Przedmowa
=======================
W weekend mój nastrój nieco skoczył, ale wystarczyło przywlec się na poniedziałkowy japoński, żeby wszystko legło w gruzach. Michaelisa nie było. Wprawdzie nie powinno mi robić różnicy, czy był czy nie, bo przecież i tak jedynie mnie ignorował, ale z jakiegoś powodu jego nieobecność bolała mnie bardziej, choć dzięki temu teoretycznie łatwiej było mi istnieć.
Na zastępstwo przyszedł… Ktoś. Nie wiedziałam, kim był i kto mu dał dyplom, bo mówił gorzej od dziwacznej, neurotycznej laski, która wiecznie się spóźniała, ale i tak nie narzekałam. Normalnie w takich sytuacjach zajęcia były zwyczajnie odwoływane, ale dziwak nie napisał maila do studentów, za to musiał naprodukować chyba dziesięć, żeby znaleźć kogoś, kto zajmie się jego grupami.
Pod koniec zajęć okazało się, że człowiek, który go zastępował, nie był nawet japonistą, tylko jednym z wykładowców innego wydziału, który po znajomości zgodził się nami zająć. To tłumaczyło akcent i kompletny brak przygotowania. Ale przekazał to, co miał nam przekazać. Michał jakiśtam, nie wsłuchiwałam się, bo miałam nadzieję więcej go nie zobaczyć, choć wydał mi się dziwnie znajomy…
W kolejne dni Michaelisa również nie było. We wtorek odwołali nam zajęcia, bo nasz wydział nie bawił się w zastępstwa właściwie nigdy. W środę odwołano także japoński, a w czwartek odbywała się jakaś konferencja i w ramach zajęć byliśmy zmuszeni robić na niej za statystów, wpisując się przy wejściu na listę. Poszliśmy, a po pierwszej przerwie zniknęli wszyscy, którzy byli tam z obowiązku, czyli jakieś trzy czwarte sali.
Z dziewczynami poszłyśmy potem do Costy na jakąś nowość, a potem rozeszłyśmy się do domów. Wracając, mijałam dom dziwaka. Zatrzymałam się pod klatką i przez chwilę chciałam wejść do środka, tylko po to, żeby dowiedzieć się, czy nic mu nie jest. Na uczelni nie wypadało pytać o wykładowców. Na dodatek jego nikt właściwie nie znał i nawet gdyby zamierzał nagle rzucić nauczanie i zniknąć, nie mieliby o tym pojęcia. A ja, nie wiedzieć czemu, martwiłam się, że już więcej nie wróci. To byłaby moja wina. Nie chciałam mieć tego na sumieniu. Za dobrze uczył, zbyt wiele mogłam osiągnąć, stracenie tego byłoby niesamowicie głupie.
Nie weszłam do środka. Krążyłam tylko pod drzwiami, spaliłam kilka papierosów, a kiedy dostałam maila z nowymi zleceniami, wróciłam do domu. Znów utopiłam się w pisaniu bzdur. Tym razem dotyczyły zabawek dla dzieci. Niby przyjemny, relaksujący temat, ale myślami dalej błądziłam gdzieś indziej. Dokładnie to niecałe dwa kilometry chodniczkami dalej, na ostatnim piętrze odbudowanego po pożarze, ekskluzywnego bloku, w którym mieszkał mój wykładowca.
Zaczęłam żałować, że skasowałam jego numer. Przypomniałam sobie jednak, że przecież zostały mi wiadomości. Numer wciąż tam był. Postanowiłam więc napisać, ale nie wiedziałam, co właściwie mogłabym zawszeć w smsie. W ostateczności spędziłam dwie godziny, zastanawiając się nad treścią, by w końcu wyrzucić z siebie jedynie: „Wszystko w porządku?”, na które odpowiedzi wcale się nie spodziewałam.
Jeden telefon do ojca Michała i na tydzień zostałem wycięty ze studenckiej ramówki. Kumpel został u mnie do poniedziałku, tak na wszelki wypadek, a kiedy wreszcie się go pozbyłem, doceniłem wartość obijania mordy za niewinność. Miałem cały tydzień na odpoczynek i pisanie pracy. Kazałem przyjacielowi przyjść w środę z zakupami i wysłałem mu emaila z listą produktów.
Nie była długa, nie potrzebowałem wiele, póki miałem kawę i papierosy. Poza tym, że bolała mnie szczęka i nie bardzo mogłem cokolwiek jeść, przynajmniej miałem wreszcie swój upragniony spokój. Dzięki temu mogłem ruszyć z pracą. Chciałem skończyć tekst przed świętami, żeby opublikowali go w noworocznym numerze. Ambitny plan, nieco niewykonalny, ale gdyby tak pobili mnie jeszcze raz, może bym się wyrobił.
Jedyne, co przeszkadzało mi w zwolnieniu, to niewypełnianie obowiązków. Na poprzedniej uczelni w takich sytuacjach organizowało się zastępstwa, a potem jakoś się to odrabiało. Tu jednak zwyczajnie dawałem znać, że mnie nie będzie i na tym się kończyło. Michał wiedział jednak, jak ważne było dla mnie nauczanie, szczególnie młodych japonistów, dlatego zaoferował, że zastąpi mnie w poniedziałek, skoro i tak już siedział mi na głowie. Przygotowałem go, pokazałem, co i jak i poszedł. Nie był może wybitny, ale uczyliśmy się razem i licencjat zrobił, a to wystarczało, by poprowadzić wykład i blok trzech lektoratów.
Kiedy wrócił, uznał, że nigdy więcej tego nie zrobi i tą przysługą odrobił wszystkie, które ja zrobiłem dla niego. Nie uważałem, by było to sprawiedliwe. Za te pieniądze i tę twarz… Nieważne. Podziękowałem mu i kazałem nie pokazywać się bez zakupów.
