Akcja nabiera tempa. Za ewentualnie błędy językowe (o japońskim mówię xD) przepraszam, ale z tego, co wiem, to wszystko powinno być dobrze. A jeśli nie, no to ciśnijcie mi w komciach za głupotę. Zniosę to po męsku! :D
=======================
Wyraźnie
niezadowolona, opowiedziała mi, co stało się naprawdę. Odetchnąłem z
nieukrywaną ulgą. Chyba pierwszy raz cieszyłem się, że byłem aż tak pijany. Kto
wie, co by zrobiła? Nie wyglądała na złą osobę, ale czy ktoś dobry mści się w
taki sposób?
Zaproponowałem,
że odprowadzę do ją domu, ale odmówiła. Chciała tylko, żebym kupił jej
papierosy. Już wcześniej jej to obiecałem, więc bez narzekania zrobiłem, co
chciała. Potem się rozstaliśmy. Poszła w dół ulicy, po schodach w stronę
niewielkiego parku. Ja wróciłem do domu, z paczką fajek, aspiryny i dwiema
butelkami wody. Znów nie pospaceruję, nie
dam rady.
Dźwięk telefonu
przypomniał mi, że pora na leki. Nie wiedziałem, czy wziąłem je wieczorem. Nie
powinienem, ale nie pamiętałem. Liczyć też mi się nie chciało. Olałem problem.
Musiałem pójść się wykąpać. Śmierdziałem tak, że sam siebie brzydziłem. Dziwne,
że nikt na ulicy mi tego nie wytknął.
Zawlokłem się
do łazienki, odkręciłem gorącą wodę i wziąłem fajki z kawą do środka.
Planowałem siedzieć w wannie tak długo, aż nie przejdzie mi ból głowy.
Zapowiadało się długie posiedzenie, dlatego wziąłem też telefon. Gazety stały
się niemodne. Poza tym musiałem nadążać za nowymi technologiami, zawód tego ode
mnie wymagał.
Przeglądałem
kolejne artykuły, zastanawiając się, ile jeszcze będzie musiało się wydarzyć,
zanim ten świat rozpadnie się na dobre. Ciągle tylko wojny, kradzieże, bunty –
czytać się odechciewało. Wszedłem w nieodebrane połączenia. Michał dobijał się
do mnie przez pół nocy, póki nie napisał, żebym się pierdolił i nie będzie się
o mnie martwił. Bez łaski, jakoś dałem
sobie radę.
Ciepła woda
działała odprężająco. Napięciowa część bólu głowy ustąpiła, została tylko ta,
którą starałem się dobić tabletkami. Za dużo ich brałem. Stanowiły jakąś połowę
moich posiłków, dziwne, że jeszcze nie zniszczyłem sobie żołądka.
Nie jadłem
wiele i to było widać. Mięśnie powoli znikały, tyle dobrze, że nie obrastałem
tłuszczem. Miałem ćwiczyć, ale nie czułem się na siłach. Od roku na nic nie
miałem siły, śmierć wuja wyniosła mnie na nowy poziom skrzywienia psychicznego.
Nie to, żebym próbował się zagłodzić, po prostu rzadko czułem ssanie w żołądku.
Nie lubiłem marnować jedzenia, właściwie zapominałem często, że w ogóle
powinienem jeść. Schudłem. Powinienem coś z tym zrobić. Może siłownia? Trzeba będzie o tym pomyśleć.
Na razie
napisałem tylko wiadomość do przyjaciela. A niech wie, że nie udało mu się mnie
zabić. Jutro nigdzie z nim nie idę. Wreszcie przejdę się po okolicy. Zobaczę,
gdzie mieszkam. Do pierwszych zajęć zostały raptem trzy dni, potem mogło być
ciężko z czasem, więc wolałem korzystać, póki jeszcze go miałem.
Odkładałem
telefon na pralkę koło wanny, kiedy zawibrował mi w ręce. Westchnąłem
niechętnie, ale spojrzałem na wyświetlacz. Nieznany numer. Założyłem, że to
jakaś reklama, więc od razu wszedłem w wiadomość, żeby dodać numer do spamu.
„Call girl. Na
więcej nie licz.”
Od razu domyśliłem
się, od kogo był ten sms. Nie dostawałem ich dużo, więc nie było to zbyt
trudne. Brunetka jednak postanowiła zostawić mi swój numer. Odetchnąłem z ulgą.
