środa, 18 lutego 2015

Tom 2, IV

Skończyły mi się ferie, musiałam napisać 1/3 licencjatu, a do tego boli mnie brzuch. Ale nie, nie tłumaczę się. Chwalę się tylko, że i tak dałam radę ogarnąć kolejną notkę.
Także zapraszam do czytania. Na końcu art, który część z Was pewnie widziała już na Facebooku, ale to nic. Udał mi się, to będę szpanować :)

====================

Demon popatrzył z ukosa na drewniany mebel. Przeszło mu przez myśl, by zajrzeć do środka, kiedy dziewczyna wyjdzie, jednak zrezygnował. Kamerdyner nie może pozwalać sobie na spełnianie własnych zachcianek, to byłoby nie na miejscu.
– Proszę dokończyć śniadanie – zmienił temat.
Wiedział, że hrabianka może źle odebrać jego słowa. Ciężko było zapomnieć, przepełniony obrzydzeniem i wrogością, wyraz jej twarzy, gdy ostatnim razem pozwolił sobie wetknąć jedzenie do jej ust. Od tamtego czasu z jeszcze większą ostrożnością podchodził do drażliwego tematu, nie mógł jednak pozwolić, by organizm panienki stracił niezbędne witaminy.
– No jem przecież – burknęła, ponownie biorąc do ręki widelec. – Z czego się cieszysz? Zrób coś produktywnego, przygotuj ubrania, albo coś – rozkazała, niedbale machając ręką.
Uśmiech na jego twarzy wydawał jej się niewłaściwy. Nie powinien cieszyć się, że robiła coś, czego nie chce. Poza tym, źle to wszystko rozumiał. Nie jadła, bo on ją o to poprosił, tylko dlatego, iż wiedziała, że nie da jej spokojnie dokończyć zimowej instalacji, jeżeli tego nie zrobi. Ciągłe krytykujące spojrzenie, które bez trudu sobie wyobrażała, nawet w myślach dziewczyny było denerwujące. Jak ten uśmiech. Za dużo się uśmiechał, zdecydowanie za dużo. Nie, żeby chciała, by był nieszczęśliwy, ale z jakiegoś powodu przeszkadzało jej to. W grymasie na demonicznej twarzy było coś nieszczerego, jakby miał coś do ukrycia. Przez chwilę dostrzegła przed oczami dziwny obraz. Niewyraźny i rozmazany, którego nie potrafiła zaklasyfikować, ani jako wspomnienie, ani wyobrażenie. Jakby nie należał do niej, a jednak wydał się nieprzeciętnie bliski i przyjemny. Nie zawracała sobie tym głowy zrzucając winę na osłabiony organizm.  
Lokaj skinął posłusznie głową i podszedł do szafy. Wyciągnął z niej parę ciepłych spodni i gruby sweter. Zestaw, którego normalnie by jej nie polecił, jednak ze względu na stan zdrowia, zachowanie temperatury organizmu zdecydowanie wygrywało z obyczajami i dobrym smakiem.
– Sebastian... – zagadnęła ponownie. Tym samym, znajomym tonem, którym zwróciła się do niego chwilę temu.
– Słucham? – odparł podchodząc do niej z trzymanymi w rękach ubraniami.
Popatrzyła na wybrany zestaw nie ukrywając zadowolenia.
– Ale ty nie umrzesz, prawda? – cichutko wymówione słowa ponownie wprawiły jego serce w drżenie.
– Czyżby się o mnie martwiła? – zapytał sam siebie.
 To, co wydarzyło się wcale nie tak dawno temu, mimo całej swojej intensywności, było dla niego niejasne. Nie mieli szansy o tym porozmawiać, nie zdążyli. Starał się nie zagłębiać w rozmyślania o czymś, czego nigdy się nie dowie.
– Oczywiście, że nie. – Uśmiechnął się pewnie. – Zgodnie z kontraktem nie opuszczę cię aż do twojej śmierci. Jeśli więc taka jest twoja wola, nie umrę.
– Nie umrzesz, jeśli powiem ci, że masz tego nie robić? – zdziwiła się.
