Po tym, co
napisała, i w jaki sposób zakończyła rozmowę, nie potrafiłem zasnąć. Trząsłem
się, nawiedzały mnie przerażające wizje przyszłości. W pewnym momencie wpadłem
w zwyczajny atak paniki. Cudem udało mi się uspokoić, chyba tylko dlatego, że
swego czasu miałem ich tyle, że radziłem sobie z nimi instynktownie. Michał
mnie tego nauczył, gdy zobaczył mnie w tym stanie po raz pierwszy. Nie kpił,
nie śmiał się, był poważny. Pomógł mi i pokazał, co powinienem robić. Potem
stało się to moim rytuałem. Powtarzałem wszystkie czynności kilka razy
dziennie, aż w końcu, kiedy nawiedziło mnie to ponownie, wygrałem.
Mimo wszystko
czułem się podle. Wziąłem tabletkę, zapaliłem papierosa, spaliłam nawet połówkę
skręta, ale nic nie pozwalało mi się zrelaksować. Zasnąłem dopiero nad radem,
kiedy już robiło się widno. Obudziłem się za to z fatalnym bólem głowy i
suchością w ustach, a moje ręce dalej drżały. I tak cały czas, bez przerwy.
Ilekroć na chwilę o tym zapomniałem, wracało.
Najzabawniejsze
było to, że doskonale wiedziałem, że nikomu nie powie. Obiecała, potwierdziła
to w wiadomości, uspokoiła mnie. Tak naprawdę miałem świadomość, że to był
żart, ale moja skrzywdzona psychika tego nie rozumiała. To nie jej wina, że
byłem taki spierdolony. Dlatego nie obwiniałem call girl w myślach. Bluzgałem
jedynie na siebie, starając się wreszcie uspokoić, by chociaż zdołać zrobić
śniadanie, nie odcinając sobie palców. Nie lubiłem śniadań, ale czasem musiałem
coś zjeść.
~*~
Była niedziela.
Znów ten dzień. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że już minął kolejny rok.
Kolejny, który oddalił mnie od najgorszego dnia mojego życia. Mówi się, że nie
należy winić ofiary, ale co, jeśli ofiara sama wini siebie? Cały czas, bez
ustanku, każdego dnia; nie może zapomnieć o tym, co się stało i non stop
analizuje sytuację?
Nie zawsze
byłam niepijąca. Kiedyś często zdarzało mi się imprezować, co trzeci dzień,
drugi, czasem codziennie. Przez to zaniedbywałam to, co było najważniejsze –
zdrowie. Ale nie przejmowałam się tym. Nie miało znaczenia, że coś mnie boli,
bo wystarczyło zapić odpowiednią ilością alkoholu, żeby nie czuć. Wystarczyło
doprowadzić do stanu, w którym szumiało w głowie za bardzo, żeby myśleć o
problemach.
Długo ciągnęłam
w ten sposób. Nauka, imprezy i tak na zmianę. Ale któregoś dnia życie mnie
pokonało. Zachłysnąć się życiem – mówili.
Udało mi się; tak bardzo, że do dziś czuję, że się duszę. Pewnej nocy
wracałam z imprezy z chłopakiem. Nie, żebym się puszczała, planowałam tylko
wyłudzić od niego kilka fajek pod drzwiami i wrócić. Ale on uparł się, żeby do
mnie wejść. Potem wszystko działo się tak szybko, że właściwie nigdy nie byłam
pewna kolejności zdarzeń. Wszystko trwało może dwa kwadranse i choć z jednej
strony zdawało mi się, że czas pędził na złamanie karku, z drugiej były to
najdłuższe minuty mojego życia.
Od tego czasu
przestałam ufać ludziom. Wszystkim, bez wyjątku. Nikomu nie powiedziałam o tym,
co się stało. Bałam się, że mi nie uwierzą, będą zadawać zbyt wiele pytań,
uznają, że to moja wina, bo przecież piłam. Bo mogłam źle się wyrazić… Wolałam
obwiniać się sama, nie potrzebowałam echa wszystkich wokół. Zamknęłam się na
ludzi, przestałam chodzić na imprezy, przestałam pić i zupełnie odmieniłam
swoje życie. Wszyscy byli zaskoczeni, dumni z moich sukcesów i zazdrośni o to,
w jak krótkim czasie udało mi się dojrzeć. Bo nie wiedzieli, co do tego
doprowadziło.
