środa, 12 sierpnia 2015

Tom 3, V

Komputer mi się przegrzewa i strasznie muli, więc się nie rozpisuję.
Kolejny rozdział.
Długo oczekiwane coś tam się pojawi :P
Endżojcie :* 

==================

Kolejna sprawa, zlecona dziewczynie przez Królową, nie różniła się specjalnie od kilku ostatnich, które przyszło jej rozwiązywać. Jak zwykle, w sytuacji, gdy nie można było polegać grubiaństwie i pozbawionym subtelności metodom Yardu, Królowa Wiktoria zwracała się z prośbą do niej. Szlachciance z koneksjami dużo łatwiej było załatwić sprawę tak, by nie wzbudzać powszechnego oburzenia, szczególnie w tak niepewnych czasach. Rozumiała to, ale powoli czuła znużenie niczym nieróżniącymi się sprawami.

                – Co takiego strasznego wydarzyło się tym razem? – zapytał shinigami.

Szlachcianka niechętnie spojrzała w jego stronę i wsparła głowę na ręce.

                – Jakiś niby nawiedzony dom w East Endzie – odparła beznamiętnie, co mężczyzna skwitował jedynie pogardliwym prychnięciem.

Odwrócił wzrok od znudzonej nastolatki i wyjrzał przez okno. Jemu także nie dopisywał najlepszy humor. Wciąż miał w głowie rozmowę z przełożonym. Zaledwie kilka godzin wcześniej, kiedy szedł do gabinetu Williama korytarzem głównej siedzimy bogów śmierci, zdawało się, że nic nie będzie w stanie zrujnować jego cudownego nastroju. Ozdobiona kroplami świeżej krwi, jego podrasowana kosa błyszczała ochoczo w ostrym świetle żarówek, jakoby dowód dobrze wykonanej pracy. Gdy jednak przekroczył próg pokoju Spearsa i bacznie obserwowany groźnym spojrzeniem przełożonego usiadł na fotelu naprzeciw bukowego biurka, poczuł, że mężczyzna zupełnie nie podziela jego entuzjazmu. To, co powiedział było jednak jeszcze gorsze. Że niby on nie wykonuje właściwie swojej pracy? Że niby przeszkadza dziewczynie wykonać zadanie w ich sprawie? Że niby przynosi wstyd wszystkim shinigami i powinien stracić kosę, ponownie wymieniając ją na parę bezużytecznych nożyczek? Nie takich słów oczekiwał po półrocznym zmaganiu się z zimną, pozbawiona poczucia humoru dziewczyną, przechodzącą najgorszy okres w ludzkim życiu – dojrzewanie. Grell uwielbiał kobiety, sam zawsze pragnął stać się jedną z nich, ale obcowanie prawie na co dzień z ludzkim dzieckiem, które nie okazywało mu żadnego szacunku, zwyczajnie wyprowadzał go z równowagi. Grella Sutcliffa – tego, który zawsze doprowadzał do szału wszystkich innych. Dziewczyna nie obrażała się, jak nadęta panienka z wyżyn społecznych, nie burczała na niego, jak pijany chłop w knajpie, ani nawet nie obrażała go częściej, niż robili to inni, z którymi miał do czynienia, ale jej mrożące spojrzenie i całkowity brak poszanowania dla jego misternych dowcipów, a co gorsza kunsztownych strojów, boleśnie godził w dumę czerwonowłosego żniwiarza. Co gorsza, zamiast zostać pochwalonym przez Wlliama, ten poinformował, że odbierze mu ukochaną broń, kiedy tylko uporają się z demonicznym problemem. Dlatego w tym momencie Sutcliff marzył o tym, by dziewczyna nigdy nie odnalazła sposobu na skonfrontowanie się z Królem Piekieł i jego dumną, niezwykle przystojną, prawa ręką.

                – Kiedy milczysz w ten sposób, nie mogę cię znieść jeszcze bardziej, niż kiedy się odzywasz – burknęła zirytowana Elizabeth, marszcząc brwi.

Wyrwany z rozmyślań shinigami przeszył ją wzrokiem.

                – Ja nie mogę cię znieść od samego początku. Nie doceniasz tego jak bardzo się staram! – jęknął oskarżycielsko.

                – Nie doceniam pajacowania i wymachiwania ostrym narzędziem, kiedy reszta odwala brudną robotę?

                – Nie doceniasz tego, jak bardzo staram się dobrze wyglądać, by przyćmić cię na tyle, żeby nikt nie zobaczył tych ponurych ciuchów, które na siebie zakładasz – odparł śmiertelnie poważnie, mierząc wzrokiem czarną sukienkę z falbaną, którą miała na sobie hrabianka.

