Dziwak z dyplomem – 33

Od poniedziałku zaliczenia. To w ogóle najgorszy tydzień tego semestru:
Poneidziałek – egzamin z Japońskiego
Wtorek – z OGUNa socjologicznego
Środa – dentysta (oby ostatni raz z tym zębem!)
Czwartek – pierwszy dzień praktyk w wydawnictwie i egzamin z nowych technologii (czy jak ten przedmiot się nazywał, nieważne xD)
Piątek – praktyki.
Mam nadzieję, że przetrwam. Pokciukajcie za mnie w poniedziałek, bo jak nie zdam japońskiego, to będzie mu bardzo-mega-super-hiper-strasznie-smutno TT_TT.

Miłego! :*

======================

Nie miałem słów, by to opisać. Bałem się, byłem tak cholernie przerażony, że cały drżałem. Kiedy tylko się ode mnie oderwała, zacząłem wyobrażać sobie te nagłówki w gazetach, rozmowy na dywaniku u dyrektora, zawiedziony wzrok ciotki, koniec kariery naukowej i ciemny dół pełen gówna, w który przez to wpadnę. Ale na dnie tego dołu było małe światełko nadziei. Ta dziewczyna, cholerna studentka, która tak zawracała mi w głowie. Gdyby była kilka lat starsza, po studiach, albo chociaż na innej uczelni, przynajmniej na innym wydziale! – wtedy chyba bym to przełknął i poszedł za głosem tej sczerniałej pompy, która chyba tylko cudem utrzymywała mnie przy życiu. Ale wiedziałem, że nie powinienem. Nawet gdyby sprawa nie wyszła na jaw, powinienem być odpowiedzialny i dojrzały, a dałem się… Nie, kurwa, uwieść to zbyt wielkie słowo na tak niewinny pocałunek, szczególnie po tym wszystkim, co robiłem z przyjacielem.
Zgubiłem się we własnych myślach, paląc się wewnątrz zamknięty w lodowatym więzieniu. Huczało mi w głowie, żadne bodźce z zewnątrz nie były w stanie do mnie dotrzeć, póki nie usłyszałem nuty rezygnacji, a delikatny ucisk zniknął z mojego ramienia.
— Nie, czekaj! — Nerwowo uniosłem głos, obejmując dziewczynę.
Spojrzała na mnie zaskoczona, nie rozumiejąc, o co mi chodziło. No to było nas dwoje, sam nie wiedziałem.
— Przepraszam. Resztki paranoi przylepiły mi się do buta — dodałem, uśmiechając się ciepło.
Nie chciałem, by myślała, że skorzystałem z okazji i zamierzałem uciec. Miałem się zmienić, tak? To był dobry moment, żeby zacząć od nowa. Nie zamierzałem od razu się z nią wiązać, spędzać całych wolnych dni razem ani nic z tych rzeczy. W końcu to nie było nic poważnego, nie z jej strony, a z mojej… Ja nie umiałem okiełznać swoich emocji, potrzebowałem czasu i hektolitrów alkoholu, żeby je przemyśleć. Ale jak bardzo nie żałowałbym tego, co zrobiłem, myśląc rozumowo, tak bardzo cieszyło się moje serce. Czemu miałbym mieć to sobie za złe? Bo jesteś jej jebanym wykładowcą, kretynie! A, zamknij się, mózgu, nie dziś, nie teraz.
— Powinniśmy o tym porozmawiać, czy…?
— Nie musimy. Tylko się całowaliśmy. Przynajmniej już wiesz, że potrafisz się od tego uwolnić, nie? To nic takiego… — odpowiedziała pewnie.
Instynkt podpowiadał mi, że nie mówiła całej prawdy, wskazówka w postaci przytulania się do mnie też raczej była dosyć sugestywną przesłanką, ale nie miałem pojęcia, jak poprowadzić dalszą część rozmowy. Skończyła mi się męskość.
— Wybacz. W takiej sytuacji znalazłem się dotąd tylko w koszmarze. Nie bardzo wiem, co dalej — przyznałem szczerze, w zaufaniu obnażając przed nią cząstkę tego siebie, którego wolałbym zachowywać w tajemnicy, gdy miałem nad tym kontrolę.
— Wiesz, ja też nie. Może… Po prostu powiedz, czy ci się podobało.
— Podobało. Bardzo.
— Mnie też, ale bez przesady, taki dobry nie jesteś.
— Dziękuję, będę pamiętał, żeby poćwiczyć w domu na ziemniaku.
— Spróbuj na cytrynie, nauczysz się nowych grymasów odrazy, przyda ci się.
— Znasz to z autopsji? Twoje są nadzwyczajne.
— Tak na mnie działasz, nie poradzę.
O czym my właściwie gadaliśmy? Gadka szmatka chyba tylko po to, żeby pozbyć się stresu. No i herbata stygła. Przynajmniej mogłem oszacować, że nasze niewiarygodnie nieodpowiedzialne zachowanie nie trwało dłużej niż kilka minut, bo napar wciąż był ciepły. Mimo wszystko wolałbym porozmawiać i ustalić jakieś konkrety. Ona chyba jednak nie. Wyglądało więc na to, że powinienem to potraktować jako przygodne… całowanie i nie robić sobie nadziei.
