sobota, 28 listopada 2015

Tom 3, XXXIV

Wciąż robię słownik, a w przyszłym tygodniu mam kwa kolosy, dwa tłumaczenia, prezentacje, 12 godzin na uczelni, przekładające się na 15 godzin poza domem (akurat w przeddzień tego kolosa, z którego chcę dostać 5, bo to japoński) i jakby tego było mało, trzeba by coś napisać. 
Mam wrażenie, że będę potrzebowała przerwy, żeby w spokoju zrobić mały zapas. 
Ale do tego wrócimy dopiero, gdy rzeczywiście zapas mi się skończy.
Na razie endżojcie. 
Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo mi w zasadzie się podoba.
Znów jeden z motywów, do których mam słabość xD

===============

– Dowiedziałeś się czegoś? – zapytała hrabianka, wchodząc do wnętrza pracowni, w której James spędził ostatnie kilka godzin.
Była zaaferowana spotkaniem, które zaaranżowała dla Tomoko. Chciała o wszystkim opowiedzieć blondynowi, żeby również i on mógł cieszyć się szczęściem przyjaciółki z dzieciństwa. Jednak chłopak siedział w skupieniu, pochylony nad szkłem powiększającym, przyglądając się szczegółom zdjęć z miejsc znalezienia ciał ofiar Kolekcjonera. Po samej jego postawie nastolatka od razu zorientowała się, że nie dał sobie nawet chwili wytchnienia. Zależało mu, by rozwiązać sprawę. Mógł poprosić ją o pomoc, jednak tego nie zrobił. Chciał, żeby spędziła trochę czasu z Tomoko. Była mu wdzięczna za ten gest, lecz uważała, że nie powinien brać wszystkiego na siebie. Każdy chciał, by zabójca jak najszybciej został zamknięty za kratami, lecz blondyn nie mógł z tego powodu zaniedbać swojego zdrowia.
                – Jamie? – szepnęła Lizz, pochylając się nad ramieniem przyjaciela.
W końcu ją zauważył. Spojrzał nieprzytomnie i i złożył papiery na kupkę, jakby usilnie starając się coś przed nią ukryć. Wiedziała, że wciąż próbował trzymać ją od tego z dala.
                – Tomoko poszła na randkę – zakomunikowała zadowolona z siebie nastolatka.
Ożywiony ton jej głosu wyrwał Jema z kryminalnej bańki, w której żył przez ostatnie kilka godzin. Przetarł oczy i spojrzał na dziewczynę ponownie, wzrokiem mówiącym, że zszedł na ziemię, jednak czuje się, jakby pomylił planety.
                – Tomoko? Nasza przyjaciółka? Randka? – wymieniała rozbawiona szlachcianka.
                – Jak to randka?! Z kim?! – ocknął się nagle, spoglądając przerażony na rozciągnięte w uśmiechu, blade usta Lizzy.
                – Z Taiem, poznałeś go wcześniej, moim kamerdynerem. Naprawdę całkiem oddałeś się pracy – zaśmiała się i odsunęła krzesło, na którym siedział. – Wystarczy, musisz odpocząć.
Blondyn zdał sobie sprawę, że miała rację. Przez ostatnie godziny próbował jedynie połączyć fakty i odnaleźć nowe poszlaki. Niestety nie udało mu się znaleźć potwierdzenia swojego przeczucia, co frustrowało go do tego stopnia, że aż rozbolała go głowa.
                – Dowiedziałeś się czegoś nowego? – zapytała dziewczyna, kiedy James wreszcie podniósł się z krzesła i posłusznie ruszył przez drzwi w stronę swojej sypialni.
Szedł, patrząc nieobecnie przed siebie; przed oczami w dalszym ciągu widział zdjęcia ofiar, ulice, gdzie zostały porzucone ich ciała oraz kilka schematów, o których nie chciał na razie nikomu wspominać.
