sobota, 27 lutego 2016

Tom 3, LX

Musicie mi dziś wybaczyć, ale beta praktycznie w tym rozdziale nie zaistniała, a mam nawet wrażenie, że poprawiałam z lepiej na gorzej. 
Miałam wczoraj sporo stresu, spałam ledwie 4 godziny i już zdążyłam się rozchorować z tego wszystkiego, więc liczę na Waszą czujność i wypominanie błędów.

Miłego :*

===================

Jeanny siedziała z Thomasem w kuchni, intensywnie wpatrując się w drzwi. Czekała na nadejście Michaelisa, układając w głowie całą przemowę. Chciała, by mężczyzna wiedział, że nie pozwoli mu po raz kolejny bezkarnie zranić Elizabeth. Jeżeli pragnął się do niej zbliżyć, odzyskać zaufanie i na nowo stać się opoką hrabianki, wcześniej musiał wysłuchać, co miała do powiedzenia zarówno pokojówka, jak i kucharz. Obawiała się, w prawdzie, że rozmowa pomiędzy mężczyznami może przebiegać nazbyt burzliwie, lecz obiecała sobie do tego nie dopuścić. Zarówno Sebastian jak i Thomas, zresztą ona także, dbali o Lizz i pragnęli jej dobra. Musieli więc ustalić zasady, które miały uchronić dziewczynę przed przyszłym cierpieniem. Kamerdyner powinien doskonale zdawać sobie z tego sprawę, pokornie wysłuchać służących i przyjąć ich warunki. Ufała, że tak postąpi. Bez względu na to ile zła wyrządził, wierzyła w jego rozsądek i powagę; nie był w końcu byle służącym, lecz piekielnie dobrym kamerdynerem – osobą godną drugiej szansy i kredytu zaufania. Wszyscy popełniają błędy, jeśli więc Michaelis zareaguje tak, jak się spodziewała, z czystym sumieniem pozwoli mu na nowo stać się częścią życia szlachcianki – oczywiście pod warunkiem, że ona sama będzie tego chciała.
                Kiedy Sebastian wszedł do środka, Thomas poruszył się nerwowo, a jego twarz natychmiast przyjęła srogi wyraz, na wstępie pokazując brunetowi, że tym razem nie żartuje i powinien być potraktowany poważnie. Jednak demona bardziej zmartwiło chłodne, poważne spojrzenie pokojówki. To właśnie ono, niesamowicie kontrastując z ciepłem i sympatią, którymi zazwyczaj emanowała blondynka, dawało Michaelisowi odczuć, że sprawa była poważna i nie powinien bagatelizować żadnych słów, które padną z ust służby. Uśmiechnął się ciepło do dwójki pracowników i usiadł na stojącym na środku pomieszczenia krześle – przegotowanym specjalnie dla niego.
                – Wiemy, że nie zawsze traktował nas pan poważnie, ale tym razem sądzę, że powinien pan chociaż spróbować – zaczęła spokojnie pokojówka.
                – Zostawiłeś Lizz! Nie masz już prawa się rządzić! Od teraz to my dyktujemy zasady – wyrwał się kucharz.
Jeanny spojrzała karcąco w oczy mężczyzny, zmuszając go, by się uspokoił. Najpierw chciała wszystko dokładnie wyjaśnić, na męski pokaz sił przyjdzie pora później. Sebastian musiał to zrozumieć od razu, bo nie odezwał się nawet słowem, wyczekująco lustrując wzrokiem bladą twarz pokojówki.
                – Swoim odejściem niezwykle zranił pan panienkę Elizabeth. Nie wiemy, dlaczego pan zniknął. Chcę wierzyć, że miał pan ważny powód. Jednak to teraz nie ma znaczenia. Przez cały czas, gdy pana nie było, panienka próbowała się podnieść. Jak pewnie pan zauważył, nie wyszło jej to zbyt dobrze. Staraliśmy się pomagać, na wszystkie sposoby chcieliśmy jej pana zastąpić, ale takiej mi… Takiej relacji nie można ot tak wymienić na żadną inną – mówiła spokojnie, dokładnie realizując kolejne punkty ułożonego w głowie przemówienia. – Nie wiem, czy panienka będzie chciała pozwolić panu wrócić do swojego życia, jeśli jednak tak właśnie zadecyduje, chcę, żeby był pan świadomy, że nie pozwolimy, by znów cierpiała. Jeśli naprawdę chce pan przy niej być, będzie pan dla niej dobry. Będzie pan o nią dbał, sprawi pan, że znów  będzie szczęśliwa i nigdy więcej jej pan tak nie zostawi. Jeśli… – zająknęła się, nerwowo przygryzając wargę.
Nie sądziła, że postawienie demonowi ultimatum będzie takie trudne. Dotąd słowa płynnie przechodziły przez jej gardło, lecz w tym najważniejszym momencie straciła na pewności siebie.
                – Jeśli tylko zobaczymy, że nie jest szczęśliwa, zmusimy cię, żebyś odszedł. Zrobisz to tak, żeby nie cierpiała i kiedy znikniesz, już nigdy nie wrócisz, bo jeśli tylko spróbujesz, sami się tobą zajmiemy – dokończył Thomas, przejmując rolę Jeanny.
Tym razem jednak mówił spokojnie, choć w jego słowach czuć było ciężar emocji. Nie żartowali. Żadne z nich nie zamierzało dopuścić, by demon raz jeszcze skrzywdził nastolatkę. Widział to w ich twarzach. Podziwiał ich za oddanie wobec niej i po cichu gratulował sobie tak trafnego doboru służących dla swojej młodej pani. Nie mogła trafić o lepszych. Oddani do granic możliwości, zaprawieni w walce, stanowczy, odważni i nawet kompetentni, kiedy byli do tego zmuszeni.
                – Rozumiem – przytaknął, spuszczając głowę.
