Nie mam siły narzekać! To już ten moment.
Więc wrzucę Wam tylko rozdział, atencjonalnie powiem, że pragnę komci (PRAGNĘ KOMCI! – to powiedziałam xD) i pójdę sobie dalej robić wszystko, co muszę robić.
Miłego! :*
================================
I tak mój kot
otrzymał nowe imię. Cieszyłem się, że nie musiałem go wymyślać. To, które
podpowiedziała mi call girl było całkiem ładne. Proste do wymówienia, krótkie i
przywodziło na myśl przyjemne skojarzenia. Uśmiech skąpany w blasku słońca i
malutkie krople letniego deszczu. O czym
ja myślę?!
Nie działo się
ze mną dobrze. Poinformowałem kota, jak ma na imię, nakarmiłem go i położyłem
się do łóżka. Kolejnego dnia czekał mnie sądny dzień. Banda studencików
mających się za nie wiadomo kogo, bo poszła na lektorat. Nienawidziłem tego
szczerze. Jak dałem się na to namówić?! Byłem idiotą. Padniętym, zaniedbanym,
żałosnym idiotą.
W tym
optymistycznym nastroju upłynęła mi kolejna godzina. Po niej następna i dwie
kolejne. Zirytowany w końcu się poddałem. Zaczynałem zajęcia z samego rana, o
ósmej, a dochodziła piąta. Nie opłacało się spać. Wstałem z łóżka i zaparzyłem
mocną, czarną kawę. Odpaliłem papierosa, włączyłem radio i wróciłem z kubkiem
do łóżka.
Przejrzałem
pobieżnie notatkom prowadzącej, którą miałem zastępować. Praca nie wyglądała na
zbyt trudną, ale dobrze wiedziałem, jacy są ci ludzie. Idą na lektorat, bo
muszą, wybierają byle co, zdają na A2 i gówno ich obchodzi, że właściwie nic
nie umieją – cholerna filologia. Co mogłem zrobić? Zapowiadał się parszywy rok.
Marzyłem o urlopie, a jeszcze nawet nie zacząłem pracy.
Uznałem, że
będę ich traktował jak studentów japonistyki. Może uda mi się odsiać tych mało
ambitnych, zostanie mi raptem garstka na wszystkich poziomach, ale nie będę
musiał się tak męczyć. Rada wydziału się mnie nie pozbędzie, za bardzo im
zależało. W najgorszym wypadku znajdę nową pracę. Nie czułem się związany z tym
miastem, nic mnie tu nie trzymało. Zabawne, ale pierwszy raz od naprawdę wielu
lat tęskniłem za rodzinnym domem.
Wykpiłem się w
myślach. Nie wiem, czego mi właściwie brakowało. Ojca alkoholika, który bił
mnie pod byle pretekstem? Matki z depresją, która wiecznie mnie poniżała? A
może przerażającego wilczura, który parokrotnie mnie pogryzł? Brakuje mi grania z Sethem na cztery ręce…
Starszy brat był jedynym, który pomógł mi przejść przez to piekło. Gdyby nie
on, a potem wuj Rafael, nie wiem, gdzie bym teraz był. Wiele było rynsztoków w
tym kraju.
Odłożyłem
notatki i wypiłem duszkiem letnią kawę. Musiałem przygotować się do wyjścia.
Dobrze, że chociaż monotonna garderoba mi to ułatwiała.
~*~
Jak ja mogłam
zaspać?! Nigdy nie zdarzyło mi się zaspać na taką godzinę! Skończyłam pisać o
szóstej, tak jakoś wyszło, ale ustawiłam budzik. Rzadko sypiałam więcej niż
sześć godzin, to było tylko na wszelki wypadek, ale jak się okazało, nie było
skuteczne.
