sobota, 14 marca 2015

Tom 2, X



Tak, jak obiecywałam dzisiaj będzie dłuższa notka. Może nie jakaś straszliwie długaśna, ale dłuższa niż zwykle. 
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Miłej lektury :)



PS Wesołego Białego Dnia! :D




=============================




W posiadłości panowała przyjemna cisza. Demon uwielbiał spokojne noce, kiedy nikt nie przeszkadzał mu w obowiązkach, nie dostarczał nowych problemów. Nic nie wybuchało, ani się nie tłukło – znaczyło to, że służący także zapadli w sen. Uprzątniecie bałaganu po świątecznym posiłku nie zajęło wiele czasu, w ciągu niecałej godziny jadalnia powróciła do idealnego stanu. Umyte i wypolerowane sztućce równiutko ułożył w szufladzie, naczynia w szafkach.

Przez kolejne kilkadziesiąt minut Sebastian zajął się jednym ze swoich zwyczajowych zadań – dokładnie odkurzył wszystkie pomieszczenia niezajmowane przez gości, wypełnił kominki, umył szyby i wymienił, powoli więdnące, żywe dekoracje. Zadowolony z siebie wszedł do swojej kwatery, by przygotować listę zadań na kolejny dzień. Również i to zajęcie nie zabrało zbyt wiele czasu. Rozpierała go energia. Wszystko robił niezwykle dokładnie, jak zawsze, jednak zdecydowanie szybciej. Dopisywał mu także dobry nastrój. Tak działała na niego krew dziewczyny, chociaż samo wysysanie jej wprost z ciała uważał za niechlujne i uwłaczające jego godności. Nie potrafił się jednak powstrzymać i choć ganienie się w myślach było jak najbardziej na miejscu, zamiast tego skupiał się na pozytywach. Cudowny smak, którego samo wspomnienie wywoływało uśmiech na jego twarzy, nagły przypływ siły.

Dobrze znał swój głód. Wiedział, że z każdym dniem wstrzemięźliwości, jego potęga maleje. Nie były to ogromne zmiany – na pewno nie takie, by mogły wpłynąć na jego skuteczność, czy znacząco przechylić szalę zwycięstwa w walce na stronę przeciwnika, jednak niezaprzeczalnie były odczuwalne. Szczególnie teraz, gdy był tak niesamowicie pobudzony i aż rwał się do pracy, różnica była niezwykle widoczna. Pomyślał, że dobrze mu zrobi mały trening. Uczenie szlachcianki kolejnych stylów walki nie było dla niego żadnym ćwiczeniem poza szlifowaniem samokontroli. Jeden zbyt mocny cios i straciłby ją, a także złamałby warunki kontraktu, na zawsze tracąc jej duszę. Słodką, cudowną, czystą duszę… Zmierzając do drzwi, kątem oka dostrzegł rzucone niedbale w róg pomieszczenia kolorowe pudełka.

– „W twoim pokoju nie ma nic osobistego”, tak? – mruknął pod nosem, uśmiechając się na wspomnienie zaczerwienionej twarzy hrabianki.

Podszedł do niedużej górki paczek i chwycił jedną z nich. Na dołączonej karteczce widniało jego imię, zapisane koślawymi literami. Przez chwilę zastanawiał się, czy było to pismo panicza Thimotiego, czy ogrodnika – znając zdolności tego drugiego, obie opcje były równie prawdopodobne. Postawił pudełko na komodzie i sięgnął po dwa kolejne. Zawinięte w ten sam papier, co pierwsze, rozwiały jego wątpliwości – były to prezenty od współpracowników. Postawił je obok siebie i sięgnął po następne: podłużne opakowanie ozdobione japońskimi znakami kanji. Nie było wątpliwości, kto mu je podarował. Zdarł papier i dokładnie przyjrzał się zawartości tekturowego, obłożonego delikatnym materiałem pudełka. W środku znajdował się czarny, połyskujący krawat. Westchnął znudzony, jednak otworzył jedną z szuflad i włożył podarek do środka. Kolejna paczka, opatrzona koślawymi literami, nieco większa niż wszystkie pozostałe, niewątpliwie podarowana została mu przez kilkuletnie dziecko. Z czystej ciekawości poznania dziecięcego sposobu myślenia otworzył ją. Tak, jak się spodziewał – wewnątrz znalazł pluszową zabawkę, zająca ubranego we frak. Dołączył go do pozostałych pakunków.

– Może i ja powinienem był im coś dać? – pomyślał, po czym prychnął z obrzydzeniem, uzmysławiając sobie jak infantylna i ludzka była sugestia jego podświadomości.

– Więc ten musi być od panienki… – szepnął, biorąc do ręki ostatni z prezentów.
Małe, stosunkowo ciężkie jak na swój rozmiar pudełko obłożone czerwono-zielonym papierem. Zdarł ozdobny materiał skrywający drewnianą szkatułkę. Gdy ją otworzył, zobaczył dwie lśniące spinki do mankietów z herbem rodowym hrabianki.

– Niezbyt wyszukany prezent, nie ma w nim ani odrobiny ironii – zaśmiał się w myśli.
Po swojej pani spodziewał się czegoś równie złośliwego i dwuznacznego, jak ramka, którą dostał niedawno. Każda rzecz, którą go obdarowywała niosła ze sobą, co najmniej dwojakie, przesłanie. To, co ujrzał tym razem zawiodło jego oczekiwania.

