sobota, 30 stycznia 2016

Tom 3, LII

Tak paczę i widzę, że stuknęło 40 000 wyświetleń!
Z tej okazji... Wspomnę o tym we wstępie i to wszystko. Nie mam czasu, ani weny na konkursy czy specjalne. Może, jeśli kiedyś przestaną mnie boleć stawy chociaż w palcach, coś tam dodatkowego napiszę, bo dawno tego nie robiłam. Ale w najbliższych dniach mam zamiar skończyć tłumaczenie Cage, zaliczyć dwa ostatnie przedmioty i zacząć tłumaczyć jedno krótkie dj z japońskiego (kciukajcie).

"To, co wydawało się pewnikiem - kontrakt, zemsta, śmierć - przestało być tak oczywiste już 250 storn temu." Tak właśnie wyglądała pierwotna wersja jednego ze zdań dzisiejszego rozdziału xD. Specjalnie zostawiłam w pliku, żeby się podczas betowania pośmiać xD.

Miłego :* 

====================

Pognała konie i szybko opuściła mury miasta. Rozwiewający włosy, przyjemny wiatr pozwolił jej nieco uspokoić nerwy i nabrać dystansu do całej sprawy. Zaskakujące, jak dobrze myślało się w trasie, bez nikogo przy boku. Czuła, że oprócz niej i koni nie istnieje nic więcej. Gnała spowitą w mroku ścieżką pomiędzy drzewami, napawając się pozorną wolnością. Tego właśnie potrzebowała– chwilowego oderwania się od problemów, uczucia lekkości i wrażenia, że nic nie jest w stanie jej zatrzymać.
                Jamie miał lekkie obawy przed pozwoleniem Elizabeth prowadzić całą drogę, jednak dziewczyna zaparła się, więc zmuszony był odpuścić. Podróż przesiedział wewnątrz wozu, spoglądając przez okno na monotonny, nocny krajobraz, słuchając pochrapywania przyjaciela i tętnu końskich kopyt, w każdej chwili będąc w gotowości, by zmienić przyjaciółkę, gdyby się zmęczyła. Nic takiego się jednak niestało i po niespełna godzinie byli na miejscu. Hrabianka nie była zbyt łaskawa, gnała zwierzęta, które zdyszane ledwie dawały radę złapać oddech, jakby naprawdę niesamowicie spieszyło jej się do domu. A przecież informacje mógł odebrać ktoś ze służby, by potem je przekazać…

