piątek, 22 kwietnia 2016

Tom IV, XIV

Nie wiem zbytnio, o czym mogłabym Wam opowiedzieć. Pochwalę się więc, że przyszły do mnie Basilurki: Winter Stor vol 1 i Love story vol. 2. 
Poza tym mam nowy pomysł, ale on wymaga czasu, a ja tego nie mam, więc pewnie trochę sobie poczeka. No i kończę już rewatcha House'a, a z nim również wakacje, i wracam do ostrego tłumaczenia mang. Niedługo skończę wszystko, co udało mi się znaleźć w sieci. A potem będzie posucha :P. 
No, jednak coś tam napisałam. Dziękuję komentującym za życzenia urodzinowe <3.

Miłego rozdziału :*

==============

                Cisza, ból głowy – zbyt głośna cisza – ciemność przed oczami, i wreszcie niemoc – to właśnie czuł James, kiedy wybudził się z dziwacznie męczącego snu, przerażony faktem, że jego próba podrapania się po swędzącym nosie nie przyniosła żadnych rezultatów. Przez moment myślał, że spotkało go coś okropnego, stracił pamięć, a w międzyczasie również i władzę w rękach. Jednak po chwili, kiedy jego umysł nieco się rozjaśnił, otworzył oczy i ujrzawszy bladoniebieski baldachim łóżka, zorientował się, że gdyby stracił czucie w kończynach, nie mógłby doskwierać mu uścisku wokół nadgarstków i kostek. Po chwili zaczęły do niego powracać wspomnienia sprzed drzemki. Przypomniał sobie czarnowłosego kamerdynera, jego kpiący uśmiech, smaczne śniadanie i aromatyczną herbatę, której nie miał szansy spróbować. Uśpił go! Ten cholerny, bezczelny drań go uśpił, by nie mógł wyruszyć z Elizabeth do Londynu, ani nawet podążyć jej śladem.

                Blondyn był wściekły. Złość podsycania irytującym swędzeniem niemal rozsadzała go od środka. Na dodatek nie miał pojęcia, jaki węzeł zastosował kamerdyner jego przyjaciółki, co dodatkowo utrudniało wyswobodzenie rąk i wydostanie się z łóżka. Służący przywiązał go na tyle mocno, że nawet usilne próby podniesienia się lub zadarcia głowy, tak, by ujrzeć skrępowane kończyny, graniczyło z cudem. Poddał się po krótkiej szamotaninie i zrezygnowany położył głowę na prawym boku, czując lekkie drętwienie w karku. Jego oczom ukazała się stojąca na krześle kartka. Pochyłe, zdobione pismo zdradzało pewność siebie i płynność ruchu autora wiadomości, a finezyjne, eleganckie zawijasy świadczyły o ogromnych kaligraficznych zdolnościach twórcy kpiącej notki. Jamie od razu zorientował się, że tej wiadomości nie napisała Lizz. Ona nie dbała o takie szczegóły, liczył się dla niej przekaz – zbytni przepych nawet w rękopiśmiennictwie uważała za zbędny trud i obnoszenie się abstrakcyjną wyższością.
                Ustaliwszy autora notatki, James niechętnie powiódł wzrokiem po kolejnych wersach pełnych liter, z których płynął niezwykle prosty przekaz: kamerdyner z niego kpił, okazując swoją wyższość i podkreślając, że był dla hrabianki ważniejszy niż dawny przyjaciel. Wyczytał to spomiędzy wierszy, gdyż informacja sama w sobie traktowała jedynie o tym, że nie powinien dziewczyny szukać, a jej lokaj łaskawie zadbał o to, by nie umarł z głodu, spędzając długie godziny na zastanawianiu się, gdzie mogła być Elizabeth, oraz na pielęgnowaniu w sobie wściekłości i nienawiści wobec tego, któremu szlachcianka ufała najbardziej. Chociaż sama kwestia zaufania była wątpliwa i nie ciężko było to zauważyć, nawet nie rozmawiając z żadnym z nich.