Byłem ciekaw, czy Katarzyna go poznała. Wątpiłem w to, nie wyglądała na zbytnio zainteresowaną ludźmi. Właściwie mogłem być pewien, że miała ich w dupie. Kiedy w trzecim tygodniu zajęć do sali weszła spóźniona dziewczyna, call girl zapytała ją, kim jest i czego szuka, bo musiała się pomylić. Zszokował mnie to, ale nie byłem w tym odosobniony. Najzabawniejsze było to, że Basia – spóźniona dziewczyna – nie widziała w tym niczego złego. Też nie należała do normalnych, jak cała ta grupa tych młodych odszczepieńców. Pasowałbym tam, gdybym w ich oczach również uchodził za młodego.
Uznałem, że powinienem przestać nazywać call girl Katarzyną, chociażby w myślach. To brzmiało tak poważnie i wyniośle, a ona była takim lekkoduchem. Jednak mówienie do niej „Kasiu” sprawiało, że moja alarmowa lampka zaczynała szaleć, a z kolei „Kaśka” było nazbyt poufałe i takie szczeniackie. Ostatecznie stwierdziłem, że najlepiej będzie o niej nie myśleć.
Udawało mi się całe cztery dni, do czwartkowego wieczoru, kiedy wibracje telefonu przerwały mi tok myślowy, zanim zdążyłem skończyć jedno z najlepszych zdań w swoim życiu. Już nigdy go nie dokończyłem, nie w taki sposób, by urywało dupy elokwencją, jak wtedy, gdy je wymyśliłem.
Sięgnąłem po smartfon z zamiarem nabluzgania na Michała, ale na wyświetlaczu pojawiła się call girl. Niechętnie otworzyłem wiadomość, nie chcąc powtarzać błędu przeszłości, kasując przed przeczytaniem. Pytała, jak się czuję. Tak zwyczajnie, jakby nigdy nic. Spodziewałem się wyrzutu, wytykania jakichś przysług albo zwyczajnego obwiniania, czego właściwie nie miałbym jej za złe, bo wiedziałem, że to, co robiłem, było idiotyczne. Ale ona po prostu pytała, jak się czuję. Tak mnie tym urzekła, że odpisałem, zanim przemyślałem konsekwencje.
„Bywało lepiej. A ty?”
Strzeliłem sobie w łeb, gdy dotarło do mnie, co zrobiłem. Powinienem poprzestać na dwóch pierwszych słowach, albo dodać, żeby usunęła mój numer, albo po prostu ją zignorować. Teraz tylko zainicjowałem rozmowę, a ona oczywiście odpisała.
Bałem się otworzyć tę wiadomość. Spodziewałem się opóźnionego obwiniania albo bełkotu o tym, że za mną tęskni… Sam nie byłem pewien, obawiałem się, że ta wiadomość zrujnuje mi życie i naprawdę nosiłem się z zamiarem usunięcia jej. Ale ponownie odczytałem.
„Przykro mi. Dobranoc.”
Nie mogłem w to uwierzyć. Chociaż bardziej nie mogłem uwierzyć w to, że nie mogłem w to uwierzyć. Wyobrażałem sobie jakieś wylewne płacze zakochanej dziewuchy, a kiedy dostałem zdawkową odpowiedź, którą pisało się tylko dlatego, że wypadało, czułem się gorzej, niż gdyby naprawdę zaczęła mi się żalić.
— Co jest ze mną nie tak?! — krzyknąłem w przestrzeń.
— Wszystko! Zamknij mordę! — Usłyszałem zza okna.
Przyjemni sąsiedzi… Zabawne, ale facet, który to powiedział, chyba miał rację. Ciężko było mi powiedzieć, co właściwie było ze mną dobrze. Szczególnie kiedy zapijałem antydepresanty drinkiem, paląc skręta nad pracą naukową. Zdecydowanie nie było dobrze. Ktoś mógłby pomyśleć, że się staczałem, ale zielska w papierosie było tyle co nic, a whisky? Każdy ma czasem prawo wypić. Nie upijałem się, po prostu chciałem wykrzesać z tabletek dodatkowe właściwości i szybciej zasnąć. Choć nie byłem wcale pewien, że właśnie tak działają z alkoholem, zgubiłem gdzieś ulotkę. Postawiłem na potęgę autosugestii.
Dwa drinki i trzy papierosy później, czyli około trzeciej w nocy, nie wytrzymałem. Odpisałem.
„Gdy ktoś zadaje ci pytanie, wypada na nie odpowiedzieć.”
Chociaż starałem się brzmieć obojętnie, wiadomość wybitnie ociekała niezadowoleniem.
„Jeśli się nie chce dzielić swoim życiem, to się nie odpowiada. Dobranoc, profesorze.”
— Ta mała…! — krzyknąłem ponownie.
Ame miauknął zdezorientowany i przybiegł do mnie. Wdrapał się po moim ramieniu i położył na karku. Przez chwilę nawet mnie lizał, ale na szczęście szybko zrezygnował. Nie lubiłem szorstkiego, kociego jęzora na plecach.
Nie odpisałem więcej. Czułem, że się błaźnię. Dopisałem akapit pracy do końca, a potem poszedłem spać, kładąc kota na poduszce obok siebie. Przynajmniej on mnie w pełni akceptował i nie stwarzał urojonych problemów. Zapewne dlatego, że nie rozumiał tego, co robiłem i mówiłem. W innym wypadku też by się ode mnie odwrócił. W końcu zrażanie do siebie ludzi miałem we krwi.
Dziwak odpisał. Nawet się nie ucieszyłam. Spodziewałam się jakiejś ekscytacji, drżenia rąk czy czegokolwiek, ale dostałam tylko obojętność. I pytanie, na które nie zamierzałam odpowiadać. Nie musiał wiedzieć, że przez niego nie potrafiłam pracować. W ogóle niczego nie musiał wiedzieć. Ja się dowiedziałam: że żyje i musi w dalszym ciągu mieć co najmniej jedną kończynę, bo dał radę napisać wiadomość. To mi wystarczało.