                – Nie mogę nic powiedzieć. To wciąż tylko spekulacje. Te zdjęcia są… – zawahał się, nie chcąc wypowiadać się niecenzuralnie.
Hrabianka uśmiechnęła się do niego promiennie.
                – Doskonale o tym wiem. Nie bez powodu przecież pałam taką pogardą wobec tego idioty. Słyszałam, że kiedy tym miejscem zarządzał twój ojciec, było tu zdecydowanie lepiej – wtrąciła mimochodem, chcąc wyczuć, jaki stosunek emocjonalny żywił do rodziciela po tylu latach.
Twarz chłopaka napięła się nieznacznie, jednak nie pojawiła się na niej pogarda, ani złość. Widać nauczył się z tym żyć i wszystko, co dotąd mówił, nie mijało się z prawdą. To była dla hrabianki ważna informacja. Potwierdzenie, że wciąż może mu ufać, choć już sam fakt tego, że postanowiła go sprawdzić, napawał ją odrazą do samej siebie.
                – Jeśli nie masz nic przeciwko, przejrzę te dokumenty – poinformowała, kiedy zatrzymali się pod drzwiami jego sypialni.
Wzrok Jamesa wyrażał lekki popłoch. Przypomniał sobie o Gilbercie. Zrobiło mu się niesamowicie głupio, że tak po prostu go zignorował, odciął się za drzwiami pracowni, porzucając aspołecznego przyjaciela na pastwę losu. Elizabeth jednak zdawała się czytać mu w myślach. Z ogromną doza zrozumienia uśmiechnęła się po raz kolejny i uspokoiła go:
                – Gilbert rozmawia z Thomasem, to pewnie jeszcze trochę potrwa. Nie musisz się martwić. Zapomniał się, tak samo jak ty. Jesteście niepoprawni.
                – Dziękuję, Lizzy – odparł słabo, lekko chwiejąc się na nogach. – Położę się, naprawdę przesadziłem.
                – To prawda. Masz się wyspać! Dobranoc, Jamie.
                – Dobranoc.
~*~
                Spał. Po raz pierwszy odkąd ranny leżał we własnym łóżku w posiadłości. Drugi raz po kilkuset latach. Zaczynał podejrzewać, że jego los został spisany wieki temu; że miał być tym, który złamie wszelkie zasady, przeciwstawi się wszystkiemu, co znane jego gatunkowi.
Skorzystał z chwili wytchnienia, nie mając siły dalej dłubać paznokciem w kamiennej podłodze. Zorientował się już jakiś czas wcześniej, że jego starania niewiele dają. Ilekroć udało mu się chociaż trochę wyszczerbić enochiańską pieczęć, ta odnawiała się, rażąc jego oczy nienaturalnie ostrym blaskiem. Cholerna, anielska magia. Zmęczony, obolały i psychicznie wykończony, na chwilę złożył powieki, by ukoić zmysły. Zanim się obejrzał, wyczerpanie wzięło górę, płynnie wprowadzając go w stan uśpienia.
Czuł się niezwykle dziwnie. Ostatnim razem nie pamiętał zbyt wiele z sennych marzeń. Wszystko było rozmyte, jakby przyglądał się akcji zza brudnej szyby. Tym razem było inaczej. Obrazy były niezwykle, niemal boleśnie, ostre. Początkowy chaos, w którym nie mógł się odnaleźć, po chwili zaczął nabierać sensu. To były jego wspomnienia. Nie byle jakie jednak. Malownicza dolina ciesząca oczy soczystą zielenią traw, usytuowana pomiędzy dwoma pasmami gór, które przecinała nieskalana ludzką obecnością rzeka. Unosił się paręset metrów nad ziemią, czując na twarzy przyjemne ciepło słońca ogrzewające chłodne od wiatru policzki. Obraz z odległej