sobota, 14 października 2017

Tom V, XXXV

Nie zapytała więc. Uznała, że w takiej sprawie może mu zaufać. Po jego zachowaniu odniosła wrażenie, że przyjął do wiadomości jej decyzję i chociaż nie musiała szukać oznak niezadowolenia, bo doskonale wiedziała, że wcale nie podobało mu się to, co planowała, doskonale sobie z tym radził. Albo tak dobrze udawał. Nie chciała się upewniać, z jakiegoś powodu czuła, że to tylko bardziej ją dobije, a sama ledwo dawała radę wziąć się w garść.
Po śniadaniu Sebastian pomógł jej się ubrać w kolejną wyzywającą kreację, która właściwa była na wydarzenie takie jak igrzyska. Wolałaby założyć coś z większej ilości materiału niż kilka pasków, do których poprzyszywano półprzezroczyste kawałki innego, które ledwie cokolwiek zakrywały, ale nie oponowała. Odkąd się zmieniła, nie przeszkadzał jej kontakt fizyczny, czuła się bardziej pewna siebie i doskonale wiedziała, że z obiektywnego punktu widzenia podobała się mężczyznom. Nigdy dotąd nie przyznawała tego nawet przed sobą, nie starała się podkreślać swoich atutów ani zdobywać za ich pomocą przewagę, ale teraz, gdy już niewiele miała do stracenia, odważyła się na to. Postanowiła nawet sprawdzić, jak wiele mogłaby dzięki temu osiągnąć, mając do dyspozycji wielkie sypialniane łóżko i swojego narzeczonego, który w chwili obecnej uchyliłby jej nieba, byle tylko nie chowała urazy za jego kolejne kłamstwo w dobrej wierze.
— Sebastian? — zapytała nieśmiało, wcześniej klękając na łóżku z dłońmi opartymi na materacu przed sobą, by lepiej wyeksponować piersi. — Trochę mi zimno, wiesz? — dodała, gdy demon nie odwrócił się na sam dźwięk swojego imienia.
Pozwoliła, by włosy luźno opadały na jej ramiona, plecy i klatkę piersiową, przysłaniając nieco niewielkie, krągłe piersi, by jeszcze bardziej spotęgować efekt, który planowała osiągnąć. Gdy Kruk wreszcie się odwrócił, trzymając w dłoniach kolejny prześwitujący kawałek materiału, którym chciał zapewnić jej nieco więcej ciepła, zamarł, wpatrując się w ukochaną z lekko rozchylonymi ustami.
Nigdy wcześniej tak nie robiła, nie próbowała go kusić, nawet nie starała się wyglądać seksownie. Amon cenił sobie te nieliczne chwile, gdy przypadkiem, zupełnie nieświadomie, udawało jej się przyjąć taką pozę, która momentalnie wywoływała ucisk w jego kroczu, ale nie sądził, że kiedyś uda mu się doświadczyć czegoś równie pięknego, jak tym razem. Elizabeth była ideałem, spełnieniem jego marzeń w każdym calu. Drobną, delikatna, blada, nieśmiała, o wielkich błękitnych oczach i uśmiechu, który potrafił rozgrzać jego serca. Przez moment, kiedy tak chłonął ten mistyczny widok, poczuł zazdrość na myśl o tym, że ktokolwiek inny miałby zobaczyć ją w tym stroju, w tej pozie, z tym lekkim grymasem na ustach…
— Elizabeth, co to znaczy? — zapytał niepewnie, przysiadając się do niej na kraju materaca.
— Nic. Po prostu byłam ciekawa, jak zareagujesz. Skoro niedługo mam umrzeć, uznałam, że mogę tego spróbować chociaż raz. Teraz trochę żałuję, że nie robiłam tak częściej, pewnie byłoby mi dużo łatwiej przekonać cię do wielu rzeczy, ale to takie nie w moim stylu, że zwyczajnie bym nie potrafiła inaczej — odpowiedziała otwarcie, dzieląc się z narzeczonym swoimi przemyśleniami.
Nie porzuciła jednak ani roli, w którą się wcieliła, ani planów, które pragnęła zrealizować. Z kocią zwinnością podeszła do niego na czworakach, oparła się o jego bok i delikatnie położyła rękę na jego kolanie, przesuwając ją powolutku w stronę krocza, w miarę jak coraz bardziej się do niego przysuwała.