Wmówiłam sobie, że wystarczało. Poszłam spać i całą noc niespokojnie wierciłam się w łóżku, śniąc jakieś wyczerpujące bzdury. Skąd takie scenariusze brały się w mojej głowie, tego nie wiedział nikt, ale nigdy nie chciałabym spotkać mrówko żubra, który gonił mnie po kampusie z kolokwiami z japońskiego na zakręconych rogach, krzycząc, że jeśli natychmiast nie pójdę pod prysznic, to mogę zapomnieć o tabletkach dopochwowych. Nie chciałam nawet zaczynać analizować tego snu. Z reguły to robiłam, ale w tym przypadku… Zdrowiej było odpuścić.
Rano złapałam się na tym, że pierwszym, co zrobiłam, było sprawdzenie telefonu. Tak, jakbym spodziewała się wiadomości, ale przecież byliśmy dorośli. Jakby zaczął mnie witać jakimś lakonicznym „Dzień dobry” każdego ranka, czułabym się stalkowana. Chociaż nie zaprzeczałam, że byłoby miło… Mimo wszystko to był dziwak, a ja byłam sobą. Wszelkie próby nawiązywania kontaktów nie miały sensu. Dlatego właśnie spędziłam dzień na pracy przeplatanej oglądaniem seriali.
Czułem się źle z tym, że nie odpowiedziałem call girl. Czułbym się pewnie jeszcze gorzej, gdybym to zrobił, dlatego ostatecznie przestałem o tym myśleć. Nie musiałem, było wiele ciekawszych rzeczy. I równie irytujących. Jak obecność Michała. Zdawało mi się, że kazałem mu nie pokazywać mi się na oczy, ale jak przyszło co do czego – znów postawił na swoim.
Przynajmniej nie chciał pić, ruchać ani ćpać. Przyszedł z czteropakiem piwa, zestawem sushi i zaproponował, żebyśmy obejrzeli razem mecz. Nie oglądaliśmy meczy. Ja nie interesowałem się sportem ani trochę, on tylko sprawdzał wyniki w Internecie. Wiedziałem, że w ten sposób próbuje pokazać, że nasza relacja wróciła do normy. Tylko dlatego nie wygoniłem go za drzwi.
Lubiłem sushi, chociaż wolałbym zrobić je sam w domu. Michał jednak zapewnił, że jest dobre, bezpieczne i świeże. Uwierzyłem, ostrzegając jedynie, że w razie problemów z żołądkiem, pójdzie znów zastępować mnie na japońskim. Zgodził się, co tylko potwierdziło, że z daniem musiało być wszystko w porządku.
Nie pamiętałem, kto grał, z kim, ani jaki był wynik. Cały mecz przegadaliśmy, nabijając się z moich studentów. Z wybitnie upierdliwego chłopaka z trzeciego roku, chorobliwie grubej dziewczyny z drugiego magisterki, z neurotycznej myszy i wszystkich innych, którzy w jakikolwiek sposób zwrócili uwagę Michała.
— Była jeszcze taka jedna… Siedziała na końcu, mówiła lepiej ode mnie, ale jakaś taka markotna.
— Szymańska — mruknąłem, starając się brzmieć obojętnie.
— O to, to! Dziwny dzieciak — podsumował krótko.
Miałem nie drążyć, ale byłem szalenie ciekaw, co w zachowaniu mojej call girl… Chwila, czy ja właśnie nazwałem ją „swoją”?! tak go zdziwiło. Odpaliłem papierosa, zaciągnąłem się kilka razy i popiłem piwem. Uznałem, że to odpowiednio długa przerwa, by nie wzbudzić podejrzeń.
— Ja wiem czy dziwny? Przynajmniej się uczy, nie to, co ten wysoki jełop, który w twarz mi mówi, że się nie przygotował. To dopiero skrajny debilizm…
— Ach, ten! Racja, niedorozwinięty.
— Przypomina ciebie. Wszystko, byle zaistnieć…
— A, stul pysk! Ale racja, lubiłem, jak się za mną oglądali…
Straciłem szansę. Niepotrzebnie wspomniałem o chłopaku. Chciałem zabrzmieć naturalnie i zupełnie to zepsułem. Kolejne wspomnienie o Katarzy… Kasi? mogłoby rzucić na mnie światło podejrzenia.
— A ta młoda… — Tak! Michał, kocham cię! — Nie wiem, nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu miała w sobie coś takiego dziwnego. Nie robiła nic konkretnego, odpowiadała poprawnie, nie przeszkadzała. Po prostu mnie niepokoiła.
— Haha… Skąd ja to znam — zaśmiałem się z ulgą.
Już myślałem, że tylko ja się tak przy niej czułem – z wiadomych powodów, okazywało się jednak, że po prostu miała w sobie coś odpychającego. A może po prostu niecodziennego. Nie byłem pewien, za to niezaprzeczalnie czułem przy niej dyskomfort.
Kiedy Michał wyszedł, a nastąpiło to jeszcze przed północą – naprawdę się postarał, postanowiłem wziąć kąpiel i napisać jeszcze kilka stron. Owocny tydzień przyniósł czterdzieści stron pracy i pięć artykułu wprowadzającego w zagadnienie, na którego wydrukowaniu w styczniowym numerze tak bardzo mi zależało. Uznałem więc, że w pełni zasłużyłem na godzinę w gorącej widzie.
Odruchowo sięgnąłem po telefon. Przez myśl przeszła mi zupełnie irracjonalna myśl i nie wiedzieć czemu, zrealizowałem ją.
„Jak ja mam o Tobie myśleć? Katarzyna brzmi protekcjonalnie, Kaśka zbyt poufale i bez szacunku, a Kasia… Sama wiesz.”
Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, gdybym mógł, cofnąłbym czas i uciął sobie rękę byle tylko nie wysłać tego idiotycznego smsa. Teraz będzie wiedziała, że o niej myślę. Wyobrazi sobie nie wiadomo co, a potem będę miał same problemy… To wina Michała. Za bardzo się zrelaksowałem i zapomniałem o tym, jakim jestem idiotą, kiedy idę za głosem swojej chorej psychiki.
Chciałem utopić telefon, ale odpuściłem sobie dramaty. Niewiele by to zmieniło, jedynie stan konta, bo przecież wiadomość i tak została już wysłana. Gdybym utopił ten jej, to co innego… Ale przecież nawet tam nie wlezę.