Obudziłam się o
szesnastej. Śniły mi się jakieś kompletne bzdury. Byłam w Japonii, miałam
pracę, dom, rodzinę, a na święta przyjechali do mnie rodzice… Ten scenariusz
ciągnął się godzinami i chociaż czułam, że powinnam wstać, chciałam w nim
zostać. Kiedy się obudziłam, miałam zaledwie pół godziny, żeby dojść na
miejsce. Założyłam na siebie bluzę z kapturem, jakieś ciemne leginsy i
chwyciłam przygotowaną wcześniej lnianą torbę zapakowaną na japoński. Wybiegłam
z domu, nie wypiwszy nawet herbaty. Całą drogę myślałam tylko o tym, że nie
będę mogła się skupić. Na dodatek skończyły mi się papierosy i nie miałam
chwili, by skoczyć po drodze do sklepu. Byłam wściekła.
Jakby tego było
mało, kiedy doszłam pod salę, drzwi były już dawno otwarte, a to oznaczało, że
mogłam zapomnieć o najlepszym miejscu: najdalej od tablicy, najbliżej drzwi i
łazienki. Z reguły unikałam siedzenia blisko wykładowców, w przypadku
japońskiego nie miało to jednak związku z pracowaniem pod pretekstem robienia
notatek. Sala była wąska i ciężko było się przeciskać, a ja w trakcie każdych
zajęć obowiązkowo musiałam wyjść do łazienki. Uroki tej części choroby, której
nie potrafiły uciszyć leki.
Weszłam do
środka pomieszczenia, rzuciłam zdawkowe „siema” i usiadłam na jednym z dwóch
wolnych miejsc – tuż przy biurku prowadzącej. Dobrze, że ją lubię, przynajmniej dam radę wytrwać te półtorej godziny.
Położyłam głowę
na stole, zakryłam ją ramionami i dałam sobie jeszcze chwilę, by odpocząć i
powtórzyć materiał. Prowadząca zawsze się spóźniała, wiec nie musiałam się
martwić.
Zdążyłam na chwilę
odpłynąć. Obudziło mnie trącenie w ramię. Gdy podniosłam głowę, ujrzałam twarz
dziwaka, z którym rozmawiałam w nocy. Byłam pewna, że coś mi się zwyczajnie
przyśniło, dlatego ziewnęłam przeciągle.
— Cześć,
dziwaku. Nie powinnam widzieć cię we śnie — mruknęłam i z powrotem położyłam
głowę na blat.
Nerwowy śmiech
i świst wdychanego powietrza dały mi znać, że coś było nie tak. Uniosłam łeb i
ponownie rozejrzałam się po wnętrzu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to
nie był sen.
— O kurwa… —
zaklęłam cicho.
Takiego obrotu
spraw się nie spodziewałam. Niby mogłabym się tego domyślić. Spotkałam jakiegoś
znającego japoński, całkiem przystojnego dziwaka, musiał okazać się moim
wykładowcą, no po prostu musiał! Niezręczność sięgnęła zenitu. Na dodatek teraz
zna moje imię, a tego niezwykle chciałam uniknąć. Co gorsza, nie wiedziałam,
skąd się tu wziął, kim był, co się działo i dlaczego spokojna rzeczywistość
zamieniła się nagle w to… to… to COŚ.
— Przepraszam,
panie…
— Michaelis —
podpowiedział mi.
— Właśnie, tak.
Panie Michaelis. Coś mi się przyśniło. Pani Wyszgórska przychodzi zawsze po
czasie, a ja dziś zaspałam i…
— Po japońsku,
proszę — mruknął stanowczo.
Skrzywiłam się
niezadowolona. Tak, wiem, od B1 zaczyna się wykładać w języku nauczanym, ale
czy ktoś kiedykolwiek przestrzegał tego na lektoratach? Zawsze tego chciałam,
ale jakoś nigdy nie wyglądało to tak, jak sobie wyobrażałam. A kiedy już się
wydarzyło, to akurat w taki sposób. Kurwa,
za jakie grzechy?! Nie dość, że ta grupa i ja nienawidzimy się ze wzajemnością,
to jeszcze zalazłam za skórę prowadzącemu i to na tydzień przed zajęciami. Ale
i tak wisi mi przysługę, może powinnam mu to wytknąć?
Nie miałam
pojęcia, jak powinnam się zachowywać. Wykładowcy zawsze byli dla mnie
kosmitami. Istotami z innego świata, sympatyczniejszymi lub mniej, ale w
dalszym ciągu zupełnie innymi. Nigdy nie czułam, że mogę z nimi normalnie
porozmawiać, że mnie zrozumieją, będą podzielać jakiekolwiek moje
zainteresowania. A tu takie coś.