— Wybacz, naprawdę mi chłodno. Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli posiedzę tak przez chwilę, prawda? — zapytała, zerkając na niego wielkimi oczami. Oblizała usta, przesunęła rękę o kolejne kilka cali, a kiedy Sebastian nie wytrzymał i chwycił ją w ramiona, sadzając sobie na kolanach i przyciągając, by ją pocałować, zaparła się na jego piersi na wyprostowanych rękach i zadziornie spojrzała mu w oczy. — Nie przesadzasz? Chciałam tylko, żebyś mnie ogrzał — zapytała z nutą wyrzutu w głosie.
— Wybacz, kochanie, ale wyglądasz tak pociągająco, że nie mogłem się powstrzymać. Pozwól, że ogrzeję cię w taki sposób, dobrze? — poprosił, śmiejąc się po cicho z lekkim zażenowaniem.
Odgarnął włosy nastolatki do tyłu, by móc dokładnie jej się przyjrzeć, a potem ujął delikatnie podbródek Elizabeth i złożywszy pocałunek na jej ustach, przytulił ją mocno i począł poruszać rękami w górę i w dół, by naprawdę przekazać jej trochę ciepła.
— Nie chcesz iść na igrzyska, o to chodzi?
— Nie ma znaczenia, czy chcę na nie iść. Jestem narzeczoną króla piekła, to mój obowiązek. Dlatego pójdę, niezależnie od tego, co naprawdę myślę, a tym się z tobą specjalnie nie podzielę, bo nie chcę, żebyś wiedział, jaki mam do tego stosunek. Mogę, prawda?
— Oczywiście, że możesz. Ale gdybyś przyznała, że nie chcesz, po prostu pozwoliłbym ci zostać i nie musiałabyś się męczyć — odparł rozbawiony jej szczerym wyjaśnieniem i szlachetnym powodem decyzji o wzięciu udziału w piekielnym wydarzeniu.
— Pewnie tak. Ale muszę dodać otuchy temu, który dla mnie wygrał, prawda? A dziś jest już ostatni dzień, sam mówiłeś. Potem wyruszymy na tę tajemniczą wycieczkę, a potem odbierzesz mi życie na zawsze. Solidny plan, podoba mi się. Przejdźmy więc do realizacji — odparła optymistycznie i zeskoczyła z kolan Sebastiana, obracając się wokół siebie i tańcząc po sypialni, póki radosnym pląsem nie znalazła się pod drzwiami.
— No chodź, zaraz się zacznie. Królowi nie wypada się spóźniać, jak to będzie wyglądało?
— Właściwie król jest jedyną osobą, której wypada się spóźnić, ale wiem, co masz na myśli. Już idziemy, tylko wezmę ulubioną krew, żeby umilić sobie czas w loży.
— A jaka to twoja ulubiona krew? — zapytała zaintrygowana, na powrót podbiegając do Sebastiana.
Wtedy oczy demona rozbłysły, a lekko uchylone usta obnażyły ostre kły. Wokół nich zrobiło się ciemno. Czarna mgła smagała skórę Elizabeth chłodem, wszystko oprócz nich zniknęło, jakby nagle znaleźli się gdzieś poza czasem i przestrzenią, gdzie nigdy nie powinni trafić.
Amon odkrył szyję nastolatki i pocałował ją delikatnie. Następnie oblizał, wprawiając nastolatkę w lekkie drżenie, by w końcu przebić skórę kłami i począć ssać najpyszniejszą z krwi, jakiej przyszło mu smakować. Uwielbiał ją, szalał na jej punkcie, a ona, jakby z wdzięczności za jego wierność, dalej smakowała dokładnie tak samo, mimo że dusza dziewczyny – która w dużej mierze wpływała na smak życiodajnej cieczy płynącej w jej żyłach – opuściła ciało już jakiś czas temu. Nie pojmował, jak to było możliwe, ale wcale nie musiał tego rozumieć. Zwyczajnie cieszył się tym, co było mu dane, bo na nic więcej nie mógł już liczyć.
— Ach, więc o to chodziło… — zaśmiała się Lizz, mocno chwytając Sebastiana za ręce, bo odchylona w tył cały czas miała wrażenie, że za chwilę się przewróci. Na szczęście Kruk trzymał ją tak, że nie było nawet o tym mowy, a puścił dopiero wtedy, gdy zaspokoił swoje pragnienie.
— Może też masz ochotę? Służę uprzejmie.
— Nie trzeba. Jak będzie mi się chciało, to napiję się na miejscu. Chodźmy już, bo zaraz naprawdę się spóźnimy! — poganiała go.
Ostatecznie udało im się dostać na arenę w samą porę. Pierwsza grupa walczących dopiero wychodził na pole bitwy, a trybuny nie zdążyły nawet dobrze się zapełnić. Jedynie służący biegali tam i z powrotem, roznosząc napoje, przekąski i małe dawki narkotyków, by umilić gościom oglądanie zmagać wojowników.
