sobota, 3 października 2015

Tom 3, XVIII

Jeja, nie wiem, co napisać :P
Krótka notka dziś będzie, bo w zapasie mam już tylko 25 stron. 
Pora zacząć pisać. Mam nadzieję, że jeszcze dziś, jak sprzątnę w domu i poczekam, aż przestanie mnie boleć brzuch, uda mi się zebrać do pisania.
Jak sobie pomyślę, że ten dzień w opowiadaniu wyszedł taki długaśny, to zaczynam się martwić, że nie uda mi się książki zamknąć w 500 stronach.
Chyba jestem grafomanką... Chociaż grafomanii piszą nudne i kiepskie rzeczy... No, nieważne xD
Endżojcie rozdział i zapraszam na mój kanał na YT.


===============

– Phantomhive był jego daniem głównym. Gdyby nie on, twoi rodzice wciąż by żyli.

                – Moi rodzice… – powtórzyła, drżąc.

Grell puścił ją, pozwalając, by zszokowana osunęła się po ścianie na podłogę.

                – Kiedy go złapiemy, będziesz mogła o wszystko zapytać. A potem go zabić – dodał, zmierzając w stronę stołu.

Szlachcianka wpatrywała się nieprzytomnie w czerwony płaszcz zdobiący plecy mężczyzny. W głowie wciąż słyszała jego słowa, dudniące bolesnym echem całkowicie ją sparaliżowały. Nie mogła drgnąć, nie była w stanie się odezwać. Nienawiść i poczucie zdrady stały się silne i wyraźne jak nigdy dotąd.


Nagle otrząsnęła się z przedziwnego transu. Wstała i z pewnym siebie uśmiechem, na powrót zajęła miejsce przy stole. Ku zdziwieniu boga śmierci wyglądała tak, jakby zupełnie zapomniała o jego słowach, jakby cofnęła się w czasie i nigdy ich nie usłyszała.

                – Co się z tobą dzieje? – zapytał zdziwiony i szczerze zaciekawiony.

                – Nic – uśmiechnęła się uprzejmie. – Jutro zamierzam dowiedzieć się, kim jest ten cały Phantomhive, potem znajdę zaklęcie i kiedy już przyzwę Sebastiana, cała ta kuriozalna sytuacja dobiegnie końca. Cieszę się – odparła głosem tak szczęśliwym, że kręgosłup żniwiarza przeszył dreszcz.

                – Zwariowałaś… – skomentował, odsuwając się teatralnie.

                – Nie, to nie to… Zrozumiałam, że nie ma sensu trzymać się przeszłości. Zrobiłam to raz, zrobię i drugi. Teraz liczy się tylko przyszłość. To, co powiedziałeś… – zawahała się, spoglądając na dłonie.

Przez chwilę w ich miejscu dostrzegła małe, podrapane i zakrwawione rączki dziecka, które spoglądając na nie w ten sam sposób, porzuciło dawne życie.

                – Nie boli mnie. Nienawiść, smutek, złość, rozpacz. Ja… Pragnę tylko siły, by się zemścić i dać szczęście bliskim. Reszta nie ma znaczenia – wytłumaczyła wylewnie, nie czując ani krzty krępacji przed obliczem samobójcy skazanego na wieczną tułaczkę.

Szok, jaki wywołały w niej słowa boga śmierci był impulsem, którego potrzebowała, by wrócić na właściwy tor. Nie miało już znaczenia, ani kim był, ani jaka łączyła ich relacja. Swoim zagraniem, świadomie, bądź też nie, pomógł jej uporać się z czymś, czego nie potrafiła okiełznać przez pół roku.

                – Dziękuję Sutcliff – powiedziała, posyłając mu kolejny uśmiech.

                – Do usług – odpowiedział, odwzajemniając radosny grymas, utwierdzając dziewczynę w przekonaniu, że był świadom konsekwencji wyznania.

                Grell wiedział, że swoim czynem może zniszczyć dziewczynę do końca lub pomóc jej stanąć na nogi. Właściwie, cokolwiek by się stało, był przygotowany. Bez niej również dorwaliby i unicestwili złodzieja dusz. Byłoby trudniej, ale to wciąż było wykonalne. Z drugiej strony, jej zachowanie było uciążliwe. Dla dobra swojej sprawy potrzebował, by wreszcie doszła do siebie i mogła w całości wykorzystać drzemiący w niej potencjał. Dlatego zdecydował się odkryć przed nią to, co prawdopodobnie nigdy nie ujrzałoby światła dziennego, całkowicie tłumiąc w sobie szczerą chęć pomocy irytującej nastolatce, która z jakiegoś powodu wzbudziła w nim sympatię.

