Dziwak z dyplomam – 19

Nowy rozdział <3.
Co stało się z Ame? Czy się znajdzie? Dowiecie się w rozdziale. 
Nie mam weny na przedmowę, wybaczcie. Zbyt dużo rzeczy dziś zrobiłam, mózg mi już wysiadł xD.

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI DNIA KOBIET :*.

======================

W nocy, to znaczyło koło pierwszej, zebrało mi się na spacer. Napisałam, co miałam napisać, więc mogłam sobie na to pozwolić. Było całkiem przyjemnie – przestał wiać wiatr i jedynie śnieg prószył lekko z nieba, wiec warunki były niemal idealne. Ubrałam się, założyłam słuchawki na uszy i wyszłam z domu. Wiedziałam, że będzie mnie nosić w stronę domu Michaelisa, dlatego już na początku ruszyłam w przeciwną stronę. Miałam jednak rację i z każdą chwilą magicznie zbliżałam się do uczelnianego kampusu.
Pomyślałam więc, że wejdę na jego teren przez jedną z zepsutych bram na tyłach, żeby wmawiać sobie, że właśnie to planowałam od początku. Czasami przychodziłam pod stary BUW w środku nocy. Sporadycznie, ale bywały dni, kiedy miałam odpowiedni nastrój na ten konkretny widok. To był właśnie taki dzień.
Odśnieżyłam ławkę i usiadłam na jej skraju, wpatrując się we śnieg błyszczący w świetle jednej z latarni nieopodal. Miałam dobry nastrój, ale czegoś mi brakowało. Próbowałam wymyślić, czym owo coś mogło być, ale nie szło mi zbyt dobrze. Nie miałam też jakoś nieprzeciętnie dużo czasu, bo u stóp drzwi budynku zobaczyłam kotka. Ciężko było stwierdzić, jakiego był koloru, bo nocą wszystkie wyglądały tak samo, ale nie był zbyt duży i zdawało mi się, że raczej nie zwykł spędzać zimy na zewnątrz, bo cały się trząsł i nerwowo kręcił łebkiem, żeby strącić z niego śnieg.
Kochałam koty, dlatego od razu zwlekłam się z ławki, wyciągnęłam jakąś czekoladkę z kieszeni i podeszłam do zwierzątka. Wydawało się dziwnie znajome, a im bliżej podchodziłam i im dłużej patrzyłam, tym bardziej przekonywałam się, że opatrzność tym razem mnie kochała.
— Ame! — krzyknęłam radośnie, na co kot zareagował cichym mruknięciem.
Nie myliłam się, to zdecydowanie był kot dziwaka. Tylko co on robił na zewnątrz? Wzięłam go na ręce, rozpięłam kurtkę i wsadziłam go do środka, żeby się ogrzał. Był cały zmarznięty i w dalszym ciągu drżał, ale uparcie lizał mnie po twarzy.
— Co ten twój pan? Wyrzucił cię? — przesłuchiwałam zwierzątko; dałabym sobie głowę uciąć, że miauknął „nie”! — Zabiorę cię do domu, a jutro oddamy cię twojemu panu, dobrze?
Kot ugniótł parę razy moja pierś i przytulił się do niej, dając tym samym znać, że było mu na tyle dobrze, że gotów był pójść ze mną, gdziekolwiek planowałam go zabrać. Wiedziałam, że powinnam napisać do dziwaka najlepiej od razu, by jeszcze tej nocy zabrał Ame do siebie, ale bałam się, że mi wypadnie z rąk, poza tym też chciałam spędzić z nim trochę czasu. W końcu byłam jakąś tam jego ciotką czy kimś…
W mieszkaniu znalazłam coś, co mogło nadawać się do jedzenia dla kota. Wyłożyłam na talerzyk i podsunęłam zwierzęciu, a sama wskoczyłam do łóżka z papierosem w ręce i wyciągnęłam telefon.
