piątek, 26 maja 2017

Tom V, XVI

Dziś rozdział nieco krótszy, bo nie mam czasu. Zresztą Wy nie macie czasu czytać, więc tak jest lepiej dla wszystkich xD. Przedmowy tez zbytnio nie będzie, bo w sumie nie mam, o czym mówić. Mogłabym bóldupić, ale mi się nie chcę. Idę robić dalej kuroszkową aplikację na zaliczenie praktycznych zajęć na uczelni.

PS Zgadnijcie, kto ma już dwie piątki w USOSie <3.

Miłego :*

===============================

Kiedy doszli do samych drzwi zbrojowni, zrozumiała, dlaczego jej przewodnik nagle ukrócił jej harce. Pilnujący wejścia ochroniarze – żołnierze wysokiej rangi, jak dziewczyna stwierdziła po wzajemnych konwenansach i spojrzeniu, jakim obdarowali Samarela i jakim on im się odwdzięczył – byli niezwykle umięśnieni a na ich twarzach było widać maksymalne skupienie na swojej pracy i ogromną niechęć do wszystkiego, co się ruszało. Z jednej strony nie było to najmilsze przywitanie, jakiego mogła oczekiwać Elizabeth, z drugiej jednak zrozumiała, że właśnie tacy niechętni i podejrzliwi żołnierze najlepiej nadawali się do takiej pracy.
Wszyscy, których dotąd mijała, patrzyli się na nią z lekkim strachem, szacunkiem, ewentualnie z obojętnością. Ci dwaj zaś nie mieli w oczach ani odrobiny wahania czy niepokoju, jakby nie wiedzieli albo mieli w całkowitym poważaniu, że od jej życia zależało szczęście i równowaga psychiczna króla, a co za tym szło – ich życie. Tak, jakby w ogóle ich nie obchodziło… Albo wyciągała zbyt pochopne wnioski – jak uznała na koniec, kiedy jeden z naburmuszonych demonów zaczął zadawać Samarelowi pytania.
Młody dowódca odpowiadał kulturalnie na wszystkie, mogło się wydawać, że gdyby któryś z odźwiernych zapytał go o najbardziej krępującą prawdę, wyznałby ją z taką samą łatwością i brakiem wahania. Podczas gdy jeden z żołnierzy pytał, drugi odnotowywał coś na kartce. Usłyszawszy, że nie zjawili się po żadną broń, a tylko po to, by się rozejrzeć, ochroniarze popatrzyli po sobie tak, jakby Samarel i jego towarzyszka zwyczajnie oszaleli.
— Mamy rozkaz, by nie wpuszczać do środka nikogo, kto tego nie potrzebuje. Jeśli więc nie wybierasz się na pole bitwy albo na trening i nie masz przy sobie odpowiednich dokumentów, nie wejdziesz — oświadczył wyniośle ten, który dotąd tylko pisał.
— Jestem tu z polecenia króla. Mam oprowadzić jego wybrankę po zamku, a ona zapragnęła zobaczyć naszą zbrojownie. Naprawdę sądzisz, że król się ucieszy, jeśli powiem mu, że z waszej winy nie udało mi się zadowolić przyszłej księżnej?
— Ale ja wcale… — wcięła się Elizabeth, jednak surowy wzrok Samarela skutecznie ją uciszył.
Zamiast prób przeforsowywania swojego zdania, skupiła się na analizie jego słów. „Przyszła księżna” brzmiało co najmniej tak, jakby Sebastian miał jej się oświadczyć! Nie wiedziała tylko, czy demon nie powiedział tak tylko po to, by wywrzeć na żołnierzach większy wpływ – sądziła nawet, że tak właśnie było i chociaż rozsądek kazał jej w to wierzyć, to jednak poczuła delikatne ukłucie w sercu.
Żołnierze popatrzyli po sobie porozumiewawczo. Ten z notesem spojrzał jeszcze raz na odpowiedzi, odnotował kolejną informację i westchnął ciężko, po czym wyciągnął kluczy i otworzył drzwi.
— Macie kwadrans — oświadczył groźnie, szarpiąc za mosiężną klamkę.
— W zupełności wystarczy — odparł radośnie Samarel.
Wziął Elizabeth pod rękę i wprowadził ją do środka. Po chwili drzwi zamknęły się za nimi z głośnym hukiem, aż dziewczyna podskoczyła nerwowo, a potem skuliła się z bólu. Dowódca przytrzymał ją i odczekał w milczeniu, aż ból minął.
— Wybacz, doniosę na nich później. I przepraszam za tę przyszłą księżną. Nie chciałem mieszać ci w głowie, ale w ten sposób…