Po krótkiej chwili milczenia do jadalni wszedł roześmiany chłopiec. Promienny wyraz jego twarzy zdawał się posiadać siłę, by rozwiać nawet najczarniejsze chmury. Kiedy Lizz przyglądała się kroczącemu żwawo w jej stronę, młodziutkiemu kuzynowi, pomyślała, że może powinna wyjść z nim na dwór, by jego pozytywne nastawienie odegnało kłębiące się nad posiadłością, ciężkie chmury. Niestety, podążający za chłopcem kamerdyner nie byłby skory wykorzystać małego pana do czegoś tak pozytywnego. Anielska pijawka pragnęła jedynie zemsty, bezczelnie wykorzystując dziecko.

                – Ciekawe, jak mu to potem wytłumaczysz. Anioł stróż, dobre sobie. – Dziewczyna przeczesała dłonią włosy i odwróciła wzrok od kamerdynera.

Mężczyzna pomógł Timmiemu usiąść do stołu i pokłoniwszy się, poszedł do kuchni, by przynieść posiłek.

                – Ten pan znowu z nami je – zauważył blondyn, przypatrując się uważnie ostrym zębom żniwiarza.

                – Masz rację – odparła Lizz, delikatnie przymykając oczy. – Ten pan jest strasznie źle wychowany i nie wie, że nie można wpraszać się tak do innych. – Złośliwy uśmiech na jej twarzy Grell skomentował jedynie prychnięciem.

Chłopiec spoważniał i wbił wzrok w czoło mężczyzny, jakby próbował znaleźć w nim odpowiedź na niezwykle ważne pytanie. Po chwili ruszył się gwałtownie i uderzywszy dłonią w blat, zakomunikował dumnie:

                – Ten pan jest tutaj dlatego, że cię lubi i się martwi, Lizzy.

Nastolatka wybuchła szczerym śmiechem. Czegoś tak absurdalnego nie słyszała od dawna. Niewinność kuzyna niesamowicie ją rozczulała. Gdyby wiedział… Gdyby tylko miał pojęcie, z kim siedzi przy stole, pewnie uciekłby z krzykiem, a potem śmiał się ze swojej głupoty. Bóg śmierci niejednokrotnie powtarzał, że nie czuje nic do ludzi. Może za sprawą tego, co spotkało go przed śmiercią, a może po prostu był to wymóg zawodowy, jednak pewne było, że Grell się o nią nie martwi.

                – Nonsens – oburzył się czerwonowłosy, zaplótł ręce na piersi i teatralnie odwrócił się od dwójki, nieprzeciętnie radosnych, zważywszy na sytuację, szlachciców.

Gdyby ich nie znał, w tej chwili nawet nie przeszłoby mu przez myśl, że obojga spotkały tragedie w życiu. Gdyby wiedzieli, kiedy i w jakich okolicznościach skończy się ich życie, czy wciąż śmialiby się w taki sam sposób?

                – Elizabeth Roseblack, twoje dni są policzone już od bardzo dawna. Jak długo jeszcze zamierzasz oszukiwać przeznaczenie? A ty, chłopcze, nawet nie zdajesz sobie sprawy, co się wokół ciebie dzieje. Jak zareagujesz na to, co szykuje dla ciebie los?

Może jednak się martwił. Może także lubił zarówno dziewczynę, jak i irytującego dzieciaka. Bo cóż innego mogło go powstrzymać przed wyjawieniem Timmiemu czynów jego ukochanej siostry? Co nie pozwalało mu powiedzieć tej dwójce, jaka tragiczna śmierć ich czeka? Nie współczuł im, w końcu setki lat pracy nauczyły go, że żadna śmierć nie jest spokojna, każdej towarzyszy strach i rozpaczliwa walka. Nie chodziło także o zasady, w końcu te złamał już tyle razy, że nawet Willian T. Spears zapewne miał problemy zliczyć wszystkie występki Sutcliffa. A może zwyczajnie wolał być obserwatorem niezaburzonego toku wydarzeń, by jako naoczny świadek oglądać jeden z najlepszych dramatów, o jakich przyszło mu słyszeć ostatnimi czasy?

