Dziwak z dyplomem – 10


Po tym, co napisała, i w jaki sposób zakończyła rozmowę, nie potrafiłem zasnąć. Trząsłem się, nawiedzały mnie przerażające wizje przyszłości. W pewnym momencie wpadłem w zwyczajny atak paniki. Cudem udało mi się uspokoić, chyba tylko dlatego, że swego czasu miałem ich tyle, że radziłem sobie z nimi instynktownie. Michał mnie tego nauczył, gdy zobaczył mnie w tym stanie po raz pierwszy. Nie kpił, nie śmiał się, był poważny. Pomógł mi i pokazał, co powinienem robić. Potem stało się to moim rytuałem. Powtarzałem wszystkie czynności kilka razy dziennie, aż w końcu, kiedy nawiedziło mnie to ponownie, wygrałem.
Mimo wszystko czułem się podle. Wziąłem tabletkę, zapaliłem papierosa, spaliłam nawet połówkę skręta, ale nic nie pozwalało mi się zrelaksować. Zasnąłem dopiero nad radem, kiedy już robiło się widno. Obudziłem się za to z fatalnym bólem głowy i suchością w ustach, a moje ręce dalej drżały. I tak cały czas, bez przerwy. Ilekroć na chwilę o tym zapomniałem, wracało.
Najzabawniejsze było to, że doskonale wiedziałem, że nikomu nie powie. Obiecała, potwierdziła to w wiadomości, uspokoiła mnie. Tak naprawdę miałem świadomość, że to był żart, ale moja skrzywdzona psychika tego nie rozumiała. To nie jej wina, że byłem taki spierdolony. Dlatego nie obwiniałem call girl w myślach. Bluzgałem jedynie na siebie, starając się wreszcie uspokoić, by chociaż zdołać zrobić śniadanie, nie odcinając sobie palców. Nie lubiłem śniadań, ale czasem musiałem coś zjeść.
~*~
Była niedziela. Znów ten dzień. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że już minął kolejny rok. Kolejny, który oddalił mnie od najgorszego dnia mojego życia. Mówi się, że nie należy winić ofiary, ale co, jeśli ofiara sama wini siebie? Cały czas, bez ustanku, każdego dnia; nie może zapomnieć o tym, co się stało i non stop analizuje sytuację?
Nie zawsze byłam niepijąca. Kiedyś często zdarzało mi się imprezować, co trzeci dzień, drugi, czasem codziennie. Przez to zaniedbywałam to, co było najważniejsze – zdrowie. Ale nie przejmowałam się tym. Nie miało znaczenia, że coś mnie boli, bo wystarczyło zapić odpowiednią ilością alkoholu, żeby nie czuć. Wystarczyło doprowadzić do stanu, w którym szumiało w głowie za bardzo, żeby myśleć o problemach.
Długo ciągnęłam w ten sposób. Nauka, imprezy i tak na zmianę. Ale któregoś dnia życie mnie pokonało. Zachłysnąć się życiem – mówili. Udało mi się; tak bardzo, że do dziś czuję, że się duszę. Pewnej nocy wracałam z imprezy z chłopakiem. Nie, żebym się puszczała, planowałam tylko wyłudzić od niego kilka fajek pod drzwiami i wrócić. Ale on uparł się, żeby do mnie wejść. Potem wszystko działo się tak szybko, że właściwie nigdy nie byłam pewna kolejności zdarzeń. Wszystko trwało może dwa kwadranse i choć z jednej strony zdawało mi się, że czas pędził na złamanie karku, z drugiej były to najdłuższe minuty mojego życia.
Od tego czasu przestałam ufać ludziom. Wszystkim, bez wyjątku. Nikomu nie powiedziałam o tym, co się stało. Bałam się, że mi nie uwierzą, będą zadawać zbyt wiele pytań, uznają, że to moja wina, bo przecież piłam. Bo mogłam źle się wyrazić… Wolałam obwiniać się sama, nie potrzebowałam echa wszystkich wokół. Zamknęłam się na ludzi, przestałam chodzić na imprezy, przestałam pić i zupełnie odmieniłam swoje życie. Wszyscy byli zaskoczeni, dumni z moich sukcesów i zazdrośni o to, w jak krótkim czasie udało mi się dojrzeć. Bo nie wiedzieli, co do tego doprowadziło.
