Dziwak z dyplomem – 4

Nie mam siły narzekać! To już ten moment.
Więc wrzucę Wam tylko rozdział, atencjonalnie powiem, że pragnę komci (PRAGNĘ KOMCI! – to powiedziałam xD) i pójdę sobie dalej robić wszystko, co muszę robić. 

Miłego! :*

================================

I tak mój kot otrzymał nowe imię. Cieszyłem się, że nie musiałem go wymyślać. To, które podpowiedziała mi call girl było całkiem ładne. Proste do wymówienia, krótkie i przywodziło na myśl przyjemne skojarzenia. Uśmiech skąpany w blasku słońca i malutkie krople letniego deszczu. O czym ja myślę?!
Nie działo się ze mną dobrze. Poinformowałem kota, jak ma na imię, nakarmiłem go i położyłem się do łóżka. Kolejnego dnia czekał mnie sądny dzień. Banda studencików mających się za nie wiadomo kogo, bo poszła na lektorat. Nienawidziłem tego szczerze. Jak dałem się na to namówić?! Byłem idiotą. Padniętym, zaniedbanym, żałosnym idiotą.
W tym optymistycznym nastroju upłynęła mi kolejna godzina. Po niej następna i dwie kolejne. Zirytowany w końcu się poddałem. Zaczynałem zajęcia z samego rana, o ósmej, a dochodziła piąta. Nie opłacało się spać. Wstałem z łóżka i zaparzyłem mocną, czarną kawę. Odpaliłem papierosa, włączyłem radio i wróciłem z kubkiem do łóżka.
Przejrzałem pobieżnie notatkom prowadzącej, którą miałem zastępować. Praca nie wyglądała na zbyt trudną, ale dobrze wiedziałem, jacy są ci ludzie. Idą na lektorat, bo muszą, wybierają byle co, zdają na A2 i gówno ich obchodzi, że właściwie nic nie umieją – cholerna filologia. Co mogłem zrobić? Zapowiadał się parszywy rok. Marzyłem o urlopie, a jeszcze nawet nie zacząłem pracy.
Uznałem, że będę ich traktował jak studentów japonistyki. Może uda mi się odsiać tych mało ambitnych, zostanie mi raptem garstka na wszystkich poziomach, ale nie będę musiał się tak męczyć. Rada wydziału się mnie nie pozbędzie, za bardzo im zależało. W najgorszym wypadku znajdę nową pracę. Nie czułem się związany z tym miastem, nic mnie tu nie trzymało. Zabawne, ale pierwszy raz od naprawdę wielu lat tęskniłem za rodzinnym domem.
Wykpiłem się w myślach. Nie wiem, czego mi właściwie brakowało. Ojca alkoholika, który bił mnie pod byle pretekstem? Matki z depresją, która wiecznie mnie poniżała? A może przerażającego wilczura, który parokrotnie mnie pogryzł? Brakuje mi grania z Sethem na cztery ręce… Starszy brat był jedynym, który pomógł mi przejść przez to piekło. Gdyby nie on, a potem wuj Rafael, nie wiem, gdzie bym teraz był. Wiele było rynsztoków w tym kraju.
Odłożyłem notatki i wypiłem duszkiem letnią kawę. Musiałem przygotować się do wyjścia. Dobrze, że chociaż monotonna garderoba mi to ułatwiała.
~*~
Jak ja mogłam zaspać?! Nigdy nie zdarzyło mi się zaspać na taką godzinę! Skończyłam pisać o szóstej, tak jakoś wyszło, ale ustawiłam budzik. Rzadko sypiałam więcej niż sześć godzin, to było tylko na wszelki wypadek, ale jak się okazało, nie było skuteczne.