                Kiedy wóz zatrzymał się pod posiadłością, z domu wybiegł Timmy. Z szerokim uśmiechem na twarzy, pełen energii po kilkugodzinnej, poobiedniej drzemce powitał siostrę, wtulając się w nią, kiedy tylko zeszła z wozu. Ledwie odwzajemniła gest chłopca, kiedy ten zaczął upominać się o prezent, przy okazji informując siostrę o tym, że specjalnie się wyspał, żeby móc się z nią dobrze bawić do późnej godziny. Nawet słowem nie napomknął o grze, którą zorganizował dla niego Arthur. Rozwiązanie zagadki okazało się trudniejsze niż mógłby się spodziewać, ale nie zamierzał się poddać. W końcu kamerdyner nie określił, kiedy kończy się zabawa – miał więc czas, by wszystko rozgryźć i zebrać w pełni zasłużoną nagrodę.
                Elizabeth rzuciła porozumiewawcze spojrzenie wychodzącym z wozu chłopakom i dała się zaciągnąć Timmiemu do wnętrza budynku, do bawialni, gdzie chciał zagrać z nią w szachy. Kiedy tylko tam dotarli, przypomniał sobie o prezencie, który dziewczyna miała mu przywieźć, a którego do tej chwili jeszcze nie otrzymał. Na szczęści, Lizz nie zapomniała odwiedzić sklepu ze słodyczami. Kupiła kuzynowi wielkiego lizaka w kształcie uśmiechniętej buzi i pozwoliła mu go zjeść od razu, mimo że był już po kolacji, a surowa ciotka nie pozwalała na podjadanie po ostatnim posiłku. Zadowolony blondyn rozpakował cukierka, wsadził go do ust i zaczął rozkładać figury na szachownicy. Hrabianka cieszyła się jego dobrym nastrojem, który sprawiał, że i ona nieco się rozchmurzyła. Chociaż wciąż w głębi siebie czuła zdenerwowanie i niepokój po koszmarze, nie zamierzała zbywać Timmiego, by pobiec do lochu, gdzie demon, który zdradził jej zaufanie, miałby pomóc w pogodzeniu się ze wspomnieniami. Wystarczająco wiele rzeczy ostatnio odciągało ją od rodziny, która przecież nie była wcale tak liczna. Sebastian i jej przeszłość mogą poczekać, tak, jak czekali przez cały ten czas, za to urocze dziecko siedzące przed nią nie zasługiwało na to, by po raz kolejny zostać zbyte przez ukochaną siostrę.
                Grali w szachy. Elizabeth oczywiście dawała kuzynowi fory, ale zaskoczona musiała przyznać, że z rozgrywki na rozgrywkę robił coraz większe postępy. Jeśli tak dalej pójdzie, w niedalekiej przyszłości mógłby stanowić dla niej nie lada wyzwanie. Wolała jednak nie wybiegać myślami zbyt daleko naprzód. Nie miała pewności, co się z nią stanie. To, co wydawało się pewnikiem – kontrakt, zemsta, śmierć – przestało być tak oczywiste już ponad pół roku temu. Obecnie nie wiedziała nawet, co przyniesie ze sobą kolejny dzień.
                Komisarz zadzwonił tuż przed północą, informując, że wszystkie mieszkania są pod nadzorem i jak dotąd nie wydarzyło się nic podejrzanego. Nikt jednak nie odetchnął z ulgą, martwiąc się, że to jedynie cisza przed burzą. Elizabeth obawiała się, że tej nocy w ogóle nie będzie w stanie zasnąć. Zazdrościła kuzynowi, który zapadł w sen wpół kolejnej partii szachów. Chciałaby, podobnie jak on, tak zupełnie beztrosko odpłynąć do krainy snów, jednak problemy doczesnego życia, a także wspomnienia chwil, których nigdy przedtem nie doświadczyła, sprawiały, że sen wydawał się hrabiance nieosiągalnym luksusem.
                Nie musiała zbyt długo szukać wymówki. Kiedy Arthur zjawił się w bawialni i z wymalowaną na twarzy dezaprobatą zabrał swojego pana do sypialni, oschle żegnając się z nastolatką, zdecydowała, że odwiedzi demona. Nie chciała przeszkadzać przyjaciołom – zasługiwali na odpoczynek. Ona również potrzebowała ukojenia i naiwnie wierzyła, że Sebastian wyjaśni jej te dziwne wizje i uśpi poczucie winy wraz z jej świadomością. Pragnęła, by chociaż do tego przydał się zdrajca, którego obdarzyła uczuciem tak silnym, że nawet nienawiść nie była w stanie go przyćmić. Podniosła się z fotela i żwawo ruszyła w kierunku lochu, jednak przed jego drzwiami zatrzymał ją Sutcliff.
                – Znowu do niego idziesz… – mruknął dziwacznie, jakby był zazdrosny.
                – Muszę.
                – Chcesz.
                – Nieprawda, Sutcliff.
                – Wiem swoje.
Skąpa w słowa wymiana zdań pomiędzy Elizabeth i Grellem niosła ze sobą dużo więcej, niż mógłby wyciągnąć z niej przypadkowy obserwator. Szlachcianka doskonale wiedziała, że żniwiarz nie pochwalał jej zachowania. Uważał, że nie powinna się zbliżać do demona i był szczerze zawiedziony, dostrzegając w jej oczach na nowo rozbudzoną nadzieję. Był pewien, że nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co nadciąga, jednak on dostrzegł to już poprzednim razem, kiedy wyłoniła się z podziemi. Płonąca nienawiść, którą dzielili wspólnie z Sutcliffem, wygasła wraz z chwilą, gdy zorientowała się, jak bardzo go kocha. Bóg śmierci nie mógł tego znieść. Po wszystkim, co ten drań zrobił, zarówno jej jak i jemu, zwyczajnie tam wracała i wybaczała mu za każdym razem coraz bardziej. Obawiał się tego jeszcze zanim w ogóle udało jej się przyzwać zdradzieckiego kamerdynera, jednak oszukiwał się, że Elizabeth będzie ponad to, że nie da się ponieść echu dawnych emocji. Jednak ona naprawdę go kochała. Obdarzyła Sebastiana tym płonącym, niezwykłym uczuciem, którego Grellowi nie dane było poczuć na własnej skórze. Nie chodziło mu o to, by hrabianka przelała emocje na niego, skądże, jego intencje były zupełnie inne. Chciał jedynie uchronić ją przed popełnieniem tych samych błędów, które przed stuleciami popełnić on sam, lecz, jak na złość, krnąbrna nastolatka nie chciała go słuchać. Potrafiła jedynie ślepo podążać za głosem serca.
