Cóż, minął już prawie miesiąc szkoły, a wyświetlenia opowiadań tak samo kiepsko jak było. Nie wiem, od czego to zależy, pewnie powinnam znowu zrobić reklamę, ale wiecie co? Nie chce mi się tak walczyć o te całe fejmy i uwagę, zmęczyło mnie to już. Historia i tak powoli się kończy, więc będzie co ma być. Jak wyświetlenia dalej nie będą przekraczały 200 to zwyczajnie skończę historię szybciej i tyle, przyda mi się przerwa.
Miłego! :*
============================
Wspomnienia, które Sebastian odtwarzał w głowie z taką lubością,
uśmiechając się raz po raz nad swoim wspaniałym dzieciństwem i smucąc się, że
nigdy już nie wróci do tych czasów, przerwał mamrot jednego ze służących, który
ze strapioną miną pochylał się nad królem, próbując mu coś przekazać.
— Hm? — mruknął demon, skupiając wzrok na ściągniętych brwiach lokaja.
— Panie, dowiedzieliśmy się, że pańska… narzeczona opuściła zamek wraz z
Samarelem.
— Jak to opuściła zamek?! — krzyknął Amon, nerwowo zrywając się z
siedziska. — Dokąd się udali?
— Jak donoszą pająki Anasiego, gdy widziano ich ostatnio, kierowali się w
stronę Smoczego Wulkanu.
— Wulkanu? Co oni mogliby tam robić? Nieważne, muszę iść — odpowiedział
nie mniej zdenerwowany.
Podszedł do balustrady, pozdrowił zebranych i przeprosił ich za to, że
musi opuścić igrzyska. Obiecał jednak wrócić na wieczór, prosząc, by wszyscy
walczący dawali z siebie wszystko ku chwale piekłu i jego własnej, po czym w
akompaniamencie salw entuzjastycznych okrzyków opuścił lożę i pędem pobiegł do
sypialni, szukać jakichkolwiek wskazówek dotyczących celu podróży ukochanej.
Obawiał się najgorszego. Nie miał pojęcia, jak miałaby się dowiedzieć
prawdy, ale znał Elizabeth na tyle dobrze, by wiedzieć, że bez powodu nie
narażałaby siebie na niebezpieczeństwo i jego na zbędny stres. Skoro jednak
zdecydowała się postąpić w ten sposób, coś musiało się stać, a że w jej życiu
istniało obecnie tylko jedno zagrożenie, które mogło wywołać na tyle silne
emocje, jasnym było, że prawda wyszła na jaw.
W pokoju nie znalazł żadnych wskazówek. Niedbale porzucona piżama i kilka
pogniecionych dokumentów walających się po podłodze było dla niego znakiem, że
opuściła sypialnię w pośpiechu, jednak niczego ponadto nie zdołał się
dowiedzieć. Postanowił więc ruszyć w stronę, w którą zmierzali, gdy widział ich
ostatnio, plując sobie w brodę, że zbyt długo zwlekał z wyznaniem prawdy,
ponownie stając się w jej oczach bezdusznym kłamcą nie zasługującym na uczucie,
którym go obdarzyła.
Gnał pędem ze wszystkich sił, unosząc się na ogromnych, ciemnych
skrzydłach ponad zabudowaniami, ponad lasami, do których z taką czułością
wracał myślami jeszcze kwadrans wcześniej. Rozglądał się na wszystkie story,
czasem nawet nawoływał, ale nigdzie nie widział ani Lizz, ani jej wiernego
towarzysza, z którym notabene musiał poważnie porozmawiać o oddaniu i
wypełnianiu rozkazów, które ten winien spełniać ze względu na priorytet
dyktowany rangą wydających je demonów.