Obudziłam się o szesnastej. Śniły mi się jakieś kompletne bzdury. Byłam w Japonii, miałam pracę, dom, rodzinę, a na święta przyjechali do mnie rodzice… Ten scenariusz ciągnął się godzinami i chociaż czułam, że powinnam wstać, chciałam w nim zostać. Kiedy się obudziłam, miałam zaledwie pół godziny, żeby dojść na miejsce. Założyłam na siebie bluzę z kapturem, jakieś ciemne leginsy i chwyciłam przygotowaną wcześniej lnianą torbę zapakowaną na japoński. Wybiegłam z domu, nie wypiwszy nawet herbaty. Całą drogę myślałam tylko o tym, że nie będę mogła się skupić. Na dodatek skończyły mi się papierosy i nie miałam chwili, by skoczyć po drodze do sklepu. Byłam wściekła.
Jakby tego było mało, kiedy doszłam pod salę, drzwi były już dawno otwarte, a to oznaczało, że mogłam zapomnieć o najlepszym miejscu: najdalej od tablicy, najbliżej drzwi i łazienki. Z reguły unikałam siedzenia blisko wykładowców, w przypadku japońskiego nie miało to jednak związku z pracowaniem pod pretekstem robienia notatek. Sala była wąska i ciężko było się przeciskać, a ja w trakcie każdych zajęć obowiązkowo musiałam wyjść do łazienki. Uroki tej części choroby, której nie potrafiły uciszyć leki.
Weszłam do środka pomieszczenia, rzuciłam zdawkowe „siema” i usiadłam na jednym z dwóch wolnych miejsc – tuż przy biurku prowadzącej. Dobrze, że ją lubię, przynajmniej dam radę wytrwać te półtorej godziny.
Położyłam głowę na stole, zakryłam ją ramionami i dałam sobie jeszcze chwilę, by odpocząć i powtórzyć materiał. Prowadząca zawsze się spóźniała, wiec nie musiałam się martwić.
Zdążyłam na chwilę odpłynąć. Obudziło mnie trącenie w ramię. Gdy podniosłam głowę, ujrzałam twarz dziwaka, z którym rozmawiałam w nocy. Byłam pewna, że coś mi się zwyczajnie przyśniło, dlatego ziewnęłam przeciągle.
— Cześć, dziwaku. Nie powinnam widzieć cię we śnie — mruknęłam i z powrotem położyłam głowę na blat.
Nerwowy śmiech i świst wdychanego powietrza dały mi znać, że coś było nie tak. Uniosłam łeb i ponownie rozejrzałam się po wnętrzu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to nie był sen.
— O kurwa… — zaklęłam cicho.
Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Niby mogłabym się tego domyślić. Spotkałam jakiegoś znającego japoński, całkiem przystojnego dziwaka, musiał okazać się moim wykładowcą, no po prostu musiał! Niezręczność sięgnęła zenitu. Na dodatek teraz zna moje imię, a tego niezwykle chciałam uniknąć. Co gorsza, nie wiedziałam, skąd się tu wziął, kim był, co się działo i dlaczego spokojna rzeczywistość zamieniła się nagle w to… to… to COŚ.
— Przepraszam, panie…
— Michaelis — podpowiedział mi.
— Właśnie, tak. Panie Michaelis. Coś mi się przyśniło. Pani Wyszgórska przychodzi zawsze po czasie, a ja dziś zaspałam i…
— Po japońsku, proszę — mruknął stanowczo.
Skrzywiłam się niezadowolona. Tak, wiem, od B1 zaczyna się wykładać w języku nauczanym, ale czy ktoś kiedykolwiek przestrzegał tego na lektoratach? Zawsze tego chciałam, ale jakoś nigdy nie wyglądało to tak, jak sobie wyobrażałam. A kiedy już się wydarzyło, to akurat w taki sposób. Kurwa, za jakie grzechy?! Nie dość, że ta grupa i ja nienawidzimy się ze wzajemnością, to jeszcze zalazłam za skórę prowadzącemu i to na tydzień przed zajęciami. Ale i tak wisi mi przysługę, może powinnam mu to wytknąć?
Nie miałam pojęcia, jak powinnam się zachowywać. Wykładowcy zawsze byli dla mnie kosmitami. Istotami z innego świata, sympatyczniejszymi lub mniej, ale w dalszym ciągu zupełnie innymi. Nigdy nie czułam, że mogę z nimi normalnie porozmawiać, że mnie zrozumieją, będą podzielać jakiekolwiek moje zainteresowania. A tu takie coś. 