— Po Sylwestrze powinniśmy spotkać się ponownie, żeby to omówić. Nasz wspólny projekt, profesorze — powiedziała, znów wyrywając mnie z rozmyślań i wywracając wszystko, co właśnie sobie wyłożyłem, do góry nogami.
Na dodatek sposób, w jaki wymówiła „profesorze” przyprawił mnie o ciarki, takie przyjemne ciarki. Skoro chciała się spotkać ponownie, to może jednak mogłem na coś liczyć? Nie umiem tego stwierdzić, cholerne wszystko! Czemu jestem takim idiotą?! Czy dają korki z życia towarzyskiego? Będę musiał poszukać…
— Chyba masz rację. Istnieją pewne… aspekty, które wypadałoby dokładniej omówić — zgodziłem się, a potem odsunąłem od niej na bezpieczną odległość i sięgnąłem po kubek.
Zanurzyłem w nim usta, starym zwyczajem ukrywając się na moment przed światem, jak robiłem, pijąc kawę, a chwilę potem skrzywiłem się tak wymownie, że chyba wiedziała już, że ćwiczenie całowania na ziemniaku powinno mi w zupełności wystarczyć, bo grymasić umiałem doskonale.
— Taka paskudna?
— Nie, jest… Tak, cholera, to jest obrzydliwe. Jak możesz to pić?!
— Kwestia gustu, ty pijesz mielone gówno, nie jesteś lepszy.
I tak, od całowania się i niezręczności, przeszliśmy do niezwykle pasjonującej wymiany zdań, która w krótkim czasie zeszła na historyczne pobudki picia obu napojów, a nim się obejrzałem, doszliśmy do filozofii dalekiego wschodu, kończąc na próbach zdefiniowania istoty książki. W ostatecznej konkluzji Katarzyna uznała, że prawdziwa istota przedmiotów jest nieuchwytna dla słów i pozostaje w sferze myśli, z czym całkowicie się zgodziłem i tym sympatycznym akcentem pożegnaliśmy się i rozeszliśmy w swoje strony.
~*~
Wróciłam do domu, zrobiłam sobie herbatę, przejrzałam wszystko, co mogłam przejrzeć i… Dalej nie docierało do mnie to, co się stało. Pierwszy raz od lat wykazałam się inicjatywą nawiązania tak bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem. Właściwie byłam pewna, że to się skończy jakąś okropną tragedią, a w najlepszym wypadku zostanę brutalnie sprowadzona na ziemię, a jednak stało się zupełnie inaczej. Dziwak mnie nie odepchnął, on… Zachowywał się tak, jakby tego chciał. Miał takie ciepłe, miękkie usta – nie, żeby wszyscy ludzie takie mieli, skądże – i był taki delikatny. Nie rozumiałam, dlaczego odwzajemnił mój gest. Przecież byłam studentką a on wykładowcą i zawsze tak bardzo się przed tym wzbraniał, chociaż nawet sprawdzałam w Internecie i nikt nigdy w tym zapyziałym kraju tego nie zabraniał, a jednak gdy przyszło co do czego… No i jak ja miałam to rozumieć?
Niepotrzebnie zgotowałam sobie rozkminę na najbliższych kilkadziesiąt godzin. Wiedziałam, że jeśli nie usiądę i nie porozmawiam z nim otwarcie, wyciągając wszelkie pobudki, które popchnęły go do zrobienia tego, nie dam sobie spokoju i nie będę mogła odpuścić. Bo w końcu to ja. No ale miałam również świadomość, że nie spotkamy się do… Przynajmniej do kolejnego roku. Dobrze chociaż, że brakowało do niego ledwie kilku dni, istniała szansa, że dotrwam. Na wszelki wypadek umówiłam się z Martą na wspólny wypad do Arkadii. W zasadzie rzadko kiedy coś kupowałyśmy, poza niezdrowym jedzeniem, słodyczami i mangami, ale dobrze było wyrwać się z domu, przejść i pośmiać z byle czego. Poza tym uznałam, że zasługuje na to, bym powiedziała jej, co zaszło. Nie lubiłam kłamać, a zatajanie tak istotnego faktu już łapało się pod kłamstwo.
Umówiłam się z kumpelą jeszcze tego samego dnia. Zirytowałam się tylko, że przed wyjściem wypiłam herbatę. Przez to czułam się niepewnie, wiedząc, że w każdej chwili może mnie pogonić do łazienki. Nie odwołałam jednak spotkania ani go nie przekładałam. Była pora obiadowa, idealny moment, żeby wyruszyć. Z Martą spotkałyśmy się już pod Arkadią. Dochodząc do wejścia, zapaliłam papierosa, a w środku odnalazłam czekającą na mnie koleżankę. Stała pod Empikiem – zawsze się tam umawiałyśmy, był zaraz przy wejściu, w widocznym miejscu, więc od razu się odnajdywałyśmy.
Pierwszym punktem wycieczki był oczywiście sam Empik. Musiałyśmy sprawdzić mangowe nowości – a raczej to, w jak bardzo kiepskim były stanie po wystawaniu przez kilka godzin dziennie na półkach, gdzie skąpe dzieci non stop je kartkowały, zamiast kupić sobie tomik i przeczytać go jak cywilizowane istoty. Ja oczywiście musiałam jeszcze się zgubić w części papierniczej, bo zwyczajnie ubóstwiałam oglądać długopisy, bloki i wszystkie inne tego typu cudeńka. Marta w tym czasie oglądała zagraniczne gazety, a potem płyty z muzyką, więc właściwie dobrze się uzupełniłyśmy.
