Pogoda zabiła autorkę. Autorka leży i kwiczy i nie ma zapasu i nie ma weny i nawet tlenu nie ma też, a pisze równie składnie co ćwierćinteligent, któremu się wydaje, że umie w erudycje. Wszystko wina tego, że JEST PONAD TRZYDZIEŚCI STOPNI. Jako że nie mogę z tego powodu robić na złość pogodzie, bo jako zjawisko, a nie istota żywa/rozumna/roślina/cokolwiek, nie posiada słabości, w które byłabym w stanie uderzyć przy moich obecnych możliwościach, będę się wyżywać na wszystkich fanach upałów. Więc jeśli jesteś fanem upałów, to mnie unikaj, bo nie ręczę za siebie, gdy mi się gotuje mózg. A jeśli myślicie podobnie, dajcie znać – pobóldupimy razem :P.
=========================
Blok Sebastiana wydał mi się jakiś wyższy i bardziej nieprzyjemny niż
ostatnio. Zapewne była to kwestia stresu, ale świadomość tego wcale mi nie
pomagała, chyba nawet pogarszała sprawę. Kiedy stanęłam pod klatką, wahałam się
przez chwilę, czy jednak nie napisać, że coś mi wypadło i zwyczajnie
zrezygnować, ale żal mi się siebie robiło, gdy tak słuchałam, jakie bzdury
podsuwał mi mózg. Irytacja pchnęła mnie, żeby wstukać na dotykowym panelu te
dwie cyfry. Dziwak odebrał po niecałym sygnale, jakby siedział pod drzwiami i
tylko czekał, aż zadzwonię. W sumie nie zdziwiłoby mnie to jakoś wybitne…
Wpuścił mnie, przypomniał numer piętra (chociaż niepotrzebnie, bo przecież
mieszkał na ostatnim…) i rozłączył się. W jego głosie nie było słychać
nadmiernej niepewności. Lekko się zająknął, ale generalnie brzmiał całkiem
normalnie. Miałam nadzieję, że ze mną nie było inaczej.
Wsiadłam do windy, wjechałam, doszłam do drzwi i kiedy miałam zacząć
prowadzić ze sobą zażartą dyskusję na temat tego, czy jednak jeszcze nie
zawrócić, klamka się poruszyła, a z wnętrza mieszkania przywitała mnie
uśmiechnięta twarz otoczona lekko nastroszonymi włosami w nieładzie nieco
większym niż zazwyczaj. Pewnie niedawno wstał. Trzeba było najpierw napisać…
Skarciłam się w myślach.
Odpowiedziałam na jego uśmiech tym samym, przywitałam się neutralnym
„dzień dobry” i weszłam do środka. Już od progu czułam dziwny zapach. Właściwie
dziwne było w nim jedynie to, że nie czułam go poprzednim razem, bo w kwiatowym
aromacie generalnie raczej niczego dziwnego nie było. Chociaż delikatna nuta
czekolady sprawiała, że zostałam przy swojej opinii.
— Co my właściwie będziemy dziś robić? — zapytałam, nie mogąc znieść tej
niepewności, zanim jeszcze przeszłam z korytarza do salonu.
Sebastian popatrzył na mnie, wyglądając na tak samo zdezorientowanego,
jak ja byłam przerażona. Podrapał się odzianą w rękawiczkę dłonią po głowie,
zaśmiał się nerwowo i wybełkotał coś, czego nie zrozumiałam.
— Aha, to wszystko jasne… — burknęłam niepocieszona i poszłam za nim do
salonu.
Na środku stolika do kawy stały jakieś kolorowe pudełka, w telewizorze
wyświetlała się playlista stworzona poprzedniego dnia, a po tym, jak profesor
na chwilę wyszedł i wrócił z tacką, na stole pojawiła się również jedna z moich
ulubionych herbat i czarna jak samo dno piekła kawa. Nie wiedziałam, jak on
mógł to pić, mnie sam zapach przyprawiał o zawroty głowy, a nie byłam jakoś
szczególnie uprzedzona.
