sobota, 7 listopada 2015

Tom 3, XXVIII

Od razu uprzedzam, że mogą być błędy. 
Dalej jestem chora, a w sumie chorsza niż byłam (do najwyższego stopnia - trupa niewiele mi już brakuje xD). Mimo, że sprawdzałam rozdział, jestem wręcz pewna, że coś przeoczyłam, ale zwyczajnie nie jestem w stanie jasno myśleć.
Zresztą i tak widzę, że nagle nie czytacie, bo nie ma Sebcia.
To sporo mówi o czytelnikach. Niestety, nie najlepiej. Sądziłam, że więcej osób interesuje coś więcej niż Sebastian. No ale nic, ja i tak będę pisać po swojemu, bez względu na to, czy będziecie czytać, więc wierni fani nie muszą się martwić. 

A co do rozdziału, co sprytniejszym powinien sporo wyjaśnić. 


==============

Gdy Tomoko ujrzała Jamesa, oboje rzuci się sobie w ramiona, dokładnie tak, jak spodziewał się Tai. Wieloletnia rozłąka i tęsknota zbierała swoje żniwo. Widząc, jak ze sobą rozmawiają, czuł lekkie ukłucia zazdrości, nie mógł jednak odebrać księżniczce tego cudownego wieczoru. Nie chcąc zwracać na siebie uwagi, podszedł do Jeanny, która bawiła się z małym Timmim lalkami. Usiadł przy nich i włączył się do zabawy. Również Thomas był obecny w pokoju zabaw. Zaskakująco, udało mu się nawiązać wątłą nić porozumienia z Gilbertem. Okazało się, że oboje są fanami baseballu, dlatego resztę wieczoru spędzili na obmyślaniu strategii, która pozwoliłaby na wygranie meczu przeciwko każdej kolejnej drużynie. Nikt nie mógłby się spodziewać, że akurat ci dwaj znajdą wspólny język. Patrząc na nich, Jamiemu niesamowicie chciało się śmiać. Darował sobie jednak złośliwe docinki pod adresem przyjaciela, nie chcąc zrujnować jego pierwszej od dawna znajomości, w którą zdawał się zaangażować. Cieszył się tym wieczorem. Choć zastanawiał się, czym dokładnie zajmuje się Elizabeth, wiedział, że była bliżej spełnienia swojego marzenia. Jednym słowem ­– tego dnia wszystko układało się niesamowicie pomyślnie i sądząc po nastrojach wszystkich zebranych w pokoju, nie był jedynym, który doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
                Nikt nawet nie zauważył, że wśród radośnie świętujących powrót księżniczki, kogoś zabrakło. Zbyt pochłonięci sobą, nawet nie dostrzegli, kiedy Grell wyszedł z pokoju. Czuł się lekko zawiedziony. Co prawda, nie zależało mu na ludzkich istotach, jednak uwielbiał być w centrum zainteresowania i gdy nikt go nie dostrzegał, poczuł się zwyczajnie ignorowany. Nie zamierzał tracić czasu w otoczeniu ludzi, którzy nie doceniają jego cudowności. Wyszedł więc i w spokoju przechadzał się korytarzami, trafiając do kuchni, gdzie natknął się na Arthura. Anioł siedział przy stole, z błogim wyrazem twarzy wpatrując się w tańczący w lekkim przeciągu płomień świecy. Kiedy shinigami wkroczył do wnętrza pomieszczenia, przywitał go lekkim, wypracowanym uśmiechem i wskazał krzesło obok siebie. Sutcliff wzruszył ramionami i obiecując sobie, że nie zabawi w towarzystwie anioła długo, usiadł naprzeciw niego.
                – Świat naprawdę staje na głowie, skoro nawet ty zjawiasz się pomiędzy nimi – jęknął znudzony bóg śmierci, opierając łokieć na blacie stołu.
                – A wszystko za sprawą jednego, osobliwego demona – odparł Arthur.
