środa, 22 czerwca 2016

Tom IV, XXXI

Idealne pięć stron rozdziału! 
Tak dokładnej liczby to już dawno nie miałam. Zawsze coś o akapit dłuższego albo krótszego i ciężko było się wpasować, a że NIGDY nie piszę tekstu z podziałem na rozdziały, to tak jakoś wychodzi. Bo jakbym w trakcie pisania miała jeszcze myśleć, jak zamknąć jakiś tam rozdział, a ile ma stron, a jak, a gdzie, a kiedy, a kto i z kim i po co, to bm zwyczajnie ocipiała i skupić bym się nie mogła za grosz. Lubię swobodę. Więc Róża to jeden zwarty tekst, podzielony zaledwie na tomy. I tyle. I tyle przedmowy, bo nie mam siły, sesja wykańcza. 

Miłego :* 

=========================

                Hrabianka dotarła wraz z przyjacielem do salonu. Nie zdążyli nawet dobrze zacząć rozmowy, kiedy usłyszeli pukanie do drzwi. Dziewczyna była przekonana, że Sebastian przyniósł herbatę, o którą prosiła, kiedy jednak zobaczyła siedzącego na ramieniu demona, puszystego kotka, dotknęła palcami skroni, spodziewając się, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
                — Co się stało, Sebastian? Gdzie herbata? — zapytała lekko zirytowana, próbując zasygnalizować służącemu, że to nie była najlepsza chwila na jego idiotyczne, niecierpiące zwłoki problemy kociego świata.

Michaelis jednak z pełną świadomością sowich czynów, bezczelnie zignorował subtelny znak swojej pani i bez wahania przeszedł do sedna sprawy.
                — Najmocniej przepraszam, że państwu przeszkadzam — zaczął demon, kłaniając się nisko przed dwójką nastolatków. — Niestety nie przygotowałem jeszcze herbaty. Panienko, czy mógłbym zamienić z panienką słowo na osobności?
                — To nie jest odpowiedni moment… — mruknęła zbywająco.
                — Panienko, proszę, to naprawdę ważne.
                — Sebastian! — uniosła się Lizz, mierząc demona wrogim spojrzeniem.
                — No idź, pogadaj z nim, szybciej się odczepi — westchnął znużony obecnością lokaja James.
Usiadł wygodnie na kanapie, założył jedną nogę na drugą i splótł dłonie na piersi, ostentacyjnie wyrażając swoje niezadowolenie zachowaniem kamerdynera.
                Michaelisa jednak niewiele obchodziła opinia jakiegoś przypadkowego człowieka, któremu wydawało się, że po tylu latach może zbliżyć się do panienki Elizabeth i zająć jego miejsce w roli powiernika nastolatki.
                — Dobra, niech będzie. Tylko się pospiesz — zgodziła się szlachcianka.
Popchnęła wózek do drzwi i zatrzasnęła je za sobą, biorąc głęboki wdech, by udzielić demonowi odpowiedniej reprymendy. Ten jednak spojrzał na nią błagalnie i chwycił kotka, podsuwając go do twarzy Lizz. Dark miauknął i polizał ją w nos, a potem zaczął mruczeć i wyrwał się z objęć kamerdynera, znajdując sobie miejsce do spania na kolanach hrabianki.
                — Na jak długo? — westchnęła zrezygnowana.
                — Tylko póki nie dojdzie do siebie. Sama panienka widzi, w jakim jest opłakanym stanie — odparł, gdy dziewczyna zaczęła głaskać wychudzoną, puchatą kulkę.
                — Rzeczywiście wygląda słabo… — mruknęła pod nosem.
Wiedziała, że była częściowo odpowiedzialna za kiepski stan zdrowia kota. Sebastian odszedł, zostawiajac po sobie obowiązek wobec zwierzęcia, a ona tak bardzo skupiła się na sobie, że nawet przez chwilę nie pomyślała o Darku. Nigdy nie chciała, by to, co między nimi zaszło, odbijało się na innych, nawet jeśli miałby to być jedynie kot. Nie wyszło jej zupełnie. Wszyscy w posiadłości dotkliwie poczuli na swojej skórze cierpienie dziewczyny. Teraz miała okazję to naprawić. Nie przejmowała się więc tym, co pomyśli uprzedzony do Michaelisa Jamie.