                Żniwiarz stał przez chwilę w drzwiach, patrząc jak dziewczyna znika w ciemności.
                – Mam nadzieję, że skończysz lepiej ode mnie… – mruknął w przestrzeń, nie zdając sobie sprawy, że wrażliwy słuch Elizabeth zdołał wyłapać echo jego słów.
Zatrzymała się wpół kroku i odwróciła przez ramię w stronę wyjścia, jednak Grell zdążył już zamknąć drzwi.
                – Też życzę ci jak najlepiej. Choć pewnie nienawidzisz się za to, co czujesz – szepnęła, uśmiechając się kpiąco.
Bóg śmierci – istota, która miała pozostać obojętna wobec ludzi, po raz kolejny udowodniła Lizz, że stereotypy dotyczące bytów ponadnaturalnych były takimi samymi zabobonnymi bzdurami, co te, które dotyczyły ludzi. Pozbawiony emocji demon, który ją pokochał. Obojętny shinigami, którego obchodził jej los i anioł stróż, niewidoczny, bezcielesny duch trzymający pieczę nad swymi podopiecznymi, który zstąpił na ziemię, by za jej pośrednictwem osiągnąć swój cel – miała wrażenie, że świat zwyczajnie z niej kpił, stawiając na drodze wszystkie wyjątki od obowiązujących reguł. Ciekawe, co będzie następne, kosmici?
                Sebastian słyszał jej kroki jeszcze zanim dotarła pod drzwi. Słyszał rozmowę z Sutcliffem, a także to, co nie dotarło do jego uszu. W środku zaczął gotować się z zazdrości o więź, jaka wytworzyła się pomiędzy nimi przez ostatnie pół roku. Zastanawiał się, czy i on mógłby się tak z nią zżyć, gdyby nie postanowił zaryzykować wszystkiego, co miał. Nie chciała do niego przyjść, a może tylko kłamała? Chciał wierzyć, że, cokolwiek ja tu przywiodło, było jedynie pretekstem, by spędzić z nim czas. Pragnął usłyszeć, że jej go brakuje, ale nie łudził się, że coś podobnego mogłoby wypłynąć z jej ust, na pewno nie teraz i nie w  najbliższej przyszłości, o ile kiedykolwiek. Odpowiedź na jego pytanie nasuwała się sama: znów śniła o przeszłości, która zachwiała spokój jej ducha, a teraz przyszła, licząc na to, że demon wyjaśni znaczenie snu, w jakiś sposób usprawiedliwiając jej okrutne działania.
                – Nie powiem ci niczego odkrywczego, panienko – przywitał ją zabijającym nadzieję stwierdzeniem, nie skąpiąc sobie przywileju nazwania jej swoją panią.
                – Mogłeś chociaż poczekać, aż zadam pytanie. Twoje maniery zardzewiały tak samo, jak te kraty – odparła spokojnie, jakby jego słowa nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.
Powoli podeszła do klatki, usiadła na podłodze i wsunęła do jej wnętrza jeden z kwestionariuszy, których wypełnianiem zajmowała się przez cały dzień.
                – To nie jest pytanie – uprzedziła, nim otworzył usta. – Nie wiem nawet, po co ci to daję – wyznała, dziwiąc się swojej szczerości.
Sebastian powiódł wzrokiem po pogniecionej kartce, uśmiechając się półgębkiem z niezgrabności językowej autora pytań.
                – Nie redagowałaś tego, panienko – stwierdził jedynie, oddając jej dokument.
                – Aż tak bardzo widać? Mniejsza z tym – westchnęła.
Odebrała od niego ankietę, pogniotła ją i rzuciła za siebie. Starała się nie patrzeć w oczy demona, jednak nie potrafiła zignorować faktu, że sama jego obecność działała na jej skołatane nerwy niezwykle uspokajająca. Spełniła się jej najgorsza obawa – zaczęła szukać pretekstu, by tu przyjść. Dała mu dokument, szukając aprobaty, a może zwyczajnie, by poinformować go o przebiegu sprawy? Nie była pewna, ale z jakiegoś powodu kontakt z nim, mimo bólu, smutku i złości, dawał swoiste, cierpiętnicze ukojenie.
                – Jak długo będę je widzieć? – wydusiła po chwili niezręcznej ciszy.
                – Nie wiem. Nigdy wcześniej nie miałem z tym do czynienia.
                – Dlatego stałeś bezczynnie, pozwalając mi ich mordować?!
                – Panienko…
                – Nigdy nie powinieneś mi na to pozwolić! Jesteś cholernym demonem, trzeba było mnie powstrzymać! – wybuchła, z trudem powstrzymując łzy.
Winiła go za to. Nie mogła znieść widoku demona stojącego spokojnie i przyglądającego się, jak robiła coś tak okrutnego, równie złego jak to, co ją spotkało. Powinien wiedzieć, że nie chciała tego robić. Czy dla jej dobra obowiązkiem demonicznego kamerdynera nie było powstrzymanie swojej pani od takich czynów?
                – Nigdy nie kazałaś mi się powstrzymywać. Wręcz przeciwnie, jak już pewnie wiesz, kazałaś mi się nie zbliżać – odparł zrezygnowany Michaelis.
