Nowy rozdział <3.
Co stało się z Ame? Czy się znajdzie? Dowiecie się w rozdziale.
Nie mam weny na przedmowę, wybaczcie. Zbyt dużo rzeczy dziś zrobiłam, mózg mi już wysiadł xD.
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI DNIA KOBIET :*.
Co stało się z Ame? Czy się znajdzie? Dowiecie się w rozdziale.
Nie mam weny na przedmowę, wybaczcie. Zbyt dużo rzeczy dziś zrobiłam, mózg mi już wysiadł xD.
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI DNIA KOBIET :*.
======================
W nocy, to
znaczyło koło pierwszej, zebrało mi się na spacer. Napisałam, co miałam
napisać, więc mogłam sobie na to pozwolić. Było całkiem przyjemnie – przestał
wiać wiatr i jedynie śnieg prószył lekko z nieba, wiec warunki były niemal
idealne. Ubrałam się, założyłam słuchawki na uszy i wyszłam z domu. Wiedziałam,
że będzie mnie nosić w stronę domu Michaelisa, dlatego już na początku ruszyłam
w przeciwną stronę. Miałam jednak rację i z każdą chwilą magicznie zbliżałam
się do uczelnianego kampusu.
Pomyślałam
więc, że wejdę na jego teren przez jedną z zepsutych bram na tyłach, żeby
wmawiać sobie, że właśnie to planowałam od początku. Czasami przychodziłam pod
stary BUW w środku nocy. Sporadycznie, ale bywały dni, kiedy miałam odpowiedni
nastrój na ten konkretny widok. To był właśnie taki dzień.
Odśnieżyłam
ławkę i usiadłam na jej skraju, wpatrując się we śnieg błyszczący w świetle
jednej z latarni nieopodal. Miałam dobry nastrój, ale czegoś mi brakowało.
Próbowałam wymyślić, czym owo coś mogło być, ale nie szło mi zbyt dobrze. Nie
miałam też jakoś nieprzeciętnie dużo czasu, bo u stóp drzwi budynku zobaczyłam
kotka. Ciężko było stwierdzić, jakiego był koloru, bo nocą wszystkie wyglądały
tak samo, ale nie był zbyt duży i zdawało mi się, że raczej nie zwykł spędzać
zimy na zewnątrz, bo cały się trząsł i nerwowo kręcił łebkiem, żeby strącić z
niego śnieg.
Kochałam koty,
dlatego od razu zwlekłam się z ławki, wyciągnęłam jakąś czekoladkę z kieszeni i
podeszłam do zwierzątka. Wydawało się dziwnie znajome, a im bliżej podchodziłam
i im dłużej patrzyłam, tym bardziej przekonywałam się, że opatrzność tym razem
mnie kochała.
— Ame! —
krzyknęłam radośnie, na co kot zareagował cichym mruknięciem.
Nie myliłam
się, to zdecydowanie był kot dziwaka. Tylko co on robił na zewnątrz? Wzięłam go
na ręce, rozpięłam kurtkę i wsadziłam go do środka, żeby się ogrzał. Był cały
zmarznięty i w dalszym ciągu drżał, ale uparcie lizał mnie po twarzy.
— Co ten twój
pan? Wyrzucił cię? — przesłuchiwałam zwierzątko; dałabym sobie głowę uciąć, że
miauknął „nie”! — Zabiorę cię do domu, a jutro oddamy cię twojemu panu, dobrze?
Kot ugniótł
parę razy moja pierś i przytulił się do niej, dając tym samym znać, że było mu
na tyle dobrze, że gotów był pójść ze mną, gdziekolwiek planowałam go zabrać.
Wiedziałam, że powinnam napisać do dziwaka najlepiej od razu, by jeszcze tej
nocy zabrał Ame do siebie, ale bałam się, że mi wypadnie z rąk, poza tym też
chciałam spędzić z nim trochę czasu. W końcu byłam jakąś tam jego ciotką czy
kimś…
W mieszkaniu
znalazłam coś, co mogło nadawać się do jedzenia dla kota. Wyłożyłam na talerzyk
i podsunęłam zwierzęciu, a sama wskoczyłam do łóżka z papierosem w ręce i
wyciągnęłam telefon.
