sobota, 6 stycznia 2018

Tom V, LXIII

Trochę długo nie było rozdziału, ale musiałam przemyśleć, jak to opowiadanie ma się skończyć. Miałam od dwóch lat jego wizję, bardzo niewyraźną, która dopiero z czasem nabierała kształtu, ale ostatnio w nią zwątpiłam, bo wydała mi się pozbawiona sensu. Poza tym, o ile część mnie wiedziała, że to mogłoby być dobre, to druga część zwyczajnie nie chciała tak poprowadzić fabuły. Dlatego usiadłam przy stole ze swoim mózgiem, serce, dwunastnicą i wszystkimi alterego, w które wcielam się, gdy o czymś piszę, no i wspólnie doszliśmy do nowego zakończenia. Dlatego mogę zacząć pisać dalej, bo już mniej więcej wiem, co zrobię. Chociaż dalej nie jestem w 100% pewna, że to będzie dobre zakończenie. Koniec opka przewiduję na początek kwietnia, biorąc pod uwagę, ile ostatnio udawało mi się pisać, także już możecie się szykować :P. 

===================================

Nie trudno było zauważyć zachwyt w oczach nastolatki, gdy zewsząd docierały do niej kolejne obrazy, rzeźby i twory, których nie potrafiła nawet przyporządkować do konkretnej kategorii. Część z nich miała formę tradycyjną – płótna zamknięte w ramach, pokryte farbą, której odpowiedni dobór  kolorystyczny tworzył niemal przestrzenne pejzaże natury. Rzeźby, które bardziej przypominały utrwalonych w kamieniu ludzi, niż bezkształtne bryły, którym z czasem nadawano konkretnych rys. Wszystko, co widziała, było tak perfekcyjne, że dłuższe podziwianie dzieł sztuki wywoływało w niej poczucie niepewności, wewnętrznego lęku, jakby ludzka część umysłu próbowała się buntować, nie dopuszczając do siebie idealności tego, co widziały oczy.
Zawsze jej się wydawało, że to Sebastian był idealny i doskonały we wszystkim, za co tylko się brał i przez całe jej wspólne życie z demonem nie znalazła twardych dowodów na to, by było inaczej. Dopiero teraz, gdy dostąpiła zaszczytu stanięcia przed obliczem czegoś w każdym calu idealnego, zrozumiała, jak bardzo się myliła. Jej ukochany, król piekła, był zaledwie przeciętny w tym, co prezentował, w porównaniu do artystów, których prace zebrano w bibliotece. Nie odważyła się powiedzieć tego na głos, ale była pewna, że narzeczony doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
— Sebastian, to jest piękne. Wszystko tu, to jest… jest takie idealne. Nie umiem tego opisać, to jest najbardziej idealna rzecz, jaką widziałam przez całe życie — zachwycała się, lawirując pomiędzy kolejnymi eksponatami, uważając, by przypadkiem niczego nie potrącić  obawie o zniszczenie jednego z dzieł. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby z jej powodu coś tak doskonałego przestało istnieć.
— Wiedziałem, że ci się spodoba. Jednak jest coś, co bardziej chciałbym ci pokazać, nim na zawsze opuścimy to miejsce — odparł, uśmiechając się do niej łagodnie.
Gdy zaciekawiona w pośpiechu przejrzała pozostałe cuda, podbiegła do Kruka, chwyciła go ogonem za dłoń i dziarsko ruszyła naprzód, ciągnąc byłego kamerdynera za sobą, póki w połowie kolejnego korytarza nie zorientowała się, że nie miała pojęcia, dokąd go właściwie prowadzi.
— Sebastian, dokąd idziemy?
— Nie wiem, Lizz, to ty prowadzisz. — Na ustach króla pojawił się złośliwy uśmiech, a blask ostrych kłów sprawił, że po plecach nastolatki przeszedł znajomy, przyjemny dreszcz ekscytacji.