Nienawidził tego, że łączący go z dziewczyną kontrakt stracił moc. Wyblakłe
tatuaże, które każde z nich nosiło na skórze, stały się niczym więcej, jak
bliznami przypominającymi o dawnych czasach. Bezużyteczne, szpetne, obnażające
ich słabości. Były niczym, nie potrafiły już wskazać mu drogi, naprowadzić na
ukochaną, by miał szansę uchronić ją przed złem i niebezpieczeństwem, ku
któremu niechybnie zmierzała. Cokolwiek planowała, Michaelis wiedział, że
początkujący w nauce o ludzkości Samarel zwyczajnie nie posiadał odpowiedniej
wiedzy, by zażegnać problem i ukoi strudzone serce nastolatki. Trucizna tocząca
jej krew za sprawą zdrady ukochanego była zbyt silna, by ktoś nie wyedukowany w
tajnikach ludzkiej psychiki mógł w jakikolwiek sposób pomóc, nie wspominając o
nakierowaniu nastolatki ku decyzjom, które w afekcie nie prowadziły jedynie do
samozagłady.
Elizabeth tymczasem doszła nieco do siebie. Z jej twarzy zniknęły
rumieńce, a po łzach został jedynie blady zaciek na prawej skroni, którego
Samarem nie ważył się ścierać, nie chcąc przekraczać swoich kompetencji.
Kroczył wiernie u boku fioletowowłosej, drobnej demonicy, która nerwowo
uderzając ogonem, z wyprostowaną sylwetką i zadartą głową brnęła przed siebie w
stronę dymiącego wzgórza, nad którym unosiły się zacienione sylwetki istot,
które pragnęła spotkać.
Chociaż z zewnątrz wyglądała spokojnie, w jej sercu toczyła się
największa z wojen. Sebastian – Amon – jej ukochany, któremu ślubowała
wierności i który przysięgał, że już nigdy nie splami ust kłamstwem,
rozmawiając z nią nawet na najbardziej błahe tematy tego świata, po raz kolejny
ją zawiódł. Nie sądziła, że to było możliwe, że jeszcze kiedykolwiek zaryzykuje
ich miłość i całą relację w imię utrzymania jakiegoś idiotycznego sekretu,
jednak demon nie umiał wyzbyć się samego siebie, stając na wysokości zadania,
nawet jeśli wiedział, że było to jedynym, czego potrzebowała, by zaznać
spokoju.
— Elizabeth, proszę, zastanów się jeszcze. Porozmawiaj z nim, wyjaśnijcie
to, na pewno miał dobry powód… — przekonywał zdruzgotany Samarel, z każdą
kolejną milą coraz dotkliwiej odczuwając konsekwencje decyzji, którą podjął.
Nie sądził, że przyniesie taki skutek, spodziewał się raczej, że wyznanie
prawdy stanie się pretekstem do rozmowy, w której oboje dojdą do jedynego
słusznego wniosku: zapomnienia o sprawie i życia w szczęściu, jak dyktował
zdrowy rozsądek.
— Nie chcę z nim rozmawiać. Chcę zobaczyć tego smoka, spojrzeć do wnętrza
wulkanu i… Nie mam dalej planów, coś wymyślę — odpowiedziała, ani na chwilę nie
zwalniając tempa.
Szła równym tempem, krokiem tak pewnym, jakby znała te okolice jak własną
kieszeń. Początkowo nie zdawała sobie z tego sprawy, ale po jakimś czasie, gdy
po raz kolejny instynktownie wiedziała, którą ścieżkę wybrać, by wraz ze skalną
półką nie osunąć się po stromym zboczu, zrozumiała, że to właśnie nie kto inny
jak jej narzeczony czuwał nad nią nawet tutaj, służąc wspomnieniami ze swego
życia, które umysł nastolatki przetwarzał w niewyjaśniony dla niej sposób,
podpowiadając rozwiązania, których znajomości nie była nawet świadoma.
Dzięki temu udało jej się bezpiecznie dostać prawie na sam szczyt. Jeden
zakręt i około półtorej mili marszu dzieliło ją od dotarcia na miejsce, jednak
bierny dotąd Samarel nagle poczuł się w obowiązku chronienia jej i zaszedł
dziewczynie drogę, stanowczo odradzając dalszą podróż.
— Co jest niebezpieczne? Przecież to smoki, nasi sojusznicy.
— Nie znają cię, mnie też w zasadzie nie znają. Zaatakują.
— Czemu? Demony też rzucają się na każdego, kto zjawia się u piekielnych
wrót, nie pytając, kim jest i czego chce? — zapytała Lizz z kpiną w głosie.
