poniedziałek, 27 października 2014

II


– Serdecznie witamy w posiadłości Roseblack! – Sebastian pokłonił się nisko przed wychodzącym z powozu mężczyzną w średnim wieku, ubranym w markowy garnitur. Gość odpowiedział skinieniem głowy, a kiedy lokaj wskazał mu wejście, pewny siebie wkroczył do środka. Przez chwilę rozglądał się po bogatym wnętrzu salonu. Marmurowe, błyszczące posadzki odbijały od siebie blask złotych ram obrazów wiszących licznie na ścianach koloru wypłowiałego karminu. Między jasnymi kolumnami ustawionymi wzdłuż dywanu prowadzącego do szerokich schodów, u których szczytu wisiał oryginał Sądu Ostatecznego Memlinga, dumnie wypinały się popiersia znanych poetów. Przedsiębiorca wiedział, że znalazł się w domu prawdziwej, inteligenckiej szlachty.

– Hrabianka Elizabeth Roseblack. – Kamerdyner przedstawił stojącą na środku ogromnego holu młodą, chuda dziewczynę, ubraną w przepiękną czerwoną suknie.

           Wokół niej roztaczała się niesamowita, promienista aura. Miała delikatny makijaż i długie kolczyki w kształcie róż w komplecie z naszyjnikiem na złotym łańcuszku. Włosy miała podpięte do góry, było widać, że niezbyt umiejętnie, ale to jedynie dodawało jej młodzieńczego, zadziornego uroku. Zdecydowała się je związać w ostatniej chwili, schodząc już po schodach. Właściwie zamierzała je spiąć od samego początku, ale miała ochotę zrobić Sebastianowi na przekór. 

           Uśmiechnęła się serdecznie, widząc oszołomionego gościa.

– Witam. To wielki zaszczyt gościć taką osobistość w mojej posiadłości.

Podeszła do mężczyzny i podała mu dłoń, którą delikatnie chwycił i pocałował.

– Może zechcą państwo przejść do jadalni, obiad jest już gotowy – zaproponował Sebastian, spoglądając znacząco na swoją panią.

– Dziękuję, Sebastianie – odpowiedziała i z gracją baletnicy podążyła do jadalni.

Pomieszczenie było ogromne i niezwykle gustowne. Wszystko, co znajdowało się w środku, zdawało się być częścią kompozycji, swoistym dziełem sztuki – jak przystało mieszkać angielskim szlachcicom. Centrum pomieszczenia zajmował wielki, dębowy stół, mogący pomieścić dobrze ponad 20 osób. Przykryty był białym obrusem wykończonym złotymi aplikacjami. Dziewczyna usiadła przy jego wąskiej krawędzi, Holland zaś po jej lewej stronie, tyłem do wystawnego kominka. 

Kamerdyner przyniósł i zaprezentował posiłek, po czym nalał do kieliszków obojga wytrawnego wina, doskonale komponującego się ze smakiem pieczonego mięsa. Odsunął się na skinienie Elizabeth i pokornie stanął obok drzwi, przysłuchując się prowadzonej rozmowie.  

                Gdy obiad dobiegł końca, Sebastian pozbierał naczynia i wyszedł, żeby przynieść herbatę, zostawiając dziewczynę sam na sam z przedsiębiorcą.

– Twój lokaj jest niezwykły – pochwalił przedsiębiorca, szczerze zachwycony powierzchownością służącego. – Prawie tak samo niezwykły jak ty.

– Musi być, w końcu jest moim służącym – odpowiedziała znużona. – Przejdźmy do interesów.

– Oczywiście. – Wzdrygnął się Holland, słysząc chłodny ton głosu nastolatki. – Mówiąc w skrócie…

~*~

                Trójka służących siedziała na dworze, na ławce ustawionej pod ścianą tuż koło drzwi do kuchni. Rozmawiali, żartując i głośno się śmiejąc. Kiedy usłyszeli kroki nadchodzącego kamerdynera, zamilkli. Demon wszedł do pomieszczenia i popatrzył na zegarek. Wpół do piątej. Nie zwracając uwagi na przyglądających mu się zza okna pracowników, zaczął przygotowywać ulubionego Earl Greya swojej pani.

