Dziś znów będzie rozdział dla fanów rozterek miłosnych Sebastiana... A raczej dla jego narzekania na ich brak. No cóż, w każdym razie zapowiadam, że będzie jednak scena z tych, które dwukrotnie podnoszą wyświetlenia rozdziałów xD. I za tydzień także, więc aseksualnych oraz takich, którzy posiadają jakieś wyczucie smaku proszę o nie jedzenie i nie picie podczas czytania, bo jak to się skończy pawiem, to ja za to nie odpowiadam xDDDD.
Nie no, tak źle nie jest, żartuję sobie :*.
Miłego! :*
================================
Po tym, jak
Kasia wybiegła z kawiarni, stałem się tematem numer jeden szeptaniny ludzi przy
okolicznych stolikach. Nie wpływało to dobrze ani na moje samopoczucie, ani na
pewność siebie, za to karmiło paranoję, w krótkim czasie doprowadzając do tego,
że wewnętrznie trząsłem się ze zdenerwowania i znów wróciłem do dawnego, dobrze
znanego stanu umysłu, do którego byłem tak przyzwyczajony, że chociaż go
nienawidziłem, odczułem ulgę. Widać nie było mi pisane zostanie wartościowym
członkiem społeczeństwa, a Michał naprawdę miał być moją jedyną perspektywą.
Zacząłem
żałować, że mafia, która go ścigała, nie miała z mafią właściwie nic wspólnego.
Gdyby miała, może musiałby pomieszkać u mnie jeszcze przez jakiś czas, a tak
szedłem rozświetloną ulicą zupełnie sam, w stronę pustego domu, w którym jak na
starego kawalera przystało – czekał na mnie kot. Próbowałem sobie wmówić, że
chociaż on uśmiechnie się na mój widok, ale nie byłem naiwnym idiotą… To znaczy,
nie byłem AŻ TAK naiwnym idiotą, by nie wiedzieć, że kot miał mnie w niewiele
mniejszym poważaniu niż cała reszta świata.
Mimo niechęci
do czego- i kogokolwiek, wyciągnąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem do Stawa.
Chciałem go do siebie zaprosić. Na seks, narkotyki, alkohol – cokolwiek było mu
tam na rękę, byle tylko ktoś odwrócił moją uwagę od użalania się nad sobą. On
jednak był już na jakiejś imprezie i kiedy podchmielony zapytał, czego chcę,
zmyśliłem jakąś kretyńską bajeczkę i rozłączyłem się możliwie najszybciej.
Miałem być
pewny siebie. Zatrzymałem się naprzeciwko jednej z wystaw sklepowych, udając,
że przeglądam stojące tam bambetle, kiedy w rzeczywistości studiowałem swoją
żałosną gębę. Wyglądałem co najmniej tak, jakby mnie coś przejechało albo
wysrało, albo oba na raz. Nie chciałem tak wyglądać. Powinienem o siebie
zadbać, wziąć się w garść nie tylko na chwilę, ale i na dłużej, by takie
sytuacje jak ta dzisiejsza nie rujnowały ciężko wypracowanego nastroju.
Oczywiście pomyślenie o tym było prostsze, niż rzeczywiste zrobienie czegoś,
ale uznałem, że się nie poddam.
Jeszcze raz
zadzwoniłem do Stawa, a kiedy wyjęczał mi do słuchawki, że zatruwam mu życie,
zapytałem, gdzie go poniosło, bo zamierzam zatruwać mu je na żywo. Mimo że był
podchmielony, zaskoczenia w jego głosie nie dałoby się nie wyczuć. Podał mi
adres i trzy razy zapytał, czy będę umiał dotrzeć, a ja spokojnie trzy razy
zapewniłem go, że wiem, jak korzystać z nawigacji. Specjalnie się uczyłem, żeby
znów nie musiała mi pomagać jakaś litościwa nieznajoma w środku nocy.
Bar, w którym
przesiadywał Michał, znajdował się niedaleko domu. Było widać, że to typowa
studencka miejscówka: tanie piwo, niewyszukany wystrój wnętrza, szklanki z
zaciekami, smród alkoholu i papierosów oraz głośne rozmowy i tandetna muzyka.