Uznałem, że może się przydać, więc zapisałem go w kontaktach, tak jak tego
chciała, choć uważałem, że to dosyć niefortunna nazwa. Cóż, nie moje
zmartwienie. Potrzebowałem się odprężyć, nie zastanawiać nad dziwnymi życiowymi
wyborami innych.
~*~
Problem z
letnimi lektoratami był taki, że było na nich raptem siedem miejsc na poziom.
Mało kto był tam ambitny, albo tak zdesperowany, żeby marnować wakacje na
naukę. Ja nie miałam nic lepszego do roboty, a dzięki stypendium i nagrodzie za
pracę licencjacką miałam wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wydać te półtora
tysiąca na naukę. Zawsze marzyłam o tym, by płynnie mówić po japońsku. Dopiero
skończyłam poziom A2 i miałam zacząć B1, ale i tak byłam już w stanie zrozumieć
sporą część odcinka anime. Nauka nie szła w las. Gorzej jednak, że grupa, która
trafiła mi się w tym roku, była pełna idiotów.
Oczywiście
wszyscy znali się z poprzedniego poziomu w roku akademickim. Jakby tego było
mało, byli zupełnie nieambitni. Prowadząca im pobłażała, a przez półtorej
godziny zajęć nie zrobiliśmy absolutnie nic. Żałowałam, że nie mogłam w tym
czasie pracować, przynajmniej coś by mi z tego czasu przyszło.
Z zajęć wyszłam
wściekła. Nie miałam ochoty na nie wracać. Na dodatek nie miałam się komu
wygadać, bo wszyscy byli gdzieś daleko, a jeździć mi się nie chciało. Zaczęła
mnie boleć głowa. Znowu. Ostatnio bolała coraz częściej do spółki z całą resztą
ciała. Starałam się to ignorować, ale powoli kończyły mi się opcje pośród
tabletek bez recepty, a jakoś nie spieszyło mi się do lekarza. Jak się nazywało to mocne gówno, które
kiedyś brał Kocur? – zastanawiałam się, mijając zalaną wodą Lipową.
Slalomem przez skrzyżowanie, kilkanaście metrów chodnikiem, na skróty przez
trawnik i dotarłam do domu.
Tylko tu czułam
się naprawdę dobrze. Żadnych niechcianych głosów, ludzi, zapachów, dźwięków,
temperatur – było idealnie. Miałam stare, nieszczelne okna, dlatego w domu
zawsze było chłodno. Pewnie dlatego mieszkanie było takie tanie, ale dla mnie
to lepiej – kochałam zimno.
Odpaliłam
papierosa w tym samym czasie co komputer. Kiedy się załadował, byłam gdzieś w
połowie setki, a kiedy ją kończyłam, pisałam już kolejny tekst. Jutro zaczynały
się pierwsze zajęcia kierunkowe, wypadało się wyspać. Zazwyczaj kładłam się
spać koło trzeciej albo czwartej. Lekarz mówił, że powinnam trzymać się rutyny,
chodzić spać o tych samych godzinach i takie tam… No i tak robiłam, trzecia –
czwarta do dziesiątej, najwyżej jedenastej. Wystarczało w zupełności. Czasem
krócej, zazwyczaj krócej. W sumie zawsze, bo problemy ze snem towarzyszyły mi w
zasadzie od dziecka. Jeszcze kiedy żyli rodzice, wiecznie narzekali, że nie
chcę spać. Kładłam się i leżałam godzinę albo dwie, zanim udawało mi się
wreszcie zalec chyba tylko ze znudzenia. Tabletki z melatoniną nie pomogły.
Wystarczyła za to jedna diagnoza, która sprawiła, że wszelkie leczenie stało
się właściwie bezsensowne.
O trzeciej
uznałam, że obejrzę jeszcze odcinek serialu. Zajęcia zaczynały się o
piętnastej, więc mogłam sobie na to pozwolić. Na wszystko mogłam sobie pozwolić
tak naprawdę, ale dla świętego spokoju o czwartej zdecydowałam, że się położę.
Ustawiłam budzik na trzynastą, tak na wszelki wypadek, podłączyłam telefon do
ładowania i rozpoczęłam długotrwały proces zasypiania.
~*~
Wreszcie udało
mi się zwiedzić miasto. Co prawda planowałem zrobić to przed pierwszym
października, ale pech chciał, że wypadło mi kilka niecierpiących zwłoki spraw.
