środa, 25 lutego 2015

Tom 2, VI

Zaraz uciekam na zajęcia. Notkę poprawiałam na szybko, więc mogą pojawić się błędy - nie krepujcie się, wypiszcie je :P
Miłej lektury :)

==========================

Do jego nieludzko wrażliwych uszu dotarł odgłos nieśmiałych, lekkich kroków. Ktoś zbliżał się do jego drzwi. Zignorował go, nie odrywając się od pracy. Kiedy jednak trzy ciche puknięcia rozległy się delikatnym echem po sypialni, nie pozostał obojętny. Bo nie mógł. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, wrota jego samotni lekko się otworzyły. Przez niewielką szparę zaglądała do pokoju jego pani, pytając wzrokiem o pozwolenie na wkroczenie do środka. Nie odezwał się. Właściwie, odwrócił wzrok, choć mogłoby się to wydawać bezczelne, i powrócił do pracy, którą naprawdę chciał mieć już za sobą. Elizabeth, zachęcona brakiem jego reakcji, powoli weszła do środka i delikatnie pchnęła drewniane skrzydło, które domknęło się z cichym skrzypnięciem. Odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk ciemnych włosów, do których wciąż jeszcze nie do końca przywykła i nieśmiało podeszła do skupionego na pisaniu kamerdynera. Spojrzała przez jego ramię i nie ukrywając zachwytu nad jego kaligraficznym talentem, zaczęła odczytywać pod nosem zapisane przez niego słowa. Jej ciepły oddech, co chwila wprawiający w ruch kosmyki czarnych jak smoła włosów demona, stawał się coraz bardziej irytujący. Zupełnie odwracał jego uwagę od tego, na czym powinien się skupiać. W końcu, zrezygnowany odłożył pióro i głęboko westchnął. Następnie odwrócił się i spojrzał głęboko w oczy nastolatki, wzbudzając w niej lekkie zakłopotanie. Uciekła wzrokiem nieznacznie się odsuwając.
– Czy coś się stało, panienko? Nie możesz spać? – zapytał, chociaż wcale nie o to, o co naprawdę chciał.
Gdyby mógł, próbowałby się dowiedzieć, dlaczego przychodzi do jego pokoju w samym środku nocy, tuż po tym, jak obiecał sobie, że wytrwa w postanowieniu i zdusi wszelkie uczucia, które płonęły w jego sercu.
Dlaczego przyszłaś mnie dręczyć, Elizabeth? – cisnęło mu się na usta, jednak powstrzymał się, z trudem przełykając gorycz.
– Tak – odpowiedziała zgoła idiotycznie.
– Dlaczego, w takim razie, nie zawołałaś mnie, panienko? Nie musiałaś osobiście fatygować się aż tutaj. Może przyniosę panience mleka? – zaproponował, próbując pozbyć się jej póki wciąż w pełni nad sobą panował.
– Nie. Chcę tu chwilę zostać. Mogę? – Rozespany głos i mętny wyraz twarzy nadawał jej niesamowicie dziecinnego wyrazu.
Gdyby jej nie znał, pomyślałby, że majaczy przez sen. Jednak nigdy, przez całe cztery lata ich znajomości, ani razu nie lunatykowała. Widział, że była zmęczona. Zastanawiał się, co spędza sen z jej śnieżnobiałych powiek, ale o to też nie zamierzał zapytać. Postanowił nie robić nic, co w jakikolwiek sposób mogłoby ich do siebie zbliżyć. Miał szansę powrócić do normy i na nowo rozegrać tę grę, takiej szansy nie wypadało zmarnować.
– Oczywiście panienko, możesz zostać tu tak długo, jak tylko zechcesz. Proszę tylko byś nie przeszkadzała mi w pracy – odparł, brzmiąc bardziej jak zapracowany ojciec, niż zobojętniały kamerdyner, ale z tego nie zdawał sobie sprawy.
Dziewczyna posłusznie kiwnęła głową. Rozejrzała się szukając miejsca, które mogłaby sobie przysposobić na kilka najbliższych chwil. Łóżko wydawało się zbyt niestosowne. Ponownie podeszła do lokaja i – nieco subtelniej niż poprzednio, jednak wciąż równie denerwująco – spoglądała przez jego ramię.  Gdy jej zaspane oczy, ledwo rozróżniające półmroku poszczególne litery, dostrzegły datę zapisaną przez demona na samej górze arkusza, na chwilę wstrzymała oddech z głośnym świstem. Lokaj spojrzał na nią kątem oka i widząc osłupiały wyraz twarzy szlachcianki zdecydował, że ta mina zasługuje na więcej niż jedynie zdawkowe spojrzenie.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał troskliwie.
