sobota, 16 kwietnia 2016

Tom IV, XII

Muszę Wam powiedzieć, że mi przykro. Tak dużo wyświetleń, a tak mało komentarzy. I skąd ja mam wiedzieć, czy wszystko jest w porządku, czy jednak trzeba coś zmieniać? Dziękuję tym, którzy wyrazili swoją opinię, jednak byłoby mi miło, gdyby więcej czytających to robiło. Wiem, że tam jesteście, doceniam i w ogóle, ale wiecie jak jest - komentarze dźwignią weny. 
Zapas mi się znowu kurczy, a nie chciałabym musieć pisać na bieżąco. Niestety chęci do pisania są uzależnione również od Waszych reakcji na nowe rozdziały - te dobre i te złe. Szczególnie w tym okresie, który z wielu powodów do łatwych nie należy.

A z nieco pozytywniejszych rzeczy: we wtorek mam urodziny i kupiłam sobie dzisiaj dwa nowe Basilury z tej okazji <3. Stuka mi 25, więc jest co świętować. Ćwierć wieku w moim ciele to prawdziwy wyczyn!

A teraz życzę wszystkim miłej lektury. I miłego weekendu.
:*

===========

                Odkąd księżniczka opuściła Londyn, jej życie na powrót zapełniły obowiązki. Choć miała u swego boku towarzysza, nie był on w stanie całkowicie odgonić od dziewczyny zmartwień. Spodziewała się, że jej matka pójdzie na wszelkie ustępstwa, byle tylko odzyskać córkę, jednak zapomniała, jak zimna potrafiła być długowłosa, milcząca kobieta. Nie dało się z nią dyskutować. Wyrażała się niezwykle krótkimi zdaniami, ale one wystarczały, by narzucać swoją wolę wszystkim wokół. Wyjaśnienia Tomoko nie robiły na niej wrażenia. Kiedy tylko opadły pierwsze emocje, kobieta natychmiast zagoniła swe dziecię do pracy, a jej przyjacielowi zapewniła pokój, na każdym kroku sugerując, że Tai znalazł się w rezydencji jedynie z dobrej woli Yuki Hashimoto i w każdej chwili swym niewłaściwym zachowaniem może sprawić, że wewnątrz murów japońskiego domostwa zabraknie dla niego miejsca. Matce księżniczki wydawało się bowiem niedopuszczalne, by tak młoda, zaledwie siedemnastoletnia, dziewczyna śmiała zjawiać się w domu w towarzystwie mężczyzny, na dodatek innej narodowości. Przymknęła na to oko tylko ze względu na to, co przeszła jej córka