przeszłości. Chwila, kiedy, jako młody lekkoduch, po raz pierwszy wymknął się przez bramy piekieł, by na własne oczy zobaczyć ludzki świat, o którym słyszał tak wiele z ust wysłanników Ojca. Ilekroć wracali z kolejnej misji, wraz z rodzeństwem przybiegał do sali tronowej, siadał u stóp króla i z zapartym tchem słuchał opowieści o niezwykłych istotach – naczyniach, niosących w sobie życiodajną esencję. Zawsze pragnął doświadczyć tego na własnej skórze. Zobaczyć ich świat, poznać zapachy, dźwięki, a także zakazane emocje, którymi przepełniona była druga strona.
Leciał ponad górami, w ekstazie osiągając zawrotną prędkość. Bogactwo kolorów zlewało się w jedną, wielobarwną smugę, której nie potrafił opisać słowami. Nie rozumiał, dlaczego Ojciec tak uparcie wzbraniał mu zstąpienia do tego świata. Złamanie kardynalnej zasady doprowadziło go do najszczęśliwszej chwili ówczesnego życia. Nie wiedział, jak nazywa się kraina, do której zawitał, lecz zapisany w pamięci obraz i towarzyszące mu wrażenia na zawsze wypaliły się w jego pamięci.
                W końcu zwolnił, słysząc dobiegający zza lasu śpiew dziesiątek głosów. Wtedy nie potrafił jeszcze nazwać tego śpiewem, była to idea zupełnie obca demonowi. Zaciekawiony wylądował na skraju lasu i przybierając, jak mu się wydawało, ludzką formę, pełen optymizmu wkroczył do wioski pełnej drewnianych budynków. Wszędzie wokół, na rozpostartych pomiędzy dachami liniach, wisiały ubrania. Wzdłuż ulic rozciągały się stoiska z darami natury i prymitywne warsztaty do wytwarzania broni i różnorakich materiałów. Nie widząc nikogo w pobliżu, kierując się ku źródłu dźwięku, pochwycił w zakończoną długimi pazurami dłoń jeden z owoców. Powąchał go i zachęcony słodkim zapachem, wgryzł się w skórkę pomarańczy, wysysając z niej sok. Po chwili splunął i przyjrzał się temu, co ludzie zwali jedzeniem. Nie wyglądało na zepsute, jednak było całkowicie pozbawione smaku. Zrezygnowany i równie zdezorientowany rzucił cytrus na ziemie i ruszył dalej.
Jego oczom ukazała się grupa ludzi. Poruszali się wokół paleniska, wydając z siebie dźwięki różnych tonów, które początkowo zwiodły go w to miejsce. Z bliska nie brzmiały już tak pięknie. Dostrzegał ich niedoskonałość. Skupił uwagę na jednym z chłopców, który trzymając w ręku kawałek wydrążonego drewna, dmuchał w niego, tworząc przyjemny dźwięk, z którym ludzkie głosy nie były w stanie konkurować. Chciał do niego podejść, zapytać, czym był niezwykły przedmiot. Jednak gdy tylko wyłonił się z cienia, skupiając na sobie wzrok wszystkich biesiadników, ci zaczęli w popłochu porzucać dotychczasowe zajęcia. Przerażone kobiety brały na ręce płaczące dzieci, uciekając ile sił w nogach. Część mężczyźni poszli ich śladem. Demon został sam otoczony przez dwudziestkę rosłych wojowników uzbrojonych w tępe, wykute z trudem ostrza oraz łuki wystrugane z gałęzi. Zaczęli wyzywać go od potworów, wygrażać śmiercią. Nie rozumiał skąd nagle wzięło się w nich tyle nienawiści. Był co prawda demonem, lecz przyszedł w pokoju, jedynie po to, by przyjrzeć im się z bliska. Nie zamierzał nikogo zabijać. Nie czuł głodu, nie był ranny. Pragnął jedynie poznać ludzkie obyczaje, jednak przerażeni mieszkańcy wioski nie uwierzyli w jego nieudaną próbę upodobnienia się do nich.