                – To prawda, przysporzył mnóstwa problemów we wszystkich światach – westchnął melancholijnie Grell, bawiąc się kosmykiem włosów. – Najpierw tamten dzieciak, potem wydział shinigami, ta cała Elizabeth i jej rodzina, a teraz nawet wy. Nie sądziłem, że kiedyś spotkam któregoś z was, pedancików, na ludzkiej ziemi.
                – Nie ty jeden tak myślisz – zaśmiał się kamerdyner. – W niebie wciąż szepczą, że złamałem najświętszy rozkaz Pana.
                – Phi – prychnął czerwonowłosy. – Nie wiem, czemu sądzisz, że damy wam prawo do zniszczenia Beliala. Zarząd od bardzo dawna ma go na celowniku. Jest mój – oświadczył poważnie Sutcliff, mierząc bacznym spojrzeniem przystojnego anioła.
Chociaż jego powierzchowność niesamowicie go olśniewała, Elizabeth pomyliła się co do jego planów. Sam początkowo zamierzał się do niego zbliżyć, jednak anielska natura skutecznie przyćmiewała nieskazitelne piękno jego ciała. Z dwojga złego, shinigami naturą zbliżeni byli bardziej do demonów. Wszystkie uduchowione ideały, wiara w Pana, którego nigdy nie widzieli na oczy i ślepe postępowanie zgodnie z jego rzekomymi słowami – to wszystko wydawało się żniwiarzowi zwyczajnie idiotyczne. Do tego wygórowane mniemanie o sobie aniołów, o którym legendy krążyły na dużo wcześniej, nim Grell dołączył do społeczności bogów śmierci. Zwyczajnie nie był w stanie przekonać się do Arthura.       
                – Belial jest twój – rzekł nagle kamerdyner.
                – Co to znaczy?
                – To znaczy, że niebo oficjalnie zrzeka się prawa do unicestwienia Beliala – powtórzył, nieskory do dalszych tłumaczeń, podając mężczyźnie fiolkę krwi. – Przekaż to lady Roseblack.
Zirytowany wymijającą odpowiedzią, Sutcliff podniósł się z siedzenia i ostentacyjnie odwrócił się na pięcie, nie zamierzając nawet pytać, co takiego wręczył mu zadufany w sobie anioł. Nie chciał dać mu tej satysfakcji.
                – Szkoda, że wszyscy jesteście tak cholernie irytujący. Gdybyś był inny, z chęcią bym cię schrupał – rzucił na odchodne i zniknął za drzwiami kuchni, zostawiając mężczyznę samego.
Nie rozumiał, co miał na myśli Arthur. Był przekonany, że tym co łączyło, a zarazem poróżniało, ich społeczności, była chęć unicestwienia Króla Piekieł. Dlaczego więc nagle oddał ten przywilej jemu? Co zmieniło się w anielskim sposobie myślenia do tego stopnia, że zrezygnowali z najwyższej nagrody? I w takim razie, po co tak naprawdę Niebo przysłało jednego ze swoich na ziemię?
Nie umiał odpowiedzieć na żadne z postawionych sobie pytać. Wzbierała w nim irytacja, postanowił więc przelać emocje w rozmowie ze szlachcianką. Ona zawsze potrafiła poprawić mu humor swoją niewinnością.
                Po cichu zszedł do lochu i stanął tuż za klęczącą wewnątrz klatki dziewczyną, chcąc ją wystraszyć. Wziął głęboki oddech i…
                – Daruj sobie, Sutcliff, słyszałam cię już na schodach – uprzedziła go Elizabeth.
Podniosła się z kolan i zrobiła kilka kroków w tył, bacznie przyglądając się swojemu dziełu. Spojrzała na znaki zamieszczone na karteczce i ponownie na podłogę celi.
                – Jak sądzisz, są takie same? – zapytała, pokazując żniwiarzowi zapisany świstek.
Mężczyzna przyjrzał się uważnie, porównując oba rysunki.
                – Nie wierzę, że anioł podzielił się z tobą swoim tajemnym językiem – odparł zaczepnie.