Normalnie nawet nie wszedłbym do środka, ale tym razem było mi już obojętne, no
i chciałem udowodnić sobie, że potrafię być normalny.
Na tle pijanych
studenciaków nie wyglądałem nawet tak okropnie, biorąc pod uwagę, że piwo
otrzymałem od razu, a barman nie spojrzał na mnie w ten pełen współczucia i
zażenowania sposób, w jaki przelatywał wzrokiem po wszystkich zapijaczonych
dzieciakach po kolei. Nieco podniósł mnie na duchu, dlatego wybitnie radośnie
podziękowałem mu za piwo i poszedłem szukać przyjaciela.
Siedział niemal
na samym końcu lokalu, przy wielkim stole w otoczeniu bandy nieznajomych mi
ludzi. Nie złamałem się. Podszedłem, przywitałem się i nawet otrzymałem skrawek
siedzenia. Wprawdzie z dala od jedynej osoby, z którą mógłbym swobodnie
porozmawiać, ale lepsze to niż nic.
— Sebuś, to są
wszyscy. Wszyscy, to jest Sebuś, mój przyjaciel mózgowiec — przedstawił nas
niesamowicie pomocnie, od razu czułem się jak u siebie…
— Cześć,
wszyscy — mruknąłem, przewracając oczami.
Zaskakująco mój
gest nie spotkał się z niechęcią, jakaś dziewczyna nawet zachichotała pod nosem
i może gdyby nie wyglądała tak, jakby ją przejechał walec, wysrał pies i
przemieliła maszynka do mięsa, spróbowałbym z nią porozmawiać, ale zwyczajnie
nie dałem rady. Przez kilka minut siedziałem cicho, modląc się nad swoim piwem,
dopóki ktoś nie przyniósł do stołu całej tacy kieliszków z wódką i nie zaczął
wrzucać ich do kufli z piwem. Nienawidzę
piwa… – westchnąłem w duchu, ale posłusznie odgrywałem swoją rolę, rycząc
zadowolony w ślad za resztą.
Michał spojrzał
na mnie porozumiewawczo, więc wziąłem swoje skażone piwo i wypiłem je jednym
haustem, z głośnym hukiem odstawiając puste naczynie na blat. Znajomi Stawa
zaczęli wiwatować i przyjęli mnie do swojego grona, jakbym przeszedł jakąś
inicjację. Od tej chwili nie miałem nawet kilkunastu sekund spokoju. Ciągle
ktoś coś do mnie mówił, o coś pytał, czegoś chciał, dotykał mnie, podstawiał
kolejne piwa… Gdybym nie był tak upojony swoim towarzyskim sukcesem, pewnie
zauważyłbym, że się upiłem, a nadmiar bodźców z otoczenia aktywował
introwertyczny alarm, pozbawiając mnie resztek sił, ale byłem zbyt
podekscytowany, więc nie zorientowałem się, dopóki nie zwlokłem się chwiejnie
do toalety.
O stanie
przybytku nie chciałem nawet myśleć. Smród, brud i strach pomyśleć co jeszcze,
biorąc pod uwagę, że nawet mętnym wzrokiem byłem w stanie wszystko dostrzec.
Zawisłem nad muszlą klozetową, wyciągnąłem telefon i odczytałem wiadomość. Ktoś
wysyłał mi życzenia świąteczne. Chwilę zajęło mi dojrzenie, kto to był.
Mrugałem, mrużyłem oczy i stroiłem miny do telefonu, aż w końcu się udało.
Zorientowawszy się, kim była autorka smsa, odpisałem pospiesznie, wkładając
wszystkie siły w to, by nie popełnić żadnego błędu, a potem wysłałem wiadomość,
wcisnąłem telefon w kieszeń i czym prędzej opuściłem toaletę.