Rozejrzałam się po pokoju. Wszyscy wgapiali się we mnie, oczekując,że się zbłaźnię, ale nie po to ćwiczyłam całą poprzednią noc, żeby teraz przegrać. Odpowiedziałam. Rozlegle, zdaniami złożonymi, chełpiąc się wszystkim, czego nauczył mnie genialny lektor w lato. Z zaspania nawet zapomniałam o tym, żeby nie mówić z akcentem.
— Moczulski? — wyczytał Michaelis, zupełnie ignorując moją odpowiedź.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wystukałam wiadomość, nim jeszcze skończył sprawdzać tę cholerną listę.
„Wisisz mi przysługę. Pamiętaj o tym!”
Wysłałam i odetchnęłam z ulgą. Po sali rozniósł się dźwięk jakiegoś starego, japońskiego smęta. Wykładowca przeprosił, wyciągnął komórkę, a chwilę później posłał mi spojrzenie, którego nie potrafiłam jednoznacznie odczytać.
Do końca zajęć było już spokojnie. Właściwie, gdyby nie fakt, że nie mogłam przestać się denerwować i rozmyślać nad złośliwością opatrzności, byłabym całkiem zadowolona z zajęć. Michaelis uciszał wszystkie idiotyczne gadki, nie zbaczał z tematu, mówił tylko po japońsku i w ciągu półtorej godziny zajęć zrobiliśmy nawet więcej, niż przez trzy godziny w zeszłym semestrze zimowym.
~*~
Środowe zajęcia upływały nad wyraz spokojnie. Trafiły mi się ospałe grupy, więc przynajmniej nie musiałem się zbytnio użerać z niesfornymi małolatami. Zostało ostatnie półtorej godziny i byłem pewien, że nic już nie zaburzy mojego spokoju, ale jak zwykle się pomyliłem.
Wszedłem do pokoju pełnego ludzi. Zajęcia odbywały się w mieszkaniu w piwnicach, które specjalnie przystosowano pod salę wykładową. Nie przeszkadzało mi to. Najważniejsze, że do domu miałem dosłownie trzy minuty drogi piechotą. Zająłem miejsce i zacząłem wyczytywać kolejne nazwiska z listy, ignorując przeszkadzającego chłopaka i śpiącą tuż koło mnie dziewczynę. Zamierzałem wyżyć się na nich, gdy dojdę do ich nazwisk.
Od każdego wymagałem przedstawienia się po japońsku. Kilka prostych informacji, żebym mógł się zorientować, jak niski był ich poziom. W przypadku połowy grupy było tragicznie, już czułem, że co najmniej cztery osoby do końca października zmienią wykładowcę. Nie było to nic nowego, niewielu wytrzymywało moje tempo. W końcu nie po to robiłem doktorat, żeby pieścić się z dzieciakami, do tego wystarczyłaby magisterka.
— Katarzyna Szymańska — wyczytałem kolejną pozycję z listy, lecz nikt się nie odezwał.
Grupa nie zaczęła wpatrywać się w kogoś konkretnego. Uznałem więc, że to musi być ta bezczelnie śpiąca tuż przy mnie. Po którymś razie wreszcie zareagowała. Podniosła głowę, a kiedy jej zaspane spojrzenie zrównało się z moim, zupełnie zdębiałem.
Nigdy bym nie przypuszczał, że w jednej chwili życie aż tak mi się skomplikuje. Wszystkie ambitne plany nienawiązywania żadnych relacji ze studentami runęły tak nagle, że aż zachciało mi się z siebie śmiać. To była moja call girl. Dziewczyna, która widziała mnie w stanie, w którym wstydziłbym się pokazać normalnym znajomym (do których nie zaliczał się Michał – on widział już chyba wszystko). Na dodatek dziewczyna z miejsca nazwała mnie dziwakiem.
