Dziwak z dyplomem – 37

Sebuś i spółka wracają do Was po krótkiej przerwie i od razu będą nowe fabularne rewelacje. Trochę mi smutno, że nikt nie narzekał, że robię sobie wolne, bo moje ego nie poczuło się dopieszczone xD. Ale z drugiej strony to nawet lepiej, bo nie miałam poczucia winy, że nie wrzucam rozdziałów. A o nadrabianiu zaległości nie będę nawet mówić, bo nic mi z tego nie wyszło... Ale odpoczęłam, to chyba najważniejsze.
No to życzę Wam miłej lektury i czekam na jakieś komcie, bo się stęskniłam za czytaniem Waszych wpisów <3.

Miłego! ;*

========================

Moją ulubioną częścią roku, zaraz po wakacjach i wolnym od nauki, były święta. Dzięki wymysłom rządu i bandy świętojebliwych dupków wprowadzili jakiś czas temu dodatkowe święto, które sprawiało, że zamiast wolnego od dwudziestego-prawie-czwartego grudnia do pierwszego stycznia miałam wolne aż do szóstego! To dawało łącznie wystarczająco dużo czasu, by się zregenerować po męczącym semestrze i przemyśleć wszystkie dziwy i strachy, które się wydarzyły. Nie, żebym robiła jakąś listę postanowień noworocznych czy podsumowanie roku, czy jakoś tak… Nic z tych rzeczy. Po prostu lubiłam sobie czasem na spokojnie usiąść i przemyśleć swoje życie, żeby wykreować jakiś obraz tego, co powinnam ze sobą zrobić.
Marta siedziała u mnie do trzeciego. Ani trochę mi to nie przeszkadzało, a nawet bardzo cieszyło, bo okazało się doskonałym pretekstem, żeby odpocząć od ciągłego ślepienia w ekran i pracy. Co prawda dalej ślepiłyśmy w ekran i to nawet większy i dłużej niż robiłam to sama, ale to jednak zupełnie inny rodzaj psucia sobie wzroku – zdrowszy dla psychiki. Oglądanie wszystkiego co popadło, tak długo, jak było azjatyckie i występowały tam przystojne postaci, było najlepszą regeneracją mojego zniszczonego umysłu, bo ciału to już niewiele mogło pomóc, chociaż i na to nie mogłam zbytnio  narzekać, bo udało mi się podjeść. Głównie żywiłyśmy się pizzą i innym zamawianym żarciem na zmianę z zapasami słodyczy, które chomikowałam w domu, bo zawsze kupowałam z zamiarem zjedzenia, ale tuż przed otworzeniem pudełka okazywało się, że jednak nie miałam na nie ochoty.
Nie chciałam omawiać swojego życia quasisercowego z kumpelą, uznawałam, że to byłoby tylko bezsensowne zadręczanie jej. Zresztą sama nie do końca wiedziałam, co miałabym powiedzieć. Że całowałam się z Sebastianem to już jakoś ujrzało światło dzienne, ale poza tym… To nie tak, że robiłam sobie nadzieje, czy że mi zależało – syndrom wyparcia nigdy mnie jeszcze nie zawiódł – ja po prostu nie potrafiłam do końca zrozumieć jego zachowania i straszliwie mnie to irytowało. Zazwyczaj lubiłam usiąść z człowiekiem, porozmawiać, dowiedzieć się, co właściwie do mnie miał, a potem rozwiązać  jakoś problem, ewentualnie uznać, że już nam na sobie nie zależy i od teraz będziemy traktować się jak powietrze. Z perspektywy osoby trzeciej wyglądało to nieco szczeniacko, ale w rzeczywistości było strasznie praktyczne i doskonale się sprawdzało. Nie zostawiało takich idiotycznych niedomówień, jak: „to mogę do ciebie pisać?”, „to mówimy sobie cześć, ale ze sobą nie gadamy?”, „mam jeździć późniejszym autobusem, żebyśmy nie musieli się widywać?” i takie tam podobne brednie.
