sobota, 28 października 2017

Tom V, XXXVII

Dziś przedmowa będzie. Bardzo krótka i niezwykle treściwa, otóż:


JESTĘ MAGISTRĘ <3


Miłego! :*

========================

Kiedy dziewczyna nieco oswoiła się z nieprzyjemnym miejscem przywodzącym na myśl okropne wspomnienia z dzieciństwa, wreszcie była w stanie wydusić z siebie, o czym chciała porozmawiać. Oczywiście chodziło o jej duszę i Sebastiana, chciała się upewnić, że sobie poradzi i że lekarzom na pewno uda się zawalczyć o jej dusze. Domyślała się, że z odnalezieniem jej musiały być spore problemy, dlatego mimo niechęci, jaką żywiła wobec wszelkiego rodzaju zabiegów medycznych, zebrała w sobie całą odwagę, by zawalczyć o jedyne słuszne zakończenie.
— Czyli chcesz, żebyśmy przeprowadzili na tobie eksperymenty, teraz w nocy, nim wstanie król, by upewnić się, że odzyskasz duszę, by mógł ją pożreć? Całkiem ciekawe — podsumował Forkas, z zainteresowaniem przeczesując palcami kozią bródkę.
Baraksjel wydawał się znacznie mniej podekscytowany pomysłem nastolatki. Obawiał się reakcji króla, który od początku był przeciwny odnalezieniu duszy Elizabeth i pożarciu jej. Wiedział również, że jeśli pomysł dziewczyny i to, co miało zajść w podziemnym laboratorium, wyjdzie kiedyś na jaw, konsekwencje nadużycia władzy uczonych będą ogromne. Wobec tego miał mieszane uczucia i nie w pełni chciał ryzykować, jednak fakt, że urządzenie, które miało pomóc w odszukaniu duszy, w dalszym ciągu nie działało właściwie, nie mieli wyboru i ostatecznie przystał na jej pomysł.
— Rozbierz się i połóż na stole — polecił Forkas, gdy tylko jego towarzysz dał znak przyzwolenia na eksperymenty.
— Do… naga? — zapytała niepewnie fioletowowłosa, zerkając na Anasiego i Samarela, którzy równie nieprzekonani co Baraksjel jeszcze chwilę wcześniej, patrzyli po sobie, na naukowców i na drobną nastolatkę, nie wiedząc, na czym zawiesić oko.
— Oczywiście, że go naga. Musimy pobrać próbki i dokładnie cię zbadać, ubrania w tym nie pomogą — kontynuował brodaty demon.
Lizz nie spodziewała się rozbierania. Wyobrażała sobie pobieranie krwi, próbek skóry, włosów i różnych wydzielin ciała, ale nie sądziła, że ponownie będzie musiała odzierać się z całej godności, by wylądować na zimnym, metalowym blacie, dając się kroić, rozcinać, podłączać do aparatur, nie mając żadnego wpływu ani pojęcia, co się właściwie działo. Jeśli jednak istniała chociaż najmniejsza szansa, że to mogło pomóc, chciała spróbować. Jej ukochany potrzebował tego ostatniego posiłku, potrzebował mieć szansę się z nią pożegnać. Kiedy wszyscy z jej życia kolejno odchodzili, najbardziej żałowała właśnie tych chwil, gdy nie miała nawet możliwości powiedzieć „do widzenia”, by jakoś zamknąć kolejny etap w życiu. I o ile miała pełną świadomość, że jej decyzja i idące za nią konsekwencje niezwykle zranią Kruka, tak samo dobrze wiedziała, że to, do czego się zmuszała, miało ułatwić mu proces radzenia sobie z żałobą, a ten nigdy nie był prosty. Jak bardzo więc musiał być trudny dla istoty, która miała tak małe pojęcie o emocjach? Jak ktoś, kogo nigdy nie nauczono śmiać się, płakać, złościć i wyładowywać emocji, miał poradzić sobie z czymś tak ekstremalnym, że nawet doświadczeni, wiekowi ludzie nie potrafili przyjąć tego tak, jak ich uczono? Na dodatek w środowisku, które miało równie marne pojęcie o emocjach, a nawet jeszcze mniejsze, niż stojący na jego czele król?
— Będzie bolało? — zapytała, gdy Baraksjel wręczył towarzyszowi sporych rozmiarów strzykawkę o grubej, ciemnej igle, której widok napawał Elizabeth zwyczajnym, pierwotnym lękiem.