– Czy… to jest jutrzejsza data? – Trzęsącą się ręką wskazała wykaligrafowane cyfry.
– Zgadza się. Dziewiętnasty grudzień, moja pani – odczytał na głos, by upewnić się, że patrzyli na to samo.
Elizabeth otworzyła szerzej oczy, a jej źrenice powiększyły się, niemal całkowicie zakrywając błękit ogromnych tęczówek. Chwyciła dłońmi materiał koszuli kamerdynera.
– Co my teraz zrobimy?! – wrzasnęła przerażona. – Za pięć dni Boże Narodzenie, a ja nie kupiłam prezentów! Nie wysłałam zaproszeń. Chciałam te święta spędzić z Timmim i Tomoko… – mówiła, począwszy od krzyku, na całkowitym, zrezygnowanym szepcie kończąc.
Rozluźniła zaciśnięte dłonie pozwalając, by materiał wyśliznął się spomiędzy jej palców i wrócił na właściwe sobie miejsce opadając luźno na ramiona bruneta.
– Przepraszam – dodała po chwili tym samym, zaspanym tonem – który słyszał przez cały czas, poza jedną chwilą nagłego uniesienia – kiedy ujrzała jego zdziwione spojrzenie.
– Prezenty kupiła panienka w Londynie kilka dni temu. Wszystkie zostały już zapakowane i obecnie znajdują się na strychu. Zaproszenia do panicza Thimothiego i księżniczki Tomoko wysłałem wczoraj – uspokoił ją.
– Nie pamiętam, żebym była w Londynie.
– Pewnie przez gorączkę. Tyle razy panience mówiłem, żeby się panienka cieplej ubierała. Teraz też… – Zdegustowany popatrzył na nagie stopy nastolatki – biega panienka na bosaka po zimnej posadzce – upomniał ją, na co fioletowowłosa skrzywiła się niezadowolona.
– Dużo ostatnio „panienkujesz” – zauważyła, zmieniając temat.
Nie zamierzał odpowiadać. Nie miał przygotowanego żadnego wyjaśnienia – właściwie, nawet nie miał ochoty na żadne się silić. Był wystarczająco zmęczony powstrzymywaniem swędzącego uczucia, spychanego na samo dno świadomości, które wciąż denerwująco podpowiadało mu nieprzyzwoite myśli. Oglądanie szczupłego ciała szlachcianki odzianego jedynie w śnieżnobiałą koszulę nocną, na dodatek stojącego na środku jego sypialni, było istną torturą. Walczył ze sobą, by ani przez sekundę nie pozwolić swojemu ciału, tonowi głosu, czy mimice twarzy wysłać żadnego sygnału, który dałaby radę odczytać.
Zbita z tropu brakiem odpowiedzi, Lizz usiadła w końcu na jego łóżku ignorując głos podpowiadający, że nie powinna tego robić. Była zmęczona, wręcz wykończona, ale nie potrafiła zasnąć. Nie była pewna, po co tak naprawdę tu przyszła, prawdopodobnie jej mózg miał swój własny plan, którego nie zdążył jej przekazać nim się wyłączył.
Sebastian niepostrzeżenie zerkał na nią ukradkiem za każdym razem, gdy zapisywał kolejną linijkę, obserwując jak stopniowo coraz bardziej pokłada się na jego pościeli, choć usilnie starała się wytrwać w oczekiwaniu.
– Na co ty czekasz, Elizabeth? – pytał sam siebie, nie wiedząc jednak, że na to pytanie nawet ona nie znała odpowiedzi.
Gdy skończył pracę przy stole, dziewczyna już dawno spała. Podszedł do łóżka i popatrzył na nią łapiąc się na tym, że jedynym, o czym pomyślał była niedogodność, jaką mu sprawiła. Przez nieoczekiwaną, i najwyraźniej bezsensowną, wizytę musiał teraz zanieść ją z powrotem do sypialni. Nie mógł pozwolić, by hrabianka spała w łóżku swego służącego. Tak samo on nie powinien był nigdy, pod żadnym pozorem leżeć w jej… Skup się! Delikatnie wziął dziewczynę na ręce uważając, by przypadkiem jej nie obudzić. Okrył ją kocem i zabrał na górę, gdzie ułożywszy do łóżka, otulił swoją panią kołdrą i po cichu wrócił na dół, by zająć się przygotowaniami do kolejnego dnia.
~*~
                Pierwszym, co przyszło zrobić Sebastianowi tego ranka nie było, jak zazwyczaj, obudzenie swojej pani, zaniesienie śniadania śniadanie i herbaty do łóżka. Poprzedniego wieczoru wyraziła się jasno.
