Dziwak z dyplomem – 5

No i jest piąty rozdział! Beta zapewne leży i kwiczy, bo mam gorączkę i w ogóle nie wiem, o czym właśnie czytałam, kiedy to poprawiałam, no ale cóż. Będę wierzyć w swoją wrodzoną zajebistość <3.

Miłego! :*

========================


          — Twój dziwak jest naprawdę dziwny — podsumowała Eliza, kiedy Michaelis niemal wybiegł z pomieszczenia.
Wiedziałam, dokąd poszedł. To znaczy, nie mogłam mieć pewności, ale się domyślałam. Przynajmniej sama bym tak zrobiła. Zabawny za to był fakt, że złośliwe komentarze pod jego adresem zwyczajnie mnie irytowały. Było dobrze, gdy nabijałam się z niego sama, ale kiedy robili to inni, miałam wrażenie, że to niewłaściwe. Chyba dlatego, że w ciągu naszych trzech spotkań zdążyłam się domyślić, że to dla niego trudne. No i to była moja wina. Nikt wcześniej nie wspominał o nowym dziwaku na uczelni, a przecież ludzie mieli ku temu już całe trzy i pół okazji.
— Idę do kibla. Gdyby przyszedł, to… Nieważne, będę się kłócić sama — mruknęłam do Marty, wstałam i wyszłam z sali.
Oczywiście wszyscy patrzyli na mnie jak na nienormalną, ale miałam to gdzieś. Ze szlugiem skrytym w rękawie długiej bluzki i zapalniczką w jeagginsach zbiegłam na dół, gdzie przy małym kawałku zieleni, zwanym przez studentów Paryżem, zobaczyłam krążącego nerwowo bruneta gniotącego w dłoni kartkę. Idiota, jak to teraz skseruje?
— Bardzo nowoczesne ksero, profesorze Michaelis — powiedziałam, podchodząc do niego.
Uśmiechnęłam się kpiąco i wyciągnęłam kartę z jego dłoni. Musiałam pamiętać, że z okien wszyscy mogli nas zobaczyć. Wszyscy z tej strony budynku, na szczęście zajęcia mieliśmy po drugiej – z oknami na Krakowskie Przedmieścia.
— Co pani tu robi, pani Katarzyno? Chce pani, żebym… Wyciągnął konsekwencje?
— Dobra. To nie. Znowu chciałam być miła, a ty znowu tego nie przyjąłeś. Więcej miła nie będę, niepotrzebnie marnuję na ciebie czas — mruknęłam, wzruszając ramionami.
Nie chce pomocy, to jej nie dostanie. Przyszłam, zaproponowałam (no, miałam zaproponować, byłam blisko!), odmówił – obowiązek obywatelski spełniony.
~*~
— Czekaj. Przepraszam. Dzięki, że mi tego oszczędziłaś. — Nie wierzyłem w to, co mówię.
Dziękowałem swej oprawczyni, że tym razem łaskawie nie zrujnowała mi życia. Upadłem na dno.
— Spoko. Słuchaj, Sebastianie Michaelis, nie zamierzam wchodzić ci w drogę. Nie będę afiszować się z tym, że cię znam, nie opowiem o twojej wpadce, nie będę cię szantażować i nie masz co liczyć na romans. Więc się uspokój i wróć do bycia surowym gburem, do twarzy ci z tym. I dobrze uczysz, przynajmniej japońskiego — wyrzuciła z siebie wyraźnie niechętnie.
Tak, jakby właśnie rezygnowała ze wspaniałej zabawy, pokazując mi, jak była łaskawa. Powinienem być wdzięczny?! Cholerny szatan na obcasach!
— Więc czemu zatruwasz mi życie?
— Nie zatruwam, proszę pana. Muszę wracać na zajęcia, zanim wróci prowadzący. No wie pan, nie chcę mieć problemów już pierwszego dnia. Wystarczy, że za chwilę mamy kartkówkę — rzuciła nieco pogodniej.
Odwróciła się i poszła, po drodze wyrzucając peta na ulicę. Kiedy zniknęła za drzwiami budynku, zebrałem filtr i wrzuciłem go do śmietnika. Nie lubiłem śmiecenia. Czasem nie było gdzie zgasić papierosa, ale przed wejściem stały ze cztery śmietniki, mogła się pofatygować.