Jednak z księgarni wyszłyśmy bez zakupów, standardowo. Poszłyśmy później porobić nadzieję pracownikom sklepów z ubraniami, że dołożymy się do ich premii, ale obeszli się smakiem podobnie do tych z Empiku. Nie, żebyśmy robiły to z premedytacją, ale od zawsze było wiadomo, że w kwestii tego, na co chcemy wydać pieniądze, byłyśmy niezwykle wymagające. Bo jeśli manga – to tylko z idealnie zagiętą obwolutą, a jeśli słodycze, to tylko te, które chcemy, żadnych zamienników. W kwestii ubrań długo by opowiadać. Generalnie można było uznać, że podobało nam się sporo rzeczy, dopóki nie szukałyśmy czegoś do kupienia. Wtedy magicznie wszystko brzydło, cena rosła i na dodatek zawsze brakowało rozmiarów.
Dlatego po niespełna dwóch godzinach krążenia korytarzami sklepowego molocha, świątyni konsumpcjonizmu, skończyłyśmy jedynie z kilkoma przekąskami ze sklepu z zagranicznym jedzeniem, ale tego akurat można było się spodziewać.
— Jestem głodna — jęknęła Marta, spoglądając tęsknie w stronę foodcourtów.
Zawsze ta sama gra. Jedna mówiła, że jest głodna, a druga uznawała, że możemy iść jeść. Lubiłam to. Generalnie prawie zawsze kończyłyśmy tam, gdzie jedna z nas chciała się udać, ale to był miły sposób na pokazanie drugiej stronie, że się proponuje a nie zmusza. No i równie dobra okazja, by okazać się miłym, uznając, że z chęcią dotrzyma się towarzystwa. A ja lubiłam się czuć dobrze, Marta zresztą też, dlatego taką niepisaną umową załatwiałyśmy mnóstwo spraw.
Wybór restauracji ograniczał się jak zwykle do dwóch miejsc, do KFC i Subwaya. Problem polegał na tym, że pracownicy KFC w Arkadii nie potrafili pracować, za to w Subwayu pracował już od dwóch lat pewien chłopak. Ani on ładny, ani brzydki, nawet nie zwróciłybyśmy na niego uwagi, gdyby nie był strasznie namolny. Zbyt pewny siebie zawsze zbytnio starał się być miły dla klientów. Lubił żartować i było widać, że nie zachowuje się tak złośliwie, ale jednak żadnej z nas się to nie podobało. Osobiście czułam się osaczona, odzywała się we mnie niechęć do osób bardziej pewnych siebie ode mnie. Przez to zawsze czułam się jakoś nieswojo i nie umiałam nawiązać z kimś kontaktu, nawet jeśli w gruncie rzeczy był miły. Tu jednak chodziło o jedzenie – coś zbyt ważnego i rzadkiego w moim przypadku, bym pozostawiała je w rękach kogoś, kogo wygląd, sposób bycia i ogólne wrażenie nie napawało mnie optymizmem.
Uznałyśmy więc ostatecznie, że zjemy w KFC, unikając wszystkiego, do czego przygotowania trzeba było mieć odrobinę zdolności manualnych. Udało się i raptem kwadrans później siedziałyśmy sobie w jednym ze spokojniejszych miejsc, pałaszując kurczaka w panierce. Nie byłam jakoś szczególnie głodna, na dodatek myślenie o tym, co stało się w herbaciarni, w końcu mnie przytłoczyło i zwyczajnie się zagapiłam, tak niefortunnie, że wpatrywałam się po chamsku w twarzach koleżanki.
— Nie liczę kalorii — mruknęłam nieprzytomnie, kiedy zapytała wreszcie, co się stało.
Dobrze, że przez większość czasu przeglądała Twittera, przynajmniej nie zauważyła, jak pustym wzrokiem się jej przyglądam. Kiedy jednak odłożyła telefon, nie mogła nie zauważyć mojego idiotycznego wyrazu twarzy.
— Coś się stało?
— Niee… Czekam na nowy rozdział mangi, to boli — odpowiedziałam zbywająco, ale jak na złość tym razem kumpela nie dała za wygraną.
Na dodatek z jakiegoś powodu doskonale wiedziała, że nie było mnie w domu, czarna magia jakaś, już naprawdę… Miałam to napisane na czole, czy co?
— Byłam w Demmersie. Z Michaelisem — stwierdziłam niepewnie, odwracając wzrok.
Obawiałam się, że zacznie mnie oceniać. Zupełnie irracjonalnie, bo nigdy tego nie robiła. Z reguły próbowała zrozumieć, a jeśli nie rozumiała, to po prostu stawała po mojej stronie i wkurzała się razem ze mną. Ale ciężko było czuć się inaczej, gdy się wiedziało, że zrobiło się coś, co uchodziło za złe, a jednak całowanie się z wykładowcą nie należało do najlepszych pomysłów. Ona mi w ogóle uwierzy?!