Sebastian wraz z narzeczoną przywitał zebranych, poinformował, że to ostatni dzień walk otwartych, że na inne trzeba będzie zakupić bilety i że tego wieczora wybiera się w podróż, w związku z czym przez kilka najbliższych dni nie będzie w stanie przyjmować demonów w sprawach zmian w królestwie. Niektórzy nie wydawali się z tego powodu zbytnio zadowoleni, jednak większość rozumiała, że Amon miał również inne ważne sprawy. Odkąd został królem, pracował w pocie czoła na to, by jak najszybciej polepszyć sytuację mieszkańców piekła. Dzięki pomocy wiernego Anasiego i gruby doświadczonych doradców udało mu się zmienić już to, co najbardziej niszczyło dotychczasowy system, jednak w dalszym ciągu miał przed sobą mnóstwo pracy, by naprawić to, co jego zdaniem było najgorsze – całkowite wyparcie emocji – jednak nad tym musiał jednak popracować.
Co więcej, im dłużej myślał o tej zmianie, zastanawiał się nad tym, co czuł i co poczuje, gdy jego ukochana odejdzie z tego świata, zaczynał wątpić, czy rzeczywiście powinien się tym zajmować. Chociaż decyzja jego ojca wydawała się tchórzliwa, samolubna i całkowicie sprzeczna z dobrym interesem demonów, czując wyżerający serce ból, Amon zaczynał dochodzić do wniosku, że jego ojcu nieświadomie, a może tylko poza jego prywatną świadomością, zdołał uchronić podwładnych przed trudem akceptacji faktu, że wszystko wokół, z wyjątkiem demonów, przemijało. Nawet anioły dożywały naturalnego końca swego życia, choć to potrafiło trwać rzeczywistości. Jedynie demony nigdy się nie zmieniały. Osiągały fizyczny wiek, który dla danej jednostki był optymalny, i zamierały w nim na całą wieczność, mogąc uciec od beznadziei codzienności jedynie dając się zabić i tylko przez innego demona, anioła bądź boga śmierci. Nie był pewien, czy usposobienie sobie, w jak tragicznej sytuacji w rzeczywistości się znajdowali, na pewno było dobrym wyjściem. Dlatego też postanowił odłożyć podjęcie tej decyzji. Najpierw chciał pogodzić się ze śmiercią Elizabeth, stwierdzając, że jeśli zdoła to przejść, będzie mógł dopiero zastanawiać się, czy gotować podobny los wszystkim innym demonom.
Walki wyjątkowo się ciągnęły. Na początku wystąpił demon, któremu Lizz życzyła powodzenia, dlatego przez cały ten czas bacznie przyglądała się walce, pokrzepiając swojego wojownika i ciesząc się wraz z resztą kibicujących, gdy udawało mu się pokonywać jednego za drugim przeciwnikiem. Doszedł nawet do finału, co więcej, wygrał go! Ale po jego odejściu reszta walk nie była już w stanie wzbudzić większych emocji ani w Elizabeth, ani w Sebastianie. Oboje siedzieli i uśmiechali się wtedy, gdy było trzeba, wiwatowali, gdy robili to inni i nawet z daleka można było uznać, że doskonale się bawili, jednak wcale tak nie było. Chociaż nawet przed sobą starali się udawać, że doskonale się bawią, w rzeczywistości marnowanie czasu na walki, podczas gdy ich wspólny czas dobiegał końca, było zbyt bolesne i trudne, by mogli o nim zapomnieć.
Dopiero wieczorem, gdy część oficjalna dobiegła końca, udało im się opuścić lożę. Amon chciał zaprowadzić ukochaną do sypialni, żeby odpoczęła po całym dniu, ale Lizz zaciągnęła go na zamkowy dziedziniec, żeby wspólnie mogli podziwiać niebo. To piekielne wyglądało zupełnie inaczej niż ludzkie, jakby piekło było planetą, która znajdowała się za drugim końcu wszechświata. Żadne z błyszczących punkcików nie wydawały się nastolatce znajome. Patrząc w niebo czuła lekki niepokój i przeszywające kości zimno, a jednocześnie takie obcowanie z potęgą sprawiało, że nabierała pokory do wielkości świata, na którym miała szansę żyć.