                – Widzę, że nie urzekł go twój wdzięk – odgryzła się hrabianka, złośliwie chichocząc pod nosem.
                – Nie, jednak nie jest w moim typie – mruknął Grell. – Wyglądają identycznie.
                – Doskonale. Dziś wieczór będę o krok bliżej, by to wszystko zakończyć. Powinieneś przekazać dobre wieści Williamowi – poinformowała zadowolona z siebie i przetarła dłonią czoło.
                – Dam mu znać. Wieczorem będę tu razem z Ronaldem, gdyby to anielskie hokus-pokus okazało się taką samą ułudą, jak olśniewająca twarz tego skrzydlatego dupka – odparł Sutcliff, nie szczędząc ostrych słów pod kierunkiem Arthura.
Elizabeth nie chciała pytać, co właściwie zaszło. Nie obchodziło jej to. Tak długo, jak czerwonowłosy obrażał kogoś, kim i ona gardziła, słuchanie go sprawiało jej przyjemność. Wiedziała zarazem, że żniwiarz nie był z tego powodu zadowolony, ale w tym momencie niewiele ją to interesowało.
                – Przy okazji – zagadnął bóg śmierci, przypominając sobie o fiolce. – Mówił, żebym ci to przekazał – powiedział niechętnie, podając dziewczynie szklany pojemnik wypełniony krwią.
                – Dziękuję, Grell – powiedziała z lekkim uśmiechem.
Nawet ona nie chciała powiedzieć mu niczego więcej. Wszyscy wokół mieli jakieś tajemnice. Niesamowicie go to irytowało. Wolał, kiedy to on jest w posiadaniu sekretu, którego nie chce wyjawić. Odwrotna sytuacja była wręcz nieznośna.
Elizabeth spojrzała na niepocieszonego mężczyznę i głęboko westchnęła. Lubiła go denerwować, ale zmiękło jej serce. Wszystko miało swoje granice. Niech wie, że jest lepsza od niego. Że chociaż odrobine przejmuje się jego uczuciami. W końcu, po tylu miesiącach wspólnej pracy, choćby oszukiwała się z całych sił, nie mogła nie przyznać, że czuła do niego swoistą sympatię.
                – Krew czystej, niewinnej duszy. Niezbędna, żeby aktywować pieczęć. Dzięki temu uda nam się unieruchomić Sebastiana na dobre. Nie umniejszając twoim zapewnieniom, że się tym zajmiesz – wyjaśniła, nie mogąc powstrzymać się od lekkiego dogryzienia mu.
Jednak sam fakt, że poznał tego dnia chociaż jedną tajemnicę, zdecydowanie poprawił mu humor. Uśmiechnął się, obrócił wokół siebie i wybiegł z lochu, zapewniając hrabiankę, że wieczorem wraz z Ronaldem zadbają o to, by wszystko przebiegło bez przeszkód.
~*~
                Wybiła północ, kiedy Elizabeth skończyła opracowywać formułę zaklęcia. Długie miesiące mozolnych ćwiczeń, by móc oficjalnie zostać nazwaną wiedźmą tylko po to, aby się zemścić. Powoli zaczynała się martwić, że poza kilkoma marnymi sztuczkami, nie uzyska niczego więcej. Jednak teraz, gdy wreszcie ukończyła przygotowania, kiedy zaklęcie było gotowe, a ona miała w sobie wystarczającą ilość sił, pałała niezwykłym entuzjazmem. Nawet stres, który towarzyszył jej od rana w końcu ucichł na rzecz ekscytacji. Ostatni składnik zaklęcia – coś tak niezwykle łatwego do zdobycia, będącego w zasięgu ręki przez cały ten czasu. Bawiło ją ta ironia. Sama nigdy nie pomyślałaby, że trzeba łez strapionego potępionego, by móc stanąć przed obliczem demona. Miała więc wszystko: składniki podstawowego zaklęcia wiążącego, które sukcesywnie sprowadzała dla niej Esmera, pióro należące do demona, którego chciała przyzwać, słowa zaklęcia i ostatni składnik – jej własne łzy. Musiała jedynie upewnić się, że wszyscy domownicy są bezpieczni, by w razie komplikacji nie narażać ich życia.