— Czuli się bardziej zagrożeni, domyśliłam się… – westchnęła nastolatka z wyczuwalną nutą rezygnacji w głosie, której jednak Samarel zdawał się nie dostrzec.
Lizz nie miała mu za złe, był w końcu demonem, a lata życia u boku Sebastiana i obserwowanie całego jego życia doskonale nauczyło ją, jak bardzo dzieci ciemności potrafiły być ślepe i głuche na niektóre ludzkie zachowanie, które w ich mniemaniu wydawały się oczywiste.
— Możesz się przejść, tylko nie dotykaj niczego. Część z tych broni jest pokryta silnie trującymi substancjami, zabiłyby takiego człowieka jak ty… Wybacz. Ale mimo wszystko wolałbym, żebyś ich nie dotykała.
— Rozumiem. Nie będę.
Dziewczyna nieśmiało odsunęła się od demona i ostrożnie stąpając po nierównej podłodze, wkroczyła w głąb pomieszczenia, które rozjaśniło się tak, jakby ktoś cały czas ich obserwował i wiedział, gdzie dokładnie są, by w odpowiedniej chwili ułatwić im myszkowanie po zbrojowni.
Tak jak się spodziewała, piekielne bronie znacznie różniły się od tych ludzkich. Na ścianach wisiały błyszczące, zygzakowate ostrza, które tworzyły wokół siebie lekko zielonkawą łunę. Na stojakach zaś znajdowały się pręty wyprofilowane tak, by wygodnie się je chwytało, lecz nie ludzkimi rękami, a wielkimi, szponiastymi, o rozmiarach niemal trzy razy takich co dłoń nastolatki. Na ich końcach znajdowały się kolejne ostrza. Każde z nich o dziwnym kształcie, który wydawał się nastolatce zupełnie niepraktyczny. Zatrzymała się przy jednym z nich. Z podłużnego pręta wystawała kula pełna czegoś, co wyglądało jak groty strzał. Widząc jej fascynację konkretnym orężem, Samarel pospieszył z wyjaśnieniem.
Powiedział, że prawdziwe właściwości aktywuje krew tego, kto ją dzierżył. To, co przypominało strzały, wysuwało się, zmieniając się w kulę pełną śmiercionośnych ogonów. Każdy z nich kontrolowany był dzięki krwi za pomocą umysłu wojownika, co pozwalało na precyzyjne atakowanie wielu przeciwników na raz, ograniczając wysiłek powstały przy zamachu do minimum.
— Mogę zobaczyć? — zapytała, nie mogąc wyjść z podziwu.
— Powiedziałem, że niczego nie weźmiemy. To niemożliwe. Nie teraz.
— Szkoda, Sebastian pewnie nie byłby zachwycony, że nie udało ci się zaspokoić mojej ciekawości — odpowiedziała z nutą kpiny w głosie, jednak Samarel nie dał się podejść.
— Nie mogę tego zrobić. Ale nie martw się. Amon organizuje igrzyska. Właśnie tym między innymi zajmuje się teraz podczas obrad. Odbędą się za tydzień, wtedy będziesz mogła zobaczyć.
— Myślałam, że Sebastian chciał być inny od ojca, dobry…
— Dla demonów takie igrzyska to zabawa. Śmierć jest wliczona w cenę. Jednak z tego, czego zdążyłem się dowiedzieć, zasady będą nieco odmienne. Nikt nie będzie zmuszony do walki na śmierć, w każdej chwili będzie można się poddać. Twój Sebastian nie jest taki zły — wyjaśnił, delikatnie trącając dziewczynę w ramię.
W końcu zauważył, że coś ją dręczyło, ale obawiał się zapytać. Nie czuł się wystarczająco kompetentny, by pocieszać istotę posiadającą tak rozwinięty system emocji. On nawet nie miał zbyt dużego doświadczenia z życiem pomiędzy ludźmi, zwyczajnie bał się, że chcąc pomóc, mógłby zaszkodzić.
— Czyli te igrzyska to coś takiego jak gladiatorzy, tylko że bez niewolnictwa i przymusu?
— Właściwie tak. Będą przekąski, krew, muzyka, kobiety, narkotyki, brutalna walka i wszystkie inne demoniczne rozrywki, ale nikt nie będzie miał obowiązku umierać.
— Więc skoro dla was to normalne i wszystkim się to podoba, to chyba nie mogę narzekać…  odparła nieprzekonana.