Jego słowa wydały jej się niezwykle niezrozumiałe i abstrakcyjne.
– W rzeczy samej.
– Trudno mi w to uwierzyć – mruknęła. – W to, że mój rozkaz może przeciągnąć szalę zwycięstwa na twoją stronę bez względu na przeciwnika, z którym będziesz się mierzyć – wyjaśniła, dostrzegając jego podejrzliwe spojrzenie. – To po prostu wydaje się niemożliwe.
– Niemożliwe dla ludzi – uzupełnił jej wypowiedź. – Ja nie jestem człowiekiem.
– Masz rację, jesteś demonem – podkreśliła ostatnie słowo. – Stąd ta przepaść – dodała szeptem.
Przepaść. Jego dłonie mimowolnie zadrżały pozwalając, by trzymany przez niego sweter osunął się na ziemie. Natychmiast schylił się i podniósł go zanim zdążyła zwrócić uwagę na to uchybienie wpatrzona w filiżankę herbaty. Wyśmiał się w duchu. Mimo wszystko, miał nadzieję, że nie było aż tak źle. Mylił się. Dotąd żył, pielęgnując w sobie ziarno nadziei, które w tej jednej chwili zgniło pozostawiając po sobie czarną, odrażającą plamę.
– Pospiesz się, nie mamy czasu – poganiała go nieświadoma cierpienia, które mu zadała.
Przez chwilę nie był w stanie nawet drgnąć. Rozpaczliwie próbował opanować kipiące w nim emocje. Plugastwo. Żałosne, ludzkie plugastwo. Położył ubrania na łóżku. Zabrał stolik z naczyniami i postawił go na srebrnym wózku. Dziewczyna przesunęła się na skraj materaca oczekując, że mężczyzna zrobi to, co do niego należy. Klęknął przed nią i powoli zaczął rozpinać guziki jej nocnej koszuli. Delikatny, kwiatowy zapach jej kruchego ciała drażnił wyczulony węch. Odkrywając jej ramiona zawahał się. Była tak obojętna i zimna. Znów dzielił ich wysoki, niemożliwy do sforsowania mur, bezpiecznie odcinający emocje. Czyż nie do tego dążył od samego początku, wypominając jej wylewność za każdym razem, gdy przytulała się do niego, nazywając członkiem rodziny? Doprawdy, ironiczne. Czyż nie kto inny jak on skłoni ją do utrzymywania tego dystansu? Myślałeś, że do tego nie dojdzie? Że to coś zmieni? Kogo próbowałeś oszukać? Przebierał ją w milczeniu skupiając wzrok na swoich dłoniach.
– Na pewno ci się spodoba – przerwała ciszę. – Nie zapytasz nawet, co? Nie chcesz wiedzieć? – prowokowała go.
– A czy udzieli mi panienka odpowiedz? – zapytał cierpko.
– Psujesz całą zabawę – jęknęła zrezygnowana. – Nie ważne. Chodźmy, przed nami dużo pracy.
Wstała z łóżka, kiedy dopiął jej buty. Stanęła przed drzwiami dając mu do zrozumienia, że pamięta, by ciepło się ubrać. Nie pocieszało go to. Z łatwością przybrał obojętny wyraz twarzy wypracowany przez lata i pomógł jej założyć płaszcz, czapkę oraz szalik. Gdy tylko jego ręce oderwały się od ciała nastolatki, wybiegła z sypialni głośno wołając pozostałych służących.
                Tak jak poprzedniego dnia – wszyscy spotkali się w holu. Elizabeth rozdała im kartki z rozplanowanym ustawieniem bałwanów, pouczyła i zarządziła rozpoczęcie budowy. Tym razem pracowała wraz z kucharzem zmieniając Taia, który miał pomóc Jeanny. Pomyślała, że w ten sposób lepiej rozłożą siły. Kiedy pokojówka zmierzała do wyznaczonej strefy nie mogła nie dostrzec idealnie wymodelowanych figur, które jeszcze niedawno były w całkowitej rozsypce.
– Jest naprawdę wspaniały… – szepnęła z podziwem.
– Kto? – zapytał zaciekawiony Tai.
