sobota, 23 stycznia 2016

Tom 3, L

Pięćdziesiąt rozdziałów tego tomu! :O
Ej, jestem w szoku. Wiem, że w porównaniu z poprzednimi tomami, te rozdziały są krótsze, ale i tak ta liczba jest... WoW *.* 
Nie, żebym chciała tutaj popadać w jakiś samozachwyt, ale jestem z siebie cholernie (żeby nie użyć nawet mocniejszego słowa) dumna, że napisałam już łącznie te 700-800 (wciąż muszę dokładnie przeliczyć) stron. Wcześniej udało mi się napisać najwięcej trzydzieści i potem już nawet nie pamiętałam, o co chodziło na początku. Więc: brawo ja. Największa sklerotyczka w mieście pamięta fabułę swojego długaśnego opka. Jest co świętować! 

No, to ja idę opijać Lady Grey'em Twinningsa, a Wam życzę miłej lektury :*

==================

Sebastian starł z twarzy krwawy zaciek. Powoli zaczynał mieć tego dosyć. Który to już raz? Chyba nawet przestał liczyć. Chociaż nie, czterdziesty drugi. Demoniczna pamięć nie zawodziła, w jego podświadomości zapisywały się najdrobniejsze szczegóły, nawet gdy on sam dawno porzucił bezsensowne odliczanie. Zaczął się zastanawiać, czy to kiedykolwiek dobiegnie końca. Ile razy jeszcze będzie musiał sprzątać ten zbędnie powstały bałagan, zanim uda mu się zapanować nad jej dzikim temperamentem? A przecież mówił – nie zapominaj się, ale ona po raz kolejny zbagatelizowała ostrzeżenie. Albo zwyczajnie była słaba. Może gdyby wiedziała, jakie są konsekwencje jej kapitulacji, zmieniłaby zdanie? Może powinien to zwyczajnie powiedzieć? Tak na pewno byłoby łatwiej, ale coś go powstrzymywało. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale zwyczajnie nie chciał, by kiedykolwiek poznała kolejną, straszną prawdę.