Nie lubiłem odkładać obowiązków na ostatnią chwilę, zbyt wiele z nich
kumulowało się wtedy i nie umiałem sobie z nimi poradzić.
Z telefonem w
ręce szedłem ulicami wokół domu, wpatrując się w trasę wytyczoną przez GPS w
taki sposób, że przechodnie posądzali mnie o granie w jedną z tych popularnych
gier. Nie znałem się na grach. Wiedziałem, że istnieją, że ludzie w nie grają i
właściwie na tym moja wiedza się kończyła. Nie interesowały mnie takie rzeczy,
byłem już nieco za stary, chociaż patrząc na Michała, czasem nie wiedziałem,
czy to on jest dziecinny czy ja stetryczały. Właściwie to nie miało znaczenia.
Upewniłem się,
że wtorkowe zajęcia mam w budynku na Nowym Świecie 69, a środowe właściwie w
piwnicy bloku naprzeciwko mieszkania, na Oboźnej. Podobno od zawsze odbywały
się tam zajęcia z japońskiego, a ja, chociaż wcale nie miałem tego robić,
zostałem podstępnie zmuszony do przejęcia grup jednej z prowadzących. Szansa w
pełni finansowanego wyjazdu badawczego do kraju kwitnącej wiśni niewątpliwie
była okazją nie do przegapienia, ale irytował mnie przepchany zajęciami grafik,
który w związku z tym dostałem. W Warszawie miałem wreszcie mieć czas na
badania, wyglądało jednak na to, że się przeliczyłem.
Oprócz uczelni,
której budynki rozsiane były po całej okolicy mojego miejsca zamieszkania,
miałem też kilka śmierdzących fast foodów, trzy takie same drogerie na jednej
ulicy, trzy Costy, jednego Starbucka i jakieś inne sklepy. Nie zabrakło nawet
Biedronki, chociaż rzadko do niej chodziłem. W ogóle unikałem sklepów, wolałem
zamawiać wszystko przez Internet z dostawą do domu, ale czasem nie miałem
innego wyjścia. Jak mus, to mus. Teraz, gdy mieszkałem w tym samym mieście co
Michał, mogłem zapomnieć o spokojnych dniach w domu przy kawie i książkach,
dlatego musiałem odpowiednio zaplanować czas, by zaoszczędzić jak najwięcej na
oswajanie się z nowym mieszkaniem.
Pięć lat zajęło
mi przywyknięcie do poprzedniego, a kiedy wreszcie się udało, przeprowadziłem
się. W stolicy nie planowałem zostać zbyt długo. A po kilku dniach uznałem, że
z niedługo zrobi się możliwie najkrócej i tylko ta myśl jakoś podtrzymywała
mnie na duchu.
Poniedziałkowe
zajęcia z dziećmi, chociaż chyba powinienem powiedzieć po prostu: ludźmi, z
pierwszego roku licencjatu zupełnie mnie wyczerpały. Nie znosiłem ich, odkąd
jako doktorant prowadziłem ćwiczenia z korekty tekstu. Teoretycznie dojrzali
ludzie, trzeba było zwracać się do nich per „pan” i „pani”, a zachowywali się,
jak żywcem wyciągnięci ze szkolnej przerwy. Dopiero po kwartale, w okolicach
pierwszej sesji, zaczynało do nich docierać, jak bardzo mają przesrane. Spora
część się uspokajała, kilkoro rezygnowało, a reszta balansowała na krawędzi.
Niezależnie od kierunku, wszyscy byli tacy sami.
Po południu
miałem zajęcia na japonistyce – lektura tekstów japońskich, jeden z moich
ulubionych przedmiotów. Pierwszy rok odsiał ziarno od plew i na drugim została
zaledwie garstka dwudziestu spośród setki z początku licencjatu. Z takimi
ludźmi pracowało się znacznie lepiej. Zależało im, byli skupieni i nie tracili
czasu na bzdury. Można powiedzieć, że nieco odpocząłem. Po zajęciach zaczepiła
mnie tylko grupa dziewczyn, pytając o konsultacje. Nie miewałem ich,
przynajmniej dotychczas. Kiedy je o tym poinformowałem, jedna z nich wystukała
w telefonie, że jednak je mam. W czwartkowy wieczór. Dobrze, że nie w piątkowy,
jakoś mogłem to jeszcze znieść.