Choć czułem się żałosny, bo postawiła mnie do pionu studentka, skutecznie udało jej się przemówić mi do rozsądku. Uspokoiłem się, tytoń mnie rozluźnił i czułem się gotowy, by wrócić. Nie spieszyłem się jednak. Chciałem dać Katarzynie czas, żeby wróciła przede mną.
~*~
Poradził sobie — to jedyne, co pomyślałam na temat dziwaka w ciągu kolejnych pięćdziesięciu minut, po których nastąpiło kolejne dziewięćdziesiąt. Również z nim, ale tego domyśliliśmy się wszyscy i wcale nas to nie zdziwiło. Drugie zajęcia minęły już bez żadnych ekscesów. A potem wróciłam do domu. Wyzuta z sił, z bolącą głową, pustym żołądkiem i brakiem motywacji, by następnego dnia gdziekolwiek iść. Ach, jutro piątek, jutro wolne! Uświadomienie sobie tej cudownej informacji momentalnie poprawiło mi humor.
Pół nocy oglądałam seriale, drugie pół pisałam teksty, a potem… Potem próbowałam zasnąć. Bez większych skutków, ale nie przejmowałam się tym. Mogłam zasnąć nawet o dziesiątej, bo piątek był dniem leniuchowania. Dziewczyny rozjechały się do domów, więc nie musiałam nawet martwić się o to, że ktoś wyciągnie mnie w weekend. Miałam jedzenie, papierosy i herbatę oraz ambitny plan nie ruszenia tyłka za próg przez trzy kolejne doby.
~*~
Piątkowe zajęcia zleciały nieprzeciętnie szybko. Udało mi się nawet wyspać. Nie, żebym narzekał, ale nie do końca znałem przyczynę tego nieprzeciętnie pozytywnego stanu rzeczy. Chciałbym się cieszyć, ale nie od dziś wiedziałem, że takie pozorne szczęście zawsze niesie ze sobą jakieś negatywne konsekwencje. Chyba byłem pesymistą, choć z reguły myślałem o sobie jak o cynicznym realiście.
Po powrocie do domu wyłączyłem dźwięki w telefonie. Nie chciałem, by ktokolwiek mi przeszkadzał, musiałem wreszcie popracować. Przez jakiś czas nawet mi się udawało. Dwie strony rozprawy naukowej przypłaciłem jedynie godziną czasu. Przez pozostałe cztery krążyłem bez celu po mieszkaniu. Coś nie dawało mi spokoju, nie wiedziałem tylko co.
Kot domagał się pieszczot. Chętnie poświęcałem mu czas, podnosił mnie na duchu. Puszyste futerko, przyjemne mruczenie i chropowaty język, który sugerował, żebym zdjął rękawiczki, były dowodem na to, że jednak podjąłem słuszną decyzję.
Poszedłem zrobić sobie coś do jedzenia. Po całym dniu głodówki wypadało, żeby chociaż wieczorne leki zażyć jak przystało na odpowiedzialnego dorosłego. Specjalnie kupiłem mały piekarnik, ser i pieczywo tostowe. Otworzyłem pudełko z serem, posmarowałem chleb masłem i wyciągnąłem żółty, opakowany w folię kwadrat.
Nienawidziłem rozpakowywać sera tostowego. Dwadzieścia lat nauki, dwa doktoraty, kilka rozpraw naukowych – a i tak przegrywałem z cholerną folią. Nie wiem, jak to możliwe, ale za każdym razem, gdy kupowałem tańszy, lepszy w smaku ser, urywałem końce folii, przez co plasterek rozpadał się na kawałki. Nienawidziłem porwanego. Nigdy go nie jadłem. Potrafiłem w ten sposób zmarnować całe opakowanie, dlatego z reguły wybierałem droższą markę, chociaż produkt był gorszy w smaku. Przynajmniej mogłem go zjeść.
Tym razem jednak był tylko ten tani. Wziąłem, myśląc, że może mi się uda, ale jednak się przeliczyłem. Porwane plasterki wylądowały w śmietniku, a ja złożyłem dwie kromki chleba i zirytowany wróciłem na fotel. Odkręciłem klimatyzację. Domyślnie ustawiała się na dwadzieścia pięć stopni. To było dla mnie zbyt dużo, wolałem piętnaście, ale ze względu na kota poszedłem na kompromis i stanęło na dwudziestu. Przynajmniej nikt nie próbował się do mnie dobijać, więc mogłem znieść tę niewielką niedogodność.
