sobota, 16 grudnia 2017

Tom V, LXII

Zaczynało się robić ciemno, a co za tym szło – niezwykle zimno. Szczególnie w rowie, gdzie Elizabeth była zewsząd otoczona wilgotną ziemią. Powoli zaczynała tracić nadzieję, że uda jej się uciec z wąwozu. Nie zamierzała spędzać w nim nocy, wiedząc, że chociaż zimno nie wadziło jej zbyt dotkliwie, to jednak organizm nie był tak silny, jak jej umysł i zwyczajnie by się przeziębiła, a na to nie mogła sobie pozwolić. Kilka dni później miała zostać oficjalnie odznaczona przez królową za wszystko, czego udało jej się dokonać w ciągu zaledwie kilku miesięcy, to było zbyt ważne wydarzenie, by zwykłe przeziębienie mogło pokrzyżować jej plany.
Nie miała jednak pojęcia, jak poradzić sobie z przeszkodą, której zwyczajnie nie miała siły pokonać. Przestała już ufać tajemniczej furii, która poza jej świadomością potrafiła wszystko naprawić i pomóc jej wyjść cało z opresji. Skoro nie zjawiała się dotąd, wyglądało na to, że i ona opuściła dziewczynę. Nie rozumiała tylko, jak jej demon, który miał chronić jej życie i zdrowie, pozwolił, by z urazem ręki błąkała się zimną nocą po lesie. Widocznie jego zdaniem był to odpowiedni trening, ale Lizz się z tym nie zgadzała. Była bliska poddania się, plaśnięcia tyłkiem w błoto i rozpłakania się jak małe dziecko, jednak duma nie pozwalała jej się poddać.
— Jesteś głupim, głupcem! Słyszysz, Sebastianie?! Jesteś głupcem i cię nie znoszę! — krzyknęła ponownie, kopiąc napotkany na drodze kamień prosto w wystający korzeń, który zadrżał, doprowadzając do osypania się części piachu akurat na nogi nastolatki. — Wspaniale — prychnęła jeszcze bardziej poirytowana.
Była zmęczona, odwodniona i ku własnemu zdziwieniu – głodna. Co prawda nie zdołałaby zjeść tego, czego na co dzień wymagał Sebastian, a czego nigdy nie zjadała, ale nie pogardziłaby swoją zwyczajną porcją. Niestety w wąwozie nie było niczego do jedzenia, poza błotem i rozkładającymi się truchłami pomniejszych zwierząt, które musiały mieć tyle samo szczęścia, by tu wpaść, co i ona. Ich widok sprawiał, że momentami zaczynała wątpić, że uda jej się wydostać. Nie chciała podzielić losu zwierząt, miała zbyt wiele do zrobienia, ale chociaż próbowała ze wszystkich sił, zwyczajnie nie umiała już walczyć. Miała w końcu dopiero niecałe dwanaście lat – zbyt mało, by odejść ze świata, nie pozostawiając za sobą żadnego dorobku, szczególnie przy tak ambitnych planach, jakie sama miała.
Szła, póki nie przekroczyła granic własnej wytrzymałości, wycieńczona potykając się o kolejny korzeń. Szczęśliwie udało jej się przechylić na bok, dzięki czemu wylądowała na plecach w wilgotnej ziemi stanowiącej nie możliwą do ominięcia barierę. Nie miała już sił. Kilka razy pociągnęła nosem, powstrzymując jednak łzy, i postanowiła odpocząć. Zamknęła oczy i powoli odpływała w świat fantazji, starając się tylko nie myśleć o swoich obawach, by nie wdarły się do snu, zmieniając w przerażające koszmary.
— A mówił, że będzie zabawnie… To nie jest zabawne — westchnęła pod nosem, nim zasnęła.
Ocknęła się niedługo potem, czując łaskotanie na twarzy. Gdy otworzyła oczy, zorientowała się, że jedno z drzew rosnących tuż na granicy wąwozu zostało strącone przez wiatr. Przewracając się, opadło na obie strony rowu, a długie, iglaste gałęzie sięgnęły twarzy nastolatki, delikatnie głaszcząc jej skórę.