— Dobrze, ale… — zacięła się. — Właściwie może tu zostać na zawsze. Pod warunkiem, że… — ucięła po raz drugi. — Że więcej go nie zostawisz — dokończyła cicho, oddając demonowi zwierzątko, dzielnie unikając spojrzenia mu w oczy.
Nie był głupi, miała świadomość, że jeśli nawet nie w tej chwili, to w ciągu kilku najbliższych minut kamerdyner domyśli się, co tak naprawdę chciała mu przekazać. Pragnęła, by zapewnił ją, że zostanie u jej boku tak długo, jak to będzie możliwe. Miał umrzeć wraz z końcem wojny, ale jej termin nie był przecież znany. To mogły być dni, miesiące, może nawet lata? Zresztą obiecał Elizabeth, że to ona pozbawi go życia. Mógł się domyślać, że wbrew temu, co ciągle powtarzała, i tak prawdopodobnie nie byłaby w stanie tego zrobić. Wszystko więc dawało nadzieję, że ich wspólne życie potrwa jeszcze przez jakiś czas.
— Oczywiście, panienko. Obiecuję, że więcej go nie opuszczę. A jeśli nawet by do tego doszło, zadbam o to, by znalazł doskonałego opiekuna — odparł Sebastian i skłoniwszy się, z pełnym wdzięczności uśmiechem ruszył do swojej sypialni, by przygotować Darkowi kojec.
— Sebastian, herbata! Pięć minut! — krzyknęła za nim Lizz. — A twój kot nie chce innego opiekuna, on pragnie tylko ciebie… — szepnęła pod nosem i wróciła do salonu, ukrywając targające nią uczucia pod maską ciepłego uśmiechu, byleby tylko Jamie nie wypytywał o zbyt wiele.
Niezwykle wdzięczny swej pani demon poszedł wraz z Darkiem do swojej sypialni. Przygotował kotu legowisko tuż przy swoim łóżku, zrobił dla niego zabawkową myszkę, dał mu kłębek wełny i nawet zmontował prowizoryczny drapak z cienkiego pieńka drewna stojącego przy kominku i kilku metrów sizalowego sznurka. Chciał, by zwierzątku niczego nie brakowało, pragnął bowiem wynagrodzić Darkowi ostatnie pół roku głodu. Wiedział, że nie wystarczy przekupić go byle zabawką, ale był to jeden z kroków na ścieżce do odzyskania pełnego zaufania puszystej, czarnej kulki, która przyglądała mu się ciekawsko dwojgiem błękitnych oczu.
— Gotowe. Zostań tu, odpocznij. Wrócę niedługo ze świeżą miską mleka — oświadczył zadowolony z siebie demon.
Pogłaskał kota po głowie i opuścił sypialnię, żwawym krokiem zmierzając do kuchni, by w końcu przygotować herbatę, o którą prosiła Elizabeth.
~*~
                Jeszcze kilka godzin temu serce świeżo upieczonej królowej przepełniała niesamowita radość. Weszła w związek małżeński, osiągnęła upragniony cel, zyskując władzę i względy. Jej życie wreszcie ułożyło się zgodnie z założeniem. Pracowała na to tak długo, że bywały chwile, gdy powątpiewała w słuszność swojego postępowania, jednak opatrzność nagrodziła jej niezłomną wiarę.
                Nigdy się nie poddała. Ani wtedy, gdy Kruk ośmieszył ją na oczach wszystkich, którzy liczyli się w królestwie, ani kiedy Azazel po raz kolejny zrobił z niej pośmiewisko w mieście. Nawet wtedy, gdy ciężko ranna walczyła o życie, wspinając się na oblodzony szczyt jednego z bliźniaczych wulkanów na zachodzie piekielnej krainy, próbując uniknąć śmierci z rąk krwiożerczych gównojadów. W życiu spotkało ją mnóstwo przeciwności, lecz Enepsignos zawsze patrzyła przed siebie, tłumacząc sobie, że wszystkie doświadczenia jedynie zbliżają ją do upragnionego szczęścia.