~*~
Cały piątek przeleżałam w łóżku z gorączką. Z ambitnych planów pisania nie wyszło zbyt wiele. Nie byłam w stanie się skupić. Od rana przeglądałam jedynie jakieś bzdury w Internecie. W końcu zbłądziłam nawet na stronę wydziału orientalistyki, oczywiście nie było tam nic wartego uwagi, czego już bym nie widziała.
Znudzona weszłam na USOS. W katalogu wyszukałam Michaelisa. W profilu nie miał zdjęcia – nawet mnie to nie zdziwiło, za to dane dotyczące jego pracy były tak obszerne, że w połowie odechciało mi się czytać. Nic dziwnego, że był taki zmęczony życiem, gdybym tyle robiła, pewnie nie czułabym się lepiej.
Irytowało mnie i bawiło, jak bardzo nieanonimowi się dla siebie staliśmy. Kiedy widziałam go po raz pierwszy, nawet wiele mnie nie obszedł, a wtedy mogłam z nim swobodnie porozmawiać. Teraz, kiedy wprost powiedział, że tego nie chce, a ja uniosłam się dumą i zobowiązałam się zupełnie go ignorować, nagle naszła mnie ochota, by nawiązać kontakt. Po prostu ciekawiło mnie to, czego nie mogłam mieć.
Właściwie od rana walczyłam ze sobą, żeby się do niego nie odezwać, ale ostatecznie nie wytrzymałam. Co może mi zrobić? Nazwać hipokrytką? – tłumaczyłam sobie, wstukując wiadomość.
„Zostaniesz moim call boy? Przydałoby mi się coś na przeziębienie.”
Wysłałam smsa i przez chwilę czekałam na odpowiedź. Nie dostałam jej przez pół godziny. Uznałam więc, że mnie zignorował, zgodnie z naszą umową zresztą. Leczyłam się więc herbatą i afirmacją – z nieprzeciętnie dobrym skutkiem, bo sobotniego ranka obudziłam się dużo zdrowsza. Mogłam przynajmniej spokojnie palić.
A odpowiedzi dalej nie było. Miałam nawet usunąć numer dziwaka, żeby więcej nie zawracać sobie nim głowy, ale zapomniałam, wdając się w arcyfascynujacą dyskusję ze znajomą z Internetu na temat wyższości Basilura nad Dilmahem. Zgodnie uznałyśmy, że pierwsza marka całkowicie podbiła nasze serca.
~*~
Kawa i papieros a do tego tabletki – śniadanie idealne. Jadałem tak, od kiedy pamiętam. Antydepresanty też brałem już tak długo, że nie umiałem nawet określić, jak na mnie działały. Byłem pewien, że kiedyś, gdy dopiero zaczynałem je łykać, czułem różnicę, ale po tylu latach to stało się zwyczajnym rytuałem. Nie wiedziałem, jaki byłbym bez leków, ale czułem irracjonalny lęk przed ich odstawieniem.
Generalnie rzecz biorąc, często odczuwałem lęk. Bałem się utraty kontroli nad swoim życiem (świetna ironia, wiem), wąskich klatek schodowych, jedzenia z fastfoodów i wielu innych bzdur. To się zaczęło mniej więcej wtedy, kiedy ojciec zakatował matkę tak, że po raz pierwszy wylądowała w szpitalu. Wtedy uroiłem sobie lęk przed obcym dotykiem i zacząłem nosić rękawiczki. Problemy z czasem się piętrzyły, a we mnie narastała potrzeba bronienia się przed światem – tak mówił psychiatra. Nie wiedziałem, czy mu wierzę. Nie obchodziło mnie, jak było naprawdę. Unikałem tego, co wprawiało mnie w dyskomfort – jeśli to szaleństwo, to wszyscy na tym świecie byli cholernymi świrami.
Kawa postawiła mnie nieco na nogi. Poszedłem się wykąpać, a później planowałem iść na spacer. Pogoda dopisywała: nie padał deszcz. Chciałem skorzystać z okazji. Wychodząc z domu, sięgnąłem po telefon. Dziesięć nieodebranych połączeń, kilka emaili z uczelni, przypomnienia z banku i dwa smsy. Wyświetlające się na ekranie „call girl” wzbudziło we mnie odrazę. Umówiliśmy się, więc czego chciała?