Starałam się zapomnieć. Wmawiałam sobie, że to się wcale nie wydarzyło. Chwilami nawet wierzyłam w bajeczkę, że pewnego dnia obudziłam się i uznałam, że pora zmienić coś w swoim życiu. I gdyby nie ta data, zapewne udałoby mi się wierzyć. Ale zawsze, gdy tylko widziałam te kilka cyfr, moje serce się zatrzymywało, a płuca znów napełniały się piwem. Nie potrafiłam zapomnieć.
Każdego roku kupowałam sobie butelkę najobrzydliwszego wina, jakie tylko było w sklepie. Otwierałam je i męczyłam przez cały dzień, tylko po to, żeby pamiętać, jak paskudny smak ma alkohol. Żeby wiedzieć, że nie chcę go pić. To był jeden dzień w całym roku, gdy w moich ustach gościł procentowy napój. Tym razem nie było inaczej.
Zwlekłam się z łóżka po dwóch godzinach wspominania, jak dobrze było mi kiedyś, gdy jeszcze byłam sobą, miałam chłopaka, rodziców i cieszyłam się życiem. Miałam moralnego kaca, choć nie zrobiłam nic złego. Sklepowa patrzyła na mnie podejrzanie, ale sprzedała butelkę.
Wróciłam do domu. Postawiłam butelkę na podłodze, usiadłam przed nią z popielniczką i dwiema paczkami fajek, a potem włączyłam tę samą refleksyjną składankę, przy której spędzałam ten dzień od lat. Nie czułam się jednak na siłach, żeby otworzyć wino. Zawsze dawałam radę, nie wiedziałam, co tym razem się zmieniło, ale czułam, że nie podołam. Potrzebowałam pomocy.
Jednak przez mój nowy styl życia nie miałam zbyt wielu znajomych, których mogłabym poprosić o coś takiego. Dwie bliskie koleżanki, były daleko – bo w swoich domach za miastem, i nie chciałam zmuszać ich, żeby przyjeżdżały tylko po to, by siedzieć ze mną, nie wiedząc nawet, co się właściwie dzieje. Nie miały o tym pojęcia.
Przeglądałam telefon. Nie znalazłam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Potrzebowałam tylko, by ktoś zrobił pierwszy krok. Otworzył butelkę, o nic nie pytał, a potem mnie zostawił. W akcie desperacji napisałam do dziwaka. To nie miało sensu, ale mieszkał blisko, mógłby się odwdzięczyć. Zrobić to dla mnie i wyjść, uszanowawszy moją prośbę.
„Potrzebuję pomocy…”
Napisałam, po czym usunęłam wielokropek na rzecz pojedynczego znaku oddzielającego. Trzy wyglądały tak, jakbym była zdesperowana. Nie musiał o tym wiedzieć, nie jego sprawa. Miałam tylko nadzieję, że po tym, co napisałam do niego poprzedniego dnia, mimo wszystko mnie nie skreśli. To żałosne, ale wykładowca z problemami był moją ostatnią deską ratunku.
„Co się dzieje?”
Odpisał po chwili. Nie spodziewałam się, że zrobi to tak szybko. Myślałam raczej, że w ogóle nie odpisze, zignoruje mnie, albo każe spierdalać, ale odpisał. Może bał się, że w przeciwnym razie go wydam?
„Możesz do mnie przyjść? Nie mam nikogo innego.”
Nie odpisał już tak szybko, jak poprzednio. Zapewne zastanawiał się, jak bardzo chcę go po raz kolejny zniszczyć. Sama byłam sobie winna. Traktowałam go źle, ale i on nie traktował mnie dobrze. Oboje byliśmy pod tym względem niezwykle nieudolni. Gdyby to nie była rocznica, nie odezwałabym się. Nie byłabym tak bezczelna, by o cokolwiek go prosić. Kurwa, przecież on tu nie wejdzie… Dotarło do mnie po chwili. Ostatnia deska ratunku zatonęła, a ja szłam w dół razem z nią.
„Przepraszam. Zapomniałam. Nieważne już.”
Napisałam pospiesznie. Wraz z raportem doręczenia przyszła i odpowiedź.
„Będę za kwadrans.”
Nie rozumiałam go. Przecież wiedział, że nie da rady. Byłam głupia, prosząc go o to. Na pewno zgodził się tylko dlatego, że dla beki napisałam o dwa słowa zbyt dużo i wyszło na to, że go szantażuje. Miałam napisać, żeby dał sobie spokój, ale za bardzo go potrzebowałam. Nie potrafiłam zachować się odpowiednio. Po raz kolejny.