Lubiła walczyć, trenować, stawać się lepszą a nawet chwilami lubiła zabijać, choć nie do końca były to jej odczucia. Jednak mimo wszystko nie popierała bezsensownej przemocy. Ze wspomnień Sebastiana udało jej się jednak wyłuskać ekscytację i radość, jaką odczuwał na wieść o igrzyskach. Naprawdę je uwielbiał i dopiero kiedy jeden z demonów, którego uważał za wzór, został zabity, poczuł, że ten sposób spędzania czasu nie był do końca właściwy. Wtedy jednak nie postawił się ojcu, do końca udawał, że doskonale się bawi, obawiając się kary, jaka by na niego spłynęła, gdyby Belial dowiedział się o jego słabości. Lizz wiedziała, że miał trudne życie, jednak z każdym powtórnym przeżywaniem przykrych wspomnień ukochanego odczuwała to coraz dotkliwiej.
Kolejne dziesięć minut nastolatka spędziła na pobieżnym przyglądaniu się pozostałym broniom. Samarel opowiadał po krótce o tym, w jaki sposób się nimi walczy i w jakich warunkach sprawdzają się najlepiej, a ona uważnie słuchała i na wszelki wypadek starała się zapamiętać jak najwięcej. Na samym końcu zbrojowni zaś napotkali kolejne drzwi. Lizz podeszła do nich i chwyciła za klamkę, a wtedy niewidzialna siła odepchnęła ją prosto w ręce Samarela.
— Mówiłem, żebyś niczego nie dotykała! — Uniósł się zdenerwowany.
Szarpnął nastolatkę za rękę i przyjrzał się jej dłoni. Blada skóra poczerwieniała i na jego oczach zaczęły pojawiać się na niej bąble, z których poczęła sączyć się ropa. Nastolatka jednak przyglądała się ze spokojem, jakby w ogóle nie odczuwała bólu.
— Na szczęście to nic, wyleczy się w ciągu godziny — westchnął z ulgą dowódca. — Nie boli cię?
— Boli. Ale w porównaniu do bólu uszu, ten jest nawet przyjemny. Czuję, jak wypala mi skórę i dostaje się do krwi, ale moja krew… Działa jakoś dziwnie i nie pozwala temu przejść dalej. Niezwykłe uczucie — wyjaśniła, uśmiechając się do niego.
— Ciebie naprawdę to wszystko fascynuje… — stwierdził z niedowierzaniem Samarel. — Wracajmy.
— Nie powiedziałeś, co jest za tamtymi drzwiami — upomniała Elizabeth.
— Bo nie mam pojęcia. O tym wiedział tylko Belial, a teraz… Możliwe, że nawet Amon tego nie wie.
— A jak je otworzyć?
— Tego też nie wiem.
— Więc będę musiała zapytać Sebastiana. Chcę tu wrócić i zobaczyć, co się tam znajduje.
— Dobrze, a teraz wracajmy. — Samarel pokręcił głową na pomysły dziewczyny i ruszył przed siebie.
Hrabianka nie stawiała oporów. Posłusznie się odwróciła i poszłado drzwi wyjściowych, tym razem uważając bardziej niż poprzednio, by niczego nie dotknąć. Ciekawość nowego doznania bolesnego była niezwykła, ale jednak nie miała ochoty doświadczać tego po raz kolejny. No i nie miała zamiaru sprowadzać na Samarela kłopotów, a wiedziała, że jeśli chodziło o nią, Sebastian mógłby się zrobić bardzo nieprzyjemny, szczególnie w takiej chwili.
Ukryła rękę za sobą, by uszła wzrokowi ochroniarzy, jednak na niewiele się to zdało, bo kiedy tylko przekroczyli drzwi, zostali dokładnie przeszukani. Dopiero kiedy dwóch osiłków uznało, że nic ze sobą nie wynieśli, puścili ich i pozwolili odejść.
— To teraz do pracowników! — zadecydowała Elizabeth, wskazując palcem pierwszy lepszy korytarz.
Samarel zaśmiał się i przesunął jej rękę tak, by wskazywała odpowiedni kierunek, a potem skinieniem głowy dał jej znać, że już może dać upust ciekawości i zwyczajnie pobiec. Ruszyła, a demon dotrzymywał jej tempa, cały czas bacznie się rozglądając, by w razie czego zareagować na tyle wcześnie, by nic jej się nie stało. Decydując się na podjęcie pracy jako jej ochroniarz, nigdy nie sądził, że praca niańki będzie mu się tak podobała. Mimo że Elizabeth z pewnością nie była najprostsza w obyciu osobą, to jednak jej radość, optymizm i zmienności emocji zwyczajnie dobrze nastrajały dowódcę. No i miał szansę lepiej zrozumieć ludzi, a dzięki temu w przyszłym królestwie, które tworzył Kruk, miało być mu znacznie łatwiej awansować.