Nie śmiał powiedzieć nic więcej. To nie był czas na teatralne, wyświechtane teksty, głupawe żarty dwuznacznością słów, czy inne, typowe dla niego gry. To był moment, kiedy całkowicie podporządkowuje się ich woli, z którą również w zupełności się zgadzał, i oddaje się pod ich nadzór. Moment straty przywilejów, wyższości nad podwładnymi, wyrzeczenie w imię czegoś ważniejszego. Wiedział, że tego właśnie oczekiwali i szczerze, wobec służących i wobec siebie, przystawał na ich warunki.
                Podniósł się z krzesła, klęknął przed nimi i położywszy dłoń na piersi, spojrzał głęboko w oczy pokojówki.
                – Jako niegodny tego miana, były kamerdyner rodu Roseblack, przysięgam zrobić wszystko, by naprawić całe zło, jakie wyrządziłem panience Elizabeth. Nadzór nad swoim zachowaniem przekazuję w wasze ręce. Proszę, przyjmijcie tę odpowiedzialność i oceńcie mnie zgodnie z najlepszym interesem panienki – powiedział przejmująco i pochylił głowę w geście poddaństwa.
                Przez twarz pokojówki przemknął cień uśmiechu. Nie chciała zbytnio okazywać radości, wiedząc, że mogłaby w ten sposób stracić na autorytecie, jednak jej duszę zaczęła przepełniać ogromna nadzieja. Wierzyła, że Sebastian zrozumie, zaufała jego słowom i zamierzała dopilnować, by mężczyzna więcej nie skrzywdził panienki Elizabeth. Nawet Thomas nieco się uspokoił, słysząc szczerze wyznanie kamerdynera.
                – Przyjmujemy, oczywiście, że przyjmujemy. I masz wreszcie odczepić się od mojego sposobu gotowania – warknął kucharz, nie radząc sobie z ukrywaniem pozytywnych emocji, których okazanie uważał w tej chwili za oznakę słabości.
                – Dziękuję, panie Sebastianie – powiedziała Jeanny.
Podeszła do demona i podała mu rękę, pomagając podnieść się z podłogi. Symboliczny gest, który w jej mniemaniu oznaczać miał nawiązanie współpracy. Nie liczyła na to, że Michaelis zmieni podejście w stosunku do nich, nawet jej na tym nie zależało. Wiedziała, że kiedy dostrzeże, jak zmienili się przez ten czas, sam zweryfikuje swą opinię na ich temat. Liczyło się tylko to, że czuł się zobowiązany, by naprawić wszelkie szkody.
                Jednak nie był to koniec rozmowy, a jedynie jej początek. Przez kolejne dwie godziny rozmawiali w kuchni. Thomas i Jeanny opowiadali Sebastianowi, jak Elizabeth radziła sobie przez ostatnie pół roku. Nie ukrywali przed nim jej załamań, pogłębiającej się niechęci do ludzi, czy jadłowstrętu. Wszystko po to, by demon dokładnie wiedział, jak powinien się zachować. Wspólnie przeanalizowali wiele sytuacji, szukali najlepszego wyjścia i sposobu złagodzenia bólu dziewczyny. Gdyby kiedykolwiek miała szansę dowiedzieć się o tej rozmowie, pewnie, mimo uprzedzenia do nawiązywania kontaktu fizycznego, wyściskałaby ich serdecznie i nie powstrzymywała łez wzruszenia, wiedząc, jak odważni potrafili być tylko po to, by znów mogła być szczęśliwa. To był ten niezwykły rodzaj więzi równie silnych, jeśli nie silniejszych, od tych rodzinnych, które wykształciły się przez lata wzajemnego życia opartego na pomocy i zaufaniu. Hrabianka miała niezwykłe szczęście, otaczając się tak wieloma kochającymi istotami.
~*~
                Na piekielnym dworze panowało niemałe poruszenie. Od kilku dni odbywał się bankiet, którego głównym celem było uspokojenie nastrojów poddanych. Do licznych uczt dopuszczono nawet uprzywilejowanych niższych, co samo w sobie było niezwykłe i zdarzało się naprawdę rzadko. W związku z tym obawy i zamieszki nieco zelżały. Większość mieszkańców królestwa oddała się świętowaniu zaręczyn nowego władcy ze swą wybranką, pozwalając odejść w niepamięć, przynajmniej chwilowo, narastającym problemom, o których po mieście krążyły coraz dziwniejsze plotki.
                Anasi oczywiście nie pojawił się w ciągu tych kilku dni ani razu, choć jego miejsce cały czas pozostawało wolne. Serwowano mu nawet wszelkie posiłki, na wypadek, gdyby ekonomista zmienił zdanie i postanowił jednak zaczerpnąć odrobiny towarzyskiego życia, na co po cichu liczyła Enepsignos. Gdyby udało jej się  namówić demona do udziału w przyjęciu, zyskałaby tym niemały rozgłos wśród wyżej postawionych demonów i może wpływy Azazela i jego cieni, wciąż kpiących za plecami demonicy, nieco by zmalały. Niestety jednak nie odniosła sukcesu. Pocieszała się jedynie swą pozycją i ośmieszającymi znienawidzonego doradcę plotkami o jego małej sprzeczce z Lewiatanem, która zakończyła się dla rudego demona, delikatnie mówiąc, nie najlepiej. Piekło miało to do siebie, że wszystkie pomówienia przybierały na sile z każdym kolejnym głosem, który je niósł, jednak nowe informacje, którymi karmiła się plotka, przybierały niesamowicie dziwaczne i uwłaczające dobremu imieniu demona rozmiary. W związku z tym nikt nawet nie zwracał uwagi na lożę szyderców, którą urządził doradca w jednej z prawdziwych loży na piętrze sali tronowej. Wręcz przeciwnie, większość demonów, szczególnie uprzywilejowanych niższych, interesowała się przyszłą księżną, oddając jej hołd, przynosząc podarki i zapewniając o swoim całkowitym oddaniu, licząc na to, że wspomni o nich królowi, kiedy ten wreszcie zstąpi do swego królestwa, by poprowadzić piekielne zastępy w nową erę – erę dobrobytu.