Wiedziałem, że
trzy gołąbki nie dadzą mi żyć. Nigdy nie byłem szczególnie popularny wśród płci
przeciwnej, głównie ze względu na butne usposobienie, ale tego nie mogły
wiedzieć studentki po pierwszych zajęciach. Byłem surowy, ale to je podobno
dodatkowo ciekawiło. Nie obchodziło mnie to. Nie planowałem wchodzić w żadną
bliską relację ze studentami, z autopsji wiedziałem, że to nie kończy się zbyt
dobrze. Dwa złamane żebra, wstrząs mózgu i paranoiczny strach przed klatkami
schodowymi nie dawały mi o tym zapomnieć.
Po zajęciach
chciałem iść prosto do domu. Miałem dość hałasu i nadmiaru ludzi. Wszyscy na
mnie patrzyli, plotkowali i komentowali mój wygląd i zachowanie. Byłem nowy, to
oczywiste, ale nie musiałem tego lubić.
Otwierałem już
drzwi na klatkę, kiedy usłyszałem miauknięcie. Momentalnie odwróciłem się przez
ramię. Pod daszkiem siedział niewielki, czarny kot z białą łatką na czole. Cały
mokry, wyraźnie głodny, zrobiło mi się go żal. Od zawsze kochałem koty, ale
nigdy nie miałem okazji żadnego przygarnąć. Może
to dobry moment?
— Chodź. Nie
będziesz moknąć — powiedziałem, wyciągając do niego rękę.
Nie
spodziewałem się, że przyjdzie, jednak miło mnie zaskoczył. Wziąłem go na ręce
i windą dotarliśmy do mieszkania. Nie wiedziałem, czy dobrze robię. Zwierzęta
to zobowiązania, nie czułem się gotów brać na siebie żadnych dodatkowych, ale w
stosunku do kotów miałem zdecydowanie zbyt miękkie serce.
~*~
Plan na
magisterce był spełnieniem marzeń. Zajęć było tak mało, że właściwie w ogóle
nie czułam, że spęczam czas na uczelni. Głównie siedziałam w domu, pisałam
teksty i nadrabiałam rozpisaną na tablicy różnicę programową z japońskiego. Nie
zamierzałam być średnia. Chciałam być najlepsza. Nigdy nie zależało mi na
ocenach jakoś specjalnie, ale odkąd poszłam na studia, ocenom zaczęło zależeć
na mnie. Wpadło kilka dobrych, więc postanowiłam im pomóc. Dzięki stypendium
socjalnemu, rencie po rodzinach, stypendium naukowemu i dorabianiu na
copywritingu nie musiałam się martwić o pieniądze.
W zasadzie
żyłam skromnie. Nie potrzebowałam wielu rzeczy, liczyła się tylko marka
papierosów i herbaty, poza tym głównie żywiłam się w KFC albo subwayu, jeśli w
ogóle się żywiłam. Rzadko bywałam głodna. Na śniadanie zjadałam kilka różnych
tabletek, od których mdliło mnie aż do wieczora. Co gorsza, nic nie mogłam z
tym zrobić. Lekarz łamał sobie głowę przez długie miesiące, zanim dopasował
wszystkie leki tak, żeby zaledwie zmniejszały apetyt. A i tak nie działały. Te
nasenne i antydepresyjne może i tak, ale te, które powinny pomagać na ból, w
zasadzie brałam tylko z przyzwyczajenia. Dobra refundacja, nie musiałam
oszczędzać. Niestety nie wszystko dało się leczyć i nikt nie mógł nic na to
poradzić.
Zrobiłam sobie
wieczorną herbatę, którą miałam zapić tabletkową kolację. Powinnam była zjeść
przedtem coś normalnego, ale nie potrafiłam. Wszystko, na co patrzyłam,
wywoływało odruch wymiotny. Więc się nie zmuszałam.
Koło drugiej postanowiłam
iść na spacer. Zajęcia znów zaczynałam o piętnastej, więc mogłam sobie na to
pozwolić. Na wszelki wypadek schowałam w kieszeń scyzoryk, a potem wyszłam, nie
dbając o to, że padało i nie miałam parasola. Nie byłam z cukru, nic się nie
zmieniło przez kilka ostatnich dni.
