sobota, 14 lutego 2015

Tom 2, III

Z okazji Walentynek życzę wszystkim obchodzącym wszystkiego najlepszego. Wszystkim nie obchodzącym też, a co tam!
Dziś znów rysunek na końcu.
Zaczęłam się bawić tuszem i stalówkami, ale efekt wczorajszej zabawy wrzucę do następnej notki, ponieważ nie pasuje do dzisiejszego dnia. Na razie macie standardowy bazgroł, który miał ociekać sweetaśnością, ale nie wyszło, bo jest mojego autorstwa xD
Zapraszam do czytania i komentowania :)

==================

– Na początek Tai i Thomas zbudują dwudziestu strażników tuż przy bramie wjazdowej. W tym czasie ja i Jeanny zaczniemy budować mur dzielący strażników od zabudowań. Sebastian zajmie się tyłami. Mamy godzinę, więc musie się spieszyć! Potem powiem wam, co dalej.
– Co dalej? – zdziwił się kucharz.
– Oczywiście! To dopiero początek – wyjaśniła, choć wydawało się oczywistym, że zaledwie dwadzieścia bałwanów od frontu i obstawiony tył to zdecydowanie za mało, by godnie reprezentować posiadłość.
– Każda grupa bierze skrzynię. W środku są marchewki, węgiel i patyki. Bierzcie się do roboty! – krzyknęła, unosząc do góry rękę, w której trzymała jedną z marchewek niczym miecz.
Wszyscy rozbiegli się czym prędzej, by mieć możliwie najwięcej czasu. Kucharz nie był jednak zbytnio zadowolony.
– Czy ona nie przesadza? Nie damy rady zbudować dwudziestu bałwanów w przeciągu godziny… – jęczał pod nosem.
– Skoro panienka Elizabeth mówi, że mamy zdążyć, to zdążymy – pokrzepiał go pełen entuzjazmu brunet.
Mężczyzna popatrzył na niego ze zdziwieniem. Widział ogromną radość w jego oczach na myśl o  uszczęśliwieniu dziewczyny. Ona dała im wszystko: dom, pracę, opiekę, nawet rodzinę. Miał rację, skoro tak powiedziała – na pewno dadzą radę.
– Masz absolutna rację, co ja sobie myślałem! – Teatralnie uderzył się w głowę.
Na jego twarzy pojawił się wielki, szczery uśmiech. Z zapałem zabrał się za tworzenie śnieżnych obrońców.
                W tym czasie Elizabeth wraz z pokojówką zabrały się za tworzenie fortu obronnego. Praca na pozór wydawała się mniej skomplikowana od zadania przydzielonego męskiej części służby, ale wciąż wymagała wiele wysiłku. Na dodatek, mur miał mieć wysokość ponad półtora metra i trzy otwory – po jednym na północ, południe i zachód. Do ich stworzenia i nie zniszczenia przy okazji tego, co stworzyło się do tej pory niezbędna była cierpliwość, którą posiadał jedynie Sebastian i one, choć w ograniczonej ilości.
Ciemnowłosa nie była szalona, zdawała sobie sprawę, jak ciężkie zadanie postawiła przed sobą i służbą. Właśnie dlatego wysłała Sebastiana na tyły, by spokojnie, nie martwiąc się, że go zauważą, mógł trochę poczarować i wybudować wszystko na czas według schematu, który mu wręczyła. Sam demon skończyłby budowę na całym terenie w przeciągu maksymalnie pół godziny, ale cała zabawa polegała na tworzeniu, nie na podziwianiu efektu końcowego. Chociaż nie można było powiedzieć, by oglądanie tak kunsztownego dzieła nie wprawiało w zachwyt. Elizabeth zawsze dumnie oprowadzała gości po ogrodzie pełnym śnieżnych stworów. Uwielbiała błysk podziwu, który migał w ich oczach i zdumienie na twarzach, kiedy prezentowała im główną atrakcję. Wszystko, co teraz budowali było jedynie tłem tego, co miało powstać w samym centrum.  Najważniejszą część zostawiła na następny dzień. Wiedziała, że do jej stworzenia potrzeba będzie całej energii – nie jakichś resztek pozostałych po kilkugodzinnej robocie.
                Po godzinie z kawałkiem prace dobiegły końca. Wszyscy zebrali się przed posiadłością, by wysłuchać kolejnych wskazówek dziewczyny. Sebastian dostrzegł niepokojąco intensywne wypieki na jej twarzy.
– Panienko, dobrze się czujesz? – zapytał troskliwie.
– Tak, czemu pytasz? – zdziwiła się.
Podszedł do niej i pod pretekstem poprawienia czapki i szalika sprawdził jej temperaturę.
– Tak, jak myślałem… – powiedział cicho.
Skrzywiła się czekając aż wyjaśni, o co dokładnie mu chodziło.
– Masz podwyższoną temperaturę. Myślę, że na dzisiaj powinni…
– Nie! – przerwała mu stanowczo. – Nie ma takiej możliwości. Musimy dzisiaj zrobić wszystko, co zaplanowałam. Inaczej nie zdążymy jutro – wyjaśniła zaciskając pieści.