Byłem w kropce. Odłożyłem telefon na pralkę i próbowałem o tym zapomnieć. Wspomagałem się papierosami i układaniem japońskiego tekstu do jednej ze znanych polskich piosenek. Chwilowo pomogło, ale kiedy usłyszałem wibracje, wytrącony z równowagi aż podskoczyłem, rozlewając wodę, a moje pół papierosa utopiło się w odmętach zapachowej piany. Cudownie. Wolałbym już wrzucić do niej telefon.
„Kate.”
Krótka, rzeczowa odpowiedź zwyczajnie mnie zdenerwowała. Zaczynałem się czuć jak jakiś nastolat wyrywający tajemniczą, niedostępną dziewczynę, za którą szaleli wszyscy w szkole. A ta po chamsku mnie zbywała. Bo jak miałem rozumieć takie coś? Żadnego pytania, zainteresowania, nic. „Masz, chłopcze, wal sobie, krzycząc Kate.” – tak to odebrałem.
— Zapomnij! — prychnąłem, uderzając telefonem w pralkę. — Dosyć tego. Więcej nie wprawisz mnie w to uczucie! Pieprzone studentki!
Gadanie do siebie nie było dobry znakiem, powinienem chociaż wziąć ze sobą kota, nie czułbym się jak wariat.
Tak, bo to, czego potrzebowałam w sobotni wieczór, to jakieś pieprzone wyznanie od kogoś, kto chciał, żebym trzymała się od niego z dala. To miało cholerny sens. Bardzo. Odpisałam mu zdawkowo, wlewając w wiadomość najwięcej nienawiści, ile tylko dało się zawrzeć w pięciu znakach. Jeśli myślał, że w ten sposób sprawi, że… Właściwie czego on, kurwa, chciał? To on nie miał ochoty ze mną rozmawiać, nie odwrotnie. A zachował się tak, jakby próbował się do mnie zbliżyć.
„Sądzę jednak, że w ogóle nie powinieneś myśleć o swoich studentkach o takiej godzinie.”
Dodałam po jakimś kwadransie. Nie mogłam milczeć, to było zupełnie sprzeczne z moją naturą. Gdybym poprzestała na poprzedniej wiadomości, chyba by mnie rozsadziło od środka.
„A co, jeśli chcę?”
Odpisał po chwili. Ćpał. Albo chlał. Albo pisał za niego ktoś inny. To zupełnie przeczyło jego normalnemu zachowaniu. Dwa tygodnie całkowitej ignorancji, tydzień na chorobowym i mam uwierzyć, że za mną zatęsknił? Gdybym jeszcze była dla niego miła, albo próbowała go podrywać, może bym zrozumiała. Ale nie próbowałam. Chciałam się od tego uwolnić, jednak z jakiegoś powodu wszystko pragnęło, by mi się to nie udało.
„Władze uczelni na pewno byłyby zainteresowane tą rozmową.”
Byłam złośliwa, może nawet okrutna. Ale przywykłam do tego, że uderzałam w najczulszy punkt, raniąc i zrażając do siebie w najgorszy sposób. Po to przecież czerpało się informacje na temat innych ludzi, żeby je wykorzystać. A czy dobrze czy źle… Były osoby, którym nie umiałam tego zrobić, całe dwie. Poza tym miałam w dupie, jak bardzo zajdę komuś za skórę. Nie dzieli się ważnymi informacjami z byle kim.
„Nie rób tego. Skasuję Twój numer, tylko błagam, nie rób tego…”
Przez tę jego odpowiedź urodziło się we mnie poczucie winy. Nie powinnam była tak pisać. Z nim naprawdę było źle, a ja to wykorzystałam i chyba tym razem przesadziłam. Nie chciałam, żeby nabawił się przeze mnie kolejnych fobii. Niekorzystanie z telefonu w dzisiejszym świecie niemal uniemożliwiłoby mu życie.
„Przepraszam, kiepski żart. Nikomu nie powiem. Dobranoc.”
Uciekłam. Chciałam dopisać, żeby spróbował traktować mnie jak innych, zamiast pisać takie rzeczy, ale stchórzyłam. Bo właściwie nawet nie wiedziałam, czy tego chcę. W ogóle niewiele wiedziałam, cała ta sytuacja była niesamowicie męcząca. Zazwyczaj siadałam i rozmawiałam z ludźmi otwarcie. Dochodziliśmy do rozwiązania i było po problemie, ale z nim się tak nie dało. A jak na złość, coraz bardziej mnie intrygował – właśnie dlatego, że był taki irracjonalny i nieprzystosowany. Ciągnęło mnie do takich ludzi, zapewne dlatego, że sama nie byłam normalna.
Na zastępstwo przyszedł… Ktoś. Nie wiedziałam, kim był i kto mu dał dyplom, bo mówił gorzej od dziwacznej, neurotycznej laski, która wiecznie się spóźniała, ale i tak nie narzekałam. Normalnie w takich sytuacjach zajęcia były zwyczajnie odwoływane, ale dziwak nie napisał maila do studentów, za to musiał naprodukować chyba dziesięć, żeby znaleźć kogoś, kto zajmie się jego grupami.
Pod koniec zajęć okazało się, że człowiek, który go zastępował, nie był nawet japonistą, tylko jednym z wykładowców innego wydziału, który po znajomości zgodził się nami zająć. To tłumaczyło akcent i kompletny brak przygotowania. Ale przekazał to, co miał nam przekazać. Michał jakiśtam, nie wsłuchiwałam się, bo miałam nadzieję więcej go nie zobaczyć, choć wydał mi się dziwnie znajomy…
W kolejne dni Michaelisa również nie było. We wtorek odwołali nam zajęcia, bo nasz wydział nie bawił się w zastępstwa właściwie nigdy. W środę odwołano także japoński, a w czwartek odbywała się jakaś konferencja i w ramach zajęć byliśmy zmuszeni robić na niej za statystów, wpisując się przy wejściu na listę. Poszliśmy, a po pierwszej przerwie zniknęli wszyscy, którzy byli tam z obowiązku, czyli jakieś trzy czwarte sali.
