Sebastian
nalegał, żebym została, więc ostatecznie uległam, po krótkiej debacie z samą
sobą, jak bardzo nie powinnam tego robić. Doszłam do wniosku, że skoro już nam
się to zdarzało i mieliśmy spać w osobnych pokojach, to nic się nie stanie. On
spał u siebie, więc swoją obecnością nie wpływałam na komfort jego wypoczynku,
a profesor zadbał również o mój, przygotowując gościnną sypialnię, której łóżko
było nawet wygodniejsze od tego mojego. Wyszło więc na to, że śpiąc u niego,
więcej zyskuję niż tracę.
Mimo
świadomości praktycznej strony propozycji, dalej czułam się nieswojo. Nie
przepadałam za nocowaniem poza domem, szczególnie u kogoś, u kogo nie mogłam
czuć się w pełni swobodnie – czyli właściwie u każdego oprócz Marty, na stancji
u której nocowałam dopiero ze dwa razy. Wszędzie indziej czułam obowiązek
zachowywania się odpowiednio. Nie nachlapania w łazience, nie zostawienia ani
jednego włoska na podłodze, zostawiania wszystkiego dokładnie w takim samym
stanie, w jakim to zastałam… I to był główny problem. Do tego stopnia, że
jeszcze zanim się położyliśmy, poszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, bo
stojąc nago w cudzej łazience też nie czułam się jakoś wybitnie komfortowo, a
potem skorzystałam z toalety. No i właśnie po owym skorzystaniu złapałam się na
tym, że wkopałam się w niezłe gówno. Nie pamiętałam, czy deska była opuszczona,
czy klapa była zamknięta. Kompletnie wypadło mi to z głowy. Skończyło się na
tym, że siedziałam wewnątrz tak długo, bliska płaczu, aż Sebastian nie zapukał,
pytając, czy wszystko w porządku. Kiedy nie odpowiedziałam, zaczął pukać w
drzwi. Wiedziałam, że nie odpuści, musiałam więc zebrać się w sobie i jakoś
zareagować.
Niepewnie
otworzyłam drzwi i zawstydzona spojrzałam na niego tak, jakbym co najmniej
potłukła wszystkie kafelki na ścianach, bo sam się zmartwił, gdy na mnie
popatrzył.
— Mam problem…
— oświadczyłam niechętnie.
— Ah, to
poczekaj. Ja mam gdzieś tutaj, Michał kiedyś przyniósł, nie pytaj, ale mam! —
Usłyszałam w odpowiedzi, a kiedy zdenerwowany ton głosu ucichł, a pospieszne
kroki dały mi znać, że Michaelis przebiegł przez całe mieszkanie, ujrzałam
paczkę podpasek, zza której wyglądała zarumieniona twarz wykładowcy.
— N-nie o to
chodzi… — odpowiedziałam, czerwieniąc się nie mniej niż on. — Chodzi o deskę w
toalecie. Nie pamiętam, jak była ustawiona, zanim skorzystałam, no i nie wiem
teraz, jak to naprawić — przyznałam ledwo słyszalnie, uciekając wzrokiem w dół,
by wbić go w parę puszystych, jasnobrązowych kapci, które miał na nogach.
— Aaaaaa, nie
przejmuj się tym, to nie ma znaczenia. Sam nie pamiętam. Nie korzystam z tej
łazienki, sprzątam tu tylko na wypadek, gdybym miał gości, żeby nie kąpali się
w brudzie, sama rozumiesz — wyjaśnił, zupełnie bagatelizując mój problem, aż
się nieco zirytowałam.
— No dobra. To
nie mam żadnego problemu. Zaraz idę spać. Więc dobranoc, Sebastianie — odparłam
lekko urażona i zamknęłam za sobą drzwi, przekręcając zapadkę zamka, żeby dać
mu jasno do zrozumienia, że teraz powinien zostawić mnie samą, bym mogła
poużalać się nad swoim żałosnym sposobem bycia.
