sobota, 7 października 2017

Tom V, XXXIV

Rodziłam ten rozdział przez prawie dwie godziny w takich bólach, że powinnam dostać nagrodę w postaci KILOGRAMA CZYSTEJ MORFINY (tak się w ogóle da? xD), w ramach zadośćuczynienia za te cierpienia. Nie no, żartuję. Było ciężko, bo byłam strasznie zmęczona, ale się udało i to nawet ze sporym zapasem czasu. Gorzej, że akcja tak bardzo zmierza już ku końcowi, że aż się popłakałam, pisząc ten rozdział. A już od dawna nie płakałam, pisząc to opowiadanie, już się bałam, że się zestarzałam, czy coś xD.

PS Wyznaczyli mi obronę magisterki i tym razem już chyba ostatecznie <3.

Miłego!

======================================

Gdy Samarel przygotował kąpiel, Sebastian zabrał ukochaną z łóżka, umył ją i z powrotem do niego położył. Nie obudziła się, była zbyt wyczerpana, nawet zbladła tak, że nawet jak na demona wyglądała nieco zbyt słabo. Zmartwiony król poprosił o konsultację u Forkasa i Baraksjela, by upewnić się, że wszystko było w porządku. Okazało się, że była tylko nieco odwodniona, a resztę objawów powodował zwyczajnie nadmierny stres. Bo chociaż demony były niezwykle silne i wytrzymałe, nie były odporne na wszystkie dolegliwości, a zdenerwowanie niszczyło tak samo dzieci ciemności jak i ludzi – dlatego też był to kolejny argument dla Beliala, by ze wszystkich sił postarać się wytępić w demonach emocje.
Chociaż powinien był obserwować walki, Kruk postanowił zostać przy Elizabeth i czuwać nad jej snem tak samo, jak robił to tysiące razy przez lata służby dla niej. Kiedy tak siedział w ciemnym pokoju na zdobionym, drewnianym krześle obitym purpurą, przed oczami widział wiele scen, które przywoływały ciepłe uczucia. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo ludzie potrafili się zmienić zaledwie w ciągu kilku lat. Dla demonów tylko lata młodości takie były. Bardzo szybko dochodziły do dorosłości, a potem zamierały w niej na wieki, bardzo szybko zapominając o wcale nie tak beztroskiej, jak mogłoby się wydawać, przeszłości. Z Sebastianem nie było inaczej. Jego przeszłość była rozmazana, sądził nawet, że na chwilę obecną Lizz znała ją lepiej niż on sam. Za to doskonale pamiętał jej przeszłość. Długie wieczory spędzone przy powieściach przygodowych, noce spędzone pod łóżkiem w obawie przed burzą, której tak irracjonalnie się bała i nawet teraz, chociaż była starsza, silniejsza i przeszła tak wiele, potrafiła spoglądać trwożliwie w niebo, ilekroć kłębiły się na nim ciemne chmury.
Oboje się zmienili, choć fizyczna zmiana hrabianki sprawiała, że mogłoby się wydawać, iż to właśnie w niej zmiany te były poważniejsze. W rzeczywistości jednak to on – zimny, idealny demon – całkowicie wywrócił swój świat do góry nogami od wpływem ludzkiego dziecka, które zwyczajnie dojrzało. Rozbudziło w nim uczucia, nauczyło, jak wiele może znaczyć obietnica, nie tylko ze względu na to, że wiązała się z nią nagroda. Nauczyła go kochać, dbać o tych, na którym mu zależy, zmotywowała do odbicia tronu. A teraz miał się z nią pożegnać.
