Od poniedziałku zaliczenia. To w ogóle najgorszy tydzień tego semestru:
Poneidziałek – egzamin z Japońskiego
Wtorek – z OGUNa socjologicznego
Środa – dentysta (oby ostatni raz z tym zębem!)
Czwartek – pierwszy dzień praktyk w wydawnictwie i egzamin z nowych technologii (czy jak ten przedmiot się nazywał, nieważne xD)
Piątek – praktyki.
Mam nadzieję, że przetrwam. Pokciukajcie za mnie w poniedziałek, bo jak nie zdam japońskiego, to będzie mu bardzo-mega-super-hiper-strasznie-smutno TT_TT.
Miłego! :*
======================
Nie miałem
słów, by to opisać. Bałem się, byłem tak cholernie przerażony, że cały drżałem.
Kiedy tylko się ode mnie oderwała, zacząłem wyobrażać sobie te nagłówki w
gazetach, rozmowy na dywaniku u dyrektora, zawiedziony wzrok ciotki, koniec
kariery naukowej i ciemny dół pełen gówna, w który przez to wpadnę. Ale na dnie
tego dołu było małe światełko nadziei. Ta dziewczyna, cholerna studentka, która
tak zawracała mi w głowie. Gdyby była kilka lat starsza, po studiach, albo
chociaż na innej uczelni, przynajmniej na innym wydziale! – wtedy chyba bym to
przełknął i poszedł za głosem tej sczerniałej pompy, która chyba tylko cudem
utrzymywała mnie przy życiu. Ale wiedziałem, że nie powinienem. Nawet gdyby
sprawa nie wyszła na jaw, powinienem być odpowiedzialny i dojrzały, a dałem
się… Nie, kurwa, uwieść to zbyt wielkie słowo na tak niewinny pocałunek, szczególnie
po tym wszystkim, co robiłem z przyjacielem.
Zgubiłem się we
własnych myślach, paląc się wewnątrz zamknięty w lodowatym więzieniu. Huczało
mi w głowie, żadne bodźce z zewnątrz nie były w stanie do mnie dotrzeć, póki
nie usłyszałem nuty rezygnacji, a delikatny ucisk zniknął z mojego ramienia.
— Nie, czekaj!
— Nerwowo uniosłem głos, obejmując dziewczynę.
Spojrzała na
mnie zaskoczona, nie rozumiejąc, o co mi chodziło. No to było nas dwoje, sam
nie wiedziałem.
— Przepraszam.
Resztki paranoi przylepiły mi się do buta — dodałem, uśmiechając się ciepło.
Nie chciałem,
by myślała, że skorzystałem z okazji i zamierzałem uciec. Miałem się zmienić,
tak? To był dobry moment, żeby zacząć od nowa. Nie zamierzałem od razu się z
nią wiązać, spędzać całych wolnych dni razem ani nic z tych rzeczy. W końcu to
nie było nic poważnego, nie z jej strony, a z mojej… Ja nie umiałem okiełznać
swoich emocji, potrzebowałem czasu i hektolitrów alkoholu, żeby je przemyśleć.
Ale jak bardzo nie żałowałbym tego, co zrobiłem, myśląc rozumowo, tak bardzo
cieszyło się moje serce. Czemu miałbym mieć to sobie za złe? Bo jesteś jej jebanym wykładowcą, kretynie!
A, zamknij się, mózgu, nie dziś, nie teraz.
— Powinniśmy o
tym porozmawiać, czy…?
— Nie musimy.
Tylko się całowaliśmy. Przynajmniej już wiesz, że potrafisz się od tego
uwolnić, nie? To nic takiego… — odpowiedziała pewnie.
Instynkt
podpowiadał mi, że nie mówiła całej prawdy, wskazówka w postaci przytulania się
do mnie też raczej była dosyć sugestywną przesłanką, ale nie miałem pojęcia,
jak poprowadzić dalszą część rozmowy. Skończyła mi się męskość.
— Wybacz. W
takiej sytuacji znalazłem się dotąd tylko w koszmarze. Nie bardzo wiem, co
dalej — przyznałem szczerze, w zaufaniu obnażając przed nią cząstkę tego
siebie, którego wolałbym zachowywać w tajemnicy, gdy miałem nad tym kontrolę.
— Wiesz, ja też
nie. Może… Po prostu powiedz, czy ci się podobało.
— Podobało.
Bardzo.
— Mnie też, ale
bez przesady, taki dobry nie jesteś.
— Dziękuję,
będę pamiętał, żeby poćwiczyć w domu na ziemniaku.
— Spróbuj na
cytrynie, nauczysz się nowych grymasów odrazy, przyda ci się.