Demon westchnął z rezygnacją widząc determinację na zaczerwienionej twarzy swojej młodej właścicielki. Z jakiegoś powodu nie potrafił jej tego odebrać, chociaż dobrze wiedział, że powinien.
– Jak sobie życzysz, panienko – odparł lekkim uśmiechem, przymykając oczy.
– W takim razie: musimy teraz ustawić kolejne dwa rzędy bałwanów. Po dwadzieścia z każdej strony. Thomas, Tai – bierzecie prawą. Ja z Jeanny lewą. A Sebastian… Ty przygotuj wszystko do jutrzejszej rzeźby.
Pociągnęła pokojówkę za dłoń zanim którykolwiek z zebranych zdążył się odezwać.
Tworzenie śnieżnych kul z każdą następną zaczynało sprawiać coraz większy trud. Powoli opadali z sił. Nie dość, że trzeba było stworzyć wielką, okrągłą bryłę to trzeba było umieścić ją na innej, i tak kilkadziesiąt razy. Niewiele brakowało do końca, kiedy zaczęło się ściemniać. Kucharz wraz z ogrodnikiem zrobili, co do nich należało. Zameldowali się i wrócili do środka budynku. Sebastian dotrzymywał towarzystwa dziewczynom. Blondynka ledwie dawała radę. Była zmarznięta, cała się trzęsła i zasypiała na nogach.
– Panienko, skończmy na dziś. Zapada zmrok, dokończymy jutro – cierpliwie przekonywała hrabiankę, jednak nie dawała za wygraną.
Nie dbając o temperaturę, drapanie w gardle i zmarznięte dłonie, których już prawie w ogóle nie czuła, uparcie kontynuowała.
– Zostały już tylko 3 – powiedziała jedynie podnosząc się z kolan.
Odliczyła kilka kroków do następnego miejsca i zaczęła formować nową bryłę. Pokojówka ruszyła jej śladem, jednak demon powstrzymał ją, dotykając dłonią drżącego ramienia.
– Jeanny wracaj do środka, ogrzej się. Zostanę z panienką – polecił życzliwie.
– Bardzo dziękuję, panie Sebastianie – odpowiedziała, kłaniając się lekko.
Nie tracąc czasu pobiegła do środka.
Sebastian stał nad swoją panią przyglądając się, jak zmusza zmęczone ciało do kolejnych ruchów. Widział, że ledwo daje radę. Właściwie, zastanawiał się, jakim cudem jest jeszcze w stanie podnosić kilkukilogramowe bryły. Nie wyglądała na kogoś, kto czerpie przyjemność z pracy, bardziej przypominała wypruwającego sobie żyły niewolnika, który ze strachu przed chłostą przełamuje kolejne bariery organizmu. Podnosząc kolejną kulę nastolatka upadła, lądując twarzą wprost w twardą i zimną powierzchnię bryły. Z trudem podniosła się i przetarła twarz. Popatrzyła na roztrzaskane resztki i zaczęła formować je od nowa.
– Już tylko dwa – szepnęła, uklepując śnieg.
Podniosła go i ponownie upadła, w ten sam sposób, co poprzednio.
– Panienko! – nachylił się nad nią lokaj chwytając  dziewczynę za ramię.
Wyszarpnęła się posyłając mu groźne spojrzenie. Nie chciała jego pomocy. Musiała dokończyć to, co zaczęła. To była tradycja jej rodziny, od zawsze. Co roku wyglądała tak samo, zmieniała się jedynie aranżacja. Jeśli teraz odpuści zaprzepaści wszystko.
                Denerwowała go irracjonalna zawziętość szlachcianki. Kiedy coś sobie ubzdurała, nie było siły, by ją od tego odciągnąć. Miało to swoje dobre strony, ale ona zwyczajnie nie znała granic.
– Będzie walczyć. Nie odpuści, dopóki będzie w stanie choćby kiwnąć palcem. Ta dziewczyna…
Przewróciła się po raz kolejny. Wiedział, że już dawno powinien przerwać tę niedorzeczną farsę. Robiła sobie krzywdę, a on na to pozwalał. Przyszła pora, by zakończyć to absurdalne przedstawienie.
– Wystarczy – powiedział chłodno, biorąc Elizabeth na ręce.
Bezskutecznie próbowała się wyszarpnąć, c o chwila uderzając go w twarz.
– Sebastian, zostaw mnie! Puszczaj – krzyczała. – Natychmiast mnie postaw, to jest rozkaz!
Przeszedł kilka metrów i posadził wykończoną, zmarzniętą dziewczynę na ławce. Próbowała wstać, ale skutecznie jej w tym przeszkodził napierając dłońmi na ramiona.
– Przemarzłaś – skomentował.
Zdjął płaszcz i otulił nim trzęsącą się, kruchą istotę, która patrzyła na niego zamglonym wzrokiem.
Nie miała już siły się stawiać. Gorączka powoli zaczynała odbierać jej świadomość. Zdołała jedynie wbić wzrok w górę śniegu, która w swej obłej formie, niczym nie przypominała bałwana.
– Zostań tu – powiedział ciepło, lecz stanowczo.