Nie wyobrażał sobie tego. Patrząc na wątłą, bladą istotkę, która spała niewinnie pod fałdami pierza, nie był w stanie nawet przez moment wymazać jej ze swojego świata. Na samą myśl o tym czuł, że traci oddech. Był jej tak bardzo oddany, że w głębi duszy czuł, iż nie da rady bez niej żyć i niedługo po jej śmierci sam również pożegna się ze światem. Jednak nie śmiał podzielić się tą myślą z nikim. Nie mógłby obarczyć Lizz tak wielką odpowiedzialnością, nie zasługiwała na to. W ten sposób może nawet udałoby mu się przekonać ją, by żyła dalej, ale cena była zbyt wysoka, a ich szczęście nie mogłoby istnieć dalej, gdyby zachował się tak samolubnie. Dlatego był dojrzały, dawał z siebie wszystko, choć każda komórka jego ciała oponowała przez podjęciem każdej akcji, która zbliżała go do utraty ukochanej.
~*~
— Sebastianie, a dlaczego demony się nie starzeją? Jak to możliwe, że nie umieracie? Umiecie się odmładzać czy co? — wypytywała ruda dziewczynka, próbując zetrzeć ręcznikiem ziemię z twarzy, jednak jedyne, co udało jej się osiągnąć, to całkowite rozmazane brudu na policzkach.
Demon pochylił się nad nią, uśmiechnął delikatnie i pomógł jej się umyć, po czym przeczesał sterczące włosy szczotką, by choć odrobinę je ułożyć. Zawsze prosił, by związywała je do zabawy, jednak Elizabeth z uporem maniaka rozpuszczała je, tłumacząc, jak bardzo uwielbiała czuć wiatr we włosach.
— Opowiedz mi, demonie! Jesteś moim służącym, muuuusiiiiiiisz się słuuuuchaaaać! — ponaglała niecierpliwie.
Michaelis skończył ją myć i przebierać, posadził na łóżku, by założyć i zawiązać jej buty i dopiero kiedy skończył, usiadł na krześle naprzeciwko niej i przerwał milczenie.
— Nie umiemy się odmładzać. Po prostu nasze organizmy działają inaczej niż te ludzkie. Żyjemy długo, jesteśmy silni i obiektywnie piękni, to wszystko sprezentowała nam natura, byśmy mogli spokojnie żyć. W naturze tak już jest, każda istota została stworzona tak, by móc zaspokajać swoje potrzeby, z nami jest podobnie. Nie ma w tym żadnej magii, to czysta nauka.
— To czemu ludzie tak nie mogą? Ja też chciałabym żyć wiecznie! Wtedy mogłabym odkryć cały świat i sprawić, żeby nikt już nie cierpiał tak bardzo, jak my wtedy…
— Nie mogłabyś żyć wiecznie, panienko. Złożyłaś mi obietnicę, pamiętasz? — odparł spokojnie demon, lecz jego serdeczny wyraz twarzy ustąpił miejsca powadze, a intensywny wzrok dwojga czerwonych oczu nieco zmartwił dziewczynkę.
Lizz pomachała nerwowo rękami i odwróciła głowę, udając, że zobaczyła coś niesamowicie ciekawego za oknem. Jej stres zdradzały zaś energicznie poruszające się nogi, które odbijała od materaca, jedynie o pół cala mijając podeszwę bucika z kolanem kamerdynera odzianym we frak.
— No przecież wiem. Mam umrzeć, pamiętam… — mruknęła niechętnie, po czym spuściła głowę, z trudem próbując powstrzymywać łzy. Po chwili zaczęła pociągać nosem, zdradzając swoje uczucia i kiedy dotarło do niej, że służący i tak już się zorientował, rozpłakała się na dobre.
— Panienko, co się stało?
— Nic! Bo ja… ja nie chcę umierać. Jestem za mała, żeby nie żyć i jeszcze nie zrobiłam wielu rzeczy. A ja bardzo chcę! Chcę zobaczyć zachód słońca nad morzem i piramidy i sfinksa i te śmieszne domki w Japonii, o których pisze mi zawsze Tomoko, no i Chiński mur, no i jeszcze tyle innych rzeczy! — wykrzykiwała przez łzy, coraz bardziej trzęsąc się ze zdenerwowania.
Zmieszany demon westchnął ciężko pod nosem. Nie potrafił jej zrozumieć. Uznał, że skoro sama zgodziła się podpisać z nim kontrakt, mając pełną świadomość jego konsekwencji, to w pewnym momencie do tego dorośnie. Ona jednak zachowywała się czasem tak, jak dziecko. To nic, że nim była, Michaelis wymagał od swoich kontrahentów czegoś więcej. Elizabeth jednak nie zdawała się spełniać jego oczekiwań, a ciągnący się od kilku miesięcy pakt powoli zaczynał go zwyczajnie męczyć.