— Nie robią tak, ale patrz — odparł, wskazując dłonią niewielkie, wątłe
stworzonko, które na półprzezroczystych, słabiutkich skrzydłach próbowało
dolecieć na skałkę nieco ponad ich głowami. — Mają młode, ich ochrona jest
priorytetem.
— Nie zrobię im krzywdy, poznają, to zwierzęta — zaparła się nastolatka,
a w dowód swoich dobrych intencji zbliżyła się powoli do smoczego maleństwa i
lekko podbijała je dłonią do góry, pomagając zwierzęciu dosięgnąć celu.
Młody smok, zatrzymawszy się wreszcie na pełnym gruncie, odwrócił się w
jej stronę i oddychając z wysiłkiem, wydał z siebie kilka pisków, którymi
momentalnie zwrócił na siebie uwagę kołującego wysoko ponad ich głowami dużego
osobnika. Smok zionął ogniem, machnął ogonem i ruszył w ich stronę wyhamowując
tuż naprzeciwko Samarela, który własnym ciałem chciał ochronić wybrankę króla
przed ranami, których niechybnie oczekiwał. Ku jego ogromnemu zdziwieniu, smok
jednak nie zaatakował. Patrzył na nich podejrzliwie, drapiąc pazurami twarde
podłoże, jednak cierpliwie wysłuchiwał pisków swego potomstwa, trwając we
względnym spokoju.
— Opowiada jej o tym, że pomogłam mu się tu wdrapać — wyjaśniła
rozczulona Elizabeth, wyłaniając się zza pleców żołnierza.
— Skąd to wiesz? Nawet nie znasz dobrze xerfickiego!
— Wiedziałeś, że słowa odgrywają w przekazie rolę mniejszą niż
pięćdziesiąt procent? Najważniejsza jest gestykulacja, mimika i ton głosu, a te
potrafimy odbierać intuicyjnie, jeśli się postaramy. To znaczy, że nie muszę go
rozumieć, żeby wiedzieć, jakiego rodzaju przekaz nadają. Młody się cieszy,
matka jest sceptyczna, ale nie widzi w nas wrogów.
— Jesteś bardzo spostrzegawcza, nieznajoma. — Dotarł do nich głos, w ślad
za którym po chwili dołączył jakiś obdartus z kaprawym wzrokiem.
— Semen, dalej się tu włóczysz? Wygnali cię — burknął Samarem, a na
pytające spojrzenie Lizz, dodał: — Semen był kiedyś moim kolegą z drużyny, ale
zdezerterował i został wygnany. Plotki mówiły, że krąży po okolicy, ale nie
chciało mi się wierzyć, wydawał się na to zbyt dumny.
— A twoja urocza nieznajoma, to kto?
— Elizabeth Roseblack, były człowiek, obecnie demon, narzeczona… króla Amona
— odpowiedziała pewnie, choć z każdym słowem traciła entuzjazm, zdając sobie
sprawę z tego, jak niepewna stała się jej pozycja i przyszłość za sprawą
jednego zdania wypowiedzialnego przez Samarela.
— Ach, obiad króla, to ty! — parsknął śmiechem nieznajomy. Odgarnął z
czoła ciemne włosy klejące się do potu na usmolonej skórze, po czym pokłonił
się przed nastolatką, wyszczerzając nierówne zęby i skupiając na niej
spojrzenie soczyście granatowych oczu.
— Nie jestem żadnym obiadem króla, jestem autonomiczną jednostką, która
właśnie postanowiła zrobić to, co trzeba — oświadczyła, unosząc się dumą.
— Samen, wynoś się stąd. Niedługo znajdzie nas król, a jeśli cię tu
zobaczy, tym razem urwie ci głowę. Bez niej ciężko ci będzie samemu na tym
odludziu.
— Nie strach, chłoptasiu. Nawet nie wiesz, ile można się nauczyć, licząc
tylko na siebie. Nie straszne mi górskie potwory ani nawet ten wasz cały król.
Władza w tym świecie to kpina, nie będę się jej podporządkowywał. Król powinien
służyć ludowi, nie swojemu widzimisię.
— Amon jest królem, czasy Beliala już dawno minęły. Nie słyszałeś? —
zdziwił się Samarel.