Z dziewczynami poszłyśmy potem do Costy na jakąś nowość, a potem rozeszłyśmy się do domów. Wracając, mijałam dom dziwaka. Zatrzymałam się pod klatką i przez chwilę chciałam wejść do środka, tylko po to, żeby dowiedzieć się, czy nic mu nie jest. Na uczelni nie wypadało pytać o wykładowców. Na dodatek jego nikt właściwie nie znał i nawet gdyby zamierzał nagle rzucić nauczanie i zniknąć, nie mieliby o tym pojęcia. A ja, nie wiedzieć czemu, martwiłam się, że już więcej nie wróci. To byłaby moja wina. Nie chciałam mieć tego na sumieniu. Za dobrze uczył, zbyt wiele mogłam osiągnąć, stracenie tego byłoby niesamowicie głupie.
Nie weszłam do środka. Krążyłam tylko pod drzwiami, spaliłam kilka papierosów, a kiedy dostałam maila z nowymi zleceniami, wróciłam do domu. Znów utopiłam się w pisaniu bzdur. Tym razem dotyczyły zabawek dla dzieci. Niby przyjemny, relaksujący temat, ale myślami dalej błądziłam gdzieś indziej. Dokładnie to niecałe dwa kilometry chodniczkami dalej, na ostatnim piętrze odbudowanego po pożarze, ekskluzywnego bloku, w którym mieszkał mój wykładowca.
Zaczęłam żałować, że skasowałam jego numer. Przypomniałam sobie jednak, że przecież zostały mi wiadomości. Numer wciąż tam był. Postanowiłam więc napisać, ale nie wiedziałam, co właściwie mogłabym zawszeć w smsie. W ostateczności spędziłam dwie godziny, zastanawiając się nad treścią, by w końcu wyrzucić z siebie jedynie: „Wszystko w porządku?”, na które odpowiedzi wcale się nie spodziewałam.
~*~
Nie była długa, nie potrzebowałem wiele, póki miałem kawę i papierosy. Poza tym, że bolała mnie szczęka i nie bardzo mogłem cokolwiek jeść, przynajmniej miałem wreszcie swój upragniony spokój. Dzięki temu mogłem ruszyć z pracą. Chciałem skończyć tekst przed świętami, żeby opublikowali go w noworocznym numerze. Ambitny plan, nieco niewykonalny, ale gdyby tak pobili mnie jeszcze raz, może bym się wyrobił.
Jedyne, co przeszkadzało mi w zwolnieniu, to niewypełnianie obowiązków. Na poprzedniej uczelni w takich sytuacjach organizowało się zastępstwa, a potem jakoś się to odrabiało. Tu jednak zwyczajnie dawałem znać, że mnie nie będzie i na tym się kończyło. Michał wiedział jednak, jak ważne było dla mnie nauczanie, szczególnie młodych japonistów, dlatego zaoferował, że zastąpi mnie w poniedziałek, skoro i tak już siedział mi na głowie. Przygotowałem go, pokazałem, co i jak i poszedł. Nie był może wybitny, ale uczyliśmy się razem i licencjat zrobił, a to wystarczało, by poprowadzić wykład i blok trzech lektoratów.
Kiedy wrócił, uznał, że nigdy więcej tego nie zrobi i tą przysługą odrobił wszystkie, które ja zrobiłem dla niego. Nie uważałem, by było to sprawiedliwe. Za te pieniądze i tę twarz… Nieważne. Podziękowałem mu i kazałem nie pokazywać się bez zakupów.
Byłem ciekaw, czy Katarzyna go poznała. Wątpiłem w to, nie wyglądała na zbytnio zainteresowaną ludźmi. Właściwie mogłem być pewien, że miała ich w dupie. Kiedy w trzecim tygodniu zajęć do sali weszła spóźniona dziewczyna, call girl zapytała ją, kim jest i czego szuka, bo musiała się pomylić. Zszokował mnie to, ale nie byłem w tym odosobniony. Najzabawniejsze było to, że Basia – spóźniona dziewczyna – nie widziała w tym niczego złego. Też nie należała do normalnych, jak cała ta grupa tych młodych odszczepieńców. Pasowałbym tam, gdybym w ich oczach również uchodził za młodego.
Uznałem, że powinienem przestać nazywać call girl Katarzyną, chociażby w myślach. To brzmiało tak poważnie i wyniośle, a ona była takim lekkoduchem. Jednak mówienie do niej „Kasiu” sprawiało, że moja alarmowa lampka zaczynała szaleć, a z kolei „Kaśka” było nazbyt poufałe i takie szczeniackie. Ostatecznie stwierdziłem, że najlepiej będzie o niej nie myśleć.
Udawało mi się całe cztery dni, do czwartkowego wieczoru, kiedy wibracje telefonu przerwały mi tok myślowy, zanim zdążyłem skończyć jedno z najlepszych zdań w swoim życiu. Już nigdy go nie dokończyłem, nie w taki sposób, by urywało dupy elokwencją, jak wtedy, gdy je wymyśliłem.
Sięgnąłem po smartfon z zamiarem nabluzgania na Michała, ale na wyświetlaczu pojawiła się call girl. Niechętnie otworzyłem wiadomość, nie chcąc powtarzać błędu przeszłości, kasując przed przeczytaniem. Pytała, jak się czuję. Tak zwyczajnie, jakby nigdy nic. Spodziewałem się wyrzutu, wytykania jakichś przysług albo zwyczajnego obwiniania, czego właściwie nie miałbym jej za złe, bo wiedziałem, że to, co robiłem, było idiotyczne. Ale ona po prostu pytała, jak się czuję. Tak mnie tym urzekła, że odpisałem, zanim przemyślałem konsekwencje.
„Bywało lepiej. A ty?”
Strzeliłem sobie w łeb, gdy dotarło do mnie, co zrobiłem. Powinienem poprzestać na dwóch pierwszych słowach, albo dodać, żeby usunęła mój numer, albo po prostu ją zignorować. Teraz tylko zainicjowałem rozmowę, a ona oczywiście odpisała.