— Opowiesz mi o gwiazdach? Nigdy wcześniej ich nie widziałam. Chciałabym wiedzieć, jak się nazywają, czy któraś z nich też wskazuje drogę. Którą lubisz najbardziej i czym jest tamta mała, która lśni intensywnym fioletem. Nie wiedziałam, że są fioletowe gwiazdy.
— Bo to nie jest gwiazda. To nienazwana planeta, która znajduje się w takim miejscu, że odbijając od siebie światło daje takie właśnie złudzenie. A może naprawdę jest fioletowa? Ciężko powiedzieć. Nie jestem astronomem, nie wiem, jak wygląda z bliska.
— Ale jest piękna. Chciałabym móc podziwiać ją częściej — westchnęła zachwycona nastolatka.
Przez głowę Sebastiana przeszła myśl, która sprawiła, że znacznie się rozpogodził. Zdążył już nawet ułożyć plan i zastanowić się nad szczegółami, chociaż uznał, że w samotności zajmie się tym raz jeszcze, by mieć pewność, że o wszystko odpowiednio zadba.
— Widzisz tamtą dużą, trochę ponad tą fioletową? — zapytał, wskazując pazurem punkcik na niebie.
— No widzę. Co z nią?
— To taki nasz odpowiednik waszej Gwiazdy Polarnej. Nazywa się Kelopez i widać ją na niebie bez względu na wzajemne ustawienie się słońc przez całą dobę. Ona wyznacza piekielne południe, dlatego ten kierunek jest u nas głównym. Trochę inaczej niż u ludzi, ale tak już się przyjęło i sprawdza się od zarania dziejów. Pierwsi ludzie zaczęli korzystać z kierunków świata zaledwie trzy rzeczywistości temu. Wcześniej radziliście sobie w dużo dziwniejszy sposób — opowiedział, podśmiewając się pod nosem, na co Lizz przewracała tylko oczami, dusząc w sobie nieprzyjemne uczcie, które ogarniało ją, ilekroć przypominała sobie, że w jej krótkim życiu nie będzie już okazji, że zapytać o to później.
— A jakieś konstelacje? Na pewno jakieś macie, prawda? A znaki zodiaku? A inne zależności… Poopowiadaj mi trochę, naprawdę chcę wiedzieć! — prosiła dalej.
Usiadła na schodkach oddzielających taras od ogrodu i oparłszy ręce za sobą, zadarła głowę i z uśmiechem na ustach przyglądała się rozgwieżdżonemu niebu.
— W piekle pada deszcz? Są tornada, huragany, trzęsienia ziemi i inne kataklizmy? A może to naprawdę jest inna planeta, skoro macie nawet zupełnie inne niebo? Sebastian, wiesz takie rzeczy? Czemu nic mi nie opowiadasz?
— Bo… Może jeśli ci o tym wszystkim nie opowiem, zmienisz zdanie i nie zabijesz się. Może będziesz chciała się tego dowiedzieć tak bardzo, że dasz sobie więcej czasu, a w końcu zrozumiesz, że wolisz żyć u mego boku, porzucając myśl o nakarmieniu mnie… — przyznał gorzko, siadając obok nastolatki ze spuszczoną głową.
Nie miał odwagi, by na nią spojrzeć. Wiedział, że nie powinien był dzielić się z nią takimi myślami. Cały dzień się powstrzymywał, starał udawać entuzjastycznego, a gdy przychodziło co do czego, znów zawiódł. Świadomość końca tych pięknych chwil zwyczajnie za bardzo go przytłaczała. Jedynie, co potrafił robić, to powstrzymywanie się przed tym, by zalać się łzami, a i to przychodziło mu z niewyobrażalnym trudem.
Nagle poczuł na swoim ramieniu delikatny ucisk. Elizabeth przytuliła się, oplotła go ogonem w pasie i pochyliła się, by zerknąć na jego twarz. Widząc łzę, która zebrała się w kąciku oka i powoli zaczynała spływać po policzku demona, starła ją palcem i delikatnie pocałowała narzeczonego.
— Mnie też to boli, nawet nie wiesz jak, ale pamiętaj, że tak miało być od samego początku. To dobra decyzja.
— Nie jest dobra. Zostawisz mnie samego. Znikniesz, a ja będę musiał istnieć nadal, zupełnie sam w tym miejscu, gdzie wszystko będzie mi o tobie przypominać. Będę marzyć o tym, byś wróciła, a to przecież niemożliwe i wiem o tym tak dobrze, że to mnie zwyczajnie zniszczy.
— Nie zniszczy cię, poradzisz sobie…