Ulice były
puste, w parku panował mrok. Nawet wiatr zelżał, najwidoczniej uznając, że nie
opłaca mu się wiać, skoro nie ma komu robić tym na złość. Zatrzymałam się przy
jednej z ławek. Wskoczyłam na nią i zaczęłam powtarzać japońską gramatykę,
opisując słownie to, co wskazywałam palcem. W dzień bym się na to nie
zdecydowała, nie lubiłam, gdy się na mnie patrzono, ale w nocy mogłam robić, co
tylko mi się podobało. Poza tym wylądowałam zaledwie dwieście metrów od
Oboźnej, gdzie odbywały się zajęcia, więc to było najodpowiedniejsze miejsce,
żeby ćwiczyć. Gdyby nie śmierć rodziców w okresie matur, pewnie miałabym
zajęcia w budynku kawałek dalej, jako pełnoprawna studentka japonistyki, ale
życie miało inne plany.
Nie narzekałam.
Zawsze mogło być gorzej. Miałam dom, pieniądze i ciotkę, która w każde święta
ściągała mnie do siebie na wieś dwie godziny drogi pod miastem. Dzięki temu
miałam dużo swobody i spokoju, a w Boże Narodzenie i inne takie wynalazki nie
czułam się szczególnie samotna. Poza tym nigdy nie miałam dobrego kontaktu z
rodzicami. Raczej się mijaliśmy w domu niż rzeczywiście mieszkaliśmy tam razem.
Ich śmierć wywarła na mnie spory wpływ, ale zdążyłam się z tym pogodzić. Minęły
ponad trzy lata.
— Kore wa… Chuj
wie co, do cholery, nie pamiętam, jak są schody, a marmurowe? Tego nawet po
angielsku nie wiem — prychnęłam zirytowana, mierząc wściekłym wzrokiem schody,
które dorobiły się własnej strony na Facebooku, kiedy zobaczyłam majaczący na
nich cień człowieka.
~*~
Szybko się przekonałem,
że przygarnięcie kota było jedną z lepszych decyzji, jakie podjąłem ostatnimi
czasy. Puszysta kulka chodziłam za mną krok w krok, mrucząc i ocierając się o
nogi. Uwielbiałem to. Brałem kota na ręce, przytulałem do siebie i od razu
czułem się jakoś lżej. Pozostała tylko kwestia imienia, zawsze miałem z tym
problemy. Dawno temu miałem rybki. Jedna z nich nazywała się „Ryba” a druga
„Rybka”. Naprawdę byłem w tym kiepski. Kota jednak nie planowałem nazwać „Kot”,
jednak nic nie przychodziło mi do głowy.
Myślałem o tym
całe wtorkowe zajęcia. W pewnym momencie, tłumacząc pierwszemu rokowi
japonistyki zagadnienia gramatyczne, zamiast przymiotnika niepredykatywnego
powiedziałem „kot niepredykatywny”. Taki mały błąd, a dzieci tak bardzo się
cieszyły. Uciekłem z sali, kiedy tylko wybiła równa godzina. To było kiepskie
pierwsze wrażenie.
Intensywne
zastanawianie się przyprawiło mnie o ból głowy. Skończyły mi się tabletki, więc
wyszedłem z domu po kolejną paczkę. Apteka, do której się wybierałem, była
zamknięta, choć aplikacja zapewniała mnie, że jest czynna całą dobę. Zirytowany
wracałem do domu, kiedy usłyszałem krzyk. Zwyczajnie by mnie to nie obeszło,
ale właścicielka wyjątkowo ciętego języka rozbawiła mnie zapominalstwem.
Podszedłem na skraj schodów i zaśmiałem się pod nosem, w szczupłej sylwetce
rozpoznając moją call girl. Wyjątkowo często na siebie wpadaliśmy. Musiała
mieszkać bliski.
— Kaidan —
odkrzyknąłem, ruszając po schodach na dół.
— Nie mam
pieniędzy i nie jestem dziewicą, a w kieszeni mam nóż! — ostrzegła mnie, zeskakując z ławki.
Pierwszy raz
spotykałem się z takim teatralnym zachowaniem. Normalni ludzie po prostu
odchodzili spłoszeni. Nie winiłbym jej. Wiedziałem, jak wyglądam. W nocy, w
świetle latarni, na pewno nie było korzystniej. Nie oczekiwałem jednak czegoś
takiego.
Zbliżyłem się i
przyjrzałem jej. Była cała przemoczona, musiała sterczeć tu już od jakiegoś
czasu. Nie zamierzałem proponować jej płaszcza, ani nic z tych rzeczy,
zwyczajnie odnotowałem w pamięci, że była głupia.
