sobota, 24 października 2015

Tom 3, XXIV

Kocham Was :*
Nie mam zbytnio, o czym pisać, bo muszę skupić się na kontynuowaniu opowiadania i na przygotowaniach do Halloween. No i jakaś tam praca domowa z edytorstwa, ale tym się będę martwić w poniedziałek. 
Fajnie widzieć, że bierzecie udział w konkursie. Miło się czyta Wasze zdanie. Rozstrzygnięcie za dwa dni, więc jeśli ktoś jeszcze ma ochotę, to spokojnie zdąży.
No, to chyba tyle.
Miłego weekendu :D

===============

Odkąd Elizabeth wkroczyła wraz z Jamiem do wnętrza wielkiego budynku archiwum, minęło półtorej godziny. Znudzony Grell próbował nawiązać rozmowę z Gilbertem, jednak ten wydawał się całkowicie obojętny na wszelkie uwagi boga śmierci. Nie reagował na słowne zaczepki, wysyłanie całusów, czy insynuacje. Shinigami był zrezygnowany, jednak podjął ostateczną próbę zwrócenia na siebie uwagi. Chwycił bruneta za nadgarstek i podciągnął rękaw jego ubrania.
                ­– Zostaw mnie, idioto! – krzyknął rozwścieczony Gilbert, nerwowo wyrywając się z uścisku natręta.
Spojrzał na niego groźnie i dokładnie zakrył poranioną rękę. Nie chciał, by ktokolwiek widział znamiona przeszłości boleśnie przypominające mu o torturach, których doświadczył za młodu. Nie chciał pytań, współczucia, krzywych spojrzeń. Każdego dnia dbał o to, by nikt nie zobaczył jego blizn. By chociaż w świetle dnia, w oczach obcych ludzi, mógł zaznać złudnego poczucia normalności.
Grell parsknął oburzony reakcją chłopaka i głośno komentując pod nosem jego nienaturalne zachowanie, wsiadł do wnętrza karety. Był niesamowicie znudzony. Spodziewał się jakiejś akcji, emocji, czegoś niezwykłego lub przynajmniej komicznego. Tym czasem, od dobrych dziewięćdziesięciu minut sterczał przed marną imitacją Biblioteki Shinigami, czekając aż nastolatka pozna raptem kilka procent prawdy o tym, co pragnęła odkryć. Gdyby wewnętrzny głos nie podpowiadał mu, że nie powinien mieszać się w całą tę sytuację, powiedziałby jej wszystko, by znów mogli przejść do ciekawszych zajęć. Jak zabijanie, tortury… To lubił najbardziej. Czekanie jak wierny pies pod bramą archiwum było tego zupełnym przeciwieństwem.
                Jamie snuł się pomiędzy regałami, szukając wszystkiego, co w nazwie mogło zawierać choćby wskazówkę mogącą zbliżyć jego zdeterminowaną przyjaciółkę do poznania prawdy o… Właściwie, nie był pewien, po co dziewczynie były potrzebne informacje na temat jakiegoś chłopaka, na dodatek zmarłego. Jednak patrząc w jej oczy, nie mógł nie dostrzec zacięcia i powagi oraz nadziei, która nieodzownie towarzyszyła jej, odkąd przekroczyli próg budynku. Cokolwiek było tak niezwykłego w tym dzieciaku, musiało mieć dla niej niezwykłą wartość.
Chwycił zakurzoną teczkę opatrzoną królewską pieczęcią. Nigdy nie sądził, że dane mu będzie przekroczyć próg Wielkiego Archiwum Królewskiego, na dodatek posiadając pełne uprawnienia. Nieograniczone możliwości, z jakimi wiązało się zdobycie zebranych w instytucji informacji, sprawiały, że jego puls niepokojąco przyspieszał. Sam miał kilka pytań. Otworzył jedną z teczek i powoli przeglądał kolejne dokumenty.
                – Więc do końca byłeś uparty, ojcze? – zakpił półszeptem, zerkając na dowód zakupu firmy, którą jego ojciec uparcie próbował zdominować od czasów, gdy jeszcze blondyn mieszkał z mężczyzną pod jednym dachem, jako prawowity dziedzic fortuny.
                – Jem, znalazłeś to, o co cię prosiłam? – Do uszu chłopaka dobiegł dźwięk głosu podirytowanej Elizabeth.
                – Tak, już idę – odparł i bezzwłocznie wrócił do przyjaciółki, z delikatnym uśmiechem wręczając jej plik dokumentów.
Spojrzała na niego, z trudem siląc się na uśmiech i momentalnie powróciła do wertowania kolejnych kart. Jej ręce drżały niepokojąco, jakby z każdą chwilą spełniały się jej najgorsze obawy. Chociaż James doskonale widział wszelkie oznaki zmartwienia przyjaciółki, nie pytał o nic. Przez niespełna dobę, którą razem spędzili, zdążył poznać jej nową odsłonę. Wiedział, że nie będzie chciała pokazać mu swojej słabości.
Zerknął przez ramię fioletowowłosej, zawieszając wzrok na zakreślonej niedbale stronie, gdzie drobnymi literami dziewczyna zapisywała swoje przemyślenia i wnioski wyciągnięte z lektury dokumentów.