Oparłam się o
drzwi i osunęłam się po nich na podłogę, podsuwając pod tyłek jeden z
ręczników, żeby przypadkiem nie złapać zapalenia pęcherza od siedzenia na
zimnych kafelkach. Strasznie obawiałam się tej dolegliwości, za bardzo mnie
przerażała, żebym ryzykował w tak idiotyczny sposób. Poza załamywaniem się nad
własnym charakterem, nerwicą, głupotą i brakiem społecznego obycia,
nasłuchiwałam kroków mężczyzny. Jeszcze przez chwilę stał tuż pod łazienką,
jakby liczył na to, że mu otworzę, jak każdy normlany człowiek. Jednak daleko
mi było do takiego i w końcu się o tym przekonał, zrezygnował i mruknąwszy
„dobranoc” przez drzwi, poszedł gdzieś w głąb mieszkania. Niestety jeszcze zbyt
słabo je znałam, by jednoznacznie stwierdzić, dokąd właściwie się udał.
Wydawało mi się, że do kuchni, ale równie dobrze mogła to być jadalnia,
sypialnia, salon, czy ukryte za meblościanką krematorium do zacierania śladów
po morderstwach, których dopuszczał się sporadycznie, by uśpić żądzę mordu.
Tak, miałam zbyt wybujałą wyobraźnię, powinnam była iść z tym do psychiatry,
póki żyli rodzice i matka miała pakiet medyczny u najlepszych specjalistów z
firmy. Ale było już za późno, więc musiałam po prostu uciszać takie dziwaczne
myśli, tłumacząc sobie logicznie, jak bardzo mało prawdopodobny był taki
scenariusz.
W końcu
zdecydowałam, że pora wyjść. Przebrałam się w koszulę, którą mi dał i jakieś
krótkie spodenki, chyba męskie, ale były na mnie tylko trochę zbyt duże, więc
nie musiałam się martwić, że spadną ze mnie przez sen, jak kiedyś już mi się
zdarzyło, na szczęście byłam wtedy sama w mieszkaniu. By mieć pewność, że nic
takiego się nie stanie, wychodząc z łazienki chwyciłam spodnie w gumce,
upewniając się, że ze mnie nie zlecą, po czym przetransportowałam się z
powrotem do sypialni. Nie była tak duża jak salon, ale dzięki niewielkiej
liczbie mebli w nowoczesnym stylu, bez żadnych nieobudowanych blatów, zbędnych
klamek i rączek szafek sprawiał wrażenie przestronnego i dobrze wywietrzonego –
a to drugie było mi niezbędne do snu. Przy drzwiach obok włącznika światła było
nawet takie urządzonko, które dotąd znałam tylko z amerykańskich seriali, a
którego zadaniem było nadawanie wnętrzu określonej temperatury. Od razu do
niego podeszłam, wstukałam piętnaście stopni i dopiero poszłam szykować się do
snu.
Podłączyłam
telefon do ładowarki, którą zostawił dla mnie Sebastian, przeciągnęłam kabel do
łóżka, żeby mieć komórkę tuż przy sobie. Potem sprawdziłam, czy prześcieradło
było dobrze zasłane – bez żadnych wybrzuszeń i nierówności. Potem poprawiłam
poduszki, ułożyłam je tak, jak miałam u siebie, a na koniec sprawdziłam jeszcze,
czy na prześcieradle nie było żadnych okruszków, które skutecznie
uniemożliwiłyby mi zaśnięcie. Żadnych nie znalazłam, więc mogłam iść spać.
Kiedy się
jednak położyłam, poczułam się straszliwie zdenerwowana. Przez chwilę
próbowałam się oszukiwać, że to minie i zaraz będzie w porządku, ale ile razy
tak nie robiłam, to nigdy nic nie dawało. Ostatecznie skończyło się tak samo
jak zwykle: na kolejnej wizycie w łazience, tym razem z telefonem w dłoni, żeby
w międzyczasie przeglądać jakieś bzdurne powiadomienia. I dopiero po tym drugim
razie mogłam iść spać.
