Kojarzycie specjalny chapter mangi (131.5), który pojawił się wraz z filmem Book of the Atlantic? A kojarzycie moje tłumaczenie tego chaptera? A jesteście ciekawi, jak wyglądała ta historia z perspektywy Sebastiana? No to zapraszam do lektury!
UWAGA: Yaoi Alarm – <nieśmieszny dowcip> oneshot może zawierać śladowe ilości seksu, penisów, spermy oraz orzechów włoskich. Prze spożyciem zapoznaj się z lekarzem lub farmaceutą, bądź skonsultuj się ze swoją znajomą yaoistką, gdyż każe yaoi nie odpowiednio dawkowane może zagrażać Twojemu życiu bądź zdrowiu. </nieśmieszny dowcip>
Miłego! ;*
=======================================
Tym
razem porządnie oberwałem. Nie byłem pewien, czy to kwestia zmęczenia, złego
wyczucia czasu, czy faktu, że cała akcja rozgrywała się na oceanie… Nigdy za
nim nie przepadałem, wolałem trzymać się brzegu. Niemniej jednak dałem się
podejść, przynosząc hańbę memu panu, jako kamerdyner rodu… Kogo ja oszukuję.
Zwyczajnie dałem dupy i byłem wściekły, że Undertaker zobaczył kawałek moich wspomnień,
nie bez przyczyny tak ich bronimy, to zbyt kłopotliwe, a czasem nawet
zwyczajnie niebezpieczne. Na szczęście działo się tyle rzeczy na raz, że chyba
nie przyjrzał się zbyt dokładnie, ale o tym jeszcze będę miał okazję się
przekonać, pod warunkiem, że uda mi się w spokoju wyleczyć rany, oczywiście.
Po
moim pani… Znów się oszukuję. Po tym krnąbrnym gnojku nie spodziewałem się
żadnej ludzkiej reakcji, od dawna był już tak zepsuty, że czasem nie mogłem się
nadziwić, że ta piszcząca dziewczyna jeszcze miała do niego cierpliwość. Że też
dotąd się nie zorientowała, miłość naprawdę jest ślepa, dobrze, że nie znam
niczego takiego. Emocje zawsze osłabiają ludzi. Gdyby się tak nad tym
zastanowić, to właśnie strach przed utratą posiłku (bo przecież nie bez powodu
niańczyłem gówniarza już od ponad trzech lat) sprawił, że byłem nieuważny.
Mogłem rozegrać to na kilka innych sposobów, ale wybrałem ten najgłupszy. Zasłużyłem
na konsekwencje, przynajmniej długo o tym nie zapomnę.
Z kosą śmierci
miałem tak bliską styczność wielokrotnie, jednak nigdy dotąd żadnej nie udało
się zasiać aż takiego spustoszenia w moim organizmie. Nie wiem, czym ta
Undertakera różniła się od innych, ale paskudne rany naprawdę nie zamierzały
się leczyć. Byliśmy w drodze do posiadłości już trzeci dzień, a one jak były,
tak były i nic nie zapowiadało, że zamierzały zniknąć. Musiałem więc pójść za
głosem swego karzełkowatego pana i odpocząć. A o ile demon ze mnie, nie
kamerdyner, to w odpoczywaniu nigdy nie byłem zbyt biegły.
Na szczęście
udało mi się uniknąć wątpliwej przyjemności leżenia plackiem w łóżku podczas
podróży. Mój pan znany był z tego, że samodzielnie nawet sznurówek nie potrafił
porządnie zawiązać, więc mogłem być spokojny o swoją posadę na statku, gdzie na
każdym kroku trzeba było wykazać się jakimiś praktycznymi zdolnościami, żeby
chociażby wejść bądź wyjść z jakiegoś pomieszczenia. Czasami wydawało mi się,
że powinienem być dla niego ostrzejszy, bo – o zgrozo – udało mi się rozpieścić
tego dzieciaka do granic możliwości. Jednak w drodze powrotnej do Londynu wcale
mi to nie przeszkadzało.
Większość czasu
spędziłem na staniu za krzesłem hrabiego, parzeniu herbaty i przebieraniu go.
On zaś od rana do wieczora znosił towarzystwo swojej hałaśliwej narzeczonej i jej
rodziców. Markiza dalej patrzyła spode łba na moją nieprzyzwoitą fryzurę, ale
chyba nabrała do mnie odrobiny respektu, odkąd walczyliśmy ramię w ramię z
tworami chorej wyobraźni Undertakera. Musiałem przyznać, że doskonale się wtedy
bawiłem. Rzadko zdarzało się, bym podczas kontraktu ze śmiertelnikami pokroju
Ciela Phantomhive miał okazję powyżywać się w ten sposób, dlatego korzystałem z
każdej okazji, by zatopić szpony w zimnym ciele kolejnego, chodzącego trupa.
Zew krwi sprawiał, iż czułem, że żyję, ale dobre dobiegło końca, a mój rachunek
szczęścia i pecha jak zwykle się wyzerował. Przynajmniej świat był pod tym
względem niesamowicie konsekwentny.
W chwilach,
kiedy panicz zajęty był kolejną partią szachów (jedyną czynnością, podczas
której sama markiza kazała panience Elizabeth zostawić narzeczonego w spokoju),
dawał mi chwilę wytchnienia, z której korzystałem, przechadzając się po statku
ratunkowym. Jak wszystko dla szlachty i ludzi z wyższych sfer, ten również był
niczego sobie, choć poprzedniemu liniowcowi nie dorastał do pięt. Nie podobały
mi się zacieki tu i ówdzie na ścianach w rogach pomieszczeń, podobnie jak przybrudzone
dywany na niektórych pokładach i niedopasowane do porcelany srebra. Jednak w
większości nie wyglądał źle. Miał sporych rozmiarów dziób, na których urządzano
szwedzki bufet, koncerty i pokazy artystyczne. We fraku (który oczywiście
wyczyściłem korzystając z moich zdolności) bez trudu dawałem radę wmieszać się
w tłum, by bez wzbudzania nadmiernego zainteresowania odprężyć się, spoglądając
we wzburzoną przez turbity wodę.
Sporadycznie
przechadzałem się też na niższe pokłady, włamując się do części pracowniczej,
by mieć całkowitą pewność, że tym razem statek dopłynie do celu. Drugiego
takiego ataku mógłbym zwyczajnie nie przeżyć, a po trzech latach uciążliwej
służby chciałem przynajmniej odejść w nicość z pełnym żołądkiem. W przeciwnym
wypadku byłbym niezwykle niepocieszony, jednak nie zamierzałem dzielić się tego
typu przemyśleniami, chociażby dlatego, by nie zapeszać. Sutcliff zniknął w
ferworze walki, ale znając go, mogłem się spodziewać, że zjawi się w każdej
chwili, by znów się do mnie ślinić i wymachiwać swoją bronią. A od wyżej
wspomnianej wolałem chwilowo trzymać się z daleka.
Jednak
najlepszym, co spotkało mnie przez cały ten rejs, był brak obecności tej trójki
szkodników. Panicz dobrze to rozegrał, zabierając jedynie Snake’a. Jego
umiejętności okazały się niezwykle pomocne, a sam służący swoją osobą nie zwykł
sprawiać problemów. Bywał nieudolny i panu Agniemu nie dorastał do pięt, ale w
porównaniu z Bardem, który potrafił spalić nawet wodę na herbatę, były
cyrkowiec był kulinarnym geniuszem. W ogrodzie radził sobie niezgorzej i odkąd
hrabia go u siebie zatrudnił, moje życie kamerdynera stało się nieco mniej
uciążliwe. Na statku zaś Snake zajmował czasem moje miejsce na rozkaz Ciela.
Odnosiłem wrażenie, że w gówniarzu obudziły się jakieś resztki człowieczeństwa,
bo nieprzeciętnie mało mnie potrzebował w porównaniu z codziennością w
posiadłości, gdy mało brakowało, żebym podcierał mu tyłek…
Sielanka
dobiegła jednak końca z chwilą, gdy statek dobił do brzegu. Nie wiem, jak ta
trójka to robiła, ale z całego gwarnego tłumu zmartwionych członków rodzin i
służących pasażerów, to właśnie ich było słychać najwyraźniej. Od samego piskliwego
głosu Finniana zaczynałem czuć się gorzej, a na myśl o tym, ile czeka mnie
sprzątania, gdy tylko powóz zatrzyma się pod głównym wejściem posiadłości
Phantomhive, dostawałem migreny i palpitacji serca.
Mój pan miał
zresztą podobne odczucia. Zwlekał z zejściem na ląd dłużej, niż mógłbym
przypuszczać, ale ostatecznie nie mogliśmy odwlekać tego w nieskończoność. Na
przywitanie trójka infantylnych sługusów rzuciła się na hrabiego, wrzeszcząc
jedno przez drugie, by dowiedzieć się, czy nim mu nie jest. Jak miałby odpowiedzieć, skoro nie dajecie
mu dojść do głosu, idioci? Nigdy nie zrozumiem, jak można być aż tak wolno
myślącym… Kiedy paniczowi udało się wystękać, żeby się od niego odkleili,
obrali sobie za cel mnie. Normalnie zwyczajnie bym to przeczekał, przyzwyczajony
do tego typu zachowań, jednak z ranami, które wcale nie miały się dużo lepiej
niż trzy dni wcześniej, zwyczajnie sprawiali mi ból. Oczywiście tego nie
zauważyli, a ja chyba do reszty zwątpiłem w ich intelekt…
~*~
Kiedy myślałem
o rozległości spustoszeń, które spowodowali służący podczas naszej
nieobecności, byłem niesamowitym optymistą. Już z daleka było widać brak komina
i jedną ze ścian, która rozpadła się na cegły. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak
trójka ludzi była w stanie zrobić coś takiego, nie mając intencji obrócenia
budynku w popiół. Pod pewnym względem byli niezwykli, szkoda tylko, że nie pod
tym, pod którym by wypadało. Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego panicz
wciąż ich u siebie trzyma. Nie potrzebował ich, ja w zupełności mu wystarczałem.
Uznałbym, że to pozory, ale i na te można byłoby zaradzić. Może chodziło o ich
umiejętności i głupotę? Biorąc pod uwagę, ile nietypowych sytuacji mieli okazję
oglądać i jak bardzo nigdy w ich pustych głowach nie urodziła się nieśmiała
myśl, że może to nie było do końca normalne, powinni już dawno temu sami uciec
z tych nawiedzonych murów. A jednak oni przyjmowali wszystko jakby nigdy nic, nawet
moje magiczne zmartwychwstanie. Wiedziałem, że mylne diagnozy się zdarzały i
dzwoneczek przy nagrobku raz na jakiś czas rzeczywiście spełniał swoją
powinność, gdyż pomylić śpiączkę ze śmiercią było można, lecz żeby nie odróżnić
dźgnięcia przez środek ciała z drzemką…? Zaprawdę dziwne były ich umysły i
chociaż pod pewnymi względami mnie fascynowały, zwyczajnie brzydziłbym się
zagłębiać w ich otchłani.
Bałagan był w
każdym razie niesamowity, więc chociaż miałem nadzieję, że przygotuję panicza
do snu i trochę odpocznę – naprawdę odpocznę – musiałem ją porzucić i zabrać
się do naprawy tego, co zniszczyli. Oczywiście nie zamierzałem robić
wszystkiego jak człowiek, panicz nawet nie sugerował, żebym torturował sam
siebie w ten sposób, niemniej rozległe rany i zmęczenie mnie osłabiły, przez co
lwią część pracy i tak musiałem wykonać tradycyjnie – jak na ludzkiego kamerdynera
przystało.