– Panie Sebastianie! Co tam się dzieje, jak przebiega spotkanie? – zaczął dopytywać Tai, wbiegając do wnętrza budynku. Za nim podążyła zaciekawiona pokojówka oraz kuchar, wciąż niepewnie spoglądający na bruneta od czasu ich porannego starcia.

– Ma na sobie tę piękną, czerwoną suknię. Wygląda w niej tak cudownie, jest taka idealna! – piszczała podekscytowania Jeanny.

Sebastian spojrzał na nich zrezygnowany, jednak po chwili rozpromienił się nieco.

– Tai, Thomas, Jeanny! Słuchajcie, mam dla was zadanie. – Słysząc to, ruchliwa trójka podwładnych stanęła przed nim na baczność. – Dopóki nasz gość nie opuści posiadłości, musicie dopilnować, by nic złego nie wydarzyło się w ogrodzie. Rozumiecie? – Popatrzył na nich poważnie.

– Tak jest! – krzyknęli salutując i bez chwili zwłoki pobiegli do ogrodu wykonać powierzone im, nieprzeciętnie ważne, zadanie.

Woda zdążyła się już zagotować, więc lokaj przelał ją do dzbanka, przestawił klepsydrę i szybko ruszył do jadalni. Wiedział doskonale, co zastanie w środku.

~*~

– Nareszcie! – krzyknęła czerwonowłosa, gdy drzwi do jadalni otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. – Spóźniłeś się, idioto! – warknęła na służącego. 

– Najmocniej przepraszam. Widzę jednak, że nieźle panienka sobie poradziła.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wokół nastolatki leżało kilku pobitych do nieprzytomności mężczyzn.

            – Och, cóż za straszny bałagan – westchnął lokaj, łapiąc się za głowę.

– Nie chciałabym ci przerywać, ale masz coś do zrobienia – upomniała go zniecierpliwiona nastolatka.

– Zamknijcie się oboje!!! – wrzasnął zdenerwowany mężczyzna, przytykając rewolwer do skroni swej zakładniczki. Był zdesperowany i przerażony. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem wszyscy jego ludzie, zarówno ci w środku, których bez trudu położyła na łopatki młoda dziewczyna, jak ci na zewnątrz, którzy przez cały dzień byli sukcesywnie eliminowani przez Michaelisa, zostali pokonani. Dobrze, że w chwili nieuwagi dziewczyna potknęła się o suknie i udało mu się ją związać.

Sebastian popatrzył z troską na swoją panią. Hollad, zdenerwowany brakiem jego reakcji na groźbę, uderzył dziewczynę w twarz rękojeścią broki. Tak, jak się spodziewał, tym gestem niezwykle zdenerwował lokaja. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, co zrobił. Oczy demona rozbłysły krwistą czerwienią, a frak zjednał się z jego cieniem. Bezkresna ciemność okryła całe pomieszczenie. Mężczyzna zaczął krzyczeć. Wystrzelił parę kul w stronę przerażającej istoty, jednak nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.

– Kk…kim ty jesteś?! – wykrzyczał przerażony przedsiębiorca.

– Kim jestem? Jestem lokajem rodziny Roseblack. Piekielnie dobrym lokajem… – Po tych słowach demoniczny kamerdyner zniknął z pola widzenia zarówno dziewczyny, jak i jej napastnika.

– Proponowałbym zostawić tę broń, może pan zrobić sobie krzywdę. – Chwycił mężczyznę za nadgarstek tak mocno, że stracił czucie w dłoni i upuścił pistolet, który uderzając o podłogę, wystrzelił w przestrzeń.

– Skończ się już bawić – rozkazała dziewczyna.

– Yes, my lady – odpowiedział Michaelis i jednym zgrabnym ruchem zakończył życie mężczyzny.

Czarny cień skurczył się i powrócił do poprzednich rozmiarów, a oczy służącego przestały złowieszczo błyszczeć. Podszedł do hrabianki, rozwiązał ją i wziął na ręce.

– Jesteś ranna… – powiedział prawie niesłyszalnym szeptem, jednak ona dokładnie zrozumiała każde słowo.