Bałem się otworzyć tę wiadomość. Spodziewałem się opóźnionego obwiniania albo bełkotu o tym, że za mną tęskni… Sam nie byłem pewien, obawiałem się, że ta wiadomość zrujnuje mi życie i naprawdę nosiłem się z zamiarem usunięcia jej. Ale ponownie odczytałem.
„Przykro mi. Dobranoc.”
Nie mogłem w to uwierzyć. Chociaż bardziej nie mogłem uwierzyć w to, że nie mogłem w to uwierzyć. Wyobrażałem sobie jakieś wylewne płacze zakochanej dziewuchy, a kiedy dostałem zdawkową odpowiedź, którą pisało się tylko dlatego, że wypadało, czułem się gorzej, niż gdyby naprawdę zaczęła mi się żalić.
— Co jest ze mną nie tak?! — krzyknąłem w przestrzeń.
— Wszystko! Zamknij mordę! — Usłyszałem zza okna.
Przyjemni sąsiedzi… Zabawne, ale facet, który to powiedział, chyba miał rację. Ciężko było mi powiedzieć, co właściwie było ze mną dobrze. Szczególnie kiedy zapijałem antydepresanty drinkiem, paląc skręta nad pracą naukową. Zdecydowanie nie było dobrze. Ktoś mógłby pomyśleć, że się staczałem, ale zielska w papierosie było tyle co nic, a whisky? Każdy ma czasem prawo wypić. Nie upijałem się, po prostu chciałem wykrzesać z tabletek dodatkowe właściwości i szybciej zasnąć. Choć nie byłem wcale pewien, że właśnie tak działają z alkoholem, zgubiłem gdzieś ulotkę. Postawiłem na potęgę autosugestii.
Dwa drinki i trzy papierosy później, czyli około trzeciej w nocy, nie wytrzymałem. Odpisałem.
„Gdy ktoś zadaje ci pytanie, wypada na nie odpowiedzieć.”
Chociaż starałem się brzmieć obojętnie, wiadomość wybitnie ociekała niezadowoleniem.
„Jeśli się nie chce dzielić swoim życiem, to się nie odpowiada. Dobranoc, profesorze.”
— Ta mała…! — krzyknąłem ponownie.
Ame miauknął zdezorientowany i przybiegł do mnie. Wdrapał się po moim ramieniu i położył na karku. Przez chwilę nawet mnie lizał, ale na szczęście szybko zrezygnował. Nie lubiłem szorstkiego, kociego jęzora na plecach.
Nie odpisałem więcej. Czułem, że się błaźnię. Dopisałem akapit pracy do końca, a potem poszedłem spać, kładąc kota na poduszce obok siebie. Przynajmniej on mnie w pełni akceptował i nie stwarzał urojonych problemów. Zapewne dlatego, że nie rozumiał tego, co robiłem i mówiłem. W innym wypadku też by się ode mnie odwrócił. W końcu zrażanie do siebie ludzi miałem we krwi.
~*~
Dziwak odpisał. Nawet się nie ucieszyłam. Spodziewałam się jakiejś ekscytacji, drżenia rąk czy czegokolwiek, ale dostałam tylko obojętność. I pytanie, na które nie zamierzałam odpowiadać. Nie musiał wiedzieć, że przez niego nie potrafiłam pracować. W ogóle niczego nie musiał wiedzieć. Ja się dowiedziałam: że żyje i musi w dalszym ciągu mieć co najmniej jedną kończynę, bo dał radę napisać wiadomość. To mi wystarczało.
Wmówiłam sobie, że wystarczało. Poszłam spać i całą noc niespokojnie wierciłam się w łóżku, śniąc jakieś wyczerpujące bzdury. Skąd takie scenariusze brały się w mojej głowie, tego nie wiedział nikt, ale nigdy nie chciałabym spotkać mrówko żubra, który gonił mnie po kampusie z kolokwiami z japońskiego na zakręconych rogach, krzycząc, że jeśli natychmiast nie pójdę pod prysznic, to mogę zapomnieć o tabletkach dopochwowych. Nie chciałam nawet zaczynać analizować tego snu. Z reguły to robiłam, ale w tym przypadku… Zdrowiej było odpuścić.
Rano złapałam się na tym, że pierwszym, co zrobiłam, było sprawdzenie telefonu. Tak, jakbym spodziewała się wiadomości, ale przecież byliśmy dorośli. Jakby zaczął mnie witać jakimś lakonicznym „Dzień dobry” każdego ranka, czułabym się stalkowana. Chociaż nie zaprzeczałam, że byłoby miło… Mimo wszystko to był dziwak, a ja byłam sobą. Wszelkie próby nawiązywania kontaktów nie miały sensu. Dlatego właśnie spędziłam dzień na pracy przeplatanej oglądaniem seriali.
~*~
Czułem się źle z tym, że nie odpowiedziałem call girl. Czułbym się pewnie jeszcze gorzej, gdybym to zrobił, dlatego ostatecznie przestałem o tym myśleć. Nie musiałem, było wiele ciekawszych rzeczy. I równie irytujących. Jak obecność Michała. Zdawało mi się, że kazałem mu nie pokazywać mi się na oczy, ale jak przyszło co do czego – znów postawił na swoim.
Przynajmniej nie chciał pić, ruchać ani ćpać. Przyszedł z czteropakiem piwa, zestawem sushi i zaproponował, żebyśmy obejrzeli razem mecz. Nie oglądaliśmy meczy. Ja nie interesowałem się sportem ani trochę, on tylko sprawdzał wyniki w Internecie. Wiedziałem, że w ten sposób próbuje pokazać, że nasza relacja wróciła do normy. Tylko dlatego nie wygoniłem go za drzwi.
Lubiłem sushi, chociaż wolałbym zrobić je sam w domu. Michał jednak zapewnił, że jest dobre, bezpieczne i świeże. Uwierzyłem, ostrzegając jedynie, że w razie problemów z żołądkiem, pójdzie znów zastępować mnie na japońskim. Zgodził się, co tylko potwierdziło, że z daniem musiało być wszystko w porządku.