Nie było też tak, że nie chciałam jej o tym opowiadać. W zasadzie mogłam i kiedy pytała o Sebastiana, odpowiadałam nawet bardziej entuzjastycznie, niż początkowo planowałam. Kiedy zapytała, czy byłam u niego w domu, dostała dokładny opis pomieszczeń, mebli, zapachu, rodzaju sztućców, marki sprzętów elektronicznych i dosłownie wszystkiego innego, co udało mi się zauważyć. Chyba wyszło na to, że jednak chciałam o nim rozmawiać, bo tego typu pytania pojawiały się co jakoś czas, średnio raz na godzinę, a odpowiedź na każde z nich zawierała kilka wątków pobocznych zgrabnie upchniętych w nie więcej niż pięć minut, żeby jej przypadkiem nie zanudzić. Nie wydawała się kompletnie zmarnowana moją gadaniną, więc mogłam być dumna ze swojego sukcesu.
Mimo wszystko w końcu odezwał się mój introwertyzm i pilna potrzeba pisania tekstów do pracy, bo chociaż wzięłam sobie wolne – co w zasadzie było do mnie zupełnie niepodobne, bo kiedy inni zgonowali po sylwestrze rok temu i w powietrzu czuć było kacem tak, że można było się zarazić przez ściany, ja siedziałam i pisałam, bo nie miałam nic lepszego do roboty – to zwyczajnie miałam ochotę się powymądrzać, pisząc kolejny niezwykle odkrywczy poradnik o różnicach między płatkami kosmetycznymi różnych firm. Mało ambitne zajęcie, ale fakt, że pracowałam, zarabiałam i nie trwoniłam czasu na nierobienie niczego, poprawiało mi samopoczucie.
Dlatego też, kiedy Marta opuściła moją norę, by udać się do swojej, ponownie zanurzyłam się w tym niesamowicie sztucznym świecie, w którym wszystkie produkty warte były polecenia, a butelki napojów niosły ze sobą wartości edukacyjne, bo przecież były na nich napisy, więc dzieci mogły się uczyć pisania. Przy okazji porzuciłam nawet usilne próby wmówienia sobie, że nie myślę o Sebastianie. Nie było sensu dłużej się oszukiwać – myślałam o nim, byłam ciekawa, jak minął mu sylwester, a co gorsza (z logicznego punktu widzenia, rzecz jasna), miałam ochotę się z nim spotkać. Próbowałam mu to zaproponować, rzucając jakąś bardzo delikatną aluzją – coś o masie pracy, badaniach i papierach – ale chyba się nie zorientował. Ewentualnie zignorował to z premedytacją, bo kiedy się upił i wygadał Stawskiemu – a jakoś byłam przekonana, że tak właśnie zrobił – zrozumiał, że to był błąd i nigdy więcej tego nie powtórzy. Mój umysł się cieszył, za to serce… Serce uznało, że przyda mi się nieco arytmii, nerwobólu i generalnie jakiejś wiejskiej, dubstepowej imprezy.
Do powrotu na uczelnię miałam jeszcze kilka dni. Dokładnie pięć, dlatego postawiłam sobie za główny cel ogarnięcie swojego mózgu, przygotowanie się, wybranie ubrań na cały tydzień wprzód, no i ewentualne spotkanie z profesorem, do którego wciąż przymierzałam się jak pies do jeża. Ostatecznie, szóstego stycznia wieczorem, leżąc wpół przytomnie w wannie po sam nos, napisałam po prostu „spotkamy się jutro gdzieś?” i wysłałam wiadomość, po czym odłożyłam telefon tak szybko, jakby parzył. Miałam włączone wibracje, więc cały czas czuwałam, chociaż oszukiwałam się, że śledzenie wzrokiem fug między łazienkowymi kafelkami pochłonęło mnie tak bez reszty, że już na nic innego nie starczało mi pamięci tego mózgowego procesorka. W rzeczywistości jednak byłam niemal pewna, że cały czas odliczałam co do sekundy.
~*~
Obudziłem się na tak ogromnym kacu, że samo otwieranie powiek bolało mnie bardziej niż największe tortury, jakie przyszło mi znosić przez całe życie. Miałem na myśli nieustanne bóle wszystkiego, które uznały, że zabalują z kacem i dołączą się do dobijania mnie. Miałem tylko nadzieję, że to idiotyczne powiedzenie, że cały rok będzie taki, jak jego pierwszy dzień, nie było prawdą, bo inaczej zdecydowałbym się popełnić rytualne skoczenie z balkonu mordą na beton.