                Ronald i Grell zjawili się koło jedenastej w towarzystwie kilku innych bogów śmierci. To był jeden z warunków, jakie Elizabeth postawiła Williamowi, nim zgodziła się podjąć z nim współpracę. Każdy z jego podwładnych pilnował jednego człowieka, który znajdował się wewnątrz posiadłości. Ronald, jako że jemu hrabianka ufała najbardziej, osobiście pilnował jej kuzyna. Przy sobie zostawiła jedynie Sutcliffa. Czerwonowłosy stał oparty o blat stołu, przyglądając się, jak dziewczyna raz po raz sprawdza, czy nie popełniła żadnego błędu w zaklęciu.
                – Dziewczyno? – zaczepił ją w końcu, znudzony obserwowaniem tych samych czynności po raz kolejny.
                – Bądź cicho, nie widzisz, że sprawdzam zaklęcie? – zganiła go, nie odwracając wzroku od ułożonych na podłodze składników.
                – Jadłaś coś?
Pytanie mężczyzny zaskoczyło ją. Oderwała się od przygotowań i spojrzała na boga śmierci, jakby nie rozumiała o czym właściwie mówił.
                – Co?
                – Pytałem, czy coś jadłaś. Rzucanie zaklęcia obciąża organizm. Musisz mieć siłę, inaczej wszystko pójdzie na marne, a jeśli dobrze się orientuję, pióro masz tylko jedno – wyjaśnił poważnie.
Elizabeth wzdrygnęła się, zdając sobie sprawę, że miał rację. Nie jadła nic od samego rana, o ile w ogóle cokolwiek jadła. Nie pamiętała. Przygotowania pochłonęły ją do tego stopnia, ze dopiero teraz zdała sobie sprawę, o ilu rzeczach zapomniała. Przecież to ona miała złożyć tego dnia wizytę ojcu Tomoko. Miał również zająć się sprawą, którą zleciła królowa. Zaniedbała wszystko w imię zemsty. Spojrzała na swoje dłonie, orientując się, że wciąż miała na sobie tę samą suknię, w której opuściła dom tego ranka. Usiadła na ziemi i zaczęła się śmiać. Grell przyglądał jej się bezrozumnie.
                – Postradałaś zmysły? – zapytał w końcu, czując, że sytuacja wyraźnie wymyka się spod kontroli.
Nastolatka spojrzała na niego, próbując się uspokoić.
                – Odkąd odszedł Sebastian, zaczęłam jeść. Niedużo, ale regularnie. Mimo to, wciąż chudłam i marniałam w oczach. Wiesz, kiedy poczułam, że coś się zmieniło?
                – Kiedy? – mruknął Grell, nie rozumiejąc dokąd zmierzała.
                – Dwa dni temu, kiedy zamówiłam tę księgę. Chociaż nie wiedziałam, że znajdę w niej odpowiedzieć, czułam się lepiej. Wiem, że kiedy Sebastian mnie zobaczy, będzie się śmiał z tego, jak bardzo nie potrafiłam sobie bez niego poradzić, ale w tej chwili czuję się lepiej, niż przez ostatnie pół roku. Nawet, kiedy przez cały dzień zapominam, by coś zjeść pochłonięta pracą – wyjaśniła, dając mężczyźnie możliwość, by połączył fakty.
Chociaż wciąż uważał, że jej wypowiedź nie ma sensu, dostrzegał jego szczątki. Był w stanie zrozumieć, jakim cudem w jej głowie stanowiły spójną całość. Zaskakująco, miał wobec niej więcej zrozumienia i serdeczności, niż wobec kogokolwiek innego.