Dwa srebrne maleństwa w zdobionej szkatułce wyglądały jak jeden z tych klasycznych, pozbawionych emocjonalnej głębi upominków, którymi szlachta obdarowywała swoją służbę, wypełniając swój obowiązek jednocześnie nie kłopocząc się zbytnio, by czegokolwiek dowiedzieć się o ludziach, którzy latami im usługiwali, i dopasować prezent do konkretnej jednostki. Poczuł rozgoryczenie, którego obcość wydała mu się wręcz fascynująca. Dlaczego w ogóle obchodziło go coś tak idiotycznego, jak prezent z okazji ludzkiego święta, którego historyczne postawy były bardziej chwiejne, niż domek z kart? Czy naprawdę tak bardzo przeszkadzał mu fakt, że przez te dwa kawałki metalu został subtelnie zdegradowany do poziomu podrzędnego byle-służącego w pierwszej lepszej niewyróżniającej się posiadłości? Dotąd ze wszystkimi prezentami robił to samo, każdego roku, przy każdej okazji. Zwyczajnie wrzucał je do kominka i spalał, wraz z przedawnionymi rozkładami zajęć. Czemu tym razem miałby postąpić inaczej?

Zamknął pudełko i zirytowany wrzucił je do tej samej szuflady, co krawat, próbując przekonać się, że nic dla niego nie znaczy, po czym chwycił pozostałe podarki i jak co roku – wrzucił je w ogień. Przez chwilę obserwował jak płomienie kolejno otaczają pakunki, nadając im tak samo żałosnego wyrazu, jaki miały w jego wyobraźni. Opuścił sypialnię i udał się do ogrodu, by potrenować. Odrobina ruchu i przemocy dla zdrowia i rozruszania się zawsze była wskazana.

~*~

                Z samego rana, kiedy tylko pierwsze promienie słońca nieśmiało zaczęły przedzierać się przez zachmurzone niebo, wszyscy byli już na nogach. Sebastian pomógł ubrać się swojej pani i zniknął za drzwiami sypialni, by dokończyć przygotowania do śniadania, nim dziewczyna zdążyła się dobrze rozbudzić i o cokolwiek zapytać. Kiedy kilka minut wcześniej otworzyła zaspane oczy, nie ujrzała obok siebie chłopca – jak się spodziewała. Słysząc donośny, chropowaty głos wyraźnie oburzonej czymś oburzonej, zrozumiała przyczynę jego nieobecności i nerwowego zachowania lokaja. Prawdopodobnie hrabina zorientowała się, gdzie mały Timmy spędził ostatnią noc i była z tego powodu niezwykle niezadowolona. Elizabeth przekonała się o tym prędzej, niż się spodziewała.

Podniosła się z łóżka i podeszła do wyjścia z pokoju, jednak w momencie, kiedy wyciągała dłoń, by chwycić klamkę, drzwi otworzyły się. Stanęła przed nią rozwścieczona kobieta w długiej, szarej, przesadnie zwyczajnej sukni. Wyglądała jak sroga nauczycielka ze szkoły dla mieszczan, niczym nie przypominała wyniosłej szlachcianki – z wyglądu, ponieważ każde jej słowo, jak zwykle przesączone było niezadowoleniem i dezaprobatą godną jej złej sławy. Pod pewnymi względami była niezwykle podobna do zmarłej macochy Timmiego. Scarlet Rennell zwyczajnie nie potrafiła się uśmiechnąć i z czegoś cieszyć, zupełnie, jakby urodziła się i istniała jedynie po to, by upominać wszystkich wokół i wprowadzać nerwową atmosferę.

– Młoda damo, czy twoim zdaniem to było odpowiedzialne zachowanie? – warknęła na ciemnowłosą, która nie dając rady się powstrzymać, ziewnęła ciotce prosto w twarz, doprowadzając ją do białej gorączki. – Cóż za bezczelność!

– Nauczyłam się od Sebastiana – burknęła niemal bezgłośnie.

– Co powiedziałaś?

– Powiedziałam, że nie uważam, by w moim zachowaniu było coś tak niestosownego, by wymagało burzenia spokoju w całej posiadłości, ciociu – powiedziała donośnie z nutą ironii w głosie.
Hrabina Rennell prychnęła głośno, przez chwilę nie wiedząc, co powinna odpowiedzieć. Niestety błoga cisza nie trwała zbyt długo.

– To skandal, żeby młoda dama, na dodatek jedyna spadkobierczyni rodu, zachowywała się w ten sposób, co gorsza, ucząc takiego ordynarnego zachowania swojego kilkuletniego kuzyna – pouczyła ją wygrażając palcem, z nabrzmiałymi, zapewne od ciągłych grymasów, policzkami.

Młoda szlachcianka westchnęła jedynie i nie chcąc wdawać się w dłuższe dyskusje, zdawkowo przeprosiła kobietę i wyminęła ją. Hrabina była tak zaskoczona jej impertynencją, że nie zdążyła skomentować kolejnego, okropnego wybryku, zanim ta nie zniknęła w głębi korytarza, próbując odnaleźć kuzyna. Trafiła na niego dopiero przy schodach prowadzących do holu. Z ponurą miną opierał się o balustradę skubiąc rękaw obrzydliwego, szarego mundurka, w który został ubrany przez opiekunkę.