Kiedy już udało mi się widzieć, a nie tylko otwierać oczy, zauważyłem coś dziwnego. W moim salonie były nie dwa, a trzy dogorywające ciała porozrzucane w nieładzie, podobnie jak ja. Co prawda dwa z trzech ciał nie spały, a nawet wymieniały pomiędzy sobą jakieś słowa, ale ich sens do mnie nie docierał, bo za bardzo huczały mi we łbie, żebym jeszcze dał radę się nad tym zastanowić.
— Sossie dzijje? — zapytałem tak cholernie elokwentnie, że przez chwilę przeraziłem się, że podczas zajeżdżania mojego tyłka powybijali mi zęby.
Szybko przeciągnąłem językiem po wnętrzu ust, z ulgą uznając, że jednak wszystkie były na miejscu. Aż dziwne, że nawet jeden nie postanowił wybrać się w podróż w jedną stronę, ale było mi z tego powodu niewiarygodnie miło, dlatego nie planowałem narzekać. Za to moje pytanie spotkało się z salwą śmiechu. Niezwykle znajomego śmiechu. Aż nazbyt znajomego śmiechu.
Podjąłem nieludzki trud otarcia oczu i podniesienia swoich zwłok do pozycji siedzącej, co przypłaciłem takim kotłem w głowie, że tylko z uwagi na wartościowe meble i dywan udało mi się nie upiększyć go wątpliwym dziełem sztuki w postaci resztek alkoholu i na wpół strawionego… tego, co jadłem, o ile w ogóle cokolwiek jadłem. Doprowadziwszy się do stanu, w którym udawało mi się odbierać aż połowę bodźców z otoczenia, jęknąłem żałośnie i z powrotem opadłem na kanapę, czując, że na tyłku nie usiądę normalnie jeszcze długo. Niby wspaniała noc, niby o tym właśnie marzyłem, a jednak po fakcie czułem się gorzej niż bezdomna dziwka spod dworca. Nie wiedziałem, czy ostatecznie powinienem się cieszyć z tego sylwestra czy może raczej płakać, ale odłożyłem rozmyślania na czas, kiedy mózg będzie funkcjonował chociaż w połowie tak jak zazwyczaj.
— Masz gościa. Wiedziałem, że się tu wpakuje, ale nie sądziłem, że zrobi nam nalot w środku nocy. Pamiętasz, jak Gabiś posuwał cię nad ranem? Błagałeś go o więcej, a ledwo oddychałeś. Zwierzak z ciebie — nabijał się Staw, a ja próbowałem przyswoić treść, którą werbalizował pomiędzy kolejnymi chichotami.
— Gabryś? — zapytałem, skupiając się na najważniejszym.
Że mnie nie posuwał, to wiedział. Gabriel zawsze wolał kobiety, chociaż nie powiem, żeby Michał nigdy na nic go nie namówił. Jednak ostatecznie blondyn w okrągłych okularach, które o dziwo mu pasowały, był tym najrozsądniejszym z naszej trójki. Michał był kompletnym idiotą, a ja byłem pozbawionym asertywności przegrywem, podczas gdy Gabriel… Był po prostu chlubą swojej rodziny. Najlepsze wyniki na studiach, dobrze płatna praca na wydziale, grant naukowy, kobiety, popularność, a przy tym wszystkim był zwyczajnie rozsądny i prawdziwie dorosły. Zawsze mu tego zazdrościłem, chociaż w przeciwieństwie do innych zazdrości, które zwykłem czuć, ta była zdrowa. No i chciałem być do niego podobny, co oczywiście nigdy mi nie wyszło. Jednak jego obecność nieco mnie podbudowała, bo niosła ze sobą nadzieję na uspokojenie tego pijacko-seksocholicznego transu, który rozbudził się we mnie na dobre. On był tym, który mógł mnie zrozumieć i może nawet pomóc, zamiast mnie spijać i bzykać, i udawać, że to w jakikolwiek pomoże rozwiązać którykolwiek z moich problemów.
— Cześć, Sebuś! Miło cię widzieć. Szkoda tylko, że jak zwykle Michał zepchnął cię na dno — przywitał mnie swoim słodkim, ciepłym głosem pełnym współczucia.
Nawet wstał i do mnie podszedł. Pogłaskał po głowie i sprawił, że przez moment było mi tak dobrze, jakbym znów miał rodzinę, tylko że taką kochającą, dbającą o mnie, która broniłaby mnie przed całym złem tego świata. Może to z nim powinienem być? Gdyby nie fakt, że wolał kobiety, pewnie bym próbował, dobrze by mi to zrobiło.
