No siema!
Przed Wam moje nowe opowiadanie o niesamowicie ambitnym tytule (jestem w to kiepska!). O czym będzie? A no tyle to chociaż powiedział Wam tytuł, więc na jedno się przydał. Nie wiem, jak będzie z regularnością, na razie planuję wrzucać rozdziały raz w tygodniu – w czwartek właśnie, ale zobaczymy, jak to wyjdzie w przyszłości.
Zapraszam do lektury i zostawiania opinii. To bardzo świeży, jeszcze nieukształtowany twór, więc Wasze zdanie będzie miało kluczowe znaczenie dla jego rozwoju :). Opowiadanie dostępne również na moim Wattpadzie.
PS Inspirowane opowiadaniami tego autora: Aldern
=================================
Siedziałam w małej, ciasnej
kawiarni na Krakowsim, uparcie wypisując wiadomości do koleżanek. Był koniec
września, za kilka dni miały zacząć się pierwszej zajęcia magisterki na
edytorstwie. Byłam niesamowicie dumna, że udało mi się dostać, biorąc pod uwagę,
jak wiele problemów miałam ze skończeniem licencjatu.
Tego dnia
miałyśmy spotkać się we trzy, żeby świętować sukces. Nie przeszkadzało mi, że
padał deszcz, nie nosiłam nawet parasola. Założyłam cienki, granatowy płaszcz i
koronkową czapkę, po czym uznałam, że nie jestem z cukru i przecież się nie
rozpuszczę. Z przystanku było blisko do herbaciarni, więc rzeczywiście się nie
roztopiłam. Jednak deszcz sprzyjał korkom, a jadące zza miasta koleżanki
przekonywały się właśnie, nie po raz pierwszy zresztą, że zawsze lepiej jechać
wcześniejszym busem.
Dlatego
zawsze miałam przy sobie komputer. Korzystając z okazji, że miało nie być ich
jeszcze przez kolejne czterdzieści minut, zamówiłam zieloną herbatę z trawą
cytrynową i usiadłam przed dziesięciocalowym laptopem, żeby trochę popracować.
Do renty po rodzicach dorabiałam pisaniem idiotycznych tekstów na jakieś
głupawe tematy. Nie miało znaczenia, czy znałam się na rzeczy, od tego była
wyszukiwarka internetowa. Liczyło się tylko to, że potrafiłam płynnie składać
zdania i wystukać tysiąc znaków w przeciągu raptem pięciu minut. Gdyby zlecenia
pojawiały się częściej, to byłaby najbardziej opłacalna praca na świecie.
Siedziałam
przy największym stole, czteromiejscowym w rogu pomieszczenia. Specjalnie po to
przyszłam wcześniej, by móc odstać swoje i w dogodnej chwili zająć ulubiony
stolik. Często tu przychodziłam. Zapach herbaty i ciasta doskonale mnie
nastrajał. Nie, żebym miała zły humor, bo zazwyczaj byłam raczej pogodna,
przynajmniej poza domem. Szczególnie teraz, kiedy wypracowałam sobie w pełni zasłużony,
drugi stopień studiów. Z dyplomem z UW miałam wiele możliwości znalezienia
dobrej pracy, a specjalistów w mojej przyszłej dziedzinie zawsze było mało.
Telefon
zatrząsł mi się w rękach ponownie. „Kurwa, wypadek. Nie wierzę! Ja tu będzie
najwcześniej za godzinę!” – zobaczyłam wiadomość od Marty. Zaśmiałam się pod
nosem i odpisałam, że nie musi się denerwować, bo przez najbliższe kilka godzin
nie wybierałam się nigdzie dalej niż do lokalowej łazienki. Potem odłożyłam
telefon i zaczęłam przeglądać listę ofert pracy.
~*~
Nienawidziłem
deszczu. Zresztą całej Warszawy nienawidziłem i nie wiedziałem, co, do cholery,
namówiło mnie, żeby tu przyjechać. Mogłem wykładać gdziekolwiek indziej, ale Michał
uparł się, że ściągnie mnie akurat tu. Bo dużo płacą. Cóż, może i była to
prawda, ale ja wcale nie potrzebowałem pieniędzy, miałem ich jak lodu i nigdy
nie musiałem się o to martwić. Pycha zwiodła mnie w to wyklęte przez Boga
miejsce.