Pościel była
niezwykle miękka i przyjemna. Układała się dokładnie tak, jak chciałam,
poduszki nie zapadały się za bardzo… Przez moment nawet przeszło mi przez myśl,
że Sebastian ma na tym punkcie takiego samego pierdolca co i ja, ale szybko
odgoniłam te myśli. Nie było szans, by ktoś miał równie dziwaczne
przyzwyczajenia, a już na pewno nie on. Miał swoje fobie i problemy, ale
nerwicy natręctw chyba raczej nie, ewentualnie pedantyzm, ale to chyba jeszcze
się nie kwalifikowało. W sumie nie znałam się na tym jakoś bardzo, więc nawet
nie zamierzałam rzucać specjalistycznymi terminami w oparciu o rozpoznanie
polegające na kilku spostrzeżeniach i mnóstwie dopowiedzeń od samej siebie.
Mimo tego, że
było mi szalenie wygodnie, nie potrafiłam zasnąć. Stres związany z tym, że nie
byłam u siebie, zawsze utrudniał mi odpłynięcie, a że nawet u siebie miałam z
tym problemy, zapowiadała się długa, ciężka noc. Na dodatek mieszkanie dziwaka
wydawało z siebie takie niepokojące dźwięki, zupełnie inne niż te moje. Nie
potrafiłam ich przyporządkować do konkretnych przedmiotów, warunków czy
zależności, przez co chwilami zwyczajnie się bałam. A kiedy jeszcze coś łupnęło
w moje okno, zwyczajnie się popłakałam, bynajmniej nad losem biednego ptaka,
który nie zauważył okna na czas. Po prostu przegrałam sama ze sobą i
wiedziałam, że jeśli będę próbowała dalej się powstrzymywać, tylko
niepotrzebnie rozboli mnie głowa. Łatwiej było sobie ulżyć, do rana nie będzie
śladów po tym, że płakałam, więc Sebastian się o niczym nie dowie. Mogłam sobie
na to pozwolić.
Usprawiedliwiona
sama przed sobą, jakoś zasnęłam, pomiędzy łzami, pociągnięciami nosem i
drżeniem ze strachu z powodu każdego dźwięku. Nie mogłam jednak powiedzieć,
żeby to był najprzyjemniejszy, najspokojniejszy czy chociażby dający odpocząć
sen. Skądże. To był jeden z tych majaków, jak w gorączce, które sprawiały, że
sen stawał się katorgą. Ale ja uparcie nie chciałam się obudzić, próbując
pokonać umysł w nierównej walce na jego terenie, chcąc chociaż raz po prostu
spać, a nie kombinować nie wiadomo ile, żeby się udało. To było czasami takie
męczące, że chciałam w ogóle zrezygnować ze snu. Nawet widziałam taki odcinek w
Doktorze Who, tylko tak miało to sporo negatywnych konsekwencji.
Kiedy się
ocknęłam, było trzy po trzeciej – godzina demonów. I chociaż niejednokrotnie
bywało, że jeszcze nawet nie myślałam o takiej porze o śnie, w cudzym
mieszkaniu, w cudzym łóżku i budząc się równo o tej przeklętej godzinie, poczułam
się jeszcze gorzej. Świadomość, że jakieś kilka ścian dalej był Michaelis, też
mi nie pomagała. Wcale nie sprawiała, że czułam się lepiej, pewniej czy
cokolwiek w tym guście. Było nawet odwrotnie, bo wiedziałam, że nie mogę
krzyczeć, żeby go nie obudzić. Chciałam zostać w łóżku i jakoś to przeczekać,
ale mi się nie udało. Niewielka migająca lampka u sufitu, która jak na złość
musiała być czerwona, sprawiała, że moja wyobraźnia znów zaczęła tworzyć jakieś
kompletne idiotyzmy, z dziecinnym koszmarem o potworze spod łóżka na czele.
Wyciągnęłam
wiec telefon spod poduszki i napisałam do dziwaka. Uznałam, że jeśli odpowie,
to nie śpi i będę mogła… W sumie nie wiedziałam co. Świadomość, że w mieszkaniu
była druga osoba, która nie spała (to był warunek konieczny), było jedynym, co
mogłoby mnie w tej chwili uspokoić. Całe życie zasypiałam jako ostatnia i
bardzo długo strasznie się tego bałam. Z wiekiem po prostu zaczynałam kłaść się
później, uznając, że skoro z premedytacją idę spać jako ostatnia, to nie będzie
mnie to przerażało. No i to się nawet sprawdzało, jednak bywały chwile,
szczególnie wtedy, gdy nie czułam się pewnie albo byłam strasznie zestresowana,
że nic nie pomagało, nie uspokajało, a ja byłam kłębkiem nerwów, który ledwo
się trzymał, gotów w każdej chwili implodować, eksplodować czy zrobić cokolwiek
innego, tak długo, jak było głośne, huczne, niebezpieczne i wskazywałoby na to,
że jest ze mną źle. W gruncie rzeczy mój umysł był bardzo konsekwentny w swojej
niekonsekwencji.