Spanikowała. W pierwszej chwili nie była pewna, czy w ogóle będzie w stanie wyśliznąć się spod połamanych gałęzi, nie miała nawet pojęcia, czy dalej ma wszystkie kończyny i czy są w całości – w końcu w takim zimnie traciło się czucie, z Elizabeth nie było inaczej, nawet jeśli sam chłód nie stanowił dla niej problemu. Powoli zaczęła wysuwać się spod kupki drewna, radośnie stwierdzając, że udało jej się wyjść cało z niespodziewanego ataku leśnych komplikacji. Na dodatek, patrząc na drzewo, udało jej się oszacować, że jeśli się postara, powinno jej się udać opuścić rów po gałęziach. Ich szerokie ułożenie doskonale nadawało się do wspinaczki jedną ręką, jakby czuwająca nad nią opatrzność podsunęła najlepsze możliwe drzewo, które będzie w stanie jej pomóc.
Pewność siebie, dotąd ukryta pod całą masą pytań i niepewności, wyszła na wierzch, pchając dziecko do działania. Kilka razy spadła, podrapała się jeszcze bardziej, niż dotąd, ale po półgodzinnych próbach udało jej się opuścić naturalne więzienie, do którego wtrącił ją opiekun.
— I co? I co?! Ha! Udało się, wyszłam! Nie dam się tak łatwo pokonać! — krzyczała sama do siebie, tańcząc wokół starego spróchniałego pnia, który niejako był jej ratunkiem. — Chwała robakom! Chwała przemijaniu! Wolność! — powtarzała roześmiana.
Ból ręki, który przez kilka ostatnich godzin niezwykle ograniczał jej możliwości, powoli przechodził. Uświadczył ją w przekonaniu, że nie mogła złamać ręki – o co bała się początkowo w pierwszym przypływie paniki — a raczej jedynie dotkliwie ją obiła. Mogła ruszać palcami, opuchlizna stawała się mniejsza i nie było pod nią widać żadnych nieregularnych, odmiennych od normy kształtów, które mogłyby wzbudzić niepokój dziecka. Uznała, że tyle dowodów jej wystarczy i sprawdziwszy, od której stronnych mech porastał drzewa, ruszyła w kierunku domu.
Była spory kawałek od niego, bo jak się okazało: szła wąwozem w złym kierunku. Miała więc do nadrobienia kilka godzin drogi piechotą, które straciła wcześniej, ale nie poddawała się. Szła wzdłuż rowu, by mieć pewność, że nie przeoczy polanki, na której ćwiczyła z Sebastianem wcześniej. Stamtąd już doskonale znała drogę, a w ciemności znacznie trudniej było jej się zorientować nawet po mchu.
Do posiadłości dotarła nad ranem. Słońce zdążyło wyłonić się zza horyzontu, okalając ciepłymi promieniami pierwsze korony drzew. Zaczynało się robić cieplej, a blask bijący od skąpanej w słońcu, porannej rosy napełnił serce nastolatki nadzieją i radością, niemal całkowicie odrzucając złość na demona, który otworzył drzwi wraz z jej pierwszym puknięciem.
— Panienko? Trochę ci to zajęło, mam nadzieję, że nic sobie nie zrobiłaś.
— Poza tym, że wrzuciłeś mnie tam z obitą ręką niezdolną do normalnego działania? Nie, nic mi się nie stało. Jak widzisz, wróciłam — odpowiedziała poważnie, zadzierając nosa przed niekompetentnym służącym.
Michaelis uśmiechnął się do niej ciepło i zaprowadził do łazienki. Przygotował jej gorącą kąpiel, a także leki, bandaże i maści na obicia, tłuczenia i rozcięcia, by odpowiednio opatrzyć swoją panią. Cały czas jednak uśmiechał się z tak ogromną satysfakcją, że dziewczynka w końcu nie wytrzymała i musiała zapytać:
— Z czego się tak cieszysz? Bawi cię, że zostałam ranna?
— Ależ skąd, panienko. Proszę o wybaczenie — odparł, pochylając głowę.
— Więc o co ci chodzi, demonie?
— Jestem z ciebie dumny, panienko. Udało ci się wydostać o własnych siłach, trening przynosi skutki — wyjaśnił, zatajając część prawdy dla siebie.
To, co cieszył go najbardziej, miało dużo większe znaczenie niż jakiś zwyczajny test samodzielności i wytrzymałości. Michaelis sprawdzał, czy jej druga natura wreszcie dawała się kontrolować. Nie był jedynie pewien, czy nie uaktywniła się, bo Lizz zdołała ją okiełznać, czy dlatego, iż doskonale wiedziała, że w rzeczywistości dziewczynce od początku nic nie zagrażało.
Chociaż Elizabeth do ostatnich chwil swojego życia nigdy nie dowiedziała się prawdy, Sebastian był z nią przez cały czas. Śledził jej każdy krok, poruszając się pod kruczą postacią po drzewach, czając się w mroku na wypadek, gdyby naprawdę potrzebowała pomocy. To on odganiał dzikie zwierzęta interesujące się jej krzykami z oddali. To on wrzucił do wnętrza dziury zbłąkane jabłko, by dziewczyna mogła zjeść cokolwiek. I w końcu to on sam obalił odpowiednie drzewo w odpowiednim miejscu, w międzyczasie przenosząc śpiące dziecko w odpowiednie miejsce, by mogło poczuć satysfakcję z samodzielnego uwolnienia się. Wiedział nawet o jej chorej ręce, którą zbadał dokładnie, gdy Lizz spała. Nie zostawił jej ani na chwilę, był jej stróżem, który jedynie sprawdzał, jak wiele była w stanie znieść. Nigdy jednak nie czuł potrzeby, by jej o tym mówić, wiedząc, że nie potrzebuje tych zasług. Pewność siebie hrabianki podbudowana na tym właśnie wydarzeniu była znacznie istotniejsza niż jego chęć bycia pochwalonym. W końcu istniał dla niej i każdy jej sukces był również jego osiągnięciem.
~*~
Odkąd Elizabeth opuściła posiadłość Roseblack, dawniej tętniące spokojnym życiem mury powoli zaczęły obumierać. Chociaż dziewczyna zostawiła swój majątek przyjaciółce, a ta miała za zadanie nie pozwolić podupaść budynkowi w ruinę, nikt, mimo najszczerszych chęci, nie był w stanie mieszkać tam dalej. Odejść nastolatki było niesamowicie przykrym wydarzeniem. Wszyscy wiedzieli, że taka strata odciśnie się na ich życiach, jednak nie sądzili, że aż do tego stopnia. Niestety każdy kolejny dzień ciszy, braku obecności dziewczyny i idealnego kamerdynera, zwyczajnie niszczył niewielką grupę ludzi, której przyszło mieszkać w majątku nastolatki.
Początkowo żyli tam wspólnie, starając się odnaleźć nową normę, jakiegoś rodzaju rutynę, która przyćmiłaby ból po utracie dwójki tak ważnych dla nich osób, jednak okazało się to niemożliwe. Z czasem, nawet nie zorientowawszy się kiedy, zaczęli coraz częściej wyjeżdżać pod byle pretekstem, w końcu szukając jakiegoś stałego, który pozwoliłby uwolnić się ze swoistego mauzoleum Lizz. Posiadłość pozostała sama sobie, niezamieszkała, jedynie regularnie odwiedzana przez wynajętych służących, którzy mieli dbać o zachowanie idealnego porządku na wypadek, gdyby jednak śmierć hrabianki była tylko kolejnym podstępem mającym na celu osiągnięcie jakiegoś wyższego celu i chociaż na samą myśl o byciu tak wykorzystaną, Tomoko ogarniała istna furia, i tak wolałaby to, niż świadomość, że już nigdy nie będzie miała możliwości zobaczyć, usłyszeć czy dotknąć przyjaciółki.