Wróciłem chyba
w najgorszej możliwej chwili. Kiedy dotarłem do stolika, Michał właśnie lizał
się z jednym z siedzących obok siebie mężczyzną. Nawet nie zauważył, że
przyszedłem. Niby nie miał obowiązku, bo w końcu to ja mu powiedziałem, że go
nie potrzebuję i znajdę sobie kogoś na stałe, ale… Zrobiło mi się źle. Staw w
ogóle się nie zorientował, a kiedy w końcu odkleił się od tego cholernie
przystojnego bruneta, powiódł mętnym wzrokiem po zebranych, uśmiechnął się i
zamówił tyle piw, ile osób gnieździło przy stole.
Siedziałem tam
jeszcze godzinę, rozmawiając, ciesząc się niebywałym sukcesem i usilnie ignorując
to, co widziałem, ale w końcu ludzie zaczęli się rozchodzić i nim się
obejrzałem, zostałem tylko ja, Staw, jego nowa zabawka i ta brzydka dziewczyna
– Klaudia, która wyraźnie chciała spróbować szczęścia. Nie zamierzałem nawet
robić jej nadziei: nie dlatego, że byłem miły, po prostu się brzydziłem.
— Wracam —
oświadczyłem podniesionym głosem, przerywając kolejne glonojadliwe pocałunki
Michała.
— No co ty,
siedź. Odprowadzimy cię do domu! — zaproponował rozbawiony, naprawdę nie widząc
niczego złego w swoim zachowaniu.
I właściwie
miał rację, nie robił niczego niewłaściwego. Gdybym spotkał się z nim dopiero
jutro i dowiedział się, że kogoś bzykał, pogratulowałbym mu i zwyczajnie to
zignorował, bo w końcu mieliśmy swój luźny układ, ale jednak oglądanie go z
kimś innym zwyczajnie sprawiało mi ból. Dlatego też uparłem się przy swoim, za
trzecim razem warcząc na Stawa, żeby się ode mnie odpieprzył i poszedł wreszcie
przerżnąć swoją zdobycz, a potem wyszedłem z baru niemal w taki sam
nieokrzesany sposób, jak call girl kilka godzin wcześniej.
Dobrze, że w
barze nie było już nikogo trzeźwego ani znajomego, kto mógłby rozpowiedzieć po
całym mieście, jak się zachowałem, wtedy dopiero poczułbym się niepewnie. Tymczasem
szedłem w stronę domu, powoli, by nie zaliczyć gleby, rozmyślając o tym, co się
wydarzyło. Doszedłem nawet do wniosku, że ostatecznie wyszło mi to na dobre, bo
proces socjalizacji poszedł całkiem sprawnie. Tylko mdłości, zawroty głowy i
niewyraźny obraz przed oczami nieco utrudniały mi życie.
Mimo wszelkich
przeciwności jakoś dawałem radę iść w kierunku domu. Nie potykałem się i nawet
nie gubiłem drogi – specjalnie ustawiłem kolory w GPS-ie na takie o ogromnym
kontraście, żeby nawet ślepy zobaczył. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nagle
ktoś mnie nie szarpnął za ramię. Odruchowo krzyknąłem, żeby spierdalał, a zaraz
potem sprawdziłem, czy nie poszczałem się ze strachu (na szczęście nie).
— Ej, wyluzuj,
to tylko ja! — krzyknął mój oprawca, wyciągając ręce przed siebie.
— Co tu robisz?
I gdzie twoja zabawka? — zapytałem, zerkając za Michała w poszukiwaniu tego
przystojnego pustaka.
— Nie tutaj.
Ruszaj się, bo mi zimno. Masz na chacie tego drogiego łyskacza, czy już całego
obaliliśmy?
— Chyba ty
obaliłeś… — mruknąłem niezadowolony.
Poczułem się
jak obrażona księżniczka, której książę zrobił wielką łaskę i odstawił
romantyczną szopkę, byle tylko zaruchać. I co, miałem dać mu teraz dupy z
wdzięczności czy w ramach prezentu gwiazdkowego?