— Ej, ja go nie spychałem, sam wskoczył! Jak do basenu browara w licku! Ja tylko powiedziałem, że będzie fajnie!
— A teraz pęka mi łeb, dupa, japa a wszystkie stawy zmówiły się przeciwko mnie. Co z ciebie za wsparcie… — jęknąłem, patrząc jak zbity pies na Gabrysia.
— Bo jesteś cipą, Seba, powinieneś mu się czasem postawić. Takie stare dupy, a nie można was zostawić nawet na chwilę — westchnął blondyn.
Jego włosy lśniły niczym anielskie, a każde słowo było ukojeniem dla moich uszu, szczególnie kiedy usłyszałem „pójdę zrobić coś na kaca i przyniosę jakieś leki”. No anioł po prostu, no! Mój anioł stróż! Że też Michał nie dał mi znać wcześniej, że przyjedzie, mógłbym wtedy… Właściwie nie zrobił bym niczego inaczej, ale przynajmniej miałbym lepszy nastrój.
— Weź już się tak w nim nie zakochuj, dobra? — burknął Staw.
Zazdrosny się wydawał, czy co? Ciężko było powiedzieć, szczególnie w moim obecnym stanie. W sumie miałem być na niego zły, ale ostatecznie dałem sobie spokój. Zafundował mi niezapomniane wrażenia, na które sam się pisałem, a że przeholował… Nie byłby sobą, gdyby było inaczej – powinienem wiedzieć. Przynajmniej ze mną był, więc mu darowałem. Tak zbawiennie działała na mnie aura Gabrysia. Miałem tylko nadzieję, że nie zmyje się zaraz po Trzech Królach. Wolałbym, żeby został w mieście już na zawsze.
— Nie zakochuję się w nim. Wyobraź sobie, że tak właśnie się cieszy na czyjś widok. A teraz, skoro już siedzisz mi na głowie, zrób coś do jedzenia. Jestem głodny  odpowiedziałem, krzywiąc się do Stawa i w całości poświęcając swoją uwagę mojej ostoi spokoju, której bliskość od razu poprawiała nastrój.
Właściwie w Gabrysiu było coś takiego, co sprawiało, że było mi przy nim naprawdę dobrze, jak przy kochającym ojcu, starszym bracie albo kimś takim. On mnie rozumiał, nie kpił ze mnie non stop i wiedziałem, że jest na tyle rozsądny, w przeciwieństwie do Michała, że jeśli będzie trzeba, postąpi właściwie i obaj unikniemy problemów.
— Gabryś, ja muszę z tobą porozmawiać. Zrobiłem coś okropnego.
— Najpierw zjedzcie, doprowadźcie się do porządku, przynieście mi jakieś piwo, a potem będziesz się nad sobą użalał, dobra? Przyjechałem w odwiedziny, daj mi się chwilę nacieszyć. Wieczorem się wygadasz, pasuje? — odpowiedział, zbywając mnie z lekka.
Z jednej strony poczułem się nieco głupio, jak gówniarz, któremu nie chce się poświęcić uwagi, bo wokół są ciekawsze rzeczy do roboty, ale z drugiej go rozumiałem. Też wolałbym spędzić czas na czymś przyjemnym, gdybym miał wybór. Ba, gdyby nie moje dolegliwości – fizyczne i psychiczne – chętnie poszedłbym na ściankę wspinaczkową, na paitnball albo w jakieś inne miejsce, gdzie trzeba się nieco poruszać, można się wyżyć, wyszaleć, zapomnieć o świecie…
— Pójdziemy do kina? W Koperniku jest też ciekawa wystawa fizyczna, panel o robotyce, obserwatorium…
— O, do obserwatorium bym poszedł. Ale to wieczorem. Kiedy mi się wtedy wypłaczesz? — kpił sobie ze mnie, podczas gdy Staw burknął coś, że jesteśmy siebie warci i poszedł do kuchni, żeby zrobić śniadanie.
Lubiłem jego śniadania. Biorąc pod uwagę, że generalnie rzadko kiedy coś mi smakowało, Michał powinien być z siebie dumny. Prawie wszystko co robił, było dla mnie zjadliwe i nie musiałem się jakoś szczególnie zmuszać. Nie oznaczało to, że gdybyśmy postanowili być razem w trwałym związku opartym na miłości, wzajemnym zaufaniu i szacunku (co już w przedbiegach się wykluczało z racji naszych charakterów), dawałbym mu się dokarmiać, póki by mnie nie utuczył. Nie lubiłem uczucia pełnego żołądka, czułem się wtedy jeszcze gorzej, niż kiedy przywierał mi do kręgosłupa.
