piątek, 8 września 2017

Tom V, XXX

Kolejny rozdział gotowy. Pisanie ma bieżąco męczy, no ale cóż xD. 
Swoją drogą, ostatni rozdział ma tak tragiczne wyświetlenia, że aż się boję, że mi blog umiera. Serio, tak źle to nie było od dwóch lat :O. No ale nic, dalej zwalam na początek szkoły, zobaczymy, czy coś się niedługo zmieni, będę się martwić, jeśli nie xD.

Miłego :*

=================================

Amon od rana siedział w swojej loży, dbając o to, by odpowiednio wykonywać obowiązki króla. Jednym z nich było czynne uczestnictwo w igrzyskach i chociaż trwały one kilka dni i niemal cały czas odbywały się różne pojedynki, powinien siedzieć na widowni, w końcu walczono na jego cześć. Dlatego też tym razem się nie wymigiwał. Wstał rano, wydał rozkazy odnośnie swojej narzeczonej i ubrawszy się w jeden z odświętnych strojów, udał się na arenę. Wiedział, że mnóstwo poddanych marzyło o tym, by przed nim wystąpić, pokazać swoje umiejętności i może w ten sposób wkupić się w królewskie łaski, nawet jeśli nie zdoła wygrać i utorować sobie drogi na zamek w tradycyjny sposób. Musiał stanąć na wysokości zadania. Elizabeth zaś nie miała obowiązku mu towarzyszyć, dlatego pozwolił jej się wyspać. Nie wiedział jednak, że kiedy lenił się na arenie, jego ukochana poznała prawdę, a spokój, który ledwo udało im się odzyskać, znów ginął w natłoku problemów.
Chociaż Sebastian był doskonałym wojownikiem, spędził niezliczone godziny na treningach, stale doskonaląc swoje umiejętności, nie był fanem walk. Nie przepadał za obserwowaniem mordobicie dla samego mordobicia, brak wyższego celu sprawiał, że tego typu walki, szczególnie te wybitnie krwawe, wprawiały go w obrzydzenie. Zdecydowanie wolałby, gdyby poddani wykazywali się siłą umysłu, czy umiejętnościami artystycznymi, ale wiedział doskonale, że igrzyska były czymś, co tak dobrze utarło się w piekielnych zwyczajach, iż nie mógł liczyć na zmianę. Znosił więc kolejne walki, od czasu do czasu dając wyraz aprobaty, ilekroć widział i słyszał zachwyt tłumu.
W rzeczywistości jednak myślami był zupełnie inaczej. Wracał do poprzedniego wieczoru, gdy wraz z ukochaną odwiedzi wodospad. Wspominał jej błyszczącą kolorami tęczy skórę, radosny, zrelaksowany uśmiech, wzburzone włosy i szczery śmiech. To właśnie z nią chciał teraz być, wspominając te miłe chwile, jako że jednak nie mógł, oddawał się wracaniu do nich w myślach, samotnie. Z otwartymi oczami, które utkwione były w postaciach walczących, jakby naprawdę śledził ich poczynania, w rzeczywistości widział tylko to, co chciał zobaczyć. Sen na jawie – powiedzieliby jedno, halucynacjee – rzekliby drudzy, ale dla Kruka nie miało znaczenia, co pomyślą, liczyło się jedynie to, że potrafił w pełni świadomie przenieść się za pomocą siły umysłu w dowolne miejsce i dowolną sytuację, jaką znał, by zrelaksować się, wyciszyć, odpocząć, dobrze nastroić… Korzystał z tego w wielu różnych sytuacjach i zasadniczo nigdy się z tym nie krył – to tylko jedno otoczenie nie potrafiło tego dostrzec, zbyt skupione na samolubnym poczuciu bycia zauważonym, jakby jedyną oznaką skupiania uwagi było dwoje źrenic wodzących niczym zahipnotyzowane za ruchomą sylwetką.