Nie wiedziałem, jak się zachować. Pierwszy raz w życiu byłem w tak niezręcznej sytuacji. Właściwie nawet nie chciało mi się zachowywać. Miałem ochotę sobie wyjść i nie wrócić, ale dobrych referencji bym po czymś takim nie dostał. Rozsądek wygrał. Zachowałem zimną krew, choć czułem nieustanne pulsowanie w skroni. Na taki ból głowy nie pomogą żadne tabletki. Mogłem zapomnieć, że wieczorem popracuję.
Kazałem jej się przedstawić. Byłem tak samo nieprzyjemny, chłodny i surowy, jak zwykle. Jej zachowanie jedynie rozbawiło salę, nikt się niczego nie domyślił. Odetchnąłem, chociaż jak nigdy brakowało mi papierosa. Jak na złość, dziewczyna napisała do mnie wiadomość. Nie zamierzałem odpisywać. Ostentacyjnie wcisnąłem telefon do kieszeni i prowadziłem zajęcia dalej.
Nie wiem, jak udało mi się dobrnąć do końca. Działałem na jakimś autopilocie. Niezadowolone miny studentów świadczyły o tym, że doskonale się sprawdził. Skończyłem wykład i pozwoliłem im wyjść. Nie muszę mówić, że uciekali stamtąd jak poparzeni, prawda? Została tylko ona. Ospale złożyła swoje rzeczy i już miała wychodzić, kiedy odwróciła się do mnie.
— Powiedz, że masz papierosa — jęknęła, nie widząc najwyraźniej nic dziwnego w spoufalaniu się z wykładowcą.
Biorąc pod uwagę naszą historię, nie powinienem się dziwić. Chciałem się jej pozbyć, więc wyciągnąłem paczkę, położyłem ją na stole i powiedziałem, by się poczęstowała i zniknęła mi z oczu.
— Nie będzie łatwo. Wrócę tu w poniedziałek — oświadczyła jakby na złość.
A byłem pewien, że będzie pierwsza do rezygnacji. Jednak w tonie jej głosu usłyszałem coś przerażająco wojowniczego. Determinacja, jakiej sam nie miałem w sobie od lat. Wiedziałem, co to oznacza: nie pozbędę się jej tak łatwo.
— Więc zwracasz się do mnie w ten sposób po raz ostatni — warknąłem niezadowolony.
— Czyli, jeśli znajdę cię pijanego na środku ulicy, mam cię zignorować, tak? — zapytała, jakby nigdy nic.
— Nie zobaczysz — odpowiedziałem twardo, a ona uśmiechnęła się rozbawiona.
— Dla mnie spoko. Jesteś zajebistym lektorem, dziwaku, spełnię twoje warunki.
Pomachała mi na pożegnanie i wyszła. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Z jednej strony byłem wściekły na los. Z drugiej na bezczelność i ekscentryzm tego kobiecego indywiduum. Z trzeciej tak szczery komplement przyjemnie połechtał moje ego, a z kolei z czwartej… Z czwartej chciałem strzelić sobie w mordę, czując irracjonalny żal. Przecież nawet jej nie lubiłem.
Nie zamierzałem się nad tym rozwodzić. Wolałem wrócić i jednak spróbować popracować nad badaniami. Odczekałem tylko kilka minut, pod pretekstem przekazania klucza wykładowcy kolejnej grupy, i dopiero potem wyszedłem. Nie chciałem wpaść na call girl. Na Katarzynę, znaczy się.
~*~
Bawiła mnie ta cała sytuacja. Kiedy już wyszłam z zajęć, wróciłam do domu i nieco ochłonęłam, doszłam od wniosku, że to jedna z najkomiczniejszych sytuacji, w jakich znalazłam się od lat. Pijany dziwak z zerową orientacją w terenie moim wykładowcą.
Byłam ciekawa, jak to się potoczy. Niby się nieco martwiłam, ale głównie nie mogłam się doczekać, by zobaczyć, co z tego wyniknie. Lubiłam takie sytuacje w serialach, nie sądziłam jednak, że jedna z nich czeka mnie w życiu. Tylko że w fikcji nudne momenty życia przeskakiwały, a w rzeczywistości trzeba było je przeżyć. Na szczęście jeszcze tylko czwartkowe zajęcia, a potem trzy dni wolnego. Wiedziałam, że kiedy zakopię się w pracy, czas zleci mi szybciej, niż bym chciała, i tego właśnie się trzymałam.