— A spadaj! Po prostu się ekscytuje, po prostu mnie zaprowadź! A czy Samarel może iść z nami? Zniknął gdzieś, może coś się stało?
— Miło, że się o niego martwisz, ale z całą pewnością nic m nie grozi. Kazałem mu zadbać o nasze bezpieczeństwo, na wszelki wypadek. W tych okolicach potrafi dochodzić do różnych niecodziennych sytuacji.
— Dlaczego? — zdziwiła się, nerwowo zerkając na błękitno-granatowy witraż w jednym z okien.
— Wspominałem, że rzadko kto tu bywa, prawda? Niedaleko znajduje się granica piekła, a dokładniej terenu, nad którym mam władzę. Dalej jest już tylko lodowa pustynia, gdzie mieszkają odpadki z tego świata, skazańcy, zmutowane zwierzęta. Czasem udaje im się przedrzeć tutaj. Zdziczali po latach samotności i życia w głodzie i trudach zwyczajnie tracą zmysły. Atakują wszystko, co napotkają, niszczą, są agresywni, zachowują się jak zwyczajne zwierzęta. To takie demony, jakimi dorośli straszą ludzkie dzieci.
— Mnie nigdy nie straszyli demonami… — przyznała, starając się nie skupiać na cierpieniu biedaków. Pod pewnym względem utożsamiała się z nimi. Sama przecież była na skraju psychicznego upadku, jej istota podzieliła się na dwie osobne, tworząc zupełnie nową świadomość potrafiącą zawładnąć jej ciałem. Gdyby tkwiła w niewoli dłużej, zapewne skończyłaby podobnie do tych, których opisywał Sebastian. — Trzymanie tam kogokolwiek jest złe, to niszczy, a wy nawet nie możecie spokojnie czekać na śmierć. To okrutne… — dodała, spuszczając głowę.
Michaelis zatrzymał się i popatrzył z góry na zmarkotniałą nastolatkę. Zrozumiał, jakim brakiem delikatności się wykazał i chociaż miał niewiele na swoją obronę, położył dłonie na ramionach dziewczyny, tym samym sprawiając, że na niego spojrzała, po czym uśmiechnął się do niej błogo.
— To się zdarza bardzo rzadko, a jeśli chcesz, sprawię, że będzie jeszcze rzadsze. Jednak to jedna z najwyższych kar na wykroczenia demonów, nie mogę jej znieść, straciłbym poparcie i siłę w oczach poddanych.
— Rozumiem, jesteś królem. Dlatego musisz być silny i nie powinien cię obciążać żaden zbędny balat.
— Lizz… Czy dlatego chcesz to zrobić?
— Nie. Już ci mówiłam, dlaczego chcę to zrobić, nie zmienię zdania, za bardzo cię kocham, by to zrobić. Po prostu dostrzegam pozytywne strony.
Nieprzyjemne, silne ukłucie w sercu zdławiło głos w gardle Michaelisa. Po raz kolejny pozwolił wyobraźni zabrnąć zbyt daleko, aż do wyobrażenia jej śmierci, jej braku, przejmującej pustki, o której sama myśl zdawała się trawić jego umysł. Ogarniająca demona niemoc tylko cudem nie zdołała ponownie zwalić go z nóg, lecz ból serca nie pozwalał wydusić ani jednego słowa.
— Nie rób tego… — jęknął niemal bezgłośnie, natychmiast mijając nastolatkę. — Tędy. No chodź, bo ci nie pokażę tej niespodzianki! — krzyknął po chwili, licząc na to, że dziewczyna nie zwróciła uwagi na jego moment słabości. Wiedział, że dalsze błagania o to, by zmieniła zdanie, krzywdziły ją tak samo, jeśli nie bardziej, niż jego bolała decyzja, którą podjęła. Było więc niezwykle samolubnym z jego strony, po raz kolejny zmuszać ją, by przemyślała to wszystko, podejmując kolejną niemożliwą do podjęcia decyzję.