                Tańce nagich sukkkubów przerwało wtargnięcie do pomieszczenia kogoś, kogo nikt nie spodziewał się ujrzeć. Anasi wbiegł do środka, ukrywając twarz pod materiałowym, czarnym kapturem, i podszedł do Enepsignos, pochylając się nad nią. Szepnął jej coś na ucho i pobieżnie rozglądając się pośród zebranych, skinął głową i natychmiast wyszedł. Demonica widziała, że wszyscy ją obserwują. Uśmiechnęła się więc i wyjaśniła, że nic się nie stało i nakazała kobietom kontynuować tańce. To, co przekazał jej piekielny informator niesamowicie nią wstrząsnęło, lecz nie mogła okazać słabości, nie przed Azazelem i na pewno nie przed niższymi. Plotki rozniosłyby się nad pozór szybko, niwecząc wszystko, co udało jej się osiągnąć przez te kilka dni rozpustnego lenistwa, którym uraczyła podwładnych. Anasi zresztą doskonale zdawał sobie z tego sprawę, dlatego jedynie napomknął o istocie sprawy i poprosił demonicę, by zjawiła się jeszcze tego dnia, wiedząc, że będzie musiał poczekać, aż Enepsignos znajdzie odpowiedni moment, by opuścić salę, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Wiedział również, że samo jego przybycie, choć tylko chwilowe, stanie się głównym tematem rozmów wśród poddanych, lecz na samym tym fakcie przyszła księżna mogła jedynie zyskać. Nie był głupi i znał się na demonicznej społeczności na tyle, by nawet czymś, co potencjalnie mogłoby zaszkodzić, wspomóc demonicę w umacnianiu pozycji swojej i swego przyszłego męża.
                Kolejne godziny piekielnej uczty były dla Enepsignos niesamowicie trudne. Cały czas musiała ukrywać swoje zaciekawienie i, przede wszystkim, zmartwienie tym, co przekazał jej Anasi. Nie zjawiałby się w sali tronowej osobiście, szczególnie w okresie, gdy cały zamek stał się parkiem rozpustnej rozrywki dla poddanych, gdyby sprawa nie była naprawdę poważna. Zwyczajnie wysłałby pająka, który niepostrzeżenie przekazałby księżniczce informacje. Jednak z jakiegoś powodu tego nie zrobił. Nie wierzyła, że aż do tego stopnia dbał o jej pozycję, miała świadomość, że takie bzdury jak wzajemne układy między demonami niewiele go obchodzą. Co więc miał na celu? Jeśli chciał pokazać jej niesamowita wagę sprawy – spisał się doskonale. Tańce, picie krwi, wykwintne dania i wszelkie rozrywki, którymi raczono podczas bankietu jedynie irytowały błękitną demonicę. Nie była w stanie się skupić, myślami błądząc gdzieś w otchłani swego umysłu, próbując domyślić się, o co mogło chodzić piekielnemu skrybie. W końcu jednak nie wytrzymała i opuściła główną salę, pod byle pretekstem szlacheckiej zachcianki, i czym prędzej udała się do samotni Anasiego.
                Nie zdążyła nawet zapukać, kiedy drzwi otworzyły się przed nią, a gdy tylko przestąpiła próg, momentalnie zamknęły się z trzaskiem. Enepsi poczuła nagły przypływ mocy w pomieszczeniu. Ściany pokoju drżały lekko, były nieco niewyraźne, a kraczący na parapecie kruk nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Domyśliła się, co zrobił siedzący przy biurku demon. Chociaż zakładanie tego typu bariery było praktyką znaną głównie pośród aniołów, nie dziwiło jej, że ze wszystkich istot jej pokroju, to właśnie ekonomista był tym, który opanował tę wzbudzającą trwogę sztuczkę. Posiadał niezwykle rozległą wiedzę i gdyby nie jego introwertyczne usposobienie i całkowita obojętność wobec dążenia do władzy i rozgłosu, nie miałby żadnego problemu, by zostać królem.
                – Plugastwo – mruknęła, krzywiąc się na widok drżącej, transparentnej powłoki i podeszła do Anasiego.
Ten podniósł się z siedzenia i, jak poprzednim razem, uraczył przyszłą królową kieliszkiem wysokiej jakości krwi jakiegoś człowieka. W swojej kolekcji miał mnóstwo doskonałych trunków, nic więc dziwnego, że smak napoju przypadł kobiecie do gustu. Była w nim jednak delikatna gorycz irytująco przełamująca metaliczno-słodkawy posmak. Enepsignos wiedziała, że doradca nie podałby jej czegoś takiego bez przyczyny. Napięła się, wzdrygnięta zdenerwowaniem i otworzyła usta, lecz Anasi nie pozwolił jej dojść do głosu.
                – Pani, zostałem poproszony, by stworzyć kontrakt, który miał być podstawą zawiązania nowego przymierza pomiędzy rasami światła i ciemności – zaczął spokojnie, przesuwając po blacie zapisaną ręcznie broszurę. – Oczywiście wywiązałem się ze swojego obowiązku, jednakże… Moja praca poszła  na marne – powiedział, nie wyjaśniając zbyt wiele.
Wskazał księżniczce miejsce. Kobieta usiadła, odstawiła kieliszek na kwadratową, onyksową podstawkę i chwyciła dokument, po czym pobieżnie przejrzała jego treść.