— Ale ich nie zrobisz, bo kiedy się zemścisz i upewnisz, że oni nie skrzywdzą już nikogo innego, pożrę cię. Taką obietnicę sobie złożyliśmy, a na jej potwierdzenie na naszych ciałach pojawił się znak paktu. Dopóki nie zblednie bądź nie zniknie, musimy dotrzymać słowa. Jeśli się wycofasz, zabiję cię od razu — wytłumaczył poważnie, nie przebierając w słowach. Za nic miał sobie przerażenie dziewczynki i jej łzy, nie zamierzał pozwolić jej się wywinąć, w innym wypadku zrobiłoby się o tym głośno i ostatecznie skończyłby z opinią naiwnego kretyna, jakby już nie miał wystarczająco złej opinii w towarzystwie za sprawą Grella Sutcliffa, przez którego w świecie Bogów Śmierci zaistniał jako „Sebastianek”, co niesamowicie uwłaczało jego godności.
— Wiem, że ich nie zrobię! — oburzyła się Lizzy. — I wcale nie mówię, że nie dotrzymam obietnicy, więc tak nie mów! Nie rozumiesz mnie, bo ty nie czujesz i nie wiesz, jak to jest. A mi po prostu smutno, że tyle stracę, to wszystko. I tak oddam ci duszę, bo dzięki tobie w ogóle żyję. I dlatego cię kocham, nawet wtedy, kiedy jesteś taki okropny! — wykrzyczała w twarz demonowi, a potem zeskoczyła z łóżka, pobiegła do łazienki i zamknęła się w niej, by wbiec do wanny, skulić się wewnątrz i wypłakać w spokoju.
Nie była takim głupim i naiwnym dzieckiem, jak mu się wydawało. Po prostu była człowiekiem, a on tego zupełnie nie rozumiał. Dlatego nie pozwoliła mu wejść do środka, chociaż chciała, żeby ją przytulił, bo musiała uporać się z emocjami sama, żeby wiedział, że była poważna.
~*~
Król piekła ocknął się, gdy jego głowa zsunęła się z ręki, którą ją podpierał. Zdezorientowany zdał sobie po chwili sprawę, że zasnął, pilnując spokojnego snu ukochanej. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio coś takiego miało miejsce. Uznał, że musiał być niesamowicie zmęczony i chociaż powinien udać się możliwie najszybciej, by obserwować walki, uznał, że są rzeczy ważniejsze niż jego wsparcie dla walczących o lepsze życie: jego ukochana, serce, które napędzało go do życia.
— Chiński mur, co? — mruknął, uśmiechając się pod nosem, gdy usłyszał w głowie echo stwierdzenia dziewczynki ze swojego snu. — Sporo się zmieniło od tamtego czasu, prawda, kochanie? Wtedy nie rozumiałem, teraz za to rozumiem doskonale. Powinienem był już lata temu zabrać cię na tę wycieczkę — dodał, zwracając się do śpiącej nastolatki.
Wstał i wyszedł z sypialni, zostawiając pod drzwiami wiernie pilnującego jest Samarela, i udał się do nadwornego kucharza, by poprosić o udostępnienie kuchni. Chciał przygotować coś, co smakiem i wyglądem przypomni Elizabeth o dawnych, dobrych czasach. Planował zorganizować dla niej miły dzień, pełny rozrywek i niezwykłości wolnych od problemu wyżerającego substytut jej duszy. Skoro miała go opuścić i była pewna, że tego chce, nie mógł już nic zrobić. Nie warto było zawracać sobie głowy cierpieniem, od którego i tak nie ucieknie. Nie miało również sensu zatruwanie goryczą ostatnich wspólnych chwil, dlatego też postanowił zadbać o to, by ich ostatnie wspólne dni były tak szczęśliwe, by uśmiech do samego końca nie zniknął z jej twarzy. Może wtedy sama zrezygnuje? – łudził się, ilekroć dodawał kolejne pomysły do listy rzeczy, które chciałby z nią zrobić. Szanse nie były zbyt wielkie, ale próbując w ten sposób, ranił jedynie siebie samego, wiedząc, że im więcej dobrych wspomnień zbierze, tym bardziej przytłoczą go, gdy zostanie sam na tym świecie.
