sobota, 8 sierpnia 2015

Tom 3, IV

Ostatnią notkę dodałam w takiej felernej chwili, że nawet 50 wyświetleń nie zebrała. TT_TT
Smuteg czuję ogromny w sercu mym, onym, ale cóż. 
Przeżyję. Skoro pogoda mnie nie zabiła, to i to nie zniszczy mego ducha. 
Chociaż na łeb mi chyba padło. 
Anyway.
Zapraszam również do czytania mojego drugiego opowiadania: W stronę mroku
Oraz śledzenie bloga o tematyce yaoi/shounen ai, gdzie czasem będą pojawiać się rozdziały mojej autorskiej historii Kompas (o ile będę ją dalej pisać xD): Boys-love-poland

=============

– Panienko Elizabeth! – krzyknął Tai, wybiegając naprzeciw fioletowowłosej, kiedy tylko dostrzegł powóz podjeżdżający pod główne drzwi posiadłości.

                – Tai… – zaczęła, jednak wzdychając ze zrezygnowaniem, ucięła wypowiedź.

Nie była pewna, co właściwie chciała chłopakowi powiedzieć. Mimo upływu kilku miesięcy, ona także nie potrafiła do tego przywyknąć. Do innej osoby ubranej w czarny frak, która zjawiała się na każde jej polecenie. W rezydencji musiał być kamerdyner, zdawała sobie z tego sprawę, lecz ciągle bolał ją widok młodego służącego, który wyglądem bardziej przypominał aktora podrzędnej sztuki niżli lokaja szlacheckiego rodu. Żal ściskał ją za serce, ilekroć przywoływała nastolatka, pociągając za sznur i ciemna postać wchodziła do pokoju, a jej zmęczony umysł przez ułamek sekundy podpowiadał, że był to Sebastian. Sebastian – to imię, ta twarz, ta niezwykła istota i wszystko, co się z nią wiązało – prześladowało ją i nie zdawało się, by ciążące hrabiance uczucia kiedykolwiek miały zelżeć.

                – Najmocniej przepraszam! – krzyknął zestresowany brunet, kłaniając się niemal do pasa.

                – Nic nie zrobiłeś, Tai… – powiedziała cicho. – Czy mógłbyś… czasem mówić do mnie tak, jak kiedyś? – zapytała niemal szeptem, zaciskając dłonie.

Chłopak wyprostował się i popatrzył na swoją panią wzrokiem pełnym zaskoczenia.

                – Oczywiście panienko! To jest, oczywiście Lizz! – poprawił się i obdarzył dziewczynę szczerym uśmiechem. – Jesteś głodna? Thomas upiekł ciasto czekoladowe. Naprawdę mu się udało! – tłumaczył podekscytowany nastolatek.

Próbował zarazić Elizabeth swoim optymizmem. Chociaż niełatwo było mu uśmiechać się tak, jak kiedyś, chociaż nie rozumiał i nie zgadzał się z decyzją dziewczyny na temat Tomoko, młoda Roseblack wciąż była jego panią, której zawdzięczał życie. Przysięgał na zawsze pozostać jej wierny. Bez względu na okoliczności ufał, że w szaleństwie hrabianki istnieje głębszy sens, którego zwyczajnie nie potrafił dostrzec.

Dziewczyna wetknęła dłonie do kieszeni płaszcza i ruszyła w stronę drzwi.

                – Nie jestem głodna. Idę się przespać, zawołam cię, kiedy będziesz potrzebny – odpowiedziała i odwzajemniła uśmiech młodego lokaja.

                Weszła do swojej sypialni i zatrzaskując drzwi, zrzucała z siebie ubrania, kierując się do łazienki.

                – „Na zmęczenie najlepsza jest gorąca kąpiel.” – przypomniała sobie słowa demona, kiedy odkręciła kurki z wodą.

Stanęła nago naprzeciwko wielkiego lustra i z przymkniętymi ze zmęczenia oczami, przyglądała się odbiciu, w którym dostrzegała jedynie cień osoby, którą była niedawno. Chude, kościste ciało, z którego powodu demon wiecznie kierował w jej stronę, przytyki stało się jeszcze chudsze. Wyglądała niezdrowo. Zapadnięte policzki, podkrążone oczy i niemal trupioblada cera – wszystkie objawy złego odżywiania się, przepracowania i stresu. Dawny błysk błękitnych oczu zniknął, zasnuty cieniem smutku.