                Tai nie rozumiał dziwnych praktyk domu Hashimoto. Nie sprzeczał się jednak z nimi w obawie o ukochaną. Widział, jak wielką presję wywierała matka i jak bardzo Tomoko zależało na tym, by zachowywać z nią możliwie najlepsze stosunki. Przez wszystkie dni, które spędzili dotąd w Japonii, księżniczka cały czas ciężko pracowała, pobierała nauki, modliła się i wypełniała mnóstwo innych obowiązków, które w rozumieniu jej matki były koniecznością dla dziewczyny na jej pozycji społecznej. Młody służący starał się pomagać ze wszystkich sił; niewiele mógł jednak zrobić, gdyż z rozmów pomiędzy otaczającymi go ludźmi rozumiał zaledwie pojedyncze słowa, których w trakcie podróży nauczyła go księżniczka. Wobec tego całe dnie spędzał głównie na siedzeniu w przydzielonym mu pokoju, w przesuwanych drzwiach na niewielkim tarasiku, obserwując ptaki, które odnajdywały spokój w ogrodzie zaaranżowanym na dziedzińcu posiadłości.
                Tomoko zapracowywała się do upadłego. Ledwo  udawało jej się znaleźć chwilę, by po posiłku móc przez kilka minut porozmawiać z Taiem. Większą część tych niedługich spotkań pożytkowała na przepraszanie go za zaistniałą sytuację, tłumacząc, że chociaż jej matka jest niesamowicie surowa, udało jej się wyprosić wyjazd do Anglii pod warunkiem, że w ciągu kilku dni pobytu w rodzinnych stronach, dziewczyna zdąży wypełnić wszystkie spoczywające na jej barkach obowiązki. Chłopak wtedy proponował jej pomoc, której kulturalnie odmawiała, zdając sobie sprawę, że to jedynie rozjuszyłoby jej matkę. Nie sądziła, że kobieta będzie się zachowywała tak zwyczajnie. Była przekonana, że śmierć męża oraz przetrzymywanie i powrót jedynego dziecka wpłynął na nią trochę bardziej, otwierając oczy Yuki na prawdziwą wartość życia. Kobieta jednak, pod naporem traumatycznych przeżyć, zdawała się jedynie pogrążać w szale obowiązków. Wymyślała nowe zadania, kolejne lekcje, kontrakty dla firmy. Ani przez chwilę nie dawała odpocząć ani sobie, ani córce. Nie tego spodziewała się księżniczka, proponując Taiowi wspólny wyjazd. Miała nadzieję, że będzie mogła pokazać mu kawałek swojej pięknej ojczyzny, zasmakuje z nim spokojnego, wolnego od trosk życia. Nie mogła mylić się bardziej. Jedynym, co trzymało ją w ryzach, nie pozwalając się załamać, była obietnica powrotu do Anglii, która dawała Tomoko siłę, by cudem zmuszać się do kolejnych działań.
                Minęła pora obiadowa. Zmęczona nastolatka snuła się wolnym krokiem po tarasie przy dziedzińcu. Na końcu bambusowej kładki dostrzegła ciemnowłosą, znajomą postać, która na jej widok podniosła się i ruszyła przed siebie. Księżniczka uśmiechnęła się ciepło i rozejrzawszy się wokół, upewniając się, że nie podgląda ich żadna para wścibskich oczu, delikatnie musnęła wargi Taia, wtulając się w jego pierś.
                – Nie mam już siły… – jęknęła słabo.
Chłopak przeczesał dłonią włosy Tomoko i pomógł jej usiąść na jednej z wypłowiałozielonych, kwadratowych poduszek.
                – Dziękuję.
                – Ile jeszcze zamierzasz się tak zapracowywać? – zapytał wyraźnie zirytowany nastolatek. – Rozumiem, że chcesz wracać do Elizabeth, ale jeśli tak dalej pójdzie, rozchorujesz się.
                – Jeśli mi się nie uda, nie będziesz mógł tu zostać. Matka nie da pieniędzy, żeby przewieźć cię z powrotem do Anglii. Wylądujesz na ulicy. Więc to nie jest tylko kwestia powrotu do Lizzy –  wyjaśniła zmęczona japonka.
Oparła głowę na ramieniu chłopaka i uśmiechnęła się błogo, widząc maleńkiego ptaszka, który czyścił piórka, siedząc pomiędzy gałęziami jednego z drzewek bonsai.
                – Masz rację, przepraszam – odparł skruszony Tai.
Tomoko spojrzała na niego z zamiarem powiedzenia czegoś, ale widząc, że i on otwiera usta, zrozumiała, iż oboje postanowili po raz kolejny się przeprosić. Ta sytuacja wzbudziła w niej rozbawienie. Pozwoliła sobie na radosny chichot, a chwilę później wstała i prosząc bruneta, by chwilę zaczekał, pobiegła do swojej sypialni. Chciała porozmawiać z duchem ojca. Powiedzieć mu, co było na obiad i jak o tej porze czuła się matka – robiła tak każdego dnia – po każdym posiłku, odkąd przybyła do rodzimej Japonii. Może i jej ojciec nie był dobrym człowiekiem, ale przez tyle lat kochała go, a on zapewniał jej opiekę; czuła się zobowiązana, by oddać mu należy szacunek.
