piątek, 23 czerwca 2017

Tom V, XX

Wszystkim, którzy mają wakacje: miłych wakacji!
Całej reszcie: miłego lata!
Zdałam egzamin z japońskiego na poziomie B1 i jestem z siebie dumna. Wczoraj skończyłam w ogóle serie zaliczeń i teraz do września spokój i tylko praktyki. Dlatego dziś wpadły do mnie dziewczyny i grałyśmy z Dobble i Tabu i generalnie padałam w piątek na pysk straszliwie po całym tygodniu wrażeń. Więc generalnie rozdział jest niebetowany, także wytykajcie błędy, będzie mi łatwiej poprawić :P.
Na zaległe kompie odpiszę dziś, jak się wyśpię, popracuję i będę mogła odpocząć, bo wcześniej zwyczajnie nie miałam siły, a nie chciałam odpisywać Wam zdawkowych bzdur TT_TT.
To chyba tyle w sumie xD.

Miłego! :*

===============================

— Jak ma się twój obiad, panie?
— Jak widzisz, nad wyraz dobrze. Sam jestem w szoku. Wiedziałem, że potrafi się szybko adaptować, ale nie sądziłem, że przywyknie do piekła w aż tak krótkim czasie. Jednak, mówiąc szczerze, nie mogę pozbyć się wrażenia, że ta sielanka niedługo się skończy. Coś złego nad nami wisi, tylko nie potrafię jeszcze tego dostrzec.
— Sądzę, że nie powinieneś tyle o tym myśleć, panie. Pozwól sobie na odrobinę szczęścia. Z ludzkich przekazów wiem, że to niezwykle pożądane uczucie.
— Gdybyś coś wiedział, powiedziałbyś mi, prawda, Anasi?
— Oczywiście, panie. Gdybym tylko miał jakieś informacje, które mogłyby zaważyć na losie twoim lub twojego posiłku, bezzwłocznie bym się nimi podzielił — odparł nieco pokrętnie kronikarz, nie zamierzając okłamywać swego władcy.
— Sebastian! Tu jest jakieś światełko! Co to jest? — krzyknęła Elizabeth.
Nie otrzymując odpowiedzi, przybiegła do Sebastiana, po czym spojrzała niepewnie na Anasiego i po chwili wahania zdecydowała się usiąść ukochanemu na kolanach. Ten objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, a potem pocałował delikatnie i splątał ich ogony, by zademonstrować jej jeden z nowych sposobów na niewinne pieszczoty, którymi raczyły się co spokojniejsze demony w chwilach, gdy nie potrzebowały seksualnego zaspokojenia.
— To światełko to znany w całym piekle ogień. Płonie właściwie od zawsze i ma w sobie niesamowitą moc. Niejeden demon przychodził tutaj, by prosić go o pomoc. Wprawdzie sam z siebie nigdy nie mieszał się w sprawy demonów, ale mawiano, że jego moc potrafiła ukoić, olśnić i dodać sił. Poczułaś coś, gdy na niego patrzyłaś?
— Nie… Nie wiem. Czułam się jakoś dziwnie, jakby na mnie patrzył i był bardzo silny, ale nie bałam się go. Ciężko mi to opisać, to było po prostu dziwne — odpowiedziała nieskładnie, lekko gestykulując rękami. — Ale ten ogród jest naprawdę piękny. Chciałabym, żeby Tomoko mogła go zobaczyć, albo Tai, on na pewno doceniłby jego piękno.
— Z pewnością. Powinniśmy iść dalej. Możesz tutaj przychodzić z Samarelem, gdy będę pracował, ale musi na ciebie uważać.
— No wiem, bo jeśli coś mi się stanie, to go zabijesz, zrozumiałam. A dokąd pójdziemy teraz? Mówiłeś coś o jakichś rbonach. Co to jest? Jakieś zwierzęta?
— Arbonach — zaśmiał się król.
— Arbony to prastara rasa, która osiadła w okolicach zamku Rzeczywistości temu. Zapuściły korzenie na tej ziemi, a kiedy stała się jałowa, musiały prosić króla o pomoc. Nawiązały z nim współpracę, w ramach której przekazywał im pożywienie, a one stały się obrońcami, strzegącymi zamek przed intruzami. Wyglądają jak stare, zeschnięte drzewa, jednak potrafią sięgnąć po niczego nieświadomego biedaka i rozerwać go na strzępy — wyjaśnił Anasi.
— Drzewa, które żywią się ludźmi? — zdziwiła się Lizz, nieco zmartwiona wtulając się w Michaelisa.