                – Wygląda dobrze. Dlaczego więc sądzisz, że twoja praca poszła na marne? – zdziwiła się księżniczka.
                – Kilka godzin temu kruk króla przyniósł mi to – kontynuował Anasi, wyciągając spod biurka kolejny dokument.
Wręczył go zaskoczonej Enepsignos, która od razu wyczuła woń krwi swego ukochanego mieszający się ze smrodek posoki czterech królujących niebu gołębi.
                – Strona osiemdziesiąta ósma – uściślił demon.
Kobieta drżącymi dłońmi zaczęła kartkować księgę, nie wiedząc, czy lepiej było się z tym ociągać, czy jak najszybciej dotrzeć do zapisku, który aż do tego stopnia wywarł wrażenie na informatorze. Jednak ciekawość wygrała z lękiem. Już po chwili oczy Enepsignos wodziły po tekście, chłonąc jego przesłanie, a każda kolejna fiksacja wprawiała ją w coraz większe przerażenie.
                Kiedy dobrnęła do końca ustępu, dokument wypadł z jej drżących rąk, a sama kobieta podniosła się nerwowo z krzesła, uderzając w biurko. Delikatny, dmuchany kieliszek upadł na blat, pękając na kilka części, pomiędzy którymi popłynęły strużki krwi. Anasi machnął ręką, pozbywając się bałaganu ze stołu. Spojrzał smutno na roztrzęsioną księżniczkę i westchnął, zastanawiając się, co powinien powiedzieć.
                – Zrobię, co w mojej mocy, by obejść ten punkt umowy, niestety obawiam się, że niewiele będę w stanie zrobić. Nie rozumiem, czemu król się na to zgodził, ale dobrze wiesz, pani, że tego typu umowy są wiążące – powiedział spokojnie, rezygnując z pustych pocieszeń, które ani trochę nie mogłyby złagodzić cierpienia kobiety.
                Enepsignos wpatrywała się w kamienną twarz Anasiego. Jego słowa zlewały się w niezrozumiały bełkot, jakby sama wytworzyła wokół siebie barierę rozpaczy, przez którą wszelkie dźwięki i obrazy przenikały wypaczone. Pokój zasnuła ciemność, w której widać było tylko dwie pary wpatrzonych w siebie nawzajem, błyszczących oczu. Dopiero po chwili kobieta zorientowała się, co robi. Okiełznała swoją moc i położyła dłonie na blacie.
                – Postaraj się, nie mogę go stracić. Nie w taki sposób – powiedziała słabo i odwróciła się, chcąc wyjść, jednak demon nie zdjął bariery i nie otworzył drzwi.
                – Zapewne zdajesz sobie sprawę, pani, że król przekazał mi te informacje w tajemnicy. To bardzo ważne, by nikt oprócz nas nie miał o tym pojęcia – upomniał ją zgodnie z poleceniem króla.
                – Doskonale o tym wiem – mruknęła, wściekle zerkając na niego przez ramię.
Bariera zniknęła, drzwi się otworzyły, a uwolniona demonica wybiegła z wnętrza pokoju Anasiego, udając się w jedyne miejsce, które potrafiło ukoić jej ból – do ogrodu na dachu zamku, jedynego miejsca niedostępnego w czasie obchodów dla zwykłych poddanych.
                Z trudem udało jej się tam dotrzeć. Miała zawroty głowy, jej serce uderzało z niezwykłą siłą i nie była w stanie udawać, że wszystko jest w porządku. Nie pamiętała twarzy demonów, które mijała po drodze. Właściwie nie była nawet pewna, jak dotarła na dach. Pamiętała tylko, jak ciężko opada na swoją ukochaną ławkę i pogrąża się w beznadziei, na zmianę chowając twarz w dłoniach i zerkając na wątle płonący wewnątrz drzewa ognik, z którym jeszcze niedawno się utożsamiała. Dlaczego jej ukochany podpisał tę umowę? Jak mógł być tak głupi? Jak w ogóle mogło do tego dojść? Co on sobie myślał? Co zamierza zrobić? Jak będzie wyglądała teraz ich przyszłość? Nie chciała nawet odpowiadać na te pytania. Zwyczajnie nie była w stanie. Mogła jedynie skupić się na siedzeniu i pozwolić, by emocje przejęły nad nią władzę.
                Płakała. Pierwszy raz od kilkuset lat. Nie pamiętała już tego uczucia. Było nieprzyjemne, bolesne i przerażające. Miała wrażenie, że rozpacz wyżera substytut jej duszy, że za chwilę cała utonie w bezkresnej ciemności, zniknie, przepadnie i zostanie po niej tylko zbolały jęk. Wszystko, co sądziła, że kontroluje, wyrwało się z jej rąk, zaczęło żyć własnym życiem i kpić z jej marzeń i nadziei. Co miała zrobić? Jak miała to naprawić? Czy istniał sposób? Tak bardzo pragnęła z nim porozmawiać. Zobaczyć go, dotknąć, pocałować, kochać się z nim, a potem ukryć przed światem i nie pozwolić, by doprowadził do chwili, gdy ziści się to, co opisano na tej nieszczęsnej stronie. Próbowała się z nim skontaktować, przyzwać go i zmusić do rozmowy, jednak jego umysł był całkowicie zamknięty. Jakby specjalnie się od niej odciął. Została więc zupełnie sama z problemami, które znacznie ją przerastały. Wiedziała, że nie może wrócić w takim stanie do zamku, lecz zdawała sobie sprawę, że minie sporo czasu, nim będzie w stanie wziąć się w garść.
                – Jak mogłeś? – powtarzała, kiwając się w tył i w przód, łkając pod nosem trzecią godzinę z rzędu, wciąż nie widząc końca swej rozpaczy.
A jeśli nigdy nie przestanie? Jeśli od teraz takie będzie jej życie? Jeśli nie czeka ją już nic lepszego? 