„Jak ma się twój kot? Mam nadzieję, że nie wyrzuciłeś go z domu.”
Napisałam i podekscytowana czekałam na odpowiedź. Spodziewałam się smsa, ale zamiast tego otrzymałam wibracje. Musiał być naprawdę zdesperowany, skoro zadzwonił.
— Kate, błagam cię, nie żartuj sobie. Nienawidź mnie, wygadaj wszystko dziekanowi, nieważne! Tylko powiedz, gdzie jest Ame! — krzyczał do słuchawki dziwak.
Naprawdę był zdesperowany. Nawet nie dał mi chwili, żebym coś powiedziała. Dopiero gdy zabrakło mu tlenu, zdołałam się wciąć.
— Jest u mnie. Wracaj do domu, bo zamarzniesz, dziwaku. Przyniosę go jutro rano.
— Nie! Przyjdę po niego! Jestem obok, będę za pięć minut!
— Przyniosę go jutro. Nie próbuj tu leźć, nie otworzę — oświadczyłam twardo i rozłączyłam się.
Wejście w interakcję z Michaelisem było czymś ważnym, nie byłam na to przygotowana. Chciałam skorzystać z okazji, by wyjaśnić mu wszystko i może wrócić do tego, co było. Nie mogłam więc zrobić tego tak bez przemyślenia. Poza tym kot musiał się wygrzać, a ja musiałam iść spać. Sebastian wiedział, że nic mu nie było, też powinien wracać. Już głos miał zachrypnięty, rozchoruje się.
Wolałam przyjść do wykładowcy rano. Na  jego terytorium mogłam mieć pewność, że mnie wysłucha, bo nie należał do tych, którzy siłą wypychaliby innych przez drzwi. Tak było mi zwyczajnie wygodniej. Nie mogłam zmarnować szansy – takie jak ta nie trafiały się zbyt często.
~*~
Jakże ja się cieszyłem, kiedy okazało się, że Ame jest bezpieczny! Pal sześć, że był z Kate! Olać, że pewnie nakarmi go jakimś niezdrowym, słonym gównem, a ja będę musiał stanąć z nią twarzą w twarz i… NIEWAŻNE! Liczyło się tylko to, że kot było cały i zdrowy i jakimś cudem go nie straciłem. Widać opatrzność chociaż raz się do mnie uśmiechnęła. Nie spodziewałem się tego, ale może, po tak długim czasie, moje starania warte były docenienia? Nie, żebym osiągnął coś na tyle imponującego, by warto było to nagradzać, ale pomarzyć nie szkodziło.
Kiedy emocje nieco opadły, spaliłem fajka i wreszcie zdołałem znaleźć sobie jakieś miejsce, to jest: w domu we własnym łóżku. Zacząłem się zastanawiać, jak poradzę sobie z porannym spotkaniem. Przede wszystkim chciałem się wyspać – z jasnym umysłem miałem większą szansę na sukces. Poza tym nie byłem w stanie zrobić nic więcej. Ile razy nie przygotowałem się do spotkania z dziewczyną, zawsze kończyło się tragicznie. Uznałem więc, że skupię się na ograniczeniu zdenerwowania, bo jeśli coś miało pójść nie tak, to na pewno właśnie w ten sposób się potoczy.
I tak nie mogłem zasnąć. Bez tabletek to była istna katorga. Miałem tylko kodeinę, która nie działała usypiająca. Zabiła ból, ale słodka nieświadomość nie nadchodziła i z każdą minutą wzbierała we mnie coraz większa frustracja. Marzyłem o tym, by kiedyś zwyczajnie położyć się do łóżka, odleżeć te swoje dwadzieścia – trzydzieści minut, i zasnąć jak wszyscy normalni ludzie. Naprawdę nie chciałem wiele, po prostu brakowało mi poczucia, że wszystko ze mną w porządku.