— Serio? Po co? Znowu go dręczyłaś?
— Nie. Zostałam jego asytentką… W sumie to sama nie wiem.
— Jak to asystentką? Jak? — dopytywała, wyraźnie zainteresowana.
— No booo… — zająknęłam się.
W sumie sama nie miałam pojęcia, skąd mu się to wzięło, poza tym, że… Fantazjowałam, że chciał spędzać ze mną czas, bo jednak mnie lubi i chciałby nawiązać ze mną bliższą relację. Za to po naszym pocałunku w ogóle straciłam zdolność do zastanawiania się nad czymkolwiek i mogłabym zacząć patrzeć się tępo w przestrzeń, cała się śliniąc, i to doskonale oddawałoby mój stan umysłowy względem Sebastiana i naszej relacji.
— Po prostu mi to zaproponował. Bo niby dzięki temu… Podciągnie mi ocenę, albo coś. Nie wiem — bredziłam, na bieżąco zastanawiając się, jakie on mi wtedy podał argumenty „dla ogółu”, żeby móc któryś wykorzystać, bo do głoszenia odważnych teorii o jego prawdziwych intencjach nie miałam odwagi.
— Taaaa, brzmi naciąganie. Ale ja też tak chcę!
— Ej, bo ja się z nim dziś całowałam — wypaliłam nagle prosto z mostu, patrząc na zaskoczoną przyjaciółkę nie mniej zdziwiona od niej.
— Co? Dobre, ahahahahahahaha. — Zareagowała zupełnie normlanie, biorąc pod uwagę… WSZYSTKO.
— No, wiem. Tylko, że ja tak na serio. Nie wiem, czemu, tak wyszło i jakoś tak teraz… bo ja wiem? Nie wiem.
— Czego nie wiesz?
— Wszystkiego! Żartowałam sobie z jego paranoi i potem zaczęłam kusić go na poważnie, ale wiedziałam, że się przestraszy, ucieknie i się pośmieję, a on, zamiast tak zrobić, dał się pocałować, potem pocałował mnie, no i tak wyszło…
— I co teraz?
— No… Nie mam pojęcia w sumie — mruknęłam, wzruszając ramionami.
— Jak to nie wiesz? Nie rozmawialiście o tym?
— Eee… Nie. Zaczęliśmy, ale skończyło się na filozofii i japońskim i ostatecznie nie mam pojęcia, co się dzieje — przyznałam zrezygnowana.
Położyłam ręce na blacie i oparłam o niego czoło, wzdychając i jęcząc żałośnie tak głośno, że stół delikatnie zawibrował, albo to kolejne powiadomienie na telefonie, chociaż dla dramatycznego efektu uznałam, że jednak moje użalanie się nad sobą.
Kolejną godzinę spędziłyśmy przy stoliku, a potem znów na korytarzach centrum handlowego. Próbowałyśmy rozmawiać o tym, co zrobiłam, ale nie szło nam to lepiej niż mnie i dziwakowi. Pewnie dlatego, że Marta była zielona w te sprawy, ze mną nie było lepiej. Bo co ja wiedziałam o zdrowych relacjach między ludźmi przeciwnych płci? Tyle, co nic, a biorąc pod uwagę, jak się zachowałam, to chyba jeszcze mniej, o ile w ogóle się dało.
Ostatecznie stanęło na tym, że poszłyśmy na lody, bo nic tak dobrze nie robiło na problemy, jak słodkie zamrażanie mózgu. Dawno nie zjadłam na raz tyle, co tamtego dnia, ale w sumie z Martą zawsze jadłyśmy, więc liczyłam się z tym, kiedy szłam na to spotkanie. W końcu to nie tak, że miałabym przytyć, a nawet gdyby, wcale bym jakoś wybitnie nie rozpaczała, miałam kilkukilogramowy deficyt do uzupełnienia. Dlatego też z czystym sumieniem roztrwaniałam pieniądze na kaloryczne przyjemności, dając się pochłonąć pasjonującej rozmowie o błędach edytorskich i językowych popełnianych przez czołowe mangowe wydawnictwa w tej naszej Cebulandii. To jeden z tych tematów – rzek, które właściwie mogłyby stanowić osobny ocean, gdyby tylko oceany były wodą poruszającą się, a nie stojącą, czy jak to się tam nazywało…
Do domu dotarłam wieczorem. Mając perspektywę spotkania koleżanki zaledwie dwa dni później, liczyłam na to, że jakoś dotrwam. Zakopałam się w pościeli, tworząc sobie stanowisko pracy i życia, a potem oddałam się temu, co lubiłam najbardziej, czyli pracy i nauce, bo pomijając wartości, jakie z tego płynęły, tylko to skutecznie odwracało moją uwagę. A potem przyszła noc i kiedy pierwsi sąsiedzi budzili się do pracy, ja wstawałam z łóżka, żeby wysikać herbatę i móc iść spać. Na wszelki wypadek jeszcze zapaliłam, żeby się nieco zamulić, a potem zaległam w łóżku, ze wszechsił starając się nie przywoływać obrazków związanych z tym, co robiłam z Sebastianem, ale wcale mi to nie wychodziło. Co gorsza, chciałam to powtórzyć, a moje zboczone myśli zwyczajnie mnie przerażały.