— Nie ludźmi, lecz demonami. Ludzina nieszczególnie im smakowała, podobno gałęzie im po niej drętwiały — dodał kronikarz. — Nie masz się czego obawiać. To w gruncie rzeczy myślące istoty, jednak ze względu na swoją ciężką sytuację, większość czasu pozostają uśpione. Działają tylko ich instynkty, dlatego przeważnie zachowują się jak rosiczki. Atakują bezmyślnie, głuche na krzyki, prośby i tłumaczenia, ale obecność króla i siła jego insygnium je obudzi. Będziesz mogła nawet z nimi porozmawiać, to dosyć ciekawe doświadczenie.
— Naprawdę? Chcę porozmawiać z drzewem, tak! Sebastian, to wspaniałe! Dziękuję! — cieszyła się nastolatka. — Ale moment… Twoje insygnium władzy, co to jest? Nigdy wcześniej żadnego nie widziałam, niemożliwe, żeby mi umknęło.
— Bo ci nie umknęło. Na co dzień je ukrywam, nie ma sensu, by było na wierzchu, wszyscy wiedzą, kim jestem. Na terenach blisko zamku ma głównie znaczenie czysto ozdobne i rytualne. Spójrz — wyjaśnił i podsunął dziewczynie rękę, której skóra przy nadgarstku zadrżała, a potem zaczęła sinieć, póki nie pojawił się na niej charakterystyczny znak władcy. — Możesz dotknąć.
Zaciekawiona nastolatka położyła palec na tatuażu demona i powoli wiodła nim po kolejnych, plączących się w niezwykle skomplikowany sposób liniach, próbując doszukać się jakiejś symetrii, jednak wyglądało na to, że takowej nie było. Jakby w układzie linii zapisana była jakaś wiadomość w kolejnym, niedostępnym dla niej języku.
— Jest piękny, ale nie umiem tego odczytać. Podobnie jak książek.
— Nauczę cię. Mamy przecież cały czas tego świata — zapewnił Sebastian, głosem tak przesyconym radością, że na jego dźwięk Anasi poczuł coś na wzór poczucia winy.
— Tak, racja… Chociaż dalej nie mogę w to uwierzyć. To zbyt abstrakcyjne.
— No dobrze, starczy. Chodźmy do Arbon. W przeciwieństwie do was, czeka na mnie jeszcze sporo pracy.
— Więc idź ją wykonywać, Anasi.
— Wybacz, panie, ale nie mógłbym przepuścić takiej okazji — odparł informator, wyszczerzając złośliwie ostre, sczerniały kły.
Wymiana docinków zakończyła się wspólnym wyjściem poza teren zamku. Elizabeth po raz pierwszy miała szansę, by opuścić bezpieczne mury, dlatego też cała podekscytowana ledwie dawała radę iść spokojnie, podczas gdy Sebastian z Anasim pozostawali zupełnie spokojnie. Droga na skraj lasu zajmowała dziesięć ludzkich minut lotu na demonicznych skrzydłach, jednak na piechotę, ludzkim tempem, szło się tam ponad godzinę. Mimo to, Kruk uznał, że taka wycieczka powinna dobrze zrobić jego ukochanej, dlatego nawet nie proponował lotu. Uznał, że będą mogli w ten sposób wrócić, jeśli dziewczyna się zmęczy. Nie sądził jednak, że tak się stanie. Jeszcze kiedy była człowiekiem, to chociaż wątła i wychudzona, miała mnóstwo siły i doskonałą jak na swój stan zdrowia kondycję. Sądził więc, że po zmianie w demona będzie jej jeszcze łatwiej.
Szli krwistą ścieżką pomiędzy przyprószonymi popiołem, ciemnymi trawami ciągnącymi się od granic miasta aż po sam skraj lasu. Wychodząc z zamku, skorzystali z tajemnego przejścia, by nie pokazywać się wśród mieszczan. Król nie chciał narażać Lizz na ewentualne niebezpieczeństwa – jego zdaniem na publiczne wystąpienia w tak słabo chronionym miejscu było jeszcze zdecydowanie zbyt wcześniej. Gdyby mógł, najchętniej odizolowałby nastolatkę od całego zła, wszelkich zagrożeń i nawet najdrobniejszych rzeczy, które mogłyby zniweczyć jej doskonały humor. Ponownie jednak górę nad sercem brał rozsądek, podpowiadając demonowi, że nadopiekuńczość jeszcze nigdy nikomu nie wyszła na dobre i w tym przypadku nie było inaczej.
Kiedy oddalili się na bezpieczną odległość i żaden z pająków ani żaden z ptaków, którym Michaelis rozkazał sprawdzić okoliczne tereny, nie doniósł o demonach krążących po okolicy, Kruk odetchnął z ulgą i puścił dłoń nastolatki, tym samym pozwalając jej dać upuść emocjom. Ta od razu zaczęła biegać, skakać, przyglądać się źdźbłom trawy, badać twardość kamieni i niesamowitą w jej mniemaniu, krwistą czerwień ścieżki. Przy okazji zadawała również mnóstwo pytań, a jej dociekliwość sięgała tak daleko, że chwilami nawet Anasiemu ciężko było udzielić jej konkretnej odpowiedzi.