Umówiłem
się z przyjacielem w Coście na Nowym Świecie. Problem polegał jednak na tym, że
były tam trzy Costy i za cholerę nie wiedziałem, w której mam czekać. A on
oczywiście się spóźniał. Gdyby chociaż raz był na czas… Czemu byłem tak głupi i
zjawiłem się punktualnie?
Krążyłem
po ulicy, między jedną kawiarnią a drugą, osłaniając się od deszczu czarnym
parasolem. Było strasznie zimno, ale lubiłem chłód. Nie wiedziałem tylko, czy
dalej wypuszczam z płuc papierosowy dym, czy to tylko obłoczek powietrza.
Właściwie to było bez znaczenia, zwyczajnie próbowałem się czymś zająć.
Dochodziła
trzecia, a po Michale dalej ani śladu. W kawiarniach zrobiło się tłoczno i nie
miałem już co liczyć na dogodne miejsce. Doskonale wiedział, jak nienawidziłem
tłoku. Dlatego właśnie przyjechałem do
Warszawy, prawda, bo tu jest tak pusto… Zirytowany wyciągnąłem telefon i
poinformowałem go pełnym bluzgów smsem, że nie zamierzam dalej tkwić na środku
ulicy. W odpowiedzi dostałem pełną emotikon odpowiedź, żebym poszedł do
Demmer’s House. Nie miałem pojęcia, co to za miejsce. GPS pomógł mi znaleźć
lokalizację. Cieszyłem się tylko, że to było raptem dwa przystanki stąd.
Wsiadłem w jakiś autobus, podjechałem na Plac Zamkowy i zacząłem się rozglądać.
Na ulicy dalej był tłok, jakby ludziom sprawiało przyjemność włóczenie się w
taką pogodę. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i odnalazłszy kawiarnię,
wszedłem do środka.
Zakląłem
pod nosem, ledwo przekroczywszy próg. Herbaciarnia. Jak ja nienawidziłem
herbaty. Może nie nienawidziłem, właściwie po prostu za nią nie przepadałem,
ale w tamtej chwili byłem tak wściekły, że mógłbym znienawidzić dosłownie
wszystko. Na dodatek tu również nie dało się usiąść. Miałem wyjść, ale za oknem
ujrzałem ścianę deszczu. Nie miałem wyjścia, nie zamierzałem zniszczyć ulubionych,
skórzanych butów.
— Dzień
dobry! Witamy w Demmer’s House! Może skorzysta pan z oferty specjalnej? Dziś za
promocyjną cenę, szesnaście sześćdziesiąt sześć, otrzyma pan dowolną herbatę i
kawałek ciasta w zestawie z jedną z trzech puszek! — trajkotała mi nad uchem
ekspedientka.
Złożyłem
parasol, odwiesiłem go wraz z długim, czarnym płaszczem na wieszak i podszedłem
do lady.
— Mogę
zamienić herbatę na kawę? — zapytałem sceptycznie.
Nie miałem nawet gdzie usiąść, ale widać kobiecie to nie
przeszkadzało.
— Oczywiście!
Mamy do wyboru espresso, moccę, cafe late, kawę czekoladową, pistacjową,
pomarańczową, truskawkową…
—
Wystarczy mała czarna. I niech będzie z tym ciastkiem — przerwałem jej i
zacząłem rozglądać się za miejscem.
Jedyne
wolne siedzenia zajmowała jakaś długowłosa dziewczyna, która wpatrzona w ekran
komputera z pasją bawiła się kosmykiem ciemnych włosów. Samolubna i bezczelna.
Zajmować samotnie taki wielki stolik... Nie chciałem tego robić, ale nie miałem
wyjścia. Podszedłem do niej, licząc na to, że do czasu zjawienia się Michała
zdąży sobie pójść.
~*~
Pisałam
właśnie jakiś bełkot o panelach podłogowych, kiedy usłyszałam, jak ktoś zamawia
kawę. Nie było to zbyt trudne, bo siedziałam raptem kilka metrów od kasy, w
cichej herbaciarni, gdzie nikt nie rozmawiał, jakby się bał, że nie wypada.