~*~
W pierwszej chwili, kiedy odczytałem wiadomość, impuls zmusił mnie, by zgodzić się na wszystko. Instynkt podpowiadał, że mnie wyda, jeśli tego nie zrobię, ale wiedziałem, że to tylko moja paranoja. Kiedy jednak dziewczyna napisała, żebym do niej przyszedł, zawahałem się.
Sms brzmiał poważnie. Nie wiedziałem, po czym to stwierdziłem, ale miał zupełnie inny ton niż pozostałe. Tak, jakby naprawdę potrzebowała pomocy. Chyba właśnie dlatego napisałem, że się zjawie. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, w jaki sposób pokonam te trzy piętra, ale nie chciałem jej zawieść.
Miałem nadzieję, że jeśli się jej odwdzięczę, poczuję się lepiej i przestaną mnie nękać obawy. Poza tym powinienem w końcu porozmawiać z nią spokojnie, wyjaśnić wszystko… Nie wiedziałem tylko, co miałbym wyjaśniać. Nie radziłem sobie z takimi sytuacjami, były zbyt zagmatwane.
Nie miałem jednak czasu, żeby się zastanawiać. Kwadrans to kwadrans, nie chciałem się spóźnić. Założyłem garnitur, buty i płaszcz i wyszedłem z domu, informując kota, że nie wiem, kiedy wrócę. Dobrze było mieć kogoś, komu mogło się mówić takie rzeczy. Chociaż Ame i tak raczej miał to w dupie, ja czułem się lepiej i to wystarczało.
Dotarłem pod jej klatkę. Zdyszałem się, idąc zbyt szybko w obawie o to, że jednak się spóźnię. Nie spóźniłem. Miałem jeszcze pięć minut zapasu. Dobrze wiedzieć na przyszłość. Nie miałem pojęcia, skąd wzięła się we mnie ta myśl, nie planowałem wracać. W ogóle niczego nie planowałem, bo to najzwyczajniej mijało się z celem. Zawsze wychodziło na opak.
Minutę zbierałem się, żeby zadzwonić. Czułem się jak skończony kretyn. Chciałem uciec. Przeprosić. Powiedzieć, że coś mi wypadło – na przykład kolano ze stawu, ale w jakim stawiałoby mnie to świetle?
— To ja. Sebastian… — powiedziałem słabo, słysząc trzeszczące „halo” wydobywające się z głośnika domofonu.
Podłużny dźwięk mógł oznaczać zarówno start moich zmagań z najgorszym lękiem, albo ucieczki na czas do domu. Nie złamałem się. Wszedłem do środka. Spojrzałem na schody, obliczyłem, ile ich jest i co ile muszę skręcić. Potem podszedłem do barierki, wcisnąłem w uszy słuchawki, włączyłem muzykę najgłośniej, jak się dało, i zamknąwszy oczy, ruszyłem.
Raz… Dwa… Trzy… Odliczałem, pokonując kolejne stopie. Pięć… Siedem… Osiem… Kurwa, chyba zjadłem sześć. Nieważne! Ze zdenerwowania nawet podstawy matematyki mnie przerastały. Nie mogłem się rozejrzeć, oszalałbym. Szedłem więc dalej. Zatrzymałem się po odpowiedniej liczbie stopni i powoli otworzyłem oczy.
Udało się! Cały drżałem, adrenalina wstrząsała całym moim ciałem, ale byłem z siebie dumny. Po raz pierwszy udało mi się przejść przez klatkę schodową! Cieszyłem się jak dziecko. Chwilę później zapukałem do drzwi dziewczyny. Otworzyła mi ubrana w wyciągniętą, męską bluzkę z długim rękawem i krótkich spodenkach. Wyglądała fatalnie. Podkrążone oczy, poczochrane włosy – właściwie to była u niej norma, ale wzrok, którym uraczyła mnie na powitanie, zwyczajnie mnie zmroził.
Bąknęła niewyraźne „dzień dobry” i weszła w głąb mieszkania. Gdy do niej doszedłem, siedziała na podłodze naprzeciwko butelki jakiegoś ruskacza.
— Mówiłaś, że potrzebujesz pomocy. O co chodzi? — zapytałem, kucając naprzeciwko butelki.
Dziewczyna spojrzała na mnie i wyciągnęła dłoń, w której trzymała korkociąg.