Z samego rana obudzisz wszystkich i zaczniecie przygotowywać obiad. Wszystko ma wyglądać idealnie. Ufam, że o to zadbasz. Nie przynoś mi śniadania, nie budź mnie. Nie rób absolutnie niczego, co nie jest związane z popołudniową uroczystością. Rozumiesz, Sebastianie? – Z trudem powstrzymując chichot, ilekroć powracały do niego przepełnione powagą słowa młodej pani, skrupulatnie przygotowywał posiłek bacznie obserwując nawet najdrobniejszy ruch każdego z niekompetentnych podwładnych.
– Jeanny, nakryjesz do stołu. Tu jest lista gości oraz ich miejsca przy stole. Wszystko zaniosłem do jadalni. Poradzisz sobie? – zapytał ze zwątpieniem parząc na wyprostowaną jak struna pokojówkę.
– Oczywiście! – Zasalutowała i odebrała od niego kartę papieru.
– Tai!
– Tak jest! – ochoczo krzyknął brunet.
– Przynieś piwnicy wszystko, co wypisałem – Arkusz papieru wylądował w dłoniach ciemnowłosego chłopca.
– Thomas… – lokaj zawahał się, nie wierząc w to, co zamierzał powiedzieć. – Zajmiesz się upieczeniem ziemniaków i ugotowaniem warzyw. Ufam, że potrafisz je przygotować? – Twarz demona niemal oślepiała sceptycyzmem, którego kucharz wydawał się nie zauważać.
Zbyt zaaferowany powierzonym mu, prawdziwie kucharskim, zadaniem zdawał się topić w euforii, co zdecydowanie nie zwiastowało niczego dobrego.
– Thomas! – upomniał go Sebastian.
– Tak, się robi! To dla mnie pestka! – odparł, jak zwykle pewny siebie.
– Dobrze, zabierajcie się do pracy. O trzeciej po południu pojawią się goście. Chciałbym, abyście wykonali do tego czasu wasze zadania i – odchrząknął znacząco – zniknęli z pola widzenia.
                Kiedy wybiegli z kuchni, omal nie pozabijawszy się o pierwszeństwo w drzwiach, mężczyzna westchnął ciężko i zdjął z siebie frak. Podciągnął rękawy koszuli, założył fartuch i zabrał się do gotowania. Obiad nie wymagał przygotowywania ogromnej ilości potraw, lista gości była niewielka. Hrabianka, jej kuzyn, japońska księżniczka oraz trójka służących. Sebastian zastanawiał się, co z narzeczonym Elizabth. W jego sprawie nie odezwała się ani słowem, zapewne licząc na to, że jak zwykle będzie gdzieś daleko. Nie, żeby cokolwiek obchodził go ten mały, irytujący gówniarz, ale jego pani zdecydowanie zbyt otwarcie okazywała mu swój całkowity brak zainteresowanie. Szczęśliwie, Elvis był zbyt głupi, to znaczy, zbyt zajęty interesami, by zwrócić na to uwagę. Tak, czy siak, przy dogodnej okazji będzie musiał upomnieć dziewczynę, by chociaż trochę się postarała. Wiele zależało od dobrze utrzymywanych pozorów, a na tej płaszczyźnie dziewczyna kulała.
Zatem obiad obejmował porcje dla 6 osób. Sebastian spokojnie zabrał się za przygotowywanie migdałowego nadzienia.
                Zapachy z kuchni wypełniały cały parter podlondyńskiej posiadłości mieszaniną przyjemnych, świątecznych zapachów. Korzenne ciastka, mięso, przyprawy – wszystkie wonie współgrały ze sobą wprowadzając niepowtarzalny klimat, dodatkowo potęgowany dekoracjami z jemioły i ostrokrzewu oraz bombkami i łańcuchami, które Sebastian porozwieszał w nocy – bożonarodzeniowy, niepowtarzalny klimat, którego nie sposób było odtworzyć żadnego innego dnia.
Thomas wyciągnął z pieca zarumienione na złoto, przyprawione ziołami ziemniaki i postawił je na stole, tuż przed oczami kamerdynera, dumnie opierając ręce na biodrach. Demon popatrzył na niego bez specjalnego zainteresowania, podziękował i kazał wracać mężczyźnie do swojej kwatery, upominając, niezwykle dosadnie, by cała trójka nie pokazywała mu się na oczy bez wyraźnego polecenia.
                Kucharz wrócił posłusznie do pokoju, który dzielił z młodszym współpracownikiem. W środku zastał Taia i Jeanny popijających herbatę, wyraźnie dobrze się bawili.
– Z czego tak rżycie beze mnie? – zapytał, siadając na łóżku.
Blondynka podeszła do niego i podała mu gładką, białą filiżankę wypełnioną pachnącym, gorącym naparem.
– Dzięki – odparł, wąchając egzotyczną mieszankę smaków. – Co to jest?
– Pan Sebastian nam przyniósł. Powiedział, że to indyjski czej – wyjaśnił ogrodnik.
– Czuj, głupolu! – poprawiła go niebieskooka.