— Mam trochę gier, jakieś przekąski i muzykę. Możemy pograć, a potem…
Zajmiemy się może naszym wspólnym projektem badawczym? — zaproponował tak
niepewnie, jakby ten cały „projekt badawczy” był jedynie eufemizmem na „siedźmy
wtuleni w siebie na kanapie i zafundujmy naszym językom sesję jogi dla dwojga”
albo coś podobnego.
— Planszówki? — zapytałam niepewnie, zerkając na tytuły, które doskonale
znałam z tekstów, które musiałam pisać.
Znalazła się tu cała klasyka: Tabu, Monopoly, Dobble. Do tego kilka
karcianek i nawet coś zręcznościowego. Wszystkie wyglądały tak, jakby dopiero
co je kupił i właściwie byłam niemal pewna, że tak właśnie było. Ewentualnie
miał je, ale nigdy nie rozpakował. W ostateczności był skończonym pedantem i
powinnam zacząć się bać i powoli kierować się do wyjścia.
— Lubię Tabu — przyznałam, widząc, że oczekiwał ode mnie jakiegoś
komentarza.
— Ja też, słowne gry dobrze działają na mózg, a mojemu zdecydowanie
przyda się trochę pracy na rozruch.
— Mojemu pewnie też, bo na razie… Czy ty je kupiłeś wczoraj? Wyglądają
jak nowe.
— Ja… E… To znaczy te gry… Tak, po część wysłałem Michała, kilka miałem,
ale jakoś rzadko w nie grywałem. Chciałem, żebyśmy miło spędzili czas. Bez tego
niezręcznego milczenia — przyznał, a w konsekwencji jego wyznania nastąpiło
właśnie to niezręczne milczenie, że aż słyszałam wyimaginowane świerszcze,
których tak bardzo starał się uniknąć.
— Nie no, to miłe. Dzięki… — przyznałam w końcu, zbierając w sobie
resztki odwagi.
Żeby poczuć się swobodniej, zainstalowałam swój tyłek na jego kanapie,
siadając po turecku, bo tak mi było w zasadzie najwygodniej, szczególnie że
miałam trzymać w rękach karty, więc wypadało zachowywać równowagę i nie trząść
się jak galareta w samochodzie pędzącym po polskiej autostradzie.
Dziwak wyraźnie odetchnął z ulgą. Jego sylwetka nieco się rozluźniła, z
ust zniknął grymas, a z okolic oczu zmarszczki mimiczne – od razu wyglądał
lepiej, jakoś tak rześko.
— Od czego chciałabyś zacząć?
— Nie wiem, może od Dobbli? To łatwe, więc tak na rozgrzewkę.
Sebastian pokiwał głową i sięgnął po pudełko. Cały czas bacznie
przyglądałam się ruchom jego dłoni, zastanawiając się, co on ma z tymi
rękawiczkami, że nawet we własnym domu ich nie zdejmie. Gdybym miała nosić
jakiś materiał na dłoniach przez cały czas, chyba bym zwyczajnie oszalała, ale
jemu zdawało się to zupełnie nie przeszkadzać. Musiał je nosić już od dawna.
Szkoda, bo chciałabym, żeby je zdjął. Byłam ciekawa, jak wyglądają jego palce,
czy ma tak zadbane paznokcie, jak sobie wyobrażałam, a może wręcz przeciwnie?
Może zwyczajnie miał tak paskudną, zniszczoną skórę, że się wstydził?
— Nie musisz mi patrzeć na ręce, nie oszukam cię — zaśmiał się, wyrywając
mnie z zamyślenia.
— Wiem, ale wolę mieć pewność. Nigdy nie można w pełni ufać
przeciwnikowi, prawda? — odpowiedziałam z typową sobie nutą złośliwości w
głosie.