                Spojrzał na wirującą w szale dziewczynę. Miała zaledwie trzynaście lat, a mimo to, jej tańca śmierci pozazdrościłby nie jeden demon. Nawet on był nieco zazdrosny o perfekcję, z jaką trafiała w czułe punkty swoich ofiar. Ta niczym nie zachwiana pewność siebie i zdecydowanie, doskonałe wyliczenia i mistrzowskie opanowanie fechtunku – nie wiedział, jak to możliwe, by ta natura była jedynie alter ego, które na co dzień uśpione było w ciele jego młodziutkiej pani.
                – Myślę, że już wystarczy. – Spróbował po raz kolejny, nie ukrywając rezygnacji.
Poprzednie dwa razy rzuciła się na niego, a jeszcze wcześniej zupełnie zignorowała słowa demona, jakby w ogóle do niej nie docierały. Jednak ofiar było już zbyt wiele. Kamerdyner spojrzał przelotnie na polanę. Cała skąpana we krwi trupów, którymi usłana była wąska, wydeptana w trawie ścieżka. Zabawne, wyglądało na to, że specjalnie zostawiała ich na samym środku przejścia, jakby chciała, by ktoś ją znalazł. Zobaczył i docenił dzieło, pozazdrościł zabójczego kunsztu.
                – Ile razy będę musiała stłuc ci mordę, zanim nauczysz się, że nie masz prawa odzywać się bez pytania?! – warknęła wzburzona dziewczyna, odwracając się przez ramię.
Nawet nie zawracała sobie głowy na tyle, by zaprzestać patroszenia jamy brzusznej biedaka, który jakimś cudem wciąż żył, choć jego wnętrzności powoli opuszczały skórzaną, siną od obić powłokę ciała.
                – Jako panienki kamerdyner, sugerowałbym…
                – Jak mojemu psu, sugeruję ci, żebyś zachował swoje sugestie dla siebie. Nie widzisz, że jestem zajęta?
Demon westchnął ciężko i usiadł na trawie, wyciągając przed siebie nogi. Nie widział sensu dalszego przemawiania jej do rozumu. Nic w ten sposób nie osiągnie. Jeśli naprawdę chciała wymordować wszystkich na swojej drodze, dać się złapać i spędzić resztę życia w więzieniu, nieświadoma, czemu właściwie się tam znalazła – to jej sprawa. Zrobił wszystko, co mógł, lecz ona i tak odmawiała skorzystania z pomocy.
                Wyciągnął kieszonkowy zegarek na łańcuszku i wciskając guzik, otwierając jego wieko. Dziewczyna szalała już od ponad godziny. Biorąc pod uwagę, że nie jadła nic od półtorej doby, a także to, że była wykończona, nim straciła nad sobą panowanie, i tak w przeciągu najbliższego kwadransa powinna stracić przytomność. Z czasem demon nauczył się obliczać długość trwania jej szału. Wiedział również, że w promieniu co najmniej trzech kilometrów nie było już żywego ducha, więc kiedy skończy pastwić się nad biedakiem trzymanym w szponach, znów będzie chciała zabić jego. A wtedy ukróci jej samowolkę.
                – Panienko, gdybyś tylko wiedziała… – mruknął niemal melancholijnie i schował srebrny zegarek z powrotem do wewnętrznej kieszeni kamizelki.
                Dziewczyna śmiała się opętańczo, garściami wyrywając z jamy brzusznej mężczyzny wszelkie śliskie od krwi flaki, które tylko udało jej się chwycić. Jej oczy błyszczały, odbijając od siebie czerwień posoki ofiary, a dłonie drżały z podniecenia. Uwielbiała się nad nimi pastwić. Kochała, kiedy błagają o litość, gdy jęczą z bólu, a potem cichną, nie mając siły na nic więcej, niż rozpaczliwe błądzenie wzrokiem po jej twarzy w poszukiwaniu litości.
                – Wy nie mieliście litości dla mnie – zaśmiała się przeraźliwie, po raz kolejny napotkawszy spojrzenie mężczyzny.
Ten wydał z siebie ostatnie tchnienie, czym momentalnie stracił dla nastolatki atrakcyjność. Rzuciła zwłoki na ziemie i przetarła usta rozdartym rękawek sukni. Sebastian patrzył na nią, prosząc w duchu, by znów tego nie robiła, ale jak każda kolejna jego prośba, ta również została całkowicie zignorowana. Lizz klęknęła przy zwłokach i pochyliwszy się nad nimi, zaczęła wyjadać pozostałe w jamie brzusznej resztki.
                – Nic dziwnego, że potem wymiotujesz, panienko… – pomyślał zniesmaczony demon.
Uwielbiał smak krwi, w szczególności jej krwi, lecz spożywanie ludzkiego ciała uważał za zbyt nieeleganckie i zwierzęce, by móc chociażby patrzeć na to przez dłuższy czas. Fascynowało go jednak, jak wielki wpływ na psychikę dziecka mogły mieć traumatyczne przeżycia. Na co dzień Elizabeth nie była nawet w stanie przebywać w pobliżu surowego mięsa, czując mdłości, kiedy tylko do jej nozdrzy docierał specyficzny zapach, lecz w tym stanie… W tym stanie potrafiłaby zjeść mężczyznę w całości, gdyby nie skurczony żołądek, karmiąc swoją mroczną naturę, która z każdym kęsem coraz bardziej rosła w siłę. To wszystko wydawało się zupełnie tracić sens. Podczas gdy ta nieokiełznana istota stawała się potężniejsza, hrabianka od dwóch miesięcy nie zrobiła żadnych postępów. W tym tempie nie było wykluczone, że to, czym Sebastian skrycie gardził, zarazem równie skrycie podziwiając, na stałe przejmie nad nią kontrolę – a tak zepsutej duszy nie zamierzał konsumować.