Gdy skończył, wrócił do apartamentu i zatrzymał się w garderobie. Chciał sprawić Elizabeth przyjemność, dlatego przybrał ludzką formę i założył jeden z fraków, które nosił w posiadłości. W piekle trzymał ich kilka, wmawiał sobie, że z przezorności, lecz w rzeczywistości zwyczajnie czuł się do nich przywiązany i chciał mieć je w szafie, by przypominały mu o czasach, które stały się dla niego początkiem największego szczęścia.
Ubrawszy się, wrócił do sypialni. Elizabeth wciąż spała, dlatego usiadł z powrotem na krześle i dalej pilnował, by nic nie zmąciło jej spokoju, by mogła odpowiednio wypocząć. Spędził tak trzy kolejne godziny, po których minięciu Lizz powoli zaczęła się wybudzać. Nim jeszcze się ocknęła, jej ogon zaczął poruszać się tam i z powrotem w zupełnie niekontrolowany sposób, jakby żył swoim życiem albo jakby jego właścicielce śniło się coś niezwykle emocjonującego. Reszta ciała pozostawała jednak spokojna, po czym określił, że w rzeczywistości jej umysł wciąż jeszcze był we śnie. Z czasem do ogona dołączyły inne kończyny, już nie tak energicznie, lecz wyraźnie ruchomo, by ostatecznie jedna z dłoni pacnęła nastolatkę w twarz, co ostatecznie wyrwało ją ze snu.
— Uciekaj, nadchodzą czarne kaptury! — krzyknęła, zrywając się do siadu. Widząc pytające spojrzenie uśmiechniętego demona, przetarła oczy, zaśmiała się i zapytała: — Nie masz pojęcia, o czym mówię? Śniło mi się coś… Chyba bardzo głupiego.
— Nie szkodzi. Pilnowałem cię całą noc, by mieć pewność, że odpowiednio wypoczniesz. Przez twoją małą wycieczkę strasznie zbladłaś, musisz zjeść kilka dusz, napić się krwi. Musisz o siebie dbać, jesteś młodym, niedoświadczonym demonem, nie powinnaś szarżować. Choć to moja wina, za co serdecznie przepraszam, kochanie — odparł, w międzyczasie wstając, by klęknąć przed niż z dłonią na piersi i pochyloną głową, jak przepraszał już wielokrotnie. Znajome ruchy sprawiły nawet, że poczuł się jak wtedy, gdy wszystko było jeszcze proste i chociaż właśnie kajał się, błagając o wybaczenie, czuł się szczęśliwy.
— No przecież wybaczyłam… Nie musisz klękać. I w ogóle… Co ty masz na sobie? — odpowiedziała zmieszana, ukrywając lekki uśmiech na za materiałem kołdry.
— Pomyślałem, że byłoby miło na chwilę wrócić do tamtych czasów, z drobną różnicą, nie sądzisz, kochanie?
— Więc teraz będziesz mnie nazywał kochaniem zamiast panienką? To całkiem urocze… Wiesz, myślałam, że będziesz zły — przyznała, zrzucając z siebie pościel.
Wstała z łóżka, podała Sebastianowi rękę, by pomóc mu wstać i przytuliła się mocno, oplatając go nie tylko rękami, ale też ogonem. Znajome ciepło i zapach jego skóry w połączeniu ze specyficzną wonią fraka, który na sobie miał, przywróciło jej kilka miłych wspomnień, które rozgrzały serce. Miała być wściekła i zła, miała się od niego odsunąć, licząc na to, że tak obojgu będzie łatwiej znieść rozstanie, a jednak zwyczajnie nie umiała tego zrobić, za bardzo go kochała.
— I przygotowałeś śniadanie! Ale… Przecież ja nie mogę tego zjeść, to ludzkie — dodała, gdy kątem oka w jej oczy rzuciła się srebrna taca zastawiona ulubionymi potrawami – nielicznymi, które przez lata w ogóle dawał radę w nią wmusić.