– Pan Sebastian. Naprawił wszystkie zniszczone bałwany – wyjaśniła krótko.
- Pan Sebastian jest niesamowity! Jak to dobrze, że jest z nami – chłopak uśmiechnął się do niej beztrosko.
                Elizabeth pomagała kucharzowi formować kolejną kulę przy okazji licząc, ile papierosów wypalił w ciągu ostatnich dwóch godzin. Pomogła mu umieścić bryłę na właściwym miejscu i wetknęła w nią marchewkę. Śnieg skrzypnął niczym zardzewiałe drzwi.  
– Powinieneś ograniczyć palenie – zagadnęła Thomasa, kiedy wyciągnął z kieszeni małe, tekturowe pudełko.
– Przepraszam – podrapał się po głowie, uśmiechając się niezręcznie.
– Nie musisz. Po prostu nie chciałabym, żeby to cię zabił – wyjaśniła.
Jej dobroć i dbałość o ich zdrowie i samopoczucie, zawsze wywoływała wdzięczność. Byli niesamowicie szczęśliwi, że mieli możliwość pracowania dla niej. Dopóki nie przenieśli się do posiadłości rodziny Roseblack, życie każdego z nich było dalekie od spokojnego, radosnego losu. Uratowała ich. Dała dom i pracę, tolerowała ich wieczne pomyłki. Jaka była szansa, że będą mieli tyle szczęścia?
Kucharz wetknął pudełko z powrotem w kieszeń i rozejrzał się.
– Już niewiele pracy przed nami.
– Tutaj tak. Największym wyzwaniem będzie główna atrakcja. Za godzinę powinniśmy się za nią zabrać. – Hrabianka wskazała dłonią ogrodzony okrągłym, śnieżny murem, wielki teren w samym centrum ogrodu. – Za dwie. Musimy przecież zjeść obiad – poprawiła się, przedrzeźniając kamerdynera.
                Sebastian wyszedł kuchennymi drzwiami wprost do ogrodu. Miał na sobie jedynie koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami.
– Thomas, Jeanny, Tai, panienko, obiad gotowy! – zawołał przystawiając dłonie do ust.
Po chwili cała czwórka stała wewnątrz rozgrzanego pomieszczenia ociekając wodą wprost na świeżo umytą podłogę. Lokaj popatrzył na wielką kałużę z dezaprobatą, jednak powstrzymał się od komentarza.
– Też zjem tutaj – wtrąciła ciemnowłosa nim zdążył przestawić talerz na ruchomy, srebrny wózek.
Bez słowa rozstawił talerze na drewnianym stole stojącym pod oknem. Byli zbyt zaaferowani pracą i żartami, nieodpowiednimi do wygłaszania przy jego młodziutkiej pani, by dostrzec, w jakim podłym był humorze. Chociaż ta jedna rzecz działała na jego korzyść.
~*~
– Naprawdę chce panienka to zrobić? – Blondynka zapytała z niedowierzaniem.
Trzymała w ręku szkic ogromnego bałwana. Około pięciometrowy kolos, w garniturze i cylindrze, trzymający przed sobą sporych gabarytów pistolet. U jego podstawy miało znaleźć się kilka mniejszych figur, również trzymających w dłoniach broń.
– Oczywiście, że tak! – odpowiedziała z dzikim entuzjazmem. – Bierzmy się do roboty.
– A co z panem Sebastianem? Nie pomoże nam? – dopytywał chłopiec, dobrze zdając sobie sprawę, że kamerdyner wykonały za nich prawie całą pracę, na dodatek, zdecydowanie szybciej niż oni. To samo było w zeszłym roku, kiedy wybudował dziesięciometrową, śnieżną choinkę i udekorował ją prawdziwymi ozdobami w zaledwie godzinę.
– Zaraz do nas dołączy – wyjaśniła. Po chwili zastanowienia dodała – Zacznijcie już, pójdę po niego.
Wbiegła do posiadłości od strony zaplecza, co chwilę wykrzykując imię demona. Nie pojawiał się. To zdecydowanie nie było w jego stylu, zaczynał ją drażnić. Zdyszana zatrzymała się w holu przecierając zaczerwienioną twarz.