                Nastolatek jęknął męczeńsko, po raz kolejny podejmując desperacka próbę wyswobodzenia się z uwięzi, jednak i ona nie przyniosła żadnych skutków. Nie miał więc innego wyjścia, jak tylko krzyczeć, jakby od tego zależało jego życie. Posiadłość była wprawdzie wielka, ale wrzeszcząc odpowiednio głośno i przez wystarczająco długi czas, mógł liczyć na to, że Jeanny albo Thomas go usłyszą i odwiążą. Tak też zrobił. Po kwadransie zdzierania sobie gardła ujrzał znajomą twarz szczupłej blondynki, która wpadła do sypialni z twarzą przyozdobioną rumieńcami i nerwowo podbiegła do łóżka Jema, pytając, co się stało. Chłopak spojrzał na nią krzywo i kiwnięciem głowy wskazał krępujący go sznur.
                — Przepraszam! Już pana rozwiązuję! — odparła zdenerwowana pokojówka.
Drżącymi dłońmi pozbyła się więzów i z wrażenia usiadła na krześle, gniotąc pośladkami zapisaną przez kamerdynera kartkę, co Jamie skomentował pełnym rozbawienia prychnięciem. Uniósł się do siadu, rozmasował obolałe nadgarstki i przeniósł nogi na podłogę, by po chwili stanąć i niepewnie podejść do stolika, na którym dostrzegł szklankę wody. Przechylił ją i wypił duszkiem zawartość, kojąc nieco zbolałe od wrzasków gardło.
                — Ten cholerny sadysta mnie uśpił! Naćpał czymś i przywiązał do łóżka! — poskarżył się dziewczynie, w złości uderzając dłonią w przysłonięty haftowaną chustą blat.
Jeanny podskoczyła na krześle, wydając z siebie irytujący dla ucha pisk. Wstała i podeszła do blondyna, by pomóc mu wrócić do łóżka. Nie protestował. Nie był na nią zły – nie zrobiła wszak niczego nieodpowiedniego. Powinien być wręcz wdzięczny, że skróciła jego cierpienia, ale czuł zbyt silny ucisk na pęcherzu, by wykrzesać z siebie cokolwiek, co nie byłoby narzekaniem.
                — Mogłabyś zrobić mi coś do jedzenia? I która jest godzina? — zapytał, chwytając się za obolałe skronie. — Przydałoby się też coś na głowę — dodał, nim pokojówka zdążyła cokolwiek powiedzieć.
                — Jest czwarta po południu, proszę pana. Za chwilę przyniosę panu obiad. Pan Sebastian…
                — Nie zjem nic, do czego przyłożył rękę! Znowu mnie naćpa — warknął nastolatek.
Podniósł głowę i spod przymrużonych powiek zerknął na przestraszoną blondynkę. Nie zachowywał się odpowiednio, nie był sobą, ale zwyczajnie się wściekł. Nie znosił, gdy ktoś kiwał go w ten sposób, tym bardziej, kiedy przez to nie mógł zadbać o swoich bliskich. Teraz, gdy stracił Gilberta, Elizabeth stała się jedyną osoba, na której mu naprawdę zależało. Czuł się za nią odpowiedzialny, zobowiązany, by jej pomóc, ułatwić życie w tych ciężkich chwilach, a kamerdyner zwyczajnie pozbawił go tej możliwości. I nie miało znaczenia, że dziewczyna nie chciała, by z nią jechał. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż zwyczajnie nie chciała mu się narzucać, choć w rzeczywistości chętnie przyjęłaby wszelkie wsparcie. Dlaczego ten, któremu tak bardzo na niej zależało, nie potrafił tego dostrzec? Aż tak obawiał się, że James pokrzyżuje jego plany? Mógł być spokojny. Póki Elizabeth darzyła Michaelisa uczuciem, Jem nie miał zamiaru się wtrącać. Dziecięce zauroczenie zniknęło wraz z wiekiem, pozostawiając w chłopaku jedynie oddanie i sentyment.