                – „Jeżeli nie będziesz o siebie dbać, zawsze będziesz słaba.” – Usłyszała donośny głos demona.

                – Zamknij się wreszcie! – wrzasnęła, uderzając pięściami w powierzchnię lustra. – Zamknij się, odejdź! Zostaw mnie! – krzyczała, waląc w szkło z coraz większa siłą.

W końcu posrebrzana powierzchnia nie wytrzymała napięcia. Przy kolejnym uderzeniu lustro popękało, rozcinając skórę na dłoniach nastolatki.

Wycieńczona osunęła się po gładkiej powierzchni i przyciągając nogi pod brodę, usiadła na podłodze. Po jej policzkach gęsto spływały gorzkie łzy. Nie potrafiła pogodzić się z jego zdradą. Nie umiała pojąć, jak mógł ją tak zwodzić. Uzależnić od siebie, karmić kłamstwami, rozkochać i zwyczajnie opuścić, pozostawiając na jej karku dowód sprowadzonej na nią hańby.

                – Sebastian… – szeptała drżącym głosem.

Dźwięk jego imienia wciąż niósł ze sobą mieszankę rozpaczy i ukojenia.

                – Sebastian…

Dlaczego mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, wciąż czuła się w ten sposób?

                – Seba…

Dlaczego mimo nienawiści, którą do niego żywiła, wciąż nie mogła się od niego odciąć?

                – Seba…

Dlaczego mimo tylu ran, wciąż był jedyną osobą, która byłaby w stanie jej pomóc?

                – Sebastian… Kocham cię – jęknęła zrozpaczona, nie mogąc powstrzymać drżenia kończyn.

Dlaczego wciąż go kochała? Dlaczego trzęsąc się ze smutku, zimna i złości, umiała myśleć tylko o tym, jak bardzo pragnie, by objął ją i przycisnął do swojej piersi? Jak tęskni za jego ciepłem i niezwykłym zapachem. Jak potrzebuje ujrzeć go, chociaż przez chwilę. Jak bardzo chce umrzeć.

                – Ty cholerny, kłamliwy demonie! Miej chociaż odwagę stanąć przede mną i przyznać, że mnie zdradziłeś! – krzyknęła ponownie.

Przez kilka kolejnych minut, z opuszczoną głową ,kurczowo oplatając kolana rękami, próbowała dojść do siebie. Przecież dobrze wiedziała, że nie wróci. Miał teraz na głowie inne sprawy, ważniejsze. W końcu wrócił do swojego świata, w chwale, jako prawica Władcy Piekieł. Jak mógłby pamiętać o żałosnej, słabej, ludzkiej istocie?

Ocknęła się, kiedy poczuła gorącą wodę delikatnie muskającą jej stopy. Zupełnie zapomniała o odkręconych kurkach. Po raz kolejny. Z trudem podniosła się i słaniając się na nogach, podeszła do wanny, by odciąć dopływ wody. Kiedy się odwróciła, znów spojrzała w lustro. Przez popękane kawałki tworzące swoistą mozaikę, zniekształcone odbicie idealnie oddawało stan jej duszy. Poszarpanej na kawałki, zniekształconej, zagubionej i… jeszcze bardziej skąpanej w mroku, choć wydawało jej się to niemal niemożliwe. Całe ciało dziewczyny wymazane było jej własną krwią. Nie bacząc na ostre kawałki szkła rozbryzgane na kafelkowej podłodze, podeszła do złotego sznura i zawiesiła się na nim, ponownie upadając.

                Po kilku minutach, do sypialni wszedł Tai. Kiedy zauważył porozrzucane ubrania, otwarte drzwi do łazienki i wilgotną plamę rozprzestrzeniająca się powolnie po dywanie, wiedział, co się wydarzyło. W takich sytuacjach musiał działać szybko. Od razu wydarł się, wołając pokojówkę i zasłaniając przedramieniem oczy, wbiegł do łazienki.

                – Panienko! Nic ci nie jest? – zapytał przerażony, nasłuchując odpowiedzi.

                – Nie… – Usłyszał po chwili słaby głos dobiegający z rogu pomieszczenia.

                – Za chwilę przyjdzie do panienki Jeanny. Wytrzymaj jeszcze chwilę! – krzyknął błagalnie i z trudem przełknął ślinę.