– Sebastian, chodź tutaj. To jest rozkaz! – warknęła stanowczo.
Po chwili mężczyzna wkroczył do pomieszczenia ze służbowego skrzydła. Był wyraźnie zirytowany, jakby przerwała mu jakąś ważną pracę. Elizabeth przyjrzała mu się podejrzliwie.
– Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej? Musisz nam pomóc z tym wielkim bałwanem.
– Proszę o wybaczenie. – Pochylił głowę. – Zajmowałem się swoimi codziennymi obowiązkami.
– Rozumiem. Ale chodź już. – Zniecierpliwiona chwyciła go za ramię i zaczęła ciągnąć za sobą w stronę drzwi.
Nie utrudniał jej zadania. Im szybciej zaciągnie go tam, gdzie chciała go widzieć, tym szybciej przestanie go dotykać.
                Wręczyła mu jeden z rysunków, jakby nie znał go już na pamięć, i lekko pchnęła go w stronę reszty pchającej przed sobą bryłę wyższą o głowę od najwyższego z nich – Thomasa. Lokaj niechęcie wziął się do pracy. Rodzinna atmosfera towarzysząca zabawie ani trochę mu się nie udzielała, zresztą jak zwykle. Tym razem jednak nie pozostawał wobec tego obojętny. Mimo, że jego ruchy, mimika twarzy i głos były idealnie odegrane, nawet w najmniejszym szczególe, obłuda zawsze pozostanie niczym więcej niż kłamstwem. Musiał pozostać profesjonalny, jedynie to mu pozostało. Tak jak jego pani – wycofać się do miejsca, w którym potrafił przejąć kontrolę. Ciągle to sobie powtarzasz, tylko efektów brakuje.
~*~
                Słońce powoli chowało się za horyzontem. Jego ostatnie promienie padały podłużnym, rozciągniętym cieniem na ogromnego bałwana. Mieszkańcy posiadłości Roseblack stali przed gigantem podziwiając swoją ciężką, dobrze wykonaną pracę. Thomas czuł, że warto było odmrozić wszystkie palce, by uszczęśliwić swoją panią tworząc coś tak majestatycznego.
                Błyszczała. Z radości, podekscytowania, dumy. Wszystkie pozytywne emocje aż z niej kipiały zarażając całą resztę. Nawet na twarzy kamerdynera przez chwilę pojawił cień uśmiechu. Byli zziębnięci i zmęczeni, ale wciąż stali w miejscu podziwiając kilkumetrowego kolosa. W blasku zachodzącego słońca wyglądał olśniewająco. Mniejsze bałwany, broniące jego stóp, również prezentowały się świetnie, wykończona w każdym najdrobniejszym detalu zgodnie z projektem. Całość wyglądała niezwykle dynamicznie, jakby za chwilę miała ożyć i ruszyć do walki. To, akurat, była zasługa specjalnych zdolności lokaja, zręcznie wykorzystanych tak, że służący się nie zorientowali. Udało mu się tak niepostrzeżenie podrasować rzeźby, że nawet sama hrabianka tego nie dostrzegła. Nie zamierzał jednak wyprowadzać jej z błędnego przekonania, że osiągnęli tak wielki sukces jedynie ludzkimi siłami.
– Panienko, powinniśmy wracać. Wciąż jesteś przeziębiona – zasugerował widząc wypieki na jej twarzy.
– Tak – kiwnęła głową, nie przysparzając problemów.
~*~
                Kiedy przebrał ją w nieco cieńsze ubranie, udała się do swojego gabinetu wraz z kopertą, którą dostała tego ranka. Usiadła na fotelu i popatrzyła poważnie na towarzyszącego jej demona.
– Sebastian. Nikt ma mi nie przeszkadzać, rozumiesz? – zapytała, kiedy postawił przed nią filiżankę pachnącej herbaty.