Skasowałem wiadomość, nawet jej nie odczytując. Chwilę później tego pożałowałem, bo zaczęła zżerać mnie ciekawość, ale nie miałem czasu, by się nad tym zastanowić, bo telefon rozdzwonił się ponownie.
— Czego? — warknąłem zirytowany.
Michał rzucił siarczystą wiązanką, najwyraźniej chcąc przekazać, że się o mnie martwił. Nie było mnie ma imprezie, a przecież dzwonił.
— Jestem koło ciebie. Zbieraj dupę, idziemy na zakupy.
— Poprawka, ty idziesz. Ja idę na spacer.
Starałem się brzmieć stanowczo, ale on doskonale wiedział, że to tylko gra. Pięć minut później był pod moim blokiem. Siłą wepchnął mnie na motor i wywiózł na drugi koniec miasta, nie pytając o zdanie. Dobrze, że chociaż dał mi kask. Nie jeździł zbyt ostrożnie, nie chciałem ryzykować.
Zatrzymaliśmy się pod jakimś wielkim molochem otoczonym innymi molochami. Jakieś centrum handlowe, czy ki chuj.
— Muszę kupić laptopa! A tobie przyda się ekspres do kawy.
Nie miałem nic do powiedzenia. W zasadzie miał rację. Miałem dość picia sypkich mieszanek ze sklepu, lubiłem świeżo parzoną z ziaren wysokiej jakości. Kupiliśmy sprzęty stosunkowo szybko. Oczywiście ja płaciłem. Byłem dłużny Michałowi przysługę, a on nie miał żadnych oporów, żeby to wykorzystać.
— To ostatni raz — oświadczyłem, wrzucając paczki do środka wynajętego samochodu.
Kupiliśmy jeszcze wieżę stereo do mojego mieszkania, masażer do stóp, garnek do ryżu, plazmowy telewizor i farelkę. Nie wiedziałem, na cholerę mu to było, ale nie miałem siły odmawiać. To tylko przedmioty, niech kupuje, jak go to cieszy.
— Dobra, dobra. To i tak dla ciebie.
— Nie chcę tego syfu.
— Przyda ci się. Grzałkę wezmę, ale masażer zostawiasz. Zobaczysz, spodoba ci się — zaśmiał się obleśnie.
Wracał motorem, a ja musiałem prowadzić. Unikałem tego jak ognia. Nie czułem się zbyt pewnie za kółkiem. Zrobiłem prawo jazdy, ale od tego czasu prowadziłem jedynie sporadycznie, gdy nie było innego wyjścia. Ulice w mieście były niebezpieczne. Nie wiedziałem, po jakie licho  Michał mnie tu wyciągnął. Cieszyłem się tylko, że to nie była kolejna impreza.
~*~
Cały weekend zmarnowałam na chorowanie. Humor zupełnie mi się zepsuł, a ból wszystkiego wcale nie pomagał. Tabletki też nie dawały rady, zresztą nic dziwnego, przywykłam do nich. Powinnam iść po nowe, ale jakoś zawsze było mi nie po drodze. Ostatecznie stwierdziłam, że pójdę w środę przed zajęciami, ale to i tak nie było stuprocentowo pewne.
Poniedziałek zaczęłam od wyklinania na budzik i rzucenia telefonem. Nie zwykłam tak robić, szanowałam swoje rzeczy, ale byłam wybitnie niezadowolona – nie wiedziałam, czemu aż tak. Nic wielkiego się nie wydarzyło, nie pierwszy raz byłam chora i wszyscy mieli to gdzieś. Trudno, żeby nie mieli, skoro nikomu nie powiedziałam, ale irracjonalna złość nie pyta o powód.
Zwlekłam się z łóżka i poszłam do kuchni. W lodówce panowała pustka, ale w jednej z szuflad udało mi się znaleźć serek topiony. Położyłam go na wafle ryżowe, które odnalazłam w szafce nad zlewem i uznałam, że tyle jedzenia wystarczy.
Nie miałam ochoty iść na zajęcia. Przez chorobę nie dałam rady powtórzyć materiału, a wiedziałam, że ten zdziwaczały buc będzie chciał zrobić nam test. Wyglądał na takiego, poza tym zapowiedział, że nas sprawdzi. Na dodatek czułam się urażona tym, że jednak nie odpowiedział. Miałam nadzieję, że przynajmniej każe mi nie pisać, ale on olał mnie w najgorszy z możliwych sposobów. Wiem, że sama tego chciałam, ale mimo to zwyczajnie się irytowałam.