                – Panienko! – pokojówka wpadła do środka, wymijając młodego lokaja.

W dłoni trzymała gruby, biały ręcznik, którym natychmiast owinęła ciało nastolatki.

                – Chodźmy panienko, zaprowadzę cię do łóżka – powiedziała łagodnie, pomagając dziewczynie stanąć na nogi.

Ledwo przytomna hrabianka, popatrzyła na pokojówkę i skinęła głową, dając jej zaprowadzić się do pokoju. Usiadła na łóżku. Okrywający ją ręcznik zsunął się po ramionach, wystawiając ciało nastolatki na panujący w pokoju chłód, jednak nie przejmowała się tym. Miała wrażenie, że nie należy do tego świata, że jedynie zza zaparowanej szyby przygląda się biegowi wydarzeń. W oddali słyszała rozmowę służących. Zmartwione głosy zastanawiające się, czy nie powinni wezwać lekarza. Słyszała to już tyle razy. Powtarzali się jak zdarta płyta, chociaż dobrze wiedzieli, że sami tak naprawdę nie mogą nic dla niej zrobić.

                Elizabeth ocknęła się, kiedy pokojówka dotknęła jej ramienia. Wzdrygnęła się, wydając z siebie cichy pisk.

                – Przepraszam. Musi się panienka ubrać, inaczej się przeziębi – wyjaśniła i zaczęła ubierać fioletowowłosą w wielką, męską koszulę – jedną z tych, które zajmowały połowę jej szafy.

                – Pachnie jak on… – szepnęła nastolatka, podtykając rękaw koszuli pod nos.

                – Wiem, Lizz – odparła niepewnie blondynka.

Z trudem powstrzymywała łzy widząc hrabiankę w takim stanie. Przez tyle lat opiekowali się nią we czwórkę, kochali ją, byli jej rodziną, a Sebastian tak nagle odszedł, zostawiając zrozpaczoną sierotę, zabierając ze sobą kawał jej serca. Jeanny nie wiedziała, co kierowało lokajem, ale nie potrafiła wyzbyć się złości. Cokolwiek stało się tamtego dnia, nie było to przyjęcie zwykłej rezygnacji bruneta. To, co zrobił, doszczętnie zniszczyło ich panią. Chociaż walczyła, jak potrafiła, chwilami zwyczajnie nie dawała rady, a oni… Oni byli przy niej, pomagając przetrwać ten okropny okres.
Za duże męskie koszule, w których zawsze sypiała – Jeanny nigdy wcześniej nie zastanawiała się, czemu właśnie one. Dopiero, kiedy zabrało Sebastiana, zrozumiała. Każdej nocy Elizabeth zasypiała, czując przy sobie delikatny zapach ukochanego. Osoby, która uratowała jej życie, opiekowała się nią. Każdej nocy od ponad pięciu lat kamerdyner pozwalał jej na tę jedną, dziecinną rzecz, nigdy nie karcąc jej za to nawet słowem.

                – Musiał ją kochać – pomyślała pokojówka, dopinając ostatni guzik pod szyją nastolatki. –  Cokolwiek się stało, muszę wierzyć w pana Sebastiana! – pouczała się w myślach.

Chwytała się każdej, najcieńszej nitki nadziei, by tylko wytrwać, jako podpora dla Elizabeth. Widziała, jak jej pani codziennie zmaga się z cierpieniem, i chociaż chwilami nastolatka nie dawała sobie rady, Jeanny i tak darzyła ją ogromnym szacunkiem. Na jej miejscu, nie byłaby w stanie powrócić do normalnego funkcjonowania po tylu tragediach, które przeżyła Lizz.

                – Jeanny… – Fioletowowłosa chwyciła rękaw koszuli pokojówki, gdy ta odwróciła się, chcąc iść do łazienki po zestaw opatrunkowy. – Przepraszam – szepnęła po chwili i zawstydzona opuściła głowę.

                – Nic się nie stało, Lizz. Przyniosę bandaże – odparła pokojówka.

Chociaż nie była pewna, czy może sobie pozwolić na mówienie do szlachcianki w ten sposób, kiedy Tai opowiedział jej i Thomasowi o prośbie dziewczyny, poczuła, że robi dobrze. Chęć powrotu do normalności, którą wykazywała Elizabeth, radowała jej duszę. Była gotować zrobić wszystko, by jej pani doszła do siebie. By więcej nie odnajdywali jej zakrwawionej na podłodze łazienki. By błękitne oczy znów błyszczały radością, by znów była szczęśliwa.