13 komentarzy:

  1. Na początku brakuje wcięcia akapitu.
    Pałam ogromnym szacunkiem wobec Jeanny. Wysłała całą masę mowy pozawerbalnej, nawet jak podniesienie ręki, treść jej ultimatum znacznie wykraczała poza to, czego się spodziewa, a właśnie spodziewa się tylko tego minimum, żeby kochał nadal Elizabeth i już nigdy więcej jej nie skrzywdził. Sama bym uklękła przed nią na jedno kolano ( tak, ja nigdy nie klękam na oba, jak kobieta xd) i z podziwem wysłuchała. Ciekawe, jakby zareagowała, gdyby była świadoma, że stawia ultimatum Królowi Demonów, a potem podaje mu tą symboliczną dłoń.
    Anasi ekonomistą? Sądziłam, że jest prawnikiem i doradcą, ale ekonomistą?
    ...
    Co będzie na stronie 88 opisze za pół godziny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anasi pełni niezwykle ważną funkcję q piekle. Zresztą z tych wszystkich określeń jego osoby można się sporo dowiedzieć. To tak specjalnie, na razie. W czwartym tomie dostanie konkretny opis postaci i wszystko się wyjaśni.
      A Jeanny mnie zagięła swoim podejściem, bo nigdy nie sądziłam, że potrafi taka być. Zaskoczyła mnie własna postać xD. No, a końcówka komentarza brzmi, jakbyś specjalnie dawała na wstrzymanie, żebym się poczuła jak Wy, że jeszcze nie wyjaśniłam 88 xD.
      Czekam :*.