                Rozważania żniwiarza przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Arthur wprowadził do jadalni wózek wypełniony po same brzegi naczyniami. Wszyscy, nawet Elizabeth, nie mogli doczekać się posiłku, chociaż każdy miał ku temu zupełnie inny powód. Dla chłopca posiłek był jedynie przeszkodą na drodze do zabawy, dla Grella – sposobem, by zabawić się, irytując Lizz, a dla niej… Dla niej czas, który musiała spędzić w towarzystwie kłamliwej bestii, gorszej od czerwonowłosego, a nawet od znienawidzonego demona, do którego wciąż należało jej serce, był katorgą. Konieczną torturą na drodze do spokojnego prowadzenia poszukiwań. Chociaż ostatnia niosąca ze sobą nadzieję księga miała przybyć dopiero po jutrze, dziewczyna niezwłocznie zamierzała dowiedzieć się czegoś o Phantomhive’ie.

                – Na obiad przygotowany został… – rozpoczął Arthur, jednak Lizz przerwała mu, unosząc dłoń.

                – Daruj sobie, wszyscy widzą, co mają na talerzach – burknęła i życząc towarzyszom smacznego posiłku, niechętnie chwyciła widelec.

Nie miała ochoty jeść obiadu przygotowanego przez kamerdynera chłopca, dlatego skubała jedynie przystawki, które nosiły na sobie wyraźne wskazówki świadczące o tym, że przygotowywał je Thomas i Tai. Nie trudno było poznać nierówno pociętą marchewkę, krzywe róże z cebuli i im podobne. Fioletowowłosa była niezwykle wdzięczna swoim niedokształconym służącym, że są właśnie tacy. Gdyby nie to, musiałaby się gęsto tłumaczyć przed kuzynem, by przypadkiem nie zaszczepić w nim kolejnych, złych zachowań, które zwróciłyby uwagę jego opiekunki.

                – Skończyłem! Było pyszne! –powiadomił głośno chłopiec, odkładając widelec.

Arthur podszedł do niego i lekko się pochylając, spojrzał karcąco w jego oczy. Ten, zmieszał się lekko i na moment spuścił głowę.

                – Przepraszam. Dziękuję za posiłek! – krzyknął ponownie, ani trochę nie tracąc entuzjazmu.

                – Paniczu, proszę teraz, żebyś udał się do swojego pokoju i odpoczął – poprosił uprzejmie kamerdyner, odsuwając chłopcu krzesło.

Mały westchnął i skinąwszy głową, podbiegł do Elizabeth i objął ją w pasie.

                – Dziękuję Lizzy. Kocham cię.

                – Ja też ciebie kocham, mały. Odpocznij, później w coś pogramy – odparła łagodnie, głaszcząc dziecko po głowie.

                – Paniczu… – ponaglał anioł.

Timmy niechętnie odsunął się od siostry i chwyciwszy dłoń lokaja, ociągając się niezwykle teatralnie, opuścił jadalnie, po raz kolejny zostawiając Elizabeth i Grela sam na sam.

                – Jak smakował panience obiad? – zapytał kąśliwie, kiedy tylko służący zamknął za sobą drzwi.

                – Na pewno nie tak, ja tobie – odparła, z niesmakiem przyglądając się pustym talerzom, które zasłaniały jej usta rozmówcy.

                – Nie bądź taka drętwa, anioł cię nie otruje. W końcu jesteś mu potrzebna. – Żniwiarz odsunął krzesło i zaczął się na nim bujać.

                – Tak samo, jak ty mnie nie zabijesz, Sutcliff, w końcu tobie też jestem potrzebna – rzekła, podnosząc się. – Doprawdy, co wy byście beze mnie zrobili – dodała, odchodząc.

Nie zamierzała znów wdawać się w dyskusję z istotą, która nie miała w planach wyjaśnienia, o czym mówiła. Nie miała już dzisiaj ochoty na taką grę. Poszła do biblioteki, by wśród ksiąg znaleźć jakieś informacje na temat rodu Phantomhive. Nie miała cierpliwości, by wytrwać do jutra, chciała poznać prawdę możliwie najszybciej, a kiedy stanie oko w oko z demonem, który odebrał jej jedyną stabilność, jaką posiadała w życiu, wypyta go dokładnie, torturując za każdym razem, gdy chociaż jedno jego słowo nie będzie zgodne z prawdą.

                Kiedy, przeszukując kolejne regały w poszukiwaniu ksiąg, Elizabeth natrafiła na czarną różę niedbale rzuconą na jedną z wersji Biblii, przystanęła na chwilę i chwyciwszy kwiat w dłoń, delektowała się jego przyjemnym, tajemniczym zapachem, niezwykle znajomym zapachem.