                – Zapomnij o tym, co się dzisiaj stało –rzekła słabo szlachcianka, kiedy pokojówka zgasiła świece i opuszczała jej pokój.

                – Oczywiście panienko – odparła Jeanny.

Za każdym razem było tak samo. Kiedy hrabiance wracały zmysły, zawstydzona przepraszała, a potem prosiła, by o tym zapomnieli. Dlatego żadne ze służących nie rozmawiało o tych incydentach częściej, niż w trakcie ich trwania i chociaż też zdarzały się coraz rzadziej, wciąż były niepokojące. Zarówno pokojówka, jak i męska część służby chciała pomóc młodej Roseblack, lecz jej prośba była rozkazem, którego nie śmieli naruszyć.

                Dziewczyna została sama w ciemnym pokoju. Miała wrażenie, że w ciemności czają się obserwujące ją istoty. Nie chciała otwierać oczu, nie chciała zderzać się z szarą rzeczywistością. Wiedziała, że w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz niej i tysięcy nawiedzających ją myśli.
Podsunęła rękaw koszuli pod nos i wdychając wietrzejący, różany zapach, pozwoliła sobie uronić kolejną łzę.

                – To już ostatnia. Już więcej sobie na to nie pozwolę – próbowała się przekonywać już nie po raz pierwszy. – Tak bardzo cię nienawidzę, więc czemu? Dlaczego wciąż cię kocham?

                – Dlaczego odszedłeś, kiedy wreszcie to do mnie dotarło? – szepnęła i przykryła głowę kołdrą.

Chciała już zasnąć, znów przenieść się do tamtej chwili. Na nowo rozegrać ten sam scenariusz, żywiąc nadzieję, że kiedy obudzi się kolejnego ranka, wszystko będzie inaczej. Że tym razem sen stanie się prawdą, a demon, trzymający w dłoniach sukienkę, tym razem ubierze ją i rzucając złośliwy komentarz, zaprowadzi do jadalni.

                Ocknęła się. Zerwała się z łóżka i nerwowo rozglądając się po sypialni, szukała wzrokiem odzianego w czerń, wysokiego mężczyzny. Jednak i tym razem go nie było. Wciąż była sama. Podeszła do okna i odkryła je, wpuszczając do pomieszczenia odrobinę słońca, którego żałosny, przyćmiony przez chmury blask nadawał wnętrzu ponurego, jak jej nastrój, wyrazu.

Podeszła do szafy i przyjrzała się wiszącym weń sukienkom. Znów wybrała tę, którą widziała we śnie. Znów założyła ją zadając sobie kolejny cios. Znów opuściła sypialnię, słysząc w wyobraźni stukot butów, podążającego za nią sprężystym krokiem, ukochanego.

                – Panienko Elizabeth! – krzyknął entuzjastycznie Thomas, witając wchodzącą do jadalni hrabiankę.

Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i usiadła przy stole.

                – Co dziś przygotowałeś? – zapytała zaciekawiona.

                – Sałatkę miętową i świeżo upieczone, maślane bułeczki – zaprezentował dumnie.
Skromny posiłek prezentował się naprawdę dobrze. Bułki nie były nawet odrobinę przypalone, a sałatka wyglądała jak swoiste dzieło sztuki. Elizabeth była naprawdę dumna z kucharza.

                – Dobrze się spisałeś, wygląda doskonale – pochwaliła.

                – Smakuje podobno też nie najgorzej – zaśmiał się nerwowo, drapiąc się po głowie.

                – Jak to? – zdziwiła się, nie skojarzywszy faktów.

                – Ten czerwonowłosy jegomość, pan Sutcliff, przyszedł do kuchni i przeprowadził, jak to nazwał, test jakości – tłumaczył Thomas, coraz mniej pewnym siebie głosem.

Zirytowany wyraz twarzy nastolatki był dla niego znakiem, że powinien wycofać się do swego królestwa. Niestety nie zdążył, nim dziewczyna ponownie otworzyła usta.

                – I gdzie ten natręt polazł? – warknęła, odsuwając się od stołu.