Byłem ciekaw, jak bym się czuł, gdybym nagle, z dnia na dzień, wszystkie moje dolegliwości zniknęły. Po chwili rozważań doszedłem jednak do przerażającego wniosku, że moje choroby, bóle, bezsenności i uzależnienia definiowały mnie tak silnie, iż bez nich nie potrafiłbym określić, kim właściwie jestem. Świadomość, że mógłbym wpaść w depresję, bo nie mam depresji z powodu posiadania jednego z najbardziej wadliwych organizmów na ziemi, przyprawiała mnie o… depresję. Paradoks jak się patrzy.
— Papieros — westchnąłem na głos, sięgając po paczkę.
Podobno tytoń nie pomagał w zasypianiu, rozbudzał i takie tam… Uważałem, że to kwestia psychosomatyki. Gdybym wmówił sobie, że papierosy działają nasennie, przez pierwszy kilka nocy nawet zauważyłbym różnicę. Dlatego właśnie nie wierzyłem w te wszystkie brednie, które nie mogły mnie zabić i wcale nie były mi na rękę – dzięki temu czułem się odrobinę szczęśliwszy. A spać i tak dalej nie mogłem, chociaż minuty pędziły niemiłosiernie, jakby też nie mogły się doczekać, gdy ponownie przytulę kota.
Nie pamiętałem, kiedy zasnąłem, ani tym bardziej w jakich  okolicznościach. Gdy się przebudziłem, zorientowałem się jedynie, że zmógł mnie któryś papieros, bo zasnąłem z jednym w dłoni, a na podłodze leżała niewielka kupka popiołu. Nawet mnie to nie zdenerwowało, właściwie ucieszyłem się, że nie pamiętałem wschodu słońca – to był już jakiś postęp.
Podniosłem się niezwykle rześki jak na siebie i od razu zabrałem się za sprzątanie, przygotowywanie kotu wymarzonego śniadania i zrobienie kilku kanapek dla Katarzyny, gdyby miała ochotę coś zjeść. Wypadało. Wcale nie dlatego, że tak naprawdę chciałem spędzić z nią trochę czasu, nawet jeśli ponownie miałaby zagrozić mojej względnie bezpiecznej sytuacji życiowej. I tak zbliżały się święta, kolejna kłótnia zwyczajnie by się rozeszła… Chyba. Sam nie wiem. Zdecydowanie zbyt luźno do tego podchodzę!
Gdy skończyłem przygotowywać śniadanie, zorientowałem się, że nie mam w domu żadnej herbaty. Wiedziałem, że ją lubiła, a biorąc pod uwagę nasze obecne stosunki, jeśli chciałem zamienić z nią kilka zdań, powinienem wykazać się inicjatywą. Wprawdzie dziewczyna nie powiedziała, o której zamierza się u mnie zjawić, ale byłem pewien, że to na pewno nie będzie siódma rano.
Pospiesznie narzuciłem płaszcz, wziąłem portfel i wybiegłem z domu, kierując się na Nowy Świat. Był tam jakiś sklep z herbatą i akcesoriami, liczyłem na to, że sprzedawca pomoże mi wybrać coś dobrego, bo szczerze mówiąc, nie wiedziałem na temat tego suszonego paskudztwa zupełnie nic.
Do domu wróciłem biedniejszy o siedemdziesiąt złotych, ale za to zaopatrzony w puszkę herbaty wyglądającą jak książka. Chłopak, z którym rozmawiałem – jak nic homoseksualista, wyczuwałem ich na kilometr – zarzekał się, że nie jest taka droga bez powodu. Podobno to jakaś wysokiej jakości mieszanka, bla bla bla, bla bla, bla bla bla… Herbata. Wziąłem, bo wolałem być w domu, na wszelki wypadek.