O ile rozmawianie z Michaelisem raz przychodziło mi niezwykle łatwo, a
czasem nie umiałam wydukać nawet słowa, o tyle podczas gry było zupełnie
inaczej. Chęć wygranej podnosiła adrenalinę, obojgu nam towarzyszyły emocje i
nie wahaliśmy się krzyczeć, ekscytować, przeklinać i śmiać. Było niezwykle
miło, nawet nie sądziłam, że gra dla dzieci tak dobrze przełamie lody. On
zresztą chyba też nie, bo początkowo miałam wrażenie, że podchodził do tego
sceptycznie. Ktoś mu pewnie podpowiedział, jakiś rozsądny ktoś – więc na pewno
nie Stawski.
— Ten, no! No ten garbaty! Cholera, rakuda! — krzyknęłam, desperacko
wyrzucając kolejną z kart na kupkę.
— Ach tak? — odparł ożywiony, aż prawie widziałam błysk w jego oczach,
gdy usłyszał słowo po japońsku. — Ringo.
— Ringo. Kagi. Tori. Tori. Neko. Wygrałam! — wykrzyczałam szybko i
wyrzuciwszy ostatnią kartę, podekscytowana zerwałam się z siedzenia, głośno
krzycząc z radości.
Nazywanie przedmiotów po japońsku z jakiegoś powodu przychodziło mi
znacznie łatwiej niż po polsku – nigdy nie umiałam tego zrozumieć, mój mózg był
niezwykle specyficzny, a odkąd zaczęłam uczyć się japońskiego – mojego
trzeciego języka – miałam w głowie totalny filologiczny mętlik.
Nagłe zrywanie się po kilkunastu minutach siedzenia w jednej, niezwykle
obciążającej kolana, pozycji zemściło się na mnie szybciej i bardziej perfidnie
niż się spodziewałam. Okrzyk zwycięstwa przerodził się w zbolały jęk, po którym
zgięłam się w pół, chwytając się na nogę i upadając na kanapę. Ledwo łapałam
powietrze, a obraz przed oczami zaczął mi się rozmywać i przez chwilę, do
spółki z piszczeniem w uszach, sprawił, że prawie zemdlałam. Na szczęście
szybko mi przeszło, ale dziwak nawet nie próbował udawać, że tego nie zauważył.
Co dziwniejsze, chociaż nawet nie zaskoczyło mnie jakoś wybitnie, bo się tego
spodziewałam – nie był zaskoczony. Patrzył na mnie ze zrozumieniem, jakby
doskonale wiedział, co czułam.
— Już lepiej? Za chwilę przejdzie, prawda? — pytał głosem, w którym
słyszałam nutę nadziei.
W pierwszej chwili ten jeden, o ton wyższy, dźwięk sprawił, że
niesamowicie się zirytowałam i byłam gotowa na niego nawrzeszczeć, jednak zanim
udało mi się zebrać odpowiednio dużo powietrza, dotarło do mnie, że sama
zachowywałam się dokładnie w ten sam sposób. Desperacko szukałam kogoś, kto
czułby się tak samo źle jak ja, żeby wiedział jak to jest, zrozumiał mnie i
żebym nie musiała wiecznie walczyć z niezrozumieniem i złośliwymi docinkami o
swoim lenistwie. Bo nikt nie potrafił zrozumieć, że skoro nie biorę leków, nie
leżę w szpitalu i wyglądam zupełnie normlanie, każdy dzień mojego życia to
tylko wieczne zmaganie się z bólem i chęcią pierdolnięcia całego tego syfu w
cholerę. Bo ja się starałam każdego ranka, żeby wstać z łóżka i zrobić co do
mnie należy, czując się niewymownie dumna, kiedy się udawało, a słyszałam
tylko, że nic w życiu nie robię, bo nie chodziłam na zakupy raz w tygodniu, nie
odkurzałam co sobotę i nie sprzątałam, gdy na podłodze wyrastała kupka ciuchów,
które nie wpełzły same do szafy, bo półki po raz kolejny spadły, a nie czułam
się na siłach ich naprawić.
— Nic mi nie jest, coś mi musiało przeskoczyć, zdarza się — odparłam,
starając nie dać po sobie poznać, że takie odczucia były dla mnie
codziennością.