                – Phantomhive, ten od firmy Funtom? Chłopak, który pracował z twoim ojcem dla królowej. Pies Królowej, nie do wiary… – mruknął pod nosem, nie mogąc uwierzyć w to, co widział.
Młody Phantomhive, niezwykły chłopiec, który po śmierci rodziców przejął ich majątek i pozycję ojca, stworzył bogate imperium, a potem odszedł w niewyjaśnionych okolicznościach. Ciało szlachcica znaleziono kilka dni później ułożone w łóżku w jego sypialni. Ktokolwiek pozbył się niewygodnego młodzieńca, miał dziwaczne poczucie humoru.
                – Nie to jest najciekawsze – odparła Lizz, sprawiając wrażenie, jakby nie mówiła do towarzysza, a do siebie. – Ciekawsze jest to, że został porwany i torturowany przez sektę. Miał być ofiarą w krwawy rytuale, miał być opłatą za usługi ludzi, którzy… – ucięła, nagle uświadamiając sobie, że udało jej się połączyć brakujące elementy układanki.
Wyprostowała się i wziąwszy głęboki oddech, jeszcze raz powiodła wzrokiem po leżących na stole dokumentach.
                – On wolał zająć się dzieciakiem, dlatego postanowili sami stworzyć istoty na jego podobieństwo – szepnęła niczym zahipnotyzowana.
                – Lizz, o czym…?
                – Możemy już iść. Niczego więcej się tutaj nie dowiem – przerwała chłopakowi i chwyciwszy zapisaną przez siebie kartkę, odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia.
Zdezorientowany James przez chwilą patrzył jak znika w cieniu korytarza. Chociaż był pewien, że zebrane informacje nie niosły ze sobą niczego radosnego, nie mógł nie dostrzec całkowitej zmiany, jaka zaszła w sposobie poruszania się dziewczyny. Kroczyła pewnie, dumnie, niemal czuł przepełniającą ją złość i chęć zemsty, jednak w jej kroku zauważał swoisty spokój. Jakby druzgocące informacje przyniosły ze sobą ukojenie. Jakby potrzebowała potwierdzenia, że słusznie obdarzyła kogoś nienawiścią.
Blondyn ruszył za hrabianką, lekko podbiegając, by dołączywszy do niej tuż przed drzwiami, otworzyć je i szerokim uśmiechem powitać ponury krajobraz letniego Londynu, przywodzący na myśl raczej początek jesieni, aniżeli pełnię lata.
                – Najwyższa pora! Jak można tyle czasu grzebać się w jakichś starych papierach! Byłem pewien, że to będzie zabawne. Zawiodłem się na tobie, dziewczyno – jęczał Grell, nim Elizabeth zdążyła dobrze przekroczyć bramę archiwum.
Spojrzała na niego znudzona i przewróciła oczami, dając mężczyźnie do zrozumienia, że wcale go tu nie potrzebuje. Nie wiedziała, po co właściwie snuł się za nią, skoro nie sprawiało mu to przyjemności. Ona chciała trzymać go przy sobie, by zebrać informacje, jednak zachowanie żniwiarza było całkowicie nielogiczne, co jedynie potwierdziło jedną z jej obaw – pilnowali ją. Niemal niańczyli, jakby sama nie była w stanie o siebie zadbać. Irytowało ją to zapewne tak samo, jak złościło shinigami i tylko ta myśl sprawiała, że mogła przełknąć złość i przemilczeć tę sprawę. Przynajmniej na razie.
                – Skoro tak bardzo się nudziłeś, trzeba było sobie iść. Nikt cię tu siłą nie trzyma  – mruknęła, wsiadając do wnętrza wozu.
Wciąż było jedno miejsce, które koniecznie musiała odwiedzić. Wobec dawnego przyjaciela ojca, a raczej kodeksu, który miał dla niej zdobyć, Elizabeth żywiła ogromne nadzieje. To była jej ostatnia szansa na znalezienie sposobu, by przyzwać demona. Jeśli i ta księga zawiedzie, całe miesiące ciężkiej pracy i szkolenia na coś równie niedorzecznego, jak wiedźma, pójdą na marne. Dusiła w sobie zdenerwowanie. Nie chciała, by ktokolwiek z jej towarzyszy dostrzegł, jaką wagę miała dla niej ta sprawa. Słabość, której zawsze tak bardzo unikała, z którą walczyła na wszelkie sposoby, a która przez ostatnie miesiące całkowicie nią zawładnęła, w akcje zemsty za wieloletnie zmagania, po raz kolejny musiała zostać zepchnięta w niepamięć. Wracała do siebie i nie chciała, by cokolwiek, nawet zwykłe, niepewne spojrzenie, przerwało jej dobrą passę. Bez względu na wszystko, chciała udowodnić, że udało jej się podnieść. Nie do końca zdawała sobie sprawę, że w oczach zarówno służących, jak i boga śmierci, sam fakt, że potrafiła dalej brnąć przez życie, nie pozostając w letargu, był aktem niesamowitej siły i odwagi. Chociaż pozornie wydawać by się mogło, że