Jej serce zabiło szybciej. Przez głowę przebiegła nieśmiała myśl: Czyżby naprawdę się o mnie martwił? Czyżby on był skłonny odczuwać jakiekolwiek ludzkie uczucia? Po chwili jednak wyśmiała tak naiwne, pozbawione podstaw myśli.

– Postaw mnie – rozkazała.

Bez chwili zwłoki, demon wykonał polecenia. Elizabeth popatrzyła mu prosto w oczy, jakby próbowała odnaleźć w nich jakikolwiek ślad uczuć. Zbliżyła się do służącego, a on  rozumiejąc, na co dostał pozwolenie – przysunął się do swej pani tak, że ich ciała prawie się zetknęły. Czuła jego ciepły oddech na delikatnej skórze. Czuła, jak chłonął jej zapach. Zdjął lewą rękawiczkę, pod którą ukrywał znak ich kontraktu i delikatnie przejechał palcem po bladym policzku hrabianki, zbierając z niego kroplę krwi pozostałą po uderzeniu pistoletem. Oblizał palec i odsunął się od niej. Elizabeth przyglądała się z zaciekawieniem, jak impuls energii przechodzi przez całe ciało służącego. Niesamowita rozkosz przypływu siły, którą tak uwielbiała obserwować. Demon uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie i w podziękowaniu skinął głową.

– Musze się przebrać – zakomunikowała szlachcianka, spuszczając głowę i zerkając na poniszczoną sukienkę.

– Panienko, jeśli mogę… Jak to się stało, że zostałaś obezwładniona? Znowu. – Sebastian nie umiał się powstrzymać przed dogryzieniem hrabiance. To była ich rzecz, wzajemne złośliwości i wytykanie błędów, którymi umilali sobie szarą codzienność.

– To twoja wina, wybrałeś złą suknie – odpowiedziała krótko, nadymając policzki.

– Najmocniej przepraszam, to się już więcej nie powtórzy. Cieszę się, że nic panience nie jest.

– Mhm – burknęła, wyczuwając ironię, którą ociekały jego słowa.

– Nie wiem jakbym zniósł, gdyby coś ci się stało – dodał.
Lizz popatrzyła na niego złowrogo.

– Mówisz tak tylko z powodu mojej duszy. Powiedz nauczycielowi, że pojawię się za piętnaście minut. Muszę zdjąć z siebie te ciuchy. Nie musisz iść ze mną, dam sobie radę… A, i Sebastian. – Demon popatrzył na nią pytająco – Posprzątaj tu – dodała sucho, opuszczając pomieszczenie i swojego lokaja, który z trudem powstrzymywał uśmiech satysfakcji.

~*~

A gdybym nagle wstała i wyskoczyła? Czy pognałbyś na ratunek, by chwycić mnie w ostatniej chwili, nim zmienię się w krwistą plamę na podjeździe? Na pewno, przecież nie masz wyboru. Ale czy zrobiłbyś to tylko dlatego? Dlatego że moje życie nie może się skończyć póki nie osiągnę celu? Tylko wtedy będę gotowa by odejść, w pełni dojrzała. Najlepszy kucharz potrafi cierpliwie czekać, w tym tkwi jego sekret. Idealne połączenie przypraw i wyczucia czasu. Dlatego wciąż tu jestem. Dlatego zrobisz wszystko, bym dojrzewała bez przeszkód, by nic nie zmąciło tego procesu. Nie muszę tam stawać, patrzeć w dół, czuć strachu. Jestem pewna, nie pozwolisz mi odejść. Dlatego chociaż chcę, nie mogę tego sprawdzić, to nie miałoby sensu. Zachwiałoby jedynie naszą wzajemną wiarę w siebie. Muszę skupić się na wyższych celach. Nie zawiodę cię. Nie będę sabotować własnego losu. Sprawię, że oboje dostaniemy idealny produkt, wymarzony, niepowtarzalny. Drzewo, które ugościło jemiołę, dobrze zna swój koniec…
~*~

Hrabianka siedziała przy stole, wspierając głowę na łokciu. Włosy koloru wina lśniły w promieniach słońca, które przedzierał się przez krystalicznie czyste szyby. Pojedyncze kosmyki opadały na jej twarz, przesłaniając oczy. W dłoni trzymała pióro, którym od niechcenia mazała po kartce papieru. Nie była w stanie skupić się na słowach nauczyciela. Literatura angielska może i była ciekawa, ale recytacja Hamleta w jego wykonaniu wlała o pomstę do nieba.