Odezwał się do nich językiem podziemi, który sam w swym pradawnym brzmieniu powalił piątkę wojowników na ziemie. Pozostali, źle odbierając jego intencję, rzucili się do walki. Nie zamierzał odpowiadać przemocą, jednak gdy jeden z mężczyzn ugodził go w oko, opanowała go wściekłość i rozgoryczenie. Porzucił słabą, człekokształtną powłokę i bez skrupułów wyrżnął każdego, kto stanął na jego drodze. Nie oszczędzał nawet matek i dzieci. Opamiętał się dopiero kilka minut później, słysząc ciche łkanie dobiegające z jednej z drewnianych skrzyni. Uchylił jej wieko, a jego oczom ukazał się drżący chłopiec przyciskający do piersi swój przedziwny instrument. Dopiero wtedy się opanował. Rozejrzał się wokół po zbryzganej krwią ulicy i zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Jego pierwsza ekspedycja do świata ludzi zakończyła się krwawą masakrą, o której po dziś dzień krążą legendy. Przez chwilę przyglądał się chłopcu, chcąc zakończyć i jego marny żywot, jednak ten, zamiast rzucić się do ostatecznego, desperackiego ataku, posłusznie opuścił skrzynię i padł przed demonem na kolana.
                – Wybacz panie. Żyliśmy w grzechu, zasłużyliśmy na nasz los. Proszę, oszczędź mnie. W wiosce po drugiej stronie wzgórza czeka na mnie matka z małą siostrzyczką. Jeśli do nich nie wrócę, umrą z głodu – jęczał błagalnie, drżącym ze strachu głosem.
Bał się go. Tak, jak opowiadał Ojciec. Ludzkie, żałosne istoty, których przodek miał czelność zepchnąć ich w otchłań podziemnego świata, podejmowały próbę zabicia go, a gdy zdały sobie sprawę, że nie mają szans, kłamliwie błagały o litość. Patrzył na chłopca, żywiąc do niego jedynie obrzydzenie. Chwycił go za poły szorstkiego odzienia i uniósł na wysokość swej twarzy.
                – Pokaż mi, gdzie jest twój dom – zabrzmiał groźnie.
Przerażone dziecko wskazało dłonią kierunek, a demon wzniósł się wraz z nim w powietrze, by po chwili ponownie stanąć pośród ludzi żywiących do niego jedynie nienawiść. Nie zawahał się ani przez chwilę. Z ogromną satysfakcją rozdzierał ciała śmiertelników, wchłaniając co bardziej wartościowe dusze, póki przeraźliwe krzyki rozpaczy nie ucichły zupełnie, na powrót przywracając spokój wśród leśnej flory.
Przeszedł dumnie po trupach, zatrzymując się przy zwłokach małego grajka. Ujął instrument w dłonie i uśmiechnął się do niego, po czym ponownie wzbił się w niebo.
Tak wyglądał jego pierwszy dzień wśród śmiertelników. Dzień, kiedy przekonał się, że nie są tak wspaniali, jak mogłoby mu się wydawać. Zarazem dzień, kiedy pierwszy raz zastanowił się nad ich pobudkami. Zatrzymał drewnianą pamiątkę, zwaną przez ludzi fletem, przemycając ją przez bramy podziemnego świata. Od tego czasu, ilekroć jego wzrok nie zatrzymywał się na chwilę na zaschniętej plamie krwi zdobiącej jedną z dziurek instrumentu, zastanawiał się, co kierowało chłopcem, gdy błagał, by pozwolił mu wrócić do rodziny. Czy próbował wykpić się kłamstwem? Chciał oszukać demona i uratować swoje życie, czy może jego intencje były szczerze? Jeśli tak, to czym musiało być uczucie, które żywił wobec rodziny, silne na tyle, by odważyć się przemówić do potwora?