„Jak ma się
twój kot? Mam nadzieję, że nie wyrzuciłeś go z domu.”
Napisałam i
podekscytowana czekałam na odpowiedź. Spodziewałam się smsa, ale zamiast tego
otrzymałam wibracje. Musiał być naprawdę zdesperowany, skoro zadzwonił.
— Kate, błagam
cię, nie żartuj sobie. Nienawidź mnie, wygadaj wszystko dziekanowi, nieważne!
Tylko powiedz, gdzie jest Ame! — krzyczał do słuchawki dziwak.
Naprawdę był
zdesperowany. Nawet nie dał mi chwili, żebym coś powiedziała. Dopiero gdy
zabrakło mu tlenu, zdołałam się wciąć.
— Jest u mnie.
Wracaj do domu, bo zamarzniesz, dziwaku. Przyniosę go jutro rano.
— Nie! Przyjdę
po niego! Jestem obok, będę za pięć minut!
— Przyniosę go
jutro. Nie próbuj tu leźć, nie otworzę — oświadczyłam twardo i rozłączyłam się.
Wejście w
interakcję z Michaelisem było czymś ważnym, nie byłam na to przygotowana.
Chciałam skorzystać z okazji, by wyjaśnić mu wszystko i może wrócić do tego, co
było. Nie mogłam więc zrobić tego tak bez przemyślenia. Poza tym kot musiał się
wygrzać, a ja musiałam iść spać. Sebastian wiedział, że nic mu nie było, też
powinien wracać. Już głos miał
zachrypnięty, rozchoruje się.
Wolałam przyjść
do wykładowcy rano. Na jego terytorium
mogłam mieć pewność, że mnie wysłucha, bo nie należał do tych, którzy siłą
wypychaliby innych przez drzwi. Tak było mi zwyczajnie wygodniej. Nie mogłam
zmarnować szansy – takie jak ta nie trafiały się zbyt często.
~*~
Jakże ja się
cieszyłem, kiedy okazało się, że Ame jest bezpieczny! Pal sześć, że był z Kate!
Olać, że pewnie nakarmi go jakimś niezdrowym, słonym gównem, a ja będę musiał
stanąć z nią twarzą w twarz i… NIEWAŻNE! Liczyło się tylko to, że kot było cały
i zdrowy i jakimś cudem go nie straciłem. Widać opatrzność chociaż raz się do
mnie uśmiechnęła. Nie spodziewałem się tego, ale może, po tak długim czasie,
moje starania warte były docenienia? Nie, żebym osiągnął coś na tyle
imponującego, by warto było to nagradzać, ale pomarzyć nie szkodziło.
Kiedy emocje
nieco opadły, spaliłem fajka i wreszcie zdołałem znaleźć sobie jakieś miejsce,
to jest: w domu we własnym łóżku. Zacząłem się zastanawiać, jak poradzę sobie z
porannym spotkaniem. Przede wszystkim chciałem się wyspać – z jasnym umysłem
miałem większą szansę na sukces. Poza tym nie byłem w stanie zrobić nic więcej.
Ile razy nie przygotowałem się do spotkania z dziewczyną, zawsze kończyło się tragicznie.
Uznałem więc, że skupię się na ograniczeniu zdenerwowania, bo jeśli coś miało
pójść nie tak, to na pewno właśnie w ten sposób się potoczy.
I tak nie
mogłem zasnąć. Bez tabletek to była istna katorga. Miałem tylko kodeinę, która
nie działała usypiająca. Zabiła ból, ale słodka nieświadomość nie nadchodziła i
z każdą minutą wzbierała we mnie coraz większa frustracja. Marzyłem o tym, by
kiedyś zwyczajnie położyć się do łóżka, odleżeć te swoje dwadzieścia –
trzydzieści minut, i zasnąć jak wszyscy normalni ludzie. Naprawdę nie chciałem
wiele, po prostu brakowało mi poczucia, że wszystko ze mną w porządku.