–  I z czego tu robić notatki? – pytała się w myślach.

Dobrze wiedziała, o czym traktuje dramat wybitnego pisarza. W końcu sam tytułowy bohater był jej tak bliski, że i bez lektury doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co czuł. Była świadoma tego, że w ostateczności skończy tak jak on… Nie! Skończy inaczej, lepiej. Jej śmierć nie pójdzie na marne, będzie nagrodą dla kogoś innego. Dla kogoś, kto przysiągł jej bronić, zrobić wszystko, co rozkaże, w zamian za jej duszę. Chociaż wiedziała, że nie jest to koniec jakiego pragnąłby ktokolwiek na świecie, była szczęśliwa. Dostała szansę, by spełnić marzenie i nadać swojemu końcowi sens. I jeśli demon potrafi odczuwać szczęście, to zadba o to, by właśnie to poczuł, gdy w końcu ją pożre…

– Ekhm… – Po pokoju rozniósł się dźwięk sugestywnego chrząknięcia.

– Hm?

– Pytałem, czy zdążyła panienka wszystko zanotować… – powtórzył podirytowany, starszy mężczyzna trzymający w rękach książkę.

Elizabeth spojrzała na nią i zmrużyła oczy. Do końca zostało tylko kilka stron. Nareszcie!  Jeszcze tylko kilkanaście minut i mogła pozbyć się tego człowieka, a wtedy, w końcu mogła przebrać się w coś wygodnego. Miała już serdecznie dość uciskającego gorsetu. Denerwowało ją, że nie może ubierać się w co chce, jak mężczyźni. Zawsze, kiedy chciała przyjąć nauczyciela w spodniach i koszuli, była karcona przez Sebastiana. Tego akurat mu nie rozkazała, sam ją do tego zmuszał, to znaczy: sugerował hrabiance odpowiednią garderobę. Lokaj nie mógł przecież rozkazać czegokolwiek swojej pani. Miał za to mnóstwo sposobów, by przekonać ją do swego. Chociażby: „To nie przystoi osobie twojego pokroju, panienko.”. Nienawidziła tego, ale musiała przyznać, że miał rację. Gdyby zaczęła pokazywać się publicznie ubrana jak chłopak, po mieście zaczęłyby krążyć plotki i jej pozycja w towarzystwie mogłaby drastycznie spaść. To było zwyczajnie w złym guście. Nie, żeby Elizabeth, a raczej Lizz, ewentualnie Lizzy – jak kazała się do siebie zwracać przyjaciołom – była jakąś fanką spotkań towarzyskich. Miała przecież na głowie dużo ważniejsze sprawy. Będąc jednak szlachcianką prowadzącą firmę odzieżową, musiała zawsze wyglądać nienagannie. Na dodatek, jak całkiem spora grupa ludzi, należała do szlacheckiego półświatka, a polecona przez znajomego rodziny, pomagała czasem królowej w rozwiązywaniu spraw, z reguły kryminalnych. To była ta rzecz w rodzinie Roseblack, która ciągnęła się zarówno za każdym kolejnym pokoleniem, jak  i za zaprzyjaźnionymi rodami znajomych jej rodziców. Przynajmniej tak to zapamiętała. Chociażby chłopaka z przepaską na oku, który zawsze przynosił ze sobą zabawki, a potem zabierał rodziców do innego pokoju, by po jakimś czasie wszyscy troje wychodzili z domu i zostawiali ją samą z guwernerem.  

– Tak, dziękuję – odpowiedziała szybko i wróciła do udawania, że robi dokładne notatki.

Gdy nauczyciel skończył prowadzić wykład, dziewczyna pociągnęła za złoty sznur przy oknie, przywołując tym samym lokaja. Po chwili mężczyzna wszedł do środka, uprzednio pukając.