Ani drgnęła. Podążała jedynie wzrokiem za czernią jego fraka. Michaelis klęknął przy bryle i zaczął kształtować ją w pożądany kształt. Po chwili była gotowa. Czując na sobie wzrok Elizabeth stanął w ostatnim, wyznaczonym miejscu, po czym schylił się, by ulepić ostatnie kule. Kiedy się odwrócił, dziewczyna już mu się nie przyglądała. Przysnęła ze zwieszoną głową, lekko przechylając się w bok. Zmęczenie, chłód i gorączka w końcu ją pokonały. Mężczyzna zbliżył się do ławki i podniósł śpiącą hrabiankę, by zanieść ją do sypialni. Z jej ust wydobyło się ciche jęknięcie.
– Jesteś strasznie nieodpowiedzialna, Elizabeth – powiedział spoglądając na zaczerwienioną twarz, kiedy niósł fioletowowłosą po schodach.
Wypieki na jej twarzy przybrały purpurową barwę kontrastując z bladą skórą. Majaczyła, co chwilę unosząc powieki. Bełkotała pod nosem niezrozumiałe słowa. Demon wiedział jedynie, że cokolwiek działo się w jej głowie, strasznie to przeżywała.
                Zdjął z niej przemoczone ubrania i ubrał ją w koszulę. Czule otulił kocem i położył do łóżka, dokładnie opatulając kołdrą. Wciąż nie rozumiał słów wydobywających się z jej ust. Jedynie pojedyncze krzyki świadczyły o tym, jak bardzo się bała, denerwowała i cierpiała, gdziekolwiek znajdowała się teraz jej dusza. Przysunął krzesło do skraju łóżka. Usiadł na nim i wpatrując się w mokrą od potu twarz delikatnego stworzenia, które miał obowiązek bronić, zdał sobie sprawę z tego, jak trudne jest wyzbycie się uczuć. Zawsze zastanawiał się, czemu ludzie byli tacy słabi, dlaczego uporczywie chwytali się emocji, mimo iż sprawiały im ból. Teraz, gdy na własnej skórze poczuł ich ludzką ułomność, zaczynał podziwiać ich wytrwałość. Nieokazywanie uczuć było pestką. Powstrzymywanie ciała przed wykonaniem ruchu, którego pragnęło ze wszystkich sił było niczym w porównaniu z nieokiełznaną chęcią doświadczania emocji, nawet tych najgorszych. Mimo gorzkiego posmaku, sączyła się z nich pewna słodycz. Jedynym do czego potrafił porównać to zjawisko był moment, kiedy pożerał duszę – niezwykłą, piękną. Duszę, która zaznała cierpienia; skąpaną w ciemności, jednak wciąż pozostającą czystą jak oszlifowany diament. Czy naprawdę stawał się ludzki, czy to tylko ten kruchy człowiek tak na niego działał? Nie potrafił przywołać żadnego wspomnienia związanego z uczuciami, które nie wiązałoby się z hrabianką. Nie tego rodzaju. Był moment w jego demonicznym żywocie, który wzbudzał niepokój, czy aby nie zaczynał plugawić się ludzkimi słabościami, ale nie było to aż tak intensywne. Wtedy potrafił się powstrzymać, odsunąć od siebie wszelkie myśli, pozostać idealnym.
Patrząc na drobną twarz dziewczyny, ledwo widoczną wśród licznych poduszek, czuł ból porównywalny do rozdzierania ciała na strzępy jedną z kos shinigami. Pragnął objąć to słabe stworzenie i obronić przed całym światem, nawet przed jej własnymi koszmarami.
                Spędził przy niej prawie całą noc, póki gorączka i koszmary nie przestały trapić jej zmęczonego umysłu odchodząc na dobre. Dopiero wtedy, gdy zaczynało robić się jasno zdecydował odstąpić od jej boku. Miał niewiele czasu, by zająć się obowiązkami, dlatego korzystając z wczesnej pory użył swoich demonicznych umiejętności, by pomóc sobie w pracy. Kiedy skończył, obudził resztę służby i zajął się przygotowywaniem śniadania. W międzyczasie przeczytał kilka artykułów medycznych, by wiedzieć, jak odpowiednio zająć się chorą hrabianką.
Serce demona uderzyło ze zdwojona siłą, kiedy znajomy dźwięk dzwonka dotarł do jego uszu. Poznawał każdy z nich po specyficznie zniekształconych dźwiękach. Różnice były subtelne, niemal nie do wychwycenia dla ludzkich zmysłów, jednak on znał je doskonale.
Przestawił talerze na srebrny wózek i pchając go, skierował się do sypialni nastolatki.
– Czy to możliwe, by ona była… – nagła myśl nawiedziła jego umysł, znikając tak szybko, jak się pojawiła, przerwana wrzaskiem dobiegającym z zewnątrz domostwa. Pozostawiając śniadanie na środku korytarza pobiegł w miejsce, z którego dobiegał dziewczęcy głos.
– Jeanny, co się stało? – zapytał zdenerwowany.
– Pa… Panie Sebastianie! Bałwany – wyjąkała, z przerażeniem patrząc na bezkształtne góry śniegu.