Obejrzałam się na dziwnego człowieka, który przyszedł tu po filiżankę
najzwyklejszej kawy na świecie. Wysoki, szczupły, wyzuty, o podkrążonych
oczach, bladej cerze i czarnych włosach do linii szczęki. Wydawał się niewiele
starszy ode mnie, gdyby całą sylwetką nie pokazywał, jak bardzo był zmęczony
życiem.
Prychnęłam
pod nosem, a potem wróciłam do pisania. Nie zdążyłam jednak zrobić zbyt wiele,
bo po chwili mężczyzna stanął nade mną z kawą w ręce. Wściekłam się.
Nienawidziłam rozmawiać z nieznajomymi, tak samo jak nie znosiłam, gdy ktoś
przeszkadzał mi w pisaniu. Chyba pierwszy raz przytrafiało mi się coś takiego w
tym miejscu.
—
Przepraszam, mogę się do pani dosiąść? — zapytał z wymuszonym uśmiechem na
ustach.
— A
musi pan? — odparłam niechętnie.
Brunet
wyraźnie się zmieszał, ja zresztą też, ale w końcu doszliśmy do względnego
porozumienia. Usiadł na prześle naprzeciwko mnie i zaczął powoli sączyć kawę.
Chciałam tylko, żeby był cicho. Dopóki się do mnie nie odzywał, mógł sobie
siedzieć. Wygnam go, jak przyjdą
dziewczyny, chociaż pewnie nie zabawi tu tak długo. Pociągnęłam łyk
herbaty, przyjrzałam się nieznajomemu jeszcze raz i wróciłam do pisania.
~*~
Wcale
nie czułem się dobrze, zaczepiając jakąś nieznajomą, by się do niej dosiąść.
Jeszcze pomyślałaby, że próbuję ją poderwać – nic bardziej mylnego. Chciałem
zwyczajnie usiąść i odpocząć. Ciastko wyglądało zjadliwie, kawa smakowała kawą,
więc nie była zła.
Siedząca
naprzeciwko mnie dziewczyna ostentacyjnie stukała mocno w klawisze, dając mi
odczuć, że nie jestem mile widziany, ale nie zamierzałem ruszać się z miejsca.
Mogła odmówić, sama jest sobie winna.
Wyciągnąłem
telefon i napisałem kolejną wiadomość do Michała. Gdyby ktoś zabrał mi komórkę,
pewnie pomyślałby, że mu grożę. Nie wypierałbym się. Zanim odłożyłem urządzenie,
dźwięk przypomnienia przykuł uwagę siedzącej naprzeciwko dziewczyny. Nie
chciałem sprawiać jej problemów, w ogóle nie chciałem tu być.
Sięgnąłem
do kieszeni i wyciągnąłem listek tabletek. Gdyby nie przypomnienia,
zapominałbym je brać. Psychiatra mówił, że liczy się systematyczność i rutyna.
Dlatego właśnie zmieniłem miejsce zamieszkania i włóczyłem się po ulicach
obcego miasta, tak… Wziąłem chociaż tę tabletkę, żeby nieco wyzbyć się
hipokryzji.
— Nie
powinieneś zapijać ich kawą. Ona podnosi ciśnienie śródczaszkowe, między
innymi… — Usłyszałem z naprzeciwka.
W życiu
bym nie pomyślał, że zbierze jej się na rozmowy. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Nie potrafiłem rozmawiać z ludźmi.
—
Zawsze zapijam kawą — mruknąłem tylko, odwracając wzrok.
Wróciła
do swojego zajęcia. Klikała i klikała, przyprawiając mnie o ból głowy. Wziąłem
kolejną tabletkę tym razem przeciwbólową. Dziewczyna spojrzała na mnie
znacząco, a potem zamknęła komputer i napiła się herbaty. Nie, nie rozmawiaj ze mną. Tylko tego mi brakuje.
—
Kofeina działa przeciwbólowo. Mogłeś darować sobie paracetamol. — Dlaczego ona
mówiła do mnie na „ty”?
