Dziwak z dyplomem – 44

Wracałem do domu z uczelni, śmiejąc się pod nosem, ilekroć przypominałem sobie zdeterminowany wyraz twarzy call girl, kiedy wyrwała się z zapewnieniem, że zjawi się na dyżurze. Gdybym był bardziej pewny siebie, byłbym nawet skłonny uwierzyć, że to był jedynie pretekst, by się ze mną spotkać. Widywałem już jej prace. Nie były to może najlepsze i najbardziej dopracowane projekty, jakie miałem okazje widzieć, ale nie mogłem też powiedzieć, by czegoś im brakowało, na czwórkę zasługiwała w pełni. Dziwnym byłoby więc, gdyby miała przychodzić po pomoc, szczególnie że odniosłem już nie raz wrażenie, że nie lubi o nią prosić, póki nie zostanie postawiona w naprawdę podbramkowej sytuacji. Jednak moja pesymistyczna, neurotyczna natura nie dopuszczała do mnie pozytywnego scenariusza.
Mimo to jej zachowanie wywoływało uśmiech na mojej twarzy, a obecność dwójki przyjaciół w domu dodawała otuchy. Z Michałem i Gabrysiem czułem się niemal tak samo, jak w liceum – w tych czasach, gdy jeszcze życie nie skopało mnie do reszty i cokolwiek sobą reprezentowałem. Mogłem wrócić do domu, wymienić się z nimi spostrzeżeniami, pośmiać się z niczego, zrelaksować i przez chwilę nie czuć się jak ostatni przegryw, który może rozmawiać jedynie z kotem, bo poza tym nikt nie chce mieć z nim nic do czynienia. Bardzo potrzebowałem tej świadomości. Pozornie na co dzień nie potrzebowałem towarzystwa, ale jedynie to sobie wmawiałem. Tak naprawdę zawsze mi na nim należało, tylko nigdy nie potrafiłem samodzielnie tego uzyskać. Tak, jakbym był zwyczajnie niezdolny to nieodstraszania od siebie ludzi…
Po powrocie do domu musiałem przygotować się na kolejny dzień zajęć. Miałem do sprawdzenia obszerne prace domowe z japońskiego, które kazałem wysłać sobie mailem, by nie musieć rozczytywać koślawych krzaczków ledwie przypominających prawidłowe znaki. Jednak tuż po wejściu do domu zostałem napadnięty przez znajomych i zmuszony, by opowiedzieć im o całym dniu i relacji z Kasią podczas lekcji. Moja opowieść sprawiła, że obaj potwierdzili domniemania w sprawie jej przyjścia na dyżur, co jedynie wprawiło mnie w doskonały nastrój. Zjedliśmy coś, wypiliśmy po drinku, i kiedy oni oglądali coś w telewizji, ja wziąłem się za pracę.
Nie miałem zbytnich problemów, nic mnie nie denerwowało, ból był umiarkowanie mało uprzykrzający życie i mogłem swobodnie skupić się na swoim życiu. Cały czas za to czekałem na piątkowe spotkanie. Pomijając już nawet fakt, że naprawdę fascynował mnie ten piknik i chciałem miło spędzić czas otoczony kulturą, która wpływała na mnie uspokajająco, to jeszcze liczyłem na to, że uda mi się jakoś zbliżyć do Kasi, może porozmawiać otwarcie albo chociaż zrozumieć, co dokładnie stało się poprzednio. Nie obiecywałem sobie zbyt wiele, ale to nie oznaczało, że na to nie czekałem.
Oczekiwanie na piątkowe popołudnie stawało się coraz trudniejsze, jednak jakoś udało mi się dotrwać. Z call girl umówiłem się już na miejscu, przy wybranym stoisku, żebyśmy łatwo mogli się znaleźć i naturalnie zainicjować przypadkowe spotkanie. Wolałem mimo wszystko nie zaczynać od jawnego zabierania studentki na randki, potrzebowałem czasu, żeby się z tym oswoić, no i zyskać pewność, że naprawdę nie ma w tym nic złego. Tyle lat żyłem w przekonaniu, że właśnie za to mi się oberwało, a kiedy okazało się, że to nieprawda, nie umiałem ot tak zmienić sposobu myślenia. Do wszystkiego trzeba dojść z czasem, zdawałem sobie z tego sprawę i w zasadzie byłem zadowolony z efektów, jakie dotąd przynosiły moje starania.