Kuchnia,
jadalnia, wszystkie srebra i porcelana, łazienka panicza, ogród, bawialnia,
korytarze… Szkoda było wymieniać, naprawy potrzebowało praktycznie wszystko. W
trakcie pracy pozbyłem się również całego szeregu niebezpiecznych sprzętów,
które Bard chował gdzie popadło, licząc na to, że ich nie znajdę. Nie był
nadmiernie bystry, więc nawet najlepsze z jego kryjówek udawało mi się odkryć w
zasadzie bez wysiłku. Czego nie mogłem powiedzieć o domywaniu sadzy z sufitu
kuchni.
Hańbą było dla
mnie pokazywanie się paniczowi w opłakanym stanie. Starałem się więc unikać
tego jak ognia, jednak nie sposób nie krzywić się z bólu, gdy wprost na ranę na
plecach spada ci żyrandol, tego zwyczajnie nie da się uniknąć. Mały gówniarz
oczywiście uznał to za niesamowicie zabawne, a kiedy przestał się śmiać, kazał
mi posprzątać. Wieczorem nie było lepiej. Kilka uszczypliwych uwag, wymiana
złośliwości, a kiedy dziecko poszło spać przy zapalonej lampce – jak na
poważnego hrabiego szlacheckiego rodu przystało – miałem cały kwadrans
wytchnienia, nim ponownie zająłem się sprzątaniem.
Służących
wysłałem spać dosyć wcześnie. Nie chciałem, żeby mi przeszkadzali, tak było
łatwiej pomóc sobie w pracy. Dzięki temu koło piątej nad ranem udało mi się
skończyć. W sam raz, by zacząć przygotowania do kolejnego dnia. Musiałem już
tylko obudzić tę trójkę irytujących much i mogłem wrócić do codziennej rutyny.
Tyle mi przyszło z obietnicy wolnego dnia…
Najpierw
poszedłem obudzić Mei-rin, wiedząc, że jako kobieta potrzebowała więcej czasu
niż pozostała dwójka. Tyle razy jej mówiłem, żeby nie otwierała drzwi ot tak,
ale ona z uporem maniaka zawsze robiła to samo. Ja również postąpiłem tak jak
zazwyczaj – po raz kolejny upomniałem ją, by tego nie robiła, a potem
zostawiłem dla niej zadanie, by miała co robić, gdy się przygotuje, po czym
ruszyłem obudzić Finniana i Barda, choć tego drugiego najchętniej bym nie
budził, dzisiejsze menu wymagało wyjątkowo dużo czułości, serca i wprawy,
których były żołnierz nie posiadał. W ostateczności planowałem kazać mu obrać
ziemniaki, akurat do tego jednego nadawał się doskonale.
— Finny, Bard,
wstawajcie, pora pracować — krzyknąłem stanowczo, odsłaniając zasłony ponurej
klitki, w której spali.
W porównaniu z
moją sypialnią ta ich była prawdziwym maleństwem. Jako kamerdynerowi,
przysługiwały mi pewnego rodzaju luksusy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby
nie fakt, że w sypialnianym łóżku leżałem dotąd tylko raz – gdy panicz je
wybierał, żeby było odpowiednio długie, bym mógł stwarzać pozory, że
rzeczywiście z niego korzystam. Poza tym pozostawało nietknięte i tylko
sporadycznie gdzieś je zarysowałem i czasem zmieniałem pościel, oczywiście
tylko po to, by nie wzbudzać podejrzeń i zachować czystość. Kurz w łóżku
kamerdynera byłby czymś zaprawdę haniebnym.
— Sebaaaastian,
jeszcze pięć minut — jęknął zachrypnięty blondyn, z zamkniętymi oczami sięgając
do szafki nocnej, na której stała popielniczka pełna petów; mówiłem, żeby nie
palił wewnątrz, ale do niego jak do ściany.
— Bard, ile
razy mam powtarzać, żebyś nie palił wewnątrz posiadłości? — zapytałem, zręcznie
wyciągając papierosa z jego dłoni.
Specjalnie
odczekałem, aż uda mu się go złapać, żeby go zirytować. Liczyłem na to, że tak
szybciej się podniesie. I miałem rację. Zerwał się wściekły i zaczął się
wydzierać, dzięki czemu udało mu się dobudzić Finniana, który spał tak twardo,
że czasem naprawdę musiałem sięgać po piekielne sztuczki, by go wybudzić. Na
szczęście tego dnia byli dla mnie łaskawi.
— Bard,
zajmiesz się obieraniem ziemniaków na obiad. Finny, podlejesz kwiaty w
ogrodzie. Wodą, nie pestycydami. Woda jest w wiadrze, które jest w studni,
rozumiesz? — poinformowałem.
Stałem nad
dzieckiem tak długo, aż nie ziewnęło mi w twarz, by przywitać radosnym
uśmiechem, piskliwym głosem i zapewnieniem, że zrozumiało. I tak wiedziałem, że
pomyli wiadro z butlą z chemikaliami, nawet gdyby stała w piwnicy pośród
zapasów kartofli, ale przecież coś musiałem kazać mu zrobić.
Upewniwszy się,
ze żaden z nich nie zaśnie, gdy tylko przekroczę próg sypialni, wyszedłem i
zająłem się przygotowywaniem śniadania dla panicza. Po ostatnich przeżyciach
potrzebował czegoś pożywnego, znajomego i wprawiającego w dobry nastrój. Akurat
odebrałem dostawę nowego Ceylonu – nadawał się idealnie. Doprawiony odrobiną
miodu, by lepiej współgrał ze śniadaniem, nabierał przyjemnej, bursztynowej
barwy.
Zakończywszy
przygotowania, zająłem się kolejnymi – tym razem wstępnymi do obiadu.
Wiedziałem bowiem, że panicz przed godziną siódmą nawet nie obróci się z boku
na bok, szczególnie po tym, co przeszliśmy przez kilka ostatnich dni. Dlatego
też nie musiałem spieszyć się z samym śniadaniem, choć większość i tak była już
gotowa. Dorwałem się do mięsa, by odpowiednio zaprawić je do pieczenia, a w
międzyczasie w kuchni zjawił się zaspany Bard z papierosem w ustach. Już miałem
zwrócić mu uwagę, że miał nie palić wewnątrz, ale ten chwycił tylko wiadro
ziemniaków, wiaderko na obierki, skrobaczkę i wyszedł na zewnątrz. Odpadł mi
więc problem wietrzenia kuchni, przynajmniej tymczasowo.
Zdziwiło mnie
jednak jego zachowanie, zazwyczaj był niezwykle nieustępliwy w tej swojej oślej
upartości i kompletnej głupocie. Nie dość, że od samego palenia zwyczajnie się
truł, to jeszcze zatruwał mi powietrze w jednym z najważniejszych pomieszczeń
pracowniczych. Tym razem jednak był jakiś inny, jakby, sam nie wiem, chciał nie
sprawiać kłopotów? Nie podejrzewałem go o tak daleko idącą empatię, raczej
zrzuciłem to zachowanie na karb zaspania, bo cienie pod jego oczami wskazywały
na to, że znów oglądał świerszczyki po nocach. Ludzcy mężczyźni bywali
strasznie obrzydliwi…
Zajmowałem się
swoją pracą, co jakiś czas zerkając przez kuchenne okno, by mieć oko zarówno na
kucharza, jak i na ogrodnika, który o mały włos zacząłby podlewać kwiaty nie
tym co trzeba. Ku mojemu nieopisanemu zdziwieniu, powstrzymał go Bard,
wykazując się ponadprzeciętną jak na niego zapobiegliwością.
Z Mei-rin nie
było już tak pięknie. Nim zdążyłem odstawić zanurzone w ziołach mięso, by
spokojnie się zamarynowało, usłyszałem znajomy dźwięk. Właściwie poczułbym się
nieswojo, gdybym go nie usłyszał, co jednak nie oznaczało, że zamierzałem się
cieszyć z kolejnych potłuczonych talerzy. Spokojnie zrobiłem swoje, a potem,
wziąwszy głęboki oddech, poszedłem sprawdzić, co potłukła tym razem.
— Mei-rin, co
to ma znaczyć? — zapytałem zirytowany, odnajdując dziewczynę w resztkach
porcelanowych talerzy z najnowszej kolekcji, którą sprowadziłem dla panicza z
chin zaledwie dwa tygodnie wcześniej.
—
Pa-pa-pa-pa-panie Sebastianie! — wydukała zdenerwowana, potem przestałem jej
słuchać, znałem śpiewkę tej idiotki zdecydowanie zbyt dobrze.
„Chciałam
pomóc, ale się potknęłam, źle spojrzałam, zachwiałam się, źle przeczytałam, nie
zauważyłam” – to po co hrabia inwestuje w twoje okulary, skoro wiecznie
zdarzają ci się takie rzeczy? Kompletny bezsens…
— Nieważne,
zostaw to. Posprzątam, a ty idź zrobić pranie. I pamiętaj: trzy miarki, nie
trzydzieści. Powtórz.
— Trzy miarki
proszku do prania, tak, trzy! — wyćwierkotała z tą swoją irytującą manierą
powtarzania części zdania, która chwilami już doprowadzała mnie do szału.
— Dobrze, idź.
Kiedy opuściła
pomieszczenie, przykucnąłem nad resztkami porcelany, spoglądając na nią
zrezygnowany. Podobał mi się ten zestaw, a panicz nawet jeszcze nie miał okazji
zjeść z niego posiłku. Cóż, nie mogłem tego tak po prostu zostawić. Jako
kamerdyner rodu Phantomhive, poszedłem zanieść porozbijane talerze do misek z
mlekiem, by przez jakiś czas udawać, że w ten sposób magicznie je naprawię.
Kolejny z głupich pozorów, które w zupełności wystarczały nierozgarniętej
służbie. W rzeczywistości pod wieczór miałem zamiar naprawić je po swojemu i w
ten sposób oszczędzić problemów wszystkim.
Nim wróciłem do
kuchni, dzwonek oznaczający, że panicz wreszcie się obudził, zaczął wydawać z
siebie irytujące dźwięki. Szybko skończyłem więc przygotowania do posiłku,
naprędce zaparzyłem wodę i ruszyłem korytarzem wprost pod drzwi jego sypialni.
— Paniczu,
przyniosłem śniadanie – zacząłem, jak każdego dnia prezentując dzieciakowi całe
menu, z którego i tak zjadał zawsze jedynie odrobinę, podczas gdy resztkami
zajadali się pozostali domownicy.
Za każdym razem
to samo. A jednak rola kamerdynera wymagała ode mnie, bym znosił to z uśmiechem
na ustach, każdego dnia powtarzając to samo i patrząc, jak jeden bogaty gnojek
marnuje tyle jedzenia, ile biednej rodzinie z East Endu starczyłoby na cały
dzień dla wielodzietnej rodziny. Cóż, świat strasznie się zmieniał, ale
niektóre ludzkie przyzwyczajenia (z reguły te najgłupsze) były odporne nawet na
czas.
— Sebastianie —
zaczął poważnie, zerkając od niechcenia na śniadanie, jakby sądził, że wybitnie
się nie postarałem. — Obiecałem ci dzień wolny, sądzę, że najwyższa pora, żebyś
go otrzymał.
— Paniczu? —
mruknąłem zszokowany.
Szczerze mówiąc
nie sądziłem, że sobie o tym przypomni, a jednak nawet taki gnojek czasem
potrafi zaskoczyć starego demona, ciekawe.