                – Dość tej zabawy – rzekł stanowczo, z nagła zrywając się z ziemi.
Nim nastolatka zdążyła zareagować, chwycił ją za kark i odepchnął od trupa, po czym podpalił go, by bezwzględnie pozbawić czerwonowłosą posiłku. Rozwścieczona hrabianka rzuciła się na kamerdynera, lecz on z łatwością ją obezwładnił, odwracając tyłem do siebie i blokując ręką jej głowę. Nie czekał długo. Po chwili szarpiąca się, upiorna karykatura demona zawisła na nim bezwładnie, wypuszczając z dłoni nóż. Sebastian położył swoją panią na ziemi i podniósł ostrze, którym po chwili rozciął skrawki materiału luźno okalające ciało dziewczyny. Ściągnął z siebie frak i otulił nim zmarznięte, drżące dziecko, po czym chwycił je w ramiona i pognał w stronę posiadłości, paląc za sobą polanę, by nikt, kto odkryje pozostałości masakry, nie był w stanie zorientować się jak nieludzkiego aktu dopuściła się młoda Roseblack.
                – Obiecuję ci, panienko, że to już ostatni raz – szepnął czule do jej ucha, w świetle zachodzącego słońca wbiegając do lasu.
~*~
                – Mówiłem, że powinniśmy się wyspać. Jak zwykle nikt z was mnie nie słuchał i teraz proszę – mamrotał pod nosem niezadowolony Gilbert, nerwowo kopiąc nogą kapsel od piwa.
Stał przed powozem i co chwila posyłał przyjacielowi mrożące krew w żyłach spojrzenie. Powoli zaczynało zmierzchać, a oni wciąż musieli przeprowadzić cztery kolejne wywiady. Jednak Jem uparł się, że nie zostawią nieprzytomnej Elizabeth w powozie. To byłoby nierozsądne. Dziewczyna zemdlała z wycieńczenia, a potem wydzierała się przez sen, bełkocząc coś o pożeraniu ludzkiego ciała, o nienawiści do Sebastiana i o zemście. Miała lekką gorączkę, dlatego żaden z chłopaków nie wziął jej słów na poważnie. Wiedzieli, że musiała zwyczajnie odpocząć, lecz Gil upierał się, by nie porzucać pracy tylko z tego powodu. Jeździli więc od domu do domu, we dwójkę pracując również za nieprzytomną nastolatkę. Powinni skończyć godzinę temu, ale mimo usilnych starań, procesu zwyczajnie nie dało się przyspieszyć. Teraz stali pod komisariatem, dyskutując zażarcie na temat oddania ostatnich przesłuchań i powrotu do domu. Brunet jednak za nic w świecie nie chciał odpuścić, chociaż Jamie twardo próbował przemówić mu do rozsądku.
                – Dobra. Idź tam ­– powiedział w końcu blondyn, poddając się i wskazał dłonią punkt na mapie – mieszkanie, w którym mieli przesłuchać dwie dziewczyny. – Przesłuchasz je obie na raz, a potem tu wrócisz, resztę oddaję Yardowi. Musimy wracać – bąknął i wręczył przyjacielowi dwie kopie ankiety, po czym popchnął go na rozpęd.
Gilbert nie był do końca zadowolony z takiego obrotu spraw, nie sądził jednak, że uda mu się ugrać coś więcej, dlatego narzekając pod nosem, po raz kolejny, na to, że nikt go nie słucha, zniknął w jednej z ciemnych uliczek.
                James powiódł wzrokiem po jednym z kwestionariuszy, który szczególnie rzucił mu się w oczy.
                – Czy kiedykolwiek myślała pani o mężczyźnie lub kobiecie związanej przysięgą małżeńską w kontekście aktu seksualnego – przeczytał na głos i zażenowany pokręcił głową.
Pytania brzmiało co najmniej idiotycznie, a każde kolejne zdawało się jeszcze głupsze, a już na pewno nie nadawało się do zadawania przez mężczyznę.
                – Czy kiedykolwiek odbyła pani stosunek z mężczyzną lub kobietą związaną przysięgą małżeńską… – czytał dalej. – Dobrze, że chociaż część tych pytań nie brzmi tak, jakbyśmy byli jakimiś zboczeńcami – komentował na głos, próbując się pocieszyć.
Czasem już tak miał, że kiedy coś wprawiało go w wyjątkowy dyskomfort, opowiadał o tym samemu sobie na głos, by słysząc to, załagodzić nieco siłę, z jaką uderzy w niego zażenowanie, kiedy ktoś inny rozpocznie niewygodny temat. Nie było to może najdoskonalsze wyjście, ale na pewno tańsze niż terapeuta, bo darmowe. No i przyzwyczaił się już.
                Schował formularz do teczki i wszedł do wnętrza powozu. Leżąca na siedzeniach Elizabeth właśnie odzyskiwała przytomność, bełkocząc coś jeszcze niewyraźnie, namiętnie rozcierając zaspane oczy.
                – Wyspałaś się? – zapytał radośnie blondyn.