— Znasz to z
autopsji? Twoje są nadzwyczajne.
— Tak na mnie
działasz, nie poradzę.
O czym my
właściwie gadaliśmy? Gadka szmatka chyba tylko po to, żeby pozbyć się stresu.
No i herbata stygła. Przynajmniej mogłem oszacować, że nasze niewiarygodnie
nieodpowiedzialne zachowanie nie trwało dłużej niż kilka minut, bo napar wciąż
był ciepły. Mimo wszystko wolałbym porozmawiać i ustalić jakieś konkrety. Ona
chyba jednak nie. Wyglądało więc na to, że powinienem to potraktować jako
przygodne… całowanie i nie robić sobie nadziei.
— Po Sylwestrze
powinniśmy spotkać się ponownie, żeby to omówić. Nasz wspólny projekt,
profesorze — powiedziała, znów wyrywając mnie z rozmyślań i wywracając
wszystko, co właśnie sobie wyłożyłem, do góry nogami.
Na dodatek
sposób, w jaki wymówiła „profesorze” przyprawił mnie o ciarki, takie przyjemne
ciarki. Skoro chciała się spotkać ponownie, to może jednak mogłem na coś
liczyć? Nie umiem tego stwierdzić,
cholerne wszystko! Czemu jestem takim idiotą?! Czy dają korki z życia
towarzyskiego? Będę musiał poszukać…
— Chyba masz
rację. Istnieją pewne… aspekty, które wypadałoby dokładniej omówić — zgodziłem
się, a potem odsunąłem od niej na bezpieczną odległość i sięgnąłem po kubek.
Zanurzyłem w
nim usta, starym zwyczajem ukrywając się na moment przed światem, jak robiłem,
pijąc kawę, a chwilę potem skrzywiłem się tak wymownie, że chyba wiedziała już,
że ćwiczenie całowania na ziemniaku powinno mi w zupełności wystarczyć, bo
grymasić umiałem doskonale.
— Taka
paskudna?
— Nie, jest…
Tak, cholera, to jest obrzydliwe. Jak możesz to pić?!
— Kwestia
gustu, ty pijesz mielone gówno, nie jesteś lepszy.
I tak, od
całowania się i niezręczności, przeszliśmy do niezwykle pasjonującej wymiany zdań,
która w krótkim czasie zeszła na historyczne pobudki picia obu napojów, a nim
się obejrzałem, doszliśmy do filozofii dalekiego wschodu, kończąc na próbach
zdefiniowania istoty książki. W ostatecznej konkluzji Katarzyna uznała, że
prawdziwa istota przedmiotów jest nieuchwytna dla słów i pozostaje w sferze
myśli, z czym całkowicie się zgodziłem i tym sympatycznym akcentem pożegnaliśmy
się i rozeszliśmy w swoje strony.
~*~
Wróciłam do
domu, zrobiłam sobie herbatę, przejrzałam wszystko, co mogłam przejrzeć i…
Dalej nie docierało do mnie to, co się stało. Pierwszy raz od lat wykazałam się
inicjatywą nawiązania tak bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem. Właściwie
byłam pewna, że to się skończy jakąś okropną tragedią, a w najlepszym wypadku
zostanę brutalnie sprowadzona na ziemię, a jednak stało się zupełnie inaczej.
Dziwak mnie nie odepchnął, on… Zachowywał się tak, jakby tego chciał. Miał
takie ciepłe, miękkie usta – nie, żeby wszyscy ludzie takie mieli, skądże – i
był taki delikatny. Nie rozumiałam, dlaczego odwzajemnił mój gest. Przecież
byłam studentką a on wykładowcą i zawsze tak bardzo się przed tym wzbraniał,
chociaż nawet sprawdzałam w Internecie i nikt nigdy w tym zapyziałym kraju tego
nie zabraniał, a jednak gdy przyszło co do czego… No i jak ja miałam to
rozumieć?
Niepotrzebnie
zgotowałam sobie rozkminę na najbliższych kilkadziesiąt godzin. Wiedziałam, że
jeśli nie usiądę i nie porozmawiam z nim otwarcie, wyciągając wszelkie pobudki,
które popchnęły go do zrobienia tego, nie dam sobie spokoju i nie będę mogła
odpuścić. Bo w końcu to ja. No ale miałam również świadomość, że nie spotkamy
się do… Przynajmniej do kolejnego roku. Dobrze chociaż, że brakowało do niego
ledwie kilku dni, istniała szansa, że dotrwam. Na wszelki wypadek umówiłam się
z Martą na wspólny wypad do Arkadii. W zasadzie rzadko kiedy coś kupowałyśmy,
poza niezdrowym jedzeniem, słodyczami i mangami, ale dobrze było wyrwać się z
domu, przejść i pośmiać z byle czego. Poza tym uznałam, że zasługuje na to, bym
powiedziała jej, co zaszło. Nie lubiłam kłamać, a zatajanie tak istotnego faktu
już łapało się pod kłamstwo.