— Porozmawiamy
o tym wieczorem, dziś jesteś jeszcze potrzebny. I odwołaj lekcję tańca, boli
mnie kolano.
Oczywiście, że
byłem potrzebny. Mój pan, chociaż miał zaledwie czternaście lat, nie był głupi
i doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli pozwoli mi dzisiaj odpocząć, reszta
nie tylko nie posprząta, ale zrobi jeszcze większy bałagan. Do mojego wolnego
musiałem się odpowiednio przygotować, to znaczy: przygotować posiłki na cały
swój wolny dzień, zarekwirować wszystkie bronie Barda, pochować pestycydy,
pozamykaj zastawę na klucz i tak dalej i tak dalej… Masa dodatkowych
obowiązków, które i tak zapewne nie uchronią posiadłości przed kataklizmem w
postaci trójki służących, ale próbować trzeba było.
— Oczywiście —
odpowiedziałem, kłaniając się przed nim.
Kiedy zjadł,
pomogłem mu się przebrać, odprowadziłem do biura i przedstawiłem zakres
obowiązków na najbliższe godziny. Potem zaś wróciłem do kuchni, by
przypilnować, żeby Bard niczego nie spalił. Następnie upewniłem się, że
Finnianowi nie przyszło do głowy nic głupiego, a na koniec pomogłem Mei-rin
rozwiesić pranie. W międzyczasie odwołałem lekcję tańca, zrobiłem zamówienie na
brakujące produkty, zdążyłem podskoczyć do Londynu po kilka składników
niezbędnych do jutrzejszego obiadu i… Mniej więcej w taki sposób minął mój
dzień, któremu stale towarzyszyły ból i zmęczenie, których nie dawałem po sobie
poznać. Kamerdyner nie może okazywać słabości w żadnej sytuacji, doskonale o
tym wiedziałem i w dalszym ciągu wyrzucałem sobie to drobne załamanie na
szalupie ratunkowej, kiedy rany zwyczajnie zwaliły mnie z nóg. Wtedy byłem
niemal pewien, że na twarzy panicza zobaczyłem zmartwienie. Zabawne, żeby
człowiek martwił się o demona.
Wieczorem, gdy
przygotowywałem Ciela do snu, po raz kolejny mnie zaskoczył, wracając do
podjętego przy śniadaniu tematu.
— Jutro masz
wolne. Cały dzień spędzisz odpoczywając — oświadczył wyniośle, wchodząc do
łóżka i czekając, aż go przykryję.
— Jest panicz
pewny?
— Kosy bogów
śmierci są groźne nawet dla demonów, prawda?
— Racja, zadane
nimi rany leczą się znacznie dłużej niż te od ludzkich broni.
— Dlatego też
jutro będziesz odpoczywać. Martwi mnie, że kamerdyner rodu Phantomhive nie jest
bez skazy.
— Czy to
rozkaz? — zapytałem podejrzliwie, bo w gruncie rzeczy doskonale wiedziałem, że
dzień beze mnie na posterunku skończy się tragedią i dodatkową dawką
obowiązków.
— Tak, to
rozkaz. Dobranoc, Sebastianie.
— Tak jest.
Dobranoc, gó… paniczu — odpowiedziałem, powstrzymując się w ostatniej chwili.
Nie wiedziałem,
co dokładnie planował, ale w przeciwieństwie do tamtej jednej chwili, gdy
naprawdę się o mnie martwił, teraz zwyczajnie upatrywał w moim odpoczywaniu jakiejś
swojej kolejnej złośliwej rozrywki. Zaprawdę podły dzieciak, ale skoro wydał
rozkaz, nie pozostawało mi nic innego, jak tylko go spełnić. Miałem na
szczęście jeszcze całą noc, by zadbać o bezpieczeństwo posiadłości najlepiej,
jak tylko mogłem, a wizja odpoczynku… Cóż, gdybym naprawdę mógł po prostu
odpocząć, właściwie nie miałbym nic przeciwko.
Następnego dnia
rano, zgodnie z rozkazem mego pana, położyłem się do łóżka. Nie przywykłem do
odpoczywania w ten ludzki sposób. Zazwyczaj ranne demony zwyczajnie pożerały
pierwsze lepsze napotkane dusze, by zregenerować ciało i wyrównać deficyt
energii, ale w mojej sytuacji nie było to możliwe. Nie chciałem psuć sobie
przyszłego smaku posiłku, który zafunduje mi Ciel, kiedy wreszcie się zemści i
będę miał go z głowy na zawsze. Wpatrywałem się w sufit, zauważając na nim
zaciek, którego natychmiast bym się pozbył, gdybym tylko mógł. Jednak nie
mogłem, a co zaskakujące, im dłużej leżałem i kontemplowałem swoją niemoc, tym
mniej mi przeszkadzała. Właściwie zacząłem czerpać przyjemność z tego całego
leżenia i byłbym nawet zasnął, gdyby do mojej sypialni nie wparowała nagle ta
rozwrzeszczana gromadka zaaferowanych służących, wszystkich pięciorga.
— Panie
Sebastianie, nic panu nie jest?
— Co się stało,
panie Sebastianie, jest pan chory? — Nie, kretynko, ranny, słyszałaś o tym trzy
razy.
— Ej,
Sebastian. Dlaczego ty śpisz we fraku? Na łeb upadłeś? — I to jedno pytanie to
chociaż miało sens, gorzej z moją odpowiedzią.
— Cóż, dopiero
się zorientowałem, że nie mam żadnej piżamy.
— No to
będziemy musieli panu czegoś poszukać! — Ucieszył się Finnian, jakby w jego
oczach szukanie ubrania było jakąś niesamowitą rozrywką.
— To w czym ty
zazwyczaj śpisz? — Czemu Bard był dzisiaj taki rzeczowy, uderzył się w głowę,
wstrząśnienie mózgu czy może zrządzenie losu?
— Pan Sebastian
na pewno śpi nago! Z takim ciałem nikt by się nie powstydził!
— Mei-rin… —
upomniałem zgorszony pokojówkę, spojrzeniem wyprowadzając ją z sypialni.
Jeszcze tego mi
tylko brakowało, kobiecej wersji tego nawiedzonego żniwiarza, nawet kolor
włosów mniej więcej się zgadzał, chociaż gdybym miał wybierać, ten Mei-rin
podobał mi się bardziej. Generalnie i tak preferowałem ciemną czerń,
ewentualnie jasny blond, pośrednie kolory nigdy mnie jakoś szczególnie nie
fascynowały, były pospolite – jak i większość ludzi.
— Trzymaj,
przymierz to, powinno się nadać. — Usłyszałem w chwilę po tym, jak drzwi do
mojej sypialni zatrzasnęły się z głośnym hukiem.
Kucharz uznał,
że podzieli się ze mną piżamą. Nie mogłem nie docenić jego gestu, mówiąc
szczerze, ludzie rzadko traktowali mnie w taki sposób, jakbym był dla nich kimś
bliskim. Sam zresztą nigdy o to nie zabiegałem i nie starałem się nawiązywać
podobnych reakcji, bo zwyczajnie nie były mi do niczego potrzebne.
Potrzebowałem jedynie dusz, spokoju, mordobicia od czasu do czasu i ewentualnie
dobrego seksu (działał na demony leczniczo, więc w chwili obecnej nie
pogardziłbym jakaś zaniedbaną zakonnicą czy pachnącym tygrysim futrem
prosiakiem zawiniętym w skórę innego zwierza.
Piżama Barda
okazała się na mnie zbyt mała, zresztą wiedziałem o tym od początku. Kończyła
się mniej więcej w połowie przedramion i łydek, ale nie przeszkadzało mi to
zbytnio. Skoro miałem dzisiaj wolne i raczej nie miałem widzieć się z paniczem,
który nie zwykł wchodzić do mojej sypialni, odkąd mi ją sprezentował, nie
musiałem wyglądać nienagannie, więc odrobina niechlujstwa nie mogła nadszarpnąć
mojej reputacji.
Nim jednak
służący zostawili mnie w spokoju, Finnian zdążył wyśmiać to, jak wyglądałem,
Mei-rin wróciła z powrotem z kubkiem herbaty i kolejną seksualną aluzją (jej
bynajmniej nie zamierzałem wykorzystywać), a pan Tanaka, który od samego
początku siedział przy sekretarzyku, popijając z tradycyjnego, japońskiego
kubka swoją herbatę, zdążył wypić do końca dwie porcje, tym samym opróżniając
niewielki imbryczek, który wziął ze sobą. Przezorny – zawsze ubezpieczony.
W końcu jednak
zostałem sam. Upragniona cisza i spokój w połączeniu ze znacznie bardziej
komfortowym strojem i miękką pościelą w zasadzie działały na mnie naprawdę
relaksująco. Znów czułem, że jestem bliski zaśnięcia, jednak opatrzność uwzięła
się na mnie tego dnia niezmiernie. Coś trzasnęło, ktoś coś wrzeszczał, poczułem
dym, a chwilę później Bard zaczął się wydzierać, że jego fartuch płonie.
Uznałem jednak, że płonąca garderoba kucharza to jeszcze zbyt mały problem, by
złamać rozkaz panicza i interweniować. Poza tym, będąc zupełnie szczerym z
samym sobą, potrzebowałem tego odpoczynku i póki Ciel nie wprawiał w życie
swojego diabelskiego planu uprzykrzania mojej egzystencji, chciałem to
wykorzystać.
Ciężko było
jednak się odstresować i odpocząć, gdy co chwilę wyostrzone zmysły alarmowały o
kolejnych katastrofach spowodowanych przez spuszczoną ze smyczy służbę. Nie
wiem, jak oni to robili, zabrałem wszystko, czym mogliby spowodować problem i
ukryłem przed nimi przedmioty, które mogliby zniszczyć, a jednak oni i tak
zdołali wymyślić sposób, by zszargać moje nerwy.
Finnian, błagam cię, zostaw te kwiaty. One
się jeszcze nie nadają! Mei-rin… Jak można, jak, do cholery, można pomylić mąkę
z płynem do mycia naczyń?! To się nie dzieje naprawdę. Muszę tam iść! Inaczej
rozniosą cały dom! Byłem już gotów wstać, złamać rozkaz panicza i ponieść
konsekwencje (na szczęście jedynie odnośnie mojej pozycji kamerdynera, nie
służącego małemu diabłu demona), kiedy do mojej sypialni wpadł kolejny gość.
— Sebastianie?!
Nic ci nie jest? Słyszałam, że jesteś ranny, przyszłam cię odwiedzić i patrz!
Mam dla ciebie prezent! To kiedyś należało do mojej mamy, powinno być na ciebie
dobre! — ćwiergoliła panienka Elizabeth, wpadając do mojej sypialni.
Nawet nie
chciałem wiedzieć, co takiego należącego do markizy mi przyniosła i jak wielki
będę miał z tego powodu problem, gdy Francis dowie się, że tego zabrakło.
Dziewczyna jednak w ogóle nie zdawała przejmować się ani niewłaściwością w
zabieraniu czegoś matce, ani nawet nietaktem, jaki na mnie wymusiła, wpraszając
się do sypialni.
— Panienko
Elizabeth, nie powinna panienka wchodzić do sypialni służącego. To nie wypada.
Gdyby dowiedziała się o tym markiza… — zacząłem tłumaczyć, licząc na to, że
nawet tak dziecinnej, irytującej smarkuli uda mi się coś wytłumaczyć, skoro
systematycznie pobierała nauki u najlepszych z nauczycieli w naprawdę wielu
różnych dziedzinach nauki; nic bardziej mylnego.