Rozejrzałam się
po pokoju. Wszyscy wgapiali się we mnie, oczekując,że się zbłaźnię, ale nie po
to ćwiczyłam całą poprzednią noc, żeby teraz przegrać. Odpowiedziałam.
Rozlegle, zdaniami złożonymi, chełpiąc się wszystkim, czego nauczył mnie
genialny lektor w lato. Z zaspania nawet zapomniałam o tym, żeby nie mówić z
akcentem.
— Moczulski? —
wyczytał Michaelis, zupełnie ignorując moją odpowiedź.
Wyciągnęłam z
kieszeni telefon i wystukałam wiadomość, nim jeszcze skończył sprawdzać tę
cholerną listę.
„Wisisz mi
przysługę. Pamiętaj o tym!”
Wysłałam i
odetchnęłam z ulgą. Po sali rozniósł się dźwięk jakiegoś starego, japońskiego
smęta. Wykładowca przeprosił, wyciągnął komórkę, a chwilę później posłał mi
spojrzenie, którego nie potrafiłam jednoznacznie odczytać.
Do końca zajęć
było już spokojnie. Właściwie, gdyby nie fakt, że nie mogłam przestać się
denerwować i rozmyślać nad złośliwością opatrzności, byłabym całkiem zadowolona
z zajęć. Michaelis uciszał wszystkie idiotyczne gadki, nie zbaczał z tematu,
mówił tylko po japońsku i w ciągu półtorej godziny zajęć zrobiliśmy nawet
więcej, niż przez trzy godziny w zeszłym semestrze zimowym.
~*~
Środowe zajęcia
upływały nad wyraz spokojnie. Trafiły mi się ospałe grupy, więc przynajmniej
nie musiałem się zbytnio użerać z niesfornymi małolatami. Zostało ostatnie
półtorej godziny i byłem pewien, że nic już nie zaburzy mojego spokoju, ale jak
zwykle się pomyliłem.
Wszedłem do
pokoju pełnego ludzi. Zajęcia odbywały się w mieszkaniu w piwnicach, które
specjalnie przystosowano pod salę wykładową. Nie przeszkadzało mi to.
Najważniejsze, że do domu miałem dosłownie trzy minuty drogi piechotą. Zająłem
miejsce i zacząłem wyczytywać kolejne nazwiska z listy, ignorując
przeszkadzającego chłopaka i śpiącą tuż koło mnie dziewczynę. Zamierzałem wyżyć
się na nich, gdy dojdę do ich nazwisk.
Od każdego
wymagałem przedstawienia się po japońsku. Kilka prostych informacji, żebym mógł
się zorientować, jak niski był ich poziom. W przypadku połowy grupy było
tragicznie, już czułem, że co najmniej cztery osoby do końca października zmienią
wykładowcę. Nie było to nic nowego, niewielu wytrzymywało moje tempo. W końcu
nie po to robiłem doktorat, żeby pieścić się z dzieciakami, do tego
wystarczyłaby magisterka.
— Katarzyna
Szymańska — wyczytałem kolejną pozycję z listy, lecz nikt się nie odezwał.
Grupa nie
zaczęła wpatrywać się w kogoś konkretnego. Uznałem więc, że to musi być ta
bezczelnie śpiąca tuż przy mnie. Po którymś razie wreszcie zareagowała.
Podniosła głowę, a kiedy jej zaspane spojrzenie zrównało się z moim, zupełnie
zdębiałem.
Nigdy bym nie
przypuszczał, że w jednej chwili życie aż tak mi się skomplikuje. Wszystkie ambitne
plany nienawiązywania żadnych relacji ze studentami runęły tak nagle, że aż
zachciało mi się z siebie śmiać. To była moja call girl. Dziewczyna, która
widziała mnie w stanie, w którym wstydziłbym się pokazać normalnym znajomym (do
których nie zaliczał się Michał – on widział już chyba wszystko). Na dodatek
dziewczyna z miejsca nazwała mnie dziwakiem.
Nie wiedziałem,
jak się zachować. Pierwszy raz w życiu byłem w tak niezręcznej sytuacji.