– Zorientowała się, co? – zaczepiła go Lizz.

Delikatnie podniosła dół sukienki i usiadła na podłodze obok niego krzyżując nogi. Gdyby ciotka zobaczyła ją w tej chwili, chyba by umarła.
Malec popatrzył na nią i kiwnął głową.

– Nie przejmuj się – próbowała go pocieszyć, jednak nie była w stanie wymyślić żadnych podnoszących na duchu słów. „Jeszcze tylko kilkanaście lat i będziesz miał ją z głowy” – nie brzmiało zbyt entuzjastycznie. Dziecko było skazane na przewrażliwioną na punkcie etykiety i najprawdopodobniej wszystkiego innego także, kobietę w średnim wieku.

Nagle do fioletowowłosej głowy młodej Roseblack wpadł pewien pomysł. Chociaż brzmiał on absurdalnie, sprawił, że pojawiła się niewielka szansa, iż uda jej się pomóc chłopcu. Wcześniej jednak, postanowiła przedyskutować sprawę z przyjaciółką.

– Nie przejmuję. Po prostu tęsknię za tatą – odpowiedział cicho i przytulił się do siostry.

– Wiem, mały…

– Ale robię tak, jak mi mówiłaś. Otwieram pozytywkę i wtedy myślę o tobie i jest lepiej! – rozchmurzył się nieco.

– Panienko, podałem śniadanie. Proszę, żeby wraz z paniczem udała się panienka do jadalni. – Sebastian stanął nad nią, z dezaprobatą krzyżując ręce na piersi. Gdy miał pewność, że nastolatka na niego patrzy, zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów i pokręcił głową.

– Nie przystoi młodej damie tak bezwstydnie siedzieć w sukience na środku korytarza – powiedział pod nosem i minął ją zmierzając w stronę sypialni Tomoko.

                Kiedy wszyscy znaleźli się w jadalni, lokaj zaserwował śniadanie. Elizabeth nie była zbyt zadowolona z menu, ale musiała mieć na uwadze zaspokojenie głodu gości, a także spełnienie wygórowanych wymagań ciotki. Pokornie chwyciła za widelec i ociągając się, z nadzieją, że kobieta opuści jadalnie wcześniej, zaczęła wkładać do ust kolejne kawałki sycącego posiłku. Zaskakująco, przerażająca kobieta ani razu nie skomentowała negatywnie smaku, ani nawet wyglądu dań – Sebastian naprawdę się postarał, by menu prezentowało znakomicie. Posiłek wyglądał i smakował jeszcze lepiej niż zwykle, co właściwie byłoby niemożliwe, gdyby nie był demonem. Chociaż napięcie nie ustępowało ani przez chwilę, to cisza, przerywana dźwiękiem stukających sztućców, była znakiem zwiastującym względny spokój.

                Posiłek skończył się szczęśliwie, bez żadnych kłopotów, jedynie słowa ciotki pozostawiły po sobie nieprzyjemne uczucie, które co chwile uderzało młodą Elizabeth. Słowa, którymi obdarowała ją opuszczając jadalnię godziły w serce dziewczyny niczym noże.

„Elizabeth, wraz z Thimothym musimy wracać do miasta, nie może opuszczać swoich lekcji. Ponadto, twoje towarzystwo źle na niego wpływa. Prosiłabym, żebyś nie kontaktowała się ani z nim, ani ze mną, jeżeli nie będzie to niezbędne” – Słowa po raz kolejny przeszyły jej umysł.

– Cholerna stara purchawa! – wrzasnęła, uderzając w biurko porcelanową filiżanką wypełnioną herbata, która z głośnym trzaskiem rozpadła się na tysiące małych, ostrych kawałeczków.

 Spojrzała złowrogo na lokaja, który bez słowa zabrał się za sprzątanie. Kamerdyner w milczeniu obserwował impulsywne zachowanie swojej pani. Sam jego ganiący wzrok przypominał jej znienawidzoną hrabinę. Czuła, że jeśli chociaż jedno nieodpowiednie słowo wymsknie się z jego zaciśniętych ust, to rozerwie go na strzępy.

– Co ona sobie wyobraża?! Niszczy to dziecko i jeszcze próbuje nas rozdzielić! To jest nie do pomyślenia! Nienawidzę jej! Sebastian!  Rozkazuję ci zatrzymać ich tu, co najmniej do jutra, rozumiesz?! – krzyczała.

Z trudem powstrzymywany chichot w końcu przedarł się przez gardło kamerdynera. Kątem oka popatrzył na swoją panią, która ze łzami złości w oczach, poderwała się z siedzenia i zaczęła iść w jego stronę.

– Panienko, jak to so… – zamilkł, gdy niewielka, koścista dłoń z głośnym plaśnięciem uderzyła w jego twarz.

Poczuł lekkie szczypanie. Na chwilę zamknął powieki, a gdy ponownie je otworzył, twarz nastolatki była zupełnie pozbawiona uczuć. Zniknęły z niej wszelakie emocje, pozostał jedynie bijący z oczu chłód. Podniósł się z kolan i wysypał resztki porcelany na srebrny stolik na kółkach.

– Jak mam zatrzymać tu hrabinę? – zapytał wyzutym z emocji głosem.