                – To rzeczywiście prawdziwy problem, Sutcliff – wycedziła przez zęby.

Z jednej strony bawiła ją ta sytuacja. Przez ostatnie pół roku, chociaż czerwonowłosy shinigami wciąż wzbudzał w niej niechęć, stał jej się niezwykle bliski. Wspólna praca zarówno dla Królowej, jak dla Williama, zmuszała ich do spędzania wspólnie wielu godzin. I chociaż non stop się kłócili, to między wierszami słownych potyczek można się było doszukać czegoś głębszego, czego Lizz nie potrafiła i nie zamierzała nazywać. Ot, pewien rodzaj więzi, do której istnienia wstyd było się przyznać.

                – Chociaż muszę powiedzieć, że płaszcz prezentuje się dziś nad wyraz dobrze – dodała po chwili milczenia, wiedząc, że po wydarzeniach poprzedniej nocy, kolejna porcja negatywnych emocji nie wpłynie na nią pozytywnie.

Twarz żniwiarza złagodniała, a na wymalowane ostrą czerwienią usta wstąpił promienny uśmiech. Mężczyzna wstał i zgrabnie obrócił się dwa razy wokół siebie, by dać dziewczynie pełen obraz, oczekując na kolejny komplement.

Uśmiechnęła się pod nosem.

                – W obsłudze jesteś prostszy niż szczotka Jeanny – pomyślała, obserwując wyzywające ruchy czerwonowłosego. – Tak, zdecydowanie dobrze dziś wygląda – przytaknęła i ponownie wbiła wzrok w szybę.

Shinigami bez trudu zrozumiał gest nastolatki. Chciał odpowiedzieć tym samym, ale nie potrafił się zmusić do komplementowania żałobnych ubrań towarzyszki. Dlatego postanowił zaryzykować i podjąć dialog.

                – Jak myślisz, dużo czasu zajmie ci opracowanie tej formuły?

                – Nie mam pojęcia. To nie tak, że jest coś o tym w którejś z ksiąg. Przeczytałam już chyba wszystkie. Wszędzie powtarzają się te same, żałosne rytuały, za pomocą których możemy co najwyżej zdobyć taki kawał gówna, z jakim mieliśmy do czynienia wieczorem. Potrzebuję czegoś silniejszego – wyjaśniła, nie ukrywając niezadowolenia.

                – Próbowałaś z czymś, co do niego należało? – zapytał niepewnie.

                – Masz mnie za kompletną idiotkę? Oczywiście, że próbowałam. Znalazłam… – zawahała się. – Znalazłam pióro, ale to wciąż za mało. Jeszcze czegoś brakuje, a i tak nie ma pewności, że to zadziała.

Oboje byli tego świadomi, ale teraz, kiedy Elizabeth zwerbalizowała ich niepewności, wewnątrz powozu zagościła grobowa atmosfera. To był zdecydowanie kiepski dzień dla obojga.

                Szczęśliwie, droga do miasta była wyjątkowo przejezdna i w przeciągu godziny udało im się dotrzeć pod wskazany adres. Wysiedli z powozu, stając naprzeciwko wysokiego budynku, opustoszałego po pożarze. Miejsce było ogrodzone, wszystkie okna gęsto zabite deskami, a główne drzwi chroniła przed nieupoważnionymi poszukiwaczami wrażeń gruba kłódka, do której klucz dziewczyna dostała wraz z kopertą.

                – Więc to jest nawiedzony dom – wytłumaczyła żniwiarzowi.

                – Jedynie przez ducha okropnej aranżacji – bąknął pod nosem. – Nie ma tu żadnej duszy. Mogę już wracać? – zapytał pełen nadziei.

                – To tak nie działa, nie wygłupiaj się. Wejdziemy, rozejrzymy się. Jeśli nic nie znajdziemy, to wrócimy tutaj wieczorem, po cichu pozbędziemy się tych domniemanych duchów i wtedy wrócisz do swojego świat. – Znudzona przedstawiła mu schemat, który powielali już, co najmniej, dziesiąty raz.

Oboje, sceptycznie nastawieni, wkroczyli do środka. Wewnątrz budynek prezentował się nie lepiej niż z zewnątrz. Zmęczone mury nosiły ślady pożaru, który kilka miesięcy temu przeszedł przez zachodnią część biednej dzielnicy. Wtedy zarówno Elizabeth, jak nawet sam przełożony Sutcliffa, William T. Spears, byli przekonani, że w sprawę ingerowały piekielne siły, jednak nie znaleźli żadnych dowodów, ani nawet wskazówek. 