Właściwie nawet nie chciało mi się zachowywać. Miałem ochotę sobie wyjść i nie
wrócić, ale dobrych referencji bym po czymś takim nie dostał. Rozsądek wygrał.
Zachowałem zimną krew, choć czułem nieustanne pulsowanie w skroni. Na taki ból
głowy nie pomogą żadne tabletki. Mogłem zapomnieć, że wieczorem popracuję.
Kazałem jej się
przedstawić. Byłem tak samo nieprzyjemny, chłodny i surowy, jak zwykle. Jej
zachowanie jedynie rozbawiło salę, nikt się niczego nie domyślił. Odetchnąłem,
chociaż jak nigdy brakowało mi papierosa. Jak na złość, dziewczyna napisała do
mnie wiadomość. Nie zamierzałem odpisywać. Ostentacyjnie wcisnąłem telefon do
kieszeni i prowadziłem zajęcia dalej.
Nie wiem, jak
udało mi się dobrnąć do końca. Działałem na jakimś autopilocie. Niezadowolone
miny studentów świadczyły o tym, że doskonale się sprawdził. Skończyłem wykład
i pozwoliłem im wyjść. Nie muszę mówić, że uciekali stamtąd jak poparzeni,
prawda? Została tylko ona. Ospale złożyła swoje rzeczy i już miała wychodzić,
kiedy odwróciła się do mnie.
— Powiedz, że
masz papierosa — jęknęła, nie widząc najwyraźniej nic dziwnego w spoufalaniu
się z wykładowcą.
Biorąc pod
uwagę naszą historię, nie powinienem się dziwić. Chciałem się jej pozbyć, więc
wyciągnąłem paczkę, położyłem ją na stole i powiedziałem, by się poczęstowała i
zniknęła mi z oczu.
— Nie będzie
łatwo. Wrócę tu w poniedziałek — oświadczyła jakby na złość.
A byłem pewien,
że będzie pierwsza do rezygnacji. Jednak w tonie jej głosu usłyszałem coś
przerażająco wojowniczego. Determinacja, jakiej sam nie miałem w sobie od lat. Wiedziałem,
co to oznacza: nie pozbędę się jej tak łatwo.
— Więc zwracasz
się do mnie w ten sposób po raz ostatni — warknąłem niezadowolony.
— Czyli, jeśli
znajdę cię pijanego na środku ulicy, mam cię zignorować, tak? — zapytała, jakby
nigdy nic.
— Nie zobaczysz
— odpowiedziałem twardo, a ona uśmiechnęła się rozbawiona.
— Dla mnie
spoko. Jesteś zajebistym lektorem, dziwaku, spełnię twoje warunki.
Pomachała mi na
pożegnanie i wyszła. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Z jednej strony byłem
wściekły na los. Z drugiej na bezczelność i ekscentryzm tego kobiecego
indywiduum. Z trzeciej tak szczery komplement przyjemnie połechtał moje ego, a
z kolei z czwartej… Z czwartej chciałem strzelić sobie w mordę, czując
irracjonalny żal. Przecież nawet jej nie lubiłem.
Nie zamierzałem
się nad tym rozwodzić. Wolałem wrócić i jednak spróbować popracować nad
badaniami. Odczekałem tylko kilka minut, pod pretekstem przekazania klucza
wykładowcy kolejnej grupy, i dopiero potem wyszedłem. Nie chciałem wpaść na
call girl. Na Katarzynę, znaczy się.
~*~
Bawiła mnie ta
cała sytuacja. Kiedy już wyszłam z zajęć, wróciłam do domu i nieco ochłonęłam,
doszłam od wniosku, że to jedna z najkomiczniejszych sytuacji, w jakich
znalazłam się od lat. Pijany dziwak z zerową orientacją w terenie moim
wykładowcą.
Byłam ciekawa,
jak to się potoczy. Niby się nieco martwiłam, ale głównie nie mogłam się
doczekać, by zobaczyć, co z tego wyniknie. Lubiłam takie sytuacje w serialach,
nie sądziłam jednak, że jedna z nich czeka mnie w życiu. Tylko że w fikcji
nudne momenty życia przeskakiwały, a w rzeczywistości trzeba było je przeżyć. Na szczęście jeszcze tylko czwartkowe
zajęcia, a potem trzy dni wolnego. Wiedziałam, że kiedy zakopię się w pracy,
czas zleci mi szybciej, niż bym chciała, i tego właśnie się trzymałam.