— No, no —
odparł, przewieszając rękę przez moje ramię, a kiedy zobaczył, że ani odrobinę
mnie to nie bawi, obślinił pół mojej twarzy, najwyraźniej uznając, że to miało
być urocze. — Nie strzelaj fochem, stara dupa jesteś. Zrobię ci drinka,
zamówimy jakieś żarcie i opowiesz, kto znowu spierdolił ci nastrój, pasi?
— Skąd pomysł,
że mam ochotę ci o tym mówić?
— Sebuń, stary,
ile lat się znamy?
Spojrzałem na
niego znacząco, a potem oboje zamilkliśmy. Nie było sensu dłużej zaprzeczać,
Staw doskonale wiedział, co mnie trapiło. Nie wiem, jak on to robił.
Niezależnie od tego, jak bardzo by się nie nabzdrygnolił, ile by nie zaćpał i
jak długo nie spał, nawet jeśli nie potrafił wysikać się do muszli zamiast na
podłogę, zawsze bezbłędnie potrafił ocenić mój nastrój. Jakaś supermoc, czy ki
chuj.
Nie ciągnąłem
rozmowy dalej. W milczeniu doszliśmy do mojego mieszkania, trafiając w guzik z
odpowiednim numerem piętra już za trzecim razem, a kiedy weszliśmy do domu,
Michał obrał kurs na moją lodówkę, wyciągnął z niej po piwie i przyszedł do
mnie do salonu, siadając obok na kanapie. Na blat stolika do kawy rzucił
woreczek z marihuaną i bletki, a potem zaczął szukać w Internecie czegoś do
jedzenia.
— Sebuś,
chińszczyzna? Dobrze wchodzi po zielonym. Pizzy nie lubisz, może makaron? O,
albo to tajskie gówno, słyszałeś o nim?
— Nie, nie
słyszałem. Nie chcę zamawiać żarcia z jakichś podejrzanych miejsc. Skoro już
musimy, to niech będzie ten chińczyk — westchnąłem, zerkając przez jego ramię w
wyświetlacz.
O ile Staw
wiedział, gdy miałem zły nastrój, o tyle czasem zdawał się specjalnie ignorować
to, że nie lubiłem piwa, miałem spore problemy z jedzeniem na wynos, nie
wspominając już nawet o tym, że doskonale wiedział, że miałem jutro z rana
jechać do ciotki. Wyglądało jednak na to, że wszystkie inne moje problemy nie
były istotne, póki Michał miał swoją wizję tego, jak mi pomoże. Z niewiadomych
przyczyn jego plan musiał uwzględniać wszystko, czego nie cierpiałem, ale może
był w tym jakiś głębszy sens, a ja byłem zwyczajnie zbyt głupi, by to pojąć…
Otworzyłem
piwa, żeby nie stały i nie grzały się na próżno. On zamówił jedzenie. Miało się
zjawić w ciągu pół godziny. Michał oczywiście nie miał mi nic do powiedzenia. O
drinku, którego rzekomo miał mi przygotować, też najwyraźniej zapomniał, chyba
że mówiąc łyskacz, znów miał na myśli jakikolwiek alkohol, bo nie chciało mu
się wymawiać całych trzech sylab.
Zdążyliśmy wypić,
prowadząc typową, pijack rozmowę o niczym konkretnym, która przerodziła się w
zaciętą wymianę zdań na temat, który był mi całkowicie obojętny. Nie chciałem
jednak dać wygrać dyskusji Stawowi, bo byłem na niego wściekły, dlatego
upierałem się przy swoim, póki nie zadzwonił domofon i kumpel nie wstał, żeby
zapłacić i odebrać żarcie. Jego wyjście w milczeniu uznałem za swoje
zwycięstwo. Szczególnie że kiedy wrócił, ani słowem nie odniósł się do
wcześniej podjętego wątku.
Usiedliśmy obok
siebie na kanapie, zjedliśmy tłustą chińszczyznę, a potem wyciągnąłem z
kieszeni portfel, żeby oddać Michałowi pieniądze. Byliśmy u mnie, więc to ja
powinienem płacić, miałem zasady. Nawet jeśli byłem zdenerwowany, nie powinno
to wpływać na moje zachowanie aż do tego stopnia. Z racji tego, że byłem
zirytowany, wepchnąłem Stawowi pieniądze niemal na siłę, a potem równie
zdenerwowany wcisnąłem plecy w oparcie siedziska.