Byłem ciekaw,
jak bym się czuł, gdybym nagle, z dnia na dzień, wszystkie moje dolegliwości
zniknęły. Po chwili rozważań doszedłem jednak do przerażającego wniosku, że
moje choroby, bóle, bezsenności i uzależnienia definiowały mnie tak silnie, iż
bez nich nie potrafiłbym określić, kim właściwie jestem. Świadomość, że mógłbym
wpaść w depresję, bo nie mam depresji z powodu posiadania jednego z najbardziej
wadliwych organizmów na ziemi, przyprawiała mnie o… depresję. Paradoks jak się
patrzy.
— Papieros —
westchnąłem na głos, sięgając po paczkę.
Podobno tytoń
nie pomagał w zasypianiu, rozbudzał i takie tam… Uważałem, że to kwestia
psychosomatyki. Gdybym wmówił sobie, że papierosy działają nasennie, przez
pierwszy kilka nocy nawet zauważyłbym różnicę. Dlatego właśnie nie wierzyłem w
te wszystkie brednie, które nie mogły mnie zabić i wcale nie były mi na rękę –
dzięki temu czułem się odrobinę szczęśliwszy. A spać i tak dalej nie mogłem,
chociaż minuty pędziły niemiłosiernie, jakby też nie mogły się doczekać, gdy
ponownie przytulę kota.
Nie pamiętałem,
kiedy zasnąłem, ani tym bardziej w jakich
okolicznościach. Gdy się przebudziłem, zorientowałem się jedynie, że zmógł
mnie któryś papieros, bo zasnąłem z jednym w dłoni, a na podłodze leżała
niewielka kupka popiołu. Nawet mnie to nie zdenerwowało, właściwie ucieszyłem
się, że nie pamiętałem wschodu słońca – to był już jakiś postęp.
Podniosłem się
niezwykle rześki jak na siebie i od razu zabrałem się za sprzątanie,
przygotowywanie kotu wymarzonego śniadania i zrobienie kilku kanapek dla
Katarzyny, gdyby miała ochotę coś zjeść. Wypadało. Wcale nie dlatego, że tak
naprawdę chciałem spędzić z nią trochę czasu, nawet jeśli ponownie miałaby
zagrozić mojej względnie bezpiecznej sytuacji życiowej. I tak zbliżały się święta, kolejna kłótnia zwyczajnie by się rozeszła…
Chyba. Sam nie wiem. Zdecydowanie zbyt luźno do tego podchodzę!
Gdy skończyłem
przygotowywać śniadanie, zorientowałem się, że nie mam w domu żadnej herbaty.
Wiedziałem, że ją lubiła, a biorąc pod uwagę nasze obecne stosunki, jeśli
chciałem zamienić z nią kilka zdań, powinienem wykazać się inicjatywą.
Wprawdzie dziewczyna nie powiedziała, o której zamierza się u mnie zjawić, ale
byłem pewien, że to na pewno nie będzie siódma rano.
Pospiesznie
narzuciłem płaszcz, wziąłem portfel i wybiegłem z domu, kierując się na Nowy
Świat. Był tam jakiś sklep z herbatą i akcesoriami, liczyłem na to, że
sprzedawca pomoże mi wybrać coś dobrego, bo szczerze mówiąc, nie wiedziałem na
temat tego suszonego paskudztwa zupełnie nic.
Do domu
wróciłem biedniejszy o siedemdziesiąt złotych, ale za to zaopatrzony w puszkę
herbaty wyglądającą jak książka. Chłopak, z którym rozmawiałem – jak nic
homoseksualista, wyczuwałem ich na kilometr – zarzekał się, że nie jest taka
droga bez powodu. Podobno to jakaś wysokiej jakości mieszanka, bla bla bla, bla
bla, bla bla bla… Herbata. Wziąłem, bo wolałem być w domu, na wszelki wypadek.