— Nie bardziej niż rany, które odniosłaś podczas walki z kolosami — odparł lekko Forkas.
— Nie chcę… — jęknęła niemal bezgłośnie, tak mocno zaciskając ręce na krawędziach stołu, że skóra na jej paliczkach momentalnie zrobiła się nienaturalnie jasna.
— Czego się boisz? Król opowiadał, jaka jesteś odważna. Chcesz oddać życie, chociaż nie musisz, by dotrzymać obietnicy, a boisz się zwykłego ukłucia? Co z ciebie za demon…
— Forkas! Daj jej spokój! Nie znasz jej historii? — oburzył się Samarel.
Już sięgał po swoją broń, by doprowadzić krnąbrnego lekarza do porządku, lecz mocny ucisk na ramieniu skutecznie go powstrzymał. Anasi spojrzał na niego, a kiedy ten nawiązał kontakt wzrokowy, niewerbalnie kazał mu odpuścić. Wyszedł krok naprzód, przysiadł na jednym z metalowych stołków i zaczął tłumaczyć.
— Kiedy Elizabeth była mała, jej dom napadnięto, rodzinę zabito, a ona została zabrana przez jednego z bogów śmierci i jego organizację. Tego boga śmierci, który próbował zawłaszczyć sobie Podwalinę. Prowadzono na niej wiele eksperymentów, głodzono, torturowano, dlatego proszę, Forkas, wykaż odrobinę empatii — wyjaśnił, wyciągając z kieszeni niewielki słowniczek, w którym – jak Samarel zdążył się zorientować, zerkając informatorowi przez ramię – trzymał spis różnych emocji, których nazwy często pojawiały się w ludzkim świecie. — To jest empatia, proszę. Przeczytaj, zastosuj i zachowuj się — dodał, wskazując lekarzowi pojęcie, w które znacząco stuknął pazurem.
Forkas przewrócił oczami, jęknął męczeńsko, ale posłusznie zapoznał się z definicją empatii i odsyłającą od niej definicją współczucia, po czym oddał pajęczemu demonowi słownik i ponownie skupił się na igle.
— Wygląda na to, że mam złe podejście do pacjentów — westchnął, pochylając się nad dziewczyną. — Połóż się na boku, proszę. Podciągnij nogi do siebie i pod żadnym pozorem się nie ruszaj. Ukłucie będzie bolesne, ale zniesiesz to. Badanie nie jest trudne, wbiję igłę w twój kręgosłup, żeby pobrać szpik kostny.
— Szpik kostny? — zapytała przerażona. — Nawet nie wiem, co to jest.
— Nie musisz, to już nasza działka. Po prostu się nie ruszaj — powtórzył, starając się ukryć zniecierpliwienie. — Samarel, podejdź, przytrzymasz ją na wszelki wypadek. Pierwsze ukłucie będzie najgorsze, potem pewnie niewiele poczujesz. Na razie oczyszczę miejsce, spirytus, będzie chłodno — mówił, opowiadając o każdym swoim kolejnym ruchu.
Nie lubił tego robić. Uważał, że patyczkowanie się z rannymi to zupełnie zbędne konwenanse które jedynie opóźniają proces leczenia. W medycynie liczyły się czasem nawet same sekundy, a taką gadaniną, jaką musiał uprawiać w stosunku do Lizz, jedynie tracił czas. Nie miał jednak wyjścia, musiał przystać na ich sposób działania, jeśli chciał mieć okazję gruntownie przebadać tak niezwykłe stworzenie, jakim była nastolatka.
Lizz natomiast nie była nawet w stanie dostrzec niezadowolenia kryjącego się na twarzy demona pod pozorami zbytniej uprzejmości. Była tak przerażona tym, co miało się dziać, że gdyby nie robiła tego dla Sebastiana, zapewne już dawno by zrezygnowała. Pragnęła, by mógł trzymać ją za rękę, wspierać dobrym słowem i ciepłym uśmiechem, ale była pewna, że nie zgodziłby się na to, co właśnie robili. I dlatego została z tym niemal zupełnie sama, z jedynym Samarelem, w którym odnajdywała odrobinę pocieszenia, robiąc to wszystko dla tego, któremu oddała serce.