Od wspomnień z poprzedniej nocy płynnie przeszedł do znacznie dalszych, sięgających rzeczywistości wstecz, gdy jeszcze nie miał pojęcia, jaki był ten świat i co go czekało. Do czasów, gdy jako szczęśliwe dziecko spędzał dni na beztroskich zabawach w gronie najbliższych. Wspominał Setha. Chociaż minęło już wiele ludzkich miesięcy, on dalej nie mógł pojąć, jak bardzo zawistny musiał być jego brat i jak bardzo cierpiał, by zawiść i gorycz pchnęły go do zdrady. Zdecydowanie wolał pamiętać go jako małe dziecko, które nie widziało poza nim świata i z którym spędzał całe dnie, bawiąc się i marząc o pięknej, wspólnej przyszłości, z której nie pozostały nawet zgliszcza.
Seth był zły. Ukrył się pod postacią sieroty, by uwieść ukochaną starszego brata i zniszczyć mu życie. Co tak naprawdę chciał osiągnąć? Czy rzeczywiście był tak głupi, by myśleć, że jego śniada cera i złociste oczy wystarczą, by omamić kobietę i odzyskać względy u ojca? I dlaczego aż tak mu na nich zależało, przecież doskonale wiedział, że Belial nie dbał o nic więcej niż o samego siebie i bezpieczeństwo swojej pozycji. W końcu dlatego pozbył się matki. Seth nigdy w pełni nie pojął, dlaczego to zrobił a winą obarczał Kruka. To na nim chciał się zemścić, to on stał się jego największym wrogiem, chociaż w rzeczywistości obaj byli tylko marionetkami w łapach znudzonego wiecznością króla.
Jednak nie o zdradzie i cierpieniu brata pragnął rozmyślać Amon. Przeniósł się do czasów dzieciństwa, do chwil, kiedy jego młodszy, nie znający świata braciszek chodził za nim krok w krok, odkrywając niezwykłości piekielnej krainy. Często zwykli podróżować, odkrywać okolice, nierzadko wpadali w kłopoty, z których musieli ratować ich zaufani służący, ale nigdy nie żałowali wspólnie spędzonych chwil.
— Pójdziemy dzisiaj w góry? Nie znaleźliśmy skrzeczącej, latającej jaszczurki! Anasi mówił, że jeśli mu ją przyniesiemy, da nam jakiś prezent! — namawiał złotooki chłopiec, zwisając z oparcia krzesła nad głową starszego brata, który z piórem w ręku pochylał się nad kolejnym zadaniem pozostawionym przez nauczyciela.
Jako przyszły król musiał się pilnie uczyć, by posiąść wiedzę niezbędną do zarządzania krajem. Nie znosił tego, ale musiał stanąć na wysokości zadania, by nie zawieść Ojca. Ten mściłby się na nim za każde niedociągnięcie, a co za tym szło – nie pozwoliłby mu w ogóle bawić się z niechcianym, młodszym synem.
— Muszę to skończyć. Poza tym latające jaszczurki to rzadkość w górach, jest ich więcej w lasach arbon, ale Anasi nie chciał nas tam wysłać, bo nie mamy u nich autorytetu — wyjaśnił spokojnie Amon, na moment odrywając pióro od kartki.
— Więc chodźmy je zdobyć do lasu! Po co nam autorytet, przecież nie wejdziemy do środka! Amuś, no chodźmy! — prosił dalej, osuwając się na plecy brata.
Ten jednak nie zamierzał mu na to pozwalać, zrzucił go z siebie i spojrzał karcącym wzrokiem, błyskając niepokojąco krwistymi tęczówkami, by dać bratu do zrozumienia, że jego zachowanie nie było mile widziane.
— Pójdziemy, kiedy skończę. Ale wyprawa do lasu, to strata czasu. Nie wejdziemy do środka, zabiją nas, a jaszczurki nie wyjdą poza granice.
— Więc ukradnijmy pozwolenie od ojca! Na tobie będzie wyglądało dobrze, bo jesteś przyszłym władcą, prawda? Dadzą się nabrać!