6 komentarzy:

  1. Nami, to nie ten rozdział! Miał być teraz 32 ;-; I brakuje przez to ważnego fragmentu przed xD Pliska, napraw to :s

    OdpowiedzUsuń
  2. Brak odpowiedniego fragmentu ;-;! Nami proszę napraw 🙏

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W8, what? xDDDD
      Fajnie, że dopiero ogarnęłam TT_TT

      Usuń
  3. Ej, nie. Co Wy gadacie, wszystko się zgadza... -_-. Nie straszcie mnie. Nie wiem, co Wy tu chcecie. Jest 31, 32 i 33, wszystko po kolei, wszystko się zgadza, więc w czym problem? Oo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz pod rozdziałami 32 i 33 jest ten sam rozdział podpisany jako 33, i chyba coś się nie zgadza fabularnie, bo Kaśka dopiero co szykowała się na spotkanie, a w następnym rozdziale już na wstępie jest koniec jej pocałunku z Sebą, całkiem wyrwane z kontekstu :/

      Usuń
    2. Lol, to był błąd sposu treści, a nie rozdziałów. Piszcie dokładniej. Myślałam, że w samym tekście coś było nie tak. O nowych rozdziałach najlepiej się dowiadywać przez fp, tam zawsze jest ok.
      Na przyszłość jak będziecie zgłaszać problem, to róbcie to tak, żeby było wiadomo ocb. Z Waszych wypowiedzi brzmiało to tak, jakbym wrzuciła złą nazwę rozdziału albo złą treść, a z tą wszystko było dobrze. W każdym razie teraz już powinno działać.

      Usuń

.