— Już idę, poczekaj! — odpowiedziała radośnie, sprawiając, że Michaelis odetchnął nieco z ulgą. Zaprowadził nastolatkę na najwyższe piętro, gdzie w wielkiej wieży na najwyższym poziomie znajdowały się masywne drzwi zdobione najróżniejszymi gwiezdnymi motywami komponującymi złoty blask z głębokim, ciemnogranatowym niebem, które imitowało odpowiednio pomalowane drewno. Już sam ich widok doskonale zdradzał, czego mogła spodziewać się po drugiej stronie, jednak Elizabeth nie zapytała. Chciała zostawić sobie tę niespodziankę, by na własne oczy przekonać się, co tak niezwykłego pragnął jej pokazać. A może nawet miał tam kawałek nieba zamknięty w próżni pod jakimś niepozornym, szklanym naczyniem? Nawet by jej to nie zdziwiło, piekło zaskakiwało na każdym kroku, zaczynała się przyzwyczajać.
Sebastiana nieco zdziwił brak dociekań z jej strony. Przywykł już, że bywała niecierpliwa, lubiła wszystko wiedzieć i nie pozostawiała zbyt wielu rzeczy przypadkowi. Tym razem jednak nie dopytywała, co sprawiło, że znów zaczął się obawiać, że go usłyszała. Czy jednak zareagowałaby wtedy tak spokojnie? Nie wiedział. W tej sprawie niczego nie wiedział, nie potrafił znaleźć żadnego rozwiązania i nie dawało mu to spokoju. A gdyby podał jej środek nasenny, sprawiając, że straci przytomność, a potem oszuka ją, że znów coś poszło inaczej i uda jej się przeżyć? Pragnął móc tak zrobić, ale nie byłby w stanie udźwignąć przemienia tak wielkiego kłamstwa. Nie po tym, co obiecał, nie, brzydząc się kłamstwem. Zwyczajnie nie umiał.
— Zapraszam — rzekł w końcu, otwierając przed dziewczyną drzwi. Wspólnie powoli wkroczyli do środka, a zaraz za nimi Samrel, który zameldował, iż skończył obchód i nie zauważył niczego wzbudzającego podejrzenia.
— Co tutaj jest? — zapytała Lizz, podchodząc do teleskopu. Nigdy wcześniej nie widziała takiego na żywo, jedynie w książkach. Na dodatek ten piekielny był tak ozdobny, że nawet najbardziej charakterystyczne elementy wyglądało zupełnie odmiennie, sprawiając, że gdyby nie wszechobecne motywy astronomicznie, nie każdy domyśliłby się, do czego służyło stojące na samym środku urządzenie, wokół którego zaaranżowano resztę przestronnego wnętrza o kształcie koła.
— To obserwatorium, a to teleskop. Jak dotąd najlepszy na świecie, najbardziej zaawansowana technologia. Podejdź, spójrz — zachęcił nastolatkę Kruk, delikatnie popychając ją naprzód dłonią położoną tuż nad jej pośladkami.
Dziewczyna spojrzała na niego nie pewnie, ale powoli zaczęła postępować z nogi na nogę, kierując się do maszyny.
— Samarel, byłeś tu wcześniej? — zapytała jeszcze, jakby sądziła, że wspólna nowość sprawi, że będzie jej łatwiej. Czuła się nazbyt onieśmielona, niemal niegodna, by dotknąć czegoś tak pięknego i zaawansowanego.
— Wewnątrz jestem pierwszy raz, dotąd nie miałem wstępu na wieżę — odparł zgodnie z prawdą. — Na twoim miejscu zobaczyłbym, co widać, to musi być niesamowity widok.
— Pewnie tak… — westchnęła, ponownie zerkając na Michaelisa, który uśmiechał się do niej, aż czuła niemal, że spojrzenie przez teleskop było jej obowiązkiem.
