środa, 2 grudnia 2015

Tom 3, XXXV

Dobrze, że niedługo przerwa świąteczna. Zamierzam przycisnąć i napisać jakieś sto stron zapasu, żeby przestać pisać jakiś rozpaczliwy bełkot, który uprawiam od dwóch miesięcy. Bo generalnie się zmuszam do pisania i mam wrażenie, że poziom spada, chociaż po Waszych opiniach widzę, że jednak nie jest tak źle. 
No, ale chcę mieć zabezpieczenie na sesję, czy inne takie tam okresy twórczej bezpłodności. :P

Endżojcie!^^ 

=================

Dochodziła północ, kiedy ucichły wszelkie głosy w posiadłości. Tomoko wciąż była z Taiem, Thomas wraz z Gilberem przesadzili z alkoholem i zasnęli przy kuchennym stole już dobrą godzinę temu. Jeanny pomogła Arthurowi położyć Timmiego i sama poszła do swojej sypialni, a anioł… Nikogo nie obchodziło, co robił, dopóki był cicho i nie mieszał się w cudze sprawy.
Hrabianka siedziała w pracowni, na tym samym krześle, które przez ostatnie godziny dzielnie znosiło ciężar jej przyjaciela. Ospale przeglądała dokumenty, po raz setny, próbując dostrzec jakiś wzorzec. Niestety nie widziała nic, co mogłoby stać się przesłanką dla Jamiego. Zastanawiały ją jedynie rany na ustach ósmej ofiary. To musiał być klucz otwierający drzwi do teorii blondyna, jednak owych drzwi za nic w świecie nie potrafiła odnaleźć.
Znużenie, a może zwyczajnie podświadomość, podsunęły jej nietuzinkowy pomysł. Zerwała się energicznie i chwyciwszy pod pachę stos dokumentów, żwawym krokiem ruszyła do drzwi prowadzących do lochu, przy których przysypiał Grell.
                – Przepuść mnie – zarządzała stanowczo, gdy mężczyzna uraczył ją półprzytomnym spojrzeniem i obleśnym uśmiechem, nie zauważając, ściekającej z kącika ust, strużki śliny.
Bez wahania, pytań, czy chociażby ciekawości, shinigami usunął się z przejścia.
                – No pięknie. Jeśli zawsze go tak pilnuje, mógłby tu wejść cały anielski batalion, a ten niekompetentny dureń nawet by nie zauważył – zganiła żniwiarza w myślach i szybko zbiegła po schodach, nim dotarło do niego, co właściwie się stało.
Wolała, by nikt nie wiedział, że do niego przyszła. Nie chciała się tłumaczyć; nawet znosić ciekawskich spojrzeń. Miała pełne prawo przesłuchiwać swojego więźnia, kiedy tylko najdzie ją ochota. W końcu i tak zamierzała go zabić, mogła więc z niego skorzystać.
                Pewniej niż poprzednim razem, podeszła do celi demona, rozpalając olejną lampę stojącą nieopodal krat. Chciała go widzieć, nie tylko w ciemności dającej pozorną prywatność. Pragnęła stawić mu czoła w pełnym świetle, otwarcie przyznając się do jego obecności i swej nieodpartej chęci zbliżenia się do niego. Nie mogła dłużej zaprzeczać samej sobie. Wiedziała, że dokumenty były jedynie pretekstem; że tak naprawdę każda komórka jej ciała, każda myśl, każde drgnięcie mięśni, przyciągało ją na spotkanie z tym, który ponownie wyrwał serce z jej piersi. Rozdrapał dawne rany, zranił ją w najgorszy możliwy sposób.
                – Elizabeth – zaczął z satysfakcją demon.
Hrabianka od razu zauważyła, z ulgą, a zarazem z niepokojem, że głos demona wrócił do normy. Po raz kolejny dźwięk jej własnego imienia sprawił, że mocne uderzenie serca sprawiło jej fizyczny ból. Jednak tym razem się nie podda. Nie pozwoli mu się zmanipulować. Wmawiała sobie, że jest wystarczająco silna.
                – Jak ci się podoba nowy pokój? Wystrój jest nieco surowy, ale doskonale pasuje do pustki w twoim sercu – odparła złośliwie, kucając przed kratami.
Ich spojrzenia przecięły się w linii równoległej z podłogą, a kiedy trwająca kilka sekund cisza, dała im chwilę, by zatopić się w zwierciadłach swych dusz, dziewczyna dostrzegła w nim coś, czego najbardziej się obawiała. Coś, co sprawiło, że zaczęła wątpić nawet w jego nienawiść.