Starałam się
zapomnieć. Wmawiałam sobie, że to się wcale nie wydarzyło. Chwilami nawet
wierzyłam w bajeczkę, że pewnego dnia obudziłam się i uznałam, że pora zmienić
coś w swoim życiu. I gdyby nie ta data, zapewne udałoby mi się wierzyć. Ale
zawsze, gdy tylko widziałam te kilka cyfr, moje serce się zatrzymywało, a płuca
znów napełniały się piwem. Nie potrafiłam zapomnieć.
Każdego roku
kupowałam sobie butelkę najobrzydliwszego wina, jakie tylko było w sklepie.
Otwierałam je i męczyłam przez cały dzień, tylko po to, żeby pamiętać, jak
paskudny smak ma alkohol. Żeby wiedzieć, że nie chcę go pić. To był jeden dzień
w całym roku, gdy w moich ustach gościł procentowy napój. Tym razem nie było
inaczej.
Zwlekłam się z
łóżka po dwóch godzinach wspominania, jak dobrze było mi kiedyś, gdy jeszcze
byłam sobą, miałam chłopaka, rodziców i cieszyłam się życiem. Miałam moralnego
kaca, choć nie zrobiłam nic złego. Sklepowa patrzyła na mnie podejrzanie, ale
sprzedała butelkę.
Wróciłam do
domu. Postawiłam butelkę na podłodze, usiadłam przed nią z popielniczką i
dwiema paczkami fajek, a potem włączyłam tę samą refleksyjną składankę, przy
której spędzałam ten dzień od lat. Nie czułam się jednak na siłach, żeby
otworzyć wino. Zawsze dawałam radę, nie wiedziałam, co tym razem się zmieniło,
ale czułam, że nie podołam. Potrzebowałam pomocy.
Jednak przez
mój nowy styl życia nie miałam zbyt wielu znajomych, których mogłabym poprosić
o coś takiego. Dwie bliskie koleżanki, były daleko – bo w swoich domach za
miastem, i nie chciałam zmuszać ich, żeby przyjeżdżały tylko po to, by siedzieć
ze mną, nie wiedząc nawet, co się właściwie dzieje. Nie miały o tym pojęcia.
Przeglądałam
telefon. Nie znalazłam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Potrzebowałam tylko, by
ktoś zrobił pierwszy krok. Otworzył butelkę, o nic nie pytał, a potem mnie
zostawił. W akcie desperacji napisałam do dziwaka. To nie miało sensu, ale
mieszkał blisko, mógłby się odwdzięczyć. Zrobić to dla mnie i wyjść,
uszanowawszy moją prośbę.
„Potrzebuję
pomocy…”
Napisałam, po
czym usunęłam wielokropek na rzecz pojedynczego znaku oddzielającego. Trzy
wyglądały tak, jakbym była zdesperowana. Nie musiał o tym wiedzieć, nie jego
sprawa. Miałam tylko nadzieję, że po tym, co napisałam do niego poprzedniego
dnia, mimo wszystko mnie nie skreśli. To żałosne, ale wykładowca z problemami
był moją ostatnią deską ratunku.
„Co się dzieje?”
Odpisał po
chwili. Nie spodziewałam się, że zrobi to tak szybko. Myślałam raczej, że w
ogóle nie odpisze, zignoruje mnie, albo każe spierdalać, ale odpisał. Może bał
się, że w przeciwnym razie go wydam?
„Możesz do mnie
przyjść? Nie mam nikogo innego.”
Nie odpisał już
tak szybko, jak poprzednio. Zapewne zastanawiał się, jak bardzo chcę go po raz
kolejny zniszczyć. Sama byłam sobie winna. Traktowałam go źle, ale i on nie
traktował mnie dobrze. Oboje byliśmy pod tym względem niezwykle nieudolni.
Gdyby to nie była rocznica, nie odezwałabym się. Nie byłabym tak bezczelna, by
o cokolwiek go prosić. Kurwa, przecież on
tu nie wejdzie… Dotarło do mnie po chwili. Ostatnia deska ratunku zatonęła,
a ja szłam w dół razem z nią.
„Przepraszam.
Zapomniałam. Nieważne już.”
Napisałam
pospiesznie. Wraz z raportem doręczenia przyszła i odpowiedź.
„Będę za
kwadrans.”
Nie rozumiałam
go. Przecież wiedział, że nie da rady. Byłam głupia, prosząc go o to. Na pewno
zgodził się tylko dlatego, że dla beki napisałam o dwa słowa zbyt dużo i wyszło
na to, że go szantażuje. Miałam napisać, żeby dał sobie spokój, ale za bardzo
go potrzebowałam. Nie potrafiłam zachować się odpowiednio. Po raz kolejny.