Ostatecznie udało mi się namówić Gabriela na wystawę robotyki w Koperniku. Lubiłem roboty, one miały silne, sztuczne ciała, których elementy można było zwyczajnie wymienić, gdy odmawiały współpracy. Były w całości zastępowalne – w sumie podobnie jak ja w życiu – ale nigdy nie czuły bólu, cierpienia, wstydu, strachu. Na dodatek potrafiły tyle różnych rzeczy. Nie miałem ambicji stać się robotem ani nawet im zazdrościć, bo doskonale wiedziałem, że to maszyny, a my nie żyliśmy w jakimś filmie science fiction, ale to nie zmieniało faktu, że obcowanie z nimi sprawiało mi przyjemność. Każdego roku coraz większą, tak samo, jak coraz bardziej rozwijała się technologia.
Obserwatorium również było przyjemnym przeżycie. Spędziliśmy trochę czasu, patrząc w gwiazdy, posłuchaliśmy ciekawego wykładu o czarnych dziurach, nawet mogliśmy rozwiązać kilka ciekawych quizów i przejść się następnie po odpowiedniej części muzeum. Staw poszedł z nami, choć zjawił się dopiero wieczorem – wcześniej zajmował się Krystianem, który musiał nieźle przesadzić z alkoholem, bo kiedy się rozbudził, zaczął mu dolegać gigantyczny kac. Na szczęście obecność Gabrysia sprawiła, że nawet zazdrość mi przeszła. No i wiedziałem, że on mnie zrozumie i pomoże mi się jakoś wziąć w garść.
Jednak nie wszystko potoczyło się tak, jakbym chciał. Gabriel musiał pilnie załatwić parę spraw na mieście, dlatego mieliśmy okazję porozmawiać dopiero trzeciego, kiedy już opadły emocje i właściwie stałem się zwyczajnym, styranym życiem sobą, któremu alienacja od ludzi i stały kontakt z gładkim futerkiem kota doskonale poprawiała równowagę psychiczną. Gabryś był jednak słownym facetem i skoro obiecał, że mi pomoże, tak też i zrobił. Spotkaliśmy się późnym popołudniem u mnie w domu. Przyjaciel kupił dobrą whisky – wspaniała odmiana po Michale, który mieszał ją z piwem, spermą i wypijał z mojego barku bez pytania – ja przygotowałem jakieś przekąski i zasiedliśmy na kanapie, włączając w tle telewizor, żeby coś nam brzęczało. Blondyn nie lubił ciszy, a ja w pełni to szanowałem i nie chciałem mu utrudniać życia, w końcu on zdecydował się mi pomóc – nawet zwykła przyzwoitość tego ode mnie wymagała.
— No dobra, Sebuś, to powiedz mi, co takiego strasznego zrobiłeś tym razem? — zapytał przyjaciel, podnosząc ze stolika lekko zroszoną szklankę.
— Jest taka dziewczyna… Studentka, uczę ją — zacząłem i już od samego ciężaru tych słów straciłem ochotę na wszystko.
Sięgnąłem po paczkę papierosów, odpaliłem jednego z nich, wręczyłem resztę Gabrielowi i dopiero kiedy się zaciągnąłem, byłem w stanie coś dodać.
— Dotąd ją ignorowałem, niezbyt umiejętnie, ale jakoś szło. Ale ostatnio się całowaliśmy. Przeraża mnie to, bo właściwie mi się podobało, wiesz? Ona jest taka… Inna. Irytuje mnie, jest złośliwa, niepewna siebie i zupełnie inna ode mnie pod innymi względami, ale coś mnie do niej ciągnie. Ja przecież nie mogę być ze studentką, zamkną mnie!
— Sebastian… — Poważny ton Gabriela świadczył o tym, że zaraz miałem otrzymać otrzeźwiający kubeł zimnej wody wylany prosto na łeb, aż bałem się o tym myśleć. — Czy ty naprawdę nie pamiętasz, co się wydarzyło?
— Co masz na myśli?
Gabryś westchnął ciężko i odstawił szklankę. Odpalił papierosa, co robił stosunkowo rzadko, i przysunął się do mnie.
— Masz coś uspokajającego?
— Denerwujesz się?
— Nie żartuj, nigdy się nie denerwuję. Ale ty zaczniesz, gdy ci przypomnę, co się stało. Ten Staw, jemu nie można ufać, a obiecywał mi…