                Odwrócił się i chwycił w dłoń talerz, który przyniósł wraz ze sobą, kiedy przyszedł do pokoju w towarzystwie Ronaldem. Leżały na nim dwie zwyczajne kanapki, przykryte szklaną pokrywą, która chroniła je przed wyschnięciem. Kucnął przy nastolatce i postawił przed nią skąpy posiłek.
                – Tylko nie próbuj wybrzydzać – pouczył, krzywiąc się na widok jej przepełnionego wdzięcznością spojrzenia.
Położył dłonie na kolanach i oparł na nich podbródek, dokładnie przyglądając się hrabiance. Ta zdjęła pokrywę i chwyciwszy jedną z kanapek, życzyła sobie smacznego i szybko zjadła całą zawartość talerza, ku jego wielkiemu zaskoczeniu. Nie spodziewał się, że pójdzie tak łatwo. Nastawiał się na solidną opozycję i swoistą walkę z krnąbrną dziewczyną, tym czasem zupełnie go zaskoczyła posłusznym zachowaniem, a co więcej, wdzięcznością. Jeszcze nigdy nie widział, by szczerze podziękowała komuś za posiłek. Powrót dawnego przyjaciela, odzyskanie przyjaciółki i bliskość dopełnienia zemsty zdecydowanie miały na nią pozytywny wpływ.
                – Dobrze, teraz możemy iść – zarządził Sutcliff, podnosząc się.
Wyciągnął do Elizabeth dłoń, a ta chwyciła ją, korzystając z pomocy, i czym prędzej zebrała wszystkie niezbędne elementy zaklęcia. Bóg śmierci również wziął kilka pozostałych na podłodze fiolet i żwawym krokiem ruszył za dziewczyną do lochu.
~*~
                Stali wewnątrz celi, nad niewielkim ogniskiem rozpalonym w szerokiej, metalowej misie. Nastolatka mruczała pod nosem niezrozumiałe dla boga śmierci inkantacje, rzucając w ogień kolejne składniki skomplikowanej mieszanki. Z każdą chwilą wnętrze lochu wypełniała niewidzialna, przytłaczająca moc. Grell po raz pierwszy w życiu miał szanse asystować przy przyzwaniu demona. Dotąd jedynie słyszał o takiej możliwości, jednak nie miał okazji nawet oglądać jej z daleka. Tym razem znajdował się w samym epicentrum. Zadrżał, czując chłodny powiew wiatru, który zerwał się znikąd po kolejnych słowach dziewczyny. Patrzył na nią z lekkim przerażeniem, ale również niebywałym szacunkiem. Była pewna siebie, skupiona i zdeterminowana. Nie raz widział ją w sytuacji, gdzie musiała zachować powagę, jednak to było coś zupełnie innego. W całości oddała się zaklęciu. Wokół jej ciała unosiła się cienka, półprzezroczysta łuna w kolorze zachodzącego słońca, jej wewnętrzna energia znajdowała ujście poprzez dłonie, łącząc łunę z drżącymi płomieniami niewielkiego ogniska.
Wymówiła kolejne słowa zaklęcia, wrzucając w ogień pióro Sebastiana. W tym momencie wiedziała już, że to jedyna szansa. Jeśli coś pójdzie nie tak, na zawsze straci możliwość ujrzenia go. Wszelkie rozjaśniające mrok świecie zgasły jakby na czyjś rozkaz. Jedynie ognisko dawało coraz bledszy blask. Zaskoczona zorientowała się, że płomienie przybierają coraz ciemniejszy odcień. Zarówno one, jak i otaczająca ją łuna, stawały się czarne. Poczuła ucisk w piersi. Wiedziała, że tak może się stać. Demon prowadził z nią walkę, nieświadomy tego, co go czeka, instynktownie stawiał opór wszystkiemu, co sprzeciwiało się jego woli. Jednak Elizabeth się nie podawała, wciąż wrzucała w ogień kolejne składniki, z coraz większym trudem łapiąc oddech, by kontynuować inkantacje.