— Podobno
miałeś zrobić drinki, chyba że już zdążyłeś zapomnieć — prychnąłem, krzyżując
ręce.
— Aa, tak, no
racja! — Ocknął się nagle.
Wstał,
wyciągnął alkohol z barku, a potem zniknął w kuchni. Słyszałem, jak rozbijał
się o wszystkie meble po kolei, ale kiedy wrócił, trzymał w dłoniach dwie
kanciaste szklanki z grubym dnem, wypełnione lodem zalanym moją ulubioną
whisky. Wręczył mi wilgotną szklankę, kłaniając się ceremonialnie, a potem
usiadł obok. Oczywiście przytargał ze sobą również wiadro lodu i utkwioną w nim
butelkę, bo uznał, że nie będzie za każdym razem biegał tam i z powrotem. Nie
skomentowałem, zamoczyłem tylko usta w alkoholu i wyciągnąłem fajki. Od tego
pijaństwa zupełnie zapomniałem, jak bardzo byłem uzależniony od nikotyny.
Dym unosił się
spokojnie ponad naszymi głowami. Kiedy spaliliśmy, Staw zrobił skręta, a potem
przygotował kolejne drinki. Przysunął się do mnie niebezpiecznie blisko i
zaczął obłapiać moje udo. Odepchnąłem go, jawnie okazując niezadowolenie,
jednak zrobiłem to tak niefortunnie, że szklanka wysunęła mu się z dłoni i cała
jej zawartość wylądowała na moich spodniach, jakbym miał mało powodów do
złości.
— Ups —
skomentował niezwykle rozbawiony.
— Zajebiście,
będę robił pranie w środku nocy.
— Pierdolisz —
odparł i tymi samymi ustami, którymi jeszcze niedawno glonojadził jakiegoś
nieznajomego, teraz przyssał się do mnie, za nic nie pozwalając się odezwać.
Jeśli myślał,
że w ten sposób mnie ugłaska, to… Jak zwykle miał rację. Tym razem jednak nie
miałem zamiaru ani dawać mu dupy, ani satysfakcji. Szarpnąłem go za włosy i
spojrzałem wściekle w jego oczy.
— Zrób z tym
coś — burknąłem, zwracając wzrok ku ciemnej plamie na jeansach.
W odpowiedzi
usłyszałem złośliwy śmiech. Poczułem się upokorzony, dlatego w odwecie pchnąłem
jego łeb w stronę swojego krocza, wystarczająco jednoznacznie dając do
zrozumienia, czego od niego oczekuję. Zrozumiał. Po raz drugi się nie zaśmiał.
Rozpiął mokre spodnie i zsunął ze je mnie, zostawiając zmięty materiał w
kostkach. Sam klęknął przede mną na podłodze i dopiwszy drinka, zaczął lizać
mojego penisa swoim lodowatym jęzorem. Aż mną wzdrygnęło, co Stawowi wydało się
cholernie zabawne.
Zignorowałem
go. Położyłem głowę na krawędzi oparcia, odchylając ją w tył i zamknąłem oczy,
nie zamierzając ruszać się z miejsca, ani nawet jęczeć jak jakaś porno gwiazda
podczas nagrywania kluczowej sceny – to by dało Michałowi zbyt wiele
satysfakcji, a ja chciałem, by poczuł się wykorzystany.
Jego język
zastąpiła kostka lodu, której chłód zmusił mnie do zagryzienia wargi aż do
krwi, byle tylko siedzieć cicho. Cholerny kretyn. Nienawidziłem tego, co robił,
ale jednocześnie w jakiś nienormalny sposób strasznie mnie to kręciło. Bawił
się ze mną w ten sposób, póki lód nie stopniał. Usłyszałem, że sięga po
następną kostkę, nie pozwoliłem mu. Dopchnąłem głowę Stawa, zmuszając go, by
wreszcie zabrał się do pracy. Wtedy chyba wreszcie do niego dotarło, że to nie
była kolejna zabawa, tylko prawdziwa wściekłość i suczy chłód. Bycie wycofanym
miałem opanowane do perfekcji, wystarczyło dodać do tego nieco złości i była ze
mnie idealna zimna suka, przynajmniej w wyobraźni.