—
Przepraszam, pójdę zapalić — odparłem w desperackim geście ucieczki.
Brakowało
mi tylko anioła stróża, który będzie nade mną stał i powtarzał to, czego
nasłuchałem się od każdego, kogo znam. Źle się odżywiasz, źle bierzesz leki,
właściwie wszystko robisz źle, ogarnij się wreszcie, bo do końca życia będziesz
sam. Tak, jakbym miał coś przeciwko.
— Pójdę
z tobą — stwierdziła.
Bez
zmartwienia zostawiła komputer, wzięła papierosa i wyszła przed budynek, nie
kłopocząc się nawet, żeby założyć kurtkę. Że
też w tym dziurawym swetrze nie było jej zimno, przynajmniej zakrywał nogi, nie
przeziębi pęcherza. Nie wiem, czemu mnie to obchodziło, chyba próbowałem
uciec myślami od problemów.
Wziąłem
papierosa i szluga, dołączyłem do brunetki przed herbaciarnią i osłoniłem ją
niechętnie. Tak wypadało, ale przez to mokło mi ramię. Przeziębienie wisiało w
powietrzu, a jeszcze nie zacząłem nawet pracy…
~*~
Nie
mogłam się skupić, kiedy ten gbur z naprzeciwka ciągle coś połykał, szeleścił,
stukał albo dostawał powiadomienia o jakimś idiotycznym dźwięku. Nie mógł być
stąd, tu wszyscy używają samych wibracji, w przeciwnym wypadku z miasta słychać
byłoby tylko mieszanki popularnych piosenek i głupawych wycinków z filmików
znanych jutuberów.
Moją
uwagę zwróciły jednak jego tabletki. Pierwsza na pewno nie była przeciwbólowa,
druga to Panadol. Trochę się na tym znałam, miałam długi staż w ćpaniu leków
przeciwbólowych, bezskutecznych swoją drogą. Pisałam akurat tekst o kofeinie w
proszku, dlatego poczułam się w obowiązku poinformować go, że odżywiając się w
ten sposób, wpędzi się do grobu, ale widocznie mu się to nie spodobało. Nie
spodziewałam się podziękowania, ale ucieczki na papierosa też nie. To było
takie niehonorowe… Na dodatek wspomniał o paleniu i mnie też momentalnie
zachciało się wyjść. Dlatego poszłam z nim, a może raczej on ze mną, bo wyszłam
pierwsza.
Nie
zamierzałam bawić się w płaszcze na trzy minuty na deszczu, zbędny zachód. Nie
byłam z cukru (tak, często to powtarzałam), nie było mi zimno, w ogóle rzadko
marzłam. Zdecydowanie częściej dokuczał mi upadł. Mężczyzna wyszedł chwilę później
i zasłonił mnie parasolem. Spojrzałam na niego wściekle, nie wiedząc, co on
sobie właściwie wyobrażał. Powinnam mu teraz podziękować? On za radę nie
podziękował, więc i ja nie zamierzałam.
Odpaliłam
papierosa i z wojowniczym nastawieniem wdychałam dym w płuca, wypuszczając go
po chwili w postaci małych kółeczek z dziurką.
—
Setki? — zapytał zdziwiony.
A
wydawało mi się, że z nas dwojga to on bardziej nie chciał rozmawiać.
Wzruszyłam ramionami i powróciłam do palenia. Nie zamierzałam mu się tłumaczyć,
to moja sprawa, co i jak paliłam. Fakt, że po bliższym przyjrzeniu mu się
wyglądał całkiem atrakcyjnie, nie oznaczał, że planowałam wyspowiadać mu się z
całego życia.
— To
niezdrowe, powinnaś palić krótkie. I lżejsze. Przynajmniej Marlboro, dobra
trucizna — dodał niewzruszony.
— Nie
podziękuję ci — burknęłam w końcu.
— Za
co?
— Nie
podziękowałeś za radę, ja też nie zamierzam. Kultura działa w dwie strony. Nie
będę się starać dla kogoś, kto na to nie zasługuje — wyjaśniłam zirytowana.