Napisałam o całej sytuacji na konwersacji z koleżankami, a potem usiadłam do tworzenia notatek z zajęć. Michaelis – swoją drogą powinnam zapytać, skąd pochodzi – przekazuje naprawdę mnóstwo wiedzy w niezwykle skondensowany sposób. Podobało mi się to. Nie nudziłam się, chwilami nawet czułam się głupia, a to było dla mnie stosunkowo nowe, nieprzyjemne – acz fascynujące – doznanie.
Zazwyczaj miałam do przepisania dwie strony zeszytowe A5, tym razem było ich osiem. Mnóstwo przykładów, gramatyki, profesjonalnych nazw, słownictwa, faktów na temat samej Japonii… Ciekawe, ile czasu tam spędził – zastanawiałam się, przepisując na kartę jakiś zawiły znak kanji, żeby mieć pojęcie, jak napisać go następnym razem. Kanji były moją piętą achillesową, nienawidziłam ich. Głównie dlatego, że miałam dysgrafię i wszystkie moje znaki wyglądały jak chaotyczne kreski, a żeby je odczytać, trzeba było jakiegoś specjalisty.
„No co ty gadasz? Zajebista beka!” – podsumowała Eliza na wspólnym czacie. Umówiłyśmy się, że obgadamy sprawę następnego dnia, zjawiając się na uczelni nieco wcześniej przed zajęciami, zresztą tak samo, jak zwykle.
~*~
Czwartek. Ostatni dzień przed piątkiem, który był już właściwie weekendem. Zawsze tak sobie tłumaczyłem. Zaczynałem od poniedziałku, a kończyłem na piątku. Lekarz mówił, że powinienem patrzeć na świat bardziej pozytywnie, to się postarałem. Na więcej nie było mnie stać. Powinien być zadowolony, ale przecież robiłem to dla siebie.
Zajęcia tego dnia nie należały do najprzyjemniejszych. To przykre, ale w ciągu pierwszego tygodnia zdążyłem się już przekonać, że zdecydowanie wolę japonistów od edytorów. Ci drudzy byli mniej zdyscyplinowani. Oczywiście nie brałem pod uwagę pierwszego roku – bez względu na kierunek, zawsze był tragiczny.
Zaczynałem o dziesiątej, a kończyłem kwadrans po szóstej. Nie powiem, żeby ponad osiem godzin poza domem wpływało na mnie korzystnie. Szczególnie że nie miałem żadnego okienka. Czułem się gorzej niż na pierwszym roku, gdy ledwie udało mi się pogodzić zajęcia z obu kierunków i to tylko przez uprzejmość wuja Michała, który na naszej uczelni zajmował wysokie stanowisko. Ale to było lata temu. Teraz byłem zbyt stary, żeby cały dzień użerać się z opornymi na wiedzę… dziećmi.
Tak, to kolejne, co dołowało mnie ostatnimi czasy. Jeszcze niedawno sam byłem młody, a teraz z każdym rokiem na mojej twarzy mnożyły się oznaki starości. Pewnie przesadzałem, ale tak właśnie się czułem. Czekałem tylko na pierwszy siwy włos. Byłby dobry pretekst, żeby sprawić przyjemność Michałowi i ceremonialnie zalać się w trupa w mieszkaniu.
Do pierwszej jakoś poszło. Drugi rok magisterki a potem trzeci licencjatu. Tego dnia los był dla mnie łaskawy, bo nie miałem zajęć z mentalnymi licealistami. Naprawdę szczerze ich nie znosiłem, mógłbym napisać o tym książkę, gdybym w ogóle miał czas pisać. Następne zajęcia również nie zapowiadały się zbyt ciężko: wstęp do edytorstwa i elektroniczny skład tekstu. Nie miałem wcześniej okazji poznać studentów pierwszego roku magisterki, ale starałem się być dobrej myśli.