— Myślisz? W sumie z chęcią bym się tam przeszedł. Podobno gdzieś w lesie jest kamień podobny do tego, który znajduje się w ogrodzie na dachu. Chciałbym mieć taki w pokoju.
— Boisz się siedzieć w ciemności? Ale jesteś dzieckiem! — parsknął Seth, wstając z podłogi.
Wyrwał bratu kartkę, gdy tylko dostawił ostatnią kropkę i zaczął biegać z nią po sypialni, ciesząc się na przyzwolenie Kruka. Od dawna chciał odwiedzić ten las, jeszcze nigdy tak nie był. Miejsce było bardzo niebezpieczne, jeden zły ruch i można było skończyć jako pokarm dla drzew, dlatego dzieci nigdy nie mogły się tam zbliżać. Wyjątkiem były te, których przeznaczeniem było przejęcie wysokich funkcji – one miały być znane arbonom na wszelki wypadek, by w razie porwana czy próby zabójstwa nie pożarły wybrańców, stwarzając królestwu problem. Seth jednak nie był nikim ważnym. Jako najmłodszy syn króla nie mógł liczyć na żadne stanowisko, w oczach drzewców był więc nikim i bez Amona nie było sensu, by w ogóle zbliżał się na skraj terenu współpracujących z demonami istot.
— Zamknij się, bo zmienię zdanie i nigdzie z tobą nie pójdę — prychnął starszy z braci, krzywiąc się na widok głupkowatej miny starszego. — Chodź lepiej ze mną, będziesz pilnował, żeby nikt nie szedł. Jak ojciec się dowie, że ukradłem mu dokumenty, obaj będziemy mieli przerąbane. Nie chcę znów siedzieć kilku lat w podziemiach! (dop. aut: demoniczny rok trwa 822 dni) — dodał, wyrywając bratu kartkę z zadaniami. — Po drodze muszę do zanieść Anasiemu.
Bracia udali się korytarzami na samą górę, w ciemny zakamarek zamku, w którym zawsze było pusto i niepokojąco cicho. To właśnie tam, z dala od wszystkich innych, pracował piekielny skryba. Seth zawsze bał się przychodzić w te okolice sam. Pajęczy informator wzbudzał w nim lęk, zresztą jak u większości młodych demonów. Jedynie Amon różnił się pod tym względem. Belial długo zabiegał o to, by jego syn – następca tronu – mógł szkolić się u najlepszych i chociaż piekielnemu skrybie nie bardzo było na rękę dbanie o jakiegoś dzieciaka, przystał na propozycję, w ramach podziękowania otrzymując niezwykle wartościowe wynagrodzenie.
Stąd też Kruk jako jedyny z młodych naprawdę znał Anasiego. Wiedział, że większość rzeczy, które wygadywano na jego temat to zwykłe bzdury – plotki, które sam informator rozsiewał na swój temat, by móc cieszyć się spokojem od wszystkiego i wszystkich. Miał również świadomość, że w gruncie rzeczy nie był taki straszny, dlatego z nim młodszy brat czuł się bezpiecznie. Mimo tego, nie wszedł do środka gabinetu. Czekał za wyciszonymi drzwiami, jak zwykle złoszcząc się, że brat coś przed nim ukrywał.
— Pójdę do lasu arbon, zabiorę pozwolenie ojca. Nie wydasz mnie? — zapytał tymczasem Kruk, odkładając na blat dokument.
Anasi mruknął coś pod nosem, sięgnął po dokument i powiódł po nim wzrokiem. Zadanie było rozwiązane popranie – zresztą jak zwykle – za to pismo młodego podopiecznego wymagało wiele pracy, a niedbałe kleksy porozsypywane po papierze przyprawiały go o ból głowy.
— Przepisz to, wygląda paskudnie. Mówiłem ci, paniczyku, że prace mają być napisane elegancko, a ty mi oddajesz jakąś brudną, wygniecioną szmatę. Siadaj i pisz, inaczej zaraz dam znać twojemu ojcu i obaj z bratem spędzicie upojne lata w otoczeniu robaków żywiących się ciałem — zagrzmiał groźnie piekielny skryba.