Dzikie tłumy na terenie budynku wprawiały mnie w zagubienie. Zupełnie zapomniałem o tym, że poza mną i Kate będą tu również inni ludzie. Miejsce, w którym mieliśmy się spotkać, znajdowało się gdzieś w samym środku, na dodatek trzeba było wejść na górę, a klatka schodowa napawała mnie lękiem, podobnie jak dzikie tłumy, które co chwilę mnie potrącały, przepychały i nie miały nawet krzty szacunku dla mojej przestrzeni intymnej. Poczułem się zagrożony, zaczynałem wątpić w zasadność tego spotkania, nie wspominając już nawet o tym, że z pewnością miało się okazać porażką. Nadmiar bodźców z otoczenia sprawiał, że kręciło mi się w głowie, wewnątrz czaszki dudniły głosy, nie mogłem skupić wzroku na niczym konkretnym, bo ciągle ktoś przechodził i odwracał moją uwagę.
Uciekłem stamtąd. Wyszedłem z budynku i ukryłem się na jego tyłach, w części, która prawdopodobnie nie była dostępna dla zwykłych ludzi, ale tylko tam było pusto i spokojnie. I cholernie zimno. Stanąłem w jakimś śmierdzącym szczynami zaułku, odpaliłem papierosa i poczułem się kompletnie przybity. Zawiodłem, a jeszcze nawet na dobre nie udało mi się wejść. Co ja sobie wyobrażałem? Że nagle magicznie przestawi mi się jakaś lampka w głowie i będę w stanie być kimś zupełnie innym? Zresztą call girl zapewne domyśliła się, że stchórzyłem. Spóźniałem się już pięć minut i za nic w świecie nie byłem gotowy, by tam wejść i dotrzeć na miejsce, nie wspominając o spotkaniu się z nią, rozmawianiu i mijaniu ludzi, walcząc z paranoją, że wszyscy się na mnie gapią, oceniają i donoszą do władz wydziału, że jednak zachowuję się nieodpowiednio.
Zrezygnowałem, osunąłem się po ścianie do przysiadu i wyciągnąwszy telefon z kieszeni płaszcza, zacząłem konstruować nieporadne przeprosimy. Nie wstydziłem się nawet przyznać przed nią, że zawiodłem, to było oczywiste, po prostu uświadamiałem jej, jak bardzo byłem zgubiony. Może wyciągnie wnioski i ze mnie zrezygnuje, tak byłoby dla niej zdecydowanie lepiej.
~*~
Długo zastanawiałam się, w co powinnam się ubrać. W zamkniętych pomieszczeniach szybko robiło mi się gorąco, przez co potem źle się czułam, dlatego nie chciałam zakładać zbyt wielu warstw, ale z kolei nie chciałam też marznąć. Na szczęście okazało się, że na terenie budynku udostępniają szatnię, więc mój problem rozwiązał się sam.
Na miejscu byłam oczywiście dużo za wcześniej, jak to ja – dając sobie całkowitą pewność, że za żadne skarby świata się nie spóźnię. Przeszłam się pobieżnie po całym terenie, zaznaczając na mapce ciekawsze stoiska, a potem udałam się na miejsce spotkania. Sądziłam, że dziwak mógł już być na miejscu, jak wtedy, gdy umówiliśmy się w kawiarni, ale tym razem go nie było. Uznałam, że może zwyczajnie miał jeszcze coś do załatwienia i starając się nie myśleć o tym, że mnie wystawił, czekałam, grając w jakaś idiotyczną, japońską grę na telefonie, póki nie przerwało mi powiadomienie o smsie. Wiedziałam od kogo był, bo tego typu wiadomości dostałam tylko od operatora, reklam, lekarzy albo od Sebastiana.
Nie zdziwiła mnie też zbytnio treść wiadomości. Po literówkach i chaotycznym doborze słownictwa zorientowałam się, że był zdenerwowany. Pewnie dopadł go atak paniki. Zrobiło mi się przykro, bo naprawdę miałam nadzieję, że spędzimy miło czas, włócząc się pomiędzy alejkami zastawionymi śmieciami z Japonii, ale wyglądało na to, że nic z tego nie będzie. Mogło być i tak, powinnam być przygotowana na taką ewentualność.