Chłopiec stracił życie, jego los przepadł, ucinając linię egzystencji przy samym jej początku. Nie wiedział jednak, jak wielkie w swych konsekwencjach wrażenie wywarł na młodym demonie.
                – Widzisz? Taki właśnie jesteś. Zły do szpiku kości, pozbawiony skrupułów morderca. Warto było oszukiwać się przez tyle lat? – Usłyszał głos.
Obraz wspomnień zbladł, rozmywając się znacznie, a na jego tle Sebastian ujrzał znaną sobie postać – jego demoniczne ja. Długowłosa istota o szpiczastych, czarnych jak smoła szponach i błyszczących szkarłatem tęczówkach, szła w jego stronę, szczerząc kły zadowolona z dźwięku miarowego stukotu profilowanych obcasów. Przyglądał mu się, nie wiedząc, co się właściwie dzieje. W swej nieskończenie długiej egzystencji zdarzało mu się to po raz pierwszy.
                – Czego chcesz? – odparł podejrzliwie.
                – Przypomnieć ci, kim jestem. Zdaje się, że zapomniałeś jak brzmi twe prawdziwe imię.
                – Dobrze wiem, jak ono brzmi – rzekł, nie tracąc pewności siebie.
                – Sebastian? To masz na myśli? Gardzę tobą. Miałeś wszystko. Władzę, dusze, szacunek i tron. Odrzuciłeś to dla tych wszystkich słabych istot i jak na tym wyszedłeś?
                – Jak widzisz, jestem królem. W końcowym rozrachunku stanęło na tym samym.
                – Jednak, czy ten, który zasiadł na tronie, ma prawo zwać się demonem?
                – Co przez to rozumiesz?
Długowłosa postać zbliżyła się do Sebastiana, raniąc paznokciem gładką skórę na jego policzku. Zebrał spływającą po nim kropelkę krwi i spróbowawszy jej, skrzywił się obrzydzony.
                – Możesz oszukiwać wszystkich wokół, ale nigdy nie oszukasz sam siebie. Oboje wiemy, kim jesteś. Może już zapomniałeś, ale ja pamiętam, dlaczego naprawdę to zrobiłeś.
                – Dalej nie wiem, co masz na myśli.
                – Przestań odgrywać to cholerne przedstawienie! – wzburzyło się alter ego demona. – Miej chociaż odwagę być wobec siebie szczery!
Nie chciał tego przyznać, ale jego rozwścieczone ja miało rację. Co on właściwie robił? Do czego próbował się przekonać? Przeczył sam sobie, mając nadzieje, że uda mu się uśpić tę część swojej świadomości, lecz to nie było możliwe. Raz schodząc ze ścieżki przeznaczenia, nie można na nią powrócić. Unikał uświadomienia sobie tego w strachu przed tym, że stracił zbyt wiele; że nie uda mu się odzyskać tego, na czym naprawdę mu zależało.
                – To moja decyzja, twoje groźby nie mają znaczenia – odparł spokojnie i odepchnął od siebie potwora, który w locie rozpadł się na setki małych kawałeczków, znikając w otaczającej Sebastiana ciemności.
Obudził się zlany potem, nerwowo rozglądając się wokół. Na szczęście nikt nie był świadkiem jego koszmaru. Koszmaru, który, chociaż go nienawidził, otworzył mu oczy naprawdę. Zabrnął zbyt daleko. Musiał zawrócić, mając nadzieję, że jeszcze nie jest za późno. Zaczesał przyklejone do czoła kosmyki włosów i zaczął układać w myślach plan działania. 