Cały poranek przesiedziałam na kuchennym blacie, zastanawiając się nad własnymi emocjami. W końcu ustaliłam, że moje zainteresowanie Michaelisem wynikało z faktu, że był nowością w moim życiu. Unikałam nowych ludzi, wydarzeń i wszystkich sytuacji, w których nie umiałam zareagować – nie chciało mi się męczyć i zwyczajnie uważałam, że to zbędne. Okazało się jednak, że tego potrzebowałam. A kiedy już sama pozbawiłam się możliwości zrobienia czegoś nowego, zwyczajnie mnie to gnębiło. Bo przecież nie chodziło o neurotycznego mężczyznę. Sam w sobie nie był nikim niezwykłym.
O wpół do trzeciej wyszłam z domu. Gorączka mówiła, żebym ubrała się ciepło, ale założyłam cienki płaszcz i koronkową czapkę. Miałam blisko, a wyciągać zimowego płaszcza zwyczajnie mi się nie chciało. W ogóle najchętniej zostałabym w domu, ale wtedy dziwak uznałby, że zrezygnowałam, a tej satysfakcji nie zamierzałam mu dać. Od pierwszych zajęć na A1 zawsze miałam stuprocentową frekfencję i nie planowałam tego psuć. Niezależnie od wszystkiego.
~*~
Wychodziłem właśnie z domu, kiedy zadzwonił telefon. Odebrałem dosyć niechętnie, widząc, kto dzwonił.
— Dzień dobry, ciociu — przywitałem się ponuro.
Ciotka Rachel dzwoniła do mnie w każdy poniedziałek. Była moją jedyną rodziną i poczuwała się do obowiązku dbania o mnie, szczególnie odkąd straciła męża. To dzięki niemu było mnie stać na wszystko, czego potrzebowałem. Przepisał połowę majątku na mnie, a drugą na żonę. Jedna ja dostałem również jej irytujące zainteresowanie.
Nie miałem jej za złe, rozumiałem, że po prostu o mnie dbała, ale czułem się jak nastolatek na pierwszym roku, a nie jak dorosły, samodzielny mężczyzna.
Ciotka zawsze pytała o to samo: zdrowie, praca i kobiety. A ja zawsze odpowiadałem tym samym: w porządku, w porządku, w porządku. Nie wiedziałem, jak to robiła, ale z mojej lakonicznej wypowiedzi zawsze wyciągała prawdę. Tym razem było podobnie, choć miałem wrażenie, że jej zmysł zawodził.
— Poznałeś kogoś? To wspaniale! Opowiesz mi o niej coś więcej? — trajkotała radośnie.
Nie bardzo miałem serce wyprowadzać ją z błędu, ale podtrzymywanie błędnego przeświadczenia nie byłoby sprawiedliwe.
— Nikogo nie poznałem, ciociu. Muszę kończyć, spóźnię się na zajęcia — wykpiłem się, gdy zrobiła przerwę na oddech i skończyłem połączenie, zanim odpowiedziała.
W przeciwnym wypadku naprawdę bym się spóźnił, Rachel uwielbiała gadać. Wuj musiał być dobrym słuchaczem, inaczej by z nią nie wytrzymał. Ja nie dawałem rady, szczególnie w święta, gdy nawet nie wypadało mi wyjść zaraz po posiłku.
Właśnie, posiłek. Pora na obiad. Przypomniałem sobie, idąc do wyjścia z klatki schodowej. Stanąłem przed drzwiami bloku na Oboźnej i odpaliłem papierosa. Z kieszeni wyciągnąłem wąskie pudełko z tabletkami i połknąłem jego zawartość. Obiad odhaczony, można żyć dalej. Ostatnie zajęcia i do domu, do kota, do łóżka… Byłem strasznie zmęczony.
Telefon znów zaczął wibrować. Przypomnienie o tabletkach wyłączyłem od razu, a potem sprawdziłem uczelnianego emaila. Ktoś chciał, żebym go zastąpił. Jakiś nadgorliwy student pytał, czy wiem, skąd ściągnąć InDesign CS6… Wpisz sobie, kurwa, w wyszukiwarkę, mnie nikt za to nie płaci ­– pomyślałem wściekły, ale oczywiście odpisałem zupełnie co innego.