— Nie obchodzi
mnie to. Spójrz, jakie urocze! — Wetknęła mi w ręce torebkę z jakimś materiałem
wewnątrz.
Powinienem być
chyba wdzięczny, że jako służący byłem na tyle lubiany i poważany, że nawet
córka markiza przyjeżdżała do mnie w odwiedziny z prezentami, ale jakoś nie
potrafiłem wykrzesać z siebie optymizmu na widok różowej koszuli nocnej z
czepkiem i idiotycznymi kokardkami, którymi tak zachwycała się ta blond
dziewczynka.
— Dziękuję
panienko, jednak sądzę, że…
— Przymierz! —
Przerwała mi tonem nieznoszącym sprzeciwu, a jednak dalej tak przesączonym
słodkością, że aż zabolał mnie żołądek (i wcale nie miało to związku z tym, że
była w nim jedna z dziur po ogromnej kosie boga śmierci).
Niechętnie
skinąłem głową i poszedłem do łazienki, by przebrać się w to paskudztwo. Strój
Barda zostawiłem sobie jednak w szafce z zamiarem przebrania się, gdy tylko
dziewczyna raczy opuścić posiadłość, a sądząc po zirytowaniu panicza jej
obecnością przez całą morską podróż, miało to nastąpić jeszcze tego samego
dnia. Dziewczyna wyszła ode mnie bardzo szybko, gdy tylko któryś ze służących
zasugerował jej, że powinienem odpoczywać w spokoju, to chyba była Mei-rin, ale
szczerze mówiąc, nie zwróciłem na to uwagi, dla mnie te trzy narzędzia zbrodni
w zasadzie niewiele się od siebie różniły.
Gdy zostałem
sam, znów próbowałem poleżeć, zrelaksować się, odpocząć, może zasnąć… Nie wiem,
dlaczego w ogóle wierzyłem, że to ma szansę się udać. Jedynym czasem, kiedy rzeczywiście
miałbym na to okazję, byłaby noc, a i tak, znając życie, coś stanęłoby mi na
przeszkodzie. Tym razem znów drażniły mnie ciągłe krzyki i wrzaski. Nie mogłem
tego słuchać, dlatego po długiej walce z samym sobą zdecydowałem, że jednak
muszę zażegnać kryzys, inaczej za kilka godzin z tej posiadłości zostanie
ruina.
Wstałem,
minąłem lustro, przyglądając się sobie niechętnie, i poprawiwszy różowy czepek,
poszedłem do sypialni Barda i Finniana, skąd dochodziły wrzaski. Okazało się,
że ten idiota próbował odpalić papierosa miotaczem ognia. Miotaczem ognia!
Przecież wszystkie schowałem, jak on je znalazł? Z jego ubrań zostały strzępy,
podobnie jak z niemal wszystkich materiałów, które mieli na sobie i które
znajdowały się w szafie, przed którą stał kucharz. Na szczęście resztki spalonych
uniformów zasłaniały na tyle duży obszar ciał służących, że nie musiałem karać
sobie oczu wątpliwie przyjemnym widokiem ich nagości. Na ubrania nic nie mogłem
poradzić, za to pomogłem im posprzątać, dałem się zaprowadzić do kuchni i nim
się obejrzałem, spędziłem całą resztę dnia na zwykłej pracy. Co gorsza, przez
cały stres związany z odpoczywaniem i niepilnowaniem podlegających pode mnie
pracowników non stop czułem się jeszcze bardziej zmordowany niż poprzedniego dnia,
a przez drobny wypadek w szklarni moje rany miały się nawet nieco gorzej.
Pod wieczór
wróciłem skonany do sypialni, wcześniej zapewniwszy służących, że na dziś mają
już wolne. Obiecałem sobie, że tym razem naprawdę się położę i odpocznę. Nie
dane było mi jednak dotrzymać danego sobie słowa, bo przy moim pustym łóżku
siedział panicz. Spojrzał na mnie kpiąco i prychnął w ten swój irytujący,
wyniosły sposób.
— Jak ci poszło
odpoczywanie? Spełniłeś mój rozkaz należycie? — zapytał z niezdrową satysfakcją
w głosie, podsycaną domieszką diabolicznej złośliwości.
— Proszę
wybaczyć, niestety wystąpiły pewne komplikacje…
— Zignorowałeś
rozkaz, demonie? — zdziwił się chłopak.
— Jako
kamerdyner rodu Phantomhive, moim najważniejszym obowiązkiem jest ochrona
pańskiego życia, musiałem więc zadbać o to, by posiadłość nie stała się dla
panicza zagrożeniem. Moje najszczersze przeprosiny za to, że nie udało mi się
pogodzić tego zadania z pańskim rozkazem — wyrecytowałem formułkę, klękając
przed hrabią; z reguły tyle wystarczało, by połechtać jego ego na tyle, żeby
zapomniał, co takiego straszliwego zrobiłem.
— Nieważne.
Jedzenie i sen w ogóle pomagają demonom się wyleczyć?
— Cóż, ludzkie
jedzenie nie dostarcza mi niezbędnej dawki energii… — zacząłem, zastanawiając
się przez moment, w międzyczasie z przyzwyczajenia opierając podbródek na zgiętych
palcach prawej dłoni. — Jednakże, gdyby w grę wchodziła ludzka dusza, efekt
byłby zadowalający — dodałem, uśmiechając się niepokojąco, lubiłem sobie czasem
pożartować z dzieciaka w ten nieszkodliwy sposób.
Hrabia jednak
nie zareagował tak, jak zazwyczaj. Popatrzył na mnie niepewnie, prychnął,
zaśmiał się i przystawił sobie krzesło, by usiąść koło mojego łóżka –
najwyraźniej miał zamiar dopilnować, żebym zjadł owsiankę, którą dla mnie
przygotowano.
— Jeśli
próbowałeś być straszny, nic z tego. W tym stroju wszystko co mówisz, brzmi jak
jakiś nędzny dowcip. Widziałeś się w lustrze?
— Proszę
wybaczyć.
— Kładź się do
łóżka i zjedz kolację.
— A propos,
panicz przygotował dla mnie ten posiłek?
— Skądże, ja
nie gotuję. Służący stwierdzili jednak, że będzie miło, jeśli ja ci to zaniosę.
Uznałem, że skorzystam z okazji, żeby jeszcze się z ciebie pośmiać.
— Tak, jak się
spodziewałem… Dobrze się panicz dzisiaj bawił, prawda?
— Zdecydowanie.
Ten rejs był tragiczny, ale oglądanie cię w tym stroju w zupełności mi to
wynagrodziło. A teraz jedz, Tanaka przygotuje mnie do snu. Od jutra wracasz do
swoich obowiązków, w nocy naprawdę odpocznij — odpowiedział już nieco
normalniej, a w jego wyrazie twarzy znów dojrzałem cień zmartwienia, jakby
natura małego gnojka walczyła z odrobiną dobra, której nie udało mu się
wydrapać ze swojego sczerniałego serca.
— Dziękuję,
paniczu — odparłem, niechętnie chwytając na łyżkę.
Najwyraźniej
Ciel nie planował nigdzie się ruszać, dopóki nie zobaczy, jak jem tę kolację.
Już sam jej zapach przyprawiał mnie o mdłości, a gdy tylko go spróbowałem,
okazało się, że był tak przesłodzony, iż zaryzykowałbym stwierdzenie, że
mógłbym dostać od tego cukrzycy, gdyby tylko organizmy demonów były podatne na
takie słabości.
Rzadko jadałem,
robiłem to tylko z konieczności i naprawdę sporadycznie, za to zawsze pod
czujnym okiem grona obserwatorów, by nie pozostawiać im wątpliwości, że
kamerdyner Sebastian jest takim samym (tylko znacznie lepszym od nich)
człowiekiem z krwi i kości, który je, pije, wypróżnia się i odpoczywa tak samo
jak i oni. Wiązało się to z wieloma sytuacjami, których przez większość życia
unikałem, ale nie narzekałem – traktowałem to jako trening przystosowywania się
do nowej sytuacji, prawdopodobnie miało mi się to przydać w życiu jeszcze nie
raz. Smak ludzkiego jedzenia nie był dla mnie jednak ani trochę atrakcyjny.
Czułem różnice, słodycz, ostrość, kwaśność – w końcu jakoś musiałem być w
stanie ugotować odpowiednio smakujący posiłek – ale żaden z tych smaków nie
robił na mnie żadnego wrażenia, na dodatek zbytnia ilość ludzkiego jedzenia przyprawiała
mnie o nieciekawe atrakcje żołądkowe. Dlatego też zjedzenie tak paskudnej
owsianki zajęło mi dobre dwa kwadranse, podczas których panicz zwijał się ze
śmiechu na swoim krześle, by opuścić sypialnię, gdy tylko łyżka stuknęła w
puste dno głębokiego talerza.
I wreszcie, po
całym dniu tortur zostałem sam. Cisza, spokój, pomiaukiwanie kotów zza okna,
które wypuściłem z szafy jak zwykle wczesnym popołudniem – tym razem już
naprawdę mogłem liczyć na to, że uda mi się odetchnąć, na lepszy moment nie
mogłem już chyba liczyć. Pełny optymizmu i w gruncie rzeczy wdzięczny hrabiemu,
że dał mi tę noc, by dojść nieco do siebie po tym tak zwanym odpoczynku,
przebrałem się w piżamę Barda, położyłem się ponownie i zamknąwszy oczy,
próbowałem przypomnieć sobie, jak się zasypiało. Nie robiłem tego w zasadzie od
trzech lat, zupełnie zapomniałem, jak się za to zabrać. Ostatnio, gdy byłem
zmuszony do udawania, że śpię, udało mi się wymknąć z cyrkowego namiotu po
dwóch czy trzech godzinach, tym razem jednak sam chciałem wypocząć, więc sprawa
była nieco bardziej skomplikowana.
Postawiłem na
oczyszczenie umysłu z myśli. Pozwalałem im przepływać swobodnie przez głowę,
nie chwytając się żadnej, by nie wstrzymywać wątłego strumyka świadomości.
Byłem jedynie obserwatorem, który podziwiał wyświetlający się przed nim film w
postaci urywków pozornie niepowiązanych ze sobą scen. Zaskakująco metoda ta
okazała się niezwykle skuteczna i po jakimś czasie – może kilkudziesięciu
minutach – byłem na skraju snu, niemal całkowicie odpływając w objęcia
Morfeusza, którego z przyczyn czysto praktycznych w rzeczywistości wolałbym nie
spotkać.
I kiedy już
zaczynałem naprawdę ekscytować się tym snem, chwilą wytchnienia i może nawet
marzeniami sennymi, z którymi nie miałem zbyt wiele do czynienia, znów coś mi
przerwało.
— Co, kurwa,
znowu?! — krzyknąłem, dając upust swojej wściekłości i na moment zupełnie
wychodząc z roli, którą tak doskonale odgrywałem przez kilka ostatni lat.
Dlatego właśnie
demony nie spały. Nie dość, że przez sen ciężko pilnować posiłku, to jeszcze zupełnie
traci się czujność i popełnia się takie idiotyczne błędy. Miałem szczęście, że
do sypialni próbował wtargnąć tylko Bard, przynajmniej ta chwila słabości miała
ujść mi na sucho. Jednak kucharz i tak był w ciężkim szoku. Ledwie wsunął łeb
przez drzwi, jego śmierdzący pet wylądował na podłodze, a właściciel stał tak z
rozdziawioną japą i nawet nie wiedział, jak bardzo miałem ochotę, żeby pchnąć
teraz te drzwi i patrzeć, jak jego urwana głowa turla się wprost pod moje nogi…
— Jakie kurwa,
co?! — odkrzyknął, kiedy już minął pierwszy szok. — Nie terroryzuj mnie tu! Przez
ciebie mam problem, więc musisz mi go pomóc rozwiązać — stwierdził niezwykle
pewnie, biorąc pod uwagę w jak bardzo złej był sytuacji, po czym wszedł do
środka mojej sypialni… zupełnie nago.
