sobota, 11 listopada 2017

Tom V, XXXIX

Kiedy tylko Elizabeth usiadła na smoka, wyraz jej twarzy niesamowicie się rozpromienił, niemal jakby ognisty smok uwalniał płomienie za pomocą jej ciała. Miło było obserwować tę dziecięcą radość, która ujmowała nie tylko Kruka, ale nawet w nie znającym uczuć sercu Samarela wzbudzała delikatnie mrowienie, którego demon zupełnie nie rozumiał, ale nawet nie próbował. Krótki, acz bardzo intensywnie spędzony, czas, jaki dane mu było obcować z nastolatką, nauczył go, że w chwilach radości należy się po prostu cieszyć. Działając wbrew piekielnym naukom – by zawsze pojmować wszystko rozumowo, szukając przyczyny i rozpatrując ich wszystkie możliwe konsekwencje – dał się ponieść chwili i kiedy tylko całą trójką znaleźli się na grzbiecie smoka, rozkazał mu lecieć niezwykle szybko, po drodze obracając się, robiąc salta a nawet zionąc ogniem z paszczy, byle tylko podtrzymać radosny nastrój.
— Samarel, uważaj, to niebezpieczne… — upomniał go Kruk, lecz żołnierz zapewnił, że nikomu nic nie grozi. Smok, na którym lecieli, był jego prywatnym towarzyszem na najróżniejszych wyprawach, młody dowódca wychowywał go od drugiego miesiąca życia, obcując z matką i resztą rodzeństwa. Dzięki temu udało mu się nawiązać odpowiednio głęboką więź ze zwierzęciem, by to rozumiało jego potrzeby i ufało mu tak samo, jak on ufał smokowi.
— Ale to jest wspaniałe! Samarel, jeszcze raz, zrób to z leceniem do góry i szybko w dół! — krzyczała rozentuzjazmowana Lizz.
— Kochanie, nie uważasz, że już wystarczy? — sugerował nieśmiało Sebastian.
— Nieee, Sebuś, proszę, jeszcze raz. Ostatni!
— Chyba nie mam innego wyjścia. — Demom uśmiechnął się pod nosem i zacisnął nieco ogon w talii ukochanej, by mieć pewność, że nie wyśliźnie mu się podczas niebezpiecznych manewrów. Nie miał serca jej odmawiać, więc to było jedyne możliwe wyjście.
Samarel dał znać smokowi, co planuje. Wniósł go tak wysoko, że całe zabudowani piekielnego miasta zdawały się malutkie niczym domek dla lalek obserwowany z dachu czteropiętrowej posiadłości szlacheckiej, co wzbudziło ponowne okrzyki zachwytu młodej Roseblack. Nagle jednak smok zahamował, jakby się czegoś przestraszył, obrócił się łbem do ziemi i zaczął bezwładnie spadać. Michaelis doskonale wiedział, że żołnierz tylko się bawi, ale Lizz nie była o tym aż tak przekonana. Spadając prosto w stronę zbiornika wodnego tuż za granicami miasta, krzyczała, co chwilę zamykając oczy, lecz ciekawość wygrywała i po kilku sekundach otwierała je ponownie. Jednak im mniejsza odległość dzieliła ich od uderzenia w taflę wody, tym głośniejsze stawały się krzyki nastolatki, a zaciśnięte na ogonie Amona dłonie coraz boleśniej nużyły się w skórze mężczyzny.
— Samarel! Samaler, uważaj! Zaraz udeeeeeeeeeeeee! — krzyknęła, gdy nagle smok ocknął się i energicznie wyrównawszy lot do poziomu względem powierzchni wody, unosząc się raptem kilka stóp nad nią, sunął dalej z niewyobrażalną prędkością, rozpryskując wodę na boki.
— Ahahahaha, wspaniałe! Jesteście cudowni! Dziękuję! — komplementowała zachwycona Lizz, niemal podskakując z podniecenia na grzbiecie smoka, gdy opadł stres, pozostawiając po sobie jedynie podwyższony poziom adrenaliny i nieopisaną radość oraz wolność, które napawały nastolatkę ogromnym optymizmem. Chwilami zapominała nawet o przykrym losie, który ją czekał.
