No i jest piąty rozdział! Beta zapewne leży i kwiczy, bo mam gorączkę i w ogóle nie wiem, o czym właśnie czytałam, kiedy to poprawiałam, no ale cóż. Będę wierzyć w swoją wrodzoną zajebistość <3.
Miłego! :*
========================
— Twój dziwak
jest naprawdę dziwny — podsumowała Eliza, kiedy Michaelis niemal wybiegł z
pomieszczenia.
Wiedziałam,
dokąd poszedł. To znaczy, nie mogłam mieć pewności, ale się domyślałam.
Przynajmniej sama bym tak zrobiła. Zabawny za to był fakt, że złośliwe
komentarze pod jego adresem zwyczajnie mnie irytowały. Było dobrze, gdy
nabijałam się z niego sama, ale kiedy robili to inni, miałam wrażenie, że to
niewłaściwe. Chyba dlatego, że w ciągu naszych trzech spotkań zdążyłam się
domyślić, że to dla niego trudne. No i to była moja wina. Nikt wcześniej nie
wspominał o nowym dziwaku na uczelni, a przecież ludzie mieli ku temu już całe
trzy i pół okazji.
— Idę do kibla.
Gdyby przyszedł, to… Nieważne, będę się kłócić sama — mruknęłam do Marty,
wstałam i wyszłam z sali.
Oczywiście
wszyscy patrzyli na mnie jak na nienormalną, ale miałam to gdzieś. Ze szlugiem
skrytym w rękawie długiej bluzki i zapalniczką w jeagginsach zbiegłam na dół,
gdzie przy małym kawałku zieleni, zwanym przez studentów Paryżem, zobaczyłam
krążącego nerwowo bruneta gniotącego w dłoni kartkę. Idiota, jak to teraz
skseruje?
— Bardzo
nowoczesne ksero, profesorze Michaelis — powiedziałam, podchodząc do niego.
Uśmiechnęłam
się kpiąco i wyciągnęłam kartę z jego dłoni. Musiałam pamiętać, że z okien
wszyscy mogli nas zobaczyć. Wszyscy z tej strony budynku, na szczęście zajęcia
mieliśmy po drugiej – z oknami na Krakowskie Przedmieścia.
— Co pani tu
robi, pani Katarzyno? Chce pani, żebym… Wyciągnął konsekwencje?
— Dobra. To
nie. Znowu chciałam być miła, a ty znowu tego nie przyjąłeś. Więcej miła nie
będę, niepotrzebnie marnuję na ciebie czas — mruknęłam, wzruszając ramionami.
Nie chce pomocy, to jej nie dostanie.
Przyszłam, zaproponowałam (no, miałam zaproponować, byłam blisko!), odmówił –
obowiązek obywatelski spełniony.
~*~
— Czekaj.
Przepraszam. Dzięki, że mi tego oszczędziłaś. — Nie wierzyłem w to, co mówię.
Dziękowałem
swej oprawczyni, że tym razem łaskawie nie zrujnowała mi życia. Upadłem na dno.
— Spoko.
Słuchaj, Sebastianie Michaelis, nie zamierzam wchodzić ci w drogę. Nie będę
afiszować się z tym, że cię znam, nie opowiem o twojej wpadce, nie będę cię
szantażować i nie masz co liczyć na romans. Więc się uspokój i wróć do bycia
surowym gburem, do twarzy ci z tym. I dobrze uczysz, przynajmniej japońskiego —
wyrzuciła z siebie wyraźnie niechętnie.
Tak, jakby
właśnie rezygnowała ze wspaniałej zabawy, pokazując mi, jak była łaskawa.
Powinienem być wdzięczny?! Cholerny szatan na obcasach!
— Więc czemu
zatruwasz mi życie?
— Nie zatruwam,
proszę pana. Muszę wracać na zajęcia, zanim wróci prowadzący. No wie pan, nie
chcę mieć problemów już pierwszego dnia. Wystarczy, że za chwilę mamy kartkówkę
— rzuciła nieco pogodniej.