„Szanowny Panie,
pragnę przypomnieć Panu, że rozmawia Pan z wykładowcą. Wypadałoby więc, by zwracał się Pan z należytym szacunkiem, albo przynajmniej bez rażących błędów językowych.
W kwestii Pańskiego pytania: http://google.pl – serdecznie polecam!
Z poważaniem
Sebastian Michaelis”
Mniej chamski nie potrafiłem już być. Nienawidziłem, kiedy wypisywali do mnie, na dodatek nie umiejąc nawet poprawnie napisać tych dwóch zdań. I tacy ludzie zamierzają wydawać gazety, zatrważające.
Nie zauważyłem nawet, kiedy obok mnie przeszła call girl. Wiedziałem, że mieliśmy się ignorować, tego oczekiwałem, ale po tamtym smsie nie sądziłem, że minie mnie z taką obojętnością. Powinienem się cieszyć, ale tak nie było. Przypomniało mi się liceum. Wtedy wszyscy mnie tak mijali. Tylko Michał i Gabriel przyznawali się, że mnie znajdą. Okropne czasy… Zimny wiatr wzdrygnął moim ciałem. Wyrzuciłem niedopałek i wróciłem do środka.
~*~
Szłam, gapiąc się w linie na chodniku. Nie chciałam iść na zajęcia, wkurwiało mnie, że muszę. A jeszcze bardziej wkurwiało mnie to, że nie chcę na nie iść. Zawsze chciałam. A teraz miałam najinteligentniejszego i najmądrzejszego lektora, o jakim mogłam marzyć, ale jego spieprzony charakter sprawiał, że nie potrafiłam z nim wytrzymać. Świat ze mnie kpił.
Weszłam do sali, zajęłam miejsce najdalej od biurka i zewsząd otoczyłam się kartkami, mając nadzieję że nikt koło mnie nie usiądzie. Bezskutecznie. Kilka osób już zrezygnowało z zajęć, ale i tak zjawiło się wystarczająco dużo, by komuś przyszło do głowy naruszać moją przestrzeń osobistą.
Miałam rację. Zaczęliśmy od kartkówki. Zaskoczyło mnie jednak to, że wszystko wiedziałam, a wśród nieszczęsnych słówek pojawiły się i kaidan (schody), które podpowiedział mi którejś nocy. Tak, jakby próbował mi coś przekazać… A może to dlatego, że o to słowo pytała połowa grupy na poprzednich zajęciach, a Michaelisa zdawało się to wybitnie irytować. Nie dziwota.
Napisałam, oddałam kartkę i ruszyłam do drzwi, ale mnie zatrzymał.
— Dokąd idziesz? — Nie twój interes, głupi bucu.
— Do łazienki, panie profesorze — odparłam po japońsku, złośliwie z nienagannym akcentem.
Wyszłam, nie zwracając uwagi na to, czy mówił coś więcej i jak patrzyli na mnie ludzie. Mam prawo sikać, kiedy mam potrzebę sikać. Nic mu do tego. Jak chciał sprawdzić, co robiłam, to mógł iść za mną pod drzwi i nasłuchiwać. Nie poszedł – i dobrze, to by było zbyt dziwne.
Po powrocie zaczęły się normalne zajęcia. Przez ponad godzinę unikałam jego wzroku i nawet nie udzielałam się tak, jak miałam w zwyczaju. Źle się czułam w tej sali, z tymi ludźmi, z tym wykładowcą. Chciało mi się płakać. Dotąd kochałam lektorat, a teraz zaczynałam go nienawidzić.
Kiedy zajęcia się skończyły, znów poszłam do łazienki. Musiałam, cisnęła mnie herbata. Nie było to mądre posuniecie, bo przez to wszyscy już wyszli i dostałam sama z Michaelisem w całym tym mieszkanku. Co gorsza nikt nie miał już po nas zajęć, więc nie mogłam liczyć na ratunek. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie umiałam. Mieliśmy być dla siebie anonimowi, mieliśmy się nigdy więcej nie spotkać, a teraz znał moje dane, datę urodzenia, kierunek studiów, umiejętności i… Właściwie wpełzł mi w życie bez reszty. I nawet nie pozwalał tego skomentować. Bestialstwo, kurwa.