Demon podszedł do jednej z nich i dokładnie przyjrzał się śladom. Uświadomił sobie, czym był niezwykły dźwięk, który w środku nocy zachwiał harmonijną ciszę. 
– Jelenie…  powiedział cicho.
– Jak to możliwe? Przecież wszystkie bramy były zamknięte! – zdziwiła się pokojówka.
Oczy Sebastiana błysnęły przerażającą czerwienią, kiedy zbliżył się do dziewczyny. Zrobiła krok w tył onieśmielona jego bliskością.
– Jesteś pewna, że wszystkie bramy były zamknięte? – Powoli wymawiał przesiąknięte złością słowa.  
Zadrżała niepewnie. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, czy zamknęli wszystkie wejścia. Z reguły zostawiali to zadanie Taiowi, a przecież przez kilka ostatnich dni nikt nie wychodził poza teren, musiały więc być zamknięte. Chociaż powinni je sprawdzić…
– Ja, ja nie wiem, przepraszam! – krzyknęła, z pokorą pochylając głowę.
Kamerdyner był bliski rozszarpania niekompetentnej służącej na strzępy. Powstrzymywał się jedynie przez wzgląd na swoją panią. Gdyby nie ona, pokojówka wykrwawiałaby się w tej chwili nadziana na ostre kolce bramy, której zamknięcia nie dopilnowała.
Westchnął ciężko i uspokoił się.
– Idź sprawdzić bramy, tylko dokładnie. Sam zajmę się tym bałaganem – polecił jej, rozglądając się po pobojowisku.
Gdy tylko zniknęła z pola widzenia, w mgnieniu oka naprawił wszystkie bałwany. Już drugi raz tego dnia zagrał nieczysto. Nie ryzykował jednak, że któreś ze służących go przyłapie, i tak byli dostatecznie zajęci niekompetentnym niszczeniem wszystkiego na swojej drodze, więc nie postąpił wbrew rozkazowi. Otrzepał rękawiczki ze śniegu i pobiegł do środka – musiał zaserwować swojej pani posiłek.
Zapukał do drzwi, uderzając trzykrotnie. Słysząc głos zza dzielącej ich, drewnianej zapory pchnął klamkę i wprowadził wózek do środka. Szlachcianka siedziała w łóżku. Jej twarz wciąż zdobiły lekkie wypieki. Patrzyła na demona lekko nieprzytomny wzrokiem.
– Dzień dobry panienko. Na dzisiejsze śniadanie przygotowałem jajka sadzone z pietruszką, pełnoziarniste pieczywo oraz starte jabłko z cynamonem. Przygotowałem również malinową herbatę z dodatkiem lipowych liści, ale najpierw będzie panienka musiała wypić to. – Podał jej wysoką szklankę wypełnioną do połowy pomarańczową cieczą.
Nie do końca świadoma tego co robi, posłusznie wypiła sok. Dopiero, gdy całość przepłynęła przez jej gardło, wzdrygnęła się i spojrzała na służącego z wrogim błyskiem w oku.
– To marchewka! Dlaczego dałeś mi coś tak obrzydliwego?!
– Jest panienka przeziębiona. Jeżeli chcesz kontynuować tworzenie zimowych dekoracji, musimy zaopatrzyć cię w niezbędne witaminy. Proszę, zjedz śniadanie. – Zabrał szklankę i postawił przed szlachcianką przenośny stolik z jedzeniem.
Niechętnie pokręciła nosem.
– Powinna panienka zjeść wszystko – pozwolił sobie wtrącić, gdy zaczęła dźgać widelcem żółtko jajka.
Nie odpowiedziała. W ciszy wmuszała w siebie kolejne kęsy zdeterminowana, by zrobić wszystko, byle tylko móc dokończyć swoje dzieło. Michaelis cieszył się w duchu obserwując jej dłoń, co chwilę transportującą jedzenie do ust.
– Sebastian… – powiedziała cicho, przerywając konsumpcję.
– Słucham, panienko?
– Co by się ze mną stało, gdybyś umarł? – zapytała spoglądając na niego.
Więc to o tym śniła? To przez całą noc spędzało sen z jej powiek? Jego śmierć? Świadomość, że ktoś taki jak on dostąpił zaszczytu obecności w jej snach przyjemnie łechtał jego ego. Czuł się podle pozwalając sobie na tę chwilę pychy, pamiętając jak nieprzyjemna była dla niej ostatnia noc. Jego serce uderzyło mocniej rozpraszając falę gorąca po całym jego ciele.
– Kontrakt by zniknął, a ty byłabyś znowu wolna, panienko – wytłumaczył obojętnym głosem. – Przy okazji. Zostało dostarczone z samego rana. – Podał dziewczynie kopertę.
Popatrzyła na pieczęć, po czym westchnęła lekko zawiedziona. Gdy tylko przeczytała zawartość przesyłki radość powróciła na jej twarz. Uśmiechnęła się do trzymanej w ręku, niewielkiej kartki sztywnego papieru.
– Mogę zapytać, z czego się tak cieszysz, panienko? – rzekł z zainteresowaniem.
Eilzabeth szybko schowała list do koperty i włożyła ją do szuflady. Tajemniczo popatrzyła na demona i zaśmiała się promiennie.

