę. Chociaż jakby się nad tym zastanowić, ja myślałam tak o nim i
nie powstrzymało mnie to przed zbliżeniem się do niego, by potem niezwykle
hucznie to spierdolić.
„Wzajemnie.
Wesołych świąt. Przepraszam.”
Wiadomość
przyszła chwilę po raporcie doręczenia smsa z mojej strony. Równie lakoniczna,
i tylko to ostatnie słowo sprawiło, że poczułam się nieco lepiej. Bo może
jednak nie wszystko było stracone? Nie wiedziałam, czy to ja mam taką bujną
wyobraźnię, czy Michaelis tak bardzo nie szanował sam siebie, ale w tamtej
chwili myślałam o tym nieco inaczej. Zawiedziona sobą, zmęczona i zirytowana
położyłam się spać, by odleżeć swoją godzinę, a potem śnić jakieś idiotyczne
bzdury, w rezultacie ani trochę nie odpoczywając.
WRACAM , WRACAM do świata żywych i twoich komentatorów. Masz trochę literówek do poprawy. No i te teksty mnie rozwaliły!
OdpowiedzUsuń,,— Kurwa, ja pierdole, a niech dostanie sraki i zatwardzenia ten stół jednocześnie! — zaklęłam, starając się przynajmniej zrobić to cicho, żeby nie zwrócić na siebie uwagi wszystkich w lokalu." Dokladnie , dokładnie taką samą sytuację odwaliłam w poniedziałek rwż w RESTAURACJi.
,,— Jesteś gejem?! — zapytałam, zupełnie zapominając o tym, że miałam udawać niezainteresowaną.
— Gej, hetero, bi… Nie lubię etykietek — mruknął, wzruszając ramionami, ale kiedy spojrzałam na niego groźnie, domagając się odpowiedzi, uściślił: — Jestem bi. Mówię ci to w sekrecie, nie chcę uchodzić za uczelnianą atrakcję, ale to chyba oczywiste, prawda?
— Jesteś bi… To by tak cholernie dużo tłumaczyło… — jęknęłam sama do siebie, nie słuchając nawet, co on tam mówił." Jaki szoooook. No przecież ona przeczuwała no to ja nie rozumiem.
,,Cholerny idiota! Debil, kretyn, palant, śmieć, nienawidzę go! Nienawidzę! – powtarzałam w myślach, niemal biegnąć Nowym Światem w stronę domu" oj Kasiu , Kasiu...
Ahahaha, witsj z powrotem. Wybacz,że tak późno, ale życie mnie zjadło xD.
UsuńJedną rzeczą jest coś wymyślać, inną zupełnie dowiedzieć się, że to prawda szok jednak jest, mimo wszystko :P.
A literówki wiem, będę musiała poprawić, bo rozdział rozdziałnie był betowany, bo mi zabrakło czasu TT_TT.