Zapytałam go, gdzie jest. Po kilku minutach podał swoją lokalizację, dodając, żebym lepiej zostawiła go w spokoju i poszła się bawić, ale nie miałam najmniejszego zamiaru tego robić. Umówiłam się z nim, więc będę zwiedzać z nim albo wcale. Od niego zależało, czy zamierzał pokonać swój lęk, czy poddać się jak słabe, przerażone dziecko. Zdecydowana, że uda mi się pomóc mu zwalczyć strach, wyszłam z budynku i ruszyłam według wskazówek na miejsce.
— Sebastian? — krzyknęłam, nie widząc go nigdzie w pobliżu.
— Mówiłem, żebyś mnie zignorowała. Psuję ci zabawę. — Usłyszałam za plecami głos dochodzący ze ściany.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że niemal siedział na ziemi, skulony wpatrując się w wyświetlacz telefonu. Podeszłam do niego i kucnęłam obok, chociaż wiedziałam, że wstawanie będzie istną torturą.
— Atak paniki?
— Na to wygląda. Nie sądziłem, że zawiodę.
— Też się nie spodziewałam, skoro tak chętnie się na to zgodziłeś, ale przecież to nie koniec świata, nie? — zapytałam, wyciągając z kieszeni jakiś bubel, który kupiłam po drodze do niego na jednym ze stoisk z amuletami. — Powinna teraz nawyzywać się o żałosnych tchórzy, tak?
— Zdecydowanie powinnaś.
— Pewnie tak. Ale zamiast tego, mam coś dla ciebie.
Podałam mu błyszczący amulecik, mający przynosić szczęście i dodawać odwagi. Idealnie do niego pasował, powinien dodać mu otuchy. Michaelis spojrzał jednak na niego z powątpiewaniem, powoli przeradzającym się w zdziwienie, żeby na koniec uśmiechnąć się pod nosem i schować go do kieszeni.
— Dziękuję, może jak będę go nosił przy sobie, pomoże mi się zmienić?
— Wątpię, to tylko głupi naszyjnik, ale pomyślałam, że poprawi ci nastrój. Chciałam się tam przejść, zaznaczyłam na mapie kilka miejsc, zobacz.
~*~
Dziewczyna była dla mnie zdecydowanie zbyt wyrozumiała. Nie złościła się, nie krzyczała, jedynie otwarcie okazywała, że ją zawiodłem, ale byłbym idiotą, którym wymagał od niej jakiejkolwiek innej reakcji. Wziąłem do ręki mapkę, na której pozakreślała kilka punktów. Nie było ich dużo, większość na parterze i nawet blisko siebie… Zastanawiałem się, czy istnieje szansa, żebym dał radę tam pójść i przejść się po tym paskudnie pełnym ludzi kompleksie, żeby sprawić jej przyjemność. Kiedy była obok, czułem się pewniej.
— Wiesz, ja…
— Wcale nie chcesz wchodzić do środka, rozumiem — przerwała mi, opierając głowę na moim ramieniu.
Zachwiałem się przez moment, ale szybko odzyskałem równowagę, czując się przez moment jak jej wsparcie. Chciałbym kiedyś naprawdę być nim dla kogoś. Stać się osobą, na którą można liczyć, która umie pomóc i z którą zwyczajnie chce się przebywać… Niestety byłem tylko sobą.
— Chcę tam z tobą iść. Umówiliśmy się, jestem ci to winien — oświadczyłem, zrywając się na równe nogi, aż przez moment zmroczyło mnie z bólu.
Kasia dalej kucała. Widziałem, że chciała się podnieść, ale coś ją powstrzymywało. Na szczęście przy całej swojej żałosności, nie byłem głupi, więc domyśliłem się, o co chodziło. Znalazłem byle pretekst, żeby zostawić ją na chwilę samą, by mogła podnieść się na własnych warunkach, a sam jeszcze raz dokładnie przestudiowałem mapkę, rysując wyciągniętym z wewnętrznej kieszeni płaszcza długopisem najkrótszą drogę pomiędzy stoiskami.
Nie zamierzałem sobie wmawiać, że dam radę przejść wszystko, że w ogóle wytrzymam tam więcej niż pół godziny, ale ten jej drobny gest w postaci wisiorka sprawił, że poczułem, iż powinienem dać z siebie wszystko. Przecież musiałem być w stanie to zrobić, to nic takiego, tylko ludzie i pomieszczenie, a jej naprawdę na tym zależało, podczas gdy mi zależało na tym, żeby sprawić jej przyjemność. Chciałem raz stanąć na wysokości zadania, jak prawdziwy mężczyzna.