– Słucham? – zapytał.

– Sebastian, odprowadź pana – poleciła.

Podeszła do nauczyciela, pożegnała go i starając się nie biec, by nie okazać braku szacunku, wyszła z pomieszczenia. Gdy tylko znalazła się na korytarzu, zdjęła buty, by nie było słychać stukania obcasów i pędem ruszyła do swojego pokoju, żeby zrzucić zmienić niewygodne ubranie.

                Lokaj tymczasem położył dłoń na piersi i skinął głową. Wziął do ręki torbę Lauri’ego i odprowadził go do wyjścia.

– Dziękujemy za wizytę – pożegnał gościa, pomagając mu wejść do powozu, gdy dotarli na podjazd. 

~*~

Obowiązkiem kamerdynera jest dbanie o to, by w posiadłości panował porządek. Każde pomieszczenie musi być nieskazitelnie czyste, każdy przedmiot ma swoje miejsce, którego nie powinien opuszczać. Ogród zawsze musi być zadbany, posiłek smaczny, przygotowany na czas i elegancki. Nie wystarczy, żeby był dobry, musi wyglądać jak dzieło sztuki bez najmniejszej skazy. Herbata musi być idealnie zaparzona, pościel świeża i pachnąca. Jednym słowem - wszystko MUSI być dopracowane w najmniejszych szczegółach. Nie ma tutaj mowy o jakimś przeoczeniu, nic nie może się nie zgadzać, byłoby to zniewagą dla całego rodu, dlatego Sebastian miał ciągle pełne ręce roboty. Rzadko zdarzało się, że mógł usiąść w spokoju, odpocząć lub pomyśleć. 

Mimo tego, że nie był jedynym służącym posiadłości Roseblack, w rzeczywistości wszystko robił sam. Reszta, mimo wielkiego zapału i starań, była zwyczajnie niekompetentna. Każde zadanie, jakie powierzał któremuś z nich, w rezultacie prowadziło do przysporzenia kamerdynerowi większej ilości pracy. Jedynie Tai, od czasu do czasu, zrobił, co do niego należało we właściwy sposób  był jedyną pomocą Sebastiana. Tak naprawdę lokaj nie potrzebował nikogo, w końcu był demonem i właściwie nie był w stanie zmęczyć się powierzaną mu ludzką pracą, jednak czasem każdy, nawet wysłannik piekieł, zasługiwał na chwilę wytchnienia.

       Na szczęście dzień powoli dobiegał końca. Jedynym obowiązkiem, jaki pozostał mu na dziś, było zagotowanie wieczornej herbaty i przygotowanie swojej pani do snu. Po raz pierwszy od kilku dni mógł faktycznie nic nie robić. Zupełny brak zajęcia nie był jednak jego ulubionym sposobem na relaks, przez setki lat miał na to wystarczająco dużo czasu. Teraz wybierał czynny odpoczynek, chociażby przechadzając się korytarzami posiadłości. Były na tyle długie i kręte, że spacerowanie nie powodowało większego znużenia, jeśli nie robiło się tego zbyt często, oczywiście. Lubił czasem okazać odrobinę narcyzmu, podziwiając idealny porządek, który własnoręcznie utrzymywał. Umeblowanie i szykowne dekoracje zbierane latami przez rodzinę hrabianki, tworzyły w ogromnym budynku niepowtarzalny nastrój. Znajdując się wewnątrz, czuło się kimś wyjątkowym – tak myśleli ludzie, którzy dostąpili zaszczytu przebywania w rezydencji. Kamerdyner znał doskonale każde pomieszczenie, każdy mebel. W tych szlacheckich murach czuł się niemal przytulnie. Tak, jak czuje się rodzina siedząca chłodnym wieczorem przy kominku, popijając herbatę i rozmawiając o najróżniejszych sprawach w gronie najbliższy.

      Mijając kolejne pokoje, kamerdyner oglądał drogocenne obrazy porozwieszane na ścianach. Niektóre z nich wymagały nie lada wysiłku, by móc zawisnąć w tym właśnie miejscu, były znakiem dobrego smaku i majątku rodziny.