Dobiegłszy do kolejnych, wielkich drzwi Lizz zatrzymała się i spojrzała pytająco na Samarela. Tym razem wolała nie ryzykować, że zostanie poparzona i pozwoliła żołnierzowi otworzyć przed sobą drzwi. Wewnątrz pomieszczenia po raz kolejny zobaczyła coś, co zaparło jej dech w piersiach. Wiedziała, że w świecie, z którego pochodziła – ludzkim świecie – były fabryki, które zajmowały się produkowaniem najróżniejszych rzeczy. Parę razy nawet je odwiedzała, dlatego była w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądały. Setki osób zajmujących stanowiska i cały czas w pośpiechu wykonujących swoje prace, by po chwili zostały przekazane do rąk następnych ludzi, którzy dorabiali kolejne części i tak cały czas, póki nie powstawał ostateczny produkt, zawsze ją fascynował i gdzieś głęboko w sercu wzbudzał współczucie.
Jednak w piekle zakład produkcyjny okazał się tak ogromny, że nie była w stanie objąć go w całości wzrokiem. Pomieszczenie zdawało się nie mieć końca. Setki… Tysiące nawet rzędów stołów poustawianych jeden przy drugim, a przy każdym z nich siedział demon, który w pełnym skupienia zręcznie wykonywał swoją pracę. Byli tak skoncentrowani na swoim zajęciu, że nawet nie zauważyli, iż Samarel i Elizabeth weszli do środka. W przeciwieństwie jednak do ludzkich fabryk, w piekle nikt nie pilnował pracowników. Przynajmniej pozornie – Lizz nie zauważyła żadnego nadzorcy. Wydawało jej się niepojętym, że ktoś może pracować w takim zwrotnym tempie bez chwili wytchnienia, nie mając nad sobą kogoś, kto cały czas pilnowałby, by wykonywał swoje zadanie. Jednak tak właśnie wyglądała praca w piekle.
— Ile czasu oni tak pracują? — zapytała cicho nastolatka, nie chcąc zaburzać harmonii pracowniczych dźwięków, w której udało jej się doszukać swoistego rytmu aż proszącego się o słowa i melodię.
— Dzień, może dwa. Potem wchodzi druga zmiana i tak się zmieniają — wyjaśnił krótko Samarel, nie wydając się w żadnym stopniu olśniony tym niezwykłym widokiem.
— Po czterdzieści osiem godzin bez przerwy?! — krzyknęła Lizz, czego natychmiast pożałowała, ponownie raniąc własne uszy.
— Wybacz, miałem na myśli nasze dni: dry – uściślił dowódca. — W przeliczeniu na wasze to będą zmiany po sto dwadzieścia osiem godzin. Dla demonów to niewiele.
— Niewiele?! A oni chodzą do łazienki?
— Jakby ci to… Demony się nie wypróżniają. Zdarza nam się, ale bardzo sporadycznie. To dlatego, że nie żywimy się tak, jak ludzie. Czasem pijemy krew, czasem żywimy się duszami a wyższe sfery mają przyjemność skosztować jedzenia w stałym stanie skupienia, jak na przykład narkotyki, jednak większa część tego, co jemy, to po prostu fizyczny stan skupienia energii. Nasz układ pokarmowy jest zupełnie inny i dlatego mogłaś nigdy nie widzieć Amona w tego typu sytuacji — wyjaśnił, a widząc nietęgą minę dziewczyny, dodał: — Nie próbuj zrozumieć wszystkiego na raz, to dużo do przyswojenia. Na razie przyjmij po prostu, że demony są jak… Jak wasze lampy. Lampy żywią się prądem i nie wydalają go potem, prawda? Zużywają go, żeby świecić. Z demonami jest podobnie.
— A…ha — mruknęła wyraźnie zszokowana.
Gdy się nad tym zastanowiła, rzeczywiście nigdy nie widziała Sebastiana w łazience. Ani podczas wspólnego życia z nim ani we wspomnieniach. Jakby ta część jego życia była tak mało istotna i tak rzadka, że przemykając w zawrotnym tempie przez jej umysł, zwyczajnie nie zdążyła się zapisać.