— Otwórz i wracaj do domu. Tylko tyle potrzebuję — mruknęła tak zrezygnowana, że aż zrobiło mi się słabo.
Nie znałem jej długo, ale w takim stanie nie widziałem jej nigdy. Poza tym byłem święcie przekonany, że słyszałem raz, że jest niepijąca. Poprosiła jednak o przysługę. Skoro zwróciła się akurat do mnie, musiało być źle. Nie chciałem wypytywać. Czułem, że nie powinienem.
— I tyle? — upewniłem się tylko.
~*~
— I tyle. Przepraszam za kłopot — odpowiedziałam markotnie.
Gdybym nie była w tak złym stanie, zapewne czułabym się zażenowana. Ale nie dziś. To był mój dzień świętowania upadku i całkowitej zmiany. Nawet nie wzięłam tabletek, żeby nie strzeliło mi do głowy coś tak głupiego, jak dwa lata temu.
Dziwak wziął ode mnie korkociąg, otworzył wino i nalał mi pełny kieliszek. Czekałam, kiedy zacznie zadawać pytania, ale się nie doczekałam. Wstał i zaczął się zbierać. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak po prostu wyjdzie, nie pytając zupełnie o nic. Niby tego właśnie chciałam, ale zwyczajnie zdawało mi się zbyt nierealna.
Odwróciłam się przez ramię, kiedy się ze mną żegnał. Poczułam ukłucie w piersi, ale nic nie powiedziałam. Wyszedł. Odczekałam chwilę. Chwyciłam kieliszek, wypiłam całą jego zawartość, a potem dolałam sobie więcej i ruszyłam do drzwi, by je zamknąć. Kiedy jednak do nich dotarłam, dopadło mnie.
Płacz. Mimowolny, niekontrolowany i tak głośny, że gdyby nie muzyka, wszyscy sąsiedzi by mnie słyszeli. Oparłam głowę o drzwi, przytuliłam się do nich i wyłam, nie mogąc się pozbierać. Powoli osuwałam się na podłogę, trzymając w dłoni kieliszek pełen ciemnoczerwonego płynu. Był tak obrzydliwy. Chciało mi się od niego rzygać. Właśnie taki powinien być. Żebym już nigdy nie chciała robić tego dla przyjemności.
~*~
Zrobiłem, o co poprosiła, a potem wyszedłem. Zatrzymałem się za drzwiami, przez chwilę zastanawiając się, czy na pewno zachowałem się odpowiednio. Nie wyglądała dobrze. Jako starszy i bardziej odpowiedzialny może powinienem z nią zostać? Nie wróciłem się, to też wydawało mi się nieodpowiednie.
Chciałem zejść na dół, ale gdy tylko zbliżyłem się do schodów, zakręciło mi się w głowie. Zacząłem się wycofywać, oddychając głęboko, starając się zachować spokój. Zanim się spostrzegłem, przyrżnąłem plecami w drzwi dziewczyny. Musiałem poczekać. Nie byłem w stanie się ruszyć.
Po chwili jednak zapomniałem o stresie. Z wnętrza mieszkania usłyszałem przeciągły jęk. Płakała. Nie miałem pojęcia, co się działo, ale coraz bardziej czułem, że powinienem wrócić. Dla niej i dla siebie. Najpierw jednak przytknąłem ucho do drzwi i wsłuchiwałem się w odgłosy ze środka. Cały czas płakała, a raczej wyła w niebogłosy. Tak, jakby właśnie posypało jej się całe życie.
Doskonale znałem to uczucie. Wiedziałem, jak trudno radzić sobie z nim samemu. I chociaż wszystko mówiło, żebym wracał do domu i nie mieszał się w nieswoje sprawy, i tak zrobiłem zupełnie odwrotnie.
— Wszystko w porządku? — zapytałem przez drzwi, pukając delikatnie.
Jęk urwał się i słyszałem już tylko muzykę. Może mi się zdawało? Może to tylko część utworu, a ja głupi, przerażony idiota źle to zinterpretowałem?
— Nic mi nie jest, idź sobie.
— Jesteś pewna?
— Tak. To nie twoja sprawa. Wynoś się, bo zadzwonię do dziekanatu i… — urwała nerwowym czknięciem.
— Pozwól mi wejść.
— Po co?
— Bo jestem twoim wykładowcą. Czuję się odpowiedzialny — odparłem dumnie, kryjąc się za najgłupszym argumentem, jaki mogłem wymyślić.