A jeśli jednak tylko mi się przywidziało i wcale nie rozumiał? Wolałam
żyć nadzieją, że istnieje ktoś, kto wie, jak to jest. To lepsze niż zawieść się
po raz kolejny, a potem słuchać tłumaczeń zaczynających się tą samą
wyświechtaną śpiewką: „Ja cię rozumie, ale…”.
Sebastian popatrzył na mnie podejrzliwie, westchnął i zebrawszy karty,
zaczął je tasować i rozdawać ponownie. Miałam nadzieję, że zamknęliśmy temat,
ale na złość kontynuował:
— Gdyby zdarzało ci się częściej, chyba umiałbym ci pomóc.
— A co, znasz zaklęcie na niezakleszczające się stawy? Cały świat byłby
ci za to wdzięczny — odgryzłam się, w duchu klnąc na samą siebie, bo kiedy
bolało jak skurwysyn, to zmieniałam się w skurwycórkę i nie dawałam żyć
wszystkim wokół.
— Nie, za to wiem, jak radzić sobie z ciągłym bólem, jeśli wiesz, co mam
na myśli.
— Chyba jednak nie wiem, rozdawaj te karty.
~*~
Przyjemnie grało mi się z Kasią w karty, było nawet lepiej, niż się
początkowo spodziewałem, ale jak to w moim życiu bywa – coś musiało się
spieprzyć. Tym razem jednak nie ja grałem główną rolę w tym żałosnym
komediodramacie, dla odmiany była to moja studentka. Kiedy tak krzyknęła z
bólu, aż i mnie zabolało kolano. Doskonale znałem ten rodzaj bólu, paraliżujące
uczucie, które mu towarzyszyło i to dławienie w gardle, które sprawiało, że do
oczu cisnęły się łzy, którym nawet nie chciało się przeciwstawiać. Przeżywałem
to na co dzień, więc miałem pełne prawo wypowiadać się na ten temat.
Przeszło mi przez myśl, że to nie pierwszy raz, kiedy widzę, że zachowuje
się w podobny sposób. Z reguły te reakcje były bardzo subtelne i nie byłem do
końca pewien, że się nie mylę, ale tym razem miałem sto procent pewności. Nigdy
dotąd właściwie z nią o tym nie rozmawiałem. Było nam łatwiej udawać, że temat
nie istnieje, ale teraz, kiedy na moich oczach przeżyła to, czego zapewne żadne
z nas nie lubiło przechodzić przy świadkach, okazując swoją słabość i
żałosność, czułem się zobowiązany, by coś powiedzieć. Ona oczywiście próbowała
mnie zbyć, ale nie spodziewałem się niczego innego.
Zignorowałem rozkaz rozdania kart. Odłożyłem je na bok i przysiadłem się
do call girl na kanapie. Powoli przysuwałem się do niej, dając nam obojgu czas,
by oswoić się z kurczącą się przestrzenią, która zapewniała nam pozory
bezpieczeństwa, póki nie objąłem jej i nie przytuliłem do siebie.
— Czy to, co ci jest, ma swoją nazwę? — zapytałem, odczekawszy, aż
przestanie się nerwowo wiercić.
— Ma.
— Jaką?
— Nie powiem ci.
— Więc powiedz po japońsku.
— Nie wiem, czy to słowo ma swój japoński odpowiednik. Google
powiedziały, że sen’ikintsuushou, ale wiesz, jak z nimi jest.
Trochę mnie zamurowało. Rzadko zdarzało mi się słyszeć słowo, którego
znaczenia nie znałem. Tak długo zajmowałem się japońskim i tak bardzo otaczałem
się nim w codziennym życiu, że takie sytuacje praktycznie się nie zdarzały.
Jednak kiedy wymówiła to słowo, mogłem się jedynie domyślać, jak się to
zapisywało, jednak sensu nie widziałem w tym za grosz.
— Nie znasz go — oświadczyła, pogłębiając to dziwne poczucie zakłopotania
i strachu, dla których nie widziałem żadnej logicznej przyczyny.