~*~
W pierwszej
chwili, kiedy odczytałem wiadomość, impuls zmusił mnie, by zgodzić się na
wszystko. Instynkt podpowiadał, że mnie wyda, jeśli tego nie zrobię, ale
wiedziałem, że to tylko moja paranoja. Kiedy jednak dziewczyna napisała, żebym
do niej przyszedł, zawahałem się.
Sms brzmiał
poważnie. Nie wiedziałem, po czym to stwierdziłem, ale miał zupełnie inny ton
niż pozostałe. Tak, jakby naprawdę potrzebowała pomocy. Chyba właśnie dlatego
napisałem, że się zjawie. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, w jaki sposób pokonam
te trzy piętra, ale nie chciałem jej zawieść.
Miałem
nadzieję, że jeśli się jej odwdzięczę, poczuję się lepiej i przestaną mnie
nękać obawy. Poza tym powinienem w końcu porozmawiać z nią spokojnie, wyjaśnić
wszystko… Nie wiedziałem tylko, co miałbym wyjaśniać. Nie radziłem sobie z
takimi sytuacjami, były zbyt zagmatwane.
Nie miałem
jednak czasu, żeby się zastanawiać. Kwadrans to kwadrans, nie chciałem się
spóźnić. Założyłem garnitur, buty i płaszcz i wyszedłem z domu, informując
kota, że nie wiem, kiedy wrócę. Dobrze było mieć kogoś, komu mogło się mówić
takie rzeczy. Chociaż Ame i tak raczej miał to w dupie, ja czułem się lepiej i
to wystarczało.
Dotarłem pod
jej klatkę. Zdyszałem się, idąc zbyt szybko w obawie o to, że jednak się
spóźnię. Nie spóźniłem. Miałem jeszcze pięć minut zapasu. Dobrze wiedzieć na przyszłość. Nie miałem pojęcia, skąd wzięła się
we mnie ta myśl, nie planowałem wracać. W ogóle niczego nie planowałem, bo to
najzwyczajniej mijało się z celem. Zawsze wychodziło na opak.
Minutę
zbierałem się, żeby zadzwonić. Czułem się jak skończony kretyn. Chciałem uciec.
Przeprosić. Powiedzieć, że coś mi wypadło – na przykład kolano ze stawu, ale w
jakim stawiałoby mnie to świetle?
— To ja.
Sebastian… — powiedziałem słabo, słysząc trzeszczące „halo” wydobywające się z
głośnika domofonu.
Podłużny dźwięk
mógł oznaczać zarówno start moich zmagań z najgorszym lękiem, albo ucieczki na
czas do domu. Nie złamałem się. Wszedłem do środka. Spojrzałem na schody,
obliczyłem, ile ich jest i co ile muszę skręcić. Potem podszedłem do barierki,
wcisnąłem w uszy słuchawki, włączyłem muzykę najgłośniej, jak się dało, i
zamknąwszy oczy, ruszyłem.
Raz… Dwa… Trzy… Odliczałem, pokonując
kolejne stopie. Pięć… Siedem… Osiem…
Kurwa, chyba zjadłem sześć. Nieważne! Ze zdenerwowania nawet podstawy
matematyki mnie przerastały. Nie mogłem się rozejrzeć, oszalałbym. Szedłem więc
dalej. Zatrzymałem się po odpowiedniej liczbie stopni i powoli otworzyłem oczy.
Udało się! Cały
drżałem, adrenalina wstrząsała całym moim ciałem, ale byłem z siebie dumny. Po
raz pierwszy udało mi się przejść przez klatkę schodową! Cieszyłem się jak
dziecko. Chwilę później zapukałem do drzwi dziewczyny. Otworzyła mi ubrana w
wyciągniętą, męską bluzkę z długim rękawem i krótkich spodenkach. Wyglądała
fatalnie. Podkrążone oczy, poczochrane włosy – właściwie to była u niej norma,
ale wzrok, którym uraczyła mnie na powitanie, zwyczajnie mnie zmroził.
Bąknęła
niewyraźne „dzień dobry” i weszła w głąb mieszkania. Gdy do niej doszedłem,
siedziała na podłodze naprzeciwko butelki jakiegoś ruskacza.
— Mówiłaś, że
potrzebujesz pomocy. O co chodzi? — zapytałem, kucając naprzeciwko butelki.
Dziewczyna
spojrzała na mnie i wyciągnęła dłoń, w której trzymała korkociąg.