— W takim razie spróbuj, kochanie. Przyniosę tylko stolik, wracaj do łóżka — poprosił, przesuwając się w stronę materaca, by posadzić na nim ukochaną. Sięgnął po stolik, rozłożył go przed nastolatką i zastawił posiłkiem, wręczając Elizabeth widelec.
Fioletowowłosa przyglądała się z zaciekawieniem jego gestom. Każdy z nich wyrażał absolutną pewność, podobnie jak ton głosu i mimika twarzy Amona. Nie rozumiała jednak, jak miałby to osiągnąć. Gdyby przez noc zmienił ją w człowieka, w co szczerze wątpiła, bo w końcu nie wiedział, gdzie znajdowała się jej dusza, nie miałaby ogona. A skoro on, podobnie jak wyostrzone zmysły, dalej jej nie opuściły, oznaczało to tylko, że skądkolwiek miał to jedzenie, musiał włożyć mnóstwo pracy, by je zdobyć i odpowiednio przygotować.
Chwyciła więc widelec i ostrożnie nadziała na niego odrobinę zawartości niewielkiej salaterki, w której na pierwszy rzut oka widziała zwykłe, ludzkie warzywa, lecz im dłużej się w nie wpatrywała, tym lepiej dostrzegała, że to, co jej zaoferował, było jedynie podobne do jedzenia, które znała. Włożyła zawartość widelca do ust i dokładnie gryzła każdy kawałek, skupiając się na pojedynczych smakach składników oraz na tym, który tworzyły połączone. Wydawało jej się, że doskonale znała ten smak, jakby naprawdę jadła jedną z nielicznych sałatek z tuńczykiem, których przygotowywanie Michaelis opanował do perfekcji, byle tylko móc odpowiednio zadbać o swoją podopieczną.
— Co to jest? Smakuje jak sałatka z chleba — zapytała, kiedy uznała, że sama nie zdoła już niczego wymyślić.
— Sałatka z chleba jest pod paterą, żeby nie wyschła. Mam też ciasteczka owsiane i korzenne, herbatę i kilka innych przysmaków — opowiedział podekscytowany.
— Widzę, ale… Jak to możliwe? Przecież demony nie czują smaku ludzkiego jedzenia, a jedzenie demonów nie smakuje jak ludzkie, sam mówiłeś. Więc jak udało ci się to zrobić?
— Jestem piekielnie zdolnym kamerdynerem, nie pamiętasz?
— Piekielnie dobrze to ty się wykręcasz od wyjaśnień, Sebastian. Po prostu powiedz — odpowiedziała nieco zirytowana, złośliwym komentarzem wprawiając Michaelisa w szczerą radość, znów poczuł się tak, jak za dawnych czasów, do których wróciłby wraz z nią, gdyby tylko miał możliwość.
— Spędziłam kilka godzin w kuchni w zamku. Mamy tutaj największą kolekcję przypraw i produktów spożywczych. Z pomocą kucharza udało mi się odtworzyć kilka dań najwierniej, jak tylko umiałem. Dlatego właśnie ten posiłek jest taki byle jaki. Wszystkiego po trochu, przepraszam — wyjaśnił, lekko pochylając głowę.
— Żartujesz? To najlepszy posiłek, jaki dla mnie przygotowałeś! Żadnego zmuszania, żadnych paskudztwo, tylko to, co lubię! Dziękuję. Po tym, jak się zachowałam…
— Nie próbuj przepraszać. Skłamałem. Powinienem być wdzięczny, że w ogóle chcesz ze mną rozmawiać. Śniadanie to tylko początek, dziś wieczorem, kiedy oficjalna część igrzysk dobiegnie końca, zabieram cię na wyprawę!
— Wyprawę?
— Nie pytaj, po prostu mi zaufaj — poprosił, uśmiechając się tajemniczo, na co dziewczyna jedynie prychnęła, nie chcąc mówić na głos tego, co oboje wiedzieli.


2 komentarze:

  1. Piękne..tylko smuci to pogodzenie się z losem Sebcia :( wkurza mnie chwilami ten upór Lizzy..sama nie wiem co juz napisać ;( wybacz

    OdpowiedzUsuń

.