Nie pamiętałem, kto grał, z kim, ani jaki był wynik. Cały mecz przegadaliśmy, nabijając się z moich studentów. Z wybitnie upierdliwego chłopaka z trzeciego roku, chorobliwie grubej dziewczyny z drugiego magisterki, z neurotycznej myszy i wszystkich innych, którzy w jakikolwiek sposób zwrócili uwagę Michała.
— Była jeszcze taka jedna… Siedziała na końcu, mówiła lepiej ode mnie, ale jakaś taka markotna.
— Szymańska — mruknąłem, starając się brzmieć obojętnie.
— O to, to! Dziwny dzieciak — podsumował krótko.
Miałem nie drążyć, ale byłem szalenie ciekaw, co w zachowaniu mojej call girl… Chwila, czy ja właśnie nazwałem ją „swoją”?! tak go zdziwiło. Odpaliłem papierosa, zaciągnąłem się kilka razy i popiłem piwem. Uznałem, że to odpowiednio długa przerwa, by nie wzbudzić podejrzeń.
— Ja wiem czy dziwny? Przynajmniej się uczy, nie to, co ten wysoki jełop, który w twarz mi mówi, że się nie przygotował. To dopiero skrajny debilizm…
— Ach, ten! Racja, niedorozwinięty.
— Przypomina ciebie. Wszystko, byle zaistnieć…
— A, stul pysk! Ale racja, lubiłem, jak się za mną oglądali…
Straciłem szansę. Niepotrzebnie wspomniałem o chłopaku. Chciałem zabrzmieć naturalnie i zupełnie to zepsułem. Kolejne wspomnienie o Katarzy… Kasi? mogłoby rzucić na mnie światło podejrzenia.
— A ta młoda… — Tak! Michał, kocham cię! — Nie wiem, nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu miała w sobie coś takiego dziwnego. Nie robiła nic konkretnego, odpowiadała poprawnie, nie przeszkadzała. Po prostu mnie niepokoiła.
— Haha… Skąd ja to znam — zaśmiałem się z ulgą.
Już myślałem, że tylko ja się tak przy niej czułem – z wiadomych powodów, okazywało się jednak, że po prostu miała w sobie coś odpychającego. A może po prostu niecodziennego. Nie byłem pewien, za to niezaprzeczalnie czułem przy niej dyskomfort.
Kiedy Michał wyszedł, a nastąpiło to jeszcze przed północą – naprawdę się postarał, postanowiłem wziąć kąpiel i napisać jeszcze kilka stron. Owocny tydzień przyniósł czterdzieści stron pracy i pięć artykułu wprowadzającego w zagadnienie, na którego wydrukowaniu w styczniowym numerze tak bardzo mi zależało. Uznałem więc, że w pełni zasłużyłem na godzinę w gorącej widzie.
Odruchowo sięgnąłem po telefon. Przez myśl przeszła mi zupełnie irracjonalna myśl i nie wiedzieć czemu, zrealizowałem ją.
„Jak ja mam o Tobie myśleć? Katarzyna brzmi protekcjonalnie, Kaśka zbyt poufale i bez szacunku, a Kasia… Sama wiesz.”
Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, gdybym mógł, cofnąłbym czas i uciął sobie rękę byle tylko nie wysłać tego idiotycznego smsa. Teraz będzie wiedziała, że o niej myślę. Wyobrazi sobie nie wiadomo co, a potem będę miał same problemy… To wina Michała. Za bardzo się zrelaksowałem i zapomniałem o tym, jakim jestem idiotą, kiedy idę za głosem swojej chorej psychiki.
Chciałem utopić telefon, ale odpuściłem sobie dramaty. Niewiele by to zmieniło, jedynie stan konta, bo przecież wiadomość i tak została już wysłana. Gdybym utopił ten jej, to co innego… Ale przecież nawet tam nie wlezę.
Byłem w kropce. Odłożyłem telefon na pralkę i próbowałem o tym zapomnieć. Wspomagałem się papierosami i układaniem japońskiego tekstu do jednej ze znanych polskich piosenek. Chwilowo pomogło, ale kiedy usłyszałem wibracje, wytrącony z równowagi aż podskoczyłem, rozlewając wodę, a moje pół papierosa utopiło się w odmętach zapachowej piany. Cudownie. Wolałbym już wrzucić do niej telefon.
„Kate.”
Krótka, rzeczowa odpowiedź zwyczajnie mnie zdenerwowała. Zaczynałem się czuć jak jakiś nastolat wyrywający tajemniczą, niedostępną dziewczynę, za którą szaleli wszyscy w szkole. A ta po chamsku mnie zbywała. Bo jak miałem rozumieć takie coś? Żadnego pytania, zainteresowania, nic. „Masz, chłopcze, wal sobie, krzycząc Kate.” – tak to odebrałem.
— Zapomnij! — prychnąłem, uderzając telefonem w pralkę. — Dosyć tego. Więcej nie wprawisz mnie w to uczucie! Pieprzone studentki!
Gadanie do siebie nie było dobry znakiem, powinienem chociaż wziąć ze sobą kota, nie czułbym się jak wariat.
~*~
Tak, bo to, czego potrzebowałam w sobotni wieczór, to jakieś pieprzone wyznanie od kogoś, kto chciał, żebym trzymała się od niego z dala. To miało cholerny sens. Bardzo. Odpisałam mu zdawkowo, wlewając w wiadomość najwięcej nienawiści, ile tylko dało się zawrzeć w pięciu znakach. Jeśli myślał, że w ten sposób sprawi, że… Właściwie czego on, kurwa, chciał? To on nie miał ochoty ze mną rozmawiać, nie odwrotnie. A zachował się tak, jakby próbował się do mnie zbliżyć.
„Sądzę jednak, że w ogóle nie powinieneś myśleć o swoich studentkach o takiej godzinie.”
Dodałam po jakimś kwadransie. Nie mogłam milczeć, to było zupełnie sprzeczne z moją naturą. Gdybym poprzestała na poprzedniej wiadomości, chyba by mnie rozsadziło od środka.