                Klęknęła przed ołtarzykiem, zapaliła kadzidełko i uderzyła w dzwonek, a potem złożyła dłonie i pogrążyła się w cichej rozmowie. Po chwili skończyła i z uśmiechem spojrzała na zdjęcie ojca. Dopiero wtedy zorientowała się, że obok oprawionej złota ramką fotografii stało coś jeszcze. Chwyciła znalezisko w dłonie i niemal krzyknęła z radości, rozpoznając odciśniętą w wosku pieczęć. Wybiegła na korytarz i pognała do Taia, krzycząc, że dostali list od Elizabeth. Planowała odczytać go w towarzystwie bruneta, sądząc, ze przyjaciółka chciała zwyczajnie się z nimi przywitać. Nie sądziła, że treść wiadomości przeznaczona była tylko dla niej. Nie spodziewała się również, że zapisane na papierze słowa będą przyniosą ze sobą tak okropne wieści.
                Odczytawszy ostatnie zdanie listu, księżniczka spojrzała niepewnie w oczy ukochanego. Tai patrzył się tępo przed siebie, próbując zrozumieć to, co właśnie usłyszał. Prawda o Sebastianie? Kalectwo? Bogowie śmierci? Co to wszystko miało znaczyć?! Dlaczego nie miał o niczym pojęcia?
                – Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? – zapytał w końcu, przerywając nieznośną ciszę.
Tomoko zmartwiła się, kiedy odwrócił od niej wzrok. Zawsze kiedy rozmawiali, był zwrócony twarzą w jej stronę. Kiedy tego nie zrobił, poczuła się strasznie niepewnie. Czuła, że chłopak był zły – miał w końcu prawo, zawiodła jego zaufanie.
                – Przepraszam. Lizzy prosiła, bym zostawiła to dla siebie. Nie mogłam…
                – Rozumiem – przerwał jej nastolatek. – Wybacz. Nie jestem na ciebie zły, to po prostu zbyt dużo – wyjaśnił, widząc przerażoną minę księżniczki.
Rozejrzał się i nie widząc w okolicy nikogo, kto mógłby donieść Yuki Hashimoto o tym, co widział, objął brunetkę ramieniem i pocałował ją w czoło.
                – Sądzę, że powinnaś pokazać ten list swojej matce. Może wtedy zrozumie, że naprawdę musisz wrócić.
                – To nic nie zmieni. Ją nie obchodzi to, co dzieje się w Anglii. Ją obchodzę tylko ja i obowiązki, które muszę wypełnić – odparła smutno księżniczka, nie odnosząc się nawet do tych części listu, które jej matka uznałaby za zwyczajne majaki chorego umysłu.
Nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, z końca korytarza do dwójki nastolatków dotarł dźwięk stukotu drewnianych butów. Odsunęli się od siebie w popłochu i zerkając wzajemnie w swoje oczy przedostatni raz tego dnia, z bólem serca rozeszli się do pokoi, nie mając nawet chwili, by porozmawiać o całej sytuacji.
~*~
                Undertaker pokonywał kolejne schody prowadzące na parter kompleksu, w którym znajdował się jego zakład. Mijając drzwi, rzucił okiem na okrągły zegar wiszący nad framugą i uśmiechnął się przebiegle. Ledwie zdążył wkroczyć do pomieszczenia pełnego trumien, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
                – Idealnie na czas – mruknął sam do siebie, pocierając dłonie.
Nie schował się jednak do trumny – jak miewał w zwyczaju – zamiast tego otworzył gościowi i zaprosił go do środka, bacznie mierząc go wzrokiem. Niedbale przycięte, ciemne włosy przesłaniały szare oczy mężczyzny w średnim wieku. Miał na sobie zwykłą, brązową koszulę i marynarkę w nieco ciemniejszym odcieniu tegoż koloru. W dłoni trzymał skórzaną, przetarta torbę zapiętą na dwie lekko przyrdzewiałe klamry. Skłonił głowę przed grabarzem i podszedł do jednej ze skrzyń, stawiając na niej bagaż.
                – Mam dla pana najnowsze wyniki badań. Tak, jak pan prosił: wszystko posegregowane datami i alfabetycznie. Zdradzę panu, że najnowsze dane wyglądają niezwykle obiecująco – rzekł entuzjastycznie mężczyzna.