Opanowała się. Głos rozsądku uspokoił dziesiątki rozszalałych głosów, krzyczących wewnątrz czaszki najgorsze z możliwych podpowiedzi. „Powiedz, że go kochasz”, „Otwórz drzwi i pozwól, by odkupił swoje winy”, „Wybacz mu i znów żyjcie jak dawniej” – te i mnóstwo innych, przerwane jednym, stanowczym: To tylko gra.
                – Przestań mnie zwodzić! – warknęła, potrząsając głową.
                Spodziewał się tego. Od kiedy tylko usłyszał jej przyspieszone tętno, zanim jeszcze dotarła na szczyt schodów, był pewien, że właśnie tak zareaguje. Bez względu na to, co teraz zrobi, każdą jego reakcję odczyta właśnie w taki sposób. Co przekazało mu alter ego? Czy wyciągnął wnioski? Nie był wszak głupi, nie potrzebował wiele czasu, by przejrzeć na oczy. Osiągnął swój cel, zasiadł na tronie piekieł, na zawsze puszczając w niepamięć imię wyrodnego Ojca, za sprawą którego, zarówno on sam, jak wszyscy, z którymi miał styczność, cierpieli niewyobrażalne katusze. Było już po wszystkim. Mógł pozwolić sobie uśpić czujność, zapomnieć o całej piekielnej ułudzie, o mnóstwie konwenansów niepojętych dla ludzkiego umysłu. Mógł znów być sobą – tym sobą, którym od zawsze pragnął być – wolnym i szczerym wobec siebie i innych. Już nigdy więcej nie musiał ukrywać swojej prawdziwej natury.
Spojrzał w oczy dziewczyny i westchnął cicho, nie wiedząc, od czego powinien zacząć. Co jej powiedzieć? Przecież nawet nie zechce go wysłuchać, a czyny, których się dopuścił, by osiągnąć swój cel, zakrawały niemal o cud. Pragnął jej się pochwalić. Chciał, by podziwiała go za to, co zdobył, za niesamowicie krótki okres czasu, w jakim to osiągnął. Gdyby nie była zwykłym człowiekiem, gdyby potrafiła odciąć się od zaślepiających umysł emocji, mogliby razem świętować jego zwycięstwo.
                – Ale panienko, nie mógłbym ci tego zrobić – odparł, wbrew wszystkiemu, co mógłby chcieć powiedzieć.
                – Nie masz prawa się tak do mnie zwracać – odparła nad wyraz chłodno, głosem niemal doszczętnie wyzutym z emocji. – Okłamałeś mnie w najgorszy możliwy sposób. Zdradziłeś wszystkie moje uczucia, zdradziłeś siebie. Osiągnąłeś szczyt hipokryzji, ukazując, że w głębi zgniłego serca zawsze byłeś niczym więcej, jak czystym złem – sączyła nienawistne słowa z tak stoickim spokojem, że przez moment na twarzy demona zagościło zdziwienie i… podziw.
Podziwiał ją. Za to, jak bardzo potrafiła oddać się nienawiści. Jak pełna pasji, zdeterminowana, by osiągnąć cel, przelała na niego wszelkie negatywne emocje.
                – Wybacz mi, pani – zaśmiał się szyderczo. – Gdybyś była w stanie przypomnieć sobie wszystko, co nieświadomie zrobiłaś, nie mówiłabyś o moim okrucieństwie z taką wyższością.
                – Co masz na myśli? – Kolejne słowa wypływające z ust zahipnotyzowanej obojętnością dziewczyny pobudzały rytm jego serca.
Elizabeth krzyczała w duchu.
                –  O czym mówisz?! Dlaczego o robisz?! Jak możesz być takim potworem?! Jak możesz przekreślać całe lata naszej znajomości, przekreślać uczucie, którego przysięgałeś strzec?! – Jednak to, co mówiła zupełnie nie pokrywało się z tym, co rzez pragnęła.
Nie potrafiła wywlec na wierzch całego żalu, choć wiedziała, że tylko tak mogłaby się oczyścić. Dlaczego cały misternie układany miesiącami plan potrafiło zrujnować jedno spojrzenie szkarłatnych oczu demona? Czemu czuła dławiący smutek? Czemu jej ciało tak rozpaczliwie pożądało jego dotyku?
I kiedy hrabianka toczyła wewnętrzną walkę z emocjami, których nie umiała okiełznąć, powoli umierając od wewnątrz, on napawał się obojętnymi słowami. Czerpał sadystyczną przyjemność z każdego, bolesnego ukłucia, jakie zadawała mu jej obojętność, zdając się nie dostrzegać, co naprawdę czuła. Czyżby do reszty stracił zdolność przejrzenia jej na wylot? A może jedynie nie chciał dopuścić do siebie tego, co widać było gołym okiem, w obawie, że odpieczętuje wrota czegoś, co przyniesie mu ból. Demonowi, który całkowicie wyparł się emocji. Temu, o kim nikt we wszystkich światach nie powie, że ma choć najdrobniejszą cząstkę dobroci w sczerniałym sercu.