— Więc chcesz tam wejść, czy pójdziemy gdzieś indziej? Może w jakieś spokojne miejsce? Tu blisko jest jakaś kawiarnia, nie powinno być tłoku, co ty na to? — Usłyszałem lekko zbolały głos tuż za sobą.
Kiedy się odwróciłem, call girl uśmiechnęła się do mnie, podeszła bliżej i objęła mnie i próbowała sprawić, żebym poczuł się lepiej. I po części tak było, ale jednak mimo wszystko towarzyszyło mi poczucie, że kompletnie zawiodłem. Miałem być mężczyzną, starałem się podołać wyzwaniu, które wcale nie było takie trudne, ale jak zwykle okazywało się, że nawet pozytywne podejście mi nie pomoże, jestem przegrany, niezależnie od wszystkiego.
— Nie. Obiecałem ci piknik z kulturą japońską, więc chociaż na chwilę tam wejdźmy — postanowiłem twardo wbrew wszystkiemu, co podpowiadało mi ciało i umysł.
— Naprawdę nie musimy, to tylko event dla mangozjebów, nic specjalnego.
— Po prostu tam ze mną chodź — dodałem zirytowany, ciągnąc ją za rękę.
To była moja chwila. Adrenalina czy zwykła upartość – nie wiedziałem, co mną kierowało, ale nie chciałem znów wszystkiego przekreślić. Jeśli chcesz być mężczyzną, musisz czasem się tak zachować. Mężczyźni przezwyciężają swój strach, więc weź się w garść i po prostu tam wejdź!
~*~
W drodze po Sebastiana zdążyłam się już pogodzić z tym, że z pikniku nic nie wyjdzie, nie było to też coś aż tak niesamowicie ważnego, żebym musiała koniecznie to zaliczyć, bo inaczej nie będę mogła normlanie funkcjonować, dlatego nie chciałam napierać. Skoro mieliśmy się spotykać, stworzyć jakąś więź, która być może miała być zabarwiona romantycznie, musiałam akceptować jego wady, problemy, obawy i całą resztę. Doskonale o tym wiedziałam, bo skoro sama tego wymagałam, byłam zobowiązana, by dać odczuć to samo i jemu.
Ale jednak Michaelis się uparł. Z jakiegoś powodu zachowywał się tak, jakby moje pójście mu na rękę w rzeczywistości było rzuceniem rękawicy, jakbym mówiła „nie jesteś w stanie podołać”, a on uparcie starał się udowodnić, że to nieprawda. Nie byłam pewna, czy powinniśmy tam wejść, ale skoro tak się zawziął, chyba nie wypadało mi odmówić. Pozwoliłam więc chwycić się za rękę i wciągnąć na teren głośnej hali, gdzie krzyki polskich dzieci mieszały się z japońskimi konwersacjami ludzi, którzy przyszli tu dziś, by poczuć się bliżej swojej ojczyzny.
Oboje byliśmy niepewnie, nieco olśnieni natłokiem rożnych bodźców, niesamowitościami wystaw, dźwiękami muzyki, tłumami. Nie mogłam powiedzieć, że czułam się komfortowo, ale mimo wszystkie niezwykle mi zaimponowało, że dziwak się przełamał i jednak zdołał wejść do środka. Silny ucisk na mojej dłoni, który tak bardzo przeczył wszelkim zasadom bezpieczeństwa, jakich dotąd przestrzegał, świadczył o tym, że Sebastian również czuł się źle. Ale mimo to oboje kroczyliśmy jedną z ciasnych uliczek pomiędzy stoiskami, kierując się do jednego z tych, które zaznaczyłam na mapce.
Sprzedawali tam kaligrafię. Można było poprosić o napisanie konkretnego, stosunkowo krótkiego hasła, które mistrz kaligrafii zapisywał na specjalnej kartce za pomocą specjalnego pędzla i tuszu. Widziałam to wiele razy, ale nigdy nie odważyłam się skorzystać. No i nie wiedziałam, co miałabym zlecić do napisania. Tym razem jednak wiedziałam i kiedy podeszliśmy, zapisałam hasło na karteczce i podałam kaligrafowi. Chciałam zrobić Michaelisowi niespodziankę, pomyślałam, że byłoby mu miło.
Kilka minut później moja kartka była gotowa. Zapakowano mi ją w odpowiedni sposób, żeby się nie zniszczyła, zapłaciłam, a potem z zacieszem na japie wręczyłam towarzyszowi.