Dziewczyna rozmasowała szczypiącą rękę i ochłonąwszy, odparła równie sucho:

– Wymyśl coś, masz wolną rękę. Po prostu ma tu zostać i być żywa.

Mężczyzna położył dłoń na piersi i delikatnie skinął głową. Patrząc na niego zrozumiała, że bezsensownie wyładowała swoją złość. Chociaż miała wszelkie prawo, by traktować go jak jej się podobało, zaczęła brzydzić się samą sobą. Nie była jedną z tych, którzy traktują swoich pracowników jak bezwartościową kupę gnoju, a teraz dokładnie tak się zachowała.

– Sebastian… – mruknęła niepewnie.

– Słucham, panienko?

– Przepraszam, nie powinnam się na tobie wyżywać. – Spuściła wzrok.

– Nic się nie stało – odparł tym samym, beznamiętnym tonem. – Jeżeli musisz się wyżyć, może potrenujesz? Ostatnio zaniedbałaś ćwiczenia, panienko – zaproponował.

Tak naprawdę wcale nie był na nią zły, tym bardziej nie bolało go jej uderzenie. Wiedział, że czasami, naprawdę rzadko, zdarza jej się pod wpływem silnych emocji zachowywać w ten sposób. Właściwie, nawet cieszył się, że to właśnie on był osobą, na której przyszło jej się wyładować. Gdyby był to któryś z pozostałych ludzi obecnych w posiadłości, mogłoby dojść do naprawdę niemiłej sytuacji. Dobrze zdawał sobie sprawę, że wystarczy obojętny wyraz twarzy, by dziewczyna zrozumiała swój błąd. W pewien sposób przyszło mu wychowywać to dziecko, czy tego chciał, czy nie. A takie zachowanie byłoby nie do przyjęcia przez kogokolwiek z wyższych sfer. Młoda dama nie powinna zachowywać się w taki sposób. Jego oschłość była zwyczajnie subtelną wersją nagany.

– Masz rację, ale trenować będziemy jutro. Tomoko wraca rano do Londynu, nie chcę stracić resztek wspólnego czasu. Wystarczająco dużo zabrały mi te śmieszne papiery – zdecydowała.

Na twarzy demona pojawił się niewyraźny uśmiech, sugerujący, że wina została wybaczona. Zrozumiała, co zrobiła źle, zachowała się jak powinna. Nie było sensu, by wpędzać ją w zbytnie poczucie winy, w końcu rozumiał jej złość. Gdyby mógł coś zrobić, by chłopiec był szczęśliwy, a ona nie musiała się tym więcej zadręczać – zrobiłby to bez wahania. Przerażała go myśl, jak wiele był w stanie dla niej poświęcić i to nie ze względu na kontrakt, a jego własną chęć rozproszenia jej smutków.

~*~

                – Lizzy, masz dziwną minę, kombinujesz coś! – japonka zaśmiała się oskarżycielsko, gdy tylko fioletowowłosa bezceremonialnie weszła do jej sypialni.

– Zdecydowanie tak! – odpowiedziała bojowo i wskoczyła na łóżko, na którym siedziała ubrana w kimono księżniczka. – Co ty masz na sobie? – zdziwiła się Elizabeth

– No wiesz, tak na wszelki wypadek. – Japonka znacząco przewróciła oczami.

– Chyba wiem, co zrobić, żeby przestała zatruwać wszystkim życie!

– Opowiadaj! – Podekscytowana Tomoko odłożyła książkę na nocną szafkę i wbiła spojrzenie wielkich, brązowych oczy w skupioną twarz przyjaciółki.

– Pomyślałam… Skoro ona jest samotną kobietą – no bo chyba jest kobietą, chociaż kto ją tak naprawdę wie – to pewnie musi jej brakować męskiego towarzystwa, no wiesz. A gdyby tak namówić Sebastiana, żeby się nią zajął? – powiedziała, podkreślając przeciągle ostatnie słowo. – Może by jej przeszło.

Japonka popatrzyła na Lizz z otwartymi ustami, przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć. Była w szoku. Słowa przyjaciółki, wypowiadanie z ogromną powagą pełnym zdeterminowania głosem, bawiły ją i jednocześnie dziwiły. Czy ona dalej nie zdała sobie z tego sprawy? Przełknęła ślinę i zaśmiała się.

– I jak zamierzasz go do tego namówić? – zapytała, niezwykle ciekawa odpowiedzi, której jednak nie otrzymała.

– To nie jest problem. Lepiej powiedz, co o tym sądzisz? To się może udać?

– Myślę, że tak. To znaczy, na pewno na chwilę. Na dłuższą metę wątpię, żeby coś z tego było… – odpowiedziała księżniczka zgodnie ze swoim zdaniem, co spotkało się z niezbyt radosną reakcją ze strony Lizz.

– Czyli nie warto? – mruknęła.

– Właściwie, jeśli uważasz, że namówienie go do tego nie stanowi problemu, to można spróbować. Jeśli jej zachowanie się zmieni, to będzie wiadomo, co zrobić, by na stałe przestała uprzykrzać ludziom życie.

– Tak, masz rację. Nie zaszkodzi spróbować! – Rozchmurzyła się.

– Lizzy, zależy ci na nim? – zapytała Tomoko.