– Oczywiście. Zadbam o to, by nikt panience nie przeszkadzał – odrzekł niezwykle oficjalnie.
– To… Dotyczy też ciebie – dodała.
Musiała mieć pewność, że przez najbliższe kilka godzin nie wejdzie do środka.
– Yes, my lady – powiedział cicho, kłaniając się.
Wyszedł delikatnie zamykając za sobą drzwi. Wciąż ciekawiło go, co było w kopercie. Co wywołało uśmiech na jej twarzy wzbudzając w nim zazdrość.
– Doprawdy, niedorzeczne – skomentował własne myśli.
Nie pozostało mu wiele pracy, jedynie przygotowanie kolacji oraz kąpieli dla panienki. Oczywiście, jeżeli służba znów nie zmiecie w pył połowy rezydencji. Żywiąc szczerą nadzieję, że tak się nie stanie udał się do swojej sypialni. Utrzymane w półmroku, skromne pomieszczenie nosiło na sobie nieliczne ślady użytkowania. Jedynie stojące w rogu biurko miało dla Sebastiana zastosowanie. Spędzał przy nim czas przygotowując wszelakie pisma w imieniu Elizabeth – listy zakupów, zaproszenia, przepisy, wskazówki dla podwładnych. Było to po prostu kolejne z miejsc jego pracy, nic więcej. Z żadnym znajdującym się wewnątrz przedmiotem nie wiązał wspomnień, nie wzbudzały sentymentu. Były mu zupełnie obojętne.
Usiadł na zasłanym łóżku i ściągnął z siebie frak. Niedbale rzucił go na podłogę, ignorując fakt, że właśnie dopuścił się zniewagi wobec dobroci okazywanej mu przez jego panią w postaci okrycia wykonanego z najwyższej jakości włókien. To samo zrobił z rękawiczkami. Zajrzał do szafki nocnej nie wiedząc, co właściwie spodziewał się w niej znaleźć. Jego zamglonym oczom ukazała się książka. Egzemplarz poezji Poego – taki sam, jaki szlachcianka trzymała w swoim pokoju. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że przez cały ten czas tu leżała. Wyciągnął niewielki kodeks. Pomiędzy kartkami dostrzegł jedwabną wstążkę. Delikatnie otworzył tomik na zaznaczonej stronie. Jego uwagę przykuł kawałek materiału ręcznie zdobiony haftem wykonanym złotą nicią. Na samym dole zakładki znajdowały się jego inicjały. Było widać, że zrobiła ją własnoręcznie. Nigdy nie miała specjalnego talentu do haftowania, jednak jej dzieło prezentowało się naprawdę nieźle. Musiała włożyć w nie mnóstwo czasu i pracy.
Opuszkami palców delikatnie przejechał po złotej aplikacji. Nie odrywając dłoni od kawałka materiału, przeniósł wzrok na tytuł poematu.
­                – „Kruk” – szepnął. – W co ty ze mną grasz? – dodał w myślach.
Znał ten utwór tak samo dobrze jak ona, był w stanie recytować go z pamięci od dowolnego wersu, a nawet wspak. Mimo to, zaczął czytać. Fala przedziwnych emocji uderzała w niego coraz mocniej z każdym kolejnym wersem. Nigdy wcześniej uczucia nie towarzyszyły mu podczas czytania. Doceniał Poego za jego literacki kunszt i idealny dobór słownictwa, jednak nigdy nie mógł pojąc jego fenomenu. Dopiero teraz – kiedy po raz pierwszy, odtwarzając w głowie kolejne słowa, dostrzegał ich emocjonalną głębie – zrozumiał, dlaczego Elizabeth tak bardzo go uwielbiała. W kilku wersach potrafił poruszyć serce w tak niezwykły, napawający grozą i niepewnością sposób zmuszając do refleksji. Gdy dotarł do ostatniej linii zorientował się, że od kilku sekund wstrzymywał oddech.
– Czy właśnie tak „zapiera dech w piersi”? – pytał sam siebie.