— Co tam napisałaś? — zapytał, nieśmiało zerkając do wnętrza opakowania.
— Wyjmij i przeczytaj.
— Bądź silny? — powiedział nieprzekonany. — Spodziewałem się czegoś…
— Wyznania miłości? Nie pochlebiaj sobie, głupku. Na razie ledwo cię znam — odpowiedziałam, sprowadzając go na ziemię.
Jak dotąd tylko znał moje sekrety i słabości, tylko mu obciągnęłam, nie łączyło nas wystarczająco dużo, żebym miała od razu wyznawać mu miłość. Nie zwykłam się zakochiwać, myśl o tym, jak bardzo mogłabym się uzależnić od drugiej osoby za bardzo mnie przerażała. Wolałam z tym poczekać, w ogóle dowiedzieć się, czy ja rzeczywiście coś czułam.
— Nie do końca o to mi chodziło. Mniejsza z tym, dziękuję. To miłe. Chcesz, żebym wymyślił coś dla ciebie?
— Jeśli ty chcesz, to wymyśl, ale nie musisz. Nie zrobiłam tego po to, żebyś się odwdzięczał, tylko żeby było ci miło, więc nie musisz się czuć zobowiązany — wyjaśniłam, bo on chyba nie do końca wiedział, jak zareagować, faceci.
— W takim razie spasuję. Chodźmy dalej, jeszcze pięć stoisk. Z tego, co wiem o takich wydarzeniach, trzeba szybko odwiedzać stoiska, jeśli chce się kupić to, czego się chce, w przeciwnym wypadku nic już nie zostanie.
— A skąd masz taką wiedzę? — zapytałam zaciekawiona, chwytając go za dłoń; jego rękawiczki były przyjemne w dotyku i czułam przez nie ciepło jego ciała.
— Sprawdziłem w internecie… — przyznał niechętnie. — Chciałem mieć pewność, że będę przygotowany, żeby nie stchórzyć tak jak zwykle, ale sama widzisz… Wybacz, naprawdę chciałem cię tu zabrać. Po tamtej sytuacji czuję się trochę zagubiony, chciałem ci udowodnić, że możesz na mnie liczyć.
— Sebastian… — mruknęłam, nie dowierzając własnym uszom.

Chociaż w jego sposobie rozumowania było mnóstwo głupot i niepotrzebnie wyolbrzymiał sytuację tak, jakby naprawdę stało się coś poważnego, samo jego podejście i ta honorowa postawa były takie… rozczulające. On, pan podwójny profesor, do którego potajemnie śliniła się cała banda studentek, chciał, żeby, czuła się dobrze. Dbał o moje uczucia, traktował mnie jak człowieka, istotę obdarzoną uczuciami i wcale nie uważał, by to było zbędne. Musiałam przyznać, że mi to imponowało. Rzadko miałam okazję czuć się w czyichś oczach wyjątkowa, warta uwagi. Mało kto tak naprawdę szanował moje uczucia, z reguły jedynie powierzchownie, żebym nie była zła, gdy będzie czegoś chcieć, a tu taka niespodzianka…

4 komentarze:

  1. Sebuś taki honorowy <3 Tak przy okazji, bardzo chaotyczny rozdział i w sunie krótki. Pewnie przez to, ze bardzo często zmieniałaś punkt widzenia i były bardzo krótkie fragmenty. Za to Sebus koniecznie musi kupić Kasi coś uroczego. Chociaż czy ten talizman przypadkiem nie powinien byc bardziej breloczkiem? Cos mi sue teraz ubzdurało, ze nazwałaś go naszyjnikiem.
    Podkreśliło ci na biało cały rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pieprze to podkreślenie. Nie mam pojęcia, skąd ono się bierze, to już się robi nie do zniesienia -_-.
      A rozdział chaotyczny, bo pisałam go wczoraj od rana, czując się, jak ci wiadomo, tak źle, że poszłam do wanny w środku dnia xD. Więc ja to się cieszę, że w ogóle coś powstało xD.
      A z tego, co pamiętam, to go nie nazwałam breloczkiem, tylko jakoś mniej konkretnie, a dopiero potem uściśliłam, że to wisiorek, ale w sumie mogę się mylić xD.

      Usuń
  2. Coraz bardziej słodkooo QwQ

    OdpowiedzUsuń

.