Skuliła się tak, jak poprosił Forkas, z całej siły zaciskając splecione na piszczelach ręce, byle tylko nie puścić, nie poruszyć się, niczego nie zepsuć. Nie rozumiała, dlaczego to było takie ważne, ale zwyczajnie bała się zapytać. Na szczęście, a może raczej niestety, Samarel ją wyręczył.
— Czemu musi leżeć nieruchomo? To trochę niehumanitarne, nie można tego zrobić delikatniej?
— Jeśli poruszy się w trakcie badania, może zostać sparaliżowana. Nie chcesz do tego wracać, prawda, Elizabeth? — odparł ciepło Baraksjel, odgarniając włosy z twarzy nastolatki.
— Nie chcę. Póki żyję, chcę dawać radę poruszać się o własnych siłach. Kalectwo jest straszne, nienawidzę go — odparła zdecydowanie, po czym zerknęła na Samarela i kiwnięciem głowy dała mu znać, że jest gotowa.
Demon położył lewą dłoń na jej ramieniu, prawą zaś na kolanie, i mocno przycisnął dziewczynę do twardego stołu. Forkas kolejno opowiadał o tym, co robił, póki jego monotonnego tonu głosu nie zaburzyło wysokie piśnięcie, które na moment wypełniło całe pomieszczenie, boleśnie wwieracając się do głów obecnych w laboratorium demonów.
— Boli… — jęknęła płaczliwie nastolatka.
— Spokojnie, zaraz będzie po wszystkim. Pobieram próbkę, nie ruszaj się.
Nie ruszyła. Mimo bólu i przerażenia z pomocą Samarela zdołała zachować spokój, lecz kiedy tylko igła opuściła jej ciało, rzuciła się na szyję żołnierza i mocno się do niego przytuliła. Tak mocno, że nie kontrolując ogromu swojej demonicznej siły, niemal go udusiła.
— Lizz… Dusisz…
— Przepraszam! — krzyknęła, wypuszczając generała. — Wybacz, Samarelu, nic ci nie jest?
— Nie, spokojnie. Wszystko w porządku. Jak się czujesz?
— Całkiem… dobrze — odpowiedziała zaskoczona. Była przyzwyczajona do tego, że każdy zabieg, który dotąd na niej przeprowadzano, wiązał się z długotrwałym unieruchomieniem, bólem, problemami. Zwyczajna ulga i brak wszelkiego rodzaju niewygód wydał jej się zwyczajnie dziwny. — Nie powinno boleć?
— Nie. Jesteś demonem. Takie drobne ukłucia leczą się same.
— Więc czemu miałam się nie ruszać? — zapytała zdezorientowana.
— Bo w przeciwieństwie do drobnego ukłucia, naruszenie kręgosłupa się nie wyleczy, nie takie. Taka specyfika organizmów demonów, nie rozpowiadaj, proszę, tej informacji.
— Nie zamierzam — odparła, kiwając głową.
Kolejna seria badań nie była już tak bardzo stresująca. Elizabeth powoli przyzwyczajała się do klimatu panującego w laboratorium i do tego, że po badaniu nie następuje bicie, krojenie ani wykańczające ćwiczenia fizyczne. Z czasem zupełnie się uspokoiła i nawet zaczęła podpowiadać dwójce naukowców, jak jeszcze mogliby ją przebadać. Na same testy nie starczyło czasu, jednak Forkas z Baraksjelem zebrali pokaźny zestaw próbek, którym obiecali się przyjrzeć jeszcze tego samego dnia. Anasi zaś zapewnił nastolatkę, że jeśli tylko będzie coś wiadomo, przekaże informacje przez jednego ze swoich pomocników.
— A co z urządzeniem? Udało wam się? — zapytał Anasi, zmieniając nieco temat.
— Nie, w dalszym ciągu coś jest nie tak. Czego byśmy nie robili, ono zawsze pokazuje to samo miejsce, na dodatek kompletne pustkowie — wyjaśnił niezadowolony Forkas.
Lizz zerkała przez ramię lekarza ciekawa tego, o czym toczyła się dyskusja. Niewielkie, elektroniczne urządzonko, którego sposobu działania nie rozumiała, ale które doskonale znała z widzenia i pamiętała z użytkowania, wywołało uśmiech na jej ustach.
— Grell miał takie coś! To pokazywało, gdzie jest Sebastian, po znaku kontraktu! — opowiedziała, podekscytowana, że wreszcie miała coś konkretnego do dodania w sprawie.