                – Jamie! – krzyknęła, jakby widziała go po raz pierwszy od dekady. – Co się stało?! Skończyliśmy przesłuchania? Ustaliliśmy grupę ryzyka? Gdzie my w ogóle jesteśmy? – obrzuciła go pytaniami, nerwowo rozglądając się po przytulnym wnętrzu karocy oświetlanym olejną lampą stojącą na siedzeniu naprzeciwko niej.
                – Gilbert właśnie przeprowadza ostatni wywiad. O grupie ryzyka powiadomi nas komisarz. Za chwilę będzie wracać – wyjaśnił chłopak i, dosiadłszy się do lampy, ściągnął wiszący na ramieniu plecak, by z jego wnętrza wyciągnąć butelkę wody.
Podał ją szlachciance, a ta niemal od razu wypiła duszkiem całą zawartość.
                – Jesteś odwodniona i zmęczona. Kiedy ostatnio coś jadłaś?
Nastolatka skrzywiła się, odgarniając z twarzy opadające kosmyki lśniących wrzosowym odcieniem fioletu włosów. Nienawidziła tego pytania. Miała ochotę zabić przyjaciela wzrokiem, lecz ograniczyła się do rzucenia w niego butelką.
                – Wczoraj na obiedzie – burknęła odwracając wzrok.
                – Ale ty wtedy prawie nic nie zjadłaś! – krzyknął przerażony James.
Uświadomił sobie, że Elizabeth od ponad dwóch dób nie jadła praktycznie nic, na dodatek ledwie spała. Dziwił się, że w ogóle była w stanie funkcjonować przez tak długi czas bez żadnych objawów zmęczenia. Wyjaśnienie tego zjawiska nasunęło się samo już po chwili.
                – Ty w ogóle niewiele jadasz, prawda? Ile dni potrafisz żyć w ten sposób? – zapytał zmartwiony, miętoląc w dłoniach rękawy koszuli.
                – Tyle, ile trzeba – odparła zdawkowo.
Nie miała ochoty dzielić się z nim szczegółami swojej diety. Doskonale wiedziała, jak zareaguje – tak samo jak każdy. Złość, obwinianie, moralitety, zmartwienie, prośby, a w końcu rezygnacja. Przerabiała to już nie raz i wcale nie chciała przechodzić przez to po raz kolejny.
                Zaciskając w złości zęby, przypadkowo przygryzła język. Metaliczny smak krwi wypełnił jej usta, a wraz z nim przybył przerażający obraz snu, który nawiedził ją podczas drzemki w wozie. Przerażona zaczęła rozglądać się po wnętrzu karocy, płochliwie podciągając nogi do piersi i obejmując je rękami.
                – Niemożliwe, niemożliwe, nie zrobiłam tego, niemożliwe… – powtarzała bełkotliwie.
James wstał zdenerwowany i podszedł do niej, próbując dowiedzieć się, co tak nagle wprawiło ją w stan takiego przerażenia, jednak dziewczyna była zupełnie nieobecna. Kiwała się w tę i z powrotem, powtarzając w kółko te same słowa, póki dotyk przyjaciela nie wyrwał jej z transu. Odepchnęła nerwowo dłoń Jamiego i wbiła w niego wzrok. Spojrzenie Elizabeth wydało mu się niezwykle dzikie, jakby była przerażonym zwierzęciem, atakującym we własnej obronie.
                – Spokojnie, to tylko ja, Jamie. Jesteś w powozie, w Londynie, nic ci nie grozi – poinformował ją, pamiętając nauki jednego ze starców na promie, którym kilka lat temu płynęli wraz z Gilbertem.
Po pierwsze: nie nawiązywać kontaktu fizycznego, jeśli osoba wyraźnie źle na to reaguje. Po drugie: powiedzieć jej gdzie się znajduje. Po trzecie: czekać i być. Nie był w prawdzie pewien, jak bardzo zasady te były zgodne z medycznymi naukami specjalistów, jednak w tej chwili nie był w stanie zaoferować niczego więcej.
                – Wiem, wiem gdzie jestem. Przepraszam, chyba jeszcze się nie wybudziłam – wyjaśniła pospiesznie hrabianka, powoli odzyskując nad sobą kontrolę.
Choć wewnątrz trzęsła się jak osika trącana porywistym wiatrem, na zewnątrz nie mogła okazywać słabości. Jamie by tego nie zrozumiał. Próbowałby wyciągnąć z niej jakieś szczegóły, żeby pomóc. Mógł jedynie domyślić się czegoś, co byłoby dla niej niewygodne, bo przecież nie było szansy, by jej pomógł. Była tylko jednak osoba, która chociaż odrobinę zdołałaby ukoić ból i uciszyć strach ogarniający jej umysł i ciało. Ale ta osoba była teraz zbyt daleko. Siedziała zamknięta w lochu posiadłości i nawet gdyby ją zawołała, enochiańska pieczęć uniemożliwiała jej uwolnienie się. Sebastian – zdradziecki demon, wierny kamerdyner, jej ostoja, pocieszyciel, a zarazem obiekt nienawiści – tylko z nim mogła o tym porozmawiać. Zapragnęła jak najszybciej wrócić do domu i się z nim spotkać. Dowiedzieć się, ilu zabiła wtedy ludzi, jaki miała powód i co wydarzyło się naprawdę. Musiała spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy, łudząc się, że w jakiś sposób pomoże jej to w pogodzeniu się z okrutną prawdą, której starał się jej oszczędzić. 