Gdy oddalili się od miasta, Samarel z Amonem zgodnie uznali, że należy przestać męczyć smoka akrobacjami. Mieli do przemierzenia spory kawałek drogi, by zwiedzić Piekielną Bibliotekę i przejść do ludzkiego świata przez portal umiejscowiony w okolicach miejsca, które wskazywało malutkie urządzenie przejęte od bogów śmierci. Co jakiś czas Sebastian zarządzał postój w okolicach innych portali, by przekraczając na chwilę ich granice, sprawdzać, czy kurs w dalszym ciągu pozostaje niezmienny. Mógł oczywiście otwierać portal samodzielnie – jako jeden z wyższych, w dodatku król, posiadał odpowiednią siłę, wiedzę i umiejętności, ale nie chciał niepotrzebnie pozbawiać się energii, woląc przyjąć zapobiegawczą postawę, by w razie jakichkolwiek problemów był w stanie obronić narzeczoną. Zawiódł już tyle razy, że tym nie zamierzał, ich ostatnia wspólna podróż miała być dowodem na to, jak bardzo Elizabeth go zmieniła, jak mu na niej zależało i jak desperacko pragnął dotrzymać słowa.
Lecieli całe trzy dni, zatrzymując się wszędzie tam, gdzie Lizz wskazywała ogonem, zachwycona niesamowitymi widokami, zarówno tymi pochodzenia naturalnego, jak ciągnące się po horyzont lasy, wodospady, góry i skalne szlaki, których głazy przypominały najprzeróżniejsze postaci i przedmioty. Sebastian również często dawał znak, by się zatrzymać, wspominając miejsca bliskie jego sercu, opowiadając o nich ukochanej i uzupełniając wiedzę, jaką posiadała dzięki jego wspomnieniom. Te trzy krótkie dni pełne ekscytacji, zwiedzania i wzajemnych opowieści sprawił, że czuli się sobie tak bliscy, jak jeszcze nigdy. Jakby cały świat zupełnie przestał mieć znaczenie, zatrzymał się, dając im ostatnie chwile, by mogli nacieszyć się sobą bez najmniejszych obaw.
Im dalej zmierzali, tym temperatura coraz bardziej spadała. Początkowo nikomu to nie przeszkadzało. Kiedy jednak zimno dorównało Ziemskiemu biegunowi, wszyscy troje musieli się ubrać. Na szczęście byli na to przygotowani. Elizabeth zdołała nawet samodzielnie zrobić sobie czapkę i szalik, a zachwycona sukcesem postanowiła, że stworzy również dwa kolejne zestawy dla towarzyszy. Tym sposobem lecieli dalej, przedzierając się przez śnieżyce z niemal zerowej widoczności, poubierani w czapki z uroczymi kocimi uszkami, szaliki w smoki i rękawiczki, z których każdy palec prezentował inne zwierzątko – na jednej ręce były zwierzęta z ludzkiego świata, na drugiej zaś z piekielnego.
— Daleko do tej biblioteki? Dlaczego aż tak ci na tym zależy? — dopytywała nastolatka, wtulając się w narzeczonego, by nieco się rozgrzać. Mimo że była demonem i chłód nie doskwierał jej tak, jak robiłby to, gdyby wciąż była człowiekiem, przyzwyczajony do ludzkiego toku rozumowania umysł okłamywał właścicielkę, sprawiając, że było jej zimniej niż w rzeczywistości.
— Wybacz, Lizzy, to wina burzy. Gdyby nie ona, widzielibyśmy już zamek. W ciągu godziny powinniśmy być na miejscu — odpowiedział spokojnie, tworząc koc, którym dodatkowo owinął dziewczynę, by dać jej trochę więcej ciepła.
Zmarznięta i zmęczona, hrabianka zasnęła w objęciach Sebastiana, tym samym przyjemnie łechtając jego ego, dając do zrozumienia, że mu ufała. Ostatnimi czasy zdążył w to nieco zwątpić, dlatego cieszył go każdy drobny gest świadczący o tym, że w dalszym ciągu był wart jej zainteresowania.
Gdy dotarli na miejsce, dalej spała. Kruk wziął ją na ręce i zaniósł do swojej ulubionej sypialni na samej górze, która przylegała bezpośrednio do obserwatorium, które pozwalało demonom spoglądać w daleką, podniebną otchłań, badając gwiazdy i inne ciała niebieskie skryte w nieprzejednanym mroku nieskończoności. Pragnął pokazać jej te widoki, pozwolić zachwycać się wiekowymi zbiorami ksiąg pełnymi kunsztownie wykonanych, skórzanych opraw wszelkiego rodzaju, które tak lubiła podziwiać. Chciał również, by zobaczyła dzieła sztuki, również tej jego, chłonęła piękno i spokój tego miejsca, przypomniała sobie, co on czuł za każdym razem, gdy się tu zjawiał. Wiedział, że to zapomniane przez większość dzieci ciemności miejsce wpasuje się w jej gusta. Dlatego właśnie chciał, by był to ostatni przystanek ich podróży nim przejdą na drugą stronę i spotkają się z przeznaczeniem.