Ostrożnie weszła po trzech schodkach i delikatnie objąwszy wąski tubus, przyłożyła oko, by zerknąć przez okular na obraz, który tak bardzo chciał jej pokazać narzeczony. To, co ujrzała, całkowicie zaparło dech w jej piersiach. Niebo jeszcze nigdy nie było tak jasne, piękne i wyraźne. Mogła dostrzec pojedyncze punkciki, które dotąd były zaledwie częścią bladego, jasnego pasa na niebie. Nie sądziła nawet, że faktycznie składał się z innych punkcików, nigdy wcześniej aż tak się nad tym nie zastanawiała. Przy całym natłoku pracy, trudów i obowiązków, skupiała się na tym, co naprawdę ważne, ignorując te strzępki wiedzy powszechnej, które nie były jej potrzebne w obawie przed tym, że w krótkim życiu nie starczy jej pamięci, by przyswoić to, od czego zależał los jej życzenia, a tym samym – los ukochanego demona.
Teraz jednak mogła sobie pozwolić na doświadczanie tego niesamowitego piękna, na zachwyt nad każdym z punkcików, radość, jaką niosło odnalezienie jednego z tych, które znała z nieba widzianego gołym okiem.
— Jak to w ogóle działa? Tam są soczewki, jak w tych u nas, czy coś więcej? Obraz jest niesamowicie wyraźny, prawie jakbym tam była! — zapytała podekscytowana, z trudem odrywając się od niemal mistycznego widoku, by spojrzeć na ukochanego, poszukując odpowiedzi.
— Tak, działa dokładnie w taki sam sposób jak zwykłe teleskopy. Jest po prostu stąd, nasza technologia pozwala stworzyć dokładniejsze urządzenia. W świecie ludzi tak zaawansowanych teleskopów nie zobaczysz jeszcze przez kilkadziesiąt tak — odparł, nie ukrywając dumy, podobnie jak zawodu, który przedarł się przez nią, gdy uświadomił sobie, że nie skupiła się na tym, na czym mu zależało. — Spójrz jeszcze raz, skup się na kolorach — poprosił, podchodząc bliżej, niż czuła go tuż za swoimi plecami, by dodatkowe wsparcie pozwoliło jej się uspokoić i zerknąć na niebo w nieco bardziej analityczny sposób.
— Widzę… Widzę jakąś fioletową gwiazdkę! A obok niej kilka innych i taka większa, co tak słabo świeci — opowiedziała, gdy tylko ponownie przyłożyła oko do teleskopu.
— Znasz legendę o Altairze i Vedze? — szepnął Michaelis, pochylając się nad uchem ukochanej.
— Tomoko kiedyś mi opowiadała. To dwie gwiazdy, które się kochały, ale mogły się widzieć tylko raz w roku — odparła po chwili namysłu.
— Tak, para kochanków, którzy spotykają się siódmego dnia siódmego miesiąca, gdy na Srebrnej Rzeczy ptaki użyczają im swych skrzydeł, tworząc na wodzie post pozwalający im się połączył — dokończył Amon, przytulając do siebie demonicę.
— I co, to one?
— Nie, Aitaira i Vegi nie widać z piekła, tylko z ludzkiego świata — wtrącił Samarel.
— Racja, nasze niebo jest nieco inne niż to wasze, ale pod pewnymi względami się łączy. Ta fioletowa, którą przed chwilą widziałaś, wyznacza granicę widoczności na niebie. W ludzkim świecie pojawia się kilka razy w roku, lecz tylko raz, na początku października, można ją obserwować w towarzystwie tej drugiej, ciemnej. U nas zaś widać je cały czas.
— To prawie w moje urodziny, niesamowite!
— Prawda? Dlatego też, jako król Piekła, zdecydowałem, że nadam jej imię… — kontynuował Sebastian. Sięgnął ręką w prawą stronę, gdzie na drewnianym stoliku leżała opasła księga cała w zapiskach i rysunkach gwiazd zapisywanych raz staroxerfickim, a czasem nowszym, który nastolatka dawała radę odczytać. — Od dziś będzie się nazywała Elizabeth, tak jak ty.