była słaba i delikatna, wszyscy, którzy ją znali, doskonale zdawali sobie sprawę, że się nie podda i wyjdzie na prostą. Wierzyli w jej prawdziwą siłę. Tę, z której ona sama nie zdawała sobie sprawy, zaślepiona mamiącym zmysły lękiem przed utratą kontroli nad swoim życiem po raz kolejny. Nigdy nie miała okazji, by spojrzeć na siebie w ten sposób. By przemyśleć swoje życie, dostrzec wzór pchający ją do postawy, którą przyjęła wobec życia. Śmierć rodziców, tortury, doświadczenia – wszystkie okropne chwile, które spędziła w niewoli całkowicie zależna od woli potworów, które miały czelność nazywać się naukowcami, sprawiły, że popadła w pewnego rodzaju manię na punkcie kontroli, którą utożsamiła ze słabością. Sama nie umiała połączyć faktów. A może nie tyle nie potrafiła tego zrobić, co obawiała się konsekwencji zwerbalizowania myśli, które od dawna krążyły gdzieś w jej głowie. Zaczęły nachodzić ją, gdy po raz pierwszy ujrzała czarny kwiat. Okropny dowcip drwiącego demona, a może coś innego? Czym była napotykana na każdym kroku roślina i jakie było jej przesłanie? Sam fakt, że nie była w stanie zrozumieć intencji tego, kto zostawiał róże na jej drodze, sprawiał, że traciła stabilność, jednak na razie nie miała czasu, by zająć się tą sprawą. Musiała skupić się na ważniejszym zadaniu. Musiała przyzwać Sebastiana, wydobyć z niego informacje potrzebne bogom śmierci, a potem zabić go z zimną krwią, pozwalając,  by przez chwilę mógł zobaczyć wyraz jej twarzy, poczuć smak jej duszy osiągającej idealny smak w momencie dopełniania jednej z części zemsty.
                Nim się zorientowała, powóz zatrzymał się raptownie na skraju dobrze jej znanej ulicy. Przetarła oczy, jakby wybudzając się ze snu i nieco nieprzytomnie spojrzała na gwiżdżącego pod nosem shinigami.
                – Nieźle odpłynęłaś, mała – jęknął urażony.
Nie trzeba było być obecnym w karocie duchem, by zorientować się, że Grell znów wdał się w konwersację, w której odnalazł doskonały pretekst, by odegrać rolę wiecznej diwy. Jamie siedział cicho, napotkawszy wzrok przyjaciółki uśmiechając się lekko z wyrazem bezradności, który wydał jej się niesamowicie bliski. Odwzajemniła gest i wyszła z wozu, po czym rozejrzała się. Odnalazłszy wzrokiem niewielki antykwariat na końcu alejki, niepewnie ruszyła w jego stronę. Z każdym krokiem czuła coraz silniejszy ucisk w żołądku, po chwili orientując się, że doznaje irracjonalnej obawy przed wkroczeniem do środka. Od zawartości książki zależała jej przyszłość. Gdyby starszy mężczyzna wiedział, jaką wartość miała dla niej pozycja, która leżała spokojnie na ladzie, czekając aż hrabianka ją odbierze, pewnie sam bałby się wziąć ją do ręki. Na szczęście nie wiedział. Zrzucenie na kogoś niewinnego ciężaru takiej wagi byłoby nie tylko całkowicie nieprzyzwoite, ale zwyczajnie bestialskie. Kilka stron, od których mogły zależeć losy nie tylko jej prywatnej zemsty, ale nawet przyszłości wielu istnień. Dusz, które nie zawinąwszy nikomu, ginęły w okropnych okolicznościach, na zawsze wymazując przynależne do nich świadomości z kart historii wszechświata.
                – Po co tam idziemy? – zapytał James, chcąc nieco rozładować atmosferę, której ciężar odczuwał jedynie w części
Elizabeth spojrzała na niego poważnie i westchnęła, nieznacznie przyspieszając kroku.
                – Po książkę, Jamie. Właśnie to kupuje się w antykwariacie – wyjaśniła, starając się zbić chłopaka z tropu.
Nie musiał spędzić z nią ostatnich kilku lat, by doskonale zdawać sobie sprawę, że nie powinien wypytywać dalej. Zerknął na kroczącego po swojej prawicy Gilberta, który nie zamierzał tym razem czekać przy wozie, czując, że rola woźnicy ujmuje jego godności. Brunet wzruszył ramionami, wyraźnie niezainteresowany tym, co się działo. Nie można było mu się dziwić. Wszyscy poza Jamsem byli dla niego obcy. Nie czuł potrzeby emocjonalnego angażowania się w ich prywatne sprawy. Właściwie, nie miał zwyczaju angażować się w niczyje sprawy, dopóki te nie miały bezpośredniego wpływu na jego życie. Nauczyły go tego lata spędzone na tułaczce po świecie. Jeśli chcesz przeżyć – musisz martwić się o siebie. Dopiero mając pewność, że jesteś bezpieczny, możesz zainteresować się innymi, pamiętając, by wycofać się przy pierwszym zbędnym niebezpieczeństwie. Nie znaczyło to, że Gil nie dbał o swego przyjaciela. Jedynie jego sposób dbałości odbiegał o ogólnie przyjętej normy, co towarzyszący mu od lat blondyn w pełni rozumiał i akceptował.