– Wyraźnie powiedział, że czej! – wykłócał się dalej.
– Czuj i koniec!
– Czej!
– Skoro jesteś taki mądry, to może idź go zapytać?! – krzyknęła wojowniczo.
Chłopak poderwał się z krzesła gotowy pobiec do kamerdynera i rozstrzygnąć spór, jak był przekonany, na swoją korzyść, jednak Thomas powstrzymał go.
– Ani się waż! – Kucharz spojrzał na chłopca karcąco. – Sebastian wyraźnie powiedział, że mamy się stąd nie ruszać, a uwierz mi, nie chcesz go denerwować. Poza tym, zapewne chodziło mu o Czaj – wytłumaczył.
W tej chwili Thomas wydawał się pozostałej dwójce niewiarygodnie dojrzały. Na dodatek miał rację – nie mogli się z tym spierać. Lokaj wyraźnie zaznaczył, by nie wychodzili i chociaż odrobinę godziło to w ich dumę nie chcieli przekonać się, jakie czekają ich konsekwencje, jeżeli nie usłuchają rozkazu.
– Masz rację, ostatnio zrobił się jakiś ponury. – Chłopiec, który chwilę temu z wypiekami na twarzy i waleczną postawą spoglądał w stronę drzwi złagodniał, zamyślił się i opadł z powrotem na zajmowane dotąd miejsce.
– Też to zauważyliście?
– Jean, trudno było nie zauważyć. Od jakiegoś czasu praktycznie zabija wzrokiem! – zaśmiał się nerwowo blondyn, pociągając spory łyk herbaty. – Nie zdziwiłbym się, gdyby ta herbata była zatruta – dodał po chwili.
Dziewczyna popatrzyła na niego wielkimi, przepełnionymi wściekłością oczami sprawiając, że poczuł się jak malutki, bezbronny szczeniaczek, podczas gdy ona rozmiarami przybrała wielkość niedźwiedzia.
– Nie mów tak o panie Sebastianie, jak możesz! – krzyknęła niemal płaczliwie, po czym pochyliła głowę i zaczęła lustrować wzrokiem zawartość trzymanego w ręku kawałka porcelany.
– Jeanny…
– Od kiedy pamiętam, zawsze byłam sama. Robiłam wszystko, żeby przetrwać. Wszyscy mną gardzili, byłam strasznie samotna. Pan Sebastian i panienka Elizabeth pozwolili mi tu pracować, zmienili moje życie. To nic, że pan Sebastian jest surowy. Dzięki temu nauczyłam się wielu rzeczy, zyskałam dom i was, moją rodzinę. Każdy może mieć gorsze dni… – Ponownie popatrzyła na kucharza.
Jej przepełnione łzami wdzięczności oczy błyszczały w świetle popołudniowego słońca.
– Masz rację – wtrącił się Tai. – Gdyby nie on, pewnie już dawno bym nie żył. Uratował mnie i cierpliwie znosił moje błędy.
– Zgadzam się. – Blondyn odstawił herbatę i skrzyżował ręce na piersi. – Mimo to, nie powiecie mi, że nie zachowuje się ostatnio, no, bardziej przerażająco niż zwykle.
– Mam nadzieję, że z panienką wszystko w porządku – westchnęła pokojówka.
– Nie wygląda na chorą…
Zamilkli. Zastanawiali się, co może powodować zdenerwowanie u idealnego, zrównoważonego kamerdynera. Nie był, co prawda impulsywny, nie krzyczał na nich, nie wyzywał. Jego zachowanie niczym nie różniło się od zwyczajnego. Jedynie w jego spojrzeniu dostrzegali coś lodowatego i zabójczego, czego wcześniej nie widzieli. Jak przystało na kamerdynera rodu Roseblack, Sebastian nie okazywał jawnie swoich uczuć. Niewzruszony, idealnie wykonywał powierzoną mu pracę pilnując ich i dbając o swoja panią bez słowa skargi.
– Może to nie panience coś dolega, tylko jemu? Przecież nie powiedziałby o tym ani nam, ani tym bardziej Lizz – zauważył brunet, oczekując od towarzyszy komentarza.
Popatrzyli po sobie w milczeniu. Wyglądali jakby ich umysły zlały się w jeden wspólny, jakby komunikowali się za pomocą myśli. Byli niesamowicie zżyci. Każde z nich przeżyło wiele trudnych chwil, nim znaleźli się w rezydencji hrabianki. Praca służących dawała im schronienie, stabilizacje i bezpieczeństwo, którego dotąd im brakowało. Nie lubili wspominać dawnych czasów. Między przeszłością, a ich nowym, szczęśliwym życiem postawili grubą linię, spychając cierpienie w niepamięć. W pewnym momencie skinęli jednocześnie głowami, a ich oczy zabłysły z zacięciem.
– Postanowione!
– Zrobimy wszystko, by pomóc panu Sebastianowi!
– Odciążymy go!
– Tak! – krzyknęli zgodnie.