— Bard, czy ty
oszalałeś? — zapytałem, zgorszony odwracając wzrok.
Nie chciałem
nawet wstawać, żeby go wyganiać. Uznałem, że zwyczajnie czymś w niego rzucę.
Naprawdę byłem zbyt zmęczony, a ciągłe wyrywanie mnie ze stanu półsnu
sprawiało, że chwilowo byłem równie słaby co i on – jak taki żałosny, ludzki
robak, aż brzydziłem się sam sobą.
— Nie
oszalałem! Spaliły mi się wszystkie ciuchy, a ty masz na sobie moją ostatnią
piżamę, w związku z tym musisz na to jakoś zaradzić.
— I jak twoim
zdaniem miałbym to zrobić? — zapytałem kpiąco, ale chyba zbyt słabo
zaintonowałem tę kpinę, bo ani trochę go nie spłoszyła.
— No jak to jak!
— odparł tylko zadowolony i nim się obejrzałam, wepchnął mi się do łóżka, położył
na plecy i obrócił łeb w moja stronę, szczerząc tę zarośniętą gębę.
— Bard,
natychmiast wynoś się z mojego łóżka — powiedziałem spokojnie, jednak
spojrzałem na niego z rządzą mordu, na co po raz kolejny zareagował zupełną
ignorancją.
Może on był
zwyczajnie niedorozwinięty, nie potrafił odbierać niewerbalnych sygnałów i stąd
cały ten problem? Ciężko było mi stwierdzić. Chciałem go wykopać z tego łóżka,
ale nie miałem już siły z nim walczyć, potrzebowałem snu, więc jeśli planował
naprawdę tylko leżeć i zasnąć, byłem skłonny odczekać, aż odpłynie i zepchnąć
go n podłogę dopiero wtedy. Sen miał równie twardy co łeb, więc nawet by się
nie obudził.
— Jak mi oddasz
piżamę. Panienka Elizabeth przyniosła ci własną, więc na co ci moja? — Trafna
uwaga, nie miałem na to przyzwoitej odpowiedzi. — Wyskoczysz z ciuchów, to
sobie pójdę.
— Bard, mówię
po raz ostatni, wynoś się z mojego łóżka albo… — urwałem, czując na kawałku
odsłoniętego przedramienia męski, lekko owłosiony pośladek.
Przynajmniej
był umięśniony, chociaż to wcale nie sprawiało, że zbrodnia wobec mojej
przestrzeni intymnej stała się chociaż odrobinę mniejsza.
— Nie bądź taki
groźny, jesteś w takim stanie, że nawet Finny się ciebie nie boi — podsumował
mnie nie gorzej niż panicz.
Pokręcił
dupskiem, ocierając się o moją skórę, a potem życzył mi dobrej nocy i jakby
nigdy nic poszedł spać. Miałem nadzieję, że uda mi się pójść jego śladem, ale
skądże. Im dłużej leżałem, słuchając, jak irytująco wciąga powietrze z cichym
świstem, a potem wydycha je przez usta, pozwalając mi posłuchać, jak brzmią
płuca nałogowego palacza, tym bardziej się irytowałem i za nic nie mogłem
wrócić do przyjemnego stanu półsnu. Czekałem więc, aż Bard zaśnie, by go
zrzucić, a żeby nie korcić go, gdyby przypadkiem przyszło mu do głowy
sprawdzać, czy sam już śpię, zamknąłem oczy i udawałem.
— Ej, Sebastian?
Sebastian, śpisz? Coś biega za oknem. Gdzie masz mój miotacz, pójdę się tym
zająć.
— Niczym nie
będziesz się zajmować, po prostu śpij już wreszcie — warknąłem, rezygnując z
przykrywki w dbałości o życie moich kocich przyjaciół.
— Więc jednak
nie śpisz. Możemy pogadać jak facet z facetem?
— Nie możemy,
śpij.
— Dobra, dobra,
ale zimno mi.
Obrócił się w
moją stronę i przez chwilę przyglądał mi się uważnie, jakby wspinając się na
wyżyny swego intelektu, starał się wyczytać z mojej twarzy, co myślałem.
Oczywiście nie udało mu się tego zrobić poprawnie, bo zaledwie moment później
przytulił się do mnie, chyba tylko przypadkiem nie kładąc łba na jednej z moich
ran.
— Co ty
wyprawiasz?
— Nie wiesz? W
wojsku, gdy było zimno, robiliśmy w ten sposób, żeby się wzajemnie ogrzewać.
Działałoby lepiej, gdybyś też był nago.
— Nie zamierzam
być nago, bo spaliłeś sobie ubrania, odsuń się ode mnie.
— Sebastian,
nie bądź taki. Czego się boisz, że cię puknę?
— Tak, właśnie
tego skrycie obawiałem się przez ostatnie lata naszej znajomości… —
westchnąłem, chociaż powinienem być mądrzejszy, bo ironią raczej miałem marne
szanse dotrzeć do tego nie skalanego abstrakcyjną myślą tłuka.
— A może tak
naprawdę tylko na to czekasz, co? — zaśmiał się chytrze, a ja mimowolnie odsunąłem
się nieco na bok, przy okazji podrażniając ranę na plecach. — Bo gdybyś był
zainteresowany, to ja nie mam nic przeciwko, kawał chłopa z ciebie, byłoby
zabawnie.
Zabawnie? Dla
niego byłoby zabawnie uprawiać stosunek ze swoim przełożonym, przed którym
zazwyczaj ucieka przerażony, gdy spali mięso? Co ten człowiek miał w głowie… Chyba naprawdę wstanę i się go stąd pozbędę,
inaczej dzień mnie zastanie, zanim w ogóle uda mi się… Co ten kretyn wyprawia?!
Bard podniósł
pościel i zaczął zerkać w stronę naszych nóg, a konkretniej mojego krocza, z
satysfakcją obserwując sam nie wiedziałem co, póki jego śladem nie przeniosłem
wzroku w to samo miejsce.
Moje ciało było
zdrajcą. Niby ludzkie, więc nie mogłem od niego wymagać nazbyt wiele, ale nigdy
nie posądzałbym go o coś takiego. Porannym namiotem bym tego nie nazwał, biorąc
pod uwagę, która była godzina. Pociągiem do tego głąba chyba też nie, chociaż…
Gdyby spojrzeć na niego od czysto fizycznej strony, był dobrze zbudowany,
całkiem wysportowany i nawet ten niechlujny zarost jakoś nieprzeciętnie do
niego pasował. Gorzej, że z gęby kucharza wydobywał się swąd zbliżony do tego z
popielniczek po wizytach bilardowych gości Ciela. Ale pomijając ten drobny
fakt, skoro już znalazłem się w takiej dwuznacznej sytuacji, a mój organizm
postanowił zdradzić słabości i pokazać, czego potrzebowałem (dobrze że z
niedoboru dusz się tak nie robiło, inaczej ostatnie trzy lata spędziłbym w
zastraszająco niekomfortowy sposób), w ostateczności mógłbym skorzystać, gdyby
tylko przestał się odzywać.
— Ha, miałem
rację! Tak czułem, że jesteś ten tego, za dobrze znasz się na tych wszystkich
babskich sprawach.
— Czy ty
zdajesz sobie sprawę z tego, że nie trzeba być kobietą, by doceniać piękno
otaczającego cię świata?
— Wszystko mi
jedno. To jak?
I co ja miałem
odpowiedzieć tej wielkiej, wyszczerzonej twarzy i dwójce ciemnobłękitnych oczu
wpatrujących się we mnie z jakąś nadmierną niemal pożądliwością? Że
najwyraźniej sam też był „ten tego”? Gdyby nie mój stan, nawet nie dałbym mu
się do siebie zbliżyć, ale w obecnej sytuacji musiałem podjąć decyzję: zrobić
to, narażając się na idiotyczne komentarze z jego strony, ale za to wracając
nieco do zdrowia; czy może raczej odmówić i nie przespać nocy, tym samym nie
regenerując się ani trochę? Ostatecznie mógłbym pożreć jego duszę, spalić ciało
i porzucić za oknem z miotaczem ognia w ręce, nikt nie uznałby takiej śmierci
za podejrzaną, wszyscy właściwie tylko czekali, aż ten dzień kiedyś nastąpi.
Skoro już
wiedział, że moja orientacja seksualna odbiegała od ogólnie przyjętych
standardów przyzwoitości (przynajmniej tych, o których chętnie rozprawiało się
w towarzystwie), uznałem, że zdecyduję się na opcję pierwszą (choć trzecia
wciąż była nie mniej kusząca). Nie zamierzałem jednak mu odpowiadać, doskonale
wiedząc, do czego próbował zmierzać. Zamiast tego położyłem dłoń na jego
biodrze i nieznacznie przyciągnąłem go w swoją stronę. Zaczynałem się
zastanawiać, jak dużym sprzętem mógł się pochwalić. Skoro już miałem robić
takie rzeczy z kimś ze służby, byłoby chociaż dobrze, żeby zapewnił mi
odpowiedni komfort i doznania na właściwym poziomie.
Na początek
jednak dosyć obiecująco Bard odwzajemnił mój gest. W jego ruchu wyczułem
niecierpliwość i typowo męską porywczość, która to właśnie sprawiała, że na co
dzień był tak nieznośny i nieobliczalny. Gdyby w łóżku był taki sam, miałoby to
nawet potencjał… Będąc tak blisko niego, przez materiał piżamy udało mi się
poczuć jego penisa. Sterczał nie mniej dumnie niż mój, sugerując, że kucharz
nie planował robić mi przysługi, a jedynie samemu się zabawić – to właściwie
też mi odpowiadało, nie zamierzałem dawać mu satysfakcji robienia ze mnie
potrzebującego, zniewieściałego chłopaczka. Niech i on mnie pragnie, bo ja
pragnąłem… Po prostu seksu, nie konkretnej osoby.
— Przy okazji
odbiorę swoją piżamę, hehehe — skomentował, psując całą magię chwili swoim
prostactwem.
Skrzywiłem się
i chwyciwszy blondyna za podbródek, agresywnie wpiłem się w jego usta. Smród papierosów
przeszkadzał podczas pocałunku znacznie mniej, niż się spodziewałem. Byłem w
stanie to znieść, chociaż najchętniej wysłałbym go do łazienki, by doprowadził
się do porządku, jednak wtedy mógłbym stracić okazję, a zabrnąłem już za
daleko. Ubranie, które jeszcze przed chwilą, gdy wpakował mi się do łóżka,
dawało złudne poczucie bezpieczeństwa i komfortu, teraz stawało się irytującą
przeszkodą, której chciałem się pozbyć. Której chciałem, by on się ze mnie
pozbył. Oczywiście sam się nie zorientował, więc cierpliwie czekałem, a gdy
cierpliwość mi się skończyła, chwyciłem jego rękę i położyłem ją sobie na
odkrytym skrawku biodra.
— Tylko
ostrożnie, pamiętaj, że jestem ranny — zwróciłem mu uwagę, odrywając się od ust
kucharza dosłownie na moment, by zostać obdarzonym pełnym poirytowania i
tęsknoty spojrzeniem.