4 komentarze:

  1. Przepraszam ! Jestem zła,niedobra i okropna ! Już dwóch rozdziałów nie skomentowałam i mam wyrzuty sumienia ... No więc czas się zabrać do pracy :)

    Serce mi żal ściska kiedy Kasia ( jej ! wreszcie poznałam imię :D ) działa nie korzystnie na psychikę lub reputację Sebastiana . To takie smutne ... Nie wiem dlaczego , ale te przeprosiny mnie nie usatysfakcjonowały . Ale to takie urocze kiedy pan profesor zwiał z zajęć pod wpływem presji jaką obrzucili go jego uczniowie ^^ ( tak , jestem dziwna xd )

    Poza tym na pierwszy rzut oka widać , że główni bohaterowie się od siebie oddalają i znowu mam z tego powodu doła :( ( kolejny krok do depresji :P) A tak im dobrze szło ! No cóż trzeba czekać aż akcja rozwinie się dalej i choć trochę polepszą im się wzajemne stosunki .

    No , ale ... jest jeszcze przecież bezgranicznie wkurwiający go Michał , który się okazał wspaniałym przyjacielem , a nie gościem szukającym sobie towarzysza do popitki ( ach ... to oddawanie mu przysługi ) i CIOCIA . Wreszcie się dowiedziałam czegoś o jego rodzinie . I tutaj zamierzam się wcisnąć z błędem . Napisałaś gdzieś ,, Jedna " , a powinno być , jak dobrze pamiętam jedną .