Kiedy
doszedłem, Michał odsunął się i wrócił na swoje miejsce na kanapie, tuż obok
mnie. Wpatrywał się we mnie irytująco tak długo, aż nie otworzyłem oczu i nie
poraziłem go spojrzeniem.
— To nic nie
zmienia, dalej jestem wściekły.
— Znaczy, że mi
się nie odwdzięczysz? — zapytał, zupełnie ignorując istotę problemu.
— Sam się sobie
odwdzięcz. I zrób mi drinka. — Zamknąłem oczy i ponownie się odciąłem, wietrząc
kroczę na całe mieszkanie.
— Hmmm… No,
niech będzie.
No to od czego tu zacząć ... PRZEPRASZAM strasznie za brak odzewu , ale okres ostatecznej poprawki ( choć znając te aroganckie łachudry moja średnia i tak - któż by się tego spodziewał - nie dojedzie nawet do 4.30 ) został na Amen zakończony .
OdpowiedzUsuńChciałam na początku przeczytać sam rozdział ostatni i go skomentować , ale jednak okazało się , że sporo mnie ominęło przez te parę tygodni odizolowania się od świata , więc musiałam przeczytać wszystko od ... 23 fragmentu Dziwaka ? Już nie pamiętam , ale trochę to zajęło i przy okazji ominęła mnie ( chociaż bardzo anemiczna ) część świąt , a co za tym idzie także i zimy ( którą kocham najbardziej z całego niezdecydowania matki natury ) .
Porzygać się , porzygałam , ale nie z powodu gejowskich scenek +18 , tylko tutaj maczała palce choroba . Normalnie poleciałabym do lodówki po jakieś zacne jadło typu sobotni obiad ( który swoją drogą też się zwrócił ) i wpychałabym sobie widelec za widelcem , zatrzymując sztuciec w połowie drogi do ust przy jakimś wątku , który mi się wyda bardziej pikantny od reszty . Ale cóż ... bez żarełka te scenki nie straciły na swojej wyjątkowości <3( czy też perwersyjności ) A mordka Seby ociekająca kropelkami jest cudowna i podkreśla niezadowolenie profesora ze swoich brudnych gaci .
Nieźle się uśmiałam gdy przeczytałam opinię Sebastiana o tej dziewczynie z baru "i może gdyby nie wyglądała tak, jakby ją przejechał walec, wysrał pies i przemieliła maszynka do mięsa " To było piękne <3 ale , że przeczytałam wszystko na raz to wcisnę tu jeszcze " Moje pieprzone talerze! Dobrze, że nie wyciągnąłem najdroższej zastawy… " To mnie rozwaliło xd Zwykle kiedy ktoś komuś coś rozpierdoli to ten krzyczy jakie to jest kochane , cenne czy po prostu jego ... a nie " Moje pieprzone talerze! "
Zauważyłam także błąd . Pomyliłaś kolejność wyrazów . Zamiast i zsunął je ze mnie " wyszło " i zsunął ze je mnie " .
Życzę weny i do zobaczenia przy kolejnym rozdziale !
- Lady Fox -
Zzsuną ze je mnie ahahahahahahaha xDDDD. Kurde, piękna literówka, jestem z siebie dumna xD. W każdym razie cieszę się, że wróciłaś. I weź już nie choruj tak, bo to nie jest dobre :P.
UsuńSebuś ma generalnie dziwne podejście do niektórych spraw, dlatego z jego strony padają czasem takie teksty, że aż strach się bać :P. W każdym razie cieszę się, że Ci się podobało ♡. Napisałabym coś więcej, ale sama dziś się kiepsko czuję i tak jakoś TT_TT.
Do zobaczenia i zdrowia :*.