Umówiłam się z
kumpelą jeszcze tego samego dnia. Zirytowałam się tylko, że przed wyjściem
wypiłam herbatę. Przez to czułam się niepewnie, wiedząc, że w każdej chwili
może mnie pogonić do łazienki. Nie odwołałam jednak spotkania ani go nie
przekładałam. Była pora obiadowa, idealny moment, żeby wyruszyć. Z Martą
spotkałyśmy się już pod Arkadią. Dochodząc do wejścia, zapaliłam papierosa, a w
środku odnalazłam czekającą na mnie koleżankę. Stała pod Empikiem – zawsze się
tam umawiałyśmy, był zaraz przy wejściu, w widocznym miejscu, więc od razu się
odnajdywałyśmy.
Pierwszym
punktem wycieczki był oczywiście sam Empik. Musiałyśmy sprawdzić mangowe
nowości – a raczej to, w jak bardzo kiepskim były stanie po wystawaniu przez
kilka godzin dziennie na półkach, gdzie skąpe dzieci non stop je kartkowały,
zamiast kupić sobie tomik i przeczytać go jak cywilizowane istoty. Ja
oczywiście musiałam jeszcze się zgubić w części papierniczej, bo zwyczajnie
ubóstwiałam oglądać długopisy, bloki i wszystkie inne tego typu cudeńka. Marta
w tym czasie oglądała zagraniczne gazety, a potem płyty z muzyką, więc
właściwie dobrze się uzupełniłyśmy.
Jednak z
księgarni wyszłyśmy bez zakupów, standardowo. Poszłyśmy później porobić
nadzieję pracownikom sklepów z ubraniami, że dołożymy się do ich premii, ale
obeszli się smakiem podobnie do tych z Empiku. Nie, żebyśmy robiły to z
premedytacją, ale od zawsze było wiadomo, że w kwestii tego, na co chcemy wydać
pieniądze, byłyśmy niezwykle wymagające. Bo jeśli manga – to tylko z idealnie
zagiętą obwolutą, a jeśli słodycze, to tylko te, które chcemy, żadnych
zamienników. W kwestii ubrań długo by opowiadać. Generalnie można było uznać,
że podobało nam się sporo rzeczy, dopóki nie szukałyśmy czegoś do kupienia.
Wtedy magicznie wszystko brzydło, cena rosła i na dodatek zawsze brakowało
rozmiarów.
Dlatego po
niespełna dwóch godzinach krążenia korytarzami sklepowego molocha, świątyni
konsumpcjonizmu, skończyłyśmy jedynie z kilkoma przekąskami ze sklepu z
zagranicznym jedzeniem, ale tego akurat można było się spodziewać.
— Jestem głodna
— jęknęła Marta, spoglądając tęsknie w stronę foodcourtów.
Zawsze ta sama
gra. Jedna mówiła, że jest głodna, a druga uznawała, że możemy iść jeść. Lubiłam
to. Generalnie prawie zawsze kończyłyśmy tam, gdzie jedna z nas chciała się
udać, ale to był miły sposób na pokazanie drugiej stronie, że się proponuje a
nie zmusza. No i równie dobra okazja, by okazać się miłym, uznając, że z chęcią
dotrzyma się towarzystwa. A ja lubiłam się czuć dobrze, Marta zresztą też,
dlatego taką niepisaną umową załatwiałyśmy mnóstwo spraw.
Wybór
restauracji ograniczał się jak zwykle do dwóch miejsc, do KFC i Subwaya.
Problem polegał na tym, że pracownicy KFC w Arkadii nie potrafili pracować, za
to w Subwayu pracował już od dwóch lat pewien chłopak. Ani on ładny, ani
brzydki, nawet nie zwróciłybyśmy na niego uwagi, gdyby nie był strasznie
namolny. Zbyt pewny siebie zawsze zbytnio starał się być miły dla klientów.
Lubił żartować i było widać, że nie zachowuje się tak złośliwie, ale jednak
żadnej z nas się to nie podobało. Osobiście czułam się osaczona, odzywała się
we mnie niechęć do osób bardziej pewnych siebie ode mnie. Przez to zawsze
czułam się jakoś nieswojo i nie umiałam nawiązać z kimś kontaktu, nawet jeśli w
gruncie rzeczy był miły. Tu jednak chodziło o jedzenie – coś zbyt ważnego i
rzadkiego w moim przypadku, bym pozostawiała je w rękach kogoś, kogo wygląd,
sposób bycia i ogólne wrażenie nie napawało mnie optymizmem.