Otworzyłem
nawet tę całą Basilur Tea Book Winter story vol. 2, ciekaw, co w niej takiego
doskonałego. Pachniała całkiem ładnie jak na herbatę i wyglądała ekskluzywnie.
Zacząłem się zastanawiać, czy nie przesadziłem, ale zaraz potem te myśli
wyparła irracjonalna obawa, że powinienem zacząć od pierwszego tomu, ale
takowego nie było na stanie w sklepie. Popukałem się w głowę, a potem usiadłem
w skórzanym fotelu i wpatrywałem się w spadające za oknem płatki śniegu.
~*~
Głupia byłam,
że nie ustaliłam godziny spotkania. Niby to ja się obraziłam, więc nie powinnam
się przejmować takimi konwenansami, ale skąd miałam wiedzieć, że Michaelis nie
będzie spał? Albo że nie zastanę go wraz z tym całym Stawskim? Jego wolałam nie
widzieć. Po tym, co powiedział mi w swoim gabinecie, znalazł się na szczycie
listy „to kill”.
Ostatecznie
uznałam, że jedenasta była optymalną godziną. Zbyt późno na śniadanie – więc
nie będę się bez sensu narzucać. Zbyt wcześnie na obiad – patrz punkt pierwszy.
Poza tym wiedziałam, że od dziesiątej do trzynastej Stawski powinien mieć w
tych godzinach zajęcia z zaocznymi, więc nie powinien być u Sebastiana.
Zapakowałam Ame
do niewielkiej, podróżnej torby, zaraz po tym, jak ubrałam się w pierwszy
lepszy zestaw ubrań, w których wyglądałam nieco schludniej niż bezdomny, a
potem wyszłam, całą drogę walcząc papierosami ze zżerającym mnie stresem. Jakaż
ja byłam nieasertywna, to aż ręce opadały. Powinnam po prostu być obrażona,
szczególnie że i tak będę się zachowywać jak urażona księżna i zapewne ze
spotkania wyjdzie jedno wielkie fiasko. I w ogóle nie wiedziałam, po co oddanie
kota nazywałam spotkaniem, jakbym sobie po nim cokolwiek wyobrażała.
— Przecież nie
potrzebuję ludzi, to tylko problemy — oświadczyłam na środku ulicy, udając
przed mijającą mnie staruszką, że rozmawiam przez telefon.
I tak by nie
zauważyła, że trzymam przy uchu samą rękę. Babcie w ostatnich latach zdążyły
się już nauczyć, że ludzie bez ostrzeżenia zaczynają mówić w przestrzeń.
Początkowo zabawnie obserwowało się ich konsternację, ale świat idzie na przód,
no i w końcu musiały się dostosować do nowej rzeczywistości.
Chwilę
pokręciłam się pod jego klatką, paląc – jak sobie obiecałam – ostatniego
papierosa. Od ciągłego trzymania go w dłoni, strasznie zmarzły mi palce.
Zrobiły się czerwone i zaczęły szczypać – to był znak, by w końcu zadzwonić.
Przynajmniej padał śnieg, a ja kochałam śnieg. Dodawał mi otuchy.
— Dzień dobry,
przyniosłam kota — powiedziałam, na
wszelki wypadek po japońsku, gdy usłyszałam charakterystyczny dźwięk
podnoszenia słuchawki domofonu.
Dobrze, że to
nie był jeden z tych supernowoczesnych budynków, w których były kamerki, bo
gdyby mnie zobaczył… Szkoda gadać. W odpowiedzi usłyszałam twierdzące
mruknięcie i sygnał odblokowujący magnetyczny zamek.
Weszłam do
środka i przez moment rozglądałam się jak głupia, zanim przypomniałam sobie, na
którym piętrze mieszkał. Wjechałam windą, podeszłam pod drzwi i wcisnęłam
dzwonek. Reakcja była natychmiastowa, jakby mężczyzna cały czas czatował pod
drzwiami, czekając na ten moment.