— Otwórz i
wracaj do domu. Tylko tyle potrzebuję — mruknęła tak zrezygnowana, że aż
zrobiło mi się słabo.
Nie znałem jej
długo, ale w takim stanie nie widziałem jej nigdy. Poza tym byłem święcie
przekonany, że słyszałem raz, że jest niepijąca. Poprosiła jednak o przysługę.
Skoro zwróciła się akurat do mnie, musiało być źle. Nie chciałem wypytywać.
Czułem, że nie powinienem.
— I tyle? — upewniłem
się tylko.
~*~
— I tyle.
Przepraszam za kłopot — odpowiedziałam markotnie.
Gdybym nie była
w tak złym stanie, zapewne czułabym się zażenowana. Ale nie dziś. To był mój
dzień świętowania upadku i całkowitej zmiany. Nawet nie wzięłam tabletek, żeby
nie strzeliło mi do głowy coś tak głupiego, jak dwa lata temu.
Dziwak wziął
ode mnie korkociąg, otworzył wino i nalał mi pełny kieliszek. Czekałam, kiedy
zacznie zadawać pytania, ale się nie doczekałam. Wstał i zaczął się zbierać.
Nie mogłam uwierzyć w to, że tak po prostu wyjdzie, nie pytając zupełnie o nic.
Niby tego właśnie chciałam, ale zwyczajnie zdawało mi się zbyt nierealna.
Odwróciłam się
przez ramię, kiedy się ze mną żegnał. Poczułam ukłucie w piersi, ale nic nie
powiedziałam. Wyszedł. Odczekałam chwilę. Chwyciłam kieliszek, wypiłam całą
jego zawartość, a potem dolałam sobie więcej i ruszyłam do drzwi, by je
zamknąć. Kiedy jednak do nich dotarłam, dopadło mnie.
Płacz.
Mimowolny, niekontrolowany i tak głośny, że gdyby nie muzyka, wszyscy sąsiedzi
by mnie słyszeli. Oparłam głowę o drzwi, przytuliłam się do nich i wyłam, nie
mogąc się pozbierać. Powoli osuwałam się na podłogę, trzymając w dłoni
kieliszek pełen ciemnoczerwonego płynu. Był tak obrzydliwy. Chciało mi się od
niego rzygać. Właśnie taki powinien być. Żebym już nigdy nie chciała robić tego
dla przyjemności.
~*~
Zrobiłem, o co
poprosiła, a potem wyszedłem. Zatrzymałem się za drzwiami, przez chwilę
zastanawiając się, czy na pewno zachowałem się odpowiednio. Nie wyglądała
dobrze. Jako starszy i bardziej odpowiedzialny może powinienem z nią zostać?
Nie wróciłem się, to też wydawało mi się nieodpowiednie.
Chciałem zejść
na dół, ale gdy tylko zbliżyłem się do schodów, zakręciło mi się w głowie.
Zacząłem się wycofywać, oddychając głęboko, starając się zachować spokój. Zanim
się spostrzegłem, przyrżnąłem plecami w drzwi dziewczyny. Musiałem poczekać.
Nie byłem w stanie się ruszyć.
Po chwili
jednak zapomniałem o stresie. Z wnętrza mieszkania usłyszałem przeciągły jęk.
Płakała. Nie miałem pojęcia, co się działo, ale coraz bardziej czułem, że
powinienem wrócić. Dla niej i dla siebie. Najpierw jednak przytknąłem ucho do
drzwi i wsłuchiwałem się w odgłosy ze środka. Cały czas płakała, a raczej wyła
w niebogłosy. Tak, jakby właśnie posypało jej się całe życie.
Doskonale
znałem to uczucie. Wiedziałem, jak trudno radzić sobie z nim samemu. I chociaż
wszystko mówiło, żebym wracał do domu i nie mieszał się w nieswoje sprawy, i
tak zrobiłem zupełnie odwrotnie.
— Wszystko w
porządku? — zapytałem przez drzwi, pukając delikatnie.
Jęk urwał się i
słyszałem już tylko muzykę. Może mi się zdawało? Może to tylko część utworu, a
ja głupi, przerażony idiota źle to zinterpretowałem?
— Nic mi nie
jest, idź sobie.
— Jesteś pewna?
— Tak. To nie
twoja sprawa. Wynoś się, bo zadzwonię do dziekanatu i… — urwała nerwowym
czknięciem.
— Pozwól mi
wejść.
— Po co?
— Bo jestem
twoim wykładowcą. Czuję się odpowiedzialny — odparłem dumnie, kryjąc się za
najgłupszym argumentem, jaki mogłem wymyślić.