Wyrzuciłam
niedopałek do popielniczki, która pojawiła się przed drzwiami mniej więcej w
tym samym okresie, w którym zaczęłam tu stale bywać, a potem wróciłam do
stolika, otworzyłam komputer i postanowiłam więcej nawet nie patrzeć na
mężczyznę. Bezczelny buc.
~*~
Ja
naprawdę nie rozumiałem młodzieży. Miałem raptem dwadzieścia sześć lat, dwa
doktoraty i nigdy nie byłem zbyt towarzyski, właściwie unikałem wszelkich
spotkań, ale nie sądziłem, że ktoś młodszy ode mnie o zaledwie kilka lat będzie
aż taką zagadką. Mijając stolik, śmignęła mi przed oczami jej legitymacja. Z
automatu zerknąłem na datę urodzenia. Imię, nazwisko czy wydział ani trochę
mnie nie obchodziły. I tak zaraz bym zapomniał.
Chciałem
odwdzięczyć się za radę, bo ostatecznie uznałem, że tak wypadało. Wyglądało
jednak na to, że powinienem był wychwalać ją pod niebiosa kilka minut
wcześniej, bo tego oczekiwała. Przynajmniej była szczera. Jasno określiła, że
nie będzie kulturalna, więc i ja mogłem sobie odpuścić. Właściwie różniło się
to tylko moim stanem emocjonalnym – już nie czułem potrzeby nawiązywania
niezręcznej rozmowy.
Jednak
siedzenie w milczeniu wcale nie było bardziej komfortowe. Michał przestał
odpowiadać na wiadomości, a ja nie miałem nawet co przeglądać w Internecie. Nie
przepadałem za nim, wolałem poczytać jakieś artykuły naukowe, ale znów zamknęli
serwer, z którego pobierałem książki, więc właściwie nie zostało mi nic.
—
Przepraszam — westchnąłem zdesperowany, widząc, że znów przyglądała mi się zza
krawędzi ekranu.
— Za?
— Sam
nie wiem, po prostu przyjmij przeprosiny.
— Niech
będzie, przyjmuję — stwierdziła i ponownie zamknęła komputer. — Bez imion,
nazwisk i zawodów. Możemy porozmawiać, ale nie chcę niczego o tobie wiedzieć.
Więcej się nie zobaczymy, bo to nie miejsce dla ciebie. To moje miejsce, więc
nie ma sensu poznawać się bliżej. Umilimy sobie oczekiwanie, to wszystko. Może
być? — zaproponowała tak… Szczerze, że aż mnie zamurowało.
Dawno
nie spotkałem kogoś, kto w tak bezpośredni sposób łamach wszelkie społeczne konwenanse.
Wyłożyła kawę na ławę i chociaż brzmiało to co najmniej odpychająco, układ
idealnie mi pasował.
Skinąłem
twierdząco głową, a kiedy się skrzywiła, potaknąłem słownie. Nigdy nie uważałem
się za niekulturalnego, za wybitnie grzecznego również nie, ale przy niej
miałem wrażenie, że jestem ostatnią szują. Może i byłem. Przynajmniej tak się
czułem, fizycznie i psychicznie. Nienawidzę
przeprowadzek.
Rozmawiałem
z dziewczyną przez kilka godzin. Zaskakująco, rozmowa się kleiła, chociaż poza
rokiem jej urodzenia nie dowiedziałem się niczego istotnego. Gdybym chciał ją
znaleźć, nie miałbym szans, za to wymieniliśmy się poglądami filozoficznymi,
opiniami na temat przemysłu księgarskiego i kilkoma innymi cennymi informacjami.
W końcu jednak przyszedł Michał. Pożegnałem się z nieznajomą i wyszedłem razem
z nim, by ostatecznie wrócić do jednej z tych Cost.
~*~
Dziwaczny
facet sobie poszedł. Przyszedł po niego nie mniej dziwaczny, nieco wyższy
(jakby ten pierwszy nie był wystarczająco wysoki…) dziwak w skórzanej kurtce z
kaskiem w ręku. Kiedy wspomniał o motorze, amator kawy się obruszył, ale szybko
zrezygnował z wymówek i wyszedł. Pewnie nie chciał robić kochankowi sceny w
herbaciarni. Słusznie, brudy powinno się prać w samotności.