Jej serce ściskał ból każdego dnia, każdej godziny minuty, nawet sekundy. Z każdym głębszym oddechem czuła tłumienie w płucach, jakby coś zwyczajnie nie pozwalało jej ruszyć dalej. Z Taiem nie było lepiej. Jednak początkowe kłótnie zaogniane ciągłym odkopywaniem minionych wydarzeń i decyzji, z którymi się nie zgadzali, powoli wygasło, pozostawiając dwójkę młodych żałobników we wzajemnym wsparciu, które ostatecznie umocniło ich związek. Wyszło im to na dobre, choć żadne nie potrafiło się cieszyć w pełni, wiedząc, że osoba, która cieszyłaby się z ich szczęścia najbardziej, nie dotrwała do chwili, gdy stali się doskonałą parą.
Thomas i Jeanny nie mieli tyle szczęścia. Nie udało im się znaleźć partnerów, nie mili życia, do którego mogliby wrócić, a względem siebie nigdy nie czuli się na tyle blisko, by nawiązać romantyczną relację. Rozjechali się więc, każde w swoją stronę: Jeanny znalazła pracę w innej posiadłości nieopodal tej Roseblack, zaś Thomas zaczął podróżować pociągami przez Anglię, pracując w transporcie różnych dóbr. Ciągłe pozostawanie w ruchu pozwalało mu uciec od rozmyślań, odciąć się na chwilę od szarej rzeczywistości i wspomnień, które za każdym razem, uderzając w niego z coraz większą mocą, dławiły go, wyciskając łzy z oczu.
Z Jamesem nie było lepiej. Po utracie dwójki najbliższych osób nie potrafił znaleźć sobie miejsca i ponownie ruszyć ze swoim życiem. Początkowo pił. Upijał się każdego dnia, wszczynając awantury z innymi domownikami o zupełnie nieistotne bzdury. W końcu jednak otrząsnął się z pijackiego transu i powrócił do dawnego życia, tym razem stacjonarnie w Londynie na garnuszku królowej, przejmując dotychczasową pozycję Elizabeth, by chociaż w ten sposób uczcić jej pamięć i czuć się nieco bliżej ukochanej przyjaciółki.
Budynek pozostał więc osamotniony, zupełnie cichy, a przypadkowym przechodniom kojarzył się raczej z nawiedzonym zamczyskiem, niż domem, w którym nie raz królowała wzajemna miłość, pomoc, zrozumienie i ciepło zdolne ogrzać każdego potrzebującego odszczepieńca. Jednak stan ten nie utrzymywał się wiecznie. Przyszedł moment, gdy posiadłość ponownie wypełniły rozmowy, po puchatych dywanach przechadzały się eleganckie buty, a z salonu słychać było dźwięki radosnej muzyki. Jednak dzień ten stał się również ostatnim, gdy na świecie usłyszano o Elizabeth Roseblack, angielskiej hrabiance, która poświęciła swoje krótkie życie, by uratować świat i kilka zbłąkanych dusz desperacko potrzebujących miłości i zrozumienia.
~*~