Wyciągnął gruby, kremowy folder i wręczył szefowi, ukradkiem zerkając w stronę zasłony oddzielającej zakład od korytarza prowadzącego do podziemnego laboratorium przełożonego.
                – To wspaniale, hie, hie. Dobra robota. Doskonała – odparł grabarz, opuszkami palców gładząc pełną plików teczkę. – Arnoldzie, coś jeszcze? – zapytał po chwili, mrużąc brwi.
Na jego czole pojawiła się głęboka bruzda, jednak brunet nie mógłby jej dostrzec przez gęste, siwe włosy zasłaniające połowę twarzy szefa. Poznał wyraz dezaprobaty Undertakera po jego ustach, które zsunęły się w wąską linię, zamierając w całkowitym bezruchu w oczekiwaniu na odpowiedź.
                – Właściwie to jest jeszcze jedna sprawa… – zaczął niepewnie Arnold Shultz – jeden z badaczy, których bóg śmierci zatrudnił do pracy przy sowim tajnym projekcie.
                – Czego chcesz? Sławy? Kobiet? Pieniędzy? – wypytywał grabarz, powoli zbliżając się do gościa.
Smolistym paznokciem dotknął klatki piersiowej pracownika i powiódł nim w górę po jego szyi, szczęce i policzku, by zakończyć podróż na nosie, delikatnie go naciskając. Lubił wprawiać swoich gości w zakłopotanie naruszaniem ich przestrzeni intymnej. Nie wiedział do końca, dlaczego, ale ludzie bardzo źle to znosili, a on doskonale się bawił, obserwując ich nerwowe reakcje.
                – Chłopcy się denerwują. Od tygodnia zalega pan z zapłatą i… – kontynuował Arnold, z trudem powstrzymując drżenie własnego głosu.
                – Denerwują się, powiadasz? Hie, hie… Kto by pomyślał – jęknął Undertaker.
Shultz z  trudem przełknął ślinę i przygryzł dolną wargę, z przerażeniem wpatrując się we włosy pracodawcy – w miejsce, gdzie powinny znajdować się jego oczy. Zdziwił się, kiedy siwy kosmyk opadł nieco na bok, odsłaniając przed badaczem jedno z pary soczyście zielonych oczu zdających się błyszczeć w półmroku pomieszczenia. Arnold wiedział, że popełnił błąd, wspominając o pieniądzach. Słyszał już nie raz, jak groźny i niezrównoważony potrafił być tajemniczy Pan Er – jak kazał się nazywać grabarz. Nie mógł jednak milczeć, w końcu obiecał współpracownikom, że poruszy ten temat. Wszyscy naukowcy byli niezwykle podekscytowani badaniami, które przyszło im przeprowadzać, lecz nie samymi emocjami człowiek żyje – większość z nich miała rodziny a praca dla tajemniczego mężczyzny miała być ich sposobem na zapewnienie bliskim chociaż tak podstawowych rzeczy jak ciepły posiłek każdego wieczoru. Oferta pracy wydawała się niezwykle atrakcyjna, jednak wraz z postępem badań, pracodawca zaczął mieć problemy z dotrzymaniem terminów wypłat. Wobec tego ktoś musiał z nim o tym porozmawiać i tym kimś w wyniku sfałszowanego głosowania okazał się Shultz. Nie miał rodziny, dlatego pozostali założyli, że w przypadku wybuchu złości Undertakera miał najmniej do stracenia.
                – Panie Er, ja… – zająknął się Arnold.
Grabarz podniósł dłoń z zamiarem wymierzenia mężczyźnie siarczystego policzka, ale przerwał mu stukot obcasów dobiegający zza zasłony. Shinigami spojrzał znacząco w oczy pracownika, dając mu znak, by z nim współpracował. Nim właściciel lakierowanych butów wszedł do zakładu, Undertaker zdążył chwycić miarkę i upozorować zbieranie wymiarów pod nową trumnę.
                – Ach, panie Marks, to jest mój znajomy: Sebastian Michaelis. Proszę się nim nie przejmować – poinformował bóg śmierci, machając na demona ręką.
Sebastian rozejrzał się bacznie po pokoju, zawieszając wzrok na wytartej torbie. Ruszył w jej stronę, ciepło uśmiechając się do nieznajomego i przywitał się z nim, pochylając głowę, po czym sięgnął po bagaż.
                Arnold wyszarpnął się Undertakerowi i nerwowo przyciągnął do siebie torbę. Objął ją oburącz, przycisnął do piersi i patrzył przestraszony w oczy demona, jakby obawiał się, że ten odkryje jeden z jego najgorszych sekretów.
                – Proszę wybaczyć, nie chciałem pana przestraszyć – rzekł spokojnie Sebastian, nieco ściszając głos.
                – N-n-nie szkodzi – mruknął zdenerwowany Shultz.