Zdawał sobie sprawę, że ludzką poezje jest w stanie zrozumieć jedynie istota obdarzona uczuciami. Ktoś, kto sam znał ból i strach, przyjemność i szczęście. Tylko poznając je na własnej skórze można pojąc przekazywane przez autora myśli. Nie miał pojęcia, czy zaznaczyła ten utwór ze względu na skojarzenie, czy chciała przekazać coś więcej. Każde słowo pozwalało mu wejść w skórę podmiotu. Czy klucz do zrozumienia ludzkiej natury rzeczywiście mógł być tak mało skomplikowany? Czy wystarczyło jedynie doświadczyć na sobie tego, co spotykało ich? Czy byłby w stanie wczuć się tak doskonale w podmiot, gdyby opisywane przeżycia nie były mu tak bliskie?
                Chwycił zakładkę przyglądając się jej po raz kolejny. Potrafił wyobrazić sobie każdy ruch szczupłych palców szlachcianki, nieudolnie wbijających igłę po kilka razy w to samo miejsce, póki nie trafiła dokładnie tam gdzie chciała. Oczyma wyobraźni widział jej skupioną twarz, niezadowolone kręcenie nosem i ciche przekleństwa. Żałował, że nie umiał ocenić, kiedy ją zrobiła. kiedy zaniosła książkę do jego sypialni i po cichu wsunęła ją do szafki.
– Ciekawe, czy czuła się zawiedziona, kiedy o tym nie wspomniałem – przeszło mu przez myśl.
Zamknął tomik i odłożył go na miejsce. Kawałek jedwabnej wstążki wciąż tkwił w jego ręce przyjemnie łaskocząc nagie dłonie, kiedy delikatnie miął ją palcami. Oparł się na poduszce, zamknął oczy i głęboko westchnął próbując odgonić natłok zalewających go myśli.
                Elizabth siedziała w swoim gabinecie ciężko pracując. Nie nad dokumentami, które powinna była przeczytać i podpisać już jakiś czas temu. Robiła coś, co jej zdaniem było dużo bardziej istotne. Coś, co miało na celu go zdenerwować i ucieszyć jednocześnie, chociaż wiedziała, że będzie w stanie wywołać w nim jedynie złość. Złość, pogarda, obrzydzenie, nienawiść – były nazwami uczuć. Nie pomyślała o tym wcześniej, jednak taka była prawda. Mógł nie traktować ich w ten sposób, może w pojęciu demonów tym nie były. Sebastian nie był potworem pozbawionym wszelkich emocji, bez względu na to jak mocno w to wierzył i jak bardzo przekonywał o tym innych. Jego uczucia były po prostu… inne. Może płytsze i mniej spontaniczne, ale nieprawdą było stwierdzenie, że nie ma ich wcale. Zdała sobie z tego sprawę rano, gdy się obudziła, chociaż myśl krążąca głęboko w podświadomości, dopiero teraz ujrzała światło dzienne. Czuła swego rodzaju satysfakcję, odnajdując logiczny błąd w jego rozumowaniu. Nie była tylko pewna, czy to rzeczywiście był błąd. Może bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę kpiąc z niej w oczekiwaniu, aż sama do tego dojdzie. Nie zamierzała się tym przejmować.
                Ze skupieniem na twarzy poświęcała się swojej pracy. Chciała jak najszybciej skończyć, by móc wreszcie zobaczyć jego reakcję. Co chwilę uśmiechała się do siebie, zadowolona z postępów. Nie była to męcząca praca, ale wymagała poświęcenia całej uwagi. Wszystko musiało być idealne. Chociaż na pozór nie wydawało się, by było to coś szczególnego – nie jeden stwierdziłby, że wygląda wręcz marnie – mierzyła siły na zamiary. Wiedziała, do czego jest zdolna, a co wykracza poza jej umiejętności, dlatego postawiła sobie najwyższe wymagania, jednak wciąż będące w zasięgu możliwości.