— Nie znam.
— To i polskiego nie będziesz znać. Mówi ci coś fibromialgia? — zapytała
kpiąco, a kiedy już jej to przeszło przez gardło, spojrzała na mnie smutno i
przytuliła się.
Miałem wrażenie, że zaczęła płakać, ale przecież nie mogłem jej o to
zapytać. W zasadzie nie wiedziałem, jak powinienem się zachować. W takiej
sytuacji niezbyt często zdarzało mi się być, przynajmniej nie w roli tego, od
którego wymagało się pocieszania. Dla mnie, gdy byłem w podobnym stanie, każda
reakcja drugiej osoby była zła, dlatego ostatecznie po prostu odczekałem, aż
wzięła się w garść.
— Nigdy nie miałeś się o tym dowiedzieć — oświadczyła, odsuwając się ode
mnie. — Masz mnie nie żałować, nie współczuć mi i nie mówić, że rozumiesz,
jeśli potem planujesz wytykać mi, jaka to jestem leniwa, bezużyteczna i
nieudolna. Zapomnij, że się dowiedziałeś i wracaj na swoje siedzenie. Jeśli
myślałeś, że zaciągniesz mnie dzisiaj do łóżka, czy co wy – faceci – myślicie
sobie w tych małych móżdżkach, nie masz nawet o czym marzyć, bo twoje
wyobrażenie o mnie też ci odmówi. Czy to jasne?
Znajoma tyrada z jej ust w zasadzie mnie bawiła. Na siłę próbowała się
ode mnie odgrodzić, jakby sądziła, że byłbym w stanie ją zranić. Ja? Serio?
Puchowa poduszka była potencjalnie większym zagrożeniem ode mnie.
Zgodnie z prośbą podniosłem się, wygnany z własnej kanapy, i bez słowa
wyjaśnienia skierowałem się do kuchni. Potrzebowałem drinka, tabletki
przeciwbólowej i xanaxu. A ona potrzebowała czegoś naturalnego, co pomoże jej
wziąć się w garść – tego miałem aktualnie pod dostatkiem. Wyciągnąłem pudełko z
szuflady na sztućce, wewnątrz którego trzymałem samarki, i wziąwszy jedną,
wróciłem. Rzuciłem torebeczkę na stół, zająłem swoje miejsce i rozdałem karty.
— A to co? Nie potrzebuję przypraw, nie gotuję — stwierdziła, chyba tylko
z niedowierzania udając, że nie wie, na co patrzy. — Sebastian? Wyjaśnij.
— Pomaga. Nie wyobrażaj sobie, że magicznie ci przejdzie, ale z pewnością
poczujesz ulgę. Rozluźnisz się, poprawi ci się nastrój, na chwilę zapomnisz o
bólu, spojrzysz na świat z innej perspektywy. To tylko oferta, nie chcesz, to
nie bierz — wyjaśniłem, wzruszając ramionami.
Nie zamierzałem pomagać jej na siłę. Jeśli będzie chciała, to skorzysta,
a jeśli nie – będzie więcej dla mnie. W żadnej sytuacji nie mogłem przegrać.
Chociaż ten jeden raz!
Opadła mi szczęka... nic więcej nie mogę powiedzieć.
OdpowiedzUsuńNooo... Brak słów. Warto było czekać.
OdpowiedzUsuńA co do pogody zapraszam do mnie. 16 stopni i właśnie przestało padać.
OdpowiedzUsuńW sumie nad czym Wy tak wowacie? TT_TT Tu się jeszcze nic takiego nie wydarzyło xD. Aż się przeraziłam, że wrzuciłam nie to, co trzeba xD. I jeszcze to głupie wypełnienie się zrobiło...
UsuńNo nic, dawaj adres, przeprowadzę się xD.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWielka Brytania Ci się podoba?
OdpowiedzUsuńcukrzycy znowu chyba dostanę x)
OdpowiedzUsuńto wszystko jest w tym samym czasie takie urocze, i pojebane... ale za to uwielbiam to czytać QwQ