      Usuń
    2. Oczywiście :-* My czekamy, ty poczekasz. Uczciwa umowa, prawie jak między Michałem a Sebastianem.

      Usuń
  2. Dotarłam tu przez linka, który zostawiłaś na współtworzonym przeze mnie blogu (hillofourdreams.blogspot.com) i jestem zachwycona *-* Od wczoraj przeczytałam całe opowiadanie i czuję niedosyt.
    Sama mam zamiar zacząć coś publikować, coś z Kuroshitsuji, ale póki co idzie mi to słabo, bo mam już dwie zaczęte serię :3

    No nic, bardzo mi się tu podoba i będę wpadać. Miło by było gdybyś powiadomiła mnie o kolejnym rozdziale. Liczę też, że zapoznasz się także z moją twórczością (Spis Yae Yoshiro na blogu hillofourdreams.blogspot.com).

    Pozdrawiam i życzę weny.
    ~ Yaeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałaś całe 900 stron jednego dnia? Szacun :o.
      Oczywiście wpadnę do Ciebie i wszystko obczaję, ale dopiero od jutra, dziś jestem zbyt zmęczona. Rozdziały pojawiają się w każdą środę i sobotę, ale oczywiście kilka razy dam Ci znać, zanim przywykniesz.
      Dzięki za odzew i do zobaczenia :).

      Usuń
    2. Tak już jakoś mam, że jak mi się coś spodoba, a do tego jeszcze doskwiera mi nuda, to potrafię przeczytać to 900 stron xd
      Okej, będę czekać z niecierpliwością. Miło by było gdybyś mnie powiadamiała, cierpię na sklerozę, i to bardzo dotkliwą XD

      Do zobaczenia :3

      Usuń
    3. Qch, skleroza. Doskonale to znam. W takim razie łączę się z Tobą w bólu i będę dawała znać. Jeśli sama nie zapomnę, bo czytając, pewnie zauważyłaś, iż nie raz wspominałam, że też na to cierpię TT_TT.

      Usuń
  3. (O nie, mój wspaniały komentarz, pełny moich życiowych rozterek! Gdzież on jest?! Serio, nienawidzę pisania na telefonie, gdzie jeden niezdarny ruch kciukiem w lewo kasuje ci pisany pół godziny bełkot i psuje cały misterny plan [ja już niczym Jeanny, miałam wszystko w główce poukładane i zaliczyłam większość punktów]. No to, ten tego, ja obiecuję wrócić jutro. Bo za każdym razem, gdy postanawiam napisać coś więcej niż dobę po wystawieniu posta, to mi nic z tego nie wychodzi. Więc się zobowiązuję, już podpisik złożony (wprawdzie, nie podpiszę się jako pięć osób i wspaniałe zobowiązanie nie bd miało 88 stron... ale obejść się go nie da!) W każdym razie, po prostu nie mam siły napisać wszystkiego od nowa, więc przekładam, jak zwykle, wszystko na później. Wiesz, koniec ferii, po niemal miesiącu obijania się... Do zobaczenia jutro)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, tak dobrze to rozumiem i tak bardzo tego nie cierpię TT_TT. Dlatego staram się pisać komcie na raty i wysyłam w messengrzerze mojemu kontu fake, a potem tylko to kopiuje w komentarz. Bo kurde to jest strasznie kiepski patent, a taki stracony komentarz tak niesamowicie demotywuje, że... Nie dziwię się. W takim razie będę czekać na jutro z niecierpliwością i do smutków, które będę dziś zapijać herbatą, dodam Twój utracony komentarz :*.