                Jeanny nie wiedziała, co powinna zrobić, dlatego opuściła pokój, zostawiając blondyna samego i poszła do kuchni, by przygotować mu kanapki, herbatę, oraz znaleźć coś, co uśmierzyłoby ból głowy. Blondyn odetchnął z ulgą, kiedy zniknęła za drzwiami i już nic nie powstrzymywało go, przed zaspokojeniem fizjologicznej potrzebny. Z pustym pęcherzem mógł spojrzeć na sytuacje niego spokojniej. Wciąż targała nim złość, lecz mógł ją kontrolować i ukierunkować tak, by wyniknęło z niej coś produktywnego. Opuścił sypialnię, zszedł do kuchni i usiadł przy stole, uprzednio przepraszając służącą na swoje karygodne zachowanie.
                — Nie szkodzi, proszę pana — bąknęła lekko skrępowana pokojówka i podała gościowi wypełniony kanapkami talerz.
                — Mów mi Jem. James, jeśli tak będzie ci łatwiej. Nie lubię tych sztywnych formułek. To z ich powodu opuściłem dom — wyjaśnił pokrótce, uśmiechając się do Jeanny i ochoczo zabrał się za pałaszowanie posiłku.
                Znów dokuczał mu niesamowity głód. Nie wiedział, skąd się wziął – podróżując z Gilbertem czasami nie jedli i po kilka dób, nie odczuwając tak dokuczliwego ssania w żołądku, jak to, którego właśnie pozbywał się pałaszując przygotowany przez dziewczynę posiłek. Zastanawiał się, czy to również nie miało związku z niecnymi występkami kamerdynera, ale nie zamierzał dzielić się przemyśleniami z pokojówką – na wypadek, gdyby jego teoria okazała się błędna. Skonsumował posiłek w ciszy, a potem wyciągnął się na krześle i wbił wzrok w widok za oknem.
                — Nie mam szans odnaleźć jej w Londynie, nie? — zagadnął zmywającą służącą.
                — Wątpię, James. Panienka Elizabeth nie zdradziła nam celu swojej podróży ani żadnych jej szczegółów. Pan Sebastian zostawił listę obowiązków na kilka dni, na wszelki wypadek. Naprawdę nie mogę panu… ci pomóc — odpowiedziała, czując się niezwykle niezręcznie za każdym razem, kiedy musiała użyć imienia Jema.
Nie przywykła do tego. Zawsze zwracała się do gości panienki Elizabeth tak, jak wymagały tego zasady kultury, a oni nigdy nie protestowali. Wyjątkiem była sama hrabianka, która nagminnie upominała całą służbę, by nazywali ją po prostu Elizabeth, czy też Lizz. Jednak to była nieco inna sytuacja – Lizz, Jeanny, Thomas, Tai, a nawet Sebastian – wszyscy byli jak rodzina. James jednak do niej nie należał, dlatego przełamanie się stanowiło dla pokojówki prawdziwe wyzwanie. Jeśli jednak tego właśnie chciał – zgodnie z jego wolą powinna na to przystać.
                Do kuchni wszedł Thomas, ratując blondynkę przed wdaniem się w głębszą, niezręczną dyskusję. Zerknął na Jema i prychnął pod nosem. W przeciwieństwie do współpracownicy nie miewał problemów z płynnym przechodzeniem na „ty” – bez względu na to z kim przychodziło mu rozmawiać. Często nawet sam zwracał się tak do gości, starszych pracowników, zupełnie obcych ludzi. Miał po prostu inny temperament, został wychowany w nieco odmiennej kulturze, w której tego typu praktyka uchodziła za wyraz sympatii, a nie brak szacunku.
                — Dlaczego jesz kanapki? Od dwóch godzin walczyłem z mięsem! Nieco się przypaliło, no ale bez przesady. Da się zjeść. Pewnie w środku lasu jadałeś gorsze rzeczy. Zostaw, zanim zapchasz się do reszty — rzekł kucharz, wyrywając chłopakowi z ręki ostatni kawałek kanapki, który ten próbował właśnie włożyć do ust.