Odwróciła się i
poszła, po drodze wyrzucając peta na ulicę. Kiedy zniknęła za drzwiami budynku,
zebrałem filtr i wrzuciłem go do śmietnika. Nie lubiłem śmiecenia. Czasem nie
było gdzie zgasić papierosa, ale przed wejściem stały ze cztery śmietniki,
mogła się pofatygować.
Choć czułem się
żałosny, bo postawiła mnie do pionu studentka, skutecznie udało jej się
przemówić mi do rozsądku. Uspokoiłem się, tytoń mnie rozluźnił i czułem się
gotowy, by wrócić. Nie spieszyłem się jednak. Chciałem dać Katarzynie czas,
żeby wróciła przede mną.
~*~
Poradził sobie
— to jedyne, co pomyślałam na temat dziwaka w ciągu kolejnych pięćdziesięciu
minut, po których nastąpiło kolejne dziewięćdziesiąt. Również z nim, ale tego
domyśliliśmy się wszyscy i wcale nas to nie zdziwiło. Drugie zajęcia minęły już
bez żadnych ekscesów. A potem wróciłam do domu. Wyzuta z sił, z bolącą głową,
pustym żołądkiem i brakiem motywacji, by następnego dnia gdziekolwiek iść. Ach, jutro piątek, jutro wolne!
Uświadomienie sobie tej cudownej informacji momentalnie poprawiło mi humor.
Pół nocy
oglądałam seriale, drugie pół pisałam teksty, a potem… Potem próbowałam zasnąć.
Bez większych skutków, ale nie przejmowałam się tym. Mogłam zasnąć nawet o
dziesiątej, bo piątek był dniem leniuchowania. Dziewczyny rozjechały się do
domów, więc nie musiałam nawet martwić się o to, że ktoś wyciągnie mnie w
weekend. Miałam jedzenie, papierosy i herbatę oraz ambitny plan nie ruszenia
tyłka za próg przez trzy kolejne doby.
~*~
Piątkowe
zajęcia zleciały nieprzeciętnie szybko. Udało mi się nawet wyspać. Nie, żebym
narzekał, ale nie do końca znałem przyczynę tego nieprzeciętnie pozytywnego
stanu rzeczy. Chciałbym się cieszyć, ale nie od dziś wiedziałem, że takie
pozorne szczęście zawsze niesie ze sobą jakieś negatywne konsekwencje. Chyba
byłem pesymistą, choć z reguły myślałem o sobie jak o cynicznym realiście.
Po powrocie do
domu wyłączyłem dźwięki w telefonie. Nie chciałem, by ktokolwiek mi
przeszkadzał, musiałem wreszcie popracować. Przez jakiś czas nawet mi się
udawało. Dwie strony rozprawy naukowej przypłaciłem jedynie godziną czasu.
Przez pozostałe cztery krążyłem bez celu po mieszkaniu. Coś nie dawało mi
spokoju, nie wiedziałem tylko co.
Kot domagał się
pieszczot. Chętnie poświęcałem mu czas, podnosił mnie na duchu. Puszyste
futerko, przyjemne mruczenie i chropowaty język, który sugerował, żebym zdjął
rękawiczki, były dowodem na to, że jednak podjąłem słuszną decyzję.
Poszedłem
zrobić sobie coś do jedzenia. Po całym dniu głodówki wypadało, żeby chociaż
wieczorne leki zażyć jak przystało na odpowiedzialnego dorosłego. Specjalnie
kupiłem mały piekarnik, ser i pieczywo tostowe. Otworzyłem pudełko z serem,
posmarowałem chleb masłem i wyciągnąłem żółty, opakowany w folię kwadrat.
Nienawidziłem
rozpakowywać sera tostowego. Dwadzieścia lat nauki, dwa doktoraty, kilka
rozpraw naukowych – a i tak przegrywałem z cholerną folią. Nie wiem, jak to
możliwe, ale za każdym razem, gdy kupowałem tańszy, lepszy w smaku ser,
urywałem końce folii, przez co plasterek rozpadał się na kawałki. Nienawidziłem
porwanego. Nigdy go nie jadłem. Potrafiłem w ten sposób zmarnować całe
opakowanie, dlatego z reguły wybierałem droższą markę, chociaż produkt był
gorszy w smaku. Przynajmniej mogłem go zjeść.