      PS Byłam na Twoim profilu, bo chciałam podejrzeć, czy jest nowy wpis, a tu szok, nie wyświetlił mi się żaden adres bloga. A ja nie zapisałam, bo byłam pewna, że tam będzie. I ubolewam. Więc poproszę linka <3.

      Usuń
  4. (Co do bloga... Wystąpiły pewne [bo już po imieniu nie nazwę] komplikacje i trochę jest chwilowo zawieszony. Po za tym nie mam pomysłu co z fantem moich opowiadań zrobić i jednym słowem mam ochotę rzucić to wszystko... Ale jak mi przejdzie etap umierania w bezczynności, to powiadomię)
    To teraz do komciania <3 Pisanie w szkole nie sprzyja, nie lubię się powtarzać, zwłaszcza, że połowa zjedzonego koma była po prostu jednym wielkim bóldupieniem. No.
    Zacznę od końca, bo akurat mi się przypomniało. No wiesz, płacząca Enepsi. Chytre, wiesz, grasz nam na uczuciach, żal się kobiety robi, aż poczułam, że mam w sobie nieco empatii. No i już trudno nazwać ją jakąś (jak to chyba ją nazwałam na początku), która mąci w tru laf, na które się czeka. Ale przynajmniej wiemy, że Seba nie zczłowieczył się aż tak bardzo, skoro demonica też raz na pięćset lat ulegnie uczuciom. Łączę się w bólu i rozpaczy nad Sebim, choć jako czytelnik mam nieco bardziej optymistyczne podejście do sprawy (Dobrze, że nikt mnie nie pyta o reakcję, na wiadomość, że jeszcze cztery miesiące gnicia w szkolnym więzieniu).
    Już to nie raz mówiłam, że dumna jestem ze służby i ich postępów, więc chwalmy ich chwalmy (No o Thomasie nie zapominajmy, niech chłopak ma. Ja widziałam tę jego wewnętrzną bitwę. Jeanny - brak słów oczywiście, no ale trzeba pokazać od czasu do czasu siłę kobiety :")). Seba. Kurde, nie jako pierwszy odkrył magiczne właściwości mycia się, niezależnie od sposobu. Tyle, że mi się od razu nasunęło - taki kurde pedancik jestem na codzień, ubranka sobie wyczyszczę, ale prysznic rozważać, to wolno?! Bo co, czego Elizabeth nie zobaczy, to ją nie zaboli? Bo i tak nikt tam nie wchodzi? Hehe, błagaj teraz o wybaczenie, fałszywcu. Rozwal łazienkę XDDD (przepraszam, już mi lepiej)
    Ale najważniejszy w tym rozdziale i tak jest Azazel. Nie chce mi się po raz kolejny pisać mowy pochwalnej dla służby, rozwodzić nad poparzonymi pleckami Seby. Nawet już mi się pokłady empatii dla Enepsi skończyły. Więc dlatego Azazel. Facet grzecznie odwala swoją robotę, nikomu nie wadzi, nawet anielskich czary-mary się nauczył. I co? Dzielnie pracuje nad papierami - cała praca na nic. Zwalają mu na głowę jakieś problemy, losy Rzeczywistości się ważą, a oni nawet się nie pofatygują, tylko jakiegoś ptaszora z wiadomościami przyślą. Jeszcze mu każą łazić na jakieś (tu mi z niewiadomych przyczyn autokorekta podsuwa "piwko". Ja nic nie wiem)... Właściwie nie wiem jak to nazwać. Hałas, tłok, syf (żebym tego inaczej nie nazwała, choć bardziej by pasowało), a facet widocznie nie tęskni za towarzystwem. To nie jego sfery. Zlitujcie się, ludzie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Swoją drogą, gdy usilnie próbowałam skupić się nad treścią komentarza, jedna z moich... nazwijmy to koleżanek [ostatnim zatem jestem przerażona, jak ludzie potrafią mnie znaleźć, więc bd ostrożna], zaczęła mi coś ględzić nad uchem. Choć trudno się skupić na komentowaniu, słuchaniu czyichś bzdur i jeszcze udawaniu, że nie korzystam z telefonu na lekcji [uważać i tak nie miałam zamiaru], nagle słyszę, że ów koleżanka nagle zaczyna mi historię piekła wykładać. Niby ją ignoruję, ale ta dalej mi opowiada i opowiada, by w końcu spytać się, co którego demona ja najbardziej lubię, oczywiście z wyjątkiem Sebastiana (natknęła się na gościa krążąc po internetach i zna moje upodobania). Wykluczam Claude'a i innych fandomowych. W sumie, niby się czytało jakieś artykuły, żeby mieć pojęcie, o czym się w fandomie mówi, ale gdyby nie opowiadania, miałabym do nich neutralne podejście. Się jakimś dziwnym trafem złożyło, że w tym samym momencie powiedziałyśmy Azazel. To uczucie, że może na tym świecie (szkole, bo poza nią problemu nie ma) ktoś mnie rozumie. Tyle że koleżance zdążyłam przypiąć łatkę "szczególnie ignorować". No i słusznie, bo po sekundzie zaczęła się zachwycać Azazelem, jaki on nie jest i opowiadać o jakichś półdemono-czarownikach... Taaa, jednak nie ten fandom... Nie wwiem po co ta historia. Może to nie zbieg okoliczności, tylko ta gaduła gapiła mi się perfidnie w telefon... Przez nią całe moje wysilanie się nad komentarzem spelzlo na niczym, a to jedyna lekcja, na której nauczyciel ma nas tak głęboko w poważaniu. Dlatego tak późno. No i jeszcze z tego powodu przesunęłam Azazela na koniec, więc jakby jakieś nieścisłości były... Tak, z tego powodu zanudzam Was opowieściami ze swojego życia i prawdopodobnie robię sobie wrogów.)
      Pozdrowienia dla osóbki, która zmieniła moje odczucia co do demonów ;) Papa!
      (Tak, znów limit znaków)