                – Pachnie jak ty… – szepnęła do siebie i upuściła roślinę na ziemie, patrząc, jak delikatne płatki tracą swoją sprężystość i elegancki kształt, zderzając się z podłogą.

Kwiat, tak niezwykle delikatny, niczym ona, jak mawiał Sebastian. Płatki różny, piękne i trwałe, a jednak tak łatwo je zniszczyć. Co robiła tutaj ta mroczna roślina? Kto ją tu zostawił? Skąd wiedział, jak wiele dla niej znaczy? To wszystko nie miało znaczenia.

Hrabianka podeszła do okrągłego stołu i podniosła leżący na nim stos książek, po czym opuściła bibliotekę i ruszyła do swojej sypialni. Odkąd zniknął Sebastian, nikt nie pouczał jej, gdzie powinna wykonywać konkretne czynności, dlatego korzystając ze swojego prawa do wolności, zamierzała prowadzić dochodzenie w sprawie nieznajomego w łóżku.

~*~

                Przeglądając kolejne, opasłe tomu, Elizabeth nawet nie zorientowała się, kiedy zasnute chmurami niebo sczerniało, tworząc nieprzyjemną, dobrze jej znaną atmosferę. Charakterystyczna żółta poświata spowiła wnętrze sypialni hrabianki, wzbudzając w jej sercu pierwotny niepokój, którego nie potrafiła pozbyć się od wielu lat. I chociaż dobrze zdawała sobie sprawę, jak irracjonalny wydawał się ten lęk w obliczu wszystkich przerażających rzeczy, których doświadczała na co dzień, nie potrafiła przeciwstawić się bezwarunkowemu odruchowi.

Kiedy niebo przeciął snop białego światła, dziewczyna zakryła dłonią usta, tłumiąc żałosny krzyk dziecięcej słabości. Po dwóch kolejnych, nawet nie próbowała podjąć walki z czającą się w niej, kruchą istotą,. Wstała i na czworakach wśliznęła się pod biurko, chowając się pod kocem. Przez chwilę czuła ulgę. Zamknęła oczy i wyobrażała sobie, że demon jest tuż obok niej. Że wszystko, co wydarzyło się przez ostatnie pół roku nie miało miejsca, że jej nie okłamał, że wciąż był oddanym sługą, że wieżowiec jej siły dalej mógł piąć się w górę ustawiony na solidnych fundamentach jego wsparcia, że…

                – Aaa! – Do jej uszu dotarł piskliwy krzyk jasnowłosego dziecka.

Przypomniała sobie, że i on boi się burzy. Zjawiska pogodowego, którego człowiek nie był w stanie powstrzymać, ani okiełznać. Z trudem zmusiła się, by drżąc targana przerażeniem, wydostać się z sypialni i pobiec wprost do pokoju kuzyna. Impulsywnie pchnęła drzwi i wpadła do środka, krzycząc, że wszystko będzie dobrze. Chciała go objąć, chciała pokazać mu, jak radzić sobie ze strachem, jak oszukiwać umysł. Jednak nie była potrzebna. Widok malujący się przed jej oczami sprawił, że buzujący w niej lęk i złość przerodziły się w uczucie tak ciężkie i przytłaczające, że niemal czuła jak ją pożera. Stała skamieniała i przyglądała się, jak smukłe dłonie zakłamanego anioła głaszczą chłopca, dając mi niezbędne pocieszenie. Jak jego silne ramiona stają się jego ostoją. W tym obrazku dostrzegła siebie w objęciach Sebastiana. Zobaczyła, jak kuriozalnie musiała wyglądać, kryjąc się pod stołem ze strachu przed zwykłą burzą. Smutek chwycił za jej serce, sprawiając, że spotęgowany echem umysłu, dźwięk kolejnego grzmotu powalił ją na kolana.

Timmy spojrzał nerwowo w jej stronę czerwonymi od płaczu oczami i czym prędzej podbiegł do siostry, obejmując ją w dokładnie taki sam sposób, w jaki zrobił jego lokaj.

                ­– Nie bój się Lizzy, to tylko burza. Wszystko będzie dobrze –powiedział, głaszcząc dziewczynę po plecach.

Hrabianka objęła go i mocno przytuliła do piersi, odnajdując niezwykłe ukojenie. Jego bezwarunkowa miłość była promieniem światła w ciemności, która ją otaczała. Jednym z dwóch promieni, jakie pozostały jej w życiu. 