Gdy tylko
dzieląca nas przestrzeń zniknęła, Michaelis krzyknął radośnie imię kota i
wyciągnął go z torby, zupełnie mnie ignorując. Nie wiedziałam, czy był tak
głupi, złośliwy, niekulturalny, czy zwyczajnie byłam mu już tak bardzo
obojętna. Ale poczułam się paskudnie. Miałam się odwrócić i wycofać, ale wtedy
kot zahaczył pazurem o materiał mojego płaszcza.
— Przepraszam,
poniosło mnie. Strasznie się o niego martwiłem — odezwał się do mnie Sebastian,
uśmiechając się niepewnie i z nutą zażenowania. — Napijesz się czegoś? — zaproponował.
Cieszyłam się z
tego krótkiego do bólu wyeksploatowanego pytania, ale całe moje ciało
sabotowało umysł, chcąc się wycofać. Język zaplątał się w supełek, ręce
zamarły, a kolana zaczęły drżeć. Z kolei miałam wrażenie, że stopy same rwą się
z powrotem do windy.
— Chętnie… —
wydusiłam w końcu, niebywale zażenowana sama sobą.
Wykładowca
odsunął się, postawił kota na górze półki na buty i wziął ode mnie płaszcz.
Miał na sobie granatowy sweter z golfem, luźnawe jeansy i te rękawiczki, z
którymi nigdy się nie rozstawał. Wydał mi się niezwykle… przytulny – chociaż to
słowo chyba nie pasowało zbytnio do człowieka. Mężczyzna się uśmiechał, krzątał
nerwowo po korytarzu, szukając dla mnie kapci i przepraszając za chłód, z
którego byłam właściwie zadowolona. W przeciwieństwie do tego, co zaprezentował
chwilę wcześniej, zaczął mnie traktować jak bardzo ważnego, długo wyczekiwanego
gościa. Poczułam się miło, ale cholernie nieswojo. Przygotowywałam się na wiele
rzeczy, ale nie na to.
— Herbata,
prawda? Usiądź w salonie, za chwilę przyniosę. Rzadko parzę, musisz chwilę
poczekać — wyjaśnił, prowadząc mnie do salonu. Usiadłam na kanapie naprzeciwko
stolika do kawy.
Udając pewną
siebie, założyłam jedną nogę na drugą, a potem podziękowałam w duchu kotu,
który wskoczył mi na kolana, pozwalając na chwilę się czymś zająć.
Próbowałam
dojść do tego, o co mogło chodzić Michaelisowi. Był taki miły i niezwykle się
starał, a ja zbyt wiele sobie wyobrażałam. Nie chciałam tego robić, dlatego
próbowała przywołać myśli do porządku, ale nie umiałam.
~*~
Zdenerwowałem
się, kiedy wreszcie zadzwoniła, przygotowywałem się do tego spotkania tak
długo, że ostatecznie nie czułem się ani odrobinę gotów. Na dodatek zacząłem od
złego pierwszego wrażenia – jakże by inaczej: zamiast się przywitać, rzuciłem
się na kota. Ale tak bardzo mi go brakowało… Starałem się zreflektować, ale
niezbyt przyjazna mina Katarzyny sugerowała, że wszystko zepsułem.
Liczyłem więc
na to, że wkupię się w jej łaski herbatą. W końcu była droga i podobno dobra.
Nie miałem żadnych eleganckich filiżanek, więc podałem napar w kubku. Chyba
zacząłem zbytnio się przejmować, bo nie dość, że przygotowałem porcję dla niej,
to wziąłem też jedną dla siebie. Kubki wraz z małymi talerzykami i jednym
większym – pełnym kanapek – zaniosłem do salonu. Przestawiłem wszystko na
stolik i przez moment zastanawiałem się, gdzie usiąść.
Zająłem fotel,
nie chcąc zbytnio jej osaczać, wciąż wisiała nade mną groźba pozwu o
molestowanie, wolałem zachować bezpieczną odległość.