Napisałam o
całej sytuacji na konwersacji z koleżankami, a potem usiadłam do tworzenia notatek
z zajęć. Michaelis – swoją drogą powinnam
zapytać, skąd pochodzi – przekazuje naprawdę mnóstwo wiedzy w niezwykle
skondensowany sposób. Podobało mi się to. Nie nudziłam się, chwilami nawet
czułam się głupia, a to było dla mnie stosunkowo nowe, nieprzyjemne – acz
fascynujące – doznanie.
Zazwyczaj
miałam do przepisania dwie strony zeszytowe A5, tym razem było ich osiem.
Mnóstwo przykładów, gramatyki, profesjonalnych nazw, słownictwa, faktów na
temat samej Japonii… Ciekawe, ile czasu
tam spędził – zastanawiałam się, przepisując na kartę jakiś zawiły znak
kanji, żeby mieć pojęcie, jak napisać go następnym razem. Kanji były moją piętą
achillesową, nienawidziłam ich. Głównie dlatego, że miałam dysgrafię i
wszystkie moje znaki wyglądały jak chaotyczne kreski, a żeby je odczytać, trzeba
było jakiegoś specjalisty.
„No co ty
gadasz? Zajebista beka!” – podsumowała Eliza na wspólnym czacie. Umówiłyśmy
się, że obgadamy sprawę następnego dnia, zjawiając się na uczelni nieco
wcześniej przed zajęciami, zresztą tak samo, jak zwykle.
~*~
Czwartek.
Ostatni dzień przed piątkiem, który był już właściwie weekendem. Zawsze tak
sobie tłumaczyłem. Zaczynałem od poniedziałku, a kończyłem na piątku. Lekarz
mówił, że powinienem patrzeć na świat bardziej pozytywnie, to się postarałem.
Na więcej nie było mnie stać. Powinien być zadowolony, ale przecież robiłem to
dla siebie.
Zajęcia tego
dnia nie należały do najprzyjemniejszych. To przykre, ale w ciągu pierwszego
tygodnia zdążyłem się już przekonać, że zdecydowanie wolę japonistów od
edytorów. Ci drudzy byli mniej zdyscyplinowani. Oczywiście nie brałem pod uwagę
pierwszego roku – bez względu na kierunek, zawsze był tragiczny.
Zaczynałem o
dziesiątej, a kończyłem kwadrans po szóstej. Nie powiem, żeby ponad osiem
godzin poza domem wpływało na mnie korzystnie. Szczególnie że nie miałem
żadnego okienka. Czułem się gorzej niż na pierwszym roku, gdy ledwie udało mi
się pogodzić zajęcia z obu kierunków i to tylko przez uprzejmość wuja Michała,
który na naszej uczelni zajmował wysokie stanowisko. Ale to było lata temu.
Teraz byłem zbyt stary, żeby cały dzień użerać się z opornymi na wiedzę…
dziećmi.
Tak, to
kolejne, co dołowało mnie ostatnimi czasy. Jeszcze niedawno sam byłem młody, a
teraz z każdym rokiem na mojej twarzy mnożyły się oznaki starości. Pewnie
przesadzałem, ale tak właśnie się czułem. Czekałem tylko na pierwszy siwy włos.
Byłby dobry pretekst, żeby sprawić przyjemność Michałowi i ceremonialnie zalać
się w trupa w mieszkaniu.
Do pierwszej
jakoś poszło. Drugi rok magisterki a potem trzeci licencjatu. Tego dnia los był
dla mnie łaskawy, bo nie miałem zajęć z mentalnymi licealistami. Naprawdę
szczerze ich nie znosiłem, mógłbym napisać o tym książkę, gdybym w ogóle miał
czas pisać. Następne zajęcia również nie zapowiadały się zbyt ciężko: wstęp do
edytorstwa i elektroniczny skład tekstu. Nie miałem wcześniej okazji poznać
studentów pierwszego roku magisterki, ale starałem się być dobrej myśli.