Otworzyłem nawet tę całą Basilur Tea Book Winter story vol. 2, ciekaw, co w niej takiego doskonałego. Pachniała całkiem ładnie jak na herbatę i wyglądała ekskluzywnie. Zacząłem się zastanawiać, czy nie przesadziłem, ale zaraz potem te myśli wyparła irracjonalna obawa, że powinienem zacząć od pierwszego tomu, ale takowego nie było na stanie w sklepie. Popukałem się w głowę, a potem usiadłem w skórzanym fotelu i wpatrywałem się w spadające za oknem płatki śniegu.
~*~
Głupia byłam, że nie ustaliłam godziny spotkania. Niby to ja się obraziłam, więc nie powinnam się przejmować takimi konwenansami, ale skąd miałam wiedzieć, że Michaelis nie będzie spał? Albo że nie zastanę go wraz z tym całym Stawskim? Jego wolałam nie widzieć. Po tym, co powiedział mi w swoim gabinecie, znalazł się na szczycie listy „to kill”.
Ostatecznie uznałam, że jedenasta była optymalną godziną. Zbyt późno na śniadanie – więc nie będę się bez sensu narzucać. Zbyt wcześnie na obiad – patrz punkt pierwszy. Poza tym wiedziałam, że od dziesiątej do trzynastej Stawski powinien mieć w tych godzinach zajęcia z zaocznymi, więc nie powinien być u Sebastiana.
Zapakowałam Ame do niewielkiej, podróżnej torby, zaraz po tym, jak ubrałam się w pierwszy lepszy zestaw ubrań, w których wyglądałam nieco schludniej niż bezdomny, a potem wyszłam, całą drogę walcząc papierosami ze zżerającym mnie stresem. Jakaż ja byłam nieasertywna, to aż ręce opadały. Powinnam po prostu być obrażona, szczególnie że i tak będę się zachowywać jak urażona księżna i zapewne ze spotkania wyjdzie jedno wielkie fiasko. I w ogóle nie wiedziałam, po co oddanie kota nazywałam spotkaniem, jakbym sobie po nim cokolwiek wyobrażała.
— Przecież nie potrzebuję ludzi, to tylko problemy — oświadczyłam na środku ulicy, udając przed mijającą mnie staruszką, że rozmawiam przez telefon.
I tak by nie zauważyła, że trzymam przy uchu samą rękę. Babcie w ostatnich latach zdążyły się już nauczyć, że ludzie bez ostrzeżenia zaczynają mówić w przestrzeń. Początkowo zabawnie obserwowało się ich konsternację, ale świat idzie na przód, no i w końcu musiały się dostosować do nowej rzeczywistości.
Chwilę pokręciłam się pod jego klatką, paląc – jak sobie obiecałam – ostatniego papierosa. Od ciągłego trzymania go w dłoni, strasznie zmarzły mi palce. Zrobiły się czerwone i zaczęły szczypać – to był znak, by w końcu zadzwonić. Przynajmniej padał śnieg, a ja kochałam śnieg. Dodawał mi otuchy.
— Dzień dobry, przyniosłam kota —  powiedziałam, na wszelki wypadek po japońsku, gdy usłyszałam charakterystyczny dźwięk podnoszenia słuchawki domofonu.
Dobrze, że to nie był jeden z tych supernowoczesnych budynków, w których były kamerki, bo gdyby mnie zobaczył… Szkoda gadać. W odpowiedzi usłyszałam twierdzące mruknięcie i sygnał odblokowujący magnetyczny zamek.
Weszłam do środka i przez moment rozglądałam się jak głupia, zanim przypomniałam sobie, na którym piętrze mieszkał. Wjechałam windą, podeszłam pod drzwi i wcisnęłam dzwonek. Reakcja była natychmiastowa, jakby mężczyzna cały czas czatował pod drzwiami, czekając na ten moment.
Gdy tylko dzieląca nas przestrzeń zniknęła, Michaelis krzyknął radośnie imię kota i wyciągnął go z torby, zupełnie mnie ignorując. Nie wiedziałam, czy był tak głupi, złośliwy, niekulturalny, czy zwyczajnie byłam mu już tak bardzo obojętna. Ale poczułam się paskudnie. Miałam się odwrócić i wycofać, ale wtedy kot zahaczył pazurem o materiał mojego płaszcza.
