Dziwak z dyplomem – 40

Jeśli końcówka rozdziału wyda Wam się dziwna – to dobrze. To będzie oznaczało, że uzyskałam pożądany efekt. A jeśli nie? No cóż, nie zawsze musi wyjść xD.
No i w sumie tyle na dziś, wakacje nie sprzyjają paplaniu bzdur w przedmowie, Wasza aktywność też nie, więc pójdę sobie kolorować, a Wy czytajcie <3.

Miłego! :*

==========================

Czy on mi właśnie zaproponował marychę?! Kurwa, to już chyba przegięcie, nawet jak na nas! Byłam w szoku, że Sebastian zrobił coś takiego. W ogóle, odkąd udało mi się wygrać w te Dobble, wszystko mnie szokowało. Cała ta sytuacja była skrajnie niedorzeczna, nigdy nie spodziewałam się, że mu o tym powiem i jeszcze dam się potem przytulić. Ale on naprawdę brzmiał tak, jakby mnie rozumiał.
I tak w to nie wierzyłam. Tyle razu już próbowałam i jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką reakcją, której potrzebowałam, że i tym razem nie mogło być inaczej. Patrzyłam za to na ten niewielki woreczek, którego zapach czuć było nawet ze stołu, i zastanawiałam się, czy to naprawdę mogłoby mi pomóc.
Jednak nie wzięłam go do ręki, nie od razu. Nie chciałam dać dziwakowi tej satysfakcji. Zresztą to chyba była kolejna oznaka słabości, ale skoro marihuana nie uzależniała fizycznie, to w zasadzie co mi szkodziło spróbować?
Zignorowawszy propozycję wykładowcy, ponownie skupiłam się na grze. Tym razem jednak pilnowałam, by zmieniać pozycje siedzenia i nie ekscytować się nadmiernie. O dziwo nawet mi się udawało, ale w końcu gra nam zwyczajnie zbrzydła i trzeba było wybrać nową, lecz żadne z nas nie miało pomysłu. No i dalej było czuć w powietrzu niezręczną atmosferę.
— Też tak czujesz? — zapytałam w końcu, oswajając się z myślą, że jesteśmy na tym etapie znajomości, gdzie moje sekrety przestały być sekretne, więc i jemu chciałam to odebrać, bo wiedziałam, że też ma z tym problem!
— Nie wiem. Czuję… — zawahał się, patrząc na mnie tak, jakby oceniał, jak bardzo wykorzystam przeciwko niemu to, co powie. — Ból czuję. Ciągle, każdego dnia. Głowy, stawów, wszystkiego. Nie mogę normalnie usiąść, bo coś mi się wbija i boli, nie mogę normalnie leżeć, bo boli, gdy się nie ruszam. Tak, jakbym urodził się po to, żeby cierpieć. Dlatego nie wiem, mam nadzieję, że nie czujemy tego samego, bo nawet wrogowi bym nie życzył, by czuł się w taki sposób przez całe życie — dokończył na jednym oddechu, ściskając w dłoni zapalniczkę tak mocno, że aż dłoń zaczęła mu drżeć.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Mogłam przyznać, że oboje czujemy to samo, ale wtedy musiałabym go też uświadomić, że na to, co mu dolega, nie ma lekarstwa i będzie się z tym męczył, póki coś go ostatecznie nie zabije. A prawda była taka, że i bez tego dziwak był wyjątkowo słaby psychicznie.
Chwyciłam więc woreczek, otworzyłam go, powąchałam, a potem wychyliłam się w stronę Michaelisa i chwyciłam go za rękę, wciskając mu w dłoń tę całą marihuanę.
— To zapalmy, przyda nam się dobry humor. Zagramy w tabu, co ty na to? — zaproponowałam, uśmiechając się do niego, chociaż pewnie wyszedł mi uśmiech mordercy na odwyku od zabijania, ale przecież mimiki twarzy się nie wybiera…
Dziwak pokiwał głową, otworzył szufladę szafeczki stojącej koło kanapy i wyciągnął z niej cały osprzęt. Jakieś fifki, sreberka, butelki, zapalniczki, coś, co nazywał kraszerem i jeszcze kilka innych rzeczy. Przyglądałam się zafascynowana, z jaką łatwością przygotowuje dla nas wbitkę, jakby robił to od zawsze. Przychodziło mu to tak naturalnie i zręcznie nawet w rękawiczkach. Uznałam, że sama pewnie nie dałabym tak rady, ale pewnie i tak bym nie próbowała. On jednak robił swoje, wydawał się przy tym niezwykle pewny siebie i wcale nie przeszkadzało mu, że patrzyłam mu na ręce. Zazdrościłam mu tego. Też bym chciała, żeby moje były na tyle stabilne, bym mogła cokolwiek nimi robić bez obaw, że ktoś, kto na mnie popatrzy, pomyśli, że jestem alkoholiczką, mam Parkinsona albo jeszcze inne niestworzone rzeczy.