Arta narysowała mi Ruby <3.

5 komentarzy:

  1. Monika Lisicka19 lipca 2017 15:13

    No wiesz, co ? Kończyć w takim momencie ?!!! Brak słów. A teraz muszę wytrzymać do kolejnej środy aby się dowiedzieć co nawywijał ten zazdrośnik i w jaki sposób tym razem postanowił pogrążyć naszych kochanych bohaterów.

    Czemu ten Gabryś zjawia się dopiero teraz a wcześniej nie było o nim nawet słówka ? Wyskakuje jak Filip z konopi.. ale już go lubię. Jest świetną odmianą oraz równowagą dla Stawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że był już wcześniej wspomniany, nie czytasz uważnie. A o nim była tylko lakoniczna wzmianka tak na przyszłość, jakoś trzeba budować napięcie :P.
      Lubisz Gabrysia? To nie jesteś sama, Sebuś jest w niego tsk wpatrzony, że aż Michał jej zazdrosny. Michał. Ten Michał, który widząc Sebusia z Krisem, uznał, że się przyłączy, bo co go to tam xD. To o czymś świadczy :P.

      Usuń
  2. Komentuję dopiero teraz, bo nadrabiałam po dłuuuugiej przerwie [przybywam z odmętów Wattpada x)]
    Tak osobiście, mam nadzieję że napiszesz kiedyś książkę, bo to jak niebanalnie opisujesz odczucia bohaterów i jak ładnie potrafisz ciągnąć akcję, trafia centralnie w moje serduszko <3
    A Sebuś jako główna postać jeszcze to polepsza c:
    Nie przestawaj pisać, bo masz do tego wielki talent!
    Pozdrawiam czy coś, nie umiem pisać składnej opinii, ale COŚ JEST XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Źle nie jest, wyszło zkładnie :P. Dzięki!^^
      Mam takie ambicje już od kilku lat. Prawdopodobnie będę przerabiać Różę albo właśnie Dziwaka, żeby wydać jako utwór niezależny. No ale zobaczymy jak to wyjdzie :P.

      Usuń
    2. Dziwak jako książka? Kupiłabym od razu XD

      Usuń

.