– Dowiesz się w swoim czasie.



9 komentarzy:

  1. Wesołych Walentynek! Chociaż to chyba pierwsze, w moim życiu, do których jestem pesymistycznie nastawiona. Ale cóż, zdarza się :)

    Notka cudna <3 Ten powolny tok zdarzeń zwiastuje chyba naciągnięcie jakiejś burzy? :D
    Nie mogę się doczekać next'a
    Dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe, świetne! Urzekające, ale w pewien sposób tajemnicze.
    Wiesz jakie dziwne pomysły zaczęły mi przychodzić do głosy po: "Czy to możliwe, by ona była...."?!?!? DD: Nie mogę się doczekać kolejnych części! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakie pomysły, jakie? Umieram z ciekawości :P
      No i ze zniecierpliwienia, oczekując na kolejną część u Ciebie :)

      Usuń
    2. Odpowiedziałam Ci na komentarz u mnie. Ostrzegam, będzie dziwnie xD
      A nowy rozdział będzie jutro ^^

      Usuń
  3. Huh, i znowu trzeba Cię pochwalić. Jak ty robisz takie piękne obrazki? <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerysowuje i trochę zmieniam. Zresztą obe wcale nie są takie dobre :P. Ale dzięki.

      Usuń
  4. Hejeczka,
    cudownie, Elizabeth jest uparta, ale Sebastian zawsze czuwa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, Elizabeth jest bardzo uparta, ale i Sebastian zawsze czuwa przy niej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, och Elizabeth jest bardzo uparta, a Sebastian czuwa zawsze przy niej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

.