Jem obruszył się nieco, ale na myśl o mięsie, na dodatek spalonym przez kucharza – co jednoznacznie świadczyło o tym, że nie przygotował go kamerdyner – sprawiła, że był gotów puścić płazem bezczelne zachowanie mężczyzny. Thomas podszedł do piekarnika, wyciągnął z niego przypaloną pieczeń i ukroił gruby kawał, po czym położył go na talerz i dorzucił odrobinę sałaty w sosie czosnkowym. Na koniec polał mięso grzybowym sosem i postawił przed chłopakiem.
                — Na pewno nie ma w nim żadnych prochów? — zapytał podejrzliwie James.
                — Zwariowałeś?! Sebastian by mnie zabił, gdybym naćpał gościa Lizz. Poza tym nie mam nawet dostępu do leków. Jestem czysty od osiemdziesiątego trzeciego — wyjaśnił oburzony kucharz.
Podszedł do blondyna, wyciągnął z jego rąk widelec i nadział na niego kilka płatków sałaty i kawałek mięsa. Przeżuł porcję posiłku, otworzył usta i pokazał Jamesowi, że wszystko połknął.
                — Jeśli coś w tym było, to będziemy naćpani oboje. Razem raźniej! — zaśmiał się ciepło i zastąpił Jeanny przy zlewie.
Przysłuchując się krótkiej wymianie zdań na temat leków, pokojówka zorientowała się, że zapomniała o tabletce na ból głowy. Natychmiast sięgnęła do jednej z szuflad i wyciągnęła z niej niewielkie pudełko. Z jego wnętrza wyrzuciła na chusteczkę jedną tabletkę i podała ją gościowi, przepraszając za swoje zaniedbanie. Ten zaśmiał się, połknął lek, zagryzł go kawałkiem mięsa i stwierdził, że nic się nie stało i dziewczyna nie powinna się tak denerwować.
                Po skończonym posiłku, któremu towarzyszyły lekkie rozmowy na temat baseballu, pogody i kilku innych mało istotnych spraw, James wrócił do swojej sypialni. Nie wysiedział tam jednak zbyt długo. Zachowanie Elizabeth wciąż nie dawało mu spokoju. Musiał dowiedzieć się, dlaczego tak bardzo zaparła się, że pojedzie do Londynu bez niego. Nie robiła tego przecież ze zwykłej przekory. Może i byłaby do tego zdolna, ale na pewno nie w stosunku do niego. Minęło wiele lat, ale ich relacja odżywała niezwykle szybko i po tych kilku tygodniach Jem był w stanie z czystym sumieniem stwierdzić, że wymijające odpowiedzi przyjaciółki musiały niewątpliwie świadczyć o skrywanej przed nim tajemnicy.
                Postanowił dowiedzieć się, co takiego próbowała zataić Lizz. Wyszedł ze swojej sypialni i niezauważenie prześliznął się do pokoju szlachcianki. Rozejrzał się i po chwili zdecydował, że zacznie poszukiwania od miejsc najbardziej oczywistych, kończąc na kryjówkach, których istnienia był pewien tak samo jak powietrza, którym oddychał. Jeśli nie znajdzie nic tutaj, przeszuka również pozostałe pomieszczenia, w których spędzała wiele czasu. Do wieczora na pewno nikt mu nie przeszkodzi, a jeśli służący spróbują, na pewno zdoła jakoś uśpić ich czujność. W końcu jego opinia nie wzięła się znikąd. Na dodatek był zdeterminowany, by poznać prawdę, a to znacznie sprzyjało poszukiwaniom. Nie zamierzał spocząć, póki nie upewni się, że skrywana przez Elizabeth tajemnica, w żaden sposób nie zagraża jej bezpieczeńswu.