10 komentarzy:

  1. Rozdartym rękawem - wkradła się literówka.
    Brutalna Lizz - może się przyzwyczaję. Przypomniała mi się tylko starożytna praktyka polegająca na zjadaniu ( wydaje mi się, że serca) przeciwnika, aby zdobyć jego siłę i mądrość. Też uważam, że jedzenie flaków jest nieestetyczne. Zastanowiłabym się jedynie, dlaczego Sebastian tak pobłaża tej naturze. Skłaniałabym się do zdania, że jest to mu do czegoś potrzebne, bo przecież on nie jest bezinteresowny! Wszystko, co planuje ma swój cel. Na swoją obronę mam tylko domysły i zdanie, że to już ostatni raz, nasuwające mi spostrzeżenie, że to brzmi tak, jakby mógł być w stanie temu zapobiec.
    W dodatku mam niejasne przeczucie, że Lizz ma więcej wspólnego z kolekcjonerem, niż nam się wydaje.
    I dlaczego te sny dopiero teraz do niej wracają? Sama obstawiałabym, że miała bardzo silną blokadę psychiczną, która uległa rozprzężeniu na wskutek
    1. Uświadomienia sobie, że kocha Sebastiana i to się nie zmieni
    2. Widoku sekcji zwłok ( ona o tym nie pamięta, ale podświadomość tak i porównuje oba widoki)
    3. Postanowienia odzyskania wspomnień. Babranie się w pamięci demona nie pozostało bez konsekwencji na jej własny organizm.
    A te pytania... To wiesz. Popieram stanowisko Gilberta i nie pogardziłabym, gdybyś sprzedała nam o nim trochę informacji. Na razie wiem tylko, że jest zupełnie inny, niż jakie stara się robić pozory, a to mnie intryguje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, Tato! (RP tag bardzo <3) Musiałabym Ci wyspoilerować, ale powiem tylko, że ta starożytna praktyka nie jest tutaj bez znaczenia. Bo o tym krąży kilka ciekawych teorii. No, tyle na ten temat. 3 tomy nie powiedziałam, o co chodzi, to i w komciu się nie wygadam bardziej, niż już to w opku zrobiłam :P
      Sebusiowi się poniekąd podobało to, co widział. Miał taki dylemat, bo z jednej strony to było na swój sposób piękne, a z drugiej kłopotliwe i sprzeczne z naturą jego pani, no i psuło duszę. A oczywiście, że mógł temu zapobiec. W końcu nie bez powodu od 1 tomu (i wcześniej, co widać w retrospekcjach) tłukł jej do łba, że ma się kontrolować i nie wpadać w szał. Tylko, że ona wtedy nie wiedziała, po co.
      Sny wróciły w momencie, kiedy go przyzwała. Ten czas w jego psychice, to, co jakoś jej pokazał, nie dość, że przywróciło wspomnienie o stosunku, to otworzyło bramę do tej części wspomnień, których dotąd nie miała. No i teraz to się przedziera. Bez ładu, bez składu i niechronologicznie, jak to wizje przeszłości w zagmatwanym opowiadaniu xD
      No i w tym momencie zamilknę, bo mogłabym Ci jeszcze tyle powiedzieć, ale... SPOILERS! - jak to mówiła dr River Song/ Melody (DR WHO).