— I jak będziemy to palić? Tak po prostu w pokoju? — zapytałam, kiedy skończył i zepchnął wszystkie przybory na bok.
— Tak, trzeba odpalić i powoli ciągnąć, tylko musisz uważać, żeby nie zrobić tego zbyt mocno, bo wtedy żar dostanie ci się do ust. Lekko, ale długo i głęboko, poradzisz sobie?
— Oczywiście, że sobie poradzę — odparłam urażona, krzywiąc się wymownie, by miał absolutną pewność, że powiedział coś nieodpowiedniego.
Mnie nie wolno zarzucać, że sobie z czymś nie poradzę. Szczególnie on nie powinien tego robić, bo z nas dwojga jednak mimo wszystko to ja byłam mniejszą życiową sierotą.
Wzięłam fifkę i zapalniczkę, odpaliłam i zaciągnęłam się dymem. Komety nie wciągnęłam, ale dym, który właściwie w ogóle nie drażnił płuc, w miarę jak trzymałam go w sobie, zaczynał podrażniać gardło. Uczucie było do tego stopnia silne, że kiedy wydychałam powietrze, zaczęłam się krztusić. Mój niezwykle taktowny towarzysz zaczął się zaś śmiać. Zabrał mi fifkę i sam się zaciągnął, wypuszczając dym swobodnie, z uśmiechem na ustach, jakby próbował powiedzieć „patrz na mnie, umiem lepiej od ciebie”.
— Bardzo zabawne… — westchnęłam niezadowolona, ale z jakiegoś powodu dźwięk westchnienia wydał mi się niesamowicie zabawny.
Zaczęłam uśmiechać się pod nosem, potem śmiać, a po kolejnym buchu wpadłam w regularną głupawkę, śmiejąc się dosłownie ze wszystkiego. Nim się obejrzałam, siedzieliśmy z Michaelisem na kanapie tuż obok siebie, nabijając się z moich drżących rąk. Opowiadałam mu, jak bardzo przeszkadza mi to w życiu i jak się tego krępuję, jednak w ogóle nie czułam się źle z tym, że opowiadałam mu to wszystko – a przecież dotąd mało komu o tym mówiłam, bo zwyczajnie było mi głupio, szczególnie że mało kto rozumiał i często słyszałam, że przesadzam, używam tego jako wymówki, czy że nie widać, żeby coś mi było.
Jednak teraz nie miałam żadnych oporów, on również ich nie miał, bo kiedy dotykałam go, by pokazać kolejny nienaturalny tik mojej ręki, nawet się nie wzdrygał. Marihuana działała na niego bardzo pozytywnie, nic dziwnego, że opanował do perfekcji przygotowywanie jej do palenia. A jakby tego było mało, stał się znacznie bardziej otwarty. Też chętnie opowiadał mi różne rzeczy, nawet o tym, jak bardzo brzydzi się dotyku i od jak dawna nosi rękawiczki.
— A zdjąłbyś je? Chciałabym chociaż raz zobaczyć twoje dłonie.
— Kręci cię to, co niedostępne? Niegrzeczna jesteś.
— A ty brzmisz jak jakiś oblech spod budki z piwem, nie mów do mnie w taki prostacki sposób — warknęłam na niego, ale zaraz potem przytuliłam się, bo lekko zakręciło mi się w głowie, a dotykanie go dawało mi stabilizację, jakbym zahaczała się o rzeczywistość, by nie dać się zupełnie ponieść rwącemu nurtowi rzeki własnych myśli.
Tak właśnie czułam się po tym, jak zapaliłam. Wszystkie myśli i bodźce docierały do mnie szybciej, dokładniej, lepiej, a ja ledwo nadążałam z ich interpretacją. Przez to w końcu w ogóle przestałam mówić i tylko przyglądałam się i słuchałam monologu Sebastiana o tym, jak nigdy nie zdejmuje tych swoich rękawiczek i jak bardzo do tego nie przywykł. I dopiero po chwili takiego jego paplania zorientowałam się, że mówił o tym, bo je zdjął i cały czas nienaturalnie unosił dłonie, bojąc się czegoś dotknąć.
Coś mnie tknęło, żeby chwycić go za rękę. Zadrżał i wciągnął nerwowo powietrze, ale nie zabronił mi. Nie powiedział nic, nie wyrwał ręki. Wydawał mi się niemal przerażony, jednak przy tym wszystkim przeżywał te emocje w niespotykanie dla siebie spokojny sposób.