Wyciągnęli przed siebie dłonie, zetknęli je ze sobą i podnosząc do góry głośno krzyknęli „tak jest!”.
Chociaż plan wymagał dopracowania, wszystko opierało się na pomaganiu lokajowi tak, by miał możliwie najmniej pracy. Znaczyło to, że musieli niezwykłe przykładać się do wszystkiego, co im zlecał, nie mogli popełniać codziennych, głupich błędów dostarczających mu nowych zmartwień. Mieli wywiązywać się ze swoich obowiązków i przejąć te, które brał na siebie.
                Ciemnowłosy mężczyzna przetarł ręką czoło i westchnął z zadowoleniem, podziwiając swoje kolejne, kulinarne dzieło. Chociaż nie był w stanie docenić ludzkich smaków, zdecydować, czy coś było dobre, czy też nie, lata praktyki pozwoliły mu wypracować niezawodny system. Bazując na tym, co jego pani uważała za wyśmienite odtwarzał wzorzec smakowy, mimo że dla niego żadna z potraw nie smakowała lepiej niż, nie przymierzając, rozmokły papier z ledwie wyczuwalną nutą jakiejś niskiej jakościowo duszy.
Spojrzał na zegarek. Do przyjazdu pierwszych gości zostało niecałe pół godziny. Zadowolony, założył frak i zamierzał udać się do swojej pani, by poinformować ją o zakończeniu przygotowań, a także pomóc jej wybrać strój – ponieważ dobrze wiedział, że bez jego pomocy zapewne ubierze się w coś skrajnie niestosownego. To, że lista gości obejmowała jedynie jej przyjaciółkę i kilkuletniego chłopca oraz służbę, z którą miała styczność na co dzień nie oznaczało, że może sobie pozwolić na ubiór poniżej swojej pozycji i godności.
Gdy otworzył kuchenne drzwi, drogę zablokowała mu niosąca w dłoniach siatkę pełną popiołu, ubrudzona sadzą pokojówka.
­                – Doprawdy, nic do nich nie trafia  – pomyślał, mrugając kilkakrotnie z niedowierzaniem.
– Pa-pa-pa-pa panie Sebastianie! – wyjąkała, trzęsąc się jak osika.
– Wyraziłem się niewystarczająco dobitnie? Czyżbym musiał ci toprzeliterować? – zadawał pytania, coraz bardziej rozwścieczony niebezpiecznie zbliżając twarz do przerażonej dziewczyny.
– Ja-ja… ja tylko pomyślałam, że… – jąkała dalej. Wyciągnęła trzymany w ręku worek zasłaniając nim twarz – sprzątnę w kominkach, żeby…
– W takim razie przestań myśleć. Kazałem wam się nie pokazywać. Czy to jest naprawdę tak bardzo skomplikowane? – cedził przez zęby.
Zanim kolejny zbitek niezgrabnych sylab opuścił usta dziewczyny, lokaj zupełnie stracił nią zainteresowanie przenosząc je całkowicie na dwójkę przedstawicieli męskiej części pracowników, którzy, czy ja dobrze widzę…?, przenosili ogromną, ozdobioną choinkę z korytarza do jadalni.
– Co wy robicie? – zapytał, z całych sił próbując opanować rządzę mordu.
Wzbierająca w nim wściekłość sprawiała, że jego ludzka forma zaczynała wymykać się spod kontroli. Zacisnął pięści, zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów. Irytujące głosy próbujące mu coś wytłumaczyć zlewały się w jeden, niezrozumiały bełkot. Gdy ponownie podniósł powieki, cała trójka przyglądała mu się uważnie, wyraźnie zaalarmowana.  
– Nieważne – zaczął spokojnym głosem. – Zostawcie to wszystko i wracajcie do siebie, zajmę się tym.
– Nie ma mowy! – brunet zaoponował nerwowo, przypadkowo opluwając twarz demona.
Sebastian chwycił się za głowę, zrezygnowany nie miał siły się dalej denerwować. Ta banda idiotów była zwyczajnie niereformowalna.
– Przyprawiacie mnie o migrenę – jęknął nie przemyślawszy swoich słów.
Właściwie, nie wiedział skąd wzięło się ich nagłe, dziwaczniejsze niż zwykle zachowanie. Nawet gdyby chciał wiedzieć pewnie nie udałoby mu się zrozumieć kierującej mini, pokrętnej logiki.
– Przepraszamy! – krzyknęli chórem.
– Zaniesiemy choinkę na miejsce, proszę nam zaufać, damy radę. – Tai pociągnął kucharza za ramię.
Razem podnieśli ostrożnie ogromne, udekorowane drzewko i, wzbudzając jeszcze większe zmieszanie w lokaju, wnieśli je do środka, po czym postawili w odpowiednim miejscu nie tłukąc nawet jednej, najmniejszej bombki.