                – No dobrze. Chodźmy więc po tę książkę i wracajmy do domu. Zgłodniałem – odparł Jem, uśmiechając się promiennie.
Po chwili stali już pod drzwiami niewielkiego budynku, na wystawie którego dumnie prezentowały się opasłe, zdobione złotymi ornamentami księgi o niebotycznych cenach. Grell przyglądał się sceptycznie, wyraźnie niezadowolony z braku kodeksu oprawionego czerwienią, nad którego barwą mógłby się zachwycać. Oparł się o jedną z latarni i splótłszy ręce na piersi, przyglądał się uważnie Jamesowi i jego towarzyszowi, który od samego początku wzbudził w czerwonowłosym niechęć.
                – Poczekajcie tu, za chwilę wrócę – poleciła hrabianka i zniknęła za drzwiami sklepu w akompaniamencie dzwonka zawieszonego przy framudze.
                – Za mną też nie ważcie się iść – mruknął Sutcliff.
Nagle przyszedł mu do głowy genialny plan. Odepchnął się od lampy i bez słowa wyjaśnienia, nie czekając na komentarz ze strony pozostałej dwójki, ruszył przed siebie, by rozjaśnić pewną sprawę, która od niedawna zaczęła zwracać jego uwagę.
                Elizabeth wkroczyła do wnętrza antykwariatu, od razu kierując się do lady. Ujrzała uśmiechniętego mężczyznę, który na jej widok pokłonił się lekko.
                – Mam dla ciebie tę niezwykłą księgę – powiedział entuzjastycznie, schylając się, by wyciągnąć spod lady czarną, wielkoformatową książę.
Na pierwszy rzut oka było widać, że był to kodeks wiekowy, noszący na sobie znamiona użytkowania niejednego czytelnika. Pożółkłe, kruszejące strony, połamany grzbiet i pozdzierana, skórzana obwoluta miała stać się ostatnią deską ratunku zdesperowanej nastolatki. Ostrożnie wzięła skarb do rąk i obejrzała go, by upewnić się, że to na pewno ten, o który prosiła.
                – Dziękuję – odparła po chwili. – Ile się należy?
Mężczyzna zaśmiał się zakłopotany.
                – Nie musisz płacić. Niech to będzie prezent – powiedział ciepło, spoglądając w oczy nastolatki.
Elizabeth podziękowała mu uprzejmie i nie przedłużając spotkania bardziej, niż było to konieczne, opuściła sklep. Chciała wrócić do domu i spokojnie zastanowić się nad wszystkim, czego się dowiedziała. Pragnęła również skupić się na dokończeniu formuły przyzywającej. Czekała już i tak zdecydowanie zbyt długo. Teraz, trzymając w dłoni wiekowe kartki papieru pokryte tuszem, od których zależało powodzenie jej misji, bardziej niż zwykle nie mogła okiełznać swej niecierpliwości.
~*~
                Długowłosy mężczyzna kroczący wąskimi uliczkami londyńskiego miasta bez wątpienia wzbudzał zainteresowanie przypadkowo mijanych przechodniów. Zazwyczaj ubrani w barwy brązu, szarości i granatu, nie wyróżniający się ludzie, zbyt zajęci pracą i zbyt przerażeni zagrożeniami co i raz czyhającymi na swoje życie woleli pozostawać w cieniu miejskiego zgiełku, nie wyróżniając się, nie zwracając na siebie uwagi potencjalnych złoczyńców. Zachowanie szczupłego czerwonowłosego mężczyzny o niezwykle delikatnej, kobiecej urodzie wydawało mi się wręcz zbrodnią przeciwko jego własnemu życiu. Jednak Grell zupełnie nie przejmował się czymś tak przyziemnym. Każde przerażone spojrzenie odbierał jako podziw, zachwyt, zazdrość lub zwyczajny szok. Chociaż wyglądał jak człowiek, był bogiem – nie straszni mu byli zwykli bandyci ze swoimi zabawnymi, metalowymi ostrzami, przez które jego ukochana piła przechodziła gładko, jak przez masło. Obrał kierunek i nie bacząc na nic, szczególnie na irytującą dziewczynę, z którą udał się do miasta, zmierzał w stronę drzwi opatrzonych krzywo usytuowanym banerem reklamowym. Było coś, co go intrygowało i czuł, że pracownik zakładu pogrzebowego będzie w stanie rozwiać jego wątpliwości. Miał jedynie nadzieję, że będzie tak dobry i przyjmie butelkę drogiego trunku ze szlacheckiej posiadłości w ramach zapłaty. Patrząc na sprawę z szerszej perspektywy, butelka, którą trzymał w ręku shinigam,i mogła dać grabarzowi więcej uśmiechu, aniżeli jeden marny dowcip, którego zwyczajowo żądał. 