Tym razem
jednak był tylko ten tani. Wziąłem, myśląc, że może mi się uda, ale jednak się
przeliczyłem. Porwane plasterki wylądowały w śmietniku, a ja złożyłem dwie
kromki chleba i zirytowany wróciłem na fotel. Odkręciłem klimatyzację.
Domyślnie ustawiała się na dwadzieścia pięć stopni. To było dla mnie zbyt dużo,
wolałem piętnaście, ale ze względu na kota poszedłem na kompromis i stanęło na
dwudziestu. Przynajmniej nikt nie próbował się do mnie dobijać, więc mogłem
znieść tę niewielką niedogodność.
~*~
Cały piątek
przeleżałam w łóżku z gorączką. Z ambitnych planów pisania nie wyszło zbyt
wiele. Nie byłam w stanie się skupić. Od rana przeglądałam jedynie jakieś
bzdury w Internecie. W końcu zbłądziłam nawet na stronę wydziału
orientalistyki, oczywiście nie było tam nic wartego uwagi, czego już bym nie
widziała.
Znudzona
weszłam na USOS. W katalogu wyszukałam Michaelisa. W profilu nie miał zdjęcia –
nawet mnie to nie zdziwiło, za to dane dotyczące jego pracy były tak obszerne,
że w połowie odechciało mi się czytać. Nic dziwnego, że był taki zmęczony
życiem, gdybym tyle robiła, pewnie nie czułabym się lepiej.
Irytowało mnie
i bawiło, jak bardzo nieanonimowi się dla siebie staliśmy. Kiedy widziałam go
po raz pierwszy, nawet wiele mnie nie obszedł, a wtedy mogłam z nim swobodnie
porozmawiać. Teraz, kiedy wprost powiedział, że tego nie chce, a ja uniosłam
się dumą i zobowiązałam się zupełnie go ignorować, nagle naszła mnie ochota, by
nawiązać kontakt. Po prostu ciekawiło mnie to, czego nie mogłam mieć.
Właściwie od
rana walczyłam ze sobą, żeby się do niego nie odezwać, ale ostatecznie nie
wytrzymałam. Co może mi zrobić? Nazwać
hipokrytką? – tłumaczyłam sobie, wstukując wiadomość.
„Zostaniesz
moim call boy? Przydałoby mi się coś na przeziębienie.”
Wysłałam smsa i
przez chwilę czekałam na odpowiedź. Nie dostałam jej przez pół godziny. Uznałam
więc, że mnie zignorował, zgodnie z naszą umową zresztą. Leczyłam się więc
herbatą i afirmacją – z nieprzeciętnie dobrym skutkiem, bo sobotniego ranka
obudziłam się dużo zdrowsza. Mogłam przynajmniej spokojnie palić.
A odpowiedzi
dalej nie było. Miałam nawet usunąć numer dziwaka, żeby więcej nie zawracać
sobie nim głowy, ale zapomniałam, wdając się w arcyfascynujacą dyskusję ze
znajomą z Internetu na temat wyższości Basilura nad Dilmahem. Zgodnie
uznałyśmy, że pierwsza marka całkowicie podbiła nasze serca.
~*~
Kawa i papieros
a do tego tabletki – śniadanie idealne. Jadałem tak, od kiedy pamiętam.
Antydepresanty też brałem już tak długo, że nie umiałem nawet określić, jak na
mnie działały. Byłem pewien, że kiedyś, gdy dopiero zaczynałem je łykać, czułem
różnicę, ale po tylu latach to stało się zwyczajnym rytuałem. Nie wiedziałem,
jaki byłbym bez leków, ale czułem irracjonalny lęk przed ich odstawieniem.