4 komentarze:

  1. Okrutna Nami, bardzo dręczy czytelników ^^

    Uważam,że specjalnie nas zniechęcasz do postaci Arthura, a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Po Sebastianie ciśniemy, bo rzekomo zdradził, chociaż coraz bardziej jestem mniej pewna tej wersji, im dalej czytam tą księgę, a po bogach śmierci, ponieważ są dziwakami. Jednak są na pewien sposób uczciwi, bo od razu wiemy, czego możemy się po nich spodziewać. Cytując (moja ulubioną postać zresztą ^^) :"Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość. Bo uczciwi są nieprzewidywalni… Zawsze mogą zrobić coś niewiarygodnie… głupiego."
    Przeczuwam, że ta cała historia do tego zmiesza, a Arthur okaże się największą.. khy, khy... szują. W moim prywatnym rankingu nawet Enepsi z nim wygrywa ( a propos, mam nadzieję, że właśnie ta dwójka stoczy ze sobą pojedynek w ostatecznym starciu. Nami, prooooszę <3 )

    Torturujesz moje biedne serduszko uczuciami Lizzy. Czytając, czuję to, co ona. Gdy nie widzę Sebcia, moje oczy płaczą, a gdy upadła na koniec ( tam, w pokoju Timmiego przy uderzeniu) to czułam ten ból na własnych kolanach. Nami, nie dręcz mnie tak bardzo T.T Chociaż bardzo, baaardzo jej współczuję. Obecnie jest chyba na tym etapie, w którym jest świadoma, ze go kocha, i że chce się zemścić, ale za nic nie potrafi go wyrzucić z pamięci, bo serce przecież wiadomo, że nie sługa. No i w połowie jest zajęte przez jej nienawiść do niego. Jak ja bym chciała ją tak po prostu przytulić i wypłakać się z nią <3

    I znowu czarna róża? >.< To chyba przez moje poprzednie przyczepienie się do tego tematu >.< Tym razem nie odpuszczę: TO MUSI BYĆ OSTATNI BRAKUJĄCY ELEMENT ZAKLĘCIA ELIZABETH.

    Och, ta nienawiść caps lockiem ^^ a ona pierwszą zignorowała, a drugą upuściła. Jak tak można?! Przecież ta róża pachniała jak Sebastian, a jej brakuje elementu, by go przywołać... Przecież węch jest najstarszą, u ludzi zepchniętą na margines ewolucyjny umiejętnością, zmysłem, który stanowi rzekomą podstawę wyboru naszej drugiej połówki!
    Przecież to takie oczywiste ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, Twoje rozkminy jak zwykle wywołują uśmiech na moim krzywym ryju <3 Na dodatek dziś taka komentarzowa cisza, ale się w sumie nie dziwię xD.
      Do rzeczy. Spoilerów nie będzie, prośby przyjęłam i zobaczę, może coś z nich przemycę do fabuły? :P To zależy, co będzie chciała zrobić Lizz. Tez czasem mam ochotę ją przytulić, bo jej takie piekło zgotowałam, że OeMGie, biedna <3
      No, ale to Lizzy, ona jest silna, jakoś sobie poradzi. O, właśnie przyszedł mi do głowy genialny pomysł na zakończenie tego tomu. Chyba, muszę to jeszcze przemyśleć xD
      Dobra, idę myśleć. Pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Uwielbiam tą nutkę szaleństa Lizzy. Sprawia, że przestaję ją widzieć jak wkurzającą małolatę xDD (Wybacz, nawet ją lubię, ale ma swoje momenty :P)
    A ten Arthur... podejrzany typek. I to bardzo. Ale zobaczymy.
    Chcę nexta. już. Proszę? :<

    Ściskam mocno i do napisania ;)
    Duużo weny, humorku i powodzenia na japońskim <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem i wybaczam. Wiem, że ona ma swoje skrzywienia, ale no... Nie mogła być idealna, nienawidzę marysuizmu.
      Następna notka będzie w środę:P Właśnie odpisuję Ci z mojego nowego notebooko-tableta, więc od jutra będę sobie pisać na leżąco i mam nadzieję, że powstanie dużo stron, skoro w końcu mogę pisać, leżąc i mieć w dupie ładowanie, przegrzewanie itp. Jaram się jak suche pole xD
      I czekam z niecierpliwością na nexa u Ciebie! Oby jak najszybciej :D

      Usuń

.