6 komentarzy:

  1. Fajwe zwiedzanie fajnie ci to wyszło szkoda że chyli się tu juz ku koncowi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki^^. No tak to już jest, że wszystko musi sie się kiedyś skończyć :P. A lepiej póki jeszcze mam pomysły, niż potem ciągnąć na siłę xD.

      Usuń
  2. Monika Lisicka27 maja 2017 13:03

    Szkoda, że Róża zbliża się ku końcowi. Fajnie opisane, czekam, aż Sebastian zacznie ją oprowadzać. Ciekawość Lizz jak zwykle musiała ją wpakować w tarapaty.

    Mam nadzieję, że wątek z oświadczynami będzie pociągnięty dalej... fajnie by było :D

    Do nexta ;) A ile jeszcze planujesz rozdziałów do końca ? Wolę się przygotować psychicznie. A no i gratuluję piątek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3. Nie umiem Ci powiedzieć, ile ich będzie. Rozdział ma z reguły około 5 stron. Mam 15 stron zapasu i myślę, żeby zamknąć resztę w stu kolejnych. Jak będziemy już naprawdę blisko końca, to napiszę Wam o tym, zejście mogli zacząć zię się przygotowywać xD.

      Usuń
  3. Świetna historia! Naprawdę fajnie piszesz, podoba mi się twój styl i uważam, że naprawdę jesteś w tym dobra! Ja bym tak nie umiała hah. Czekam na część dalszą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. To jest kwestia ćwiczenia, jeśli by Ci bardzo zależało, spokojnie dałabyś radę się nauczyć :).

      Usuń

.