Oczywiście przed zajęciami wyszedłem zapalić. Irytowało mnie, że w budynku nie było palarni. Studenci mówili, że w pokoju samorządu jest jedna nieoficjalna, ale żaden z wykładowców nie potwierdził. Więc nie ryzykowałem. Ciasna klatka schodowa przyprawiała się o duszności, ale nie narzekałem. Nie wypadało mi. Co lepiej wychowana młodzież przynajmniej ustępowała mi miejsca w windzie.
~*~
Siedziałam z dziewczynami pod trzysta osiemnaście – salą wykładową, w której zupełnie bez sensu odbywały się zajęcia z edytorstwa dla dwunastu osób. Miejsc siedzących było jakieś sześćdziesiąt. Widocznie to na wypadek, gdybyśmy przytyli przez wakacje. Oczywiście cały czas głośno z tego żartowałyśmy. Z innych rzeczy również. Generalnie z Martą i Elizą spędzałyśmy większość czasu na ciśnięciu beki ze wszystkiego i wszystkich, gdzieś między wierszami przemycając prawdę na temat naszych preferencji czy opinii. Nie lubiłam siedzieć i smęcić, od tego miałam dom. W towarzystwie zawsze byłam tą śmieszną, na którą patrzyło się z przymrużeniem oka. Nie przeszkadzało mi to, taki miałam sposób ukrywania tego, jak naprawdę się czułam. Poza tym, lubiłam się śmiać, kto nie lubił?
— Ej, kurwa, cicho! Nie! Cicho! — krzyknęłam nagle, kiedy zza białych, rozpadających się drzwi wyłoniła się znajoma twarz.
Dziewczyny momentalnie ucichły. Aż nazbyt momentalnie. Zrobiło się zbyt cicho, biorąc pod uwagę, że chwilę temu zanosiłyśmy się gromkim śmiechem, komentując, jak nazwałam dziwaka dziwakiem na forum studenckim.
Początkowo żadna z koleżanek nie wiedziała, o co chodzi, dlatego kiedy tylko temat naszej beki poszedł w stronę korytarza wydziału orientalistyki, wyjaśniłam sytuację. Przez moment nawet irracjonalnie się przeraziłam, że będzie miał ze mną kolejne zajęcia, ale przecież to już by była przesada. Japonista i edytor? Nie, takie rzeczy tylko w Erze.
Generalnie nie obchodziłoby mnie, co pomyśli sobie profesor Michaelis, kiedy usłyszy nasze żarty, ale nie wyglądał na takiego, który zrozumiałby, czym jest ciśnięcie beki dla samego jej ciśnięcia. Mało kto rozumiał, ludziom się wydawało, że jeśli w kontekstowej sytuacji powiem, że jestem za aborcją do dwudziestego piątego roku życia, to ogólnie jestem za aborcją. A ja nie miałam zdania, bo były i plusy i minusy i nie mi decydować, co kto robi ze swoją macicą. Niemniej… Dziwak nie wydawał się rozrywkowy, był raczej kompletnym przeciwieństwem mnie, przynajmniej pod tym względem. Ale był wykładowcą i gdyby źle odebrał żarty, miałabym tylko problemy. Nie ufałam, że właściwie odczytał wiadomość o przysłudze.
— Niezły jest! — skomentowała w końcu Marta.
— No. Lubi się upić i nie wiedzieć, jak trafić do domu, pali jak smok i jest kompletnym, wymagającym gburem, ale w tym jego niezadbanym wyglądzie może rzeczywiście coś jest — mruknęłam, zdawało mi się, że obojętnie, jednak Eliza przyglądała mi się tak niesamowicie podejrzliwie, że nie musiała nic mówić, bo doskonale wiedziałam, o co jej chodziło.
— To mówiłaś, że masz na niego wyjebane, taa?
— Bo mam. Po prostu zapamiętałam, to nie zależy ode mnie. Twój numer buta też znam, a na cholerę mi to? — odparłam opryskliwie.