8 komentarzy:

  1. Kyaaaaaaaaaaaaa <3 I to ja rozumiem <3 Sebeu w formie. Absolutnie się do niczego nie przyczepiam i dziękuję za ten odcinek. Może wreszcie ogarnę się ze swoim, bo nie mogę tak beznadziejnie go prowadzić xdd Sebastian był doskonały, sama bym chciała taki sen.
    Podsumowując, komentarz bezwartościowy :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz, że taki bezwartościowy, a w sumie to wcale nie. No bo skoro się nie czepiasz, to widać jest dobrze xD
      A takie kyaa prosto z serca czasem można, hahaha. W końcu Sebuś <3 Kocham go w tym rozdziale *narcyzm lvl infinity*

      Usuń
  2. Awwww, Sebi! Taki mroczny i przy okazji nie. (Idę się wykrzyczeć, żeby ograniczyć choć trochę ilość bzdur, które mam zamiar wypisać) Miałam pewną ochotę na tę randkę, nastawilam się, ale jest dobrze, jak jest. Bardzo dobrze. Alter ego Seby♡ Ta jego wewnętrzna bitwa. Idę sobie umierać. Kurcze, kocham.

    Nadal nie chce mi się logować
    Shine

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wykrzyczeć się xDDDDDDDDDDDDDD Uznam to za komplement, jeśli mogę :P
      A ten, żeby nie było, to randka nie umknie tak sobie o, nieopisana.Oczywiście, że ją opiszę. I Andatejka mnie zjedzie za to, bo będzie sweetaśnie ahahahaha xD No ale cóż, im się też należy trochę czasu internetowego, żeby nie było, że nie widzę świata poza moją bohaterką xD Bo w sumie to ja świata poza Sebą nie widzę, chociaż jakoś w tym tomie średnio to widać. Muszę pisać więcej Seba-scenek, bo aż smuteczek mnie bierze.
      Dobra, milknę xD

      Usuń
  3. Hej Nami. Przepraszam, że tutaj ale www.siedem-ostrzy.blogspot.com zerknij na to. Znalazłam to coś
    na Jeleniu.To Kolejne durne opko na poziomie Kadżki. Może to zanalizujesz?

    Lofki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem. Jeżeli jest na poziomie Kadżki, to chyba sobie daruję, bo już mi zbrzydło. Mam teraz mało czasu na nagrywanie, więc jak już jakiś znajdę, to wolę robić coś... No mnie debilnego, no :P Ale gdzieś sobie zapisze, może za jakiś czas do tego wrócę, tak w ramach kręcenia ostrego rak kontentu. Bo muszę Ci powiedzieć, drogi Anonimie, że niektórzy, co mniej inteligentni (nawet mniej niż ja!!! :O), uważają, że jestem autorką Jelenia i zrobiłam cały ten cyrk eee... W sumie nie wiem po co. No ale widziałam takie głosy w necie i mam taką ogromną bekę <3

      Usuń
    2. Ostrza są mniej nienormalne. Autorka wydawała mi się normalna, ale niestety zakumplowała się z Kadżką xD No i teraz udaje debila, no i co ciekawe do grona tych trolli dołączył nowy. I wszystkie trzy piszą mega durne opka. HAHAHAH, serio? Ludzie podejrzewają, że jesteś Kadżką? Śmiechłam srogo. Powinnaś zanalizować wszystkie te blogi, bo to jest genialny
      lolkontent! Plus może wtedy ludzie wreszcie zrozumieją, że to nie ty jesteś autorką tego ... czegoś.

      Lofki<3
      Arkadia

      Usuń
    3. Znaczy wiesz... Mnie to generalnie nie chłodzi, ani nie ziębi co myślą jakieś tam randomy z jakiegoś tam zakątka internetu, których mogłam nawet mijać na ulicy i żadne nie było świadome kogo mija xD Ale mam niezłą bekę jak sobie myślę, że tacy mądrzy i tak po mnie cisną, jaka to niby ja niedojrzała (z tym ostatnim to akurat prawda <3), a nawet nie potrafią odróżnić najprostszej składni. No bo jednak każdy ma swoją i jakby się nie starał, to są rzeczy, których nie zmieni. A słyszałam, że mam charakterystyczny styl, o ile to styl można w ogóle nazwać. No i wchodzą w grę rzeczy typu jakieś pierdoły jak IP, częstotliwość pisania odpowiedzi, blebleble. Śmiesznie poczytać jak ktoś plecie trzy po trzy, a nawet się nie pofatygował, by przeprowadzić najprostszy risercz.
      A niestety czytać tych wypocin Kadżki, i kto tam jeszcze się bawi, już mi się nie chce, bo zwyczajnie mi zbrzydło xD
      Kocham za to internety. Taka cudowna, psychologiczna poaskownica.
      Pozdrawiam i zapraszam do czytania moich wypocin. Bo jesteśmy na moim blogu, to co będę sobie żałować hahaha xD

      Usuń

.