Im bardziej zbliżali się do skraju lasu, tym Sebastian coraz bardziej zmniejszał odległość, która dzieliła go od ukochanej. W końcu, zanim dziewczyna zdążyła się obejrzeć, demon trzymał ją za rękę i dodatkowo owijał ogon wokół jej talii, sam do końca nie zdając sobie sprawy z podświadomych zachowań, które były niczym innym jak manifestacją jego wewnętrznego lęku o zdrowie i życie nastolatki. Lizz doskonale wiedziała, co i dlaczego robił i nie komentowała tego, nie chcąc niepotrzebnie wzbudzać w demonie zakłopotania. Poza tym jego bliskość wcale jej nie przeszkadzała – przeciwnie, niosła ze sobą mnóstwo przyjemności.
— Za chwilę będziemy na miejscu. Nie podchodź zbyt blisko i nie dotykaj ich, jeśli ci na to nie pozwolę. One naprawdę mogłyby cię zabić, dobrze? — poprosił, zatrzymując się w końcu.
Zignorował wzrok Anasiego wyrażający coś pomiędzy pogardą a zrozumieniem i nabrał w płuca powietrza, po czym kazał informatorowi pilnować dziewczyny, a sam podszedł do największego z drzew na skraju. Tak, jak mówił, drzewa wyglądały jak zwyczajne, martwe konary, ale wokół nich unosiła się dziwnie niepokojąca aura, która zdawała się przenikać nastolatkę, ograniczając jej entuzjazm i wypierając go, zastępując nutą strachu.
— Witaj, Ermn, przyszedłem z tobą porozmawiać — zaczął Michaelis, kłaniając się przed drzewem.
Martwe konary wydały z siebie skrzypiący dźwięk i drżąc przy każdym ruchu, odwzajemniły jego gest. Jedna z poprzecznych bruzd w poszarzałej korze rozwarła się powolnie, a do uszu trójki demonów dotarł dziwaczny dźwięk, który sprawił, że Lizz aż podskoczyła z zaskoczenia. Gładki a jednak nieco chropowaty, jak surowy aksamit, a wtórowała mu głęboka melodia, której tony dudniły echem w głowie – tak właśnie brzmiało jedno z najważniejszych drzew lasu Arbon, które powoli budziło się do życia.
— Ono coś powiedział? — szepnęła nastolatka, ciągnąć kronikarza za rękaw, z którego wypełzło w popłochu kilka pająków.
Dziewczyna strzepnęła jednego z nich na ziemię i puściła materiał ubrania towarzysza, po czym spojrzała mu głęboko i w oczy i natychmiast odwróciła wzrok w stronę lasu, który wydawał się dużo bardziej atrakcyjny niż wiekowa twarz piekielnego skryby.
— To nie jest ono, to Ermn – główny dowódca wschodniej strony lasu. W wolnym tłumaczeniu: zapytał, kim do cholery jest to wątłe chuchro, które śmiało stanąć przed nim, żądając audiencji.
— Powinien stracić głowę? A nie… Konar, znaczy… Nie powinien tak mówić do króla, prawda?
— Zaraz zobaczysz… — stwierdził Anasi, uśmiechając się złowieszczo pod nosem.
Chciał powstrzymać się przed notowaniem, ale pierwsza audiencja nowego króla u Arbon wymagała dokładnej dokumentacji, Kruk będzie musiał mu wybaczyć.
— Nazywam się Amon, jestem synem Beliala, nowym królem podziemnej krainy — odparł spokojnie Michaelis, wyciągając rękę w stronę drzewa.
To zachwiało się, szeleszcząc zeschłymi liśćmi i wyciągnąwszy jedną z gałęzi, chwyciło demona za rękę, ciasto pętając nadgarstek w miejscu tatuażu, który powoli malował się na skórze. Dwie kolejne bruzdy w korze rozwarły się na boku, a z ich wnętrza błysnęły czerwono-żółte ślepia o podwójnych źrenicach, które momentalnie skupiły się na ręce króla, która w objęciach prastarego drzewa wydawała się wątła i delikatna niczym  szlachetne pierzę ognistego ptaka.
Kolejny chwytający za serce dźwięk dotarł do uszu Elizabeth, która w ogromnym zaskoczeniu zauważyła, że dźwięki wydawane przez drzewo wcale nie powodowały u niej bólu uszu, choć nie należały do cichych. Nie bardzo umiała to sobie wyjaśnić, ale uznała, że to nie był dobry moment na kolejne pytania, szczególnie że jej towarzysz, który podobno miał pilnować, by się nie zbliżała, dał się całkowicie pochłonąć robieniu notatek. Pozwoliła sobie więc zrobić krok naprzód, a potem kolejny i jeszcze dwa, by lepiej słyszeć wymianę zdań i lepiej widzieć, jak niezwykła istota z każdą chwilą poruszała się coraz płynniej.