— Przepraszam, poniosło mnie. Strasznie się o niego martwiłem — odezwał się do mnie Sebastian, uśmiechając się niepewnie i z nutą zażenowania. — Napijesz się czegoś? — zaproponował.
Cieszyłam się z tego krótkiego do bólu wyeksploatowanego pytania, ale całe moje ciało sabotowało umysł, chcąc się wycofać. Język zaplątał się w supełek, ręce zamarły, a kolana zaczęły drżeć. Z kolei miałam wrażenie, że stopy same rwą się z powrotem do windy.
— Chętnie… — wydusiłam w końcu, niebywale zażenowana sama sobą.
Wykładowca odsunął się, postawił kota na górze półki na buty i wziął ode mnie płaszcz. Miał na sobie granatowy sweter z golfem, luźnawe jeansy i te rękawiczki, z którymi nigdy się nie rozstawał. Wydał mi się niezwykle… przytulny – chociaż to słowo chyba nie pasowało zbytnio do człowieka. Mężczyzna się uśmiechał, krzątał nerwowo po korytarzu, szukając dla mnie kapci i przepraszając za chłód, z którego byłam właściwie zadowolona. W przeciwieństwie do tego, co zaprezentował chwilę wcześniej, zaczął mnie traktować jak bardzo ważnego, długo wyczekiwanego gościa. Poczułam się miło, ale cholernie nieswojo. Przygotowywałam się na wiele rzeczy, ale nie na to.
— Herbata, prawda? Usiądź w salonie, za chwilę przyniosę. Rzadko parzę, musisz chwilę poczekać — wyjaśnił, prowadząc mnie do salonu. Usiadłam na kanapie naprzeciwko stolika do kawy.
Udając pewną siebie, założyłam jedną nogę na drugą, a potem podziękowałam w duchu kotu, który wskoczył mi na kolana, pozwalając na chwilę się czymś zająć.
Próbowałam dojść do tego, o co mogło chodzić Michaelisowi. Był taki miły i niezwykle się starał, a ja zbyt wiele sobie wyobrażałam. Nie chciałam tego robić, dlatego próbowała przywołać myśli do porządku, ale nie umiałam.
~*~
Zdenerwowałem się, kiedy wreszcie zadzwoniła, przygotowywałem się do tego spotkania tak długo, że ostatecznie nie czułem się ani odrobinę gotów. Na dodatek zacząłem od złego pierwszego wrażenia – jakże by inaczej: zamiast się przywitać, rzuciłem się na kota. Ale tak bardzo mi go brakowało… Starałem się zreflektować, ale niezbyt przyjazna mina Katarzyny sugerowała, że wszystko zepsułem.
Liczyłem więc na to, że wkupię się w jej łaski herbatą. W końcu była droga i podobno dobra. Nie miałem żadnych eleganckich filiżanek, więc podałem napar w kubku. Chyba zacząłem zbytnio się przejmować, bo nie dość, że przygotowałem porcję dla niej, to wziąłem też jedną dla siebie. Kubki wraz z małymi talerzykami i jednym większym – pełnym kanapek – zaniosłem do salonu. Przestawiłem wszystko na stolik i przez moment zastanawiałem się, gdzie usiąść.
Zająłem fotel, nie chcąc zbytnio jej osaczać, wciąż wisiała nade mną groźba pozwu o molestowanie, wolałem zachować bezpieczną odległość.
Dziewczyna spojrzała na mnie, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na moich drżących, okrytych w delikatnym materiale dłoniach. Potem zerknęła na kubki i wzięła jeden z nich. Powąchała napar, uśmiechnęła się lekko pod nosem i spróbowała go.