Dziwak nie
odpisał. Spodziewałam się tego, ale mimo wszystko poczułam się zawiedziona.
Miałam cień nadziei, że nie mógł spać tak samo jak ja. Że leżał tam, wpatrując
się w sufit i zastanawiał się nad tym, czy do niego przyjdę. Może wtedy nie
byłoby nic złego w tym, że rzeczywiście postanowiłam tam pójść. Bo ja byłam po
prostu dużym dzieckiem, które na co dzień jakoś się z tym kryło, ale jak
przychodziło co do czego, zwyczajnie potrzebowało czyjejś bliskość. I to „co do
czego” właśnie nadeszło.
Nieporadnie
wyswobodziłam się z pościeli, którą owinęłam się aż nadto dokładnie, schowałam
telefon z powrotem pod poduszkę, założyłam kapcie i upewniwszy się przed
lustrem, że z ubrania nie wystaje mi żaden cycek ani inna część ciała, która
mogłaby mu zasugerować, że przyszłam po seks, nie rozdziera ciemności swoim
blaskiem wstydu, wyszłam. Macając ściany, żeby nie włączać niepotrzebnie
światła, bo po co znudzeni życiem mordercy z okolicy mieliby wiedzieć, że nie
śpimy i można nas zabić dla rozrywki, udało mi się dotrzeć pod jego drzwi. Znów
się zdenerwowałam. Tym razem tak, że przez chwilę nie potrafiłam nabrać
powietrza. Jednak zaszłam już zbyt daleko, żeby zrezygnować, wtedy przegrałabym
ze sobą jeszcze bardziej niż zwykle. Michaelis mówił kiedyś, że ma płytki sen,
więc może jeśli go cicho zawołam…
— Sebastian? —
mruknęłam pod nosem, uchyliwszy drzwi do jego pokoju. Nie usłyszałam jednak
żadnej odpowiedzi, więc wsunęłam głowę przez szparę i rozejrzałam się. Pod ciemną
kołdrą leżała luźno na boku jakaś postać z ciemną czupryną, której spokojny
rytmiczny oddech sprawiał, że kołdra unosiła się odrobinę do góry i w dół.
Oddychał, więc żył – to już pierwszy sukces.
— Sebastian,
śpisz? — powtórzyłam, nieśmiało wślizgując się do środka.
Podeszłam do
łóżka, ale nie chciałam się w nim kłaść. Nie byłabym zadowolona, gdybym
obudziła się rano z nim u boku, więc uznałam, że dziwak też nie miałby na to
ochoty. A zgodnie z tym, uznałam, że zwyczajnie tego nie zrobię, no i tyle. Nie
zrobiłam. Zamiast tego usiadłam na podłodze przy szafce nocnej, oparłam się
plecami o łóżko, okryłam się jego szlafrokiem, który rzucił niedbale na krzesło
stojące przy łóżku zamknęłam oczy, paradoksalnie w tej niewygodnej pozycji,
która przyniesie mi potem niesamowity ból, czując się dużo lepiej, spokojniej i
przede wszystkim bezpieczniej, niż w gościnnym pokoju, który dla mnie
przygotował.
Michaelis miał
w sypialni nawet podobną temperaturę do tej, którą sama preferowałam, dzięki
czemu nie musiałam się martwić, że będzie mi zbyt gorąco albo zbyt zimno (to
drugie było mało prawdopodobne). Jego spokojny oddech stał się dla mnie
wyznacznikiem rytmu, z którym równał się również i mój, powoli pozwalając
zmęczonemu umysłowi przenieść się do krainy spokojnych snów.