                – To ten sam obskurny budynek – bystrze zauważył Grell, ostrożnie stąpając po pokrytej czarnym pyłem, kamiennej podłodze.

                – Brawo, geniuszu – odparła nastolatka. – Pójdę na dół, sprawdź górę i dołącz do mnie – poleciła, nieznoszącym sprzeciwu tonem i nie czekając na odpowiedź towarzysza, ruszyła w kierunku prowadzących do piwnicy, wąskich schodów.

                W ciemnych podziemiach dziewczyna nie dostrzegła niczego specjalnie niepokojącego. Oprócz typowego dla opuszczonej meliny brudu i smrodu, jedynie kilka krwistych smug na podłodze mogłoby wzbudzić jej niepokój, gdyby kawałek dalej nie znalazła zwłok szczurów, do których owa krew należała. Podeszła do jednego truchła i kopnęła je, by mniej więcej ocenić, ile czasu minęło od zabójstwa. Zesztywniałe ciało gryzonia poturlało się pod regał, pozostawiając po sobie kilka niewielkich, krwistych odcisków.

                – Cholerne, sadystyczne gnojki – burknęła nastolatka i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła w stronę drzwi.

                Kiedy wróciła na parter, żniwiarza jeszcze nie było, dlatego postanowiła samodzielnie rozejrzeć się po tym poziomie. Całe pomieszczenie spowite było mrokiem i tumanami kurzu. Hrabiance towarzyszyło dziwne wrażenie, że dom był nazbyt idealnie opustoszały, jakby ktoś bardzo się postarał, by stworzyć pozory mające ją zwieść. Podeszła do jednego z regałów i przejechała palcem po jego powierzchni. Chociaż warstwa kurzu była dosyć gruba, brud zostawał na jej palcu nie pozostawiając po sobie smug. Świadczyło to o jego niedawnym skumulowaniu. Brud, którzy zbierał się przez dłuższy czas był dużo trudniejszy do ściągnięcia z materiału, pozostawiał po sobie ślady, które czasami trzeba było doszorować. Tak, jak podejrzewała Elizabeth – gruba warstwa kurzu osiadająca na każdej możliwej powierzchni była świeża. Zastanawiała się tylko, komu mogłoby tak bardzo zależeć na zachowaniu pozorów. Czyżby ktoś rzeczywiście próbował podawać się za ducha?
Przez chwilę szlachcianka miała nadzieję, że w zrujnowanym przez pożar budynku dzieją się jakieś makabryczne, wyszukane okrucieństwa. I chociaż zdawała sobie sprawę z tego, jak kropnie brzmiały jej myśli, znudzona monotonią codziennego życia, nie umiała, a nawet nie chciała, odepchnąć od siebie nadziei. Po kilku minutach, czerwonowłosy bóg śmierci zbiegł z piętra i zdał dziewczynie relacje z tego, co na nim zastał. W małym, ukrytym pokoju na poddaszu stało przytwierdzone do ziemi, drewniane krzesło z metalowymi uprzężami na nadgarstki i kostki. Miejsce, gdzie domniemane duchy torturowały swoje ofiary.

Słysząc wyjaśnienia boga śmierci, Elizabeth westchnęła zrezygnowana i powoli ruszyła w stronę wyjścia.

                – Dokąd idziesz? – zapytał zdziwiony shinigami.

Hrabianka odwróciła głowę w jego stronę.

                –Nie wiem, jak ty, ale znam wiele przyjemniejszych miejsc, w których możemy poczekać aż nastanie zmrok – odparła i przekroczyła próg.

Bóg śmierci podążył za nią, ciekawy, gdzie zamierzała spędzić cały dzień.

Nie ukrywał zaskoczenia, gdy niecałe pół godziny później, w towarzystwie fioletowowłosej wkroczył nowoczesnego domu handlowego, wypełnionego sklepami pękającymi w szwach drogimi ubraniami. Jak zahipnotyzowany, Grell biegał od gabloty do gabloty, głośno zachwycając się za każdym razem, gdy dostrzegł odzianego w krzykliwą czerwień manekina. Jego towarzyszka szła niewzruszona środkiem korytarza, kierując się w konkretne miejsce, osadzony na drugim końcu budynku; do niewielkiego antykwariatu, którego właściciel był starym znajomym jej ojca.

Weszła do wnętrza sklepu, potrącając drzwiami wiszący przy framudze dzwonek. Słysząc jego dźwięk, właściciel powitał ją ciepłym „dzień dobry”, a kiedy przez grubsze szkła przybrudzonych okularów dostrzegł twarz klientki, rozpromienił się, a jego głos rozbrzmiał jeszcze radośniej niż dotąd.