                Teraz, kiedy udało jej się spełnić marzenie, nie powinna być smutna, jednak nie potrafiła osiąść na laurach, wiedząc, że życie jej męża wisi na włosku. Sebastian po raz kolejny opuścił piekło, zostawiając ją samą, jakby sądził, że poznając tożsamość przeciwnika, uda mu się odwrócić los i uniknąć śmierci. Wiedząc, ile wysiłku jej ukochany wkłada w zmienienie swego przeznaczenia, ona również nie zamierzała trwać w bezczynności. Podniosła się z łóżka, uprzednio wypijając pozostały po weselu kielich znakomitej krwi, a potem ubrała się w skąpy, błękitny, dwuczęściowy kostium i ruszyła na spotkanie z dowódcą wojsk.
                Sebastian zostawił jej ścisłe wskazówki dotyczące tego, co powinna robić pod jego nieobecność. Nie miała pojęcia, kiedy zdążył przygotować listę i zapieczętować ją w krwistej kopercie, ale kiedy zamknął się za nim portal i osowiała kobieta zanurzyła się w pachnącej mężem pościeli, pod poduszką wyczuła szorstki, czerpany papier kopertowy.
                Ucieszyła się niezmiernie, czując obecność ukochanego, kiedy powoli wiodła wzorkiem po pięknie zdobionych, pochylonych literach, układających się w kilka krótkich poleceń. Po pierwsze król pragnął, by przypilnowała zaaranżowanej przez Lokiego rekrutacji, jako że wiedział, iż dowódca wojsk nie miał zbyt wiele czasu na opracowanie solidnego planu treningowego. Enepsignos była doskonałą wojowniczką i jej pomoc na pewno mogła wiele wnieść. Sebastian doskonale o tym wiedział, a krótka notka, w której pośrednio zawarł tę wiedzę, mile łechtała ego królowej.
                Druga część informacji odnosiła się do urzędowych spraw piekła. Podpisywanie dokumentów, przeprowadzenie głosowania dotyczącego wcielenia w życie kilku propozycji zmian proponowanych przez podwładnych, doglądanie pracy doradców – nic pasjonującego, typowa papierkowa praca, czytając o której kobieta skrzywiła się wymownie, w duchu nawet wyklinając lenistwo męża.
                Jednak najbardziej zaciekawiła królową trzecia z pozycji, zachęcając obietnicą przygody. Na dalekim wchodzie, niemal na samym krańcu piekła, znajdował się budynek, z racji swojej nieużyteczności dla większości demonicznego społeczeństwa uznany za opuszczony. Ogromna Biblioteka, w której składowano cały piekielny dorobek intelektyalny. Poza zbiorami Anasiego, które uchodziły za najrzetelniejsze, i z racji praw rządzących organizacją bibliotek – zmuszającymi demona, by przesłał do placówki egzemplarz obowiązkowy swoich prac, ogromny budynek zbierał również ogromne ilości ksiąg, od dawna nawet w piekle uznawanych za zbyt wizjonerskie i fantastyczne, by zapisane w ich wnętrzu słowa mogły służyć za źródło rozsądnej wiedzy. Dlatego właśnie nikt tam nie bywał, dlatego też wszyscy zapomnieli o ciągnących się milami korytarzach regałów zastawionych opasłymi tomiszczami.
                Kruk chciał, aby jego żona udała się w miejsce przez niektórych uznawane za wyklęte, by przekopać się przez zakurzone katalogi, odnaleźć kilkadziesiąt ksiąg i przejrzeć ich zawartość. Liczył na to, że jedna z baśni traktowała o przypadku podobnym do jego obecnej sytuacji i wierzył, że jeśli takowa istniała, na kartach powieści odnajdzie wskazówkę, by oszukać jedną z największych potęg, jaką znały wszystkie światy i wszystkie Rzeczywistości.