Uznałyśmy więc
ostatecznie, że zjemy w KFC, unikając wszystkiego, do czego przygotowania
trzeba było mieć odrobinę zdolności manualnych. Udało się i raptem kwadrans
później siedziałyśmy sobie w jednym ze spokojniejszych miejsc, pałaszując
kurczaka w panierce. Nie byłam jakoś szczególnie głodna, na dodatek myślenie o
tym, co stało się w herbaciarni, w końcu mnie przytłoczyło i zwyczajnie się
zagapiłam, tak niefortunnie, że wpatrywałam się po chamsku w twarzach
koleżanki.
— Nie liczę
kalorii — mruknęłam nieprzytomnie, kiedy zapytała wreszcie, co się stało.
Dobrze, że
przez większość czasu przeglądała Twittera, przynajmniej nie zauważyła, jak
pustym wzrokiem się jej przyglądam. Kiedy jednak odłożyła telefon, nie mogła
nie zauważyć mojego idiotycznego wyrazu twarzy.
— Coś się stało?
— Niee… Czekam
na nowy rozdział mangi, to boli — odpowiedziałam zbywająco, ale jak na złość
tym razem kumpela nie dała za wygraną.
Na dodatek z
jakiegoś powodu doskonale wiedziała, że nie było mnie w domu, czarna magia
jakaś, już naprawdę… Miałam to napisane na czole, czy co?
— Byłam w
Demmersie. Z Michaelisem — stwierdziłam niepewnie, odwracając wzrok.
Obawiałam się,
że zacznie mnie oceniać. Zupełnie irracjonalnie, bo nigdy tego nie robiła. Z
reguły próbowała zrozumieć, a jeśli nie rozumiała, to po prostu stawała po
mojej stronie i wkurzała się razem ze mną. Ale ciężko było czuć się inaczej,
gdy się wiedziało, że zrobiło się coś, co uchodziło za złe, a jednak całowanie
się z wykładowcą nie należało do najlepszych pomysłów. Ona mi w ogóle uwierzy?!
— Serio? Po co?
Znowu go dręczyłaś?
— Nie. Zostałam
jego asytentką… W sumie to sama nie wiem.
— Jak to
asystentką? Jak? — dopytywała, wyraźnie zainteresowana.
— No booo… —
zająknęłam się.
W sumie sama
nie miałam pojęcia, skąd mu się to wzięło, poza tym, że… Fantazjowałam, że
chciał spędzać ze mną czas, bo jednak mnie lubi i chciałby nawiązać ze mną
bliższą relację. Za to po naszym pocałunku w ogóle straciłam zdolność do
zastanawiania się nad czymkolwiek i mogłabym zacząć patrzeć się tępo w
przestrzeń, cała się śliniąc, i to doskonale oddawałoby mój stan umysłowy
względem Sebastiana i naszej relacji.
— Po prostu mi
to zaproponował. Bo niby dzięki temu… Podciągnie mi ocenę, albo coś. Nie wiem —
bredziłam, na bieżąco zastanawiając się, jakie on mi wtedy podał argumenty „dla
ogółu”, żeby móc któryś wykorzystać, bo do głoszenia odważnych teorii o jego
prawdziwych intencjach nie miałam odwagi.
— Taaaa, brzmi
naciąganie. Ale ja też tak chcę!
— Ej, bo ja się
z nim dziś całowałam — wypaliłam nagle prosto z mostu, patrząc na zaskoczoną
przyjaciółkę nie mniej zdziwiona od niej.
— Co? Dobre,
ahahahahahahaha. — Zareagowała zupełnie normlanie, biorąc pod uwagę… WSZYSTKO.
— No, wiem.
Tylko, że ja tak na serio. Nie wiem, czemu, tak wyszło i jakoś tak teraz… bo ja
wiem? Nie wiem.
— Czego nie
wiesz?
— Wszystkiego!
Żartowałam sobie z jego paranoi i potem zaczęłam kusić go na poważnie, ale
wiedziałam, że się przestraszy, ucieknie i się pośmieję, a on, zamiast tak
zrobić, dał się pocałować, potem pocałował mnie, no i tak wyszło…
— I co teraz?
— No… Nie mam
pojęcia w sumie — mruknęłam, wzruszając ramionami.
— Jak to nie
wiesz? Nie rozmawialiście o tym?
— Eee… Nie.