Gdyby był człowiekiem, zacząłby się zastanawiać, czy nie ma gorączki, albo nie śni na jawie. Nigdy nie był nawet w stanie wyobrazić sobie czegoś tak abstrakcyjnego jak ta, wątpliwych kwalifikacji – chociaż robił co mógł, by to zmienić – dwójka narwanych ludzi, która z reguły miała problem, żeby dojść ze swojego pokoju do kuchni, bez robienia hałasu, bałaganu i doprowadzania do kolejnej katastrofy. Właściwie, całe pomieszczenie wyglądało niezwykle elegancko. Nigdzie nie dostrzegał śladów kataklizmu. Zdawało się także, że tym razem nic nie wybuchło, a pokojówka nie stłukła ani jednego talerza. Gdy się nad tym zastanowił, rzeczywiście nie słyszał żadnych niepokojących krzyków odkąd przydzieli im obowiązki. Może była to kwestia świątecznej atmosfery, a może opatrzność postanowiła się do niego uśmiechnąć i obdarować świętym spokojem, przynajmniej na chwilę. Zrezygnował ze złośliwości czując, że powinien wręcz docenić ich trud. Uśmiechnął się z zadowoleniem ciągle nie dowierzając w to, co właśnie zobaczył i poprosił ich, by do niego podeszli. 