                Irytacja sprawiała, że James czuł się niesamowicie zmotywowany, by odkryć sekret przyjaciółki. Przeszukał całą jej sypialnię, jednak w żadnym z oczywistych miejsc nie udało mu się znaleźć nic, oprócz czarnego, kruczego pióra, tomiku poezji, starej korespondencji z Tomoko – której nie przejrzał, szanując prywatność przyjaciółki – oraz kilku śladów zniszczeń, zadrapań i odrobiny kurzu na górnej części baldachimu. Jeżeli nawet coś tutaj ukrywała, nie miał szans tego znaleźć. Im dłużej się zastanawiał, tym bardziej mu się wydawało, że pokój był wręcz zbyt idealnie zwyczajny. Przecież w każdej sypialni, nawet tej szlacheckiej, były szafki, szuflady, pudełka albo inne dziwaczne miejsca, pełne wstydliwych pamiątek, bibelotów czy nieprzydatnych prezentów od bliskich. U Elizabeth nie było niczego takiego. Wszystkie drobiazgi miały swoje miejsce, leżały idealnie ułożone, jakby nikt ich od dawna nie ruszał. Oprócz pióra i tomiku poezji dziewczyna właściwie nie miała niczego na tyle personalnego, by można było uznać, że żywiła do tego sentyment. Nawet listy ze skrytki wyglądały jakoś sztucznie – jak podłożone.
                Zamiast zniechęcenia, Jamie poczuł narastającą ciekawość. Przeszukał kolejno: garderobę, łazienkę, a także kilka innych pomieszczeń, w których wiedział, że spędzała czas – wszystkie wyglądały tak samo: sztucznie naturalnie. Jakby ktoś wiedział, że będzie próbował znaleźć wskazówkę i celowo zaaranżował wygląd wnętrz tak, by zbić go z tropu.
                — Cholerny kamerdyner! — warknął blondyn, kierując swoje słowa do lekko zniekształconego odbicia lustrzanego.
Rozumiał, że szlachcianka coś do niego czuła, akceptował również, że służący to odwzajemniał, ale jego wyrachowanie i ponadprzeciętny perfekcjonizm były nazbyt podejrzliwe i niezwykle irytujące. Im dłużej Jem o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że z lokajem było coś nie tak. Wyglądało jednak na to, iż był jedynym w posiadłości, który myślał w ten sposób. Jeanny i Thomas wydawali się całkowicie ufać Michaelisowi – nawet mimo tego, że wyraźnie zaszło pomiędzy nimi jakieś spięcie, na dodatek całkiem niedawno.
                Zmęczony poszukiwaniami nastolatek usiadł na podłodze biblioteki, opierając się plecami o bok jednego z regałów. Powiódł wzrokiem po szyldzikach otaczających go zewsząd tomiszczy i westchnął ciężko. Jego mózg próbował znaleźć coś nietypowego nawet w tak irracjonalnym miejscu jak grzbiet książki. To oznaczało, że blondyn był zmęczony i zdecydowanie potrzebował chwili odpoczynku. Relaksująca kąpiel wydała mu się odpowiednia. Wrócił więc do swojej sypialni, zalał wannę gorącą wodą i niedbale porzuciwszy ubrania na podłodze, zanurzył się wewnątrz rozgrzanej balii. Oparł głowę na jej krawędzi, zamknął oczy i w myślach odtwarzał krok po kroku swoje poczynania. Liczył na to, że po czasie uda mu się zwrócić na coś uwagę, że jego mózg zdążył już przetworzyć informacje wejściowe i zwrócić w odpowiedzi coś istotnego, co mogłoby mu w jakikolwiek sposób pomóc. Niestety jedynym, co przywodził mu na myśl zmęczony umysł, było poczucie winy i tęsknota za przyjacielem.