Ja
dalej siedziałam przed komputerem. Wróciłam do zleceń, ale nie mogłam się na
nich skupić. Wszystkie były irytujące, nudne, za słabo płatne i zwyczajnie nie
miałam nastroju. Od smrodu kawy rozbolała mnie głowa. Wyciągnęłam z kieszeni
okrągłą tabletkę, włożyłam ją do ust i zapiłam herbatą. Herbatą można – upewniłam sama siebie, wracając myślami do rady,
którą obdarowałam nieznajomego.
Nie
powiedziałam o spotkaniu koleżankom. Kiedy się zjawiły, zdążyłam już zapomnieć,
że w ogóle kogokolwiek widziałam. Miałyśmy tyle do obgadania! Nie widziałyśmy się
właściwie przez cały kwartał. Marta pracowała w rodzinnym mieście, a Eliza
jeździła po świecie. Ja za to zostałam w mieście, żeby całe wakacje pilnie
uczyć się japońskiego. Planowałam zostać tłumaczką, chociaż bez dyplomu z
japonistyki nie miałam zbyt dużych szans. Nie zrażałam się, kto wie, co
przyniesie przyszłość.
W
każdym razie miałyśmy mnóstwo rzeczy do omówienia. Niezwykłe miejsca i egzotyczni
faceci Elizy uzupełnieni o skąpane w słońcu zdjęcia zjadły prawie cały wieczór,
przynajmniej tę jego część, której nie przejęły uliczne korki.
Do domu
wracałam na piechotę. Mieszkałam niedaleko kampusu głównego, właściwie
naprzeciwko BUWu, w niewielkiej kawalerce, którą jakimś cudem udało mi się
wynająć po absurdalnie niskiej cenie. Nie było w niej luksusów, ale miała
cztery ściany, łazienkę, kuchnię i stały dostęp do szybkiego Internetu – a
tylko tego potrzebowałam. Reszta była bez znaczenia, nie miałam wielkich
wymagać. Grunt, żeby było cicho, a w takim miejscu nie bywało głośno, chociaż
można by się spodziewać czegoś zgoła odmiennego.
Otworzyłam
drzwi kodem, weszłam na drugie piętro schodami i po chwili byłam w domu. Nikt
na mnie nie czekał, jedynie przeciąg zaświszczał radośnie, kiedy weszłam do
środka. Byłam zmęczona, ale musiałam powtórzyć jeszcze kilka zagadnień z
gramatyki. Nie chciałam wyjść na debila na pierwszych zajęciach. Magisterki się
za to nie obawiałam, stare śmieci, z zaliczeniem nie powinno być żadnego
problemu. Zrobiłam sobie herbatę i usiadłam na rozkładanej wersalce z laptopem
na kolanach. Włączyłam składankę muzyki klasycznej, która miała podobno pomagać
w nauce, i odpłynęłam w świecie chińskich znaczków.
Interesujące ... Zapowiada się bardzo ciekawie . Czuję , że jeszcze tych dwoje spotka się prędzej czy później . No i kolejne przeczucie , że zdarzy się to na uczelni , gdzie chłopak zacznie prace , a dziewczyna naukę . Ogólnie bardzo mi się podobało , czekam na kolejny rozdział i życzę weny ! :D
OdpowiedzUsuń- Lady Fox -
Dzięki! Wreszcie jakiś koemntarz, jakoś pusto tu było xD. Cieszę się, że Ci się podoba. Generalnie to jest bardzo specyficzne i raczej nie znajdzie zbyt wielu fanów, ale strasznie się tym jaram, więc będę pisać póki mi nie zbrzydnie xD.
UsuńNo chyba zostanę tutaj na dłużej :D z nudów włączyłam sobie któryś tam rozdział Dziwaka i szczerze mi się spodobało. Teraz będę nadganiać rozdziały ( może mi się uda ale znając mój zapał... xd) bo jak na razie patrze to moje klimaty ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Rozdział bardzo mi się spodobał (w szczególności duża ilość czarnego humoru). Świetnie zbudowane portrety postaci, to przyznaję ;) Zabieram się za kolejne rozdziały.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)