Generalnie
rzecz biorąc, często odczuwałem lęk. Bałem się utraty kontroli nad swoim życiem
(świetna ironia, wiem), wąskich klatek schodowych, jedzenia z fastfoodów i
wielu innych bzdur. To się zaczęło mniej więcej wtedy, kiedy ojciec zakatował
matkę tak, że po raz pierwszy wylądowała w szpitalu. Wtedy uroiłem sobie lęk
przed obcym dotykiem i zacząłem nosić rękawiczki. Problemy z czasem się
piętrzyły, a we mnie narastała potrzeba bronienia się przed światem – tak mówił
psychiatra. Nie wiedziałem, czy mu wierzę. Nie obchodziło mnie, jak było
naprawdę. Unikałem tego, co wprawiało mnie w dyskomfort – jeśli to szaleństwo,
to wszyscy na tym świecie byli cholernymi świrami.
Kawa postawiła
mnie nieco na nogi. Poszedłem się wykąpać, a później planowałem iść na spacer.
Pogoda dopisywała: nie padał deszcz. Chciałem skorzystać z okazji. Wychodząc z
domu, sięgnąłem po telefon. Dziesięć nieodebranych połączeń, kilka emaili z
uczelni, przypomnienia z banku i dwa smsy. Wyświetlające się na ekranie „call
girl” wzbudziło we mnie odrazę. Umówiliśmy się, więc czego chciała?
Skasowałem
wiadomość, nawet jej nie odczytując. Chwilę później tego pożałowałem, bo
zaczęła zżerać mnie ciekawość, ale nie miałem czasu, by się nad tym zastanowić,
bo telefon rozdzwonił się ponownie.
— Czego? —
warknąłem zirytowany.
Michał rzucił
siarczystą wiązanką, najwyraźniej chcąc przekazać, że się o mnie martwił. Nie
było mnie ma imprezie, a przecież dzwonił.
— Jestem koło
ciebie. Zbieraj dupę, idziemy na zakupy.
— Poprawka, ty
idziesz. Ja idę na spacer.
Starałem się
brzmieć stanowczo, ale on doskonale wiedział, że to tylko gra. Pięć minut
później był pod moim blokiem. Siłą wepchnął mnie na motor i wywiózł na drugi
koniec miasta, nie pytając o zdanie. Dobrze, że chociaż dał mi kask. Nie
jeździł zbyt ostrożnie, nie chciałem ryzykować.
Zatrzymaliśmy
się pod jakimś wielkim molochem otoczonym innymi molochami. Jakieś centrum
handlowe, czy ki chuj.
— Muszę kupić
laptopa! A tobie przyda się ekspres do kawy.
Nie miałem nic
do powiedzenia. W zasadzie miał rację. Miałem dość picia sypkich mieszanek ze
sklepu, lubiłem świeżo parzoną z ziaren wysokiej jakości. Kupiliśmy sprzęty
stosunkowo szybko. Oczywiście ja płaciłem. Byłem dłużny Michałowi przysługę, a
on nie miał żadnych oporów, żeby to wykorzystać.
— To ostatni
raz — oświadczyłem, wrzucając paczki do środka wynajętego samochodu.
Kupiliśmy
jeszcze wieżę stereo do mojego mieszkania, masażer do stóp, garnek do ryżu,
plazmowy telewizor i farelkę. Nie wiedziałem, na cholerę mu to było, ale nie
miałem siły odmawiać. To tylko przedmioty, niech kupuje, jak go to cieszy.
— Dobra, dobra.
To i tak dla ciebie.
— Nie chcę tego
syfu.
— Przyda ci
się. Grzałkę wezmę, ale masażer zostawiasz. Zobaczysz, spodoba ci się — zaśmiał
się obleśnie.
Wracał motorem,
a ja musiałem prowadzić. Unikałem tego jak ognia. Nie czułem się zbyt pewnie za
kółkiem. Zrobiłem prawo jazdy, ale od tego czasu prowadziłem jedynie
sporadycznie, gdy nie było innego wyjścia. Ulice w mieście były niebezpieczne.