                – Ach, panie Marks, jeśli będzie się pan tak denerwował, umrze mi pan, zanim skończę pańską trumnę! Hahahaha, to by był dopiero ciekawy przypadek! – roześmiał się Grabarz.
Chwycił się za brzuch i przez chwilę miotał się po zakładzie, by nagle zatrzymać się tuż przed twarzą Sebastiana i siorbnąć głośno spływającą z kącika ust strużkę śliny.
                – Sebastianie, pan Marks jest stolarzem. Przyszedł naprawić dziurę w drzwiach, którą zostawiłeś po jednej ze sowich wizyt – wyjaśnił, uśmiechając się złośliwie.
                – To ja już pójdę. D-do widzenia – mruknął pod nosem Arnold i czym prędzej opuścił zakład, nim któryś z dziwnych osobników ponownie się z nim zainteresował.
                – Jesteś mi dłużny drzwi, kamerdynerze – powiedział bóg śmierci, a potem lekko chwiejnym krokiem podszedł do teczki, którą otrzymał od Shultza, by zupełnie naturalnie, jakby do tego właśnie była stworzona, dołączyć do niej wygnieciony świstek, na którym niedbale naskrobał kilka wymiarów ciała stolarza.
Wiedział, że gdyby okazał chociaż odrobinę zdenerwowania, Sebastian od razu zorientowałby się, że coś się dzieje i nie zaniechałby dociekań, póki nie poznałby prawdy. Dlatego też legendarny bóg śmierci postawił wszystko na jedną kartę. Miał szczęście, bo zaprzątnięty zdrowiem szlachcianki umysł demona nie zdołał wyłapać niczego nienaturalnego w zaistniałej sytuacji.
                Schowawszy kartkę, grabarz chwycił teczkę i zaniósł ją trumny, która pełniła funkcję biurka, i włożył dokumenty do jej wnętrza, po czym wyciągnął jedno z kościstych ciastek oraz puszkę taniej herbaty.
                – Przygotuj jej, nie powinna się zbytnio odwodnić, a dobrej herbaty nigdy za wiele – powiedział, rzucając pudełko Sebastianowi.
Demon chwycił je zręcznie, powiódł wzrokiem po etykiecie i westchnął zniesmaczony, orientując się jak niskiego gatunku mieszankę sprezentował mu shinigami. Skinął jednak posłusznie głową i zniknął za zasłoną, kierując się z powrotem do piwnicy.
                Zachowanie Undertakera wydało mu się nieco dziwne, lecz wytłumaczył je sobie w bardzo prosty sposób – wszak wszystko, co robił siwy bóg śmierci nie stroniło od kuriozalności. Michaelis nie przyłożył więc do tego zbyt wielkiej wagi. Nie podejrzewał grabarza o zdradę – gdyby spróbował zaszkodzić hrabiance, demon domyśliłby się, poznał po przygotowaniach do rytuału, a te przebiegały bez zarzutu. Wszystko zgadzało się z wiedzą Sebastiana i było logiczne i spójne. Nie miał więc podstaw, by domniemywać złe intencje Grabarza. Nie myślał jednak z szerszej perspektywy. Zbyt skupiony na Elizabeth pozwolił, by jego myśli oscylowały jedynie wokół jej bezpieczeństwa. Demonowi nie przyszło nawet przez myśl, że shinigami mógłby planować coś innego. W końcu jego pan mu ufał, on sam mu ufał i wszystkie znaki wskazywały na to, że się nie mylili, dlatego król piekła pozwolił sobie przyjąć, że nie było nic, o co powinien się martwić.
                Tymczasem Pan Er odczekał, aż stukot obcasów kamerdynera ucichnie. Bezszelestnie uniósł wieku trumny i wyciągnął z teczki wyniki badań, które przyniósł mu Shulzt, zastępując je stertą projektów trumien dla rzekomego stolarza. Skorzystał z rozkojarzenia demona – skoro ten nawet nie próbował dojrzeć, co zawierał folder, mógł bez obaw wetknąć do niego wszystko, co tylko chciał, byle tylko grubość zawartości odpowiadała tej oryginalnej. Z uzyskaniem pożądanego efektu grabarz nie miał żadnego problemu. Ukrycie dokumentów również nie było niczym trudnym, bowiem zapobiegliwy shinigami wykorzystał nadmiar krwi Michaelisa, by oprócz ukrycia podziemnych pomieszczeń, zrobić to samo ze skrytką pod podłogą, znajdującej się przy jednej z trumien ustawionych przy ścianie koło drzwi. Żałował, że nie mógł od razu przejrzeć nowych odkryć, tym bardziej że Arnold brzmiał niezwykle optymistycznie, ale dla dobra sprawy musiał wykazać się cierpliwością. W przewidywaniach Ciela nie było mowy o kamerdynerze odkrywającym przedwcześnie dzieło życia Undertakera. Musiał je więc chronić, by wszystkie wydarzenia zgadzały się z wizją młodego hrabiego.