                – Elizabeth! Cóż za miła niespodzianka, tak dawno cię nie widziałem. Bardzo dobrze wyglądasz – obdarował dziewczynę komplementem i przeszedł na drugą stronę lady, by podać jej dłoń.

Dziewczyna odpowiedziała mu niepewnym uśmiechem i szybkim skinieniem głowy.

                – Co cię do mnie sprowadza? Czyżbyś szukała kolejnej perełki? Mam coś, co powinno cię zainteresować! – mówił, nie dając szlachciance dojść do głosu.

                – Nie tym razem, panie Brams – zatrzymała go, nim zniknął za materiałową kotarą wiszącą we framudze drzwi prowadzących na zaplecze.

Mężczyzna popatrzył na nią z zaciekawieniem.

                – W takim razie, w czym mogę ci pomóc? – zapytał uprzejmie.

Elizabeth podeszła do niego i wręczyła niewielką, zmięta karteczkę, którą trzymała w kieszeni marynarki.

                – Chciałabym wiedzieć, czy pan to posiada lub, czy byłby pan w stanie sprowadzić to dla mnie – wyjaśniła.

Rupert Brams poprawił okulary i mrużąc brwi, powiódł wzrokiem po zapisanym na papieru tytule, po czym popatrzył poważnie prosto w oczy córki zmarłego przyjaciela.

                – Niestety nie mam tego przy sobie. Mogę sprowadzić na piątek – poinformował ją.

                – Byłabym wdzięczną. – Elizabeth uśmiechnęła się sztucznie i zamierzała wyjść, jednak mężczyzna chwycił ją za rękę, uniemożliwiając obrócenie się.

Po jej ciele przeszedł zimny dreszcz, całkowicie paraliżując wszystkie mięśnie. Zszokowana, z lekko rozwartymi wargami wpatrywała się w naprężone mięśnie twarzy Bramsa.

                – Czy mogłabyś powiedzieć mi, po co takiej dobrej dziewczynie, jak ty, jedna z zakazanych ksiąg? – zapytał chłodno.

Nastolatka skrzywiła się i wyszarpnęła rękę z uścisku.

                – Proszę wybaczyć, ale nie mam obowiązku się panu tłumaczyć. Przyjdę po książkę w piątek koło południa – powiedziała, rozcierając nadgarstek.

Antykwariusz posmutniał i spuścił wzrok, ponownie poprawiając okulary.

                – Nie ma z tobą kamerdynera – szepnął.

                – To również nie powinno pana martwić – odparła z wymuszonym uśmiechem, z trudem opanowując wzbierającą złość. – Do zobaczenia – dodała i odwróciwszy się energicznie, opuściła sklep.

Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, zaczęła biec. Nie wiedziała, dokąd się kieruje. Mijała kolejne stoiska, przedzierając się przez ludzi głośno wyrażających swoje niezadowolenie jej zachowaniem. Byle dalej od tego miejsca, byle dalej od myśli, byle znów nie przypomnieć sobie o głębokiej ranie w sercu. Zatrzymała się, uderzając głową w coś twardego. Cofnęła się chwiejnie i dotykając dłonią obolałego miejsca, podniosła wzrok. Tuż przed nią stał uśmiechnięty bóg śmierci. W dłoniach trzymał kilka kolorowych toreb, po same brzegi wypełnionych czerwonym materiałem.

                – Szukałem cię! To niegrzecznie zostawiać mnie samego w samym środku zakupów! – jęknął.

                – Sutcliff. Nie wiem, w jakim niezwykłym świecie żyjesz, ale wróć wreszcie na ziemię. Nie przyszliśmy tutaj po ubrania! – krzyknęła zirytowana.

                – W takim razie, po co? – zdziwił się i pochylił tak, by jego wzrok przeciął się na równej linii z twardym spojrzeniem błękitnych oczu nastolatki.

                – Nieważne, ruszaj się. Musimy odwiedzić jeszcze jedno miejsce – zarządziła sucho.
I chociaż w jej głosie nie było ani odrobiny ciepła, była wdzięczna, że na niego wpadła. Dzięki temu udało jej się rozproszyć niechciane myśli.

2 komentarze:

  1. Czekam na Sebastiana <3 Pięc rozdziałów bez niego jest okrutnym przedsięwzięciem. :)
    Nie wiem dlaczego, ale wyobraziłam sobie Grella w takiej galerii jak dziś: całej przeszklonej, z mnóstwem ruchomych schodów i butików oraz ławkami dla zmęczonych klientów oraz drzewkami obciętymi na okrągło. I do tego czerwonowłosy Shinigami podskakujący i wymachujący torbami...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, gdzie Sebastian jest... ja chcę Sebastiana, a Grell och tak zakupy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.