                – Chyba nie po to przyszłaś – urwał temat, spoglądając na ściskane przez nią dokumenty. – Potrzebujesz mojej pomocy. Nie potrafisz rozwiązać tej sprawy – mówił, podśmiewając się pod nosem.
Nastolatka zacisnęła zęby, walcząc ze sobą, by nie cisnąć dowodami w twarz znienawidzonego ukochanego. Wciąż próbowała nad sobą panować, trzymać się ostatniej kotwicy, która ratowała ją od szaleństwa. Czuła się jak maleńka łódka, słabym węzłem przymocowana do mizernego, drewnianego pomostu w samym środku powodzi na rwącej rzece. Czuła, jak silny prąd nienawiści miota nią na wszystkie strony, z każdą chwilą nadwyrężając linę. Nie wiedziała, czy prędzej puści słaby węzeł samokontroli, rozpadnie się most opanowania, czy pęknie sznur trzymający na wodzy emocje, pozwalając, że zatopi się w wirze nienawiści, rozpadając się doszczętnie, by na wieki pozostać jedynie wspomnieniem swej dawnej świetności.
                Wsunęła dokumenty przez kraty i, z coraz większym trudem powstrzymując łzy, wodziła wzrokiem za dłońmi demona zręcznie przewracającymi kolejne karty.
                – Rozumiem – rzekł po kilku, dłużących się niemiłosiernie minutach. – Zabójca ma niesamowicie prosty wzorzec. Rozumiem jednak, czemu go nie dostrzegłaś. Na podstawie tych skrawków informacji, żaden człowiek nie mógłby być pewien – wyjaśnił triumfalnie, oddając dziewczynie folder pełen dowodów zbrodni.
                – Zamierzasz mi powiedzieć, o co chodzi, czy będziesz się jedyni chełpił swoją wyższością?
                – Biblia
                – Co biblia?
                – Tam znajdziesz odpowiedź, panienko Elizabeth – rzekł tonem sugerującym, że zakończył rozmowę.
Nie wiedziała, co to właściwie miało znaczyć, ale była zbyt roztrzęsiona, by o tym myśleć. Teraz musiała skupić się tylko na jednym, na samokontroli.
Demon obserwował ją coraz bardziej łakomym wzorkiem, jakby każda oznaka jej słabości karmiła jego ego. Przełożył dłoń przez kraty, dosięgając jej nadgarstka. Gdy spojrzała na niego zaskoczona, on uśmiechnął się w tak nieludzki sposób, jakiego nie widziała jeszcze nigdy nawet u Króla Piekieł, następie rozcinając żyłę na jej nadgarstku
Gdy po ręce szlachcianki popłynęła ciepła krew, kiedy spojrzała jak szkarłatna ciecz otula jej skórę, poczuła, że tonie. Wszystko wokół spowiła ciemność. Wróciło do niej to samo uczucie, którego doznała, kiedy go przyzywała. Choć nie mogła sobie przypomnieć, co wtedy widziała, silne wrażenia wywołane tamtym doznaniem były nie do pomylenia. Znów była w jego umyśle, znów zamierzał jej coś pokazać. Po co to robił? Dlaczego znęcanie się nad nią tak bardzo go radowało?
~*~
                – Księżniczko – przywitał japonkę kamerdyner, niezgrabnie kłaniając się, kiedy prowadzona przez przyjaciółkę zeszła ze schodów.
Elizabeth zniknęła, nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć, zostawiając ich zupełnie samych sobie, nie umiejących odnaleźć się w tej dziwacznej sytuacji. Tomoko miała nad Taiem odrobinę przewagi, która, jakby się mogło wydawać, wcale nie wynikała z różnicy w ich społecznych statusach. W przeciwieństwie do niego, uzyskała od przyjaciółki jasne potwierdzenie, że chłopak darzy ją taką samą sympatią, jaką ona pałała do niego. To sprawiało, że pośród mnóstwa niepewności jej nieśmiałe kroki na wyboistej ścieżce emocjonalnego porozumienia były odrobinę stabilniejsze, niż chwiejny krok młodego kamerdynera.