— Ej, spoko,
nie jesteś pierwszy, wiem, co robię. — Milcz,
Baldroy, po prostu milcz i bierz się do roboty, pókim cierpliwy…
Kucharz nie
spieszył się z pozbawianiem mnie garderoby, za to urozmaicał pełne pasji
pocałunki, powoli przygniatając mnie do łóżka swoim ciężarem. Chwilami bolało,
ale podniecenie robiło swoje, skutecznie odwracając uwagę od tych
nieprzyjemnych odczuć. Blondyn uniósł moje ręce nad głowę, wsunął kolano
pomiędzy nogi tuż przy samym kroczu, a potem wolną ręką powoli odsłaniał mój
brzuch, przy okazji drażniąc skórę opuszkami spracowanych palców. Lekkie
drapanie, odrobina chłodu i ucisk pomiędzy nogami ekscytowały mnie coraz
bardziej. Nie chciałem wzdychać, wiedząc, że Bard zdecydowanie wykorzystałby to
do swojego kolejnego głupiego komentarza, zamiast tego przygryzałem jego wargi,
narzucając tempo pocałunków i nawet rozcinając dolną, by zabić delikatny smak
papierosów krwią.
Kiedy mówił, że
nie jestem jego pierwszym, nie zastanowiłem się nad tym, co to dokładnie
oznaczało. Okazywało się, że jak na tak skończonego idiotę, doskonale potrafił
budować napięcie i wynosić kochanka na wyżyny niecierpliwości. Minęło kilka
minut, a jego dłoń wciąż błądziła po moim torsie, zręcznie unikając ran (co
właściwie wprawiło mnie w niemałe zaskoczenie), podczas gdy sam ze
zniecierpliwienia zacząłem poruszać biodrami, ocierając się o umięśnione udo,
które w dalszym ciągu stanowczo trwało między moimi nogami, dając lekko
poczucie uległości wobec prostackiego człowieka.
Miałem kazać mu
brać się do rzeczy, ale z moich ust, zamiast polecenia, wydobyło się ciche
westchnienie. Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia, Bard podniósł się nieco,
by objąć wzrokiem całą moją twarz i niesamowicie z siebie zadowolony uznał, że
teraz może wreszcie zdjąć ze mnie koszulę. Robił to tak ostrożnie, iż miałem
wrażenie, że bardziej niż o moje rany martwił się o tę swoją piżamę, jakby ze
wszystkich sił chciał, bym uwierzył, że to nie był tylko pretekst, by
wykorzystać słabość zwierzchnika, by wreszcie go zaliczyć – chociaż nie
powinienem był podejrzewać go o tak daleko idące planowanie.
— Ale ty
niecierpliwy jesteś, w gorącej wodzie kąpany! — zaśmiał się, kiedy wypchnąłem
energicznie biodra, sugerując, by zajął się teraz spodniami.
On jednak
chwycił mnie za kroczę przez ubranie, rezygnując z kolana na rzecz delikatnego
usadowienia się na moich, na szczęście wolnych od ran, udach. Powstrzymałem się
przed wyrażeniem przyjemności, lecz mój wyraz twarzy doskonale mówił sam za
siebie. Bard jednak nie patrzył na moją twarz. Skupiał się na klatce piersiowej
i brzuchu, ze skupieniem i zmarszczonym czołem badawczo wodząc wzrokiem po
świeżych bandażach ukrywających rozległe rany.
— Boli cię
pewnie… — bardziej stwierdził niż zapytał, choć jego intonacja była zaprawdę
niejednoznaczna.
— Bywało gorzej
— odpowiedziałem nieco skrępowany; nie przywykłem do tego rodzaju
zainteresowania, a kucharz zachowywał się tak jakby mi… współczuł?
— Nie masz
żadnych blizn. Jeśli bywało gorzej, współczuję ci. Wiem, jak to jest.
Nagle z
prostackiego idioty stał się poważnym i wrażliwym idiotą. Niesamowita
przemiana, jeszcze trochę w stronę intelektu i nawet byłbym usatysfakcjonowany.
Wciąż jednak fascynowało mnie, że aż tak się przejął, jakbym naprawdę go
obchodził. Nie wiedziałem tylko, czemu miałby myśleć w ten sposób, przecież
wielokrotnie dawałem odczuć całej piątce, że jest pomiędzy nami dystans,
niewidzialna bariera, której nie wolno im – i nawet nie byliby w stanie – przekroczyć,
a jednak Bard zawsze musiał robić to, co mu się podobało, i tak długo walił
łbem w niewidzialną przeszkodę, że w końcu udało mu się naruszyć jej
konstrukcję.
— Widzę. Poza
tym zabrałem cię niemal z pola bitwy — odpowiedziałem, przewracając oczami,
żeby nie dać mu satysfakcji z tego, że naprawdę zrobił na mnie wrażenie.
Jego ciału
przyjrzałem się już znacznie wcześniej, gdy zupełnie nagi wszedł do mojej
sypialni. Wprawdzie było ciemno i z daleka nie widziałem zbyt wyraźnie, ale
blizn na jego ciele nie dało się nie zauważyć. Penisa udało mi się jakoś całkowicie
zignorować w tej pierwszej chwili, ale umięśniony tors oszpecony kilkoma
podłużnymi i dwiema okrągłymi bliznami nie uszedł mojej uwadze.
— Starczy
gadania — stwierdził, dla odmiany energicznie chwytając mnie za gumkę spodni,
by zsunąć je do połowy ud.
Uniósł się na
chwilę i ściągnął resztę, a potem znów zaczął mi się przyglądać, tym razem
jednak z podziwem, do jakiego zdążyłem już przywyknąć. Pożerał mnie wzrokiem
tak, że czułem przyjemne łechtanie mojego ego, chociaż w rzeczywistości jego
spojrzenie nie różniło się niczym od tego, które towarzyszyło mi niemal ciągle
ze strony młodych, a nawet starszych, kobiet. W tej sytuacji jednak
zdecydowanie bardziej mi się to podobało.
— Aleś ty
gładki. — Bard po raz kolejny psuł nastrój.
Nie miałem
nawet siły tłumaczyć mu, żeby się zamknął, dlatego uniosłem się jedynie i
zasłoniłem mu dłonią usta. Kucharz zaczął się jednak szarpać, chwytając zębami
materiał rękawiczki na tyle sprytnie, że za którymś pociągnięciem udało mu się
ją ze mnie zdjąć. Na szczęście tę prawą, więc na razie nie musiałem się
martwić.
— Zdejmij, tak
jest niesprawiedliwie, to nie jest miłe.
— Rękawiczka
zostaje.
— Co ty tam
takiego chowasz? Nie wstydź się, ładnie pomalowałeś pazurki, no pokaż.
Dalsze
tłumaczenia wyraźnie mijały się z celem, dlatego uniosłem się na łokciach
jeszcze wyżej, położyłem lewą rękę na jego plecach i zacząłem całować tors,
podczas gdy naga dłoń skupiła się na jego przyrodzeniu. Naprawdę byłem go
ciekaw, wydawało się całkiem spore, ale równie ważnym było, jak zachowywało się
w praktyce. Kilka zręcznych ruchów sprawiło, że nabrzmiał jeszcze bardziej,
zwiększył się i pozwolił mi się upewnić, że to naprawdę będzie ciekawe, podczas
gdy właściciel dał mi spokój z tymi rękawiczkami i za pieszczoty odwdzięczał
się pomrukiwaniami i stęknięciami.
Nie tak to
sobie wyobrażałem, wolałem nieco inną kolejność, ale skoro sam podjąłem taką a
nie inną inicjatywę, wypadało sprostać. Nie zamierzałem również przez cały czas
zaspokajać go dłonią, było mnie stać na więcej. Kazałem mu z siebie zejść,
spychając Barda na bok, by przez chwilę nad nim górować, ale nie wydawał się
zbyt zadowolony. Zwyczajnie bym się tym nie przejął, ale wjechał mi na ambicje
i nie mogłem już teraz go zawieść. Posłusznie dałem się zepchnąć z łóżka do
klęczek na podłodze tuż przy skraju łóżka, gdzie kucharz rozsiadł się z szeroko
rozłożonymi nogami, zapraszając mnie do siebie. Kiedy zwlekałem, rzucił coś o
byciu grzecznym, co było żenujące do tego stopnia, że nie planowałem nawet
zapamiętywać, po czym chwycił mnie za włosy i szarpnął w swoją stronę, niemal
na siłę wpychając penisa w moje usta. Dobrze, że miałem otwarte, bo jeszcze
wybiły mi zęby…
Jego gorący
temperament ujawniał się na każdej płaszczyźnie, nie tylko w codziennym życiu,
pracy, niecierpliwości, ale również w łóżku, gdzie dawał upust naturze
wojskowego. Był gwałtowny, cały czas dopychał moją głowę, żebym wpychał sobie w
gardło całego członka, na dodatek jeszcze poruszał biodrami i niemiłosiernie
się wiercił. Ale wszystko to rekompensowały mi jego jęki i stękanie, które
jednoznacznie dawały do zrozumienia, że się spisywałem. Poczułem się
usatysfakcjonowany ze swojej uległości, choć jeszcze kwadrans temu zarzekałem
się, że nie dam mu takiej swobody, widać kochankiem był sto razy lepszym niż
pracownikiem. Powinienem powiedzieć o tym paniczowi, gdybym tylko nie miał
pewności, że gówniarz zrobiłby się zazdrosny i uprzykrzyłby mi życie.
Kiedy
dochodził, szarpał mnie tak mocno, że naprawdę odczuwałem dosyć uciążliwy ból.
Z pełnych spermy ust spływała łaskocząca strużka mieszanki nasienia i śliny, a
ja czekałem, aż wreszcie mnie puści, żeby mógł przełknąć i upomnieć się o swoją
część nagrody. Jednak blondyn straszliwie z tym zwlekał, patrząc na mnie z
ogromną satysfakcją, a gdy wreszcie mnie uwolnił, ujął dłońmi moją twarz i
zlizawszy resztkę spermy, wpił się w moje usta i wciągnął mnie z powrotem na
łóżko. Z partnerem radził sobie niezwykle zręcznie, jakbym była zaledwie
bezwładną lalką w jego rękach. Robił ze mną co chciał, sprawiał, że bez słowa
wiedziałem dokładnie, czego ode mnie wymagał.
Znów
wylądowałem na plecach, a Bard zaczął mnie całować, nad wyraz miękkimi jak na
spracowanego mężczyznę ustami brnąc coraz niżej po moim ciele, by przez chwilę
znęcać się nad moim podbrzuszem. Wyraźnie bawiło go moje zniecierpliwienie i
zwyczajnie domagał się błagań, których nie zamierzałem mu dawać, bo chociaż
strasznie mnie irytował, nie mogłem powiedzieć, że mi się to nie podobało.
Wolałem dać mu szansę, poczekać i poobserwować, jak długo będzie w stanie się
ze mną droczyć, póki sam się nie zniecierpliwi.
Nie czekałem
nazbyt długo. W końcu mężczyzna na chwilę się cofnął, bo za moment ułożyć sobie
moje nogi na ramionach i unieść się, sprawiając, że znalazłem się w pozycji,
która wzbudzała we mnie ponadprzeciętna niepewność. Nie czułem się zbytnio
stabilnie, poza tym oglądanie jego oczu, pomiędzy którymi dyndał mój penis,
również wyglądało raczej mało dystyngowanie, powiedziałbym nawet, że prostacko.
Bard jednak był zadowolony, słyszałem, jak zaśmiał się pod nosem, a chwilę
później położył ręce na moich pośladkach, rozsunął je i zupełnie zignorowawszy
penisa, zaczął lizać mój odbyt.