Przysunęłam jego dłoń do swojej twarzy, by lepiej się jej przyjrzeć. Miał smukłe palce, gładką skórę i idealnie zadbane paznokcie. Co jednak mnie zdziwiło – były czarne.
— Naprawdę malujesz paznokcie, chociaż cały czas nosisz rękawiczki? — zapytałam, śmiejąc się przez kilka sekund po każdym słowie, przez co chwilę mu zajęło, zanim zrozumiał, o co pytałam.
— Przyzwyczaiłem się. Nie wolno? — Teraz on wydał się urażony.
— Nie no, wolno. Ale to zabawne — wyjaśniłam już spokojniej.
Chciałam mu jakoś podziękować za to, że to dla mnie zrobił, bo jednak zaspokajanie ciekawości było dla mnie strasznie przyjemne, a dowiadywanie się czegoś o nim – jeszcze przyjemniejsze. Pochyliłam się więc lekko i pocałowałam nieśmiało wierzch jego dłoni, a kiedy mnie nie odepchnął ani się nie wyrwał, zaczęłam przenosić pocałunki również na jego palce.
— Wybacz, to było głupie… — powiedziałam, kończąc wycieczkę po jego skórze, kiedy podniósłszy głowę, napotkałam jego wzrok.
— Nie szkodzi… Nie było głupie, było miłe. Nawet bardzo — tłumaczył po cichu.
Chyba się krępował, ale dobrze mu szło udawanie, że tego nie robił. A kiedy tak obserwowałam, jak walczył sam ze sobą, by czuć się przy mnie swobodnie i nie zachowywać się jak introwertyczny, paranoiczny dupek, zwyczajnie mnie podniecał (jak idiotycznie nie brzmiałoby to z moich ust). Czułam przyjemny, ciepły dreszcz przechodzący przez kręgosłup i rozchodzący się z niego na wszystkie kończyny. Przez to jeszcze bardziej drżały mi ręce i miałam wrażenie, że jestem zdenerwowana i się spieszę, ale byłam już do tego przyzwyczajona, więc dokładnie wiedziałam, jak ignorować to uczucie. Sebastian jednak chciał chyba, żeby nie zniknęło, a nasiliło się, bo nagle przytulił mnie do siebie mocniej, tak że prawie leżałam oparta o jego pierś plecami i czułam, jak coś dźga mnie w plecy.
Miałam tylko nadzieję, że to nie było to, o czym myślałam, a jedynie jego rozporek, nogawka jeansów albo telefon, czy cokolwiek innego, byle tylko nie to.
— Ej, dziwaku… Bo wbijasz mi się w plecy. Jakaś część ciebie, coś tam, no…
— Przepraszam! — krzyknął nerwowo, wypuszczając mnie z objęć.
Tym samym upewniłam się, że miał na myśli to, czego się obawiałam. Kompletnie się przez to załamałam, bo w żadnym wypadku nie czułam się gotowa na to, by robić z nim cokolwiek więcej niż cmokać się wargami i wsunąć mu język do ust, a on tu z czymś takim… Niby to nie była jego wina, bo męskie ciało działało jeszcze bardziej przekornie niż moje na co dzień, ale nie czułam się z tym najlepiej.
— Co za wstyd. Wybacz, nie miałem niczego na myśli — tłumaczył się zdenerwowany.
Chwilę wiercił się na kanapie, najwyraźniej szukając pozycji, która pozwoli mu w najbardziej dyskretny sposób eksponować erekcję, ale żadna mu nie pasowała. Ostatecznie się poddał, usiadł normalnie, oparł łokcie na kolanach i zwiesił głowę, ukrywając twarz w dłoniach. Lamentował coś pod nosem o tym, jakim jest przegrywem i jak zawsze wszystko pieprzy, a ja miałam poczucie winy, że wprawiłam go w taki stan. Tym razem nie planowałam. Po prostu byłam zaskoczona i nie czułam się gotowa, to wszystko.
Uznałam, że kolejna wbitka go pocieszy. Chwyciłam fifkę i niezgrabnie zaczęłam przygotowywać wszystko do palenia, jednak za nic mi nie szło. Dwa razy wypuściłam lufkę, puściłam siarczystą wiązankę najwymyślniejszych przekleństw, jakie tylko znałam, a potem usiadłam tam samo jak on i zaczęłam się dobijać.
— Chciałam przygotować palenie, żeby ci poprawić humor. Widzisz? Jesteśmy siebie warci, oboje nie potrafimy nic zrobić dobrze.
— Więc ja przygotuję, a ty postaraj się zapomnieć o tym, co poczułaś, okej?