Brunet drżał, usilnie starając się zachować zgodnie z zasadami kultury, jednak zestawienie rangi służącego w połączeniu z adoratorem było dla niego zbyt zawiłe, by bez trudu znaleźć złoty środek. Dlatego pokłonił się przed nią, niczym uniżony sługa, a potem wręcz personalnie powiedział, by za nim poszła. W myślach bił się w pierś, nie mogąc znieść tego towarzyskiego fopaux, którego świadkiem była tylko, i aż, japońska księżniczka, na której zależało mu w sposób, jakiego wcześniej nie znał. Z tego powodu też nie potrafił do końca nad sobą panować. Zbyt nieznany grunt, za dużo pytań; nie sposób było zachowywać się swobodnie. Z każdym krokiem, zbliżającym ich do powozu, czuł, że jedynie pogrąża się coraz bardziej w swej nietaktowności. Otworzył przed księżniczką drzwi, a wtedy ona spojrzała w jego oczy i uśmiechnęła się.
                – Od tej chwili nie jesteśmy księżniczką i służącym. Tego wieczoru bądźmy po prostu dwójką ludzi, którzy chcą miło spędzić czas, dobrze?
                – O-oczywiście księ… To znaczy, Tomoko – wykrztusił brunet, czerwieniąc się jak burak.
Propozycja japonki była mu na rękę, wciąż jednak musiał przełknąć stres związany z samym spotkaniem. Wszedł do powozu zaraz za nią i zamknąwszy drzwi, dał znak woźnicy, by pogonił konie. Panienka Elizabeth była na tyle miła, że specjalnie zamówiła karotę, by mogli podczas podróży porozmawiać i poczuć się swobodnie, by resztę wieczoru spędzić przyjemnie, bez zbędnego stresu.
                Tai dobrze wiedział, że otworzenie się przed księżniczką będzie stanowiło dla niego wyzwanie, dlatego przygotował sobie wcześniej kilka kwestii, którymi miał przerywać niezręczną ciszę. Niestety, tak bardzo skupił się na technicznej stornie podróży, że zupełnie nie myślał o tym, czy jego kolejne, wplatane zręcznie zdania mają jakikolwiek związek z poprzednimi. Zorientował się, że coś jest nie tak, kiedy rozbawiona księżniczka, nie mogąc się dłużej powstrzymywać, wybuchła śmiechem. Nastolatek zaczerwienił się i momentalnie opuścił głowę całkowicie zażenowany swoim zachowanie.
                – Nie musisz się denerwować. Przecież rozmawialiśmy nie jeden raz – pocieszyła go brunetka.
Spojrzał na nią spode łba i westchnął ciężko, całkowicie się poddając. Wiedział, że wywarł na niej tak złe wrażenie, że niewiele rzeczy mogłoby je pogorszyć.
                – Chciałem ci zaimponować… – mruknął, wyglądając przez okno powozu.
Pogoda tego dnia niezwykle dopisywała. Chociaż powoli robiło się ciemno, ciepłe powietrze, co chwilę kotłowane jedynie lekkimi podmuchamy przyjemnego wiatru, wciąż górowało nad chłodem nocy. Tai uwielbiał takie dni, kochał lato. Jedyna pora roku, kiedy naprawdę nie musiał martwić się o miejsce do spania. Jednak nie tylko dlatego cenił sobie najcieplejszą porę roku. Również tętniące życiem lasy i łąki, szczęśliwie biegające po lesie zwierzęta, były dla niego powodem do radości. Cały świat zdawał się szczęśliwszy, gdy nikomu nie dokuczał chłód. Długie wieczory spędzone na podziwianiu przepięknych konstelacji; piękna droga mleczna, którą nigdy nie mógł w pełni nacieszyć oczu. Chciał podzielić się tym wszystkim z wiecznie zapracowaną księżniczką. Nie raz opowiadała mu o swoim życiu, o przepełnionym obowiązkami planie dnia, kiedy ledwie znajdowała chwilę wytchnienia, by w spokoju odprężyć się przy herbacie. Poza pracą i bogatymi salonami był cały, piękny, niedoceniany przez bogaczy świat i właśnie to pragnął współdzielić z japonką. Wizja spędzenia wieczoru w restauracji, na balu, czy nawet w miejskim parku, zdawała mu się zwyczajnie niewłaściwa, dodatkowo potęgując uczucie niezręczności. I chociaż Tomoko wyraźnie zaznaczyła, że tego wieczora są tylko dwójką ludzi nieskutych kajdanami konwenansów, nie potrafił odetchnąć pełną piersią.
                – Mam nadzieję, że ten wieczór będzie naprawdę magiczny. – Dotarł do niego, jakby z oddali, nieśmiały głos dziewczyny.