Wiedział, że jego słowa nie są żadnym wyjaśnieniem, żadną linią obrony, ale były szczerą prawdą. Wtedy jeszcze nie darzył jej takim uczuciem. Ledwie udawało mu się przyznawać do sympatii wobec dziewczyny, wciąż skrzętnie kryjąc ją pod masą złośliwości, jak więc miał powstrzymywać morderczynię dla dobra swego przyszłego obiadu, kiedy jej zachowanie, chociaż po części je ganił, w jakimś stopniu wzbudzało w nim podziw i fascynację? Tak, jak zauważyła, był cholernym demonem, istotą zrodzoną ze zła i nim się karmiącą. Gdyby ją powstrzymał, czy nie przeczyłby sam sobie? Przecież i tak kazał jej przestać. Nie pozwalał, by wpadła w całkowity szał, zacierał wszystkie ślady, by nikt nie mógł powiązać Elizabeth Roseblack z krwawą vendettą której się dopuściła. Nie dostrzegała tego?! Nie… Nie o to chodziło. Ona zwyczajnie potrzebowała kogoś, na kogo mogłaby zrzucić winę, by w jakiś sposób poradzić sobie z ciężarem tego brzemienia. Kiedy emocje wystygną, zrozumie. Był tego pewien.
                – Wybacz, panienko – dodał skruszony, chyląc przed nią czoło.
Dziewczyna zacisnęła zęby tak mocno, że do uszu demona dotarł ich charakterystyczny zgrzyt. W pierwszym odruchu chciał powiedzieć, by tego nie robiła, że to niezdrowe i zepsuje sobie zgryz, ale powstrzymał się, zdając sobie sprawę, jak absurdalna byłaby to uwaga zważywszy na sytuację, w jakiej się znaleźli. Dlatego westchnął jedynie i ostrożnie uniósł głowę, by na nią spojrzeć.
                – Jeśli… Gdybyś jeszcze kiedyś to widział, to… Masz mnie powstrzymać. A jeśli nie, to... Zabij mnie, rozumiesz? – mówiła powoli, z ogromnym trudem cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
Musiała to powiedzieć, zabezpieczyć się na taką ewentualność, lecz wiedziała, że Sebastian zrozumie, jaki przekaz krył się za tymi słowami. Wcale nie chciała dzielić się z nim tego typu przemyśleniami, ale było w demonie coś, co przyciągało ją do siebie, jak uzależnienie, jak silny narkotyk, któremu nie umiała się oprzeć. Chociaż wciąż powtarzała sobie, że tego nie robi, w końcu i tak lgnęła wprost w sidła Sebastiana, ilekroć znajdowała się w jego pobliżu. Jej działanie mogło przynieść jedynie zgubę, bo czymże innym, jak nie upadkiem, było pozwolenie sobie podążyć za szeptami upadłego anioła?
                Demon patrzył na nią przez chwilę, uważnie analizując wyraz jej twarzy, upewniając się, że mówi poważnie. To nie był żaden test, czy sprawdzian jego lojalności. Jedno było pewne: wciąż wiedziała, że jej słowa mają dla niego wartość, w innym wypadku nie wyraziłaby się w taki sposób. Przynajmniej jedna jego wątpliwość odeszła w niepamięć.
                – Yes, my lady – powoli wypowiedział jedną z wyświechtanych regułek, delektując się każdą soczystą sylabą niosącą ze sobą słodki smak zwycięstwa.
Bez względy na sytuację w jakiej się znajdowali, bez względu na treść rozkazu, uwielbiał ten rozchodzący się po ciele dreszcz, kiedy znak kontraktu piekł lekko, wymuszając na demonie wolę jego kontrahenta. Chwila, kiedy jego bezcelowe życie na moment znów zyskiwało konkretny kierunek napawała serce nadzieją, radością i ekscytacją. Jego pani wydała mu rozkaz, powierzyła misję, pragnęła czegoś, a on – jako jej wierny sługa – miał obowiązek spełnić nawet najbardziej niedorzeczną zachciankę. Czuł, jak kolejny skrawek duszy nastolatki coraz bardziej nasiąka jego zapachem za każdym razem, kiedy zwracała się do niego w ten nieznoszący sprzeciwu sposób, coraz bardziej stawała się jego własnością i choć zawsze doskonale zdawała sobie z tego sprawę, w tej chwili nie był pewien, czy do końca się kontroluje. Nie przemyślała tego i kiedy po chwili obdarzył Elizabeth uśmiechem, dostrzegł w jej oczach, że zrozumiała. Oddała kolejną część siebie całkowicie za darmo, bowiem oboje doskonale wiedzieli, że priorytetem demona było utrzymanie jej przy życiu, póki nie spełnione zostaną warunki kontraktu. Zabicie hrabianki przedwcześnie przeczyło fundamentalnej zasadzie przymierza – złośliwość paktu nie miała sobie równych; zdawać by się mogło sprawiedliwy, pełen był niuansów działających na korzyść demona, co nigdy dziewczyny nie dziwiło, jedynie zastanawiało jak daleko w swej hipokryzji potrafiły ugrzęznąć podobne Sebastianowi istoty.
                – Przestań się szczerzyć, demonie. Zbyt wiele sobie wyobrażasz. Pamiętaj, że w dalszym ciągu zamierzam cię zabić – warknęła, podnosząc się z ziemi.
Przegrała tę potyczkę, i chociaż jej twarz uparcie zdobiła pełna przekąsu maska, ukrywała jedynie zadowolenie i ulgę, którą odczuła po zaledwie kilku minutach niecodziennej rozmowy z byłym kamerdynerem. Przeszło jej przez myśl, że powinna do tego przywyknąć. Póki żył, ich los były ze sobą trwale złączone, nic więc dziwnego, że obcowanie z nim niosło ze sobą zarówno ukojenie jak i zgubę. W końcu tym właśnie był – czarną dziurą na gwieździstym niebie, która z zazdrości o blask żywych ciał niebieskich wchłaniała je do swego wnętrza, nie pozostawiając żadnego ślad, bez skrupułów karmiąca się innymi istnieniami. Tym właśnie był, niczym więcej jak postrachem nieba, a ona na własne życzenia zaspokajała jego wieczny głód.
                – Do zobaczenia, panienko – pożegnał ją, kiedy zniknęła w ciemności pomiędzy regałami.
Nie odpowiedziała. Nie czuła takiej potrzeby. Nie chciała tu wracać, chociaż wiedziała, że serce i nieświęte przymierze i tak ponownie zmusi ją, by to zrobiła, a ona z radością w sercu i drwiną wobec siebie podąży wprost do jego więźnia, by po raz kolejny pozwolić mu otulić się ramionami obłudnego ukojenia. 