Utwierdziła mnie w tym przekonaniu, śmiejąc się przez łzy.
— Bo doskonale wiem, jak się czujesz. Otwórz drzwi — dodałem, nie dając się wytrącić z równowagi.
Nastała cisza. Widocznie musiała to przemyśleć. Wiedziałem doskonale, jak się czuła. Chciała być z tym sama, by nikt nie wiedział, co się z nią działo. Z drugiej strony rozpaczliwie kogoś potrzebowała, ale nie umiałaby się do tego przyznać. Przeżyłem to. Jeśli więc miała spędzić ten czas, jak bardzo zły by nie był i co by nie było przyczyną, w czyimś towarzystwie, mogłem z czystym sumieniem uznać, że nadawałem się do tego najlepiej.
~*~
Nie potrafiłam pojąć, co dalej robił pod moimi drzwiami. Czego chciał? Dlaczego wrócił? Co go to właściwie obchodziło? Powinien sobie iść, tak, jak to zrobił na początku. Nie byłam nikim, kim powinien się przejmować. Byłam tylko złośliwą, złą osobą, która ponownie zmusiła go, by przeżywał koszmar pokonywania schodów. Gdybym ja miała ponownie… Zabiłabym się chyba.
Otworzyłam. Nie dlatego, że chciałam, ale dlatego, że wypadało. Choć tak naprawdę, kiedy zobaczyłam go w drzwiach, poczułam się szczęśliwa. Wszedł do środka, rozebrał się po raz drugi i usiadł na podłodze koło butelki. Poszłam za nim. Usiadłam i dalej sączyłam paskudny trunek, obserwując, jak rozgląda się wokół.
— Nie poczęstuję cię — oświadczyłam w końcu.
— Wcale nie chcę, żebyś to robiła. Po prostu dotrzymuję ci towarzystwa.
— Nie będę z tobą rozmawiać.
— Nie musisz. Po prostu tu jestem. Jak zmienisz zdanie, to porozmawiamy. Jak go nie zmienisz, będziemy milczeć i palić — wyjaśnił tak spokojnie i pewnie siebie, jak jeszcze nigdy.
Tak, jakby wiedział, jak się czułam. Skąd mógł wiedzieć? Czy to, co go spotkało, mogło się równać z tym, co przeszłam? Chciałam go o to zapytać. Nie wiedziałam czemu, ale naprawdę chciałam z nim o tym porozmawiać.
Otworzyłam usta i spróbowałam wydać z siebie dźwięk, ale utknął mi w gardle. Jego twarz przesłoniły mi łzy. Spuściłam głowę pod pretekstem szukania papierosów i odpaliłam jednego pospiesznie, błądząc wzrokiem za obłoczkami dymu.
On też zapalił. Tak, jak zapowiedział: milczeliśmy i paliliśmy. Było mi nieco lżej. Dalej źle, najgorzej, jak tylko się dało, ale jednak nieco inaczej. Pierwszy raz ktoś towarzyszył mi tego dnia. Nowe, niezwykłe doznanie, z którym nie wiedziałam, jak się właściwie czułam.
— Ja… — jęknęłam.

Usta zaczęły mi drżeć tak, że nie byłam w stanie nic mówić. Znów zaczęłam płakać. Zasłoniłam twarz dłońmi, wyrzucając niedopałek na podłogę. Byłam żałosna, nawet nie potrafiłam powiedzieć niczego, co mógłby przyjąć jako wyjaśnienie, żebyśmy oboje nie musieli znosić tej niezręcznej niepewności.


2 komentarze:

  1. Monika Lisicka5 stycznia 2017 23:27

    Rozdział słodki. Czy Katarzyna obchodzi rocznicę... tego o czym myślę ? Zresztą, walić to. Ważne, że Michaelis był tak troskliwy, że poszedł do niej kiedy go to poprosiła, nawet przezwyciężył swój lęk. Liczę na to, że w kolejnym Kasia wszystko opowie... w końcu coś za coś, nie ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Kasia obchodzi rocznicę właśnie tego. W końcu nie bez powodu jest taka, jaka jest. Złożyło się na to sporo różnych czynników – między innymi ten właśnie. Lubię, kiedy charaktery postaci wynikają z tego, co przeżyły – czyli jak w życiu – wtedy to się od razu lepiej czyta, przynajmniej mi xD.
      A czy mu opowie? Cóż, to Kasia, równie dobrze może przez cały czas milczeć xD.

      Usuń

.