Japońska księżniczka siedziała nad dokumentami w swoim gabinecie w centrum Londynu, co jakiś czas wyglądając przez okno, by odpocząć od liczb, przyglądając się zabieganym ludziom gnającym brukowanymi uliczkami. Miała już dosyć pracy, marzyła tylko o tym, by opuścić gabinet i udać się na świąteczne zakupy. Tego roku zima była wyjątkowo mało intensywna, śnieg pojawiał się jedynie sporadycznie, na dodatek zaledwie na kilka dni, po czym zupełnie topniał. Nawet natura ubolewała nad stratą Elizabth – jak zwykła sobie powtarzać księżniczka, co paradoksalnie nie dobijało jej bardziej, zaś dawało poczucie zrozumienia i współodczuwania w warunkach, które idealnie jej pasowały. Nie potrafiła bowiem mówić o swoich emocjach związanych z przyjaciółką tak otwarcie. Im dłużej jej nie było, tym bardziej pielęgnowała w sobie wszystkie zapamiętane chwile, nie chcąc dzielić się nimi z nikim, jakby w obawie o to, że każde wspomnienie było w stanie przekazać określoną dawkę radości, a jeśli zużyje ją na innych, nic już nie zostanie dla niej. Zdawała sobie sprawę z tego, jak idiotycznie to brzmiało, ale nie znalazła dotąd lepszego sposobu.
Odczekawszy chwilę, powróciła do pracy. Zgodnie z umową z matką, mogła zostać w Anglii pod warunkiem, że nie zaniedba swoich obowiązków, dlatego każdego dnia spędzała po kilka godzin na pracy na miejscu, pod wieczór zaś wypełniała dokumenty, które wierny służący wysyłał następnie do jej rodzinnego kraju. Zapychała całe dni pracą, dzięki czemu łatwiej było jej radzić sobie z rzeczywistością. A pomiędzy pracą, snem i posiłkami, spędzała czas z Taiem, który zdobył pracę w Yardzie, pilnując porządku w mieście.
Spojrzenie dwojga smutnych oczu zawisło nad kolejną linijką ideogramów traktujących o sytuacji politycznej w Japonii. Dziewczyna próbowała skupić się na odczytaniu skomplikowanych słów, z których nie zawsze wszystkie rozumiała i musiała wspierać się słownikiem, jednak coś sprawiało, że nie mogła się skupić. Dopiero po chwili zorientowała się, że po zewnętrznej stronie okna, po metalowym parapecie chodził niemal czarny jak noc gołąb z niewielkim pojemniczkiem przyczepionym do nogi. Tomoko otworzyła okno i wpuściła ptaka do środka, a gdy ten zagruchał ochoczo, sięgnęła po wiadomość. Wewnątrz niewielkiego pudełeczka, na pożółkłym papierze szlachetnym atramentem napisano krótką, niewiele mówiącą wiadomość.
„Posiadłość Roseblack. 27 Grudnia”
Początkowo księżniczka zamierzała zignorować przekaz, uznając, że kolejne dziecko robiło sobie z niej żarty, lecz schludne pismo bez ani jednej skazy wydało jej się zbyt idealne, by należało do prostackiego żartownisia. Zdecydowanie bardziej kojarzyło jej się z notkami, które widywała u Elizabeth na drzwiach kuchennych i w różnych innych miejscach, gdzie Sebastian zostawiał służącym wskazówki odnośnie ich pracy. Nie była pewna, czy to właśnie on zostawił wiadomość, lecz mimo podpowiedzi głosu rozsądku, który kazał jej zignorować informację, postanowiła sprawdzić, o co mogło chodzić.
— Posiadłość Roseblack, tak? Może to jednak dobry pomysł. Święta były jej ulubionym czasem. Bałwany, śnieżne miasteczko w ogrodzie. Nie wierzę, że już minął rok… — westchnęła sama do siebie.
Obiecała sobie, że uda się na miejsce wraz z Taiem i jeśli tylko będzie taka możliwość, ten jeden raz, ostatni, stworzy całą armię bałwanów godną miejsca, w którym rokrocznie pojawiały się coraz bardziej kunsztownie stworzone rzeźby, całe aranżacje posiadające nawet fabularną ścieżkę. Choć wiedziała, że to głupie, a Boże Narodzenie nie było nawet świętem, które wnosiło cokolwiek dla niej z perspektywy wiary, miała nadzieję, że wydarzy się coś niezwykłego.