Jego ciepły,
szorstki język dawał mi niesamowitą przyjemność, a nawet ulgę, której przyczyny
nie potrafiłem do końca zrozumieć. Przez moje ciało przechodziły przyjemne
dreszcze, a do oczu wzbierały łzy, ilekroć na chwilę odsuwał się, by wepchnąć
język chociaż trochę do środka. Do tego trzymał mnie na tyle solidnie, że nie
nawet kiedy się wierciłem, nie sprawiałem mu zbytniego kłopotu. A chociaż
starałem się wstrzymywać z okazywaniem przyjemności, był zwyczajnie zbyt dobry,
żebym mógł się powstrzymać, a moje ciało zdecydowanie zbyt spragnione
bliskości, by się opierać.
— Bard… —
jęknąłem, chcąc go ponaglić, bo czułem, że jeśli tak dalej pójdzie, nie uda mi
się zamoczyć penisa nawet w jego ustach.
Chyba
zrozumiał, o co mi chodziło, bo przynajmniej przeniósł dłoń na mojego członka,
po raz kolejny dając mi niesamowicie energetyczny zastrzyk ulgi i przyjemności,
a jego usta powoli przenosiły się na moje jądra. Nie byłem pewien, co dokładnie
robił, raczej nie gryzł, bo wtedy czułbym kłucie, ale delikatnie pociągał
wargami za skórę, co w towarzystwie lekkiego bólu ponownie zalewało mnie falami
przyjemności. Jak ktoś tak niepozorny i głupi, mógł być tak dobry w łóżku?
Żyłem już naprawdę długo, robiłem wiele różnych rzeczy, ale nie spotkałem
jeszcze mężczyzny, który tak dobrze wiedziałby, co i kiedy zrobić, by doprowadzać
mnie na skraj przytomności nawet bez właściwej penetracji.
Ostatecznie
zlitował się nade mną i zsunąwszy mnie z siebie, pochylił się już zupełnie zwyczajnie,
starając się wsunąć mojego penisa równie głęboko, jak robiłem to ja. Poczułem
się zawiedziony. Po całej gimnastyce, zamierzał tak zwyczajnie dobrnąć do
końca? Liczyłem na to, że jednak coś planował i ani odrobinę się nie pomyliłem.
Bard podsunął palce do moich ust, chcąc najwyraźniej, żebym je wylizał i
chociaż nie było mi zbyt wygodnie, zrobiłem, czego chciał, bez żadnych
narzekań, wiedząc, ze mi się płaci. Obślinione palce powoli zsunęły się po moim
ciele wprost między nogi, by po chwili zacząć torować sobie drogę w odbycie.
Miał szorstkie, masywne i długie palce. Na co dzień nie lubiłem na nie patrzeć,
wydawały się niezadbane i zwyczajnie godziły w moje poczucie estetyki, ale do
penetracji tyłka nadawały się idealnie. Sięgał nimi tak głęboko, a dodatkowe
tarcie sprawiało, że odczuwałem jeszcze więcej bodźców, niż się spodziewałem.
— Bard…
szybciej — mruknąłem, czując, że jestem już blisko.
Obiecałem
sobie, że nie będę się dopraszać, ale kończyła mi się cierpliwość, zresztą już
nie po raz pierwszy, za to na kucharza każde moje słowo działało jak zastrzyk
energii, sprawiając, że starał się leszcze bardziej, aż traciłem dech i kręciło
mi się w głowie. Doszedłem, nie powstrzymując się już nawet od jęków i
gwałtownego wygięcia się jak struna, gdy spłynęła na mnie ogromna przyjemność,
a wraz z nią czułem, że moje ciało się regeneruje. Jeszcze raz, Bard. Wreszcie stałeś się do czegoś przydatny, daj mi
więcej.
— Zmęczony? — zapytał, znów złośliwie się szczerząc.
— W końcu jesteś ranny, możemy przestać.
— Nic mi nie jest, nie musisz się martwić —
odpowiedziałem urażony, by zaraz szarpnąć go na rękę, by się na mnie położył. —
Możemy kontynuować.
— Jesteś pewien?
— Mam się powtarzać?
— No dobra, dobra, rozumiem.
Jedno dobre, że
nie tylko ja miałem chcicę. Bard silił się na złośliwości i bardzo zależało mu
na tym, żeby kontrolować sytuację, ale mnie nie docenił. Byłem wystarczająco
przebiegły, żeby go przejrzeć i wiedziałem, że jeśli tylko zdołam się
powstrzymać, to on będzie na mojej łasce. Ale sam również nie chciałem zwlekać,
zbyt zachłannie pragnąłem poczuć go w sobie, ciekaw, co takiego wymyśli tym
razem.
Reakcja
nastąpiła niezwykle szybko i bardzo gwałtownie. Moje nogi znów znalazły się na
ramieniu blondyna, jego dłonie na pośladkach, a chwilę później poczułem, jak
próbował wepchnąć we mnie penisa. Zdziwiłem się nieco, że ktoś tak doświadczony
jak on nie pomyślał o odpowiednim nawilżeniu, ale zanim zdążyłem to
skomentować, spojrzał na mnie wymownie, czekając, aż sam podam mu lubrykant.
Nie chciałem nawet wiedzieć, skąd wiedział, że trzymałem jeden tuż przy łóżku,
właściwie sam nie w pełni wiedziałem po co, bo przecież nie miałem zwyczaju
nawet zbliżać się w te rejony sypialni.
Podałem mu
tubkę, a kiedy odpowiednio nas przygotował, rzucił ją za siebie i ponownie
zaczął dźgać mnie penisem w wejście do odbytu, najwyraźniej oczekując dopingu,
ale wiedział już chyba, że nie miałem zamiaru tak łatwo dać mu tej satysfakcji.
Nie dawał jednak za wygraną, a żeby było mi trudniej wytrwać, zaczął po raz
kolejny zaciskać dłoń na moim penisie i poruszać nim w niezwykle pewny siebie
sposób, z którego emanowała jego dzika żądza.
— Bard? —
westchnąłem w końcu niezadowolony, znów ze mną wygrał…
— No co?
— Mógłbyś
wreszcie przejść do rzeczy?
— Pewnie bym
mógł.
— Więc?
— Musiałbyś najpierw
poprosić. Zawsze na prosisz, żebyśmy coś dla ciebie zrobili, czemu tym razem
miałoby być inaczej?
Skończony kretyn.
Naprawdę zaczynałem mieć dość jego gadaniny, byłem bliski zakneblowania go albo
najlepiej wyrwania mu języka, chociaż na tym mógłbym zbyt wiele stracić,
zakładając, że jeszcze kiedykolwiek będę potrzebował jego pomocy…
— Bard, wejdź
we mnie wreszcie… proszę — odpowiedziałem zażenowany, odwracając od niego
wzrok.
Jedno było
dobre – dotrzymywał słowa i pod pewnymi względami mi to imponowało. Przywykłem
już do tego, że ludzie wiecznie kłamali i nie warto było im wierzyć, a jednak
ten twardogłowy żołnierz tej nocy jeszcze ani razu nie wykręcił mi żadnego
numeru. Zdecydowanie mi się to podobało. Wszedł we mnie równie energicznie, jak
robił wszystko inne, jakby doskonale wiedział, że to mnie kręci. Chwycił mnie
za nogi, żeby z każdym ruchem przyciągać do siebie, zanurzając się we mnie
jeszcze głębiej, a ja pozwalałem mu na to tak samo, jak nie miałem nic
przeciwko, gdy sięgnął dłonią do mojej piersi i zaczął szczypać sutki.
Oczywiście nie pozostawałem zupełnie, bierny, poruszałem się razem z nim, ale
miałem ograniczone pole manewru, więc głównie ograniczałem się do nagradzania
jego starań jękami, które dawały mu siłę, by ruszać się jeszcze mocniej i
jeszcze szybciej. Jak na człowieka był naprawdę dobry, że też ukrywał swój
talent tak długo…
Doszliśmy
niemal wspólnie, on chwilę wcześniej, ale widząc jego wyraz twarzy i słysząc
zachrypnięty jęk, skończyłem, strzelając na tyle mocno, że pół jego twarzy
spływała moją spermą, a ten kretyn jeszcze się do mnie uśmiechał.
— Smaczne, ale
może byś mi pomógł? — zaproponował, oblizując usta.
Czułem się
usatysfakcjonowany i zmęczony, widziałem nieco mętnie i nie chciało mi się
nawet komentować, więc tylko przyciągnąłem go do siebie na włosy i zlizałem
resztki nasienia spływające po jego nieogolonej twarzy. Był nieco zbyt szorstki
dla języka, byłoby lepiej, gdyby ogolił się zawczasu, no ale już trudno. Byłem
zbyt zadowolony, żeby robić teraz problemy. Rany zupełnie przestały mnie boleć,
przynajmniej chwilowo i czułem, że tym razem naprawdę zasnę.
Bard zszedł ze
mnie i położył się obok. Chyba na coś czekał, bo kilka razy westchnął sugestywnie,
ale go zignorowałem. Jeśli myślał, że po wszystkim będziemy się przytulać i
zaśniemy razem jak jakaś urocza parka nastolatków, pomylił się. Byłem demonem,
nie miałem sentymentów ani nawet nie widziałem niczego przyjemnego w zwyczajnym
leżeniu obok kogoś śmierdzącego wypalonym tytoniem.
— Bard?
— Hm?
— Wracaj do
siebie.
— No wiesz,
jesteś strasznie oziębły.
— Chcę się
wyspać, po prostu idź.
Kucharz nie był
zbyt zadowolony, ale pchnąłem go stanowczo na skraj łóżka, nie pozostawiając
zbyt dużego wyboru. Wstał więc, a potem śmiejąc się pod nosem zebrał z podłogi
swoją piżamę i pobiegł do drzwi, krzycząc coś o tym, że było warto. Nie
wchodziłem w szczegóły, nie interesowały mnie jego pobudki. Zaspokoiłem swoje
potrzeby, poczułem się lepiej i wreszcie mogłem zasnąć. Tym razem skutecznie.
Obudziłem się
następnego dnia, leniwie otwierając oczy, gdy tylko zadzwonił budzik. Nie
chciało mi się wstawać. Czułem się rozleniwiony i było mi zbyt dobrze, by
opuszczać nagrzane łóżko. Przynajmniej zrozumiałem, dlaczego budzenie
pozostałych zawsze było takie trudne. Jednak jako główny służący w posiadłości
nie miałem innego wyjścia, musiałem sam być sobie nadzorcą i zmusić się, by
wrócić do pracy. Zdecydowanie nie powinienem spać, jeszcze byłbym w stanie się
do tego przyzwyczaić, a wtedy kto wie, czy ktoś nie porwałby i nie zabiłby
mojego obiadu, nim w ogóle zorientowałbym się, że go nie.
Wstałem,
wziąłem odświeżający prysznic, ubrałem się, a potem stanąłem przed lustrem, by
upewnić się, że wyglądałem należycie. Sod moich oczu zniknęły lekkie cienie,
cera znów nabrała koloru i wyglądałem nawet jakoś zdrowiej niż zwykle.
Służących nie obudziłem od razu, uznałem, że wczoraj wystarczająco się
napracowali (znaczy się: nabroili), więc dałem im się wyspać, samodzielnie
przygotowując wszystko, przy czym nieudolnie pomagali mi każdego dnia. Kiedy
skończyłem, poszedłem obudzić Mei-rin, jak zwykle upominając, by nie otwierała
mi drzwi ot tak, a potem ruszyłem do pokoju pozostałej dwójki.