8 komentarzy:

  1. " W końcu i tak zamierzała go zabić, mogła więc z niego skorzystać." Skorzystać z więźnia, czyli Sebastiana ( jak to brzmi xd ) czy skorzystać z prawa? Niby wiadomo, o co chodzi, ale z tego zdania zrobiło się fajne dwuznaczne coś xd Więc bełkot odnaleziony xd ( Robię na bieżąco komentarz z czytaniem, żeby nic nie pominąć :-* )
    Linie równoległe mają to do siebie, że nie mają ŻADNYCH punktów wspólnych, zawsze, wszędzie i na wieczność, a co najważniejsze, NIE PRZECINAJĄ SIĘ. A u ciebie śliczny kwiatuszek: "przecięły się w linii równoległej z podłogą". Z tego wynika, że poziom ich oczu musi być na ustalonej wysokości, albo to wcale nie prosta równoległa ( cieszę się, że głos Seby brzmi zdrowiej. Nie robisz z niego kaleki, tak jak ja xd )
    Sebastian wzdychajacy, Sebastian podziwiający, Sebastian, który jednak miał plan <3 Balsam na serduszko <3
    Sebastian uśmiechający się ^^ ( to ten olejek, jeszcze rano wieszałam na nim psy ) i wiedziałam, że nie rozcina się bez potrzeby dłoni Lizz. Cały czas mnie korci, że pokazać wspomnienia to raz ( czyli jednak je usunęła. Głupia) a dwa: Czy to jakoś nie zadziała na pieczęć? Chyba, że jego głównym celem jest zaburzenie pewności Lizz.
    Nie fopaux ( czy co ty tam stworzyłaś) a faux pas.
    Głowy nie dam, ale wydaje mi się, że karocę, nie karotę. To nie soczek karotka, jakby nie patrzeć,nawet gdyby miała pomarańczowe ściany.
    I z ziemi nie da się obejrzeć drogi mlecznej, to jest widzialne z kosmosu, ziemia leży w jej zasięgu...
    Nami, popieram, że bełkot. A Tai nie zaimponuje buraczeniem. Ogarnij go jakoś. ( tak, wiem, jestem nieczuła i w ogóle xd ) w porównaniu z poprzednią częścią, dam ci mocne 2/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, jak to srogi mlecznej nie widać, jak mi całe życie ludzie ją na niebie pokazywali? TT_TT
      Z karotą fakt - zawsze się pomylę, dlatego w ogóle unikam tej formy xD
      To faux pas miałam wygooglować, ale zapomniałam TT_TT
      Korzystanie z demona było specjalnie. Żeby była taka nura komizmu, ale może rzeczywiście nie pasuje do tej konwencji, skoro uznałaś to za błąd :P
      A co do tej linii równoległej... Już sama nie wiem, bo miało być "na" zamiast "w", ale jak się nad tym zastanowić, to dalej nie ma sensu.
      Wiedziałam, że ten rozdział jakiś gorszy - nic dziwnego, bo go pisałam na wykładzie, a betowanie zwyczajnie mi nie wyszło xD Jezu, muszę to poprawić, bo to taki obciach, że aż mi humor zdechł do reszty, a tak bardzo nie mam siły...