~*~
Grell Sutcliff krzątał się po swojej sypialni, wyrzucając z szuflad wszystkie ubrania po kolei, przy czym krzyczał, złościł się i ciskał każdym napotkanym przedmiotem, którego kontakt ze ścianą mógł skutkować głośnym hukiem. Był wściekły. Przez ostatnie zlecenie, które William przyniósł mu osobiście prosto do sypialni, miał zbyt mało czasu, by przygotować się na spotkanie z Rafelem. Odkąd spotkali się na wyspie demonów, a ich więzi zaczęły się zacieśniać, stali się doskonałymi partnerami – zarówno w sferze uczuciowej, jak i praktycznej. Zdążyli poznać się na tyle, że walka ramię w ramię była dla nich czystą przyjemnością, dlatego kiedy brzydły im romantyczne wieczory, udawali się w miejsca wojen i starć pomiędzy ludźmi, gdzie dawali upust swojej energii, walcząc z demonami obecnymi na polu walki.
Tego dnia jednak mieli udać się w szczególne miejsca. Rafael nie powiedział Grellowi dokładnie, dokąd go zabiera, jednak znając potrzeby żniwiarza, dał mu wskazówki, by wiedział, jak ma się ubrać. Niestety niczego „seksownego, ale praktycznego” nie można było znaleźć w jego szafie, zaś na zakupy było już zbyt późno. Wobec powyższego, nie trudno było sobie wyobrazić poziom wściekłości boga śmierci, który bezskutecznie starał się odnaleźć pośród sterty ubrań coś, co by się nadawało.
Swoimi krzykami zainteresował nawet Ronalda, który przechodząc korytarzem nieopodal sypialni rudzielca, usłyszał siarczystą wiązankę przekleństw i postanowił sprawdzić, czy może jakoś pomóc – bądź pośmiać się z przełożonego, co było znacznie bardziej prawdopodobne.
— Panie Sutcliff? — Odezwał się, stukając niedbale w drzwi. Chociaż nie usłyszał odpowiedzi, wszedł do środka, gwiżdżąc ze zdziwienia na widok pobojowiska. — Oho, szykuje się romantyczny wieczór!
— Nie będzie żadnego romantycznego wieczoru! Nie mam się w co ubrać! Will jest taki okropny, przez swoją zazdrość uniemożliwił mi kupienie sukienki! — lamentował Grell, nie przejmując się nieproszonym gościem.
Ronald wszedł do środka, usiadł na krześle i przyjrzał się jeszcze raz stercie krwistoczerwonych ubrań porozrzucanych po całym pokoju.
— Widziałem jedną ładną kieckę na Stephanie z działu kadr. Jak ją zagadam, to ci ją odda.
— Naprawdę byś do dla mnie zrobił?! — krzyknął podekscytowany. — Ronuś, jesteś kochany! — dodał, rzucając się podwładnemu na szyję.
Ronald zrzucił go z siebie, wstał, poprawił wymięty garnitur i kazał Sutclifowi iść za sobą. Grell narzucił na siebie wysłużony płaszcz, zasłonił niepomalowaną twarz okularami przeciwsłonecznymi i maseczką, po czym pędem pobiegł na szpilkach za Knoxem.
Wspólnie dotarli do odpowiedniego działu i podeszli do okienka, przy którym siedziała znużona pracą, rzeczona Stephanie. Grell chciał się wyrwać i wymusić na niej sukienkę, jednak Ronald powstrzymał go i poszedł do niej sam. Rudzielec obserwował niecierpliwie, jak blondyn kokietował kobietę, która czerwieniła się i chichotała jak głupia z każdym kolejnym wyssanym z palca komplementem, póki przez niewielkie wycięcie w szklanej szybkie nie przekazała Knoxowi kluczyka do swojego pokoju.
— Panie Sutcliff, sukces! — krzyknął zadowolony z siebie Ronald i pożegnawszy się ciepło z pracownicą, zaprowadził przełożonego do jej pokoju.
Do środka wszedł sam, nie chcąc ryzykować, że Grell przetrząśnie cały pokój i ukradnie co ładniejsze sukienki. W ten sposób było również szybciej, bo po zaledwie pięciu minutach wyszedł ze zdobyczą, z którą Sutcliff pognał natychmiast do siebie, skacząc z radości i nucąc pod nosem, jak bardzo nie może doczekać się spotkania z Rafaelem.