— Kaidan – schody
po japońsku — wyjaśniłem, machnięciem głowy wskazując za siebie.
— Aha. Skąd
taki dziwak, jak ty, może to wiedzieć?
— Zdawało mi
się, że chcesz wiedzieć jak najmniej. Nie powiem ci, myśl, co chcesz — odparłem
niezadowolony.
Mogłaby
podziękować, podobno zależało jej na kulturze. A może wciąż nie odrobiłem długu
i dlatego tak mnie traktowała? Wyciągnąłem paczkę papierosów i zaproponowałem
jej jednego w ramach pojednania. Widziałem, że chciała odmówić, ale jednak
przyjęła propozycję.
— Okulary ci
zaparowały — zauważyła kpiąco.
Racja. Dlatego
świat wydawał się taki zamglony. Zapomniałem je zdjąć przed wyjściem.
Spaliliśmy w
ciszy. Dziewczyna nie wydawała się chętna, by kontynuować to, co jej
przerwałem, a ja nie kwapiłem się do rozmowy. Właściwie nie miałem pojęcia, po
co do niej podszedłem. Miałem nie nawiązywać żadnych relacji ze studentkami.
Nieważne, co studiowała, zaliczała się do tego grona, powinienem trzymać się na
dystans.
— Dobranoc —
przerwałem ciszę, wycofując się powoli.
~*~
Dziwak pojawił się
znikąd i właściwie po nic. Rzucił jakimś japońskim słówkiem, najwyraźniej
sądząc, że w jakiś sposób mi się przypodoba, a potem łaskawie poczęstował mnie
papierosem. Marta zawsze mówiła, że mam złe nastawienie do ludzi i oceniam ich
zbyt krytycznie, dlatego przemogłam niechęć i jednak wzięłam od niego tego
szluga.
Rozmowa się nie
kleiła. Czułam się jebitnie skrępowana, że słyszał, jak mówię sama do siebie.
Tylko wtedy potrafiłam mówić z odpowiednim akcentem, przy ludziach się
wstydziłam. Sama myśl, że mógł to słyszeć… Zabiłabym go, gdyby nie cała masa
prawnych konsekwencji.
— Z tymi
schodami… Jesteś pewien? — zapytałam nieśmiało, kiedy zaczął się cofać.
Byłam jakaś
głupia. Cieszyłam się, że sobie idzie, ale kiedy pomyślałam, że może jednak
wiedział, a może jakimś cudem zna dobrze ten język, mógłby mi pomóc. Wreszcie
ktoś, z kim mogłabym porozmawiać, nauczyć się czegoś… Zbyt wiele sobie
wyobrażałam, ale miałabym do siebie żal, gdybym nie spróbowała.
— Jak tego, że
właśnie moknę — odparł sceptycznie.
Chyba go
uraziłam. Nie, żeby mnie to jakoś szczególnie obchodziło, ale przez wzgląd na
przyszłość mojej kariery…
— Zaprzeczenie
czasu przeszłego od czasownika mówić?
— Iwanakatta —
odparł niemal natychmiastowo, jak rodowity Japończyk, z idealnym akcentem i sprawiając,
że oblałam się rumieńcem.
Zrobiłam z
siebie kompletną idiotkę, słyszał mnie i teraz może z tego kpić.
— Fakt —
mruknęłam, próbując ukryć zażenowanie, nie mówiąc zbyt wiele.
— Naze nanimo
hanashimasuka? — zapytał niezwykle z siebie zadowolony.
— Bo nie mam
ochoty. Dobranoc, dziwaku!
Odwróciłam się
na pięcie i ruszyłam w stronę domu, ale zatrzymał mnie, tym razem już po
polsku. Powiedział, że potrzebuje pomocy. Nie potrafił wymyślić imienia dla
kota. Trafił pod zły adres, sama nie byłam w tym najlepsza. I wcale nie
chciałam wiedzieć, że ma kota!
— Znalazłeś go
na deszczu, ta? Nazwij go po prostu „Ame”, i tak nikt się nie zorientuje —
westchnęłam, wzruszając ramionami.
Wyglądało na
to, że moja propozycja przypadła mu do gustu. Właściwie ściągnęłam to z jednej
mangi, w której rodzeństwo nazywało się deszcz i śnieg po japońsku. Widać nie
tylko my mieliśmy problemy z imionami. To bardziej popularne, niż mogłoby się
wydawać.