4 komentarze:

  1. "Przymknęła na to oko tylko ze względu na to, co przeszła jej córka
    " - brak kropki nienawiści i mam wrażenie, że tutaj coś ci się urwało i powinno być coś dalej. Nawet odstęp między wersami mnie zirytował XD
    Wait wait wait.
    Czy to oznacza, że Tai przez przypadek dowiedział się, że Sebuniuniu ( uwielbiam ten skrót, ale nie mów o tym Sebastianowi ) dowiedział się, że idealny kamerdyner jest z piekła rodem?! Podoba mi się! Piekielnie dobry kamerdyner robi coraz więcej błędów, kiedy za nie zapłaci? *^*
    "sowim tajnym projekcie: - ja wiem, że te SOWY to zwyczajna literówka, ale bądź tak dobra, zrób z tego bekę i naprawdę zmieszaj w to sowy ^^
    No i teraz te wyniki potajemnych badań... Czyżby Undertaker w ten sposób przygotowywał się do wojny? Ciel też był w " Projekcie edukacyjnym", Lizzy zmuszono do uczestnictwa w nim, ciekawie! Nielegalnie ^^
    KYAAAAAAAAA SEBASTIAN GŁUPI ( tryb Maćka nad Maćkami) OJ GŁUPIŚ< GŁUPI TY< GŁUPIŚ XDDDDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co nadmiar tlenu robi z człowiekiem xD.
      W tamtym zdaniu jest wszystko ok. Brakuje tylko kropki, poza tym jest dobre.
      A to sowie mnie wkurza. Word nie podkreśla, a ja jadę ostro na redundancji i nie zauważam takich rzeczy xD. Ale może to nie byłoby głupie, gdyby banda dzieciuchów nie kojarzyła mi zaraz sów z HP, które nie znoszę. Pomyślę. Może będzie z tego mikro wątek, sie zobaczy.
      A Sebuś błędu teraz nie popełnił, zrobiła to Lizz, pisząc do Tomoko o takich rzeczach. Tylko czekać spotkania Sebastian - Tai xD.

      Usuń
  2. Witaj!
    Serdecznie dziękuję za Twoje zgłoszenie do Helikonu i ogromnie przepraszam za takie opóźnienie! Twój blog zadomowił się na górskich szczytach.
    Zapraszam również do zgłaszania nowych rozdziałów!

    Pozdrawiam i życzę weny! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również dziękuję. I nie szkodzi, zdążyłam już zapomnieć, że się zgłosiłam, więc nawet się nie denerwowałam xD.
      Powodzenia w dalszym prowadzeniu katalogu ;).

      Usuń

.