    Dobra ... Nadszedł czas na komizm . Niektóre rzeczy mnie rozwaliły . Sam ironiczny styl jest powalający , a jeszcze np. ,, Twój numer buta też znam, a na cholerę mi to? " Był ryj na ziemi . Kocham to w tym opowiadaniu <3 A jak w ogóle się pojawią przekleństwa to mi się mordencja cieszy ^^ Duża część autorów zapomina , że ta część naszego słownictwa to już po prostu sposób życia . Końcowe kurwa było boskie ^^ Doskonałe , subtelne i wiecznie na czasie . Takie życiowe :)

    Jeszce kwestia artów . Aww ! Obrazki są cudowne ! Sebuś na nich wygląda bosko ! Ten jego olśniewający uśmiech i ... No dobra , bo jeszcze zamienię się w Grella , czego po prostu nie zniósł by otaczający mnie świat ( i tak się zastanawiam jak mnie jeszcze tolerują ^^ ) Podsumowując . Arty nic dodać , nic ująć <3

    Jeśli pojawiły się jakiekolwiek błędy to przepraszam . Postaram się nie by takim chamem i zostawić po sobie ślad pod postacią komcia pod kolejnym rozdziałem . Życzę weny i czekam na kolejny wpis :D

    - Lady Fox -


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezu, nie wiem, od czego zacząć xD.
      Kasia mu ciśnie, bo taka jest, ale jak widać: ma skrupuły i granice. Po prostu są trochę gdzie indziej niż te Sebastiana. A on jest... Dziwny, zresztą oboje ją. To się wiąże również w kolejną częścią Twojegi komentarza: staram się pokazywać coraz nowe rzeczy o nich z biegiem historii, żeby nie rzucać wszystkim na raz, jak bloguniowe autoreczki mają w zwyczaju, robiąc metryczki postaci xD. Tu trzeba śledzić historię, skupiać się na subtelnych elementach itp. itd. Ironiczność - kocham ironię. W moich tekstach (oprócz Róży, bo tam to zwyczajnie nie pasuje) jest jej strasznie dużo. A przekleństwa? Cóż, jeśli coś ma brzmieć autentycznie, to nie mogę na siłę polakowi wciskać w usta "kurczę blade" zamiast soczystej kurwy, bo to jest tak idiotyczne, że zupełnie zepsułoby efekt. Ja generalnie bardzo dużo przeklinam (bo i bardzo dużo mówię xD), ale w moich tekstach staram się zachowywać ten kulturalny poziom, bo gorszenie czytelników i rzucanie mięsem ku uciesze małolatów nie jest szczytem moich ambicji. Ale dobrze dopasowane przekleństwo warte jest docenienia - trzeba po prostu wiedzieć, gdzie ono pasuje :P.
      Zapomniałabym: to ciśnięcie wykładowcy i jego podejście. Na studiach jest tak, że ja w swoim wieku mogłabym wykładać i są wykładowcy, którzy są ode mnie rok starsi (jak w przypadku Sebastiana, bo on ma 26 - wtedy najwcześniej da się skończyć doktorat :P), więc różnica wieku się zaciera, a ci ludzie wydają się... no, ludźmi. Bo w szkołach to się ma wrażenie, że nauczyciele to inny świat, a na tym poziomie edukacji jest już zupełnie inaczej. Dlatego też w Sebę to tak uderza - on jest od głównej bohaterki zaledwie trzy lata starszy (ode mnie rok xDDDD). To niewielka różnica :P.
      Okay, chyba wszystko. A nie, arty. Ja ich nie robiłam, tylko znajduje w necie xD.
      To chyba koniec. Dziękuję i do zobaczenia! :*

      Usuń
  2. Pięknie dobierasz arty!!! Piszesz fantastycznie ;) chłonę jeden tekst za drugim ;)pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

.