— No wiesz… Nie moja wina, że Seth mi pogniótł, a kleksy są normlane, wszyscy je robią, tylko ty zawsze  masz z tym problem — westchnął niechętnie Kruk, siadając na krześle naprzeciwko nauczyciela. — Jesteś upierdliwy.
— A ty młody, głupi i uparty, paniczyku. To się kiedyś na tobie zemści.
— Nie strasz, piszę się — uciszył go Amon.
Otrzymawszy czystą kartkę, sięgnął po pióro i w pełnym skupieniu zaczął przepisywać swoje notatki. Próbował się spieszyć, by brat nie musiał czekać zbyt długo, ale nie bardzo mu to wychodziło. Umiejętne, czyste pisanie piórem było niezwykle trudne, szczególnie dla niecierpliwego lekkoducha, który myślami zawsze błądził gdzieś daleko wśród pośród przygód i własnych wyobrażeń kolejnych niesamowitości otaczającego go świata.
Nie był zbyt dobrym uczniem. O ile posiadał odpowiednią wiedzę i nie miał problemu z przyswajaniem nowej, był zbyt zbuntowany i nie potrafił zwyczajnie podporządkować się rozkazom. Z perspektywy piekła była to znacznie większa wada niż brak umiejętności czytania u dorosłych osobników – bez niej w piekle spokojnie można było przeżyć, zaś niesubordynacja niezwykle szybko kończyła się najwyższą z kar.
O dwóch kwartach (96 ludzkich minutach), przyszłemu królowi udało się odpowiednio przepisać zadania, których rozwiązanie zajęło mu zaledwie ludzki kwadrans. Był wściekły, że znów stracił tak wiele czasu i kazał Sethowi czekać, ale przynajmniej miał teraz pewność, że Anasi go nie wyda i nie narobi problemów.
— Więc nie powiesz ojcu, prawda? — upewnił się młody chłopak, poprawiając zsuwającą się z ramienia, luźną koszulę, której poszarpany dół zwisał lekko, zasłaniając nogi do połowy ud, które obciskały czarne, skórzane spodnie.
— Nie powiem, ale jeśli wpadniecie w kłopoty, nie uratuję was.
— Nie będziesz musiał, umiem dogadać się z drzewami, już tam byłem.
— Na to wygląda… — mruknął nieprzekonany Anasi.
Kruk wyszedł. Zastał brata śpiącego przy ścianie naprzeciwko drzwi. Chłopiec zaślinił sobie pół koszulki i strasznie potargał włosy, a kiedy brat trącił go w ramię, zerwał się nerwowo, tłumacząc z niewłaściwego zachowania, którego najwidoczniej dopuścił się we śnie.
— Strasznie dłuuuugoooo! Czemu ty zawsze tyle z nim siedzisz? — jęknął niepocieszony Seth, podnosząc się z podłogi z pomocą Amona.
— Bo on jest nawiedzony. Dostało mi się za kleksy i za pogniecioną kartkę, a to drugie to akurat nie moja wina. Jakiś mały gnojek mi ją wyrwał — odpowiedział starszy z braci, przewracając oczami. — Chodźmy. Po południu mam lekcję gry, nie chcę jej ominąć! — ponaglił Setha i wspólnie opuścili zamek, na młodych skrzydłach zmierzając w stronę granicy piekielnego miasta, którą zewsząd otaczał śmiercionośny las.
Oprócz kilku dróg, których pilnowali żołnierze, by kupcy i odwiedzający inne zakątki piekła mogli swobodnie podróżować bez strachu o własne życie, większość lasu nie była pilnowana. Przy samych jego granicach – oddalonych od ostatnich zabudowań zaledwie o kilkanaście mil – mieszkali najbiedniejsi i chociaż wychowywani byli od najmłodszych lat w pełnej świadomości pobliskiego zagrożenia, nie zawsze udawało im się uniknąć śmierci z rąk śpiących, nie w pełni świadomych swoich czynów drzewców.