— Urządzimy święta dla Elizabeth! — krzyknęła nagle i podekscytowana pomysłem, zgarnęła dokumenty na bok, by zapisać wszystko, co będzie musiała przygotować.


7 komentarzy:

  1. Ten rozdział jest okropnie smutny. Popłakałam się na samą myśl, że to wszystko teraz jest takie puste. Że nie ma już tej zgranej paczki przyjaciół co kiedyś. Wszyscy się rozeszli w zupełnie inne strony co było dla mnie chyba najbardziej bolesne. Mam taką wielką nadzieję, że jednak znowu spotkają Lizzy. Że będzie jakieś szczęśliwe zakończenie. Trochę nie mogę uwierzyć, że to już praktycznie koniec </3 naprawdę uwielbiam to co piszesz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, bo mnie też smutno było, gdy to pisałam. No ale wszystko kiedyś się kończy, więc i na to opko pora. Może jeszcze kiedyś o nim usłyszysz xD.
      Nie smuć się na święta :*.

      Usuń
    2. Księżycowa Kotka22 grudnia 2017 22:56

      Ej,że chwila moment. Będzie coś dalej ? Czy to taki nieoficjalny koniec ? Pogubiłam się :/

      Usuń
    3. Spokojnie, gdyby to miał być koniec, nie miałabyś złudzeń. Po prostu nie mam chwilowo czasu, święta i tak dalej, więc jest mała przerwa. Jak będzie koniec, to napiszę na samym końcu rozdziału nawet, żeby każdy był pewien xD.

      Usuń
  2. Mmm, płaczę
    Tak jak wyżej, na myśl, że teraz wszystko jest takie puste, moje serce pęka :(. I tak żal mi Tomoko. O ile kiedyś jeszcze jej nie lubiłam, tak teraz to się zmieniło. Chyba najbardziej po tym, jak jako jedyna pomyślała o Sebusiu na pogrzebie jego i Lizz. I chciałabym, by spotkała się jeszcze z Elizabeth. Na pożegnanie przynajmniej, czy coś.
    Ja nie chcę, żeby Lizz oddała tę duszę Sebastianowi, do samego końca będę żyła z nadzieją, że tego nie zrobi, bo nie xD. Sebek, nie daj, noo :(. Albo raczej nie bierz. Ja chcę szczęśliwe zakończenie, naprawdę xD. Chociaż w sumie to zakończenia wcale nie chcę, ale jak już ma być, to no.
    W ogóle tak jakoś przez tą książkę Rafaela polubiłam. Tak bardzo polubiłam. Aż się sama sobie dziwię xD.
    A, no i oczywiście nie obeszło się bez moich wyzwisk kierowanych w stronę Lizz i Sebunia, kiedy ten ukrył prawdę, a potem ona nie chciała go słuchać. No jak ja nienawidzę takich sytuacji to chyba nikt sobie nie wyobraża.
    Ale w momencie, kiedy Sebastian płakał, ja też płakałam </3. Ten płaczący demon działa na mnie silniej, niż moje leki. Taki biedaczek, przez chwilę szczęśliwy, a teraz znów ma wszystko tracić. Gdybym była Lizz w życiu bym go nie zostawiła. Ja rozumiem, że obietnica, dotrzymanie słowa i tak dalej, no ale naaaah xD.
    Teraz taka jestem załamana myślami o bólu Sebastiana, że zapomniałam o czym był rozdział. Nie wiem, co mogę dopisać, przepraszam, to przez niego.
    Boję się, ile jeszcze do końca. Mam nadzieję, że kilka rozdziałów pyknie, prawda? :'c
    Przynajmniej mam Dziwaka do nadrobienia, jeszcze mi czytania nie zabraknie przez jakiś czas.
    A ogólnie to Wesołych Świąt~! Zdrowia, szczęścia, pomyślności, spełnienia marzeń, whatever, nie umiem w życzenia bardzo, przepraszam. Ale liczą się chęci!
    Życzę oczywiście ja z Maksim, inaczej być by nie mogło.
    Jeszcze bym coś podopisywała, ale dziś mam wyjątkowo mało czasu, także na tym skończę~.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ehh... ryczę jak głupia -.- A mi się fo naprawdę rzadko zdarza... :((

    OdpowiedzUsuń
  4. What is the best casinos to play in 2021 - DRMCD
    Casino Slots. The slots games offered 인천광역 출장안마 on both 대전광역 출장안마 desktop and mobile have a great chance of winning 하남 출장샵 big at 시흥 출장마사지 any casino. Some games are 춘천 출장샵 also

    OdpowiedzUsuń

.