Nie wiedziałem, po jakie licho Michał mnie
tu wyciągnął. Cieszyłem się tylko, że to nie była kolejna impreza.
~*~
Cały weekend
zmarnowałam na chorowanie. Humor zupełnie mi się zepsuł, a ból wszystkiego
wcale nie pomagał. Tabletki też nie dawały rady, zresztą nic dziwnego,
przywykłam do nich. Powinnam iść po nowe, ale jakoś zawsze było mi nie po
drodze. Ostatecznie stwierdziłam, że pójdę w środę przed zajęciami, ale to i
tak nie było stuprocentowo pewne.
Poniedziałek
zaczęłam od wyklinania na budzik i rzucenia telefonem. Nie zwykłam tak robić,
szanowałam swoje rzeczy, ale byłam wybitnie niezadowolona – nie wiedziałam,
czemu aż tak. Nic wielkiego się nie wydarzyło, nie pierwszy raz byłam chora i
wszyscy mieli to gdzieś. Trudno, żeby nie mieli, skoro nikomu nie powiedziałam,
ale irracjonalna złość nie pyta o powód.
Zwlekłam się z
łóżka i poszłam do kuchni. W lodówce panowała pustka, ale w jednej z szuflad
udało mi się znaleźć serek topiony. Położyłam go na wafle ryżowe, które odnalazłam
w szafce nad zlewem i uznałam, że tyle jedzenia wystarczy.
Nie miałam
ochoty iść na zajęcia. Przez chorobę nie dałam rady powtórzyć materiału, a
wiedziałam, że ten zdziwaczały buc będzie chciał zrobić nam test. Wyglądał na
takiego, poza tym zapowiedział, że nas sprawdzi. Na dodatek czułam się urażona
tym, że jednak nie odpowiedział. Miałam nadzieję, że przynajmniej każe mi nie
pisać, ale on olał mnie w najgorszy z możliwych sposobów. Wiem, że sama tego
chciałam, ale mimo to zwyczajnie się irytowałam.
Cały poranek
przesiedziałam na kuchennym blacie, zastanawiając się nad własnymi emocjami. W
końcu ustaliłam, że moje zainteresowanie Michaelisem wynikało z faktu, że był
nowością w moim życiu. Unikałam nowych ludzi, wydarzeń i wszystkich sytuacji, w
których nie umiałam zareagować – nie chciało mi się męczyć i zwyczajnie
uważałam, że to zbędne. Okazało się jednak, że tego potrzebowałam. A kiedy już
sama pozbawiłam się możliwości zrobienia czegoś nowego, zwyczajnie mnie to
gnębiło. Bo przecież nie chodziło o neurotycznego mężczyznę. Sam w sobie nie
był nikim niezwykłym.
O wpół do
trzeciej wyszłam z domu. Gorączka mówiła, żebym ubrała się ciepło, ale
założyłam cienki płaszcz i koronkową czapkę. Miałam blisko, a wyciągać zimowego
płaszcza zwyczajnie mi się nie chciało. W ogóle najchętniej zostałabym w domu,
ale wtedy dziwak uznałby, że zrezygnowałam, a tej satysfakcji nie zamierzałam
mu dać. Od pierwszych zajęć na A1 zawsze miałam stuprocentową frekfencję i nie
planowałam tego psuć. Niezależnie od wszystkiego.
~*~
Wychodziłem
właśnie z domu, kiedy zadzwonił telefon. Odebrałem dosyć niechętnie, widząc,
kto dzwonił.
— Dzień dobry,
ciociu — przywitałem się ponuro.
Ciotka Rachel
dzwoniła do mnie w każdy poniedziałek. Była moją jedyną rodziną i poczuwała się
do obowiązku dbania o mnie, szczególnie odkąd straciła męża. To dzięki niemu
było mnie stać na wszystko, czego potrzebowałem. Przepisał połowę majątku na
mnie, a drugą na żonę. Jedna ja dostałem również jej irytujące zainteresowanie.