2 komentarze:

  1. "że sen wydawał się hrabiance nieosiągalnym luksusem." - zdanie, które tak bardzo w formie obecnej i w żądanym użyciu słów zawsze określało Sebastiana. Jeżeli Lizz jakimś cudem okaże się demonem ('bo jednak jesteśmy te 250 stron dalej, a bestią jest na pewno... W tym momencie ( bo ja ku dygresje) przypomniała mi się nierządnica babilońska i bestia, a jakby tak jeszcze pobawić się w szukanie bestii, no to jeszcze piękna by się przydała. Albo piękny, no bo to Sebastian).
    "Chciał jedynie uchronić ją przed popełnieniem tych samych błędów, które przed stuleciami popełnić on sam, lecz, jak na złość, krnąbrna nastolatka nie chciała go słuchać. Potrafiła jedynie ślepo podążać za głosem serca." Literówka to pikuś. Grell albo jest zakochany, albo nie. Patrz. "Obdarzyła Sebastiana tym płonącym, niezwykłym uczuciem, którego Grellowi nie dane było poczuć na własnej skórze". Tak jakby pierwsi fragment mówi, że żniwiarz przejechał się na tej miłości kiedyś, możemy zgadywać, że być może dlatego się zabił, a w kolejnym fragmencie mówisz, że nie kochał. Zdecyduj się wreszcie! Grell może być wobec siebie nieszczery, ale narratorowi nie wypada.
    Nawiązanie do kollapsar <3 z cyklu: Nami przeżywa. Tak poza tym, no to nowy rozkaz. I ckliwa rozmowa. Ile ona jeszcze będzie udawać, że ma nad nim władzę? Nie ma żadnej, ma ułudną, nietrwałą. A jeśli w ogóle ma, to nie klatkę, ani pieczęć. W ogóle, nie rozumiem jej. Wywaliłabym pręty, żeby dobić psychikę kamerdynera. Nich leży w pieczęci i już, skoro jest taka...
    Dlaczego uznałam, że Enepsigos jest nierządnicą babilońską? Wówczas ich losy by się splotły mocno bardzo i to nie tylko za sprawą Sebastiana. *^* " twory chorego umysłu"
    Wracając do pieczęci. Michał jest jednym z najpotężniejszych aniołów, a Sebastian jest królem. Aby utrzymać kogoś tak długo o takim stopniu mocy potrzeba bardzo dużo energii, a chyba ona nie jest pieczęcią nieskończoną, prawda? Kiedyś jej działanie musi osłabnąć i będzie szach mat.
    Nie mogłam sobie twego darować. Trzy Ciele odciskają się piętnem na duszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grell nie miał szansy poznać na własnej skórze uczucia miłości, dokładniej tego, jak to jest być kochanym. On przeżywa, że nie dość, że dziewczyna się zakochała i zachowuje s jego mnuemaniu głupio, czego chciałby jej zaoszczędzić (nje tyle samej miłości, co zawodu sercowego), to jeszcze ona kocha jego. Tego złego demona, który tak ją potraktował, a on, kochający niegdyď Grell, nie mógł poczuć na własnej skórze jak to jest być kochanym w ten sposób. Tak w skrócie :P