Nieco zawahałem
się przed wejściem. Wprawdzie nie sądziłem, by Bard powiedział coś Finnianowi –
z jego intelektem i niewinnością pewnie nawet nie zrozumiałby, co właściwie
robiliśmy, ale mimo wszystko nie byłem pewien, czego się spodziewać. Wszedłem
jednak, nie zamierzając pozwolić na to, by chwila słabości wpłynęła na lata
wypracowanych zasad, i poszedłem odsłonić okna.
— Finny, Bard,
wstawajcie, pora pracować — powiedziałem, szturchając ramię zawiniętego w
pościel Barda.
— Sebastian,
jeszcze pięć minut…
— Łeeeee, dzień
dobry, panie Sebastianie. Ooo, czuje się pan lepiej? — odpowiedział Finnian,
przecierając oczy.
Spojrzał na
mnie, uśmiechnął się, a potem położył się z powrotem i obrócił na drugi bok.
Westchnąłem ciężko pod nosem i kazałem Bardowi go dobudzić, bo z kuchni już
dobiegał mnie dźwięk dzwonka, co oznaczało, że panicz już wstał. Zaniosłem mu
śniadanie, towarzyszyłem podczas posiłku, przebrałem go i przedstawiłem rozkład
dnia na cały dzień.
— Dobrze
wyglądasz, Sebastianie. Zdaje się, że mimo wszystko wolny dzień dobrze ci
zrobił.
— Z pewnością,
paniczu. Serdecznie dziękuję za twoją dobroć — odparłem, w myślach obrzucając
gówniarza kilkoma inwektywami, tak dla zasady.
— Wyleczyłeś
się do końca?
— Niemalże, proszę
się mną nie przejmować.
— Dobrze, w
takim razie dziś w nocy też dostaniesz wolne, ale na tym moja dobroć się kończy
— burknął, nie patrząc mi w oczy.
Chyba jednak
naprawdę się przejął, pierwszy raz dał któremukolwiek z nas dwa dni wolne ot
tak, zupełnie bez żadnego powodu, a jednak moje drobne już teraz rany nie
powinny być dla niego problemem.
— Dziękuję,
paniczu — odpowiedziałem, skłoniwszy się przed Cielem.
Przynajmniej wiem, czym zajmę się tej nocy.
Bard nie powinien mieć nic przeciwko. Wyleczę się do końca i wszystko wróci do
normy, doskonały pomysł.
— Coś się
rozbawiło, demonie?
— Ależ skąd,
paniczu, proszę wybaczyć — przeprosiłem natychmiast, mentalnie plując sobie w
brodę, że aż tak się odsłoniłem.
Cóż, wyglądało
na to, że kolejna noc będzie równie ciekawa co poprzednia. Już nie mogłem się
doczekać.
"chciałem przynajmniej odejść w nicość z pełnym żołądkiem" kocham. Nie wiem czemu, po prostu mi się to tak podoba XD
OdpowiedzUsuńLiterówki: "by dowiedzieć się, czy niC mu nie jest"
"zarekwirować (...), pochować (...), pozamykaĆ zastawę"
"zepchnąć go nA podłogę"
"niezwykle zręcznie, jakbym była zaledwie" Sebastian, że co? :O
"trzymał mnie na tyle solidnie, że nie nawet kiedy się wierciłem" chyba bez tego 'nie'
"wiedząc, ze mi się Opłaci"
"nim w ogóle zorientowałbym się, że go nie MA"
"SPod moich oczu"
"jednak moje drobne już teraz rany" dałabym przecinek między 'moje' a 'drobne' oraz 'teraz' a 'rany', ale to tylko moja estetyka, chyba nie błąd
"Potrzebowałem jedynie dusz, spokoju, mordobicia od czasu do czasu i ewentualnie dobrego seksu" umarłam. Na szczęście mieszkanie puste, więc mogę się chichrać do woli aaaa. Ale o co chodziło z tym prosiakiem?
Z tą orientacją seksualną pod koniec zabrzmiało, jakby Sebastian był gejem w tym oneshocie :0 Co mi do niego nie pasuje, dla demonów to raczej nie powinno mieć znaczenie - kokoszka to czy kiełbaska (tak, te określenia tu idealnie pasują).
Skąd w ogóle Bard wiedział, że Sebastian ma lubrykant w szafce nocnej? Tyle pytań, ach XD
Okk, skończyłam! Na początku trochę dziwnie mi się czytało narrację w pierwszej osobie, a na dodatek narrację Sebastiana, ale im dalej - tym lepiej (i nie chodzi mi o noc!). No i mimo że nie shipuję Barda z naszym kamerdynerem, to pomysł dobry. Nawet scena seksu opisana w świetny sposób, a to już niemalże talent XD
Dzień, kiedy nie zrobię żadnej literówki w rozdziale, będzie świętem narodowym, serio xD. Nie wiem, jak mi to umyka, muszę pisać z większym wyprzedzeniem chyba, żeby beta była na świeżo. Dzięki za wytknięcie.
UsuńProsiak - to jest o Beast, najpierw jest nawiązanie do Matildy z 1 sezobu, potem do Beast (zapach tygrysa i prosiak - Grell ją tak nazwal w anime), ale tak czułam, że mało kto skuma xD.
Orientacja Sebastiana - ona tu nie została określona. Chodziło tylko o to, żeby podkreślić, że nie jest hetero, a jaki jest? Tego nie wie nikt xD.
Cieszę się, że z czasem narracja Ci podeszła. Unikałam długo pisania w pierwszej osobie z perspektywy Sebastiana w kanonie, bo nie czułam się wystarczająco dobra, no ale w końcu uznałam, że pora spróbować.
A sceny seksu... To nigdy nie była moja mocna strona, więc tym lepiej, że są ok xD.
Dzięki za opinię^^.
Gdy tylko zobaczyłam "yaoi", to już wiedziałam, że to Sebard. B)
OdpowiedzUsuńMasz strasznie przyjemny styl, płynnie się czyta Twoje teksty (może jestem troszeczkę ułomna, ale zdarzało mi się coś czytać trzy razy i wciąż nie rozumieć...). Według mnie SebuśSłonko odwzorowany świetnie (może minimalnie zbyt "delikatny", ale taki jest uroczy), może Bard nie aż tak cudownie, ale gdybyś nie podała imienia, to i tak bym się domyśliła bez problemu.
Kilka razy parsknęłam śmiechem, niektóre cytaty nawet podrzuciłam znajomym. *bo w linki ode mnie się boją wchodzić*
Ale literówki kłują w oczy, najbardziej zabolało "kroczĘ" ;----; - w pełni sobie zdaję świadomość, że w swoim tekście ciężko się takowych dopatrzeć, meh. (Jakbyś chciała, czy cuś, to mogę Ci kiedyś popoprawiać, zanim wrzucisz, dawniej tak robiłam na blogach znajomych. xD)
Haha, no Sebuś lekko delikatniejszy, no bo w końcu uke xD. A Bard... Szczerze mówiąc, to pierwszy raz o nim pisałam tak naprawdę, więc może dlatego wyszedł nieco kulawy, no ale kiedyś trzeba było zacząć, bo się nigdy nie nauczę :P. Dzięki za komplementy, miło mi <3.
UsuńA literówki... Cóż, ja nie wiem, jak to robię, ale zawsze jakieś przeoczę. Przyznam się, że w części z samymi seksami olałam trochę betę, bo nie chciałam tego czytać jeszcze raz xDDDD. I dzięki za propozycję, ale lubię betować swoje teksty sama. Może nie wychodzi mi to idealnie, ale to zawsze jakieś ćwiczenie. Z reguły publikuję po jakimś czasie i mogę świeżo spojrzeć na tekst, więc błędów przechodzi mniej, no ale ten bardzo chciałam dodać dziś, a pisałam go w sobotę wieczorem i parę godzin w niedzielę, więc ta beta to taka na żywca xD. Będę musiała trochę odczekać i to porządnie przejrzeć jeszcze raz.
I dlaczego od razu wiedziałaś, że Sebard? Czy ja jestem aż taka przewidywalna? xDDDD A miałam nadzieję, że narobię Wam nadziei na SebaCiela i polecą komcie typu "O NIE, CHCIAŁAM SEBACIELA TU TAKIE COŚ, BLE FUUUUJ" xD.
Ogólnie jak ja coś piszę, nawet durny komentarz na fb, to czytam go kilkanaście razy, czy na pewno wszystko poprawnie (chyba, że umieszczam zamierzony błąd), więc raczej literówek nie robię. ;w; I podziwiam za długość tekstu, bo na moich R.I.P. blogach zawsze miesiąc czekałam na wenę, pisałam 2-4h... i wychodziło tylko półtora strony w wordzie. ._.
UsuńA wiedziałam, bo mam bardzo mądrą intuicję - już nie raz odgadłam czyjeś imię, widząc jego twarz, a ile anime sobie zepsułam nieumyślnym przewidzeniem zakończenia... xD
Chociaż, jeśli mam być szczera, w momencie: "Najwyraźniej Ciel nie planował nigdzie się ruszać (...)" już się przeraziłam, że to jednak SebaCiel, ale jak wylazł, to odetchnęłam z ulgą - bo SebaCiela nie znoszę.
Ahahahahahahaha xDDDD> Bo z tym Cielem to było tak specjalnie, żeby ludzie pomyśleli, że Sebaciel, a tu taka niespodzianka! xD
UsuńJa w sumie lubię każdy paring, w którym jest Sebuś (no poza takimi chorymi tworami jak Sebalois czy SebaxElizabeth, bo to jest zwyczajnie... NIE xD), bo jak mu dobrze, to jestem szczęśliwa, no ale Sebaciel jest tak bardzo WSZĘDZIE, że już mi się zwyczajnie przejadł. Potrzebuję dobrego Sebarda, takiego, w którym Sebastian i Bard będą facetami (jak na artach Jinko227), a nie jak w tych kilku dj, które krążą po netach. Tam Sebuś jest taką dziewczynką, że aż mnie oczy bolą TT_TT. A że nie umiem rysować, to napisałam xD.
Tempem się nie przejmuj, ja jestem w zasadzie niezwykłym przypadkiem pod tym względem i nie należy się do tego porównywać, bo to bez sensu xD. Jak mam wenę i nic mnie nie boli, to i 30 stron bym jednego dnia napisała. Grafomanką jestem po tatusiu xD. No ale przez to moje tempo potem trafiają się jakieś dziwaczne literówki, które umykają przy betowaniu :P.
Ja Sebę uwielbiam paringować z Willem i Claudem, pozostałe są dla mnie zazwyczaj takie... meeeh.
UsuńA chociaż SebaCiela nie znoszę, to Kurosza poznałam dzięki artowi tego paringu, gdy jeszcze byłam tym niepokojącym typem yaoistki *yaoistki są zawsze niepokojące, ale shh*...
A Jinko przecudne arty robi, kocham, gdy coś wygląda niedbale (w przypadku Jinko cieniowanie - niby proste pociągnięcie, a i tak wygląda epicko).
I właśnie sobie uświadomiłam, iż najpiękniejszy yaoi art z Sebą, jaki mam, ma w sobie łapy Barda. xD
Moje pierwsze-pierwsze opko to po prostu cały czas bazgroliłam w zeszycie, nawet jak autem jechałam... Ale teraz jakbym miała coś pisać, to się nie mogę w sobie zebrać, za dużo cudnych rzeczy miałam okazję czytać. Dodatkowo blogi typu Przyczajona Logika zrujnowały moją pewność siebie, więc jeżeli coś gdzieś naskrobię, to i tak nikomu nie pokażę. ;-;