9 komentarzy:

  1. Biblioteka ♡.♡ jak ja kocham biblioteki ♡.♡ mogłabym tam przepaść na wieki ^.^
    Czy ja dobrze zrozumiałam, że te osoby, które były na rytuale cielunia mają związek z późniejszymi eksperymentami, których ofiarą padła Lizz? I że ktoś z nich przeżył, kto widział demona i postanowił stworzyć ludzi na jego podobieństwo? A wiedzę o nich ma Sebastian więc Lizzy chce go przyzwać i dowiedzieć się wszystkiego?
    Przez moment miałam wrażenie, że w poprzednim rozdziale czytałam wydarzenie z przyszłości, żeby teraz wrócić i wyjaśnić jak do tego doszło. Ale oczywiście, to się nie zgadza z powyższym.
    I protestuję! Undertaker nie jest pijakiem xd ale on może dużo namieszać w opowiadaniu <3
    No i ciekawe jak przywołuje się nieżyjące demony. Może pojawi się tylko jego wola, jakiś rodzaj świadomości, skoro ciało uległo zniszczeniu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkiego dowiesz się już niedługo xD
      Serio, chciałabym coś powiedzieć, ale nie mogę. Na szczęście, przypomniałaś mi, że muszę opisać jedna rzecz, bo inaczej akcja będzie niejasna xD Tak to jest, jak się pisze na zajęciach, zapominając, że czytelnicy nie siedzą mi w głowie hahaha xD
      Ale mogę powiedzieć tyle, że słusznie widzisz związek między oprawcami Ciela i tym, co spotkało Lizz. Więcej muszę milczeć, więc powiem, że nie mogę się doczekać wieczora, żeby przeczytać rozdział nowego opowiadania <3