Wiedziała, że nie powinna była ingerować w te sprawy, ale minęło sporo czasu, a jej młodsza koleżanka wciąż wydawała się nie zdawać sobie sprawy, nawet w najmniejszym stopniu, ze swoich uczuć. Rozumiała, że ona tak naprawdę nie chce ich dostrzec, ale, o ile w stosunku do negatywnych emocji uważała, że jest to jak najbardziej dobry sposób, przynajmniej tymczasowo, to nie mogła pozwolić, by szczęście przechodziło jej koło nosa zupełnie niezauważone. Nie zamierzała, oczywiście, wszystkiego jej wyjaśnić, pragnęła jedynie delikatnie dać jej do myślenia.

– Na kim? – odparła rozkojarzona.

– Na Sebastianie

– Oczywiście, że mi zależy! – odpowiedziała szybko, z ogromną pewnością.

– I mimo to, chcesz go namówić do czegoś takiego? – Czarnowłosa dziwiła się w duchu.

– Jest moim kamerdynerem i towarzyszy mi od tamtego czasu. Jak mogłoby mi nie zależeć?

– Och Lizzy! Naprawdę?! – japonka nie wiedziała, czy powinna się zaśmiać, czy zmartwić. Dziecięca nieświadomość szlachcianki była wręcz niepojęta.

                Demon nie powinien był się zatrzymywać, gdy usłyszał swoje imię. Powinien dalej iść przed naprzód, jak poprawny służący wykonywać swoją pracę, nie wyczekiwać pod drzwiami na jej odpowiedź. Ganił się w myślach, chociaż nie wiedział, czy bardziej za zachowanie niegodne lokaja, czy za samą swą głupotę. Mógł się spodziewać, co usłyszy. Mógł spodziewać się, że go to zaboli. Teraz pluł sobie w brodę, że zwyczajnie nie poszedł dalej i pozwolił, by słowa nieświadomej swoich uczuć dziewczyny po raz kolejny uderzyły w niego, zadając ból. Okropne uczucie, odczuwalne jedynie w psychice, którego wciąż nie potrafił ani znieść, ani od siebie odepchnąć. Przyspieszone bicie serca, fala gorąca. Miał ochotę zachować się tak samo jak ona, zwyczajnie rzucić trzymanymi w rękach przedmiotami, nie zważając na konsekwencje. Gdyby jednak to zrobił, prawdopodobnie resztę dnia spędziłby na odbudowywaniu całego zachodniego skrzydła posiadłości. Ciężkim krokiem minął drzwi pokoju księżniczki.

– To wszystko? – Tomoko nie mogła uwierzyć, że przyjaciółka naprawdę jest tak ślepa.

– Jest coś, ale nie powinnam ci tego mówić – ściszyła głos.

– Mów!

– Czuję się przy nim naprawdę bezpiecznie. On zawsze chce dla mnie jak najlepiej, naprawdę się o mnie troszczy. Nie chciałabym go stracić… – mówiła skrępowana.

Ciężko było jej rozmawiać na temat demona z kimkolwiek. Nie była w stanie wyjaśnić dokładnie, co miała na myśli. Nie bez wyznawania przyjaciółce prawdy o nim, a tego nie powinna robić. To, co mogła jej wyjawić nie oddawało nawet w połowie tego, co dla niej robił. Jak więc mogła otrzymać jakąkolwiek pożyteczną radę?

– Czyli nie jest dla ciebie tylko służącym – zauważyła japonka. – Nie wiem, czego mi nie mówisz, ale to nieważne. – Objęła ciemnowłosą ramieniem.

– Nie jest… – powtórzyła.

Coś ścisnęło ją za serce, kiedy usłyszała melodyjny głos czarnowłosej, wypowiadający słowa, które nie raz szeptała jej podświadomość.

W takim razie, kim jest? – zapytała sama siebie, żałując, że tego pytania nie może wypowiedzieć na głos.

~*~

                Obiad tego dnia miał być nieco mniej uroczysty niż dnia poprzedniego, za to wszyscy zgodnie uznali, żeby zorganizować go później, w formie obiadokolacji, i spędzić kilka chwil więcej w pełnym gronie. Nastolatki zdążyły już uzgodnić cały plan, pozostało jedynie wprowadzenie go w życie. Przeniosły się do biblioteki. Elizabeth zamierzała pokazać przyjaciółce niekompletną książkę, która w dalszym ciągu nie dawała jej spokoju, ale mimo poszukiwań, wciąż nie mogła jej znaleźć.

– Jak to jest możliwe, żeby jedna, czarna jak smoła książka zgubiła się w uporządkowanej bibliotece? – denerwowała się Elizabeth

– Nie mam pojęcia, ale nigdzie jej nie widzę.

– Nikt nie widzi, nawet Sebastian. Właśnie, już czas. Pociągnij za sznur, dobrze? – poprosiła.

Japonka z podekscytowaniem wypełniła prośbę i usiadła w fotelu, czekając na przedstawienie.

– Czy czegoś panienki potrzebują? – zapytał lokaj, uroczo się uśmiechając.

 Nieświadomość tego, co go czeka sprawiała, że księżniczka nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

 – Panienko Tomoko, czy wszystko w porządku?

– Zignoruj ją – warknęła fioletowowłosa. – Mam dla ciebie zadanie. – Jej słowa, przywołały do porządku śmiejącą się koleżankę.

Zmarszczyła brwi i oczekiwała na kolejne zdanie.