Dziewczyna
spojrzała na mnie, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na moich drżących, okrytych
w delikatnym materiale dłoniach. Potem zerknęła na kubki i wzięła jeden z nich.
Powąchała napar, uśmiechnęła się lekko pod nosem i spróbowała go.
Serce podeszło
mi do gardła, jakbym brał udział w finale jakiegoś kulinarnego konkursu, od
którego zależała cała moja przyszłość. Kate jednak odstawiła kubek z powrotem,
nie skomentowawszy naparu ani słowem.
— Chciałeś o
czymś porozmawiać? — zapytała chłodno, głaszcząc Ame po plecach.
— Eee… — To
zacząłem, Mount Everest elokwencji, kurwa. — Chciałem podziękować za opiekę nad
Ame — wydusiłem, wcale, ale to ani odrobinę – no skądże, nie mijając się z
prawdą, zatajając co najmniej trzy inne tematy, które chciałbym poruszyć.
— Żaden
problem. Kot nie jest winien głupoty swego pana — odparła, siadając po turecku
na kanapie.
Nie wiedziałem,
jak to odbierać. Sądziłem, że jesteśmy teraz na tak oficjalnej stopie, że nie
wypadało jej siedzieć w taki sposób, ale call girl zawsze mąciła mi w głowie.
Nie potrafiłem jej rozgryźć. Cieszyłem się tylko, że czuła się swobodnie, może
przestała mieć mnie za gwałciciela, zboczeńca i znienawidzonego wroga
publicznego. Byłbym niezwykle rad.
— Racja —
przytaknąłem, pomijając temat Michała, który był pośrednią przyczyną naszego
spotkania. — Właściwie jest jeszcze coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać…
— Bardziej
filmowym tekstem nie mogłeś rzucić? — Zirytowane prychnięcie nie rokowało
najlepiej, ale teraz już chyba nie mogłem się wykręcić.
— Wybacz,
kontakty międzyludzkie to nie mój konik.
— Zauważyłam.
— Chciałbym
przeprosić za to, co zrobiłem. Nie powinienem. Cała ta sytuacja i to, co stało
się potem, to moja wina, wiem o tym.
— Gratuluję. —
Od jej komentarzy zaczynało mnie mdlić.
Trzymałem w
dłoniach kubek, wcale nie mając ochoty się z niego napić, ale kiedy na mnie
spojrzała, zmarszczyłem brwi i walecznie zamoczyłem usta w herbacie. Wiedziała,
że jej nie cierpię, powinna dostrzec gest dobrej woli i… Chociaż spróbować dać
mi szansę! Powtórzę się: dlaczego mi w
ogóle na tym zależy?
—
Siedemdziesiąt złotych w błoto, cholera! Wybacz, nie sądziłem, że to będzie
takie paskudne. Ten gnojek mi za to zapłaci — uniosłem się, ukierunkowując całą
złość i stres na biednego chłopaczka od herbaty.
Katarzyna
parsknęła śmiechem. Natychmiast zasłoniła usta i zawstydziła się, ale
widziałem, że jej oczy dalej błyszczą rozbawieniem. Co ją właściwie tak bawiło?
— Kupiłeś
Basilura? Tak sądziłam, ale nie chciało mi się wierzyć. Zasłużyłeś na szansę,
wysłucham cię — powiedziała, pijąc herbatę dalej.
Ahahaha! Rzucił się na kota! No ale tak... Tak długo się przygotowywał psychicznie a jak przyszlo co do czego to kurwa twoja mać! Heheheh , Nami niech Kasia trochę ulży Sebastianowi bo ona go zamęczy!
OdpowiedzUsuńGdyby ona potrafiła to z pewnością by to zrobiła xD. Rzecz w tym, że oni oboje są tacy niedostosowani do życia, że może być ciężko xDDDD.
UsuńRozdział świetny, ale i tak oscarową rolę, odegrała herbata xD
OdpowiedzUsuńNo bo herbatka zawsze na propsie <3.
Usuń