Nie miałem jej
za złe, rozumiałem, że po prostu o mnie dbała, ale czułem się jak nastolatek na
pierwszym roku, a nie jak dorosły, samodzielny mężczyzna.
Ciotka zawsze
pytała o to samo: zdrowie, praca i kobiety. A ja zawsze odpowiadałem tym samym:
w porządku, w porządku, w porządku. Nie wiedziałem, jak to robiła, ale z mojej
lakonicznej wypowiedzi zawsze wyciągała prawdę. Tym razem było podobnie, choć
miałem wrażenie, że jej zmysł zawodził.
— Poznałeś
kogoś? To wspaniale! Opowiesz mi o niej coś więcej? — trajkotała radośnie.
Nie bardzo miałem
serce wyprowadzać ją z błędu, ale podtrzymywanie błędnego przeświadczenia nie
byłoby sprawiedliwe.
— Nikogo nie
poznałem, ciociu. Muszę kończyć, spóźnię się na zajęcia — wykpiłem się, gdy
zrobiła przerwę na oddech i skończyłem połączenie, zanim odpowiedziała.
W przeciwnym
wypadku naprawdę bym się spóźnił, Rachel uwielbiała gadać. Wuj musiał być
dobrym słuchaczem, inaczej by z nią nie wytrzymał. Ja nie dawałem rady,
szczególnie w święta, gdy nawet nie wypadało mi wyjść zaraz po posiłku.
Właśnie, posiłek. Pora na obiad.
Przypomniałem sobie, idąc do wyjścia z klatki schodowej. Stanąłem przed
drzwiami bloku na Oboźnej i odpaliłem papierosa. Z kieszeni wyciągnąłem wąskie
pudełko z tabletkami i połknąłem jego zawartość. Obiad odhaczony, można żyć dalej. Ostatnie zajęcia i do domu, do kota,
do łóżka… Byłem strasznie zmęczony.
Telefon znów
zaczął wibrować. Przypomnienie o tabletkach wyłączyłem od razu, a potem
sprawdziłem uczelnianego emaila. Ktoś chciał, żebym go zastąpił. Jakiś
nadgorliwy student pytał, czy wiem, skąd ściągnąć InDesign CS6… Wpisz sobie, kurwa, w wyszukiwarkę, mnie
nikt za to nie płaci – pomyślałem wściekły, ale oczywiście odpisałem
zupełnie co innego.
„Szanowny
Panie,
pragnę
przypomnieć Panu, że rozmawia Pan z wykładowcą. Wypadałoby więc, by zwracał się
Pan z należytym szacunkiem, albo przynajmniej bez rażących błędów językowych.
W kwestii
Pańskiego pytania: http://google.pl – serdecznie
polecam!
Z poważaniem
Sebastian
Michaelis”
Mniej chamski
nie potrafiłem już być. Nienawidziłem, kiedy wypisywali do mnie, na dodatek nie
umiejąc nawet poprawnie napisać tych dwóch zdań. I tacy ludzie zamierzają
wydawać gazety, zatrważające.
Nie zauważyłem
nawet, kiedy obok mnie przeszła call girl. Wiedziałem, że mieliśmy się
ignorować, tego oczekiwałem, ale po tamtym smsie nie sądziłem, że minie mnie z
taką obojętnością. Powinienem się cieszyć, ale tak nie było. Przypomniało mi
się liceum. Wtedy wszyscy mnie tak mijali. Tylko Michał i Gabriel przyznawali
się, że mnie znajdą. Okropne czasy…
Zimny wiatr wzdrygnął moim ciałem. Wyrzuciłem niedopałek i wróciłem do środka.
~*~
Szłam, gapiąc
się w linie na chodniku. Nie chciałam iść na zajęcia, wkurwiało mnie, że muszę.
A jeszcze bardziej wkurwiało mnie to, że nie chcę na nie iść. Zawsze chciałam.
A teraz miałam najinteligentniejszego i najmądrzejszego lektora, o jakim mogłam
marzyć, ale jego spieprzony charakter sprawiał, że nie potrafiłam z nim
wytrzymać. Świat ze mnie kpił.