      Usuń
    2. Czyli jestem na właściwym tropie i dobrym rozumowaniu. <3

      Usuń
  2. Jestem u dziadków, więc bd się streszczać.
    Czytam sobie o wariującej Lizz... Powiedzmy, że szarlotka nagle zaczęła smakować inaczej (u babci trzeba zjeść szarlotkę i sernika... ale może po czytaniu)
    Nadal nie jestem pewna co do pobudek Sebastiana. O co mu chodziło, no? Niby mu się nie podoba, ale nic nie robi. Najpierw milczy, choć mógł to przerwać... Kto zrozumie demona? ;)
    W czwartek rozmawialiśmy w szkole o schizofrenii na przerwach. Znając moje koleżanki, zaczełyśmy się wydurniać w szatni, że gadamy do jakiegoś grona osób (typu: "Fredzio, zejdź z tej lampy! Patrzcie, co za debil"). Wiem, bardzo ciekawa historia z życia. Ale mina zebranych wokół była bezcenna, gdy zaczęłam się ryć z wymyślonych przyjaciół Arthura. Wzięli mnie za wariata, ale w sumie nim jestem XD On już jest za duży na wymyślonych przyjaciół, bo Timmy'emu zabraniają XDDDDDD
    Haha, hit sezonu, ja Wam mówię XDDDD
    Już miałam nadzieję, że się wyjaśni trochę coś w sprawie kolekcjonera. Poczekać musimy :")