Wyszykował się niemal idealnie na czas. Obcisła sukienka z rozszerzanym dołem i falbaną na piersi sprawiała, że przypominał kobietę, jaką zawsze pragnął być, podkręcone na lokówce włosy opadały luźno na jego ramiona, a sztuczne rzęsy dodawały żniwiarzowi nuty tajemniczości. Gdy opuszczał sypialnię, był spóźniony zaledwie pięć minut, a kiedy dotarł na miejsce spotkania – na róg londyńskiego Big Bena – było raptem dwa kwadranse po umówionej godzinie. Sutcliff zatrzymał się za rogiem, by przejrzeć się w jednej ze sklepowych witryn naprzeciwko, upewniając się, że wygląda równie zjawiskowo, co pół godziny temu. Dopiero wtedy odważył się wyjść i skierować w stronę Rafaela ubranego w czarny garnitur z czerwoną różą w przedniej kieszonce. Doskonale przewidział, w co ubierze się jego towarzysz, zresztą nie było to trudne, Grell naprawdę uwielbiał czerwień w każdej postaci.
— Rafciu! To ja! Twoja ukochana! — krzyknął rudzielec, wieszając się na nieco zaskoczonym archaniele. Było widać, że ten nie spodziewał się partnera tak szybko, nie zaczął nawet spoglądać na zegarek. Sutcliff doceniał jego cierpliwość i wyrozumiałość. Był taki, jak anioły, o których ludzie opowiadali swoim dzieciom: piękny, dobry i niewiarygodnie pozytywnie nastawiony do życia, czego wcale nie było widać, gdy rozmawiało się z nim rzadziej. Zazwyczaj sprawiał wrażenie samotnika niezbyt zainteresowanego tym, co dla jego braci było priorytetem, jednak przez ten niedługi czas Sutcliff zdążył go przejrzeć na wskroś i doskonale zdawał sobie sprawę, jak wiele rzeczy liczyło się dla Rafaela. Właśnie dlatego miał w torebce fiolkę jego ulubionych perfum, by cały czas zapewnić archaniołowi przyjemne wrażenia węchowe podczas spotkania.
— Dzień dobry, Grell. Tylko pól godziny spóźnienia, jestem pod wrażeniem. I nawet ubrałeś się zgodnie z zaleceniami — pochwalił zadowolony, obejmując Sutcliffa w pasie.
Shinigami zadrżał z wrażenia, kiedy silne dłonie anioła przyciągnęły go do siebie, by złożyć pocałunek na jego ustach. Nie musieli ograniczać się z wyrażaniem uczuć. Zarówno anioły jak i bogowie śmierci mogli być widoczni dla ludzi na życzenie, wyjątek stanowiły osoby blisko związane ze śmiercią, posiadające kontrakt z demonami lub mające przy sobie coś, co należało do ciała jednej  istot ponadnaturalnych. Dzięki temu mogli spotykać się wszędzie i otwarcie robić to, na co mieli ochotę, nie przejmując się niczym ani nikim.
Tego dnia jednak Rafael planował zabrać Grella w miejsce, które odwiedzały jedynie demony. Bardzo długo szukał, ślęczał nad księgami i dokumentami całe noce po pracy, jednak w końcu mu się udało. Nie chciał jednak mówić o tym zbyt wcześnie, do ostatniej chwili planował pozostawić cel ich podróży w tajemnicy. Wiedział, że gdyby wyznał prawdę wcześniej, Sutcliff oburzyłby się, wyparł swoich uczuć i nie zgodził się z nim iść, podczas gdy w rzeczywistości później niezwykle żałowałby, że tego nie zrobił.
Rafael miał świadomość tego, co działo się zarówno w świecie aniołów, bogów śmierci jak i demonów. Dzięki utrzymywaniu kontakt z Amonem za pośrednictwem przekazujących informacje pająków Anasiego, wiedział o przemianie Elizabeth, o zmianach władzy w departamencie zbieraczy dusz, wiedział nawet o drobnostkach ze świata ludzi. Wiedzę tę jednak zachowywał dla siebie, nie dzieląc się nią, jeśli nie było to niezbędne.
— Rafciu, to dokąd mnie zabierzesz? — zapytał Grell, rozglądając się wokół za czymś, co by go zachwyciło, jednak niczego takiego nie ujrzał.
— W pewne mroczne i wspaniałe miejsce, w którym będziesz miał okazję zamknąć pewną ważną sprawę — odparł tajemniczo, nadstawiając rudzielcowi ramię.
— No powiedz! Nie mogę się doczekać! Nawet nie wiesz, ile przeszedłem, żeby zdobyć tę kieckę!
— Domyślam się. Ale to niespodzianka, nie naciskaj. I tak ci nie powiem — oświadczył stanowczo anioł.