Weszłam do
sali, zajęłam miejsce najdalej od biurka i zewsząd otoczyłam się kartkami,
mając nadzieję że nikt koło mnie nie usiądzie. Bezskutecznie. Kilka osób już
zrezygnowało z zajęć, ale i tak zjawiło się wystarczająco dużo, by komuś
przyszło do głowy naruszać moją przestrzeń osobistą.
Miałam rację.
Zaczęliśmy od kartkówki. Zaskoczyło mnie jednak to, że wszystko wiedziałam, a
wśród nieszczęsnych słówek pojawiły się i kaidan (schody), które podpowiedział
mi którejś nocy. Tak, jakby próbował mi coś przekazać… A może to dlatego, że o
to słowo pytała połowa grupy na poprzednich zajęciach, a Michaelisa zdawało się
to wybitnie irytować. Nie dziwota.
Napisałam,
oddałam kartkę i ruszyłam do drzwi, ale mnie zatrzymał.
— Dokąd
idziesz? — Nie twój interes, głupi bucu.
— Do łazienki,
panie profesorze — odparłam po japońsku, złośliwie z nienagannym akcentem.
Wyszłam, nie
zwracając uwagi na to, czy mówił coś więcej i jak patrzyli na mnie ludzie. Mam
prawo sikać, kiedy mam potrzebę sikać. Nic mu do tego. Jak chciał sprawdzić, co
robiłam, to mógł iść za mną pod drzwi i nasłuchiwać. Nie poszedł – i dobrze, to
by było zbyt dziwne.
Po powrocie
zaczęły się normalne zajęcia. Przez ponad godzinę unikałam jego wzroku i nawet
nie udzielałam się tak, jak miałam w zwyczaju. Źle się czułam w tej sali, z
tymi ludźmi, z tym wykładowcą. Chciało mi się płakać. Dotąd kochałam lektorat,
a teraz zaczynałam go nienawidzić.
Kiedy zajęcia
się skończyły, znów poszłam do łazienki. Musiałam, cisnęła mnie herbata. Nie
było to mądre posuniecie, bo przez to wszyscy już wyszli i dostałam sama z
Michaelisem w całym tym mieszkanku. Co gorsza nikt nie miał już po nas zajęć,
więc nie mogłam liczyć na ratunek. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie umiałam.
Mieliśmy być dla siebie anonimowi, mieliśmy się nigdy więcej nie spotkać, a
teraz znał moje dane, datę urodzenia, kierunek studiów, umiejętności i…
Właściwie wpełzł mi w życie bez reszty. I nawet nie pozwalał tego skomentować. Bestialstwo, kurwa.
Przepraszam ! Jestem zła,niedobra i okropna ! Już dwóch rozdziałów nie skomentowałam i mam wyrzuty sumienia ... No więc czas się zabrać do pracy :)
OdpowiedzUsuńSerce mi żal ściska kiedy Kasia ( jej ! wreszcie poznałam imię :D ) działa nie korzystnie na psychikę lub reputację Sebastiana . To takie smutne ... Nie wiem dlaczego , ale te przeprosiny mnie nie usatysfakcjonowały . Ale to takie urocze kiedy pan profesor zwiał z zajęć pod wpływem presji jaką obrzucili go jego uczniowie ^^ ( tak , jestem dziwna xd )
Poza tym na pierwszy rzut oka widać , że główni bohaterowie się od siebie oddalają i znowu mam z tego powodu doła :( ( kolejny krok do depresji :P) A tak im dobrze szło ! No cóż trzeba czekać aż akcja rozwinie się dalej i choć trochę polepszą im się wzajemne stosunki .
No , ale ... jest jeszcze przecież bezgranicznie wkurwiający go Michał , który się okazał wspaniałym przyjacielem , a nie gościem szukającym sobie towarzysza do popitki ( ach ... to oddawanie mu przysługi ) i CIOCIA . Wreszcie się dowiedziałam czegoś o jego rodzinie . I tutaj zamierzam się wcisnąć z błędem . Napisałaś gdzieś ,, Jedna " , a powinno być , jak dobrze pamiętam jedną .