Ostatni składnik. Łzy strapionego potępieńca. Zbliżyła się do ogniska i spojrzała w miejsce, gdzie mrok zdawał się najczarniejszy. Na chwilę zamknęła oczy, przypominając sobie wszystkie piękne chwile, które spędziła z demonem. Dzień, kiedy uratował jej życie. Wspólne zabawy, lepienie bałwana, pisanie wierszy, grę w baseball, urodzinowy tort, naszyjnik, w końcu dzień, gdy ich usta złączyły się po raz pierwszy, moment, gdy wyznała mu uczucia. Widząc rozmywający się przed oczami obraz, jej serce po raz kolejny ścisnął niesamowity żal. Nienawiść i tęsknota zawładnęły nią bez pamięci, sprawiając, że z jej ust wydobył się rozpaczliwy, błagalny krzyk. Poczuła pieczenie w kącikach oczu. Pozwoliła, by łzy swobodnie spłynęły po jej twarzy wprost do ogniska, zabierając ze sobą cały pożerający dusze żal.
W jednej chwili wszystko ucichło. Wiatr, dziwny, szumiący dźwięk, ściskające pierś uczucie. Przez moment istniała jedynie ciemność. Mrok, czarniejszy niż wszystko, co dokąd widziała. Przeszywający kości, porywający bez pamięci, lecz zarazem kojący. Po chwili zrozumiała. Przez ułamek sekundy, który dłużył się niczym wieczność znalazła się w samym środku umysłu Sebastiana. W najgłębszym zakamarku, który zawierał istotę jego jestestwa. Wtedy ujrzała cieniutki promyk światła. Jakby dostrzegając intruza, umysł krzyczał „nie jestem aż tak zły”, jakby próbował jej coś udowodnić. Pochwyciła bladą nitkę w dłoń, a ona zaciągnęła dziewczynę wprost w obraz, który ukazał jedno z najskrytszych sekretów demona, zarazem uderzając w jej pamięć. Dzień, kiedy ich ciała złączyły się w jedność. Kiedy znak kontraktu po raz kolejny boleśnie wypalał się w jej skórze, a ona całkowicie otworzyła przed nim swoje serce. Czemu nie pamiętała? Czemu to przed nią zataił? Wszystko działo się tak szybko. Doskonale zdawała sobie sprawę – nie minęło więcej niż pięć sekund, jednak czuła, jakby ta chwila trwała wiecznie.

3 komentarze:

  1. Tak! Wiedziałam! Jedna z moich opcji się sprawdziła *dzika radość* Proszę państwa, mamy umysł Sebuła ! Xd Xd Xd
    Ale straszne to było Xd Przepraszam że nieskładnie, ale inaczej nie potrafię ^^
    A ta szuja Arthur to dyplomata pierwszej wody. Dobrze wie, że Belial nie żyje, więc "litościwie" pozwala, by to Bogowie Śmierci się nim zajęli, mącąc Grellciowi w głowie. Niby ustępstwo z jego strony, obietnice rzucone na wiatr. Bo przecież to jest OSTATNIA osoba (czy byt ) który jest bezinteresowny.
    No i czyją krew podrzucił?
    Lizzy sierota ogląda najlepsze fragmenty własnych wspomnień Xd To będzie mieć rozkminę w następnej części Xd Ajajjajajjajajajaj, nie mogę się doczekać <3
    Jaram się jak ten ogień w misce, tyle, że mnie trudniej zgasić XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle emocji :P
      No Artur bardzo ambitnie podszedł do sprawy. Byłby z niego dobry polityk, nie ma co xD
      A biedny Grell się nie domyślił... Smuteg :P
      Do środy jakoś dotrwasz, mam nadzieję, że wyświetlenia też podskoczą, no ale :P

      Usuń
  2. Aaaa!!! Tak bardzo pragnęłam, aby przypomniała sobie/ ponownie gdzies ujrzała moment, gdzie po raz pierwszy sie pocałowali i odnowili pakt 😍
    Bardzo podobało mi sie to, jak opisałaś przywoływanie demona ^^ normalnie aż miałam ciary! :D

    OdpowiedzUsuń

.