— Tyle wiemy.
— Aha… — burknęła, słysząc nieprzyjemną odpowiedź Forkasa. — A pomyśleliście, że może nie działa w piekle, bo jest dostosowane do działania w świecie ludzi? Próbowaliście chociaż tam namierzać te moją zgubę? — odpowiedziała takim samym kpiącym tonem, jakim uraczył ją naukowiec.
— Nie, księżniczko, ponieważ jak ci wiadomo, albo i też ci nie wiadomo, bo nie jesteś prawdziwym demonem…
— Forkas! — wtrącił wściekle Anasi.
— Wybacz, taka prawda. — Wzruszył ramionami brodacz. — Ludzkie dusze przeznaczone do spożycia przez demony błąkają się po świecie. Ludzkim, jeśli tam umarły, ale ty umarłaś w czymś, co można nazwać międzyświatem, planem astralnym – jak ci wygodniej. Takie dusze zawsze są odsyłane na jedną ze specjalnych wysp demonów, które z kolei znajdują się w czymś, co możesz sobie wyobrażać jako kieszonkowy wymiar. Jak wewnętrzna kieszonka płaszcza, a płaszczem tym jest twój świat. Sama kieszonka należy zaś do świata demonów, dlatego w nim właśnie szukamy.
— Ale urządzenie działa w ludzkim świecie, więc może miejsce, które wskazuje, odpowiada wejściu do tej kieszonki w moim świecie, która zaprowadzi do waszego? — zapytała, nie do końca wiedząc, o czym mówiła, ale wydawało jej się to logiczne. Szczególnie że Sutcliff wyraźnie mówił, do czego używało się pikającej maszynki, w domyśle wskazując na jej świat.
— Cóż… — westchnął Baraksjel. — Nie sprawdzaliśmy tego, ale może twoja teoria się sprawdzi. Spróbujemy to potwierdzić.
— Tylko się pospieszcie, dobrze? Chciałabym znaleźć tę duszę…
— Dam ci znać, Elizabeth. Spokojnie — zapewnił Anasi.
Robiło się już widno, dlatego spotkanie musiało dobiec końca. Samarel i Anasi odprowadzili nastolatkę do sypialni, upewniając się, że król dalej spokojnie spał. Na szczęście było jeszcze odpowiednio wcześnie, by Lizz mogła spokojnie odpocząć przed wyprawą, którą obiecał jej Kruk. Po całej serii badań i całej nocy denerwowania się, była strasznie zmęczona. Zasnęła raptem w kilka minut, a kiedy jej ukochany się obudził i zobaczył, że spokojnie spała, ucałował ją zadowolony w czoło, ubrał się i opuścił sypialnię, prosząc Samarela, by czuwał nad Elizabeth podczas jego nieobecności.
Sam zaś poszedł przygotować wszystko na wyprawę. Potrzebował ubrań, zapasów, dusz, ratunku, amnezji ukochanej i zatrzymania czasu, ale udało mu się skompletować jedynie trzy pierwsze rzeczy z listy. Reszta pozostała jedynie w sferze marzeń. Ukończywszy przygotowania i dopełniwszy obowiązków, by bez zmartwienia móc zostawić królestwo pod opieką zaufanego doradcy, udał się do tej części zamku, w której urzędował Barakslej z Forkasem. Chciał sprawdzić, czy udało im się wymyślić, jak przerobić urządzenie należące do bogów śmierci, by pomogło odnaleźć duszę Elizabeth. Chciał, by po obudzeniu się, usłyszała chociaż jedną radosną nowinę. Skoro jej życie miało za chwilę dobiec końca, zasługiwała na miłe, spokojne zakończenie.
Król dotarł do ciężkich, drewnianych drzwi wysokich na ponad dwa jardy drzwi, które oddzielały tę część zamku od pozostałych. Przy przejściu stali oczywiście strażnicy – wysocy rangą żołnierze, którzy awansowali za zasługi w walce, tymczasowo otrzymując lżejszą pracę. Obaj skłonili się przed Krukiem i otworzyli drzwi, a on kiwnął do nich, uśmiechając się beztrosko. Nie chciał, by poddani wiedzieli, jak czuł się naprawdę, to mogło niekorzystnie wpłynąć na morale w królestwie, a na to nie mógł sobie w tej chwili pozwolić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.