Spojrzałam na niego kompletnie zbaraniała, nie spodziewałam się czegoś… tak sensownego.
— Zgoda. To najrozsądniejsza rzecz, jaką dziś powiedziałeś… Chyba. Bo w sumie części już nie pamiętam.
— Nie martw się, wróci. Będziesz wszystko pamiętać, jak się trochę na tym skupisz, ale to później. Proszę, zacznij. I błagam, nie wytykaj mi tego. Staram się wyjść na ludzi, to mi nie pomoże.
— Skąd ta nagła zmiana? Pół roku cię znam i pół roku byłeś takim dziwadłem i raczej ci to nie przeszkadzało.
— Bo dowiedziałem się czegoś o sobie. I to otworzyło mi oczy. Chciałbym być lepszy, bo zależy mi na… — zawahał się, wyraźnie zdenerwowany zerkając mi w oczy.
— Na czym?
— Na tym, żeby przestać być takim kompletnym nieudacznikiem.
— Powodzenia, to będzie ciężka przeprawa — zaśmiałam się, odbierając od niego gotową nabitą fifkę.
Mieliśmy grać w Tabu, a jednak skończyliśmy na nieśmiałym wymienianiu się swoimi życiowymi doświadczeniami. Jego wyznanie o byciu lepszym dla kogoś było urocze, Stawski miał szczęście, że komuś aż tak na nim zależało. Szczególnie że Sebastian, chociaż nieudolny, introwertyczny, paranoiczny i w gruncie rzeczy wcale nie taki gburowaty, jak próbował wmawiać wszystkim wokół, wydawał się naprawdę wartościową partią. Szczery był, bo nie bardzo umiał kłamać, no ale przede wszystkim było widać, że zależało mu na tych, z którymi utrzymywał znajomość. Nawet na mnie, a przecież kim ja byłam, jak nie kolejnym sposobem na przełamywanie jego uprzedzeń?
— Powiesz mi coś? Po co mnie pocałowałeś? Bo ja tego nie rozumiem. Miałeś się przestraszyć i uciec, a jednak nie. I w końcu o tym nie porozmawialiśmy, no a przecież wiem, że jesteś gejem.
— Gejem? Kto ci nagadał bzdur? — krzyknął tak obronnie, jakby mu się wydawało, że będzie w stanie mnie okłamać. — Jestem biseksualny, jakbym był gejem, pozostałaby mi wieczna samotność. A pocałowałem cię, bo miałem ochotę. A ty czemu mnie podpuściłaś?
— Bo byłam pewna, że tego nie zrobisz i ukrócę tę twoją pewność siebie, bo mnie krępuje — burknęłam nieco zawiedziona.
Naprawdę spodziewałam się jakiejś lepszej odpowiedzi. Że próbował mi zrobić na złość, że przejrzał mój plan albo coś w tym stylu. A on po prostu zrobił coś, bo było przyjemne. No gdyby wszyscy zawsze motywowali się tylko tym, świat byłby zacofany, nudny, przewidywalny i wcale by mi się nie podobał. Chociaż może byłabym szczęśliwa, to wtedy nie miałoby dla mnie znaczenia, jaki jest świat. Szczególnie że nie znałabym tego, który istnieje teraz, więc nie miałabym porównania, żeby uznać, że któryś jest lepszy. A pewnie nawet w pozornej utopii okazałoby się, że coś jest nie tak, bo ludzie zwyczajnie nie potrafili żyć ze sobą w zgodzie, oni zawsze szukali powodu do złości czy kłótni, dlatego mówiło się, że utopia nie istnieje. A ja byłam chyba doskonałym przykładem, który by to potwierdzał, bo na samą myśl o tym, że nikt nigdzie i nigdy by się nie kłócił ani nie robił innych rzeczy uznanych za negatywne, zwyczajnie mnie przerażał. Prawie tak samo jak myśl o życiu wiecznym, reinkarnacji, końcu istnienia czy czymkolwiek co tam było po śmierci, a było nieuniknione, bo ktoś kiedyś wymyślił sobie, że chce dziecko, sprowadził mnie na świat, nie pytając, czy tego chcę, a potem kazał żyć. I zapomniał, że robiąc to, jednocześnie skazuje mnie na śmierć, a ja się na to nie pisałam. Bo umieranie, co by nie było dalej, zwyczajnie mi nie leżało, bo nie dało się od niego uciec, jeszcze nie teraz. Może za kilka lat medycyna pójdzie do przodu i wtedy będziemy przeskakiwać między ciałami, wgrywać swoje jestestwo na pendrive’y albo inne elektroniczne cuda, ale na razie jedyną opcją była jedyna pewna i nieunikniona śmierć.


3 komentarze:

.