Utwierdziła
mnie w tym przekonaniu, śmiejąc się przez łzy.
— Bo doskonale
wiem, jak się czujesz. Otwórz drzwi — dodałem, nie dając się wytrącić z
równowagi.
Nastała cisza.
Widocznie musiała to przemyśleć. Wiedziałem doskonale, jak się czuła. Chciała
być z tym sama, by nikt nie wiedział, co się z nią działo. Z drugiej strony
rozpaczliwie kogoś potrzebowała, ale nie umiałaby się do tego przyznać.
Przeżyłem to. Jeśli więc miała spędzić ten czas, jak bardzo zły by nie był i co
by nie było przyczyną, w czyimś towarzystwie, mogłem z czystym sumieniem uznać,
że nadawałem się do tego najlepiej.
~*~
Nie potrafiłam
pojąć, co dalej robił pod moimi drzwiami. Czego chciał? Dlaczego wrócił? Co go
to właściwie obchodziło? Powinien sobie iść, tak, jak to zrobił na początku.
Nie byłam nikim, kim powinien się przejmować. Byłam tylko złośliwą, złą osobą,
która ponownie zmusiła go, by przeżywał koszmar pokonywania schodów. Gdybym ja miała ponownie… Zabiłabym się
chyba.
Otworzyłam. Nie
dlatego, że chciałam, ale dlatego, że wypadało. Choć tak naprawdę, kiedy
zobaczyłam go w drzwiach, poczułam się szczęśliwa. Wszedł do środka, rozebrał
się po raz drugi i usiadł na podłodze koło butelki. Poszłam za nim. Usiadłam i
dalej sączyłam paskudny trunek, obserwując, jak rozgląda się wokół.
— Nie
poczęstuję cię — oświadczyłam w końcu.
— Wcale nie
chcę, żebyś to robiła. Po prostu dotrzymuję ci towarzystwa.
— Nie będę z
tobą rozmawiać.
— Nie musisz.
Po prostu tu jestem. Jak zmienisz zdanie, to porozmawiamy. Jak go nie zmienisz,
będziemy milczeć i palić — wyjaśnił tak spokojnie i pewnie siebie, jak jeszcze
nigdy.
Tak, jakby
wiedział, jak się czułam. Skąd mógł wiedzieć? Czy to, co go spotkało, mogło się
równać z tym, co przeszłam? Chciałam go o to zapytać. Nie wiedziałam czemu, ale
naprawdę chciałam z nim o tym porozmawiać.
Otworzyłam usta
i spróbowałam wydać z siebie dźwięk, ale utknął mi w gardle. Jego twarz
przesłoniły mi łzy. Spuściłam głowę pod pretekstem szukania papierosów i
odpaliłam jednego pospiesznie, błądząc wzrokiem za obłoczkami dymu.
On też zapalił.
Tak, jak zapowiedział: milczeliśmy i paliliśmy. Było mi nieco lżej. Dalej źle,
najgorzej, jak tylko się dało, ale jednak nieco inaczej. Pierwszy raz ktoś
towarzyszył mi tego dnia. Nowe, niezwykłe doznanie, z którym nie wiedziałam,
jak się właściwie czułam.
— Ja… —
jęknęłam.
Usta zaczęły mi
drżeć tak, że nie byłam w stanie nic mówić. Znów zaczęłam płakać. Zasłoniłam
twarz dłońmi, wyrzucając niedopałek na podłogę. Byłam żałosna, nawet nie
potrafiłam powiedzieć niczego, co mógłby przyjąć jako wyjaśnienie, żebyśmy
oboje nie musieli znosić tej niezręcznej niepewności.
Rozdział słodki. Czy Katarzyna obchodzi rocznicę... tego o czym myślę ? Zresztą, walić to. Ważne, że Michaelis był tak troskliwy, że poszedł do niej kiedy go to poprosiła, nawet przezwyciężył swój lęk. Liczę na to, że w kolejnym Kasia wszystko opowie... w końcu coś za coś, nie ?
OdpowiedzUsuńTak, Kasia obchodzi rocznicę właśnie tego. W końcu nie bez powodu jest taka, jaka jest. Złożyło się na to sporo różnych czynników – między innymi ten właśnie. Lubię, kiedy charaktery postaci wynikają z tego, co przeżyły – czyli jak w życiu – wtedy to się od razu lepiej czyta, przynajmniej mi xD.
UsuńA czy mu opowie? Cóż, to Kasia, równie dobrze może przez cały czas milczeć xD.