~*~
Spałem
niesamowicie spokojnie, biorąc pod uwagę wszelkie zaistniałe okoliczności. Chyba
to chodzenie tak mnie wykończyło, że już niewiele więcej potrzebowałem do
zaśnięcia. I pewnie spałbym tak aż do rana, pierwszy raz od niepamiętnych
czasów przesypiając całą noc bez bólu i budzenia się co godzinę z byle powodu,
gdyby temperatura w sypialni się nie zmieniła. Miałem ustawioną tę idealną, w
której spało mi się najlepiej, ale była dostosowana do jednej osoby, gdy w
pomieszczeniu był ktoś więcej, zaburzał harmonię, musiałbym przestawiać
klimatyzację, by dopasować ją pod większą liczbę osób.
Skoro więc
wybudziło mnie ciepło, możliwe były tylko dwa przypadki: maszyna w końcu padła,
bo jak każdy nowoczesny szmalec musiała być wadliwa od czasu do czasu, żeby
producenci mogli dorabiać na naprawach, albo ktoś był w środku. Nie sądziłem, by
było możliwe, żeby call girl do mnie przyszła, nie słyszałem jej też i nie
czułem obok siebie, więc zwaliłem winę na system. Nie chciało mi się do niego
wstawać, próbowałem to zignorować i wrócić do odpoczywania, jednak po
kwadransie bezskutecznego zasypiania postanowiłem się tym jednak zająć.
Gdy tylko
otworzyłem oczy, od razu zorientowałem się, że coś było nie tak. Zamiast
czwartej nogi krzesła, którą powinienem widzieć w tej pozycji, dostrzegłem
burzę ciemnych włosów. Nie wiedziałem tylko, co robiły na takim poziomie.
Dopiero kiedy usiadłem, zobaczyłem, że Kasia siedziała oparta o moje łóżko, od
stóp do głów opatulona ręcznikiem, śpiąc spokojnie i co jakiś czas lekko drżąc.
Co jej w ogóle strzeliło do głowy? Czemu mnie nie obudziła? Czemu przynajmniej
nie usiadła w fotelu albo nie położyła się do łóżka? Nie miałem pojęcia, za to
wiedziałem, że nie mogę pozwolić jej spędzić nocy na podłodze. Trąciłem ją w
ramię, ale nie zareagowała. Próbowałem obudzić, ale to też nie przyniosło
większego skutku. Dopiero kiedy wstałem, wziąłem ją na ręce i jakimś cudem
udało mi się położyć ja na łóżku, zaczęła mamrotać coś pod nosem. Otworzyła
nawet oczy, uśmiechnęła się do mnie niezwykle szczerze, takim pięknym,
dziecięcym, promiennym uśmiechem, a potem przekręciła się na bok, przytulając
się do mojej ręki.
— Kate? Kasiu? Możemy
porozmawiać? — zapytałem, ale była wyraźnie zbyt zmęczona, żeby coś do niej
docierało.
— Bo tamten
hamburger nie był taki niebieski i przez to nie ślizgał się na szynce —
odpowiedziała zupełnie bez sensu, najwyraźniej dalej śniąc. Uznałem, że to
zabawne, że w jej głowie były akurat jakieś hamburgery, uśmiechnąłem się pod
nosem, okryłem ją pościelą i delikatnie wysunąłem rękę z jej objęć.
Przez chwilę
zastanawiałem się, czy powinienem spać tutaj, czy przenieść się do niej, ale
ostatecznie nie wróciłem do łóżka wcale. Nie czułem się dobrze, nie umiejąc
zdecydować. A skoro przyszła do mnie na podłogę, musiało się coś stać, nie była
raczej jedną z tych, która pod byle pretekstem pcha się komuś do łóżka,
szczególnie że nawet do niego nie dotarła. Ja z kolei nie byłem tym, który umie
się rozbudzić w środku nocy, a potem zasnąć jakby nigdy nic. Ale nie miałem jej
za złe, nie mogła wiedzieć, że obudzi mnie zmiana temperatury.
Skoro już
wstałem koło siódmej, uznałem, że to dobry moment, żeby popracować trochę nad
książką. Po dopięciu spraw z publikacją artykułu, zaproponowano mi wydanie,
musiałem tylko stworzyć tekst, o którego napisaniu myślałem już od jakiegoś
czasu. Chciałem porównać różnice w warsztacie edytorskim w Polsce i w Japonii.