      Usuń
    2. Hahaha to urocze <3.
      Też nie lubię, jak mi ktoś wisi nad głową, kiedy próbuję coś napisać - niby wszyscy tak mają, a jak przy chodzi co do czego,to nikt nie rozumie...
      Ale ten, no, aż mi głupio wyprowadzać Cię z błędu, ale... Cały czas pisałaś Azazel. A Azazel to ten, który jest złośliwy dla Enepsi i dostał w łeb od Lewiatana. A ten, którym się tak zachwycasz, to Anasi. Mam nadzieję, że ten szok jakoś zbytnio Cię nie dobije. No i ten, tego, no, przykro mi z powodu bloga, ale mam nadzieję, że go tam pozbierasz do kupy. Bo ja chciałam kolejny rozdział, noooo...
      I niestety nie odwdzięczę Ci się długą odpowiedzią, bo mam jeszcze trochę roboty na jutro, a głupie zajęcia z głupią prowadzącą i wrrr... Aż nie chce mi się o tym mówić -_-.
      No, ale dziękuję za komcia, bo jak zwykle poprawia mi humor i do zobaczenia następnym razem.
      Jeszcze tylko się pochwalę, że wreszcie skończyłam trzeci tom i mam już sześć stron czwartego <3.
      Papa ;*

      Usuń
    3. Dobre wieści <33
      Azazel -_- Ja się pytam, skąd mi się nagle to wzięło. Jak mi się coś wkręci... Jak robić z siebie durnia, to po całości XDD Podobne imiona, powiedzmy. Nie no, chodziło o Anasiego dwieście pro. Pan prawnik nadworny. Sobie coś wkręciłam i do końca będę przy tym trwała. Weźcie mnie szybko z takich błędów wyprowadzanie, bo jak mi się utrze, to znów wysokolotnymi słowami będę się ośmieszać (Hahaha, płaczę)
      Wiesz, z tymi moimi długimi komentarzami... Gdybym nie wycięła bóldupienia, to sam komentarz dot. opka stanowiłby jedną dziesiątą tego...czegoś. A potem mam skrzywiony obraz rzeczywistości i dwa zdania zwięźle i na temat traktuję jako pracę na odwal.
      (Anasi. A na si. Okej. Już błąd poprawiony. Głupio by było, gdybym jako klasowy spec od spraw odbiegających od Kościoła, gdy koleżanka znów mnie zagada o tych jej magach biseksualnych, zaczęła ględzić o Azazelu. "A tobie na pewno chodzi o tego, o którym była mowa wczoraj?" :")

      Usuń

.