— Tak, to ja. Dawno mnie nie było, sporo się działo. A teraz jestem królem i chciałbym wam kogoś przedstawić. To moja przyszła królowa, dlatego to ważne, byście wiedzieli, kim jest. Ona jest nietykalna, rozumiesz? Przekaż innym — odpowiedział Sebastian.
Chociaż brzmiał ciepło i uprzejmie, gdzieś pomiędzy kolejnymi dźwięcznymi sylabami w jego wypowiedzi dało się wyczuć groźbę. Lizz doskonale znała ten ton, wielokrotnie z niego korzystał, gdy próbował motywować ją do nauki, gdy zawodził zdrowy rozsądek. Ten głos pozwalał demonowi odwoływać się do najbardziej pierwotnego lęku, potęgując go do tego stopnia, że sama myśl o sprzeciwieniu się jego woli potrafiła wywołać atak paniki.
— Elizabeth, możesz przestać się za mną chować. Zrównaj się ze mną, tylko powoli, bez gwałtownych ruchów, dobrze? — powiedział, przyciągając ją do siebie ogonem.
Drzewo natychmiast zareagowało na obecność kogoś nowego i nim nastolatka zdążyła stanąć stabilnie na nogach, była spętana gałęziami, które dokładnie badały jej ciało.
— Sebastian! — krzyknęła przestraszona, kiedy Ermn uniósł ją nad ziemię.
Michaelis jednak nie reagował. Spokojnie przyglądał się, jak jego ukochana unosi się nad ziemią spętana gałęziami i chociaż jej błagalny krzyk ranił jego serce, zachował kamienną twarz, sprawiając wrażenie, jakby nie działo się absolutnie nic złego. Bo w rzeczywistości tak właśnie było. Arbony musiały poczuć kogoś, by go rozpoznać, ich wzrok był zbyt słabo rozwinięty, żeby wystarczał. Poza tym przekazywały pomiędzy sobą informacje za pomocą bogato rozwiniętego systemu korzeni, które przenosiły wrażenia, bodźce, a nawet myśli stworzeń. Gdyby zaś Kruk okazał w takiej chwili słabość, drzewny dowódca mógłby odebrać to w zły sposób i zaatakować nie tylko dziewczynę, ale również jego i Anasiego, a utraty dwóch najważniejszych demonów w królestwie piekło pomogłoby nie znieść najlepiej.
— Sebastian! — powtórzyła nastolatka.
Widząc jednak, że jej ukochany nie zareagował, zaczęła się szarpać i na własną rękę próbowała wyswobodzić się z więzów. Bezskutecznie. Silne gałęzie drzewa nie dawały jej nawet szansy, by się ruszyć, a dźwięki, które z siebie wydawało absolutnie nic jej nie mówiły, chociaż czuła, że były do niej skierowane.
— Nie wierć się, przedłużasz sprawę — westchnął Michaelis.
— Niczego nie przedłużam, to drzewo mnie obmacuje! To boli! — odkrzyknęła oburzona nastolatka.
Ermn jeszcze chwilę obracał ją w swoich gałęziach, a potem odstawił spokojnie na ziemię i pokłonił się przed nią. Następnie wydał z siebie kolejny, niezrozumiały dla Elizabeth dźwięk, na który Amon pokiwał twierdząco głową.
— Stała się demonem dopiero niedawno. Wasz prastary język jest dla niej zbyt trudny.
— W takim spróbować razie mówić wasz dialekt — odpowiedział Ermn.
Lizz aż się wzdrygnęła, słysząc, jak niezrozumiały, acz niezwykle piękny, dźwięk zmienił się w nieco  zachrypnięty głos, który z trudem artykułował kolejne głoski. Przestało ją dziwić, czemu Sebastian rozmawiał z drzewem w taki a nie inny sposób. By zrozumieć, co powiedziało, musiała powtórzyć pod nosem i dopiero wtedy znaczenie dawało radę wybrzmieć spomiędzy niechlujnie wymawianych wyrazów.
— Teraz mówi po angielsku czy…? — szepnęła do Amona.
— W języku demonów, ale ten już rozumiesz, prawda? — odpowiedział cierpliwie, na co dziewczyna pokiwała twierdząco głową.
— Zgodnie z król prośbę, księżna Zabet niedotykanie była. Przekazać Ermn reszcie wczoraj… dzisiaj jeszcze — dodał dowódca Arbon, potrząsając kilkoma gałęziami z niezadowolenie.