— Amon? Ten, którego trudno było nie pomylić z dziewczynką za dzieciaka?
Kto by pomyślał, że naprawdę coś osiągnie. Cóż, jego boję się jeszcze mniej,
więc chętnie pocze… — uciął, kiedy drobna, koścista piąstka zanurzyła się w
jego brzuchu.
Elizabeth uderzyła go z całej siły, następnie oplotła ogonem szyję
nieznajomego i warcząc na niego niczym dzikie zwierzę, zaczęła okładać go
pięściami, zmuszając, by cofał się, póki nie uderzył plecami w kamienne zbocze
za sobą. Dziewczyna uniosła go za szyję do góry, cały czas mierząc wściekłym
wzrokiem paskudną twarz wykrzywioną w uśmiechu pełnym kpiny.
— Jesteś narzeczoną czy ochroniarzem tego pedała?
— Możesz nazywać go, jak ci się podoba, ale oboje doskonale wiemy, że nie
masz z nim szans. W przeciwnym wypadku już dawno wróciłbyś do królestwa,
żałosny robaku. Skończ więc wygadywać bzdury i wynoś się stąd, bo psujesz mi
radość z ostatnich chwil życia — wycedziła przez zęby, a kiedy Samen próbował
coś odszczeknąć, zamachnęła się i zrzuciła go ze skalnej półki wprost na sam
dół, po czym ponownie skupiła się na smoku.
Wiedziała, że tak samo, jak ona nie rozumiała smoczego języka, tak matka
malucha mogła nie rozumieć jej, ale usłyszawszy od Sebastiana, że smoki są
niezwykle inteligentnymi istotami, postanowiła skorzystać z tego samego rodzaju
przekazu, który pozwolił jej zrozumieć intencje zwierzęcia. Przedstawiła się,
skłoniła i podała powód swojej wizyty, skupiając się znacznie bardziej na
tonacji i ruchach, niż samych słowach, które w gruncie rzeczy mogły być
zupełnie przypadkowym zlepkiem sylab, lecz ludzki umysł znany był z tego, że
tak mocno wiązał słowa z emocjami, że wymawiając odpowiednie znacznie łatwiej
było osiągnąć pożądany efekt.
W efekcie dziewczynie udało się podejść do smoka, kiedy ten nie zobaczył
w niej niebezpieczeństwa. Maluch chętnie wskoczył na jej ramię i zaczął
ciekawsko chodzić po nastolatce, zaglądając we wszelkie zagłębienia materiału,
pomiędzy pasma falowanych włosów, by ostatecznie wepchnąć się w dekolt
Elizabeth, delikatnie rozgrzewając jej skórę od swojej, która jeszcze nie
zdążyła pokryć się płomieniami. Mały smok potrafił jedynie zionąc gorącymi
płomieniami, ale w obecnej sytuacji nie widział potrzeby, bowiem dziewczyna
wydała mu się sympatyczna.
Bliskość zwierząt i spełnienie jednej z zachcianek nieco uspokoiło Lizz.
Samarel odetchnął z ulgą i przysiadł na kamieniu nieopodal dużego smoka, by
cały czas mieć oko na sytuację. Liczył na to, że kiedy znów zostanie z
hrabianką sam, uda mu się przekonać ją do powrotu lub chociażby do tego, by
porozmawiała z Amonem i spróbowała znaleźć jakieś wyjście. W końcu to z jego
winy dowiedziała się o kłamstwie, czuł się więc odpowiedzialny za ponowne
pojednanie zakochanych w tej trudnej sytuacji.
~*~
Sebastian gnał przed siebie, starając się rozpoznać po otoczeniu jakieś
oznaki demonicznej obecności, jednak jego młoda pani pilnie słuchała go przez
te wszystkie lata i wraz z Samarelem doskonale potrafiła zacierać za sobą ślady.
Z każdą kolejną milą, która nie niosła ze sobą żadnych wskazówek, Kruk coraz
bardziej pogrążał się we wściekłości na nieposłusznego żołnierza i w strachu o
zdrowie i bezpieczeństwo ukochanej.