                – Dziewczyno! Przestań mnie tak obrażać. Nie jestem żadnym natrętem, jestem twoim, najseksowniejszym na świecie, współpracownikiem! – jęknął czerwonowłosy, wbiegając do pomieszczenia przez drzwi łączące jadalnię z kuchnią.

                – Zdawało mi się, że wyraziłam się jasno. Miałeś czekać na zewnątrz – burknęła zdegustowana i ponownie przysunęła się do stołu.

Chwyciła widelec i powoli zaczęła konsumować posiłek. Była naprawdę tak dobry, jak wyglądał. Gdyby nie irytująca obecność Grella, byłby to jeden z przyjemniejszych poranków ostatnich tygodni.
                – Wiem, wiem. Jak zwykle coś ci nie pasuje. Kończ to śniadanie. Chciałbym załatwić sprawę do popołudnia, mam umówionego fryzjera! – poganiał ją czerwonowłosy.

                – Idź czekać przed drzwiami budynku – powiedziała twardo, wskazując widelcem wyjście z jadalni.

Niepocieszony shinigami, ze spuszczoną głową posłusznie poszedł we wskazanym kierunku. Kiedy zniknął, Thomas zbliżył się do hrabianki i pochylił się.

                – Przepraszam, mówiłem mu, by panience nie przeszkadzał – tłumaczył.

                – To nie twoja wina. Ten idiota jest zwyczajnie niereformowalny – odparła życzliwie. – To śniadanie jest naprawdę pyszne, Thomas. Jestem pod wrażeniem – pochwaliła mężczyznę i wetknęła do ust ostatni kawałek maślanej bułki.

                – Nie szykuj obiadu, prawdopodobnie nie zdążę na niego wrócić. Za to postaraj się przy kolacji – poprosiła i wstała od stołu, po czym opuściła jadalnie i dołączyła do czekającego przed posiadłością boga śmierci.

Znudzony, siedział na skraju fontanny, bawiąc się swoją kosą.

                – Jak to jest, że oni cię widzą? Myślałam, że tylko ludzie bliscy śmierci mogą zobaczyć jej boga – zapytała, zbliżając się do długowłosego mężczyzny.

                – Nie tylko. To zależy od nas. Jeśli chcemy, zwykli ludzie mogą nas zobaczyć. Na tych bliskich śmierci nie mamy wpływu, oni widzą nas zawsze – wyjaśnił beznamiętnie. – Nie będziesz znów mnie pouczać? – zdziwił się.

Elizabeth skrzywiła się i westchnęła ciężko.

                – To i tak nic nie da, jesteś zbyt głupi – odparła złośliwie.

                – Masz całkowitą… Ej! Jesteś okropna! – krzyknął.

Nastolatka zignorowała jego narzekania i podeszła do wozu, który właśnie zawitał na podjeździe. Nie przestając jęczeć, Grell podbiegł do niej i wsiadł do wnętrza środku transportu, który miał zabrać ich na miejsce zbrodni. 

5 komentarzy:

  1. Biedna Lizzy :( Jedynym plusem...nieobecności Sebastiana jest to, że banda niezdar się czegoś nauczyła. Dumna z nich jestem. No, ale ja chce Sebiego! T-T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłam, że te pierwsze rozdziały będą ciężkie :P
      Ale skoro współczujesz Lizz, to znaczy, że osiągnęłam zamierzony efekt ^^ Yay :D

      Usuń
  2. Angsty. Kocham <3 Ten moment załamania Elisabeth coś we mnie ruszył. Czyli jak zwykle, rozdział był genialny! :) Błędów też nigdzie nie zauważyłam.

    Tak więc duużo weny, humoru i pogody ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietny rozdział :D Zreszta... jak każdy 😎
    To mnie rozwaliło :

    „– Dziewczyno! Przestań mnie tak obrażać. Nie jestem żadnym natrętem, jestem twoim, najseksowniejszym na świecie, współpracownikiem! – jęknął czerwonowłosy, wbiegając do pomieszczenia przez drzwi łączące jadalnię z kuchnią.” 😂😂

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, a tak liczyłam że Sebastian się ukarze, a może obserwuje z ukrycia Elizabeth, Grell to wydaje sie taki dziecinny... zastanawia mnie jedno... kiedy Sebastian przygotowywał posiłki to praktycznie nic nie jadła, a teraz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.