      Luzz trzyma Srbastiana w klatce, bo, jak pisałam parę rozdziałów wcześniej, łatwiej jej wierzyć e to, że jest na uwięzi, kiedy sidzi fizycznie miejsce, w którym jest zamknięty. Dla człowieka idea wxoru na podłodze, która uniemożliwia uwolnienie się jest zbyt abstrakcyjna,by dać poczucie bezpieczeństwa, mózg tego tak łatwo nie przyswoi. Poza tym ona doskonale wie, że tak naprawdę jest od niego zależna i chociaż sytuacja jest, jaka jest, to ta jej cała władza, tk tylko mrzonka, bo nawet zamknięty Sebastian wpływa na nią, zamierzenie lub też nie. To taka rozpaczliwa próba wierzenia w to, w co chce się wierzyć. Zresztą oba jrst rozdarta. Czuje, że nie potrafi zrobić tego, co planowała przez ostatnie pół toku, a z drugiej strony nie jedt mu w stanie zaufać i nue wie już sama, co zrobić. Za dużo sprzrcznych emocji, które nie pozwalają zobaczyć faktów, a co gorsza - Sebastian jako jedyny w jakiś sposób, którego ona też w pełni nie rozumie, bo nie rozumie siebie, uspokaja ją po tych wizjach, przez co robi jej w głowie jeszcze większy, emocjonalny błagan.
      W ogóle wszystkie jej decyzje, myśli i i całe postępowanie w tym tomie jest nielogiczne, bo ona nie umie się poskładać. Zawsze był Sebastian, bez względu na to, co robiła, on był jej stałą. A ona jest od niego uzależniona bardziej niż jej się wydaje i chociaż się dtara, wszystko wokół niej skutecznie zaciera i tak mętny obraz jej pomysłu na zakotwiczenie się w życiu. Źle mi się na fonie to wyjaśnia. Ale ona jest nielogiczna, bo tak miało być, więc wszystko dobrze :P

      A pieczęć nie wymaga w zasadzie aż tyle energii. Wymagała, by ją stworzyć i go zamknąć. Pitem po prostu trwa, czerpiąc swoją moc z tej krwi, która była niezbęfna do jej stworzenia. Ona jest perpetum mobile xD w przrciwieñstwie do kontrsktu demona nie wymaga ciągłego pożytkowania na nią mocy.
      Chyba wszystko xD

      Usuń

.