12 komentarzy:

  1. Słodko *.*
    Trochę rozwalił mnie fakt, że Sebastian powstrzymuje swoje "instynkty typowe dla ludzi". Czemu? Trochę ciężko jest się przestawić, że poczuwa pociąg fizyczny. W końcu w mandze ( nie opieram się na wzorcu z anime, chociaż tam też się takie rzeczy działy) usilnie przekonywał, że to jest okropne. :)
    Ale może z czasem przywyknę ( pomińmy to co stanie się kiedyś u mnie) :D
    Służba, która nic nie rozwaliła = CUD!

    Błąd trafił się tylko jeden, chyba że coś przeoczyłam. Jak Sebastian mówił coś o literowaniu rozkazów, to zjadłaś spację. Było chyba "toprzeliterować" :P

    Poza tym rozdział super, nie wiem jak dotrwam do następnego ( tak boleśnie uświadamia mnie to fakt, że wtedy będę już po szkole, ferie mi się kończą) jakoś tak przy czytaniu Twojego opka szybciej mi tygodnie zchodzą :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko się powoli wyjaśni. W końcu Elizabeth pociąga Sebę nje tylko z powodu przymusu Imperatywu Narracyjnego xD ale nie będę spoilerować, doczekasz się :3
      Dzięki za zauważenie błędu, poprawię jak tylko usiądę do kompa :)

      Usuń
  2. Świetny rozdział *-* Po raz pierwszy chyba opisałaś sytuację z perspektywy służacych i bardzi mi to przypadło do gutu :D
    Czekam z niecierpliwością, co powie im Sebastian i jak będą przebiegać święta.
    Ps. Lizzy w sypialni Sebbyego *-* To budzi tyyyyle możliwościii :33


    Zapraszam też na kolejny (spóźniony) rozdział u mnie.

    http://kuroshitsuji4ever.blogspot.com/2015/02/v.html

    Reklama musi być xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie ja Ci miałam nawet mówić, żebyś mi dawała znać tutaj, albo przez facebooka, o nowych rozdziałach. Lubię być na bieżąco^^

      Muszę w ogóle popracować nad pisaniem wątków pobocznych, ale to takie... Chwilami nudne xD

      Usuń
    2. Znam Twój ból, uwierz T-T
      Ok, nie chciałam Ci się narzucać pisząc wiadomości, więc pomyślałam, że kiedy będę komentować posty to "wplotę" w niego linka xD

      Usuń
    3. Haha, narzucaj się, narzucaj. :P To bardzo wskazane, bo ja sklerozę mam i czasem zapominam wpaść i sprawdzić, czy jest coś nowego. ^^
      A nie przeżyłabym, jakby mnie ominęła jakaś notka. :O

      Usuń
    4. Haha, ok, ok ^^ Cieszę się bardzo, że komuś spodobały się moje urojenia xD
      Będę Cię informować na bierząco.

      Usuń
  3. Trójka służących zawsze będzie mnie bawić :D Seba i jego usilne powstrzymywanie własnych żądzy. W sumie, nie miałabym nic przeciwko, gdyby nagle rzucił się na nią xD eh :(

    Czekam niecierpliwie na next :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w zupełności! Ciekawi mnie jak Lizzy by zareagowała gdyby to zrobił (^•^)

      Usuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, no nawet ja jestem pod wrażeniem służby, cichutko spokojnie i bez jakiś wypadków się obyło...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, jestem pod ogromnym wrażeniem służby... cichutko spokojnie i bez wypadków się nawet obyło...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, jestem pod ogromnym wrażeniem służby... cichutko spokojnie i bez wypadków się nawet obyło tym razem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

.