                Nie rozumiał, dlaczego Gilbert nie wyjawił mu prawdy. Gdyby to zrobił, może wspólnie zdołaliby temu zaradzić? Przecież się przyjaźnili. Chociaż Gil był w stanie porzucić Jamesa, by ratować samego siebie, doskonale wiedział, że blondyn nie zrobiłby tego samego. Byłby z nim do końca, wspierałby go bez względu na wszystko. Czy naprawdę jego przeszłość była aż tak mroczna? Czy pragnienie wolność pożarło go bez reszty, zaćmiło umysł, odebrało prawo wyboru? Czemu nie zauważył, że godząc się na warunki wiszącej nad nim organizacji, pozwolił zakuć się w złote kajdany w imię pustej mrzonki i wyswobodzenia się z tych srebrnych? Gdyby nie zdradził, może wciąż by żył. Jednak zrobił to – popełnił najgorszą zbrodnię, a Jamie wciąż nie potrafił go znienawidzić. Nawet nie chciał tego robić. Powinien – w końcu brunet przyczynił się do kalectwa Elizabeth – ale sumienie mu nie pozwalało. Odnosił wrażenie, że w całkowitym braku zrozumienia pobudek chłopaka był w stanie dostrzec szczątki kryjącej się za czynami logiki. Tylko dlaczego wszystko musiało potoczyć się w ten sposób? I czemu ten cały Sebastian zjawił się w ostatniej chwili – niczym protagonista emocjonującej powieści, który w chwili, gdy wszystko wydaje się stracone, znikąd wkracza do akcji i przechyla szalę zwycięstwa na stronę dobra? Jakim cudem udało mu się uwolnić Elizabeth spod gruzów? Skąd miał w sobie tyle siły? Jak pokonał zakapturzonego mężczyznę?
                W głowie nastolatka kłębiło się mnóstwo pytań. Nie był w stanie znaleźć odpowiedzi nawet na jedno, a wciąż mnożyły się kolejne, coraz trudniejsze i bardziej zawiłe. W końcu się poddał. Wyciszył umysł i przez moment po prostu był. Pozbył się wspomnień, myśli, emocji, nawet oddechu. Ta krótka chwila sprawiła, że nagle poczuł się tak, jakby ktoś gwałtownie wepchnął go z powrotem do ciała, które nieświadomie zdołał opuścić. Wzdrygnął się nerwowo, wychlapując część wody poza wannę, po czym przyłożył dłonie do gorących policzków.
                — Kamerdyner! — krzyknął sam do siebie, jakby nagle spłynęło na niego oświecenie.
We wszystkich swoich poszukiwaniach zapomniał o jednym – o sypialni służącego. Był pewien, że Michaelis takową posiada, było to wszak naturalne. Nie przeszukał jej jednak, nie pomyślawszy, jakoby mógł odnaleźć tam coś istotnego. Lecz odprężająca kąpiel otrzeźwiła umysł nastolatka, podpowiadając mu wreszcie niezwykle prosty wniosek, który dotąd był poza jego zasięgiem: wszystko kręciło się wokół kamerdynera. Był zbyt idealny, zbyt ważny, zbyt szanowany, zbyt… nieludzki. W prawdzie James nie wierzył w życie pozagrobowe, w Boga ani duchy, ale określenie to idealnie opisywało wysokiego, spowitego mroczną aurą mężczyznę, który zjawił się tak naprawdę znikąd i z łatwością podporządkował sobie wszystko i wszystkich wokół. Blondyn dawno nie mieszkał w żadnym ze szlacheckich dworów, ale wychowywał się w jednym, a wspomnienia z dzieciństwa – mimo że zwykły się zacierać – pozostawiały w podświadomości niezmywalny ślad. Służący zwyczajnie nie pasował do obrazka, był zupełnie inny niż wszyscy pracownicy, których w nastolatek spotkał w życiu i właśnie to wzbudzało jego podejrzenia. Wiedział już, co powinien zrobić – przeszuka sypialnię Sebastiana i jeśli w niej również niczego nie znajdzie, będzie musiał porzucić misję, przyznając, że powodem jego manii była próba zajęcia umysłu czymś innym niż żałobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.