– Zabawne… – szepnął pod nosem, mijając jedno z malowideł, przedstawiające szlachciców witających swego władcę.

Przez jego twarz przemknął delikatny uśmiech. Pamiętał jak malowano ten obraz. Był wtedy niedaleko, czając się na duszę pewnego młodego mężczyzny należącego do uczniów autora płótna.  Wspominając smak jego duszy, oblizał wargi. Wielki drewniany zegar, stojący na końcu korytarza, zabił kilka razy, oznajmiając upływ kolejnej godziny. Demon leniwie przechadzał się dalej. Wciąż miał jeszcze parę godzin spokoju.



======================

W ten sposób pojawia się druga notka. Zrobiłam korektę raczej dlatego, że jestem zbyt zmęczona, by napisać coś nowego, chociaż mam pomysł, w skrócie zapisany w zeszycie, żeby go nie stracić. Chociaż mało prawdopodobne, że zapomniałabym o tym cudownym wątku. W każdym razie, kupiłam dziś jeden z ostatnich brakujących tomów mangi. Zamierzam z nim spędzić upojną godzinę w gorącej wannie :D
Zachęcam do komentowania, naprawdę potrzebuję Waszej pomocy. Wiem, że na pewno jest tu mnóstwo błędów, których nie potrafię dostrzec. 

7 komentarzy:

  1. Podoba mi się :) Piszesz lekko. Łatwo się czyta.
    Lecę dalej czytać

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawde polubiłam tego bloga ^^ Gdyby nie lekcje i szkoła przeczytałabym więcej niż 2 rozdziały xd W weekend nadrobie :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj ponownie i wracaj do zdrowia!
    Tak, przeczytałam, że chora jesteś. Przykro mi, ale przynajmniej dzisiaj trochę pośpisz. Ja zawsze pierwszego dnia spać nie mogę - nawet już nie próbuję, bo wiem, że nie dam rady.
    Haha, postawiłaś mi wyzwanie, tak jakby. Muszę zobaczyć, czy nie pisze się "suknię" w tym wypadku po tym, jak przeczytam i skomentuję rozdział. Drugi raz widzę "suknie" a byłam przekonana, że w tym przypadku powinno to być zapisane inaczej. Czasami człowiek może zwariować.
    "Implikacjami"? Rany, faktycznie muszę się doedukować.
    Niech zgadnę - coś stanie się w ogrodzie? Muahushua...!!!
    Sebastian z tym swoim "bałaganem" mnie rozwalił. A ta Elizabeth, hahahaha, zabójczyni zawodowa! (; I nie da rady, ona zawsze będzie mi przypominała Ciela, chyba. Zachowuje się tak jak on.
    Kurde, haha, a ja myślałam, że nasz lokaj to myśli podczas robienia czegoś i od kiedy to demony potrzebują odpoczynku?
    Ale i tak ci służący są jakby dla takiej "przykrywki"... ;)
    A po wyjściu z tej wanny nie byłaś nieprzytomna? O ile w ogóle wyszłaś. Ciepła woda wiesz, co powoduje plus emocje związane z czytaniem. Oj, ryzykowna mikstura. ;)
    Nic nie stało się z ogrodem. Gah, powinni go spalić.
    Hah, nie wiem, jak mam ocenić ten rozdział. Chyba wymieniłam wszystko, co mi się podobało - do tej pory. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha! Internet twierdzi, że "suknię". Kocham cię, internecie!
      Hah, gdyby internet był mężczyzną, to myślisz, że jak by wyglądał...?
      Trzymaj się!

      Usuń
  4. Witam,
    och, Sebastian to wzór kamerdynera – idealny.... a Lizz to prawdziwa zabójczyni...
    przepraszam, że po tak długim czasie wracam, ale niestety siły wyższe, i w najbliższym czasie nie zapowiada się wcale lepiej...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniały rozdział, Sebastian to wzór kamerdynera idealnego... a Lizz to och naprawdę prawdziwa zabójczyni...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    fantastycznie, och tak z Sebastiana to wzór kamerdynera idealnego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

.