wtorek, 28 czerwca 2016

Tom IV, XXXIII

Wyświetleniami poprzedniego rozdziału, i krótkim czasem, w jakim się zebrały, niezwykle miło mnie zaskoczyliście! Dziękuję i oby było tak dalej, bo to bardzo motywujące <3.
Wy zaczęliście wakacje, a ja w piątek kończę mój wakacyjny tydzień, by znów uczyć się japońskiego. Trzymajcie kciuki! W sobotę zdam Wam relację z pierwszego dnia, a tymczasem zapraszam do czytania i liczę na taką samą piękną liczbę wyświetleń i niezgorszą komentarzy. Liczę na Was :*.

Miłego :*

=====================

                — Mamy godzinę — stwierdziła Elizabeth, zerkając na drewniany zegar ze złotym dzwonem, który stał w rogu przy ścianie z kominkiem.
                Przyglądała się przyjacielowi, wyraźnie wyczuwając, że rozmowa, którą zamierzał z nią przeprowadzić, nie miała być jedynie przyjemną poobiednią pogawędką przy filiżance herbaty, z której przyniesieniem Sebastian zwlekał bardziej niż zazwyczaj. W postawie Jamesa wyczuwała napięcie, a jego błękitne oczy usilnie mijały się z tymi jej, jakby obawiał się konsekwencji tego, co zamierzał powiedzieć. Im więcej oznak zdenerwowania zdradzało ciało chłopaka, tym bardziej wzrastała ciekawość hrabianki. Cóż mogło aż tak go martwić? Czym nie mógł podzielić się z nią z lekkością nie mniejszą od tej, z jaką opowiadał o swoich podróżach, nie szczędząc brutalnych opisów?
                — Powinno wystarczyć — mruknął blondyn.
                Wciąż nie był pewien, jak powinien zacząć rozmowę. Jeśli od razu przeszedłby do sedna sprawy, Elizabeth z pewnością by się zdenerwowała i nie miałby szansy nawet przedstawić jej całego wachlarza argumentów, nad którymi myślał godzinami, kiedy przywiązany do łóżka nie mógł nawet liczyć na to, że ktoś pozwoli mu skorzystać z toalety. Postanowił więc, że zacznie delikatnie. Chciał wspomnieć o tym, jak upłynął mu czas pod jej nieobecność. Może również o idealnym porządku w jej domu, pomimo tak małej liczby służących. W końcu zebrał w sobie całą odwagę, uniósł wzrok i skupiając go na twarzy hrabianki, zaczął:
                — Brakowało mi cię, kiedy wyjechałaś. Wiem, że bywam natrętny, ale to wszystko dla twojego dobra. Nie musiałaś wysyłać kamerdynera, żeby mnie naćpał. Wiesz, o tym, że… — Wypowiedź chłopaka ucięło pukanie.
                Nastolatek zawahał się i zamilkł w obawie przed tym, że Michaelis usłyszy, o czym rozmawiają. Obawiał się go. Brunet napawał Jamesa mnóstwem obaw, na dodatek roztaczająca się wokół niego aura idealności i tajemniczości była tak nienaturalna, że w obecności służącego Jamie zwyczajnie nie potrafił zachowywać się swobodnie.
                — Nareszcie — westchnęła znużona szlachcianka, uśmiechając się do blondyna. — Wejdź.
                Michaelis otworzył drzwi i wkroczył do środka, wioząc przed sobą zastawiony porcelaną, srebrny wózek. Wraz z jego zjawieniem się pokój wypełnił przyjemny zapach aromatycznej, angielskiej herbaty. Demon uśmiechnął się do swojej pani, a potem nie zmieniając wyrazu twarzy, zwrócił wzrok w stronę jej towarzysza. Bawiło go waleczne, krnąbrne podejście Jamesa, tak samo, jak i irytowało, kiedy tylko myślał o tym, jak wiele problemów przysporzy zarówno jemu, jak i Elizabeth, w przyszłości. Wystarczyło, że zbliżając się do drzwi, podsłuchał urywek rozmowy dwójki nastolatków, doskonale wiedząc, do czego niezwykle okrężną drogą zmierzał blondyn.
                — No podaj tę herbatę i wracaj do obowiązków. Mamy mało czasu, za niespełna godzinę trening, a James ma mi coś do powiedzenia — mruknęła Lizz, poganiając służącego, który, jak na złość, niezwykle wolno wypełniał tego dnia wszelkie powierzone mu obowiązki.