Elizabeth machnęła ręką, dając mężczyźnie znać, by się pochylił i wyszeptała mu coś na ucho. Zawiedziona japonka jęknęła smutno i skrzywiła się. Gdy hrabianka skończyła mówić, lokaj wyprostował się i skinął głową, po czym opuścił pokój. Na jego twarzy nie pojawił się nawet cień zaskoczenia, strachu, obrzydzenia, niechęci lub jakiegokolwiek innego uczucia, którego można było się spodziewać.

– Co z nim jest? – burknęła niezadowolona czarnowłosa, kiedy przyjaciółka usiadła na fotelu obok niej.

– A co ma z nim być?

– Nie powinien się chociaż zdziwić?

– Takie coś? Jest lokajem rodziny Roseblack, musi wypełniać wiele dziwnych próśb i rozkazów. To nie jest coś godnego wyrazu zaskoczenia na jego twarzy – odparła dumnie, nieco zarozumiale wręcz, i równie tajemniczo.

– I nie powiesz mi, co dokładnie mu powiedziałaś, prawda? Jesteś okropna!

– To byłoby nie na miejscu! – zaśmiała się, przedrzeźniając oburzoną ciotkę.

~*~

Jakież to było niesamowicie irytujące i kłopotliwe! Znów to robiła. Po raz kolejny wykorzystywała jego ciało, jako środek do osiągnięcia celu. Zwyczajnie nie przeszkadzałoby mu to aż tak bardzo. Ten nic nieznaczący akt cielesnego, ludzkiego uniesienia traktował jak przykry obowiązek. Spoczywał gdzieś pomiędzy pilnowaniem nieokrzesanych współpracowników, a sprzątaniem bałaganu, który tworzyli, gdy tylko na chwilę odwrócił od nich wzrok. Pewnie gdyby nie niedawne wydarzenia, które pragnął zachować w najbardziej namacalnej z możliwych form, gdyby nie była ostatnią, która dotykała go w ten sposób i w końcu, gdyby nie podsłuchał jej rozmowy z przyjaciółką, nie zrobiłoby to na nim żadnego wrażenia. Bezmyślnie wykonałby powierzone zadanie i wrócił do codziennej rutyny. Jednak usłyszał ją. Musiała zdawać sobie sprawę z jego atrakcyjności, w końcu inaczej nie kazałaby mu zrobić tego, czego od niego oczekiwała. Więc czemu mu to zleciła? Czy wszystko, co dla niej znaczył zniknęło tamtego dnia? Przestał się liczyć, był jej tak bardzo obojętny?

Każdy kolejny krok nieuchronnie zbliżał go do sypialni hrabiny. Nie chciał tego robić, wręcz nieopisanie pragnął, by wydarzyło się cokolwiek, co uratuje go od wypełnienia obowiązku. Nic się jednak nie zdarzyło. Westchnął ciężko i zapukał do drzwi kobiety, przywdziewając uwodzicielską maskę ukrywającą, zarówno jego demoniczną naturę, jak i bezkresną niechęć.

Kiedy zachrypnięty, kobiecy głos przesycony pretensją zezwolił mu na wejście, rozpoczął swoją grę. Z całkowitym oddaniem, idealnie, jak zawsze. Tak, jak robił wszystko, o co prosiła jego pani.

~*~

                Zbliżała się pora posiłku. Dziewczyny spędzały czas wraz z kuzynem szlachcianki w pokoju zabaw. Były podekscytowane i nie mogły się doczekać efektów swojego wspaniałego planu. Elizabeth była pełna nadziei. Liczyła na to, że uda jej się ofiarować chłopcu kilka dni spokoju. O to, że Sebastian wypełni rozkaz, martwić się nie musiała. Bądź co bądź był demonem, mistrzem uwodzenia. Gdyby chciał, udałoby mu się namówić kobietę praktycznie do wszystkiego. Teraz liczył się efekt, na którego wpływ miała jedynie sama hrabina Rennell. Im bliżej było do posiłku, tym szlachcianka czuła mocniejsze ściskanie w żołądku.

Drzwi do bawialni otworzyły się. Stanął w nich lokaj i z niewyraźną miną zaprosił ich na obiad, po czym zniknął, nim hrabianka zdążyła zaczepić go i zadać serię niewygodnych pytań. Nie chciał rozmawiać na ten temat. Nie mógł się doczekać chwili, gdy będzie miał chociaż pięć minut spokoju, by zmyć z siebie paskudny zapach kobiecych perfum.

– Nie wygląda za dobrze – szepnęła japonka do ucha przyjaciółki.

– Zrobił to, nie martw się – odpowiedziała równie cicho.

– Nie o to mi chodzi. Wygląda, jakby przeżył jakiś koszmar.

– Dziwisz mu się? Może powinnam dać mu wolne do końca dnia? – zaśmiała się złośliwie błekitnooka.

– Jesteś okropna! – Tomoko również wybuchła śmiechem.

– Z czego się cieszycie?

– Takie tam Timmy. Po prostu cieszymy się z obiadu – zbyła go fioletowowłosa.

                Gdy dotarli do jadalni hrabina siedziała już na swoim miejscu, plecami do nich i nawet nie drgnęła, kiedy weszli do środka. Przyjaciółki zadrżały z przerażenia.

– Siadajcie, ile można na was czekać! – Rozbrzmiał zachrypnięty głos kobiety.