Nie cierpiałam, jak ktoś mi próbował usilnie wmawiać coś, co wcale nie było prawdą. A ja ZDECYDOWANIE miałam na niego wyjebane. Przynajmniej w tym kontekście, który próbowała insynuować kumpela.
~*~
Wykpiłem się w myślach. Dałbym sobie głowę urwać, że widziałem call girl. Nie mówiła wprawdzie, co studiowała, bo tę część rozmowy zajęło tłumaczenie się ze spania na zajęciach, ale… Niemożliwe.
A jednak okazało się możliwe raptem pięć minut później, gdy otworzyłem salę wykładową garstce studentów. Wśród nich była i Katarzyna – mój cień, koszmar, moja kara za grzechy. Nie wiem, czym aż tak zawiniłem, ale powinienem chyba poważnie przemyśleć swoje życie.
Nim wszedłem do środka, wyciągnąłem telefon i pospiesznie nastukałem wiadomość.
„Jeśli masz w sobie choć odrobinę przyzwoitości, oszczędź mi dziwaka chociaż tu.”
Wysłałem i zamykając za sobą drzwi, stanąłem za pulpitem na podium. Widziałem, jak wyciągała telefon. Jak śmieje się pod nosem i pokazuje wiadomość koleżankom. Zaniemówiłem. Obawiałem się, że znów w odwecie za nie wiadomo co zachowa się złośliwie i przysporzy mi problemów.
Któryś ze studentów zapytał głośnym szeptem, czy skamieniałem. Po plecach przebiegł mi dreszcz, kiedy w odpowiedzi na uszczypliwy komentarz po sali rozniósł się cichy chichot. Nie potrafiłem spojrzeć tym ludziom w oczy. Właściwie już byłem wśród nich spalony. Wszystko za sprawą cholernej call girl. Chociaż nie, to moja wina. Ona nic nie zrobiła, sam zacząłem panikować.
Zebrałem się do kupy i odchrząknąłem, zakładając okulary, by odczytać listę obecności. Dodawały mi otuchy. Nawet gdybym nie planował czytać, to i tak bym je założył.
Kilka nazwisk, moja zmora, kilka kolejnych, koniec. Teraz musizę zacząć wykład. W głowie miałem zupełną pustkę, najchętniej bym ich wypuścił, ale widziałem wyczekujący wzrok jakiejś niesympatycznej, szarawej dziewczyny, która wręcz próbowała wyssać ze mnie wiedzę. Przerażające uczucie.
— Nazywam się Sebastian Michaelis. W tym roku po raz pierwszy poprowadzę z państwem Elektroni… Przepraszam, wstęp do edytorstwa — powiedziałem nieco drżącym głosem.
Liczyłem na jakiś ratunek. Alarm przeciwpożarowy, wybuch bomby, wtargnięcie terrorystów – cokolwiek, bylebym mógł na chwilę się odciąć. I wtedy mnie oświeciło. Miałem przy sobie plik testów, którymi zamierzałem pokazać im, jak niewiele umieją, żeby spokornieli. Wyciągnąłem więc jeden z nich i powiedziałem, że idę coś skserować.

Oczywiście poszedłem prosto na dół, na papierosa. Drżąc z zażenowania i wściekłości. W takich chwilach brakowało mi Michała. Był cholernym wrzodem na dupie, ale w wielu sytuacjach, chociażby takich jak ta, pomagał mi się pozbierać. Mogłem bezkarnie walnąć go w twarz, zwyzywać, a potem wspólnie rozwiązywaliśmy problem. Co innego, że moje ciosy nigdy nie robiły mu szczególnej krzywdy, nie w tym rzecz. Musiałem się wyładować. Krzyczenie w przestrzeń tuż pod oknami pełnymi studentów obu jednostek, w których pracowałem, nie wydawało się najlogiczniejszym wyjściem. 




1 komentarz:

  1. Powiem tak- mraaauu.Ale zajebiscie w tych okularkach wyglada sebuś ;) A jaki tu biedny i niepewny siebie.. I to przez 1 dziewczynę haha.pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

.