                — Oczywiście, proszę wybaczyć — powiedział, lekko pochylając głowę, i postawił filiżanki na niskim stoliku, przedstawiając gatunek herbaty, jej pochodzenie i producenta. Dostawił jeszcze talerz pełen kolorowych ciasteczek korzennych oblanych cienką warstwą lukru, a potem wyszedł, zostawiając Elizabeth i Jamesa samych. Przez chwilę stał tuż pod zamkniętymi drzwiami, ale zorientował się, że hrabianka zdawała sobie sprawę z jego obecności i nie miała zamiaru kontynuować rozmowy, póki był w pobliżu, dlatego zrezygnował i wrócił do swoich zwyczajowych obowiązków, nie martwiąc się nadto o wyznanie przyjaciela swej pani.
                — Jaki on jest denerwujący — westchnął Jem, podejrzliwie przyglądając się stojącej naprzeciwko niego filiżance.
                Widząc sięgającą po herbatę Lizz, w pierwszym odruchu chciał ją powstrzymać, jednak przywołał się do porządku, wiedząc, że właśnie takie zachowanie zraziłoby do niego dziewczynę i sprawiło, że już na pewno nie zechciałaby go wysłuchać.
                — Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? Naprawdę niedługo idę ćwiczyć. Chciałabym jak najszybciej wrócić do pracy, takie siedzenie jest strasznie irytujące — powiedziała, uderzając dłonią w nieruchomą nogę.
                — Tak, jasne — mruknął rozkojarzony Jamie. — Więc twój służący naćpał mnie, żebym przypadkiem nie ruszył za tobą do Londynu. Nie sądzisz, że to trochę zbyt radykalne? Wystarczyło powiedzieć, nie śledziłbym cię na siłę…
                — Oczywiście, że byś mnie śledził — wtrąciła rozbawiona nastolatka. — Jem, ja cię trochę znam. Poza tym doskonale widziałam, że nawet gdybyśmy przywiązali cię do łóżka, znalazłbyś sposób, by gonić mnie z nim na plecach. Dlatego kazałam Sebastianowi cię uśpić, nie naćpać, wypraszam sobie — wyjaśniła, śmiejąc się pod nosem.
                — Co do tego… — westchnął James. — Twoi służący, kiedy was nie było, przywiązali mnie do łóżka i uśpili po raz drugi. Nawet mówili, że jestem wariatem. Co tu się wyprawia, Lizzy? Normalni ludzie nie zachowują się w ten sposób! Możesz mi to wyjaśnić? Martwię się o ciebie — powiedział, nieco wzburzony, na jednym oddechu.
                Twarz przysłuchującej mu się szlachcianki powoli zmieniała wyraz z rozbawionej w coraz bardziej poważną. Chłopak nie wiedział, w którym momencie jego słowa w jakiś sposób ją ubodły, za to był przekonany, że popełnił błąd. Nie robił sobie nawet złudzeń, że jej mina była tylko dziwacznym żartem. Widział, że naprawdę była zdenerwowana.
                — Nie jesteśmy normalnymi ludźmi — odpowiedziała posępnie, sięgając po ciastko. Odgryzła kawałek i skrzywiła się, czując słodycz mieszającą się z kwaskiem cytrynowym. Sebastian musiał od dawna nie robić lukru, bo najwyraźniej pomieszał proporcje, sprawiając, że przekąski były zwyczajnie kwaśne. Elizabeth odłożyła  nadgryzionego pierniczka z powrotem na talerzyk i zaplotła palce przed twarzą, opierając na nich podbródek.
                — Sebastian wydał im dokładną dyspozycję. Musiałeś więc zrobić coś, co w ich mniemaniu uchodziło za nienormalne. Są porywczy i czasami zwyczajnie głupi, ale nikt w tym domu nie chce cię skrzywdzić. W szczególności Sebastian. Kazałam mu zadbać o twoje bezpieczeństwo. Nie obchodziło mnie, jakich użyje metod, liczył się efekt. Powiedz lepiej, czego szukałeś w jego sypialni — kontynuowała spokojnym tonem, a jej pozornie ciepły wzrok w rzeczywistości błądził po jego twarzy, analizując każde, najmniejsze nawet, drżenie mięśni twarzy chłopaka.
                Słysząc jej pytanie, Jem wzdrygnął się niepewnie. Skąd wiedziała, że poszedł do sypialni Michaelisa? Przecież jej o tym nie mówił. Nie zostawił po sobie śladów. Czyżby służący jej o tym powiedzieli? No tak, przecież go widzieli, to na pewno dlatego.
Zdenerwowany nastolatek nie był w stanie trzeźwo myśleć. Ciężkie spojrzenie hrabianki wprawiało go w nieprzyjemne uczucie, podobne do tego, którego doświadczał, będąc przesłuchiwanym w sprawie o morderstwo dwa lata temu, gdy podczas jednej z podróży wraz z Gilbertem mieli nieszczęście znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Nie znosił tak ciężkiej atmosfery i oskarżycielskiego tonu głosu, ale nie tracił nad sobą panowania. W końcu przeżył już tyle lat, tułając się po świecie, i spotkało go tyle różnych dziwnych sytuacji, że coś takiego, jak rozmowa z przyjaciółką, nie mogłoby wyprowadzić go z równowagi – to by oznaczało, że całe lata pracowania nad samym sobą poszły na marne.
— Twój kamerdyner nie jest zwykłym człowiekiem — westchnął Jem, odkrywając przed dziewczyną wszystkie karty. — Nie mam pojęcia, co jest z nim nie tak, ale jest zbyt idealny, zbyt nieludzki. Obawiam się, że może być demonem. Słyszałem o kilku takich przypadkach, chociaż nigdy w to nie wierzyłem. Patrząc na tego twojego Sebastiana, sam nie wiem, co myśleć. Poszedłem do jego sypialni, by dowiedzieć się, czy moje obawy są słuszne — wyjaśnił otwarcie i pochylił się do przodu, w ślad za hrabianką podpierając głowę na dłoniach.
— Demonem? — powtórzyła rozbawiona. — Jamie, spodziewałam się po tobie wszystkiego, ale żeby takie bajki? — śmiała się dalej, ukradkiem sprawdzając, czy chłopak poddał już w wątpliwość własne rozumowanie; był jednak bardziej wytrwały, niż założyła. — Sebastian jest dziwny, to prawda. Ma niecodzienne przyzwyczajenia – wyobraź sobie, że sypia w pralni – ale za to doskonale wykonuje swoją pracę. Nie musisz się o niego martwić — kontynuowała, tym razem osiągając swój cel.
Kiedy wspomniała o nietypowych preferencjach snu Michaelisa, z lekkością wplatając je w wyśmiewającą obawy blondyna wypowiedź, utwierdziła Jema w przekonaniu, że cokolwiek sobie myślał, musiało być jedynie wynikiem rozpaczliwych prób ucieczki od żałoby po stracie przyjaciela i konfrontacji z prawdą na jego temat. Elizabeth doskonale potrafiła wtrącać w rozmowę odpowiednie informacje, tworząc idealne sytuacje, by przemycając w niezwykle naturalny sposób konkretne treści, sprawiać, że jej rozmówcy zmieniali sposób myślenia. Wszystko dlatego, że umiała dokładnie wyczuć, o czym myślą i jakie towarzyszą im emocje. Na dodatek przez lata u boku demona nauczyła się kłamać. Nie lubiła tego robić, szczególnie kiedy chodziło o bliskie jej osoby, ale wyznanie prawdy o tożsamości kamerdynera komuś takiemu jak James nie było dobrym pomysłem. Chłopak zdecydowanie narobiłby tylko problemów. Zastanawiające jednak było to, co powiedział o demonach. Słyszał o innych przypadkach? Jak to możliwe, skoro hrabianka nigdy nie miała styczności z żadnym innym demonem, póki niespełna rok temu nie udała się wraz z Sebastianem do sierocińca. Jednak Seth był zupełnie inny od Michaelisa. Nie mógł zawiązywać kontraktów, na dodatek kierowała nim zżerająca serce i substytut duszy zazdrość. Nie zjawił się w ludzkim świecie, by znaleźć posiłek warty swego czasu, on jedynie pragnął odebrać szczęście bratu.
— Masz rację. Co ja sobie myślałem… To chyba przez sprawę z Gilem — powiedział skruszony Jamie.
Podszedł do Elizabeth i wyciągnął ręce, chcąc ją objąć. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że przecież dziewczyna bardzo źle znosiła dotyk kogoś, kto nie był jej kamerdynerem. Objął więc oparcie wózka inwalidzkiego, uznając, że nawet tak pośrednia bliskość wystarczy, by ukoić jego nerwy.
— Jem, nie wygłupiaj się. Przytul się jak człowiek — mruknęła niechętnie Lizz, czując się jak skończona idiotka, kiedy jej przyjaciel, tak desperacko potrzebujący bliskości, obejmował siedzenie, byle tylko nie wprawić jej w dyskomfort.
Uznała, że za kłamstwo, którego się dopuściła, i dlatego że Jamie zawsze dbał o jej bezpieczeństwo, a jego intencje były szczere i wcale nie miały na celu zniszczenie jej wciąż wątłej, na nowo odbudowywanej relacji z Sebastianem, powinna odłożyć na bok swoje uprzedzenia. Przytulenie się do kogoś innego niż Michaelis nie było proste, ale jeśli James nie był tym, który zasługiwał na to najbardziej spośród ludzi, z którymi miała ostatnio styczność, nie wiedziała, kto mógłby nim być.
Nastolatek odsunął się od oparcia i spojrzał pytająco na Elizabeth, która pokiwała głową na znak, że jest pewna swojej decyzji. Blondyn uśmiechnął się i powstrzymując się najbardziej, jak tylko potrafił, powoli rozłożył ręce i zamknął je na ciele szlachcianki w ciepłym, pełnym miłości uścisku. Potrzebował tej chwili bliskości z drugą osobą, z kimś, kto jest w stanie zrozumieć jego ból i kto wybaczył swemu oprawcy na tyle, by pozwolić, aby go opłakiwać. Bo chociaż Jem cierpiał po stracie wiernego kompana, nie zapominał czynach Gila, które rzuciły cień na całą ich znajomość. Jego przyjaciółka jednak była dobra, była najlepszą osobą, jaką znał, i nie pomylił się sądząc, że będzie w stanie odłożyć swoje emocje na bok, by dać mu chwilę ukojenia.
Samo przytulanie się było dla dziewczyny straszliwie niezręczne. Pomijając już nawet nieprzyjemne wrażenia, towarzyszące uściskowi, Lizz zwyczajnie nie umiała się przytulać. Robiła to tak rzadko i z tak niewieloma istotami, że w nowej sytuacji czuła się jak stara lalka z niemal sztywnymi stawami, która, choćby bardzo chciała, nie była w stanie poprawnie zgiąć rąk. To odkrycie nieco dobiło hrabiankę, uświadamiając jej, jak wiele w życiu straciła i ile jeszcze ominie przez smutny los, jaki zgotowali jej oprawcy. Nie mogła jednak tego zmienić, dlatego starym zwyczajem postanowiła zignorować niewygodną prawdę, spychając wiążące się z nią myśli i emocje w głąb serca i umysłu, by przypadkiem nie próbowały zburzyć jej doskonałego nastroju.
Lubiła być zadowolona i pełna nadziei. Wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że pozytywny nastrój stał się jej równie obcy, co kontakt fizyczny z drugą osobą, lecz w przeciwieństwie do dotyku, radość pragnęła czuć. Doceniała jej pozytywne dla całego organizmu skutki, a nawet sposób w jaki wpływała na postrzegania rzeczywistości, która w porównaniu do niedalekiej przeszłości, wydawała się niezwykle barwna i jasna.
— Możemy już przestać? — poprosiła w końcu, zepchnięta do granicy wytrzymałości i ogarniającego coraz bardziej zażenowania.
James zaśmiał się pod nosem i ucałowawszy przyjaciółkę w policzek, odsunął się od niej i z promiennym uśmiechem na opalonym licu usiadł z powrotem na kanapie. Sięgnął po herbatę, upił jej łyk i z cichym brzdęknięciem odstawił filiżankę z powrotem na porcelanowy, zdobiony drobnymi pąkami czerwonych róży spodek.
— Mam nadzieję, że w tej herbacie nie było środków usypiających — mruknął pół żartem, jednak jakaś jego część naprawdę obawiała się o skład mieszanki.
Jeśli nie lek nasenny, to może tym razem kamerdyner postanowił pokazać mu swoją niechęć, dosypując do naparu środek przeczyszczający? Nie był pewien, za to po Sebastianie mógł spodziewać się wszystkiego. Sam zapewne zaszedłby mu za skórę, gdyby tylko miał jakiś pomysł na zrobienie tego odpowiednio złośliwie. Niestety nic takiego nie przychodziło mu do głowy, no i była jeszcze kwestia Elizabeth, której nie chciał sprawiać problemów.
— Powiedz mi, kochasz go? — zapytał nagle, a usłyszawszy słowa, które wypłynęły z jego ust, natychmiast pochylił głowę, zawstydzony wbijając wzrok w zdobienia filiżanki.
— A czy ty kochasz mnie? — odpowiedziała po chwili zastanowienia. — Zachowujesz się tak, jakbyś był o niego zazdrosny. Jest dla mnie dobry, jest moim najwierniejszym, najlepszym służącym i nie zamierzam się go pozbywać. Więc jeśli powodem twoich podejrzeń jest uczucie, którego z jakiegoś powodu nie chcesz mi wyznać, chciałabym, żebyś przestał — wyjaśniła z taką lekkością i obojętnością, że chociaż Jem wcale nie był w niej zakochany, od lat darząc ją miłością czysto platoniczną, braterską, poczuł nieprzyjemne ukłucie w piersi.
Choć było w niej mnóstwo cech z tej dawnej Lizzy, którą pamiętał jeszcze z dzieciństwa, nie dało się ukryć, że szlachcianka się zmieniła. Uświadamiał to sobie za każdym razem, kiedy z nią rozmawiał i chociaż powinien się już przyzwyczaić, dalej go to zaskakiwało i smuciło. Gdyby mógł, cofnąłby czas i zmienił jej los. Może gdyby nie wyjechał, w dniu, w którym ją porwali, byłaby akurat u niego w domu? Może uniknęłaby tego okropnego życia? Chciałby się dowiedzieć, niestety to było zwyczajnie niemożliwe.
— Czasem bywasz taka chłodna, że cię nie poznaję — westchnął nastolatek, wtulając plecy w oparcie siedziska.
— I wciąż cię to dziwi — podsumowała Lizz. — Mówiłeś, że słyszałeś o jakichś demonach, powiedz mi o tym coś więcej?
— Sądziłem, że dla ciebie to bzdura.
— Bo tak jest, ale czasem nie zaszkodzi pośmiać się z ludzkich zabobonów, prawda? Nie będziemy przecież siedzieć w grobowej atmosferze i rozpamiętywać naszej tragicznej przeszłości. To bez sensu — stwierdziła hrabianka, uśmiechając się ciepło do przyjaciela.
Ponownie sięgnęła po ciastko, jednak tym razem odłamała kawałek kwaśnego lukru, odłożyła go z powrotem na talerz i zjadła jedynie korzenną część pierniczka, która w smaku była równie doskonała, co wszystkie wyroby cukiernicze jej demona. James podejrzliwie przyglądał się przyjaciółce, ale w końcu uznał, że nie ma powodu, by doszukiwać się w jej pytaniu czegoś dziwnego. Właściwie miała rację. Czas uciekał, za chwilę miała zacząć ćwiczenia, a jak dotąd zabawił ją jedynie smętnymi opowieściami i narzekaniami. Powinien więc zrekompensować jej to czymś zabawnym.
— Zanim tutaj dotarliśmy, włóczyliśmy się trochę po okolicy. Pobliskie wioski, miasteczka, jakieś dorywcze prace – żebyśmy mieli co jeść. Zanim jeszcze królowa zleciła nam zadanie — zaczął. — Trafiliśmy do pewnej wsi. Ludzie byli sympatyczni, ale mieliśmy wrażenie, jakbyśmy przenieśli się w przeszłość co najmniej o wiek. Żadnych dobrodziejstw nowego świata. Wieśniacy żyli skromnie, wszystko zdobywali sami i nie wiedzieli nawet, co działo się w wielkim świecie. Buckeyrale – tak nazywała się ta wieś, na północ stąd, jakieś czterdzieści mil. Wszyscy wokół byli biedni i prości, poza jedną osobą. Młody mężczyzna, nazywał siebie hrabią Blake’iem, chociaż w rzeczywistości nie był szlachcicem. Mówił, że wioska należy do niego, że ma wszystkie potrzebne papiery, ale sprawdziliśmy to i okazało się, że kłamał. Za to wszyscy we wsi mu wierzyli, bo u jego boku zawsze snuł się jak cień przystojny, wysoki mężczyzna w idealnie skrojonym fraku, wyglądał prawie tak samo, jak ten twój Sebastian, tylko że jego oczy były intensywnie czerwone. Blake mówił, że cierpi na albinizm, ale tego nie mieliśmy jak potwierdzić, chociaż jak dla mnie, wcale nic mu nie było — opowiadał James, ciesząc się, że z każdym kolejnym słowem Elizabeth zdawała się coraz bardziej pochłonięta jego opowieścią. 


6 komentarzy:

  1. No zafascynowałaś mnie wątkiem o innych demonach :) Lizz jak widać stała się Panią sytacji. Życzę powodzenia na lekcjach japońskiego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, dzięki <3. Przyda się, bo pierwsze zajęcia dopiero w piątek, a ja już mam koszmary jakieś idiotyczne xD. Nie lubię nowych sutuacji xD.
      Anyway, cieszę się, że wątek Ci się spodobał^^. Pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Hej :-)

    Jestem z katalogu Fenix i mam do Ciebie pytanie - chciałabyś może udzielić wywiadu do naszego katalogu? W razie czego proszę o kontakt. Mail: daywithantonine@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  3. "Obawiał się go. Brunet napawał Jamesa mnóstwem obaw" czy to już nie podciąga się pod powtórzenie?
    Idealny kamerdyner, w zasadzie odbarczony z przeważającej części kłopotów robiący kwaśne słodycze? Poza tym, kto dodaje do lukru kwasku cytrynowego? To mnie bardziej ciekawi xd
    Ojojoj, Dżem ta) bardzo zakochany w Lizz xd a Lizz taka zimna i nieprzystępna ^^ Propsuję lekkie zakrzywienie prawdy ^^ Nie ma sensu, by zakochany, zazdrosny cymbał znał wszelkie szczegóły. A czy to był Sebuś - Nie, bo czas mu to uniemożliwia, wówczas był związany z Lizz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to już jest powtórzenie xDDDD. J to w zasadzie podwójne, bo ona te zdanja znaczą dokładnie to samo ahahahaahhaha. Fail soł macz xD.
      Lukier: kurde, nie wiem, jakie Ty znasz lukry, ale to zupełnie normalne, że się do płynnego dodaje sok z cytryny, bo inaczej byłby zbyt słodki. A pierniczki u mnie babcia zawsze takim polewała. Sebuś rozkojarzony po prostu przesadził z cytrynką i tyle :P.
      A Dżem loffcia Lizz platonicznie i koniec xD. Rzekłam, romansu nie będzie. Lizzy to nie żadna heroina, bądźmy tealne :P.

      Usuń
    2. Tak, to już jest powtórzenie xDDDD. J to w zasadzie podwójne, bo ona te zdanja znaczą dokładnie to samo ahahahaahhaha. Fail soł macz xD.
      Lukier: kurde, nie wiem, jakie Ty znasz lukry, ale to zupełnie normalne, że się do płynnego dodaje sok z cytryny, bo inaczej byłby zbyt słodki. A pierniczki u mnie babcia zawsze takim polewała. Sebuś rozkojarzony po prostu przesadził z cytrynką i tyle :P.
      A Dżem loffcia Lizz platonicznie i koniec xD. Rzekłam, romansu nie będzie. Lizzy to nie żadna heroina, bądźmy tealne :P.

      Usuń

.