Zrezygnowane zajęły swoje miejsce przy stole, a wtedy wszystko się zmieniło. Mimo poważnie brzmiącego głosu, na ustach kobiety malował się błogi uśmiech. Elizabeth nie spodziewała się, że będzie z nim wyglądać jeszcze bardziej przerażająco, niż ze złowrogo zmarszczonymi brwiami. Na samą myśl o tym, jak musiała wyglądać, kiedy był u niej kamerdyner, zaczęła mu współczuć i naprawdę poważnie zastanawiać się nad zwolnieniem go z obowiązków do końca dnia.

– Elizabeth… – Kobieta zwróciła się do szlachcianki, kiedy trójka służących weszła do pomieszczenia i zajęła miejsca przy stole. – Wybacz moje wcześniejsze zachowanie. Chciałabym, by Thimothy mógł zostać tu dłużej, jednak naprawdę musimy wracać – wyjaśniła spokojnie, z łagodnym wyrazem twarzy.

– Nic nie szkodzi, ciociu… – odparła zdziwiona nastolatka, nie mogąc wyjść z szoku, że plan naprawdę zadziałał.

W milczeniu przyglądała się kobiecie, bacznie obserwując każdy, nawet najmniejszy ruch mięśni jej twarzy. Na sekundę hrabina zwróciła wzrok w kierunku stojącego parę metrów od niej lokaja, po czym wzięła głęboki oddech ponownie zaczęła mówić.

– Wiem, że wcześniej mówiłam co innego, zmieniłam zdanie. Powinnaś zacząć regularnie odwiedzać nas w Londynie. Co na to powiesz, dwa razy w miesiącu? – Dziewczynie odebrało mowę.

Posłała Sebastianowi porozumiewawcze spojrzenie i cicho mruknęła, nie bardzo wiedząc, jak powinna się zachować.

– To może raz w tygodniu? Wszystko zależy od ciebie – kontynuowała ciotka.

– Tak, Lizzy! Przyjeżdżaj do nas częściej! – Chłopiec zaczął radośnie wymachiwać rękami, nieomal wbijając widelec w twarz siedzącej obok pokojówki, która wraz z pozostałą dwójką służących była tak zdezorientowana, że nic nie mówiąc, wkładała tylko do ust kolejne kawałki pieczonego mięsa.

                Uczta trwała kilka godzin. Kilka, niespodziewanie przyjemnych, pełnych śmiechu godzin dla jednych i przepełnionych smrodem i chęcią odpoczynku dla innych. Innego.

Przejęta zmianą postawy hrabiny, Lizz zupełnie zapomniała, by odesłać demona i dać mu trochę czasu, by doszedł do siebie po tych, wyraźnie traumatycznych, przeżyciach. Dopiero, kiedy sama przyczyna jego złego nastroju udała się wraz ze swym podopieczny na spoczynek, młoda hrabianka zdała sobie sprawę ze swojego zaniedbania.

– Sebastian, przepraszam! – krzyknęła przejęta, na co zareagował jedynie lekkim drgnięciem prawej brwi. – Miałam dać ci wolne! Doskonale się spisałeś, odpocznij. Posprzątasz później. – Machnęła ręką i obróciła go plecami do siebie, po czym zaczęła popchnęła lokaja w stronę drzwi.

Kiedy już się go pozbyła, wraz z Tomoko udały się do jej sypialni, by dokładnie przeanalizować i skomentować każde zachowanie kobiety.

~*~

                Czerwonowłosy mężczyzna żwawym tempem kroczył marmurowymi korytarzami obszernej biblioteki. Echo obcasów jego butów, równomiernie stukających o posadzkę, roznosiła się po wszelkich zakątkach tego nietypowego miejsca. Zatrzymał się przed wielkimi drzwiami, na których znajdowała się złota tabliczka z wygrawerowanym imieniem „William T Spears”.

– On ma swój gabinet chyba w każdym z budynków! – pomyślał z zazdrością i pociągnął za klamkę.

– Co jest Willu? Masz dla mnie kolejne zadanie? Dopiero, co wróciłem z brudnej roboty na północy. Żałuj, że mnie nie widziałeś! – ekscytował się.

Brunet zupełnie nie podzielał jego entuzjazmu. Był zdenerwowany, przez wieczne niedociągnięcia nowych pracowników miał do wypełnienia mnóstwo dokumentów, czekały go nadgodziny, a na dodatek znów musiał rozmawiać z niezwykle irytującym podwładnym, ciągle rzucającym w jego stronę erotycznymi podtekstami.

– Grellu Sutcliff – zaczął oficjalnie, wskazując mężczyźnie, a raczej kobiecie, jak ten wolał o sobie mówić, fotel naprzeciwko biurka. Niezadowolony shinigami pokornie usiadł i skrzyżował ręce na piersi.

– Jako, że jesteś obecnie naszym najlepszym… – zaciął się William, z trudem wypowiadając to słowo – pracownikiem, odkąd wszyscy solidni pracownicy wzięli urlop, zginęli lub wzięli chorobowe, mam dla ciebie bardzo ważne zadanie.

– Co takiego? – zapytał zaciekawiony.

– To bardzo ważne, byś dopilnował, żebyśmy nie stracili żadnej duszy, rozumiesz? – Zmarszczył brwi. – Zarząd i tak już nie daje mi żyć z powodu ostatnich utrat.