Dlatego też, wziąwszy pozwolenie, które Amon przeniósł na swoją skórę tuż obok skrytego na prawym przedramieniu znaku jego pozycji w królestwie, udali się na obrzeża w niestrzeżonym miejscu z dala od miejskiego zgiełku, gdzie najłatwiej było im przedostać się do środka. Gdyby zauważył ich jeden z żołnierzy, mieliby większy problem, niż gdyby doniósł na nich Anasi, dlatego też musieli bardzo uważać. Na szczęście zawsze uwielbiali się skradać, więc minięcie strażników i dostanie się na miejsce udało im się perfekcyjnie. Nikt ich nie widział, nikt o nic nie pytał, nawet zwierzęta zdawały się ich nie zauważać.
— Stój. Ja pójdę przodem i porozmawiam z arboną, a ty milcz, bo jeszcze znów coś chlapniesz, jak wtedy w zbrojowni, i nic z tego nie będzie — polecił Kruk, odsuwając brata w tył.
Wyszedł zza kamienia i pełnym gracji, sprężystym krokiem stanął naprzeciwko jednej z istot, której zadaniem był chronienie granic lasu. Mowa arbon różniła się od tej demonów, ich język był skomplikowany, nie posiadał odmiany przez przypadki i czasy, dlatego zrozumienie prawdziwego przekazu było dla demonów niezwykle trudne. Drzewa nauczyły się ich języka z przyczyn czysto praktycznych, między sobą komunikowały się zaś za pomocą siedzi korzeni, słowa były więc zbędne, dlatego nigdy nie dbali o swój własny język.
— Mam pozwolenie. Ja i mój bat, na dwie many. Potrzebujemy skrzeczących jaszczurek — poinformował Kruk, oddawszy arbonie niezbędny wyraz szacunku.
— Amon i Seth iść, wrócili z jaszczurkiem, inaczej zabił korzeń prędkością — odparła istota, uchylając gałęzie przed młodym księciem.
— Jasne, nie ma problemu, zdążymy na czas. Ale gdyby ktoś pytał, nie ma nas tu — odparł zadowolony Kruk. — Seth, chodź, już można! — krzyknął do brata, a kiedy ten się zjawił, przedstawił go arbonie, chwycił złotookiego za rękę i kazał stać spokojnie.
Strażnik wyciągnął gałęzie i dokładnie zbadał kształty sylwetek dwójki chłopców. Następnie przekazał informacje korzeniami do wszystkich innych ze swojego ludu i wreszcie rozstąpił siebie i kilka innych czających się na skraju drzew, by młode dzieci ciemności mogły wejść do środka.


2 komentarze:

  1. Jak słodko... w końcu wspomnienia Sebcia z dzieciństwa. Chciałbym zobaczyć Sebusia jak był mały. Ale mu się dostanie od Lizzy, hehe. O ile ją znajdzie. Jestem tez ciekawa, czy uda im się znaleźć te jaszczurki i uniknąć gniewu ojca. Bo to, że odkryje brak pozwolenia jest pewne... chociaż, może się uda zachować wszystko w tajemnicy.

    A jeśli idzie o wyświetlenia i komentarze to może, faktycznie niektórzy nie mają czasu w nawałach szkolnych obowiązków a po drugie może czasem nie wiedzą co napisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do małej liczby komentarzy przywykłam, więc spoko, a co do samych wyświetleń... No cóż, ja byłam nastolatką jeszcze niedawno i wiem, że "nawał pracy w skzole" to najczęstsza wymówka na lenistwo xD.

      Też już od dawna chciałam napisać coś o przeszłości. Miało być tego więcej, no ale jakoś tak nie wyszło xD. A jak to się skończy? Cóż, jeszcze tego nie napisałam, więc może się skończyć bardzo różnie xD.
      Dzięki za komcia! :*

      Usuń

.