                Enepsi wiedziała już, który z obowiązków odłoży na później. Piekłu nic nie będzie, jeśli kilka kartek papieru poczeka na podpis o dobę czy dwie dłużej. Książki wprawdzie też się nie rozsypią w tym czasie, ale kobieta zbyt długo była cierpliwa, by teraz znów odkładać to, co chciała zrobić, by zająć się czymś, na co nie miała najmniejszej ochoty. Ten jeden raz pragnęła najpierw zrobić coś dla siebie. Dlatego właśnie opuściła sypialnię, odziewając się w zwiewny płaszcz o głębokiej, granatowej barwie, przepasując się w talii czarną, skórzaną sakiewką na pasku, pełną niezbędnych przedmiotów takich jak ostrza. Na plecy założyła pochwy na swe ukochane miecze i zerknąwszy w lustro w korytarzu, pobiegła do koszarów, gdzie, jak poinformowała ją jednak ze służek, Loki przeprowadzał pierwszy trening wytrzymałościowy nowych rekrutów.
                Po kilku minutach marszu kobieta opuściła zamek i dotarła na teren wojska, gdzie dowódca prowadził szkolenie demonów chętnych pomóc w nadchodzącej wojnie. Już z daleka słychać było wykrzykiwane oschle rozkazy i jęki wycieńczonych śmiałków gotowych podjąć wyzwanie. Część z nich na pewno nie spodziewała się, że treningi i szkolenie będą aż tak wymagające. Minęło zaledwie kilka godzin, odkąd się zgłosili, a Enepsignos nawet nie zdążywszy dotrzeć na miejsce, poznała, że większość rekrutów nie miała szansy wytrwać zbyt długo. Mimo tego kobieta była dobrej myśli, nawet jeśli spora część zrezygnuje, na pewno znajdą się i tacy, którzy wytrwają, a za swą zawziętość i zasługi w walce zostaną w przyszłości sowicie wynagrodzeni.
                — Jak im idzie? — zapytała królowa, podchodząc do ubranego w czarną, płytową zbroję głównego dowódcy wojsk piekielnych.
                Jasnowłosy mężczyzna zwrócił wzrok dwojga błękitnych oczu, w złości błyszczących czerwienią, w stronę ubranej w podróżniczy strój kobiety. Pokłonił się przed nią nisko, po czym wskazał ręką grupę biegnących ostatkiem sił, zakrwawionych demonów.
                — Spodziewałem się, że będzie dużo gorzej, pani — odparł z entuzjazmem zupełnie niepasującym do srogiego wyrazu jego twarzy.
                Królowa wydała z siebie pytające mruknięcie i badawczo przyjrzała się obliczu dowódcy, powoli przenosząc spojrzenie na rekrutów, którzy dobiegli do kolejnej przeszkody – pełnej piekielnych cierni siatki, pod którą mieli się przeczołgać – po czym skrzyżowała ręce na piersi i ze zrozumieniem kiwnęła głową.
                Zrozumiała, że mimo zadowolenia ze sprawności ochotników, Loki nie mógł okazać słabości czy też nawet odrobiny dumy. Znała zasady panujące w armii, w końcu sama do niedawna była jej częścią. Obecnie, z racji swojego statusu, pełniła jedynie funkcję dowódcy jednej z jednostek, lecz zważywszy na zasługi i natłok spoczywających na niej obowiązków, nie musiała brać udziału we wszystkich treningach. Specyficzny klimat panujący w wojskowych szeregach był dla niej jednak czymś niezapomnianym, co długi czas wzbudzało w kobiecie niechęć i złość, z czasem prowadząc do pogłębienia uczucia oddania wobec piekła i jego interesów. To miejsce uczyło, jak być silnym. Nie dawało szansy słabym ani bojaźliwym. Surowe zasady, mnóstwo restrykcyjnych zasad i całkowity brak tolerancji wobec sprzeciwów mógłby wydawać się traktowaniem sprzyjającym buntom, lecz w rzeczywistości prowadził do wzmocnienia charakteru żołnierzy, tworzenia pomiędzy rekrutami nierozerwalnych więzi i zaufania. Nic więc dziwnego, że główny dowódca – generał Loki – od samego początku traktował śmiałków właśnie w taki sposób.
                — Snują się, nie sądzisz? Przed tobą sporo pracy. Sądzę, że większość nie wytrzyma do końca, jakikolwiek on nie będzie — stwierdziła rozbawiona Eni, słysząc zdzierający gardło krzyk jednego z demonów, który nieumiejętnie czołgając się pod siatką, zahaczył plecami o ciernie.