Planowałem wskazać cechy wspólne, różnice, wyjaśnić, skąd się brały,
domniemywać, jakie będą kolejne i czego można spodziewać się po przyszłości.
Fascynowało mnie to, ale natłok różnych źródeł stresu w moim życiu ostatnimi
czasy skutecznie przeszkadzał nawet w wymyśleniu tytułu.
Zaparzyłem
sobie kawę, wziąłem leki, włączyłem komputer, program do pisania i z papierosem
między palcami zasiadłem w fotelu, przyglądając się pustej, białej kartce. „Warsztat
edytorski Polski i Japonii XXI wieku. Historia, podobieństwa, różnice oraz
perspektywy na przyszłość” – wpisałem roboczy temat, wyśrodkowując go i
pogrubiając, żeby dobrze się wyróżniał. Potem zastanowiłem się nad rodzajem
akapitów, jakie chciałbym zastosować, stawiając ostatecznie na moją ulubioną
szkołę: pierwszy akapit bez wcięcia, pozostałe ze wcięciem”, a potem tekst
zaczął pisać się sam. Bez żadnych problemów, rozmyślań nad doborem odpowiednich
słów, szukaniem źródeł. Pisałem to, co wiedziałem, czego byłem pewien i czego
nie musiałem sprawdzać. Podzieliłem prace na rozdziały i podrozdziały w oparciu
o wszystkie zagadnienia, które chciałbym omówić, a potem zacząłem szukać w
swoim prywatnym spisie książek z mojej biblioteczki pozycji, które mogłyby mi
pomóc.
Okazało się
jednak, że nie miałem bardzo wielu materiałów. Otworzyłem więc nowy dokument, w
którym umieściłem wszystkie tytuły, słowa kluczowe, tagi i skojarzenia odnośnie
literatury, by poruszyć temat w tygodniu w Bibliotece Uniwersyteckiej,
ewentualnie w Narodowej, do której jednak wolałem nie zaglądać – jej
nieprzyjemny klimat, surowe zasady i brak możliwości wynoszenia zbiorów poza
teren placówki skutecznie mnie zniechęcały, a że nie lubiłem postępować wbrew
prawu (z drobnymi wyjątkami, takimi jak palenie marihuany czy przebieganie na
czerwonym świetle, spiesząc się na autobus), nie robiłem zdjęć, by skorzystać z
książek w domu.
Gdy skończyłem,
słońce już dawno wstało, za oknami zrobiło się jasno i przyjaźnie.
Stwierdziłem, że wypadałoby zrobić jakieś śniadanie. Nie tylko po to, żeby call
girl mogła coś zjeść i żebym ja nie wyszedł na większego dziwaka niż norma
przewiduje. Sam również chciałem coś zjeść, a towarzystwo drugiej osoby,
szczególnie takiej, dla której sam czułem potrzebę stania się lepszą wersją
siebie, było do tego najlepszym pretekstem, jaki mógłbym sobie wyśnić.
Te schizy Kasi... aż przypomniały mi się czasy, kiedy ja nie mogłam zasnąć, bo co zamknęłam oczy to zaraz z ciemności coś wyłaziło. Okropnosć.
OdpowiedzUsuńSebuś jest uroczy, nadal trochę niezdarny, ale zaczyna wychodzić na ludzi. I znacznie bardziej mi się teraz podoba, niż na początku.
Ale by była heca jakby Gabriel, bądź Michał wpadli do niego z rana, a z sypialni Sebcia wychodzi Kasia. O matko, już widzę ich miny. Hihihi
Życzę dalszej weny ^^
To by było straszne xD> Sebuś by się krępował i denerwował. Michał rzuciłby złośliwym komentarzem, Kasia by się zdenerwowała, pogryzła z nim i wyszła, a biedny Gabryś próbowałby ich uspokoić i przemówić do rozsądku xD. Tak mniej więcej to widzę, pewnie jeszcze Sebastian by się popłakał xD.
UsuńDzięki za komcia, chociaż ktoś jeszcze tu wpada <3.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń