wtorek, 7 czerwca 2016

Tom IV, XXVII

Co ja bym Wam mogła dzisiaj napisać? Właściwie naprawdę nie mam pojęcia. Powiem więc tylko, że bardzo dziękuję za wyświetlenia ostatniego rozdziału, bo niezwykle miło mnie zaskoczyły (i w statystykach nie doszukałam się działania trolla :P). Dziękuję! Jeszcze gdybyście tak zaczęli znów komentować tak ładnie, jak ten rozdział, gdzie Sebastian i Enepsi spędzali swoją noc poślubną... To już bym była zupełnie kontent :P. 
No, to by było na tyle. Na końcu macie arta. NIE NARYSOWAŁAM GO. Zmieniłam tylko kolor włosów i dodałam podpis. Miałam przerysować, ale mi się nie chciało. Sesja się jutro zaczyna, czasu brak. Trzeba więc go dzielić między ważne i ważniejsze, a jednak pisanie wygrywa z nieudolnym bazgraniem xD.

Miłego :*

========================

                Dziewczyna wierciła się i pojękiwała pod nosem, ilekroć Sutcliff pociągnął ją mocniej, sprawiając ból. Nie znosiła rozczesywania, obcinania włosów zresztą też. Teraz miała już pewność i dałaby sobie głowę uciąć, że zabroniła kiedyś Sebastianowi podejmowania prób zabawy we fryzjera. To dlatego tak wyglądała, kamerdyner nie był niczemu winny, nie mógł przecież sprzeciwić się jej rozkazowi.
                — Skoro już mnie torturujesz, może zrobisz też coś przydatnego? — mruknęła poirytowana szlachcianka, widząc w lustrze, jak Sutcliff sięga po nożyczki i odcina kawałek jej włosów.
Czuła się z tym nieswojo, nie podobało się jej to, co robił. Miała nawet wrażenie, że czuje ból włosów, chociaż doskonale wiedziała, że nie były unerwione i nie miała prawa tego czuć. Jednak to wrażenie było silniejsze od niej. Przyzwyczaiła się do wrzosowego siana na swojej głowie i tego, jak wyglądało. Nie czuła potrzeby wprowadzania zmian, ale może Grell próbował ją w ten sposób pocieszyć? Nie posądzała boga śmierci o zbyt wiele, ale to nie byłby pierwszy raz, kiedy robił coś dla niej z czystej sympatii, do której się nie przyznawał, podobnie zresztą jak ona. Nie miała pojęcia, jak niby przez jej gardło miałoby przejść coś tak niedorzecznego, jak „lubię Sutcliffa”. Nie! Nie mogła o tym myśleć. To było zbyt straszne, ale… Oboje czuli tak samo, była pewna. Widziała to w soczyście zielonych oczach żniwiarza, tak samo, jak dostrzegła w nich smutek i poczucie zdrady. Potraktowała go źle, więc teraz, skoro już tutaj był, zamierzała pozwolić mu znęcać się nad swoimi biednymi włosami. Jeśli jest w nim choć odrobina inteligencji, zrozumie jej pobudki, bo sama hrabianka bez trudu odszyfrowała te jego.
                — To żadne tortury! To najszczersza pomoc, na jaką możesz z mojej strony liczyć. Czemu tego nie docenisz? — burknął żniwiarz, zerkając w oczy odbicia lustrzanego szlachcianki.
Zamierzał kontynuować kolejną tyradę na temat jej niewdzięczności, ale zrezygnował, widząc przejmujący smutek ukryty głęboko wewnątrz źrenic nastolatki. Nie wyobrażał sobie, co musiała czuć. Bezpowrotnie stracić władzę w nogach w tak młodym wieku, na dodatek po wszystkim, co ją spotkało – to musiało być straszne. I jeszcze ten okrutny demon, który zjawia się, wywracając jej świat do góry nogami, jakby nie mógł zachować resztek godności i pozwolić hrabiance spokojnie przeżyć reszty życia. Czemu mężczyźni byli tacy okrutni i bezmyślni?!
                — Co mam zrobić? — zapytał, lekko się czerwieniąc i na chwilę odwrócił głowę, licząc na to, że Lizz nie zauważy wypieków na jego twarzy.
                Martwił się jednak bezzasadnie, dziewczyna była zbyt smutna i zbyt zmartwiona przyszłością swojej fryzury, by chociaż na chwilę odwrócić wzrok od jego dłoni i skupić się na czymś równie nieistotnym, jak jego twarz. Nie była w stanie całkowicie mu zaufać, a gdyby przypadkiem ogolił jej pół głowy, zabiłaby go chociażby samym spojrzeniem.
                — Zbliża się wojna — zaczęła, uznając za stosowne przypomnienie bogu śmierci, że poza tak beztroskimi problemami, jak fryzura, na świecie istniały dużo ważniejsze i dotyczące znacznie większego grona interesantów. — Sebastian umrze, jeśli ją wygramy. Prawdopodobnie umrze też, jeśli ją przegramy, więc to oczywiste, że chcę, żebyśmy ją wygrali. Nie jestem do końca pewna, o co tak naprawdę chodzi, i tutaj wkraczasz ty… Chcę, żebyś dowiedział się na jej temat wszystkiego, co tylko zdołasz wyczytać w księgach. Wypytaj ludzi, innych bogów, nawet demony, jeśli będzie trzeba. Chcę wiedzieć wszystko. Chcę znać niebezpieczeństwo. Chcę wiedzieć, jak wysoka jest stawka i z kim mamy do czynienia, bo jak dotąd to jedno bezustannie nam umyka. Sebastian wciąż tego nie odkrył, dlatego proszę ciebie, bo… — zawahała się, nie wiedząc, czy żniwiarz aby na pewno zasłużył na tak pochlebne słowa z jej ust. — Bo w ciebie wierzę — mruknęła niewyraźnie, decydując się po chwili milczenia na to nienaturalne dla siebie wyznanie.
                Uciekła wzrokiem, skupiając go na opadającym na czoło kosmyku, jednak Grell – jakby doskonale wiedział, na co patrzyła – złośliwie zebrał wrzosowe pasmo, tym samym zmuszając szlachciankę, by błądząc wzrokiem po lustrzanym odbiciu, znalazła nowy punkt, w który mogłaby się wpatrywać, przy okazji mimochodem zerkając na jego twarz.
                Trudno było nie zobaczyć ogromnej satysfakcji malującej się na bladym licu ryżego żniawiarza. Wyszczerzył rząd rekinich kłów i zachichotał podekscytowany. Lizz nie wiedziała tylko, czy podniecała go wizja udawania detektywa czy może raczej zbliżający się moment zanurzenia nożyczek w jej fioletowych włosach. Jeden i drugi powód wydawał jej się równie niestosowny, ale powstrzymała się od komentarza, poczuwszy się jak zakładniczka jakiegoś niezrównoważonego, seryjnego mordercy.
                Sutcliff nie odpowiedział. Nie musiał się nad niczym zastanawiać, nie targały nim wewnętrzne rozterki, właściwie postanowił, że zrobi to, o co poprosi go Elizabeth, zanim jeszcze zwerbalizowała pytanie. Milczał dlatego, że chciał uzyskać odpowiedni, dramatyczny efekt. Budowanie atmosfery, gra aktorska – uwielbiał je, żył nimi i nigdy nie przegapiłby okazji, żeby pochwalić się swoimi niezwykłymi umiejętnościami. W jego pracy rzadko zdarzała się okazja, by móc się popisać, więc korzystał, kiedy tylko się takowa nadarzała. I ta chwila była do tego idealna.
                Opuścił głowę, pozwalając, by kilka kosmyków przysłoniło jego oczy. Uśmiechnął się złowrogo i zaczął niepokojąco chichotać, a potem nerwowo uniósł pukiel lawendowych włosów, w drugiej dłoni dzierżąc nożyczki. Obrócił metalowe ostrze tak, by odbijające się od niego światło na chwilę oślepiło Elizabeth, a potem zaczął stopniowo śmiać się coraz głośniej, by wreszcie uciąć zniszczoną końcówkę.
                — Wreszcie! Wreszcie uwolniłem to trzymane na uwięzi piękno! Wreszcie dostrzeżesz, jak wielki masz w sobie potencjał! Zaczniesz żałować, że straciłaś ten niezwykły, hipnotyzujący krwistym blaskiem kolor! Wreszcie będziesz piękna! — ekscytował się, skracając kolejne kosmyki włosów nastolatki.
                Dziewczyna początkowo wstrzymała oddech, obawiając się obłąkańczego śmiechu boga śmierci i tego, co się z nim wiązało, lecz kiedy oślepiający błysk zelżał i znów mogła bacznie obserwować, co zniewieściały mężczyzna robił z jej włosami, odetchnęła z ulgą.
— Jesteś nienormalny — westchnęła jedynie, uśmiechając się półgębkiem.
 Cała szopka tylko po to, by po raz kolejny podkreślić, jak bardzo miał jej za złe zmianę koloru pukli, jakby miała na to jakikolwiek wpływ. Tłumaczenie, że nie zrobiła tego intencjonalnie, nie przyniosłoby efektów, więc zwyczajnie zrezygnowała. Uspokoiła się jednak, widząc, że rudzielec naprawdę znał się na tym, czego się podjął. Miała nawet wrażenie, że szło mu dużo lepiej niż Sebastianowi, chociaż wydawało się to niemal niemożliwe. Sama myśl, że ktoś mógłby robić coś lepiej od jej idealnego kamerdynera, wprawiała szlachciankę w rozbawienie.
Michaelis wytworzył wokół siebie tę nieskazitelną otoczkę i nawet wiedząc, że daleki był od tej doskonałości, którą zwykł się tak szczycić, czasem – gdy się zapominała– Elizabeth nie mogła oprzeć się wrażeniu, iż wciąż taki był. Idealny, doskonały, nieomylny, a rzeczywistość, w której przyszło jej zetrzeć się z tym obrazem, była strasznie szara, pozbawiona blasku, wypaczona i wręcz zabawnie zepsuta.
                — Gotowe — poinformował Sutcliff, teatralnie ocierając czoło.
Odłożył nożyczki na toaletkę i zmierzwił włosy hrabianki, otrzymując efekt puszystości, który jego zdaniem idealnie podkreślał walory estetyczne fryzury, którą uznał za odpowiednią dla dziewczyny. Tak naprawdę nie zmieniło się wiele. Długie, delikatnie falowane włosy opadały luźno na jej plecy i ramiona. Kilka niesfornych kosmyków skryło przed dwiema parami oczu pod okalający piersi materiał białej koszuli, którą miała na sobie Elizabeth. Grell wycieniował długość pukli, dodając im objętości, a grzywkę przyciął lekko, by płynnie łączyła się z resztą kompozycji, nie przysłaniając nazbyt oczu. Mimo tak drobnych zmian, końcowy efekt robił niesamowite wrażenie. Zmęczona twarz nastolatki wydała się nagle dużo świeższa, a sama dziewczyna – widząc zaskakująco pozytywny efekt pracy mężczyzny – uśmiechnęła się lekko, dopełniając stworzone przez Sutcliffa dzieło sztuki.
                — Gdybyś się częściej uśmiechała, też by ci nie zaszkodziło. Młode dziewczyny powinny cieszyć się swoim pięknem. Eh… Tak bardzo nie potrafisz docenić tego, co masz — westchnął mężczyzna, podziwiając zachwycającą powierzchowność Elizabeth.
                — A co ja takiego mam? Urodę, której pełni nie mogę wyeksponować, bo do końca życia będę musiała spłaszczać sobie tyłek w jakimś kretyńskim wózku? — mruknęła i z przerażeniem zorientowała się, że wypływające z jej ust, ostre słowa, momentalnie wpłynęły na jej wyraz twarzy.
Ściągnięte usta, zmarszczone brwi i przymrużone oczy nadały jej tego chłodnego, odpychającego wyrazu, który zazwyczaj gościł na jej obliczu. Żniwiarz miał rację, uśmiechnięta była dużo piękniejsza, ale przecież ona nie miała powodów do radości. Straciła właściwie wszystko: nadzieję na spełnienie swoich pragnień, siłę i nawet samodzielność, której starała się chwycić jak brzytwy, lecz kiedy ta poraniła jej ręce tak, że nie były już w stanie poprawnie działać, puściła się, spadając w czarną otchłań. Może gdyby nie zawierzyła swojego szczęścia powodzeniu operacji, nie straciłaby metaforycznego gruntu pod nogami i upadając, nie zderzyłaby się z rzeczywistością aż tak boleśnie. Jednak na to było już zbyt późno, tak samo, jak na dziecinne gdybania. Przed nią była już tylko skąpana w odcieniach szarości przyszłość, w  której musiała doszukać się jakiegoś sensu, by dotrwać do końca, który przygotowała dla niej opatrzność.
                — Jesteś głupia – burknął żniwiarz, odsuwając się nieco od dziewczyny.
Obrócił krzesło przodem do siebie i pochylił się nad Elizabeth, patrząc jej w oczy z niebezpiecznie małej odległości. Hrabianka czuła na twarzy jego przyspieszony oddech, a w oczach widziała oburzenie. Był zły, ale nie umiała zrozumieć, co aż tak go denerwowało. Przecież w porównaniu z nią, to on miał wszystko. Wieczną młodość, życie, sprawność. Na dodatek wydawał się taki beztroski, jakby żadne trudy życia tak naprawdę go nie dotyczyły. Jakby tylko się bawił, obserwował wszystko wokół i zjawiał się tam, gdzie działo się coś ciekawego. Przez chwilę żył problemami innych, ale potem wracał do swojego spokojnego świata, odcinając się od tego, w czym ludzie musieli tkwić bezustannie od początku do końca swoich dni. Więc jeśli ktoś miał być zły albo zazdrosny, to tą osobą powinna być Lizz.
                — Masz wielki dom, jesteś młoda. Zewsząd otaczają cię oddani przyjaciele. Nie każdy może pochwalić się czymś takim. To ogromne szczęście. Ci ludzie, których tak nie doceniasz, zrobiliby dla ciebie wszystko. A jednak ty ciągle chcesz czegoś więcej. Odzyskałaś nawet swoją miłość! Wyobraź sobie świat, w którym twoja miłość z ciebie kpi! Wiesz, jakie to uczucie, gdy ten, kogo kochasz najbardziej na świecie, sprawia, że wszyscy cię nienawidzą i śmieją się z ciebie, ilekroć cię widzą?! — wrzasnął Sutcliff.
                Nie potrafił pojąć zachowania dziewczyny. Starał się ją wesprzeć, był kolejnym przyjacielem w jej życiu. Kolejnym światełkiem w ciemnym tunelu, który on sam pokonywał na oślep. Gdyby miał chociaż jedną życzliwą osobę, może wtedy nie musiałby posuwać się do ostateczności. Nigdy nie zostałby żniwiarzem i udałoby mu się znaleźć spokój ducha. Ale on był zupełnie sam. Nie miał nikogo, kto chociaż porozmawiałby z nim o problemach. Ciągle tylko z niego szydzono, był bity, poniżany, a w najlepszym wypadku traktowany jak powietrze. Ból narastał w nim latami. Starał się być skromny, ukrywać pragnienia, dostosowywać się do społeczeństwa, ale jego emocje były zbyt silne. Nie potrafił trzymać na wodzy swojej prawdziwej natury. Stał się swoim własnym przekleństwem. Samotnikiem – niegodnym uczestnictwa w życiu społecznym żadnej zbiorowości, w której się znalazł. Wszyscy się na nim poznawali. Jak bardzo się nie starał, zdradzało go spojrzenie, uśmiech i kobiecy sposób bycia. Pewnego dnia nie wytrzymał i odebrał sobie życie, nie mogąc dłużej znieść samotności.
                A ona? Rozumiał jej cierpienie, trudną miłość, załamanie, ale nie potrafił przejść obojętnie, widząc, jak bardzo ignorowała najpiękniejszy dar, jakim obdarzyła ją opatrzność: przyjaciół. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale bóg śmierci był pewien, że gdyby kiedykolwiek wyznała służącym prawdę, oni i tak by się od niej nie odwrócili. Zaufali jej, zawierzyli swoje życia, a ich oddanie było silniejsze niż wszelkie przeciwności losu. Nie doceniając ich, zwyczajnie udowadniała, że na nich nie zasługuje.
                — Masz rację, Sutcliff — przyznała skruszona nastolatka, widząc emocje szalejące w oczach mężczyzny. — Jestem próżna. Zawsze chcę więcej, chociaż i tak mam bardzo wiele. Wiem o tym. Jednak problem w tym, że przy całej miłości do życzliwych mi osób, ja pragnę tylko zemścić się na swoich oprawcach i chcę, by ten, którego kocham, stał się moją bronią, w nagrodę za pomoc otrzymując moją duszę. Przyjaźń, bogactwo, życzliwość… To wszystko nie jest aż takie ważne. Ja i tak zawsze wybiorę zemstę — wyjaśniła chłodnym tonem.
                Wyciągnęła rękę i chwyciła dłoń żniwiarza, uśmiechając się do niego smutno. Rozumiała co czuł, wiedziała jednak, że nawet gdyby porzuciła wszystko, byle tylko cieszyć się relacjami międzyludzkimi, którymi została tak hojnie obdarzona, Grell i tak nie zaznałby spokoju; zazdrościłby jej nawet bardziej. Chciała mu jednak ulżyć, odwdzięczyć się za to, co dla niej robił. Powoli zaczynała rozumieć, czemu jego dotyk nie był dla niej bolesny. Ich cierpienie, równie bolesne, choć na zupełnie innym podłożu, sprawiało, że byli do siebie niezwykle podobni. Nie charakterami, wyglądem czy wyznawaną ideologią, ale bólem, który znosili przez całe życie.
                — Dziękuję za fryzurę. Dzięki tobie wyglądam dużo lepiej — dodała, zupełnie zmieniając ton głosu.
                Osłupiały żniwiarz pokręcił głową i zamknął uchylone usta, zmuszając się do kpiącego uśmiechu. To była ich chwila szczerości, zbliżenie serc, które nie powinno powtórzyć się zbyt szybko. Teraz powinien wyjść z tego z twarzą, nie mógł porzucać maski, bo jeszcze Elizabeth byłaby gotowa pomyśleć, że zrobił się sentymentalny.
                — To chyba było oczywiste. Wreszcie można na ciebie patrzeć. Powinnaś uwiecznić ten moment na jakimś zdjęciu albo obrazie, jak tam sobie wolisz — prychnął, teatralnie mierzwiąc dłonią rude kudły.
                 Dziewczyna zaśmiała się złośliwie i dotknęła ręką opadających na piersi kosmyków. Wyglądały zdecydowanie lepiej niż te, które widziała zazwyczaj. Sutcliff się spisał. Była ciekawa, czy służący albo Sebastian zauważą zmianę. Co do demona była prawie pewna, ale wobec spostrzegawczości reszty miała pewne wątpliwości. Nie miało to jednak zbyt wielkiego znaczenia. Najważniejsze, że jej samej podobało się to, co zrobił żniwiarz.
                — Wracam. Muszę poszukać dla ciebie tych informacji, jak tylko wrócę od kosmetyczki — poinformował czerwonowłosy.
Wziął Elizabeth na ręce i zaniósł ją z powrotem do łóżka. Przez chwilę chciał ze złośliwości zostawić ją na krześle, ale wiedział, że próbowałaby przenieść się na materac samodzielnie i tylko zbędnie by się poobijała, a chciał, by chociaż przez jakiś czas wyglądała dobrze. Nie mogła przecież mieć pięknej fryzury i podrapanej twarzy, to by się zwyczajnie ze sobą gryzło i psuło majestat jego kunsztownego dzieła fryzjerskiej sztuki.
                — Więc idź. I następnym razem przyjdź dopiero wtedy, kiedy powiem o tym bezpośrednią. Wara od moich snów! — warknęła, mrużąc oczy i krzywiąc się wymownie.
                Sutcliff zaśmiał się głupio i pożegnał dziewczynę machnięciem ręki, po czym wyskoczył przez okno sypialni, zostawiając je otwarte na oścież.
                — Cholerny idiota, a jeśli wleci mi tu jakiś szerszeń? — burknęła zdenerwowana Lizz.
Chciała zamknąć okno, ale wiedziała, że nie jest w stanie do niego dotrzeć. Demon nie zostawił jej nawet wózka przy łóżku. Musiałaby pełznąć po podłodze, a potem jakimś cudem dźwignąć się po zasłonie, nie zrywając jej przy tym, by trzasnąć skrzydłami okiennic. Uznała jednak, że nie da rady. Zrezygnowana opadła na pościel i wpatrywała się w baldachim, próbując wymyślić, co powinna teraz robić. Nie miała żadnych obowiązków. Królowa nie zleci jej kolejnego zadania, wszystkie sprawy związane z prowadzeniem firmy ponownie przejął demon, a nauka… Cóż, tego nie traktowała nawet jak zajęcia.
                Im dłużej myślała o swojej przyszłości, tym bardziej szara i monotonna jej się wydawała. Bez walki, tajemnic, zagadek, bez szansy na godną zemstę – co właściwie jej pozostało? Nie umiała cieszyć się wizją przyszłości. Ilekroć udawało jej się znaleźć chociaż odrobinę pozytywizmu, jak chociażby słuchanie gry Frederica, zaraz w wyobraźni widziała się w wózku inwalidzkim, mając problem, by zatrzymać się w ulubionym miejscu, bo przecież stał tam fotel. Musiałaby poprosić kogoś o pomoc, a to wiązało się z niechcianym dotykiem… Każdą wizję mąciło irytujące, czterokołowe krzesło, które w wyobraźni dziewczyny śmierdziało charakterystyczną, szpitalną wonią.
Nie potrafiła znaleźć ukojenia. Jedynie sen zdawał się pozostawać taki sam. W końcu wtedy i tak leżała – do tego nie była potrzebna władza w nogach, ale co to za życie, które się zwyczajnie przesypia? Nie chciała egzystować w ten sposób. Pragnęła odzyskać sprawność, za wszelką cenę. Dlaczego jej szczere chęci i determinacja nie mogły zmienić rzeczywistości i dać jej jeszcze jednej szansy? Na pewno dobrze by ją wykorzystała. Znów grałaby ze służącymi w baseball, trenowała z Sebastianem, biegła po posiadłość tylko dlatego, że mogłaby… Tak bardzo tego pragnęła.
                Na dodatek nie mogła pozbyć się poczucia winy względem tego, jak potraktowała Michaelisa. Winiła go, choć wiedziała, że nie było to słuszne. Mimo tego, że był pośrednią przyczyna jej kalectwa, doskonale wiedziała, że nie zrobiłby tego z premedytacją. On był… Odkąd tylko go poznała, stał się promienień światła w jej życiu, jak latarnia dla zbłąkanego marynarza. Popełnił mnóstwo błędów, szczególnie odkąd zdał sobie sprawę ze swoich uczuć, ale czy Elizabeth mogła mieć mu to za złe? Powinna wspierać demona w tej nowej sytuacji, pokazać mu, jak czuć, nauczyć go tego. Ona jedynie uznała, że, jak zwykle, Sebastian poradzi sobie sam, a kiedy popełnił błąd, winiła go jak za błąd w sztuce służącego. Nie dostrzegała tej ogromnej różnicy, nie pomyślała w ten sposób. Była samolubna. W ostatecznym rozrachunku wina leżała tak samo po jej stronie, jak i po stronie kamerdynera. Tylko że on robił wszystko, by była szczęśliwa. Niezależnie od efektów, bez względu na to, jak nieudolnie do tego podszedł – chciał dla niej tego, co najlepsze. Nie miała prawa zrzucać na niego całej winy, musiała pogodzić się z tym, że była na równi odpowiedzialna. Musiała mu wybaczyć i wreszcie wydusić z siebie, że mu ufa. Czas jego kary dobiegł końca. Wiedziała o tym, czuła to, a jednak na siłę odwlekała moment poinformowania go, samolubnie bojąc się zmiany. Jak się okazywało, mimo tylu lat życia, wciąż pozostała słabą, głupią dziewczynką, która nie potrafiła samodzielnie poradzić sobie w życiu. 


2 komentarze:

  1. Hehehe, wyszła ci zabawna gra słów, kiedy Grell żałuje Lizz, że straciła władzę w nogach, a że kamerdyner wywraca jej świat do góry nogami ^^ tajemnica wzięła nogach pas i w nogach jest sekret, co zrobić, aby Michałowi nie oddać korony.
    Ale miałam zwidy przed chwilą! Czytam o rekinim rzędzie kłów, odrywam rękę id telefonu i przez chwilę widziałam ją poszarpaną do mięsa i pokrwawioną xd nie, zdradzę ci dillera - anatomia. Zbyt zmęczony mózg.
    Jeeejku, szkoda mi Lizzy, i szkoda i Grellcia i ja bym bardzo chętnie go przytuliła ^^ Bo to takie uniwersalne lekarstwo na wszystko. I ten dramatyzm obcinania włosów - przez chwilę widziałam prawdziwego Undzia, który robi sobie w życiu jaja, bo może, bo jest w stanie docenić to, co ma, a ty włożyłaś to zachowanie jako Grella. Niech będzie. Tylko niech Sebastian powstrzyma się przed genialnym pomysłem powiedzenia jej, że się ożenił. To by było okrutne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jabw tym za nic nie widzę Undzia. Nie rozumiem go. Im bardziej probuję, tym mniej go rozumiem. I chyba nigdy go nie pojmę. No a mój Grell strasznie się emocjonalnie rozwinął, ale wciąż jest tą samą księżniczką. A dramatyzm ma wpisany w charakter, więc wydawało mi się, że pasuje :P. To w sumie chyba kwestia gustu.
      Ale dziękuję, że zostawiłaś mi tego komcia, nawet mimo anaty :P. Doceniam :*.
      W ogóle moi komentatorzy mnie olali i zostałaś tylko wierna Ty i Twoja Ty xD.
      A co zrobi Sebuń? Tego nje wie nawet Sebuń xD.

      Usuń

.