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej... Nie śmiejcie się ze schizofrenii, to bardzo... Złożona choroba. Znaczy, nie no, śmiejcie się, ale no. No nieważne.
      W każdym razie, Lizz nie ma schizofrenii, to tak na wszelki wypadek. Ona, jeśli już miałabym to definiować, to postawiłabym bardziej na osobowość mnogą, albo coś w ten deseń. Druga natura, która wykształciła się, by bronić osobowość dominującą przed czymś, co ją przerasta - to pasuje dużo bardziej, ale szczerze mówiąc, w ten sposób o tym nie myślałam. Poza tym na wyjaśnienie tego stanu mam inną bajeczkę, która trzyma się kupy i ładnie wprowadza element fantastyki (bo przecież w opowiadaniu jest ich tak niewiele... xD), ale nie chcę tego wygadać. Chociaż już naprawdę mam dość czekania, a cały ten wątek wyjaśni się dopiero na przełomie 4-5 tomu. Nie jestem dokładnie pewna, bo jeszcze nie zaczęłam ich pisać xD

      Usuń
  3. Piąty tom, to brzmi pięknie. Poza tym, zabrzmiało to trochę inaczej niż zamierzałam ( sernik mi do głowy uderzył ). O schizofrenii mam trochę szersze pojęcie niż bym chciała, może dlatego taka sytuacja miała miejsce. I tak, na pewno nie jest powód do śmiechu. Zupełnie nie to miałam na myśli.
    Nie uważam Lizzy za schizofrenika. Ciekawa interpretacja moich słów, bo nie o to mi chodziło. Temat podwójnej osobowości powtarza się w końcu dość często, więc w tej części nie mam wątpliwości.
    Wracając do moich niefortunnych słów. Przeczytałam sobie to jeszcze raz i to naprawdę wygląda, jakbym należała do grona debili, którzy śmieją się z czyjegoś nieszczęścia. Aaa, jak mi teraz głupio, przecież to nie to.
    Ostatnio mieliśmy okazję rozmawiać w klasie o różnych rzeczach. Schizofrenia, temat jak najbardziej poważny i nikomu nie było do śmiechu. W-F, ostatnia lekcja, szatnia poza trenem szkoły. Atmosfera zrobiła się ciężka, bo właściwie, wszystko co ktoś wiedział, zostało powiedziane, konsternacja. Ktoś chciał rozluźnić nastroje, więc rzucił hasło, że skojarzyli mu się wymyśleni przyjaciele. Temat rozgorzał i właściwie wystarczyło szybciej wspomniane słowa o "Fredziu", by zapomnieć o wcześniejszym temacie i zacząć się śmiać.
    Głupio mi strasznie, bo jak czyta to osoba nie wprowadzona, to to brzmi... Arghhh, najgorszy skrót myślowy, jaki kiedykolwiek popełniłam. Hasło schizofrenia wcale nie powinno się tu pojawić, jak się człowiek śpieszy... A chodziło mi tylko o to, że opowiadanie nie opuszcza mojego pustego łba i że Timmy zdobył moje serce TT-TT Ale głupio mi teraz... To wygląda jak kiepskie tłumaczenie. Tłumacz się, Shine, tłumacz. Za głupotę się płaci.
    Przepraszam, jeśli czytając, ktoś poczuł się zgorszony. Przepraszam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I przepraszam, że tak długo, dwukrotnie zjadło mi komentarz. (Zacznę wierzyć w przeznaczenie. Miałam się zastanowić dobrze, co piszę, czy jak TT-TT Ale głupia sprawa)

      Usuń
    2. Hahaha, alokojnie. Trzeba czegoś więcej niż kiepskiego skrótu myślowegi, żeby się spalić w oczach (przynajmniej moich). Po prostu jakoś tak, za dużo mam z tym wspólnego i na chwile mi się wyłączyła obojętność :P
      Ale spokojnie, każdemu się zdarza, więc się nie denerwuj :*
      Idź napisać drugą część, bo nie mam dziś njc do wanny hahaha xD Nie no, nie musis. Byłoby fajnie, ale poczekać też mogę.

      Usuń
    3. Niestety, muszę Cię rozczarować, ale nie zdażę. Mam jutro bardzo ważny konkurs... No i chciałabym się na nim skupić choć jeden dzień. Ale już myślę, jak to rozegrać, nie bój się^^

      Usuń

.