Serce podeszło mi do gardła, jakbym brał udział w finale jakiegoś kulinarnego konkursu, od którego zależała cała moja przyszłość. Kate jednak odstawiła kubek z powrotem, nie skomentowawszy naparu ani słowem.
— Chciałeś o czymś porozmawiać? — zapytała chłodno, głaszcząc Ame po plecach.
— Eee… — To zacząłem, Mount Everest elokwencji, kurwa. — Chciałem podziękować za opiekę nad Ame — wydusiłem, wcale, ale to ani odrobinę – no skądże, nie mijając się z prawdą, zatajając co najmniej trzy inne tematy, które chciałbym poruszyć.
— Żaden problem. Kot nie jest winien głupoty swego pana — odparła, siadając po turecku na kanapie.
Nie wiedziałem, jak to odbierać. Sądziłem, że jesteśmy teraz na tak oficjalnej stopie, że nie wypadało jej siedzieć w taki sposób, ale call girl zawsze mąciła mi w głowie. Nie potrafiłem jej rozgryźć. Cieszyłem się tylko, że czuła się swobodnie, może przestała mieć mnie za gwałciciela, zboczeńca i znienawidzonego wroga publicznego. Byłbym niezwykle rad.
— Racja — przytaknąłem, pomijając temat Michała, który był pośrednią przyczyną naszego spotkania. — Właściwie jest jeszcze coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać…
— Bardziej filmowym tekstem nie mogłeś rzucić? — Zirytowane prychnięcie nie rokowało najlepiej, ale teraz już chyba nie mogłem się wykręcić.
— Wybacz, kontakty międzyludzkie to nie mój konik.
— Zauważyłam.
— Chciałbym przeprosić za to, co zrobiłem. Nie powinienem. Cała ta sytuacja i to, co stało się potem, to moja wina, wiem o tym.
— Gratuluję. — Od jej komentarzy zaczynało mnie mdlić.
Trzymałem w dłoniach kubek, wcale nie mając ochoty się z niego napić, ale kiedy na mnie spojrzała, zmarszczyłem brwi i walecznie zamoczyłem usta w herbacie. Wiedziała, że jej nie cierpię, powinna dostrzec gest dobrej woli i… Chociaż spróbować dać mi szansę! Powtórzę się: dlaczego mi w ogóle na tym zależy?
— Siedemdziesiąt złotych w błoto, cholera! Wybacz, nie sądziłem, że to będzie takie paskudne. Ten gnojek mi za to zapłaci — uniosłem się, ukierunkowując całą złość i stres na biednego chłopaczka od herbaty.
Katarzyna parsknęła śmiechem. Natychmiast zasłoniła usta i zawstydziła się, ale widziałem, że jej oczy dalej błyszczą rozbawieniem. Co ją właściwie tak bawiło?
— Kupiłeś Basilura? Tak sądziłam, ale nie chciało mi się wierzyć. Zasłużyłeś na szansę, wysłucham cię — powiedziała, pijąc herbatę dalej.
Chyba wyglądało na to, że to, co uznałem za obrzydliwe, ona uważała (zgodnie zresztą z tym, co powiedział mi tamten dzieciak), że jest dobra. Nie rozumiem ludzi pijących herbatę i chyba nigdy nie zrozumiem. Poddaję się. Niech tylko ona lepiej zrozumie mnie, niż ja to jej dziwaczne przyzwyczajenie.



4 komentarze:

  1. Ahahaha! Rzucił się na kota! No ale tak... Tak długo się przygotowywał psychicznie a jak przyszlo co do czego to kurwa twoja mać! Heheheh , Nami niech Kasia trochę ulży Sebastianowi bo ona go zamęczy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby ona potrafiła to z pewnością by to zrobiła xD. Rzecz w tym, że oni oboje są tacy niedostosowani do życia, że może być ciężko xDDDD.

      Usuń
  2. Rozdział świetny, ale i tak oscarową rolę, odegrała herbata xD

    OdpowiedzUsuń

.