      Usuń
  2. Dlaczego wieczora? Będzie wówczas coś szczególnego czy wanna?

    OdpowiedzUsuń
  3. "Odkąd Elizabeth wkroczyła wraz z Jamiem do wnętrza..." Kurcze, oczy. W pierwszej chwili przeczytałam "wraz z Janem". Boże.

    Tak nie bardzo rozumiem, co planuje Grell. Spić Grabarza?
    Choć jego zachowanie z samego początku tak uderzająco przypominało mi charakter i usposobienie pewnej osoby, którą znam. Tak bardzo.
    W antykwariacie kupuje się antyki, więc nie są to jedynie książki. Tak muszę to napisać, bo wypowiedź Lizz zasugerowała mi (może błędnie), iż jej zdaniem są tam tylko książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że można tam kupić też inne rzeczy, ale książka jest w sumie pierwszą rzeczą, jaka przychodzi na myśl, gdy się o nim mówi Poza tym, ona go próbowała zbyć, więc nieszczególnie chciała wdawać się w szczegółową konwersację o tym, co dokładnie można tam kupić xD

      Usuń
  4. No, już czuję, że teraz akcja porządnie przyspieszy! Nareszcie... jeju, co z tym Sebą? Martwię się trochę, ale jednocześnie czuję pewną satysfakcję, bo wiem, że wymyślisz coś, co mnie całkowicie zaskoczy. Staram się nie rozmyślać na ten temat, by mieć niespodziankę ;p
    Undertaker! Jej! Sprawy idą w odpowiednim kierunku, jeśli on się pojawia (no bo się pojawia XD)
    No, już nie trzymaj nas długo w niepewności! Czuję się jak na odwyku (Sebowym XD) i wcale mi się to nie podoba!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Jest grabarz jest nadzieja xd też to tak odczuwam ^^ w dodatku wcale bym się nie zdziwiła, gdyby on wiedział o śmierci Seby i by się okazało, że maczał w tym palce, bo mu to odpowiadało.

      Usuń

.