– Jakich utrat? Ktoś zabrał dusze? Willu, kogo ty wysyłasz w teren! – Czerwonowłosy zaśmiał się bezczelnie, obnażając garnitur trójkątnych zębów.

– Ciężko powiedzieć, co tak naprawdę się dzieje. Wszyscy świadkowie nie żyją – wyjaśnił mu bardzo skromnie.

Widać było, że nie ma zamiaru dzielić się szczegółami tej sprawy. Czerwonowłosy chwycił leżącą na stole listę i przyjrzał się jej dokładnie. Jego oczy rozbłysły.

– W takim razie zobaczymy, czy ten złodziej da radę mi! – Pogładził dłonią uchwyt swojej kosy. 

9 komentarzy:

  1. Rozdział był bardzo długi! Ale to dobrze! :D
    Ach, Sebastian, czemuż tyś jest Sebastian?
    Ten nieodparty urok robi swoje, nawet piekielna ciotka się mu nie oprze XD
    Sorki, mam jakaś fazę ><
    Znalaz łam chyba ze trzy literówki,ale jestem zbyt zmęczona zeby szukać. I nosz, kurcze, jedno zdanie dało mi inspirację do pewnych wydarzeń u mnie (bardzo dalekich, ale juz mi nie daje spokoju)
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc :D Rozdział świetny, co akapit czułam coś innego, ale wkradło się parę błędów:
    umknęło ci parę "się" w zdaniu
    Timmy przytulił "siostrę". Byłam lekko zdezorientowana, aż ogarnęłam, że chodzi o Lizzy :P
    słowa uderzyły w młodą Elizabeth - przez to "w" miałam wrażenie, że ktoś ją bije :<
    razem z kuzynek - powinno być "kuzynem"
    nie wiem o co chodzi z tymi utratami. Jest takie słowo? o.o
    i na samym końcu "Cewonowłosy" ;3

    A co do samej treści- genialne! XD
    Z jednej strony współczułam Sebastianowi, bo Lizzy go raniła, obie skazały go na hrabinę i używały jego biednego ciała XD (dobrze bym się nim zajęła, mrr <3 )
    Ale z drugiej śmiałam się, kiedy chciał rozwalić zachodnie skrzydło i kiedy Elizabeth mu przywaliła xD Wiem, jestem dziwna, przemoc mnie bawi xD

    Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy tej zabawy!! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za błędy :) Poprawiłam, co znalazłam, chociaż nie do końca rozumiem, co masz na myśli mówiąc, że umknęło mi kilka "się" :P
      Co do utrat - to jest od słowa utrata. Może to nienajlepsze określenie, ale jak dotąd nie znalazłam innego, które odpowiednio oddałoby sens (strat nie pasuje, chociaż to niby synonimy xD)
      Cieszę się, że współczułaś Sebie, tak właśnie mieliście czuć ^^ Tak samo to z rozwaleniem zachodniego skrzydła miało być elementem komicznym w tej dramatycznej scenie - udało się, jeeee.
      Skoro bawi Cię przemoc, to początek trzeciego tomu na pewno przypadnie Ci do gustu :3 Napisałam wczoraj siedem stron i wyszły dokładnie tak, jak chciałam <3
      "dobre bym się nim zajęła" - a która z nas nie hahahaha :)

      Usuń
    2. chodziło mi o liczbę mnogą- utraty. Nie wiem, dziwnie mi to brzmi.
      Haha, cieszę się, że myślę tak jak chcesz xDD
      I nie mogę się doczegać 3 tomu *-* Ja właśnie piszę kolejny rozdział do mnie. Cały tydzień byłam chora i nie miałam siły pisać x.x Ale dzisiaj powinien być kolejny rozdział :D

      Ja zajęłabym się nim wyjątkowo .-. I to baaardzo <3

      Usuń
    3. Wiem, o czym mówisz, też bym go potraktowała możliwie najlepiej :3
      Łeee to niedobrze, że chorowałaś, to takie okropne chcieć, a nie mieć siły pisać. Ale cieszę się, że już coś piszesz. I byłoby cudnie, gdyby się dziś news pojawił <3
      Oschłość Mai była moim natchnieniem przy rozpoczynaniu trzeciego tomu ^^
      Skoro jest jedna utrata, to i mogą być dwie utraty, tak mi się wydaje :P

      Usuń
    4. Haha, ok ok ^^
      Mam tak 601%^ rozdziału, czyli za jakieś 2-3 godziny będzie na stronie :3 Dam Ci zbać, kiedy już dodam. I cieszę się, że mogę w jakiś sposób Cię inspirować :D

      Usuń
  3. Rozdział rzeczywiście wyszedł dłuuugi. Część przeczytałam już przedwczoraj, a reszte, dopiero teraz udało mi się dokończyć. Kurcze no. Szkoda mi Seby. Jak tylko pomyśle co on musiał przeżyć będąc sam na sam z tą starą flądrą to... nie, aż nie moge tego wydusić.
    Widzę, że do akcji wkroczy przeboski Grell <3 Już nie mogę się doczekać !
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    wspaniale, buu dlaczego Sebastian już nie słyszał tych milszych słów Lizz, brrr biedny Sebastian...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ej no dlaczego Sebastian nie słyszał tych miłuch słów Lizz, biedny Sebcio...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

.