Wyrzucał sobie również, nie przez tyle czasu nie miał odwagi wyznać
prawdy. Gdyby zrobił to sam, nim Samarel poznał prawdę, choć nie wiedział, jak
to się mogło stać, sprawy pewnie potoczyłyby się inaczej. Tymczasem on liczył
na to, że będzie miał zbyt wiele szczęścia. Że jakimś cudem uda mu się znaleźć
sposób, by wszystko naprawić lub zwyczajnie nigdy o tym nie wspomni, a sprawa
ucichnie i Lizz na zawsze będzie przy nim. Był samolubny, nie chciał się z nią
rozstawać, chociaż dobrze wiedział, że dla nastolatki dotrzymanie tej jednej
obietnicy znaczyło więcej niż samo jej życie. I właśnie dlatego, że tak dobrze
o tym wiedział, nie potrafił odebrać jej szczęścia. Był w kropce, musiał podjąć
niemożliwą decyzję, a konsekwencje każdej z nich byłyby równie opłakane. Skoro
tak dobrze o tym wiedział, to czemu akurat w obecnej sytuacji czuł się tak źle?
Nie miał pojęcia, lecz zaczynał domniemywać, że jakaś potężna siła, silniejsza
niż demony, silniejsza niż sam Bóg i moc podwaliny rzeczywistości, robiła
wszystko, byle tylko nie dać mu szansy na szczęśliwe zakończenie.
Lecąc, pogrążał się coraz bardziej w czarnych myślach, dopóki z mroku
odmętów własnej świadomości nie wyrwał go krzyk. Gdzieś pomiędzy skałami jakiś
poraniony demon kuśtykał nerwowo, starając się uciec przed bandą dzikich
piekielnych wilków, które obrały go sobie za cel. Sebastian dopiero po chwili
rozpoznał w nim dawnego wygnańca, samozwańczego samotnika, który nie akceptował
swojego losu. Samen był zaś jednym z tych nielicznych przypadków zbrodniarzy,
wobec których Kruk w pełni zgadzał się z decyzją ojca. Nie warto było go
zabijać ani trzymać w lochach, jedno i drugie zbyt szybko dałoby mu ukojenie.
Lepiej było go wygnać, zmusić do samotnego życia z dala od innych bez
możliwości opuszczenia piekła w poszukiwaniu posiłku.
— Samen! Czyżby wreszcie karma cię dopadła? — zapytał złośliwie z ogromną
satysfakcją w głosie, lądując za wilkami, stawiając się na miejscu ich pana.
Zwierzęta odwróciły się na moment, lecz po chwili zignorowały króla.
Wyczuwały, że był ważną postacią w królestwie. Znak, który krył się pod skórą
Sebastiana, emanował specyficznym rodzajem mocy, który nieobcy był wszystkim w
królestwie. Samen nie miał zaś tyle szczęścia. Gdy tylko ślepia krwiożerczych
bestii ponownie skupiły się na nim, ruszyły do boju i poczęły rozrywać ciało
nieszczęśnika, podczas gdy król przyglądał się widowisku z nieukrywaną
radością. Sadystyczny obraz nie tylko go satysfakcjonował, koił również nerwy i
na moment pozwolił oderwać się od problemów.
— Wystarczy, chcę go jeszcze przesłuchać. Potem jest wasz — rzekł Amon,
przywołując wilki do porządku.
Zwierzęta posłusznie porzuciły ofiarę i rozbiegły się, otaczając dwójkę
demonów, by obserwować, co miało nastąpić, zaś Kruk podszedł powoli do wygnańca
i kucnąwszy przed nim, uniósł dłonią jego podbródek, zmuszając demona, by
spojrzał mu w oczy.
— Elizabeth Roseblack, widziałeś ją?
Haha uśmiałam się z tego demona Lizz dobrze zrobiła bo tylko ona może obrazać Sebastiana.Aww słodkie że smoczek się zaprzyjaznil..Mam nadzieje ze Ona i Amon jakos sie dogadaja..Pozdrowionka
OdpowiedzUsuńHahahahahaha, tag, tylko ona może mu cisnąć, inni niech się nawet nie ważą xD. A czy się dogadają? No cóż, to się zobaczy, do końca niedaleko.
Usuń