— A ta druga? Czy ona może być Amonem? — zapytała natychmiast, nim jeszcze dotarło do niej, jak wielki prezent otrzymała.
— A chcesz? Myślałem o tym, ale wolałem pozostawić tę decyzję tobie — przyznał, uśmiechając się pod nosem.
— Oczywiście, że chcę! Sebastian, to takie wspaniałe! Raz w roku, gdy w ludzkim świecie te gwiazdy spotkają się na niebie, myśl o mnie, dobrze? Może… Może będziesz czuł moją obecność? — poprosiła, ze łzami radości w oczach chwytając go za dłonie. — Na zawsze… zostanę zapamiętana… I… i będą mówić nasze imiona, opowiadając legendę piekielnych kochanków. Kochanie, to jest najlepszy prezent, jaki mogłam od ciebie dostać! — krzyknęła, wreszcie wybuchając radością. Zwyczajnie zaczęła płakać, drżąc i nie mogąc się opamiętać.
Zdołała jedynie nie szarpać Kruka, by mógł spokojnie zapisać nowe nazwy gwiazd, ich lokalizację na niebie oraz okoliczności nadania nazwy. To były jedne z tych przywilejów korony, które uważał za najistotniejsze. Nie zabijanie, tworzenie prawa i rozstawianie innych pod swoje dyktando liczyło się dla niego najbardziej, ale właśnie te rzeczy, które innym wydałyby się mało istotne – możliwość sprawiania, by coś stało się zapamiętane. Wiedział również doskonale, że Elizabeth potrzebowała pozostawić coś po sobie, zarówno dla siebie jak i dla niego, bo przecież nie umiałaby myśleć zupełnie samolubnie. Dlatego też czuł się niemal jak wybraniec tworzący najważniejszą część nowej historii, gdy smukłe litery wyłaniały się spod jego pióra, układając w imię, które zawsze przywodziło cudowne myśli i dobre emocje, nawet te najodleglejsze, z czasów, gdy ledwo był w stanie znieść jej zachowanie.
— Gotowe. Od dziś Elizabeth i Amon staną się nową legendą na świecie. Zadbam o to, by wśród ludzi zrobiło się o tym głośno, wtedy pamięć o tobie nigdy nie zaginie — zapewnił Michaelis, odkładając pióro do kałamarza.
— Przekażesz też Tomoko i reszcie? Nie wiem jak, ale proszę, spróbuj. Zostawiłam ich w taki okropny sposób, nawet się odpowiednio nie pożegnałam. Gdyby się o tym dowiedzieli, to może byłoby im chociaż trochę łatwiej.
— Kim są te osoby, o których mówisz? — Samarek po raz kolejny przerwał dyskusję kochanków.
— To moi ludzcy przyjaciele. Japońska księżniczka, przyjaciel z dzieciństwa – wędrowiec, no i moi służący. Chciałabym jakoś dać im znać, że wszystko ze mną w porządku. Idą święta już chyba, prawda? Chciałabym dać im nieco radości, nadziei? Sama nie wiem, ale mam poczucie winy, że przeze mnie mogliby cierpieć.
— Rozumiem… Nie znam się zbyt dobrze na tych całych emocjach i waszych dziwnych przywiązaniach, ale jeśli król pozwoli, osobiście upewnię się, by się o tym dowiedzieli — zapewnił Samarel, uroczyście klękając przed królewską parą.
— W takim razie zostawiam to w twoich rękach, Samarelu — zgodził się Amon, widząc ogromną radość i ulgę na twarzy ukochanej.


2 komentarze:

  1. Smutno jest patrzeć na taki brak komentarzy,na taki koniec,tak dobrego opowiadania. Na początku było tu nas wiele-teraz zostali nieliczni. :( Smutne

    OdpowiedzUsuń
  2. Płakałam, płaczę i boję się czytac dalsze rozdziały, bo wiem, ze będę cały czas płakać... A już chusteczki mi się skończyły!!! .-.

    OdpowiedzUsuń

.