      A co do Taia - on jej zaimponuje, ale czymś innym niż buraczeniem twarzy xD ciekawe, jak bardzo to do Ciebie nie przemówi hahaha xD
      Dzięki za wypomnienie :* teraz tylko muszę ogarnąć dupę i coś z tym zrobić xD

      Usuń
  2. Aż miałam ochotę rzucić laptopem, gdy mi ucięłaś wątek o Sebim. Można powiedzieć, że do tej pory słyszę swój wewnętrzny głos, krzyczący "A gówno mnie obchodzi Tai i ta jego Japonka!!!". To oczywiście nie prawda, ale no cóż... W sobotę bardzo się jarałam tą ich randką. Ale teraz przyćmiłaś mi tę radość Sebastianem. Sory, zwycięzca był od początku ustalony xD
    Już Andatejka Ci błędy powytykała, więc ja dupy truć nie będę. Zresztą nie znalazłam nic poza tym, co już zostało zauważone. Mam dobry humor, nie będę nikogo gnębić, choć bez ofiar żyć nie mogę^^ Ta "karota" chodziła za mną od dawna, a jednak nie byłam na tyle pewna błędu, ażeby w googlach sprawdzać.
    Buraczenie twarzy zawsze na topie, ale lepszy Seba. Kurcze, ile pytań zadałam sobie podczas lektury? Aghhhhh, już nic nie ogarniam. Podziwiający Seba jednak do szczęścia mi wystarczy. A już zwłaszcza to, że cieszy się, że znów może być sobą i nie musi ukrywać swojego prawdziwego "ja". Ten moment napawa mnie optymizmem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, skoro się gubisz, to dobrze, bo zmaczy, że odpowiednio udaje mi się nie wyspoilerować fabuły :P
      Niedługo się coś zacznie wyjaśniać, obiecuję. A zaraz potem pojawią się nowe pytania. Dziwię się, że w ogóle jeszcze pamiętam, czego nie opisałam. Może dlatego, że i dla mnie część jest jeszcze zagadką :P
      I aż mi żal biednej parki, która się tak radośnie schodzi, bo nikogo to nie interesuje. Smuteg no xD

      Usuń
  3. Mam pytanie nie dotyczące tej notki. Podczas lekcji łaciny miał Sebastian z Lizz zakład, który Ona wygrał. Co zażyczył sobie jako nagrodę ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś na bieżąco? To znaczy, na tym rozdziale, który skomentowaleś, seogi Anonimie? Bo jeśli tak, to Ci odpowiem, sle jeśli nie, to czekaj cierpliwie, bo to się pojawiło nieco później :P

      Usuń
  4. Czas wzmaga apetyt, im większy apatyt tym lepiej smakuje posiłek.. Dlatego poczekam [ skoro nie wykorzystał życzenia to mam teorię] .

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurka! Czyli straciła znowu to wspomnienie xD 😂 No trudno!
    Sebastian pomagający Lizzy w sprawie morderstw - to było coś pięknego 🖤(jak kolwiek to brzmi Xd) Ciekawi mnie, co będzie dalej? Co sie stanie po tym, jak ją okaleczył.
    Szybko idę czytac dalej! ^^

    OdpowiedzUsuń

.