Dobra ... Nadszedł czas na komizm . Niektóre rzeczy mnie rozwaliły . Sam ironiczny styl jest powalający , a jeszcze np. ,, Twój numer buta też znam, a na cholerę mi to? " Był ryj na ziemi . Kocham to w tym opowiadaniu <3 A jak w ogóle się pojawią przekleństwa to mi się mordencja cieszy ^^ Duża część autorów zapomina , że ta część naszego słownictwa to już po prostu sposób życia . Końcowe kurwa było boskie ^^ Doskonałe , subtelne i wiecznie na czasie . Takie życiowe :)
Jeszce kwestia artów . Aww ! Obrazki są cudowne ! Sebuś na nich wygląda bosko ! Ten jego olśniewający uśmiech i ... No dobra , bo jeszcze zamienię się w Grella , czego po prostu nie zniósł by otaczający mnie świat ( i tak się zastanawiam jak mnie jeszcze tolerują ^^ ) Podsumowując . Arty nic dodać , nic ująć <3
Jeśli pojawiły się jakiekolwiek błędy to przepraszam . Postaram się nie by takim chamem i zostawić po sobie ślad pod postacią komcia pod kolejnym rozdziałem . Życzę weny i czekam na kolejny wpis :D
- Lady Fox -
Jezu, nie wiem, od czego zacząć xD.
UsuńKasia mu ciśnie, bo taka jest, ale jak widać: ma skrupuły i granice. Po prostu są trochę gdzie indziej niż te Sebastiana. A on jest... Dziwny, zresztą oboje ją. To się wiąże również w kolejną częścią Twojegi komentarza: staram się pokazywać coraz nowe rzeczy o nich z biegiem historii, żeby nie rzucać wszystkim na raz, jak bloguniowe autoreczki mają w zwyczaju, robiąc metryczki postaci xD. Tu trzeba śledzić historię, skupiać się na subtelnych elementach itp. itd. Ironiczność - kocham ironię. W moich tekstach (oprócz Róży, bo tam to zwyczajnie nie pasuje) jest jej strasznie dużo. A przekleństwa? Cóż, jeśli coś ma brzmieć autentycznie, to nie mogę na siłę polakowi wciskać w usta "kurczę blade" zamiast soczystej kurwy, bo to jest tak idiotyczne, że zupełnie zepsułoby efekt. Ja generalnie bardzo dużo przeklinam (bo i bardzo dużo mówię xD), ale w moich tekstach staram się zachowywać ten kulturalny poziom, bo gorszenie czytelników i rzucanie mięsem ku uciesze małolatów nie jest szczytem moich ambicji. Ale dobrze dopasowane przekleństwo warte jest docenienia - trzeba po prostu wiedzieć, gdzie ono pasuje :P.
Zapomniałabym: to ciśnięcie wykładowcy i jego podejście. Na studiach jest tak, że ja w swoim wieku mogłabym wykładać i są wykładowcy, którzy są ode mnie rok starsi (jak w przypadku Sebastiana, bo on ma 26 - wtedy najwcześniej da się skończyć doktorat :P), więc różnica wieku się zaciera, a ci ludzie wydają się... no, ludźmi. Bo w szkołach to się ma wrażenie, że nauczyciele to inny świat, a na tym poziomie edukacji jest już zupełnie inaczej. Dlatego też w Sebę to tak uderza - on jest od głównej bohaterki zaledwie trzy lata starszy (ode mnie rok xDDDD). To niewielka różnica :P.
Okay, chyba wszystko. A nie, arty. Ja ich nie robiłam, tylko znajduje w necie xD.
To chyba koniec. Dziękuję i do zobaczenia! :*
Pięknie dobierasz arty!!! Piszesz fantastycznie ;) chłonę jeden tekst za drugim ;)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję :).
Usuń