Oczywiście
przed zajęciami wyszedłem zapalić. Irytowało mnie, że w budynku nie było
palarni. Studenci mówili, że w pokoju samorządu jest jedna nieoficjalna, ale
żaden z wykładowców nie potwierdził. Więc nie ryzykowałem. Ciasna klatka
schodowa przyprawiała się o duszności, ale nie narzekałem. Nie wypadało mi. Co
lepiej wychowana młodzież przynajmniej ustępowała mi miejsca w windzie.
~*~
Siedziałam z
dziewczynami pod trzysta osiemnaście – salą wykładową, w której zupełnie bez
sensu odbywały się zajęcia z edytorstwa dla dwunastu osób. Miejsc siedzących
było jakieś sześćdziesiąt. Widocznie to na wypadek, gdybyśmy przytyli przez
wakacje. Oczywiście cały czas głośno z tego żartowałyśmy. Z innych rzeczy
również. Generalnie z Martą i Elizą spędzałyśmy większość czasu na ciśnięciu
beki ze wszystkiego i wszystkich, gdzieś między wierszami przemycając prawdę na
temat naszych preferencji czy opinii. Nie lubiłam siedzieć i smęcić, od tego
miałam dom. W towarzystwie zawsze byłam tą śmieszną, na którą patrzyło się z
przymrużeniem oka. Nie przeszkadzało mi to, taki miałam sposób ukrywania tego,
jak naprawdę się czułam. Poza tym, lubiłam się śmiać, kto nie lubił?
— Ej, kurwa,
cicho! Nie! Cicho! — krzyknęłam nagle, kiedy zza białych, rozpadających się
drzwi wyłoniła się znajoma twarz.
Dziewczyny
momentalnie ucichły. Aż nazbyt momentalnie. Zrobiło się zbyt cicho, biorąc pod
uwagę, że chwilę temu zanosiłyśmy się gromkim śmiechem, komentując, jak nazwałam
dziwaka dziwakiem na forum studenckim.
Początkowo
żadna z koleżanek nie wiedziała, o co chodzi, dlatego kiedy tylko temat naszej
beki poszedł w stronę korytarza wydziału orientalistyki, wyjaśniłam sytuację.
Przez moment nawet irracjonalnie się przeraziłam, że będzie miał ze mną kolejne
zajęcia, ale przecież to już by była przesada. Japonista i edytor? Nie, takie
rzeczy tylko w Erze.
Generalnie nie
obchodziłoby mnie, co pomyśli sobie profesor Michaelis, kiedy usłyszy nasze
żarty, ale nie wyglądał na takiego, który zrozumiałby, czym jest ciśnięcie beki
dla samego jej ciśnięcia. Mało kto rozumiał, ludziom się wydawało, że jeśli w
kontekstowej sytuacji powiem, że jestem za aborcją do dwudziestego piątego roku
życia, to ogólnie jestem za aborcją. A ja nie miałam zdania, bo były i plusy i
minusy i nie mi decydować, co kto robi ze swoją macicą. Niemniej… Dziwak nie
wydawał się rozrywkowy, był raczej kompletnym przeciwieństwem mnie,
przynajmniej pod tym względem. Ale był wykładowcą i gdyby źle odebrał żarty, miałabym
tylko problemy. Nie ufałam, że właściwie odczytał wiadomość o przysłudze.
— Niezły jest!
— skomentowała w końcu Marta.
— No. Lubi się
upić i nie wiedzieć, jak trafić do domu, pali jak smok i jest kompletnym,
wymagającym gburem, ale w tym jego niezadbanym wyglądzie może rzeczywiście coś
jest — mruknęłam, zdawało mi się, że obojętnie, jednak Eliza przyglądała mi się
tak niesamowicie podejrzliwie, że nie musiała nic mówić, bo doskonale
wiedziałam, o co jej chodziło.
— To mówiłaś,
że masz na niego wyjebane, taa?
— Bo mam. Po
prostu zapamiętałam, to nie zależy ode mnie. Twój numer buta też znam, a na
cholerę mi to? — odparłam opryskliwie.