Zaczęliśmy, ale skończyło się na filozofii i japońskim i ostatecznie nie mam
pojęcia, co się dzieje — przyznałam zrezygnowana.
Położyłam ręce
na blacie i oparłam o niego czoło, wzdychając i jęcząc żałośnie tak głośno, że
stół delikatnie zawibrował, albo to kolejne powiadomienie na telefonie, chociaż
dla dramatycznego efektu uznałam, że jednak moje użalanie się nad sobą.
Kolejną godzinę
spędziłyśmy przy stoliku, a potem znów na korytarzach centrum handlowego.
Próbowałyśmy rozmawiać o tym, co zrobiłam, ale nie szło nam to lepiej niż mnie
i dziwakowi. Pewnie dlatego, że Marta była zielona w te sprawy, ze mną nie było
lepiej. Bo co ja wiedziałam o zdrowych relacjach między ludźmi przeciwnych
płci? Tyle, co nic, a biorąc pod uwagę, jak się zachowałam, to chyba jeszcze
mniej, o ile w ogóle się dało.
Ostatecznie
stanęło na tym, że poszłyśmy na lody, bo nic tak dobrze nie robiło na problemy,
jak słodkie zamrażanie mózgu. Dawno nie zjadłam na raz tyle, co tamtego dnia,
ale w sumie z Martą zawsze jadłyśmy, więc liczyłam się z tym, kiedy szłam na to
spotkanie. W końcu to nie tak, że miałabym przytyć, a nawet gdyby, wcale bym
jakoś wybitnie nie rozpaczała, miałam kilkukilogramowy deficyt do uzupełnienia.
Dlatego też z czystym sumieniem roztrwaniałam pieniądze na kaloryczne
przyjemności, dając się pochłonąć pasjonującej rozmowie o błędach edytorskich i
językowych popełnianych przez czołowe mangowe wydawnictwa w tej naszej
Cebulandii. To jeden z tych tematów – rzek, które właściwie mogłyby stanowić
osobny ocean, gdyby tylko oceany były wodą poruszającą się, a nie stojącą, czy
jak to się tam nazywało…
Do domu
dotarłam wieczorem. Mając perspektywę spotkania koleżanki zaledwie dwa dni
później, liczyłam na to, że jakoś dotrwam. Zakopałam się w pościeli, tworząc
sobie stanowisko pracy i życia, a potem oddałam się temu, co lubiłam
najbardziej, czyli pracy i nauce, bo pomijając wartości, jakie z tego płynęły,
tylko to skutecznie odwracało moją uwagę. A potem przyszła noc i kiedy pierwsi
sąsiedzi budzili się do pracy, ja wstawałam z łóżka, żeby wysikać herbatę i móc
iść spać. Na wszelki wypadek jeszcze zapaliłam, żeby się nieco zamulić, a potem
zaległam w łóżku, ze wszechsił starając się nie przywoływać obrazków związanych
z tym, co robiłam z Sebastianem, ale wcale mi to nie wychodziło. Co gorsza,
chciałam to powtórzyć, a moje zboczone myśli zwyczajnie mnie przerażały.
Nami, to nie ten rozdział! Miał być teraz 32 ;-; I brakuje przez to ważnego fragmentu przed xD Pliska, napraw to :s
OdpowiedzUsuńBrak odpowiedniego fragmentu ;-;! Nami proszę napraw 🙏
OdpowiedzUsuńW8, what? xDDDD
UsuńFajnie, że dopiero ogarnęłam TT_TT
Ej, nie. Co Wy gadacie, wszystko się zgadza... -_-. Nie straszcie mnie. Nie wiem, co Wy tu chcecie. Jest 31, 32 i 33, wszystko po kolei, wszystko się zgadza, więc w czym problem? Oo
OdpowiedzUsuńTeraz pod rozdziałami 32 i 33 jest ten sam rozdział podpisany jako 33, i chyba coś się nie zgadza fabularnie, bo Kaśka dopiero co szykowała się na spotkanie, a w następnym rozdziale już na wstępie jest koniec jej pocałunku z Sebą, całkiem wyrwane z kontekstu :/
UsuńLol, to był błąd sposu treści, a nie rozdziałów. Piszcie dokładniej. Myślałam, że w samym tekście coś było nie tak. O nowych rozdziałach najlepiej się dowiadywać przez fp, tam zawsze jest ok.
UsuńNa przyszłość jak będziecie zgłaszać problem, to róbcie to tak, żeby było wiadomo ocb. Z Waszych wypowiedzi brzmiało to tak, jakbym wrzuciła złą nazwę rozdziału albo złą treść, a z tą wszystko było dobrze. W każdym razie teraz już powinno działać.