— Skąd możesz wiedzieć? Naprawdę aż tak bardzo chcesz mnie zranić? Aż tak zaszedłem ci za skórę? Nie możesz po prostu mnie znienawidzić i żyć życiem, które ci ofiarowano?!


6 komentarzy:

  1. Biedny Amon aż tak bardzo cierpi nie chce zostawać sam...I co na to Lizz zrobi

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Nami..yy..takie pierwsze pyanie- A GDZIE PRZEMOWA?????? Tak miło zawsze się czytało przedmowe a tu pusto :(;(
    A rozdzial świetny chociaz robi sie coraz smutniej :( ale i tak cudnie się czyta!!! Tak więc duuużo weny i pisz jak najwiecej.pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ostatnio nie mam weny i czasu na przemowy. Przemówię za tydzień, jeśli obronię magisterkę. Jak nie obronię, to pewnie nswet rozdziału nie napiszę xD.

      Usuń
  3. Eee Lizzy kusi xddddd.
    Długo mnie tu nie było! No a rozdział, piękny!
    PS. Niech Roseblack nie umrze, bo mi smutno będzie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To trzeba pogadać z nią, bo widzisz jaka stanowcza :P. Za nic nie chce się przekonać.

      Usuń
  4. Bardzo dobrze Sebus! Lizzy kretynko !(ostro siostro, ale co poradzić... GRR) Los dał Ci drugą szanse u boki ukochanego, a ty znowu chcesz to zaprzepaścić z powodu kontraktu, który i tak wygasł... Yhh
    Kocham to opowiadanie, ale obawiam sie, ze nie dotrwam. Wykończę się i dostanę nerwicy xD 😂

    OdpowiedzUsuń

.