Nie cierpiałam,
jak ktoś mi próbował usilnie wmawiać coś, co wcale nie było prawdą. A ja
ZDECYDOWANIE miałam na niego wyjebane. Przynajmniej w tym kontekście, który
próbowała insynuować kumpela.
~*~
Wykpiłem się w
myślach. Dałbym sobie głowę urwać, że widziałem call girl. Nie mówiła
wprawdzie, co studiowała, bo tę część rozmowy zajęło tłumaczenie się ze spania
na zajęciach, ale… Niemożliwe.
A jednak
okazało się możliwe raptem pięć minut później, gdy otworzyłem salę wykładową
garstce studentów. Wśród nich była i Katarzyna – mój cień, koszmar, moja kara
za grzechy. Nie wiem, czym aż tak zawiniłem, ale powinienem chyba poważnie
przemyśleć swoje życie.
Nim wszedłem do
środka, wyciągnąłem telefon i pospiesznie nastukałem wiadomość.
„Jeśli masz w
sobie choć odrobinę przyzwoitości, oszczędź mi dziwaka chociaż tu.”
Wysłałem i
zamykając za sobą drzwi, stanąłem za pulpitem na podium. Widziałem, jak
wyciągała telefon. Jak śmieje się pod nosem i pokazuje wiadomość koleżankom.
Zaniemówiłem. Obawiałem się, że znów w odwecie za nie wiadomo co zachowa się
złośliwie i przysporzy mi problemów.
Któryś ze
studentów zapytał głośnym szeptem, czy skamieniałem. Po plecach przebiegł mi
dreszcz, kiedy w odpowiedzi na uszczypliwy komentarz po sali rozniósł się cichy
chichot. Nie potrafiłem spojrzeć tym ludziom w oczy. Właściwie już byłem wśród
nich spalony. Wszystko za sprawą cholernej call girl. Chociaż nie, to moja
wina. Ona nic nie zrobiła, sam zacząłem panikować.
Zebrałem się do
kupy i odchrząknąłem, zakładając okulary, by odczytać listę obecności. Dodawały
mi otuchy. Nawet gdybym nie planował czytać, to i tak bym je założył.
Kilka nazwisk, moja zmora, kilka kolejnych,
koniec. Teraz musizę zacząć wykład. W głowie miałem zupełną pustkę,
najchętniej bym ich wypuścił, ale widziałem wyczekujący wzrok jakiejś
niesympatycznej, szarawej dziewczyny, która wręcz próbowała wyssać ze mnie
wiedzę. Przerażające uczucie.
— Nazywam się
Sebastian Michaelis. W tym roku po raz pierwszy poprowadzę z państwem
Elektroni… Przepraszam, wstęp do edytorstwa — powiedziałem nieco drżącym
głosem.
Liczyłem na
jakiś ratunek. Alarm przeciwpożarowy, wybuch bomby, wtargnięcie terrorystów –
cokolwiek, bylebym mógł na chwilę się odciąć. I wtedy mnie oświeciło. Miałem
przy sobie plik testów, którymi zamierzałem pokazać im, jak niewiele umieją,
żeby spokornieli. Wyciągnąłem więc jeden z nich i powiedziałem, że idę coś
skserować.
Oczywiście
poszedłem prosto na dół, na papierosa. Drżąc z zażenowania i wściekłości. W
takich chwilach brakowało mi Michała. Był cholernym wrzodem na dupie, ale w wielu
sytuacjach, chociażby takich jak ta, pomagał mi się pozbierać. Mogłem bezkarnie
walnąć go w twarz, zwyzywać, a potem wspólnie rozwiązywaliśmy problem. Co
innego, że moje ciosy nigdy nie robiły mu szczególnej krzywdy, nie w tym rzecz.
Musiałem się wyładować. Krzyczenie w przestrzeń tuż pod oknami pełnymi
studentów obu jednostek, w których pracowałem, nie wydawało się
najlogiczniejszym wyjściem.
Powiem tak- mraaauu.Ale zajebiscie w tych okularkach wyglada sebuś ;) A jaki tu biedny i niepewny siebie.. I to przez 1 dziewczynę haha.pozdrawiam
OdpowiedzUsuń