6 komentarzy:

  1. JAK JA MOGŁAM ZAPOMNIEĆ O TYM CUDZIE?!?
    Serio? Gdyby nie to, że ostatnio przez przypadek włączyłam tą karte to bym sobie jeszcze przez długi czas nie przypomniała o twoim opowiadaniu. No ale już jestem, nadrobiłam i wciąż nie wierzę. Nie wierzę w to, że Sebcio wciąż się nie nauczył, że autorka lubi się znęcać nad swoimi postaciam.
    Czekam na następne (tym razem na pewno nie zapomnę) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, czasem tak bywa :P. Najważniejsze, że sobie przypomniałaś :P.
      No a Sebuś, cóż... Widać dalej żyje nadzieją, chociaż powinien już sobie odpuścić xD. Ciekawe, czy nie zapomnisz, to już po jutrze hahahah xD.

      Usuń
  2. Jestem na obozie, więc nie mam czasu czytać... A jestem na obozie anime i mangi :))) Jaram się no nie! Tak więc weny zdrówka, czasu i do nexta!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to w sumie po co komentujesz rozdział opowiadania? xDDDD
      Znaczy cieszę się, że się dobrze bawisz, ale wolałabym poznać opinię na temat rozdziału :P. W razie czego na fp jest sporo postów, gdzie możecie się dzielić tym, co tam akurat robicie w sowim życiu, jednak na blogu wolałabym skupienie na treści xD.

      Usuń

.