Skończyła po około dwóch godzinach. Czas minął niesamowicie szybko, zaczynało się ściemniać. Poczuła, że gorączka, która męczyła ją poprzedniego wieczora, ponownie zaczyna doskwierać. Skrycie liczyła na to, że tak się nie stanie. Senny koszmar, którego nie mogła sobie przypomnieć pozostawił po sobie jedynie okropne poczucie niepokoju i strach, jakby miała utracić najbliższą sercu osobę. Nie miała ochoty po raz kolejny tego przeżywać. Chwyciła swoje dzieło i odsunęła je na długość rąk, by przyjrzeć mu się z odległości. Efekt był zadowalający. Wstała z fotela, wyszła na korytarz i chowając przedmiot za plecami ruszyła szukać demona. Mogła, co prawda, zwyczajnie go wezwać, ale dodatkowy element zaskoczenia miał dodać smaku całej sytuacji.

Ten udany:
 Ten udany mniej, ale i tak możecie popatrzeć:

9 komentarzy:

  1. Świetne arty ^^
    Rozdział też, jestem strasznie ciekawa reakcji Sebastiana i jego dalszych przemśleń. Tak jakoś przemawiają do mnie x3

    I masz rację: moje rozdziały to tak 1/3 Twoich D: Muszę się wziąć do roboty T-T

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś mi się chyba psuje, bo wcale nie pokazuje mi, że ktokolwiek coś u mnie napisał. Wybaczcie :)

    Przeczytałam, było cudne (**.**) po drodze było kilka literówek (braki polskich liter). Ale poza tym świetnie. Chyba coś się zaczyna dziać :P
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze primo. Matko Świeta, miałam do nadrobienia u ciebie 5 notek. Wiesz jakie to cudowne uczucie, gdy czytasz, czytasz, czytasz, a to się nie kończy ? <3
    Zacznę od romantycznego rozdziału kiedy to nasza dwójka zbliżyła się do siebie. Sczerze? Nie spodziewałam się tego xD Wyszło ci to wręcz idealnie. Taki delikatny opis, który sprawił, że aż prawie płakałam, gdy to nie powtórzyło się w kolejnych notkach :(
    Nowy tom zaczął się w takim oderwaniu. Jedyne co mi nie pasuje to zbytnia oschłość Elizabeth, no bo kurde, bądz co bądz przeżyła z naszym piekielnym lokajem dość znaczącą chwilę, a tu wydaje się w ogóle o tym nie pamiętać. Przecież ja bym robiła pod siebie na sam jego widok ! Ale w sumie to tylko ja xD Seba za to jest zbyt nad nią rozczulony.
    Kolejna kwestia. Odnoszę wrażenie, że wraz z drugim tomem, twój styl pisania znacznie się ściślił. Tekst stylistycznie jest dużo barwniejszy i czyta się jeszcze chętniej :D

    Zaczyna mi trochę jednak brakować watków detektywistycznych. Mam nadzieję, że wcielisz odrobinę grozy w kolejne rozdziały.

    Wiem, że spoznione ale GRATULACJE zdania egzaminu językowego <3 hah

    Btw, ostatni art *ten, że niby nieudany* wręcz mnie oczarował. Więcej takich proszę !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle cukru <3 Tak mi miło. Poprawiłaś mój tragiczny humor (powrót na uczelnię boli :P).
      Cieszę się, że udało mi się Ciebie zaskoczyć. Nie będę mówić, o co chodzi, bo spoiler alert. Ale czym byłby kuroszowy fanfik bez wątku kryminalnego, nawet tak nieudolnie opisanego jak u mnie? :P
      Jesteś już którąś osobą, która zauważyła zmianę stylu. Mam nadzieję, że to dobrze i że poziom nie spadnie w trakcie. Samodzielnie ciężko mi to obiektywnie ocenić:)
      A co do arta... Postaram się na sobotę, ale nie obiecuję, bo stalówki mi się zepsuły i nie wiem, czy zdobędę nowe. Ciel wczorajszy mi nie wyszedł... :P Sebastian też średnio. Może widziałaś na fanpageu :P
      Tak, czy siak. Cieszę się, że wróciłaś, tęskniłam <3

      Usuń
  4. Ten pierwszy art mógł być namalowany tylko przez mistrza. Czyli przez Ciebie ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka,
    fantastycznoe, czy zliz nie zdaje sobie sprawy że tymi słowami zraniła Sebastiana, ciekawe co takiego przygotowała...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    fantastycznie, czy Lizz nie zdaje sobie sprawy, że tymi słowami zraniła Sebastiana, och ciekawe co takiego przygotowała... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, czy Lizz w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że tymi słowami zraniła Sebastiana, ale ciekawe co takiego przygotowała... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

.