Brunet
podziękował, a potem się rozeszliśmy. Oboje byliśmy już wyraźnie zmęczeni swoim
towarzystwem, nie było sensu tego przedłużać. Miałam jeszcze dwa teksty do
napisania, no i wypadało jednak chociaż spróbować coś zjeść.
Dobrze , że mu wyjaśniła jak na prawdę było :) Nie wiem dlaczego , ale żal mi się robi dziwaczka , gdy ona go traktuje niesprawiedliwie , albo ma do niego jakieś zarzuty . Jakoś się z nim tak zżyłam ... A co do Call Girl to jakoś mi to od razu zabrzmiało dwuznacznie , ale nie czuje się z tym dziwnie . Mają swoje , podobne do siebie charakterki , ale nie pałają specjalnie do drugiej strony szczególnymi chęciami , więc dziewczyna na telefon ( lub bardziej po mojemu prostytutka na telefon ) nie jest wielkim zaskoczeniem . Bardziej kojarzy mi się to z nienaturalnie dziwnym brakiem drugiej osoby i spędzaniem razem z nią czasu w deszczowe popołudnie przy herbacie . Szczerze poprawiło mi humor przekręcenie jednego słowa ( już nie pamiętam jakiego ) na kot , wielka twórczość , jeśli chodzi o nazwanie swoich rybek : Ryba i Rybka oraz tekst Call Girl o scyzoryku , jej dziewictwie itd. . Szczerze to też bym wyskoczyła z takim tekstem, gdybym była już po prostu wykończona albo po prostu by mi się nic nie chciało xd . I ten słodki kiciuś <3 . Co prawda do kotów mam stosunek mniej - więcej obojętny ( no chyba że je znam ) , ale słodkie kociaczki sa rozczulające :) Znalazłam tylko jeden błąd : Musiała mieszkać bliski. Ale to tylko tyle ;) Czekam na kolejny rozdział :D
OdpowiedzUsuńPs. Jeśli znajdziesz jakiekolwiek powtórzenia lub błędy w komciu to sorka , ale aktualnie jestem chora , wszystko mnie boli i nic jeszcze nic jadłam . A poza tym dziś jakoś chciało mi się farmazony pisać w komentarzach i jeśli nie będzie chciało ci się czytać to znowu przepraszam , ale dziś mi mózg choroba zryła i takie są tego efekty .
- Lady Fox -
Masz tylko zbędne spacje przed przecinkami, ale poza tym to wiesz, w komciu można sobie czasem pozwolić :P. Dzięki za wytchnięcie błędu!^^
UsuńW ogóle cieszę się, że znalazła się osoba, która tak dobrze odczytała znaczenie tego tekstu. Na fejsie jedna dziewczyna mi skomentowała i do niej to tak zupełnie nie trafia, że zaczynałam się martwić, że przekaz jest nie jasny.
Co do call girl - dlatei właśnie dziwak wspomniał już co najmniej raz, że dziwi go jej wybór, bo właśnie był zaznajomiony z jego znaczeniem. Ale jeu to najwyraźniej nie przeszkadza.
No i ta druga rzecz: ich podobieństwo. Oni są do siebe szalenie podobni pod wieloma względami, ale przez to, jak doświadczyło ich życie (o tym będzie coraz więcej informacji wraz z kolejnymi rozdziałami), nie potrafią się na siebie otworzyć i tego dostrzec. Trzymają dystans, są wobec siebie niesympatyczni i niepewni, chociaż tak naprawdę dobrze by się dogadali. To takie życiowe w sumie. Cieszę się jednak, ze to dostrzegłaś ♡. Bo to jest szalenie ważne w tym opu.
No i fakt, ze to jest generalnie taki życiowy dramatw nieco humorustycznej konwencji. Zobaczymy, jak wyjdzie dalej, bo na razie nie wiem jeszcze dokładnie, dokąd ta historia zmierza, a już zdążyłam wcisnąć w nią dwa takie zwroty akcji, że po ich napisaniu bałam się sama siebie xD.
Kurcze...jak ja się poniekąd odnajduję w takich opisach postaci :/ Niestety jestem za bardzo uwiązana żeby móc robić co bym chciała: ( ( chociaż pewnie znając mnie to przespała bym połowę życia ;))
OdpowiedzUsuńAle opko świetne!!! Lekko i przyjemnie się czyta i serio wciąga!;) pozdrawiam