Z kieszeni marynarki wyciągnął jedwabną, czerwoną przepaskę, którą zawiązał na oczach boga śmierci, by ten nie pooglądał. Następnie wziął go na ręce i wzbiwszy się w powietrze, ruszył w tylko sobie znanym celu, wiedząc, że to, co robił, było dobre, nawet jeśli spotka się z niechęcią ze strony jego partnera. Nie pierwszy i nie ostatni raz musiał odgrywać głos rozsądku, zdążył do tego przywyknąć, zaakceptować, a nawet odnaleźć w tym swego rodzaju przyjemność. W końcu był aniołem, czuwanie nad innym było jednym z jego obowiązków – tym najbardziej zapomnianym przez jego braci, odkąd Wielka Wojna odebrała większość z tych, którzy wciąż trwali w wierności wobec martwego boga.

3 komentarze:

  1. Przepraszam, że dopiero teraz, ale z telefonu nie chce mi wkleić, a dopiero dzisiaj sobie przypomniałam.

    Widać, że zbliża się do końca. Obstawiam, że jeszcze 3 - 4 rozdziały i finito...

    Liczę na w miarę szczęśliwy ending dla wszystkich, a przynajmniej większości bohaterów. Jeśli Lizz musi umrzeć, to fajnie by było jakby odwiedziła w snach wszystkich w posiadłości i się z nimi pożegnała.

    To tyle ^^ nie mam pomysłu na jakiś mega oryginalny komentarz. Kiedy next ? Wiem, że masz swoje sprawy i przybyło ci sporo nowych obowiązków, ale...

    Buźka <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowy rozdział pewnie w tę sobotę, chyba że znów nie będzie mi się chciało. Bo wyświetlenia spadły, nikt prawie nie komentuje, ja ostatnio mam sporo rzeczy do roboty, no i jesień mnie rozleniwiła, no a jak nikt nie czeka na te rozdział, to nie mam motywacji, żeby się zmusić xD. Poza tym... Po prawie 4 latach publikowania na czas, jestem zwyczajnie tym zmęczona, więc sobie nieco odpuściłam, żeby pod koniec nie znudzić się własnym opkiem. Także w sobotę raczej będzie, najdalej w następną, ale wątpię, że mi nerwica pozwoli na dwa tygodnie bez rozdziału xD.

      Usuń

.