„A co, jeśli chcę?”
Odpisał po chwili. Ćpał. Albo chlał. Albo pisał za niego ktoś inny. To zupełnie przeczyło jego normalnemu zachowaniu. Dwa tygodnie całkowitej ignorancji, tydzień na chorobowym i mam uwierzyć, że za mną zatęsknił? Gdybym jeszcze była dla niego miła, albo próbowała go podrywać, może bym zrozumiała. Ale nie próbowałam. Chciałam się od tego uwolnić, jednak z jakiegoś powodu wszystko pragnęło, by mi się to nie udało.
„Władze uczelni na pewno byłyby zainteresowane tą rozmową.”
Byłam złośliwa, może nawet okrutna. Ale przywykłam do tego, że uderzałam w najczulszy punkt, raniąc i zrażając do siebie w najgorszy sposób. Po to przecież czerpało się informacje na temat innych ludzi, żeby je wykorzystać. A czy dobrze czy źle… Były osoby, którym nie umiałam tego zrobić, całe dwie. Poza tym miałam w dupie, jak bardzo zajdę komuś za skórę. Nie dzieli się ważnymi informacjami z byle kim.
„Nie rób tego. Skasuję Twój numer, tylko błagam, nie rób tego…”
Przez tę jego odpowiedź urodziło się we mnie poczucie winy. Nie powinnam była tak pisać. Z nim naprawdę było źle, a ja to wykorzystałam i chyba tym razem przesadziłam. Nie chciałam, żeby nabawił się przeze mnie kolejnych fobii. Niekorzystanie z telefonu w dzisiejszym świecie niemal uniemożliwiłoby mu życie.
„Przepraszam, kiepski żart. Nikomu nie powiem. Dobranoc.”
Uciekłam. Chciałam dopisać, żeby spróbował traktować mnie jak innych, zamiast pisać takie rzeczy, ale stchórzyłam. Bo właściwie nawet nie wiedziałam, czy tego chcę. W ogóle niewiele wiedziałam, cała ta sytuacja była niesamowicie męcząca. Zazwyczaj siadałam i rozmawiałam z ludźmi otwarcie. Dochodziliśmy do rozwiązania i było po problemie, ale z nim się tak nie dało. A jak na złość, coraz bardziej mnie intrygował – właśnie dlatego, że był taki irracjonalny i nieprzystosowany. Ciągnęło mnie do takich ludzi, zapewne dlatego, że sama nie byłam normalna.
Mihihi.. coś się rodzi :D Katarzyna chyba zapomniała o swojej zemście ^^
OdpowiedzUsuńMichał jest dziwny... choć zaczynam go lubić. Oby Sebuś wrócił prędko.
Będę komentować od czasu do czasu. Bardziej się skupiam na Róży. To opko jest jak świeży kwiat, który dopiero rozwinie swoje płatki. Trochę pracy trzeba w nie włożyć a kto wie... może dosięgnie Róży. ^^
Nie wiem, nie zastanawiam się nad tym na razie, ale nie mam ambicji robić z tego niewiadomo czego xD. Jest sobie takie małe, niezobowiązujące i się tym jaram, a co będzie dalej, to się okaże :P.
UsuńOd czego by tu zacząć ? Hmm ... Zarombisty rozdział ! Podładowałaś mnie nim :) Mam dzisiaj jakiś taki dzień bez sensu , więc ta energia mi się przydała :) Ale w przedmowie się popisałaś ... xd
OdpowiedzUsuńUśmiałam się jak przeczytałam o tych jakże szczerych ludziach, którzy zwą się sąsiadami . Ich pomoc w zrozumieniu własnej egzystencji była kluczowa i bardzo podnosząca na duchu . Widać , że Polacy ;) A jeszcze bardziej było to komiczne , kiedy uświadomiłam sobie , że zrobiłam to samo jakiś czas temu , gdy jakaś sfrustrowana dziewucha krzyczała z okna " Co ze mną nie tak ?! Czemu on mnie nie chce ?! " i moja odpowiedź była praktycznie identyczna , co ta w tekście :D
No i jeszcze te rozważania , które mi przypominały cytat Szekspira " Być , albo nie być ? Oto jest pytanie ." , które były skierowane do Kasi . Jak on ma ją zwać ? Przyznam , że brzmi to jakby się naćpał .
I taki szczególik .To Michał ma coś wspólnego z japonistyką ?! Nie spodziewałabym się po nim takiego sukcesu . Ale w sumie to popieram słowa Sebastiana " ... Wszystko, byle zaistnieć… " Taki jego sposób życia .
A ! I bym zapomniała ... Kate jednak się martwiła co z profesorem Michaelisem ! Jestem z tego faktu bardzo happy :D Ale żart jak dla mnie był odrobinę niesmaczny , ale perfekcyjnie wpasował się w sytuacje i jakiś mi się taki typowy wydaje właśnie dla Katarzyny :) No i zakończenie było bardzo pozytywne :D
Na sylwestra nie będę miała za dużego dostępu do internetu , więc życzę ci bombowego Sylwka i udanego nowego roku :D Wszystko co byś chciała , żeby się spełniło oraz mocnego startu w 2017 i mnóstwo energii !
- Lady Fox -
Weeeeź bo ja właśnie ogarnęłam, że w końcu się skupiłam na formatowaniu i zapomniałam przedmowy xDDDD. No cóż. Będzie za tydzień xD.
UsuńTo krzyczenie jest bardzo życiowe, wiele razy tak ludziom robiłam i widziałam, jak robią sobie na wzajem. Osobiście nie miałam okazji doświadczyć xD.
Ależ Michał jest doktorem na UW xD. Zrobił licencjat z japonistyki, a potem poniosło go w trochę inną stronę, ale o tym kiedy indziej xD. On nie jest głupi, jest zwyczajnie specyficzny xD.
A złośliwości Katarzyny to jej wizytówka, wiè nie raz pewnie się jeszcze pojawią!
Również życzę udanego Sylwedtra i szczęśliwego nowego roku! :*