                Ich śmiertelne w dużych dawkach właściwości sprawiały, że nawet lekkie ukłucie przynosiło niesamowity ból. Jeśli rekrut popełniłby błąd po raz drugi, najpewniej nie dożyłby końca treningu. Dlatego właśnie wszyscy w demonicznej armii byli tak doskonałymi żołnierzami. Nie popełniali błędów, nie mogli sobie na to pozwolić w żadnej sytuacji, od samego początku służby uczeni, że jedno, najmniejsze nawet pośliźnięcie mogą przypłacić życiem. Ci, którzy mieli na tyle dużo szczęścia, by przeżyć porażkę, a było ich naprawdę niewielu, z reguły w obliczu zagrożenia swego wiecznego istnienia stawali się na tyle silni, że kończąc szkolenie, szybko zbierali zasługi za walkę w licznych bitwach, w rezultacie niezwykle prędko awansując do rang dowódców. Tak właśnie było z Lokim, którego pozornie idealną powierzchowność plamiła szeroka na całą klatkę piersiową blizna – pozostałość po popełnieniu błędu podczas jednego z treningów terenowych w okolicach lasu arbon.
                — Pewnie masz rację, pani. Niestety król nie powiadomił mnie zawczasu o swoich planach, dlatego zmuszony byłem improwizować — wyjaśnił zakłopotany generał.
                — Manewrami dla pierwszej kompanii?
                — Manewrami dla pierwszej kompanii.
                — Gdyby wiedzieli, jaki czeka ich los, pewnie nawet nie przeszłoby im przez  myśl próbować.
                — Dowiedzą się. Ci, którzy przeżyją. Będą mogli być z siebie dumni.
                — A ci, którzy nie przeżyją?
                — Czy kiedykolwiek się tym przejmowaliśmy, pani?
                — Masz rację. Liczą się efekty — przyznała rozbawiona Enepsignos.
                Droczyła się nieco z dowódcą, po starej znajomości wiedząc, jak bardzo irytował go natłok pytań, na które nie potrafił udzielić sensownej odpowiedzi. Miał zbyt mało czasu, by się przygotować. Było po nim widać, że nie był przekonany co do słuszności swojej decyzji, kiedy tylko królowa wypomniała mu wybór, którego dokonał pospiesznie, kierując rekrutów na teren treningowy. Demon wyszedł z założenia, że w ten sposób najłatwiej odzieli ziarna od plew i będzie mógł przejść do właściwego szkolenia, które obmyślał, podczas gdy ochotnicy walczyli o życie na jednej z najtrudniejszych tras, jakie opracował wieki temu dla siebie i bezpośrednio sobie podległych żołnierzy.
                Krótką wymianę zdań pomiędzy dwójką demonów przerwała grupa zdyszanych rekrutów, która jako pierwsza zdołała ukończyć cały tor. Wykończeni i ranni mężczyźni zatrzymali się przy Lokim, resztkami sił zmuszając się, by stanąć przed nim na baczność. Dowódca zmierzył ich wzrokiem, a potem wyciągnął trzymany w pochwie u pasa miecz. Przechadzał się pomiędzy ochotnikami, uderzając płaską częścią ostrza w ich kończyny tam, gdzie jego zdaniem postawa rekrutów odbiegała od ideału, który wykreował w swojej wyobraźni.
                — Stoicie przed królową, brudne psy, odrobinę godności! — warknął, kończąc obchód.
                Stanął u boku Enepsignos i spojrzał na nią pytająco, oddając kandydatów na żołnierzy pod jej ocenę. Kobieta uśmiechnęła się entuzjastycznie i dokładnie przyjrzała się każdemu ze skąpanych we krwi demonów, oceniając ich rany, prędkość leczenia się, zmęczenie, a także wyraz twarzy. Ważne było, by z ich oczu zionęła chęć walki, pewność siebie i siła. Choć kilku ochotników wpatrywało się w nią nazbyt bezczelnie, co wyraźnie nie podobało się generałowi, Eni nie żywiła wobec nich negatywnych odczuć. Przeciwnie, była zadowolona, że w nielicznych rekrutach odnalazła to samo zacięcie, którym sama odznaczała się wieki temu.

5 komentarzy:

  1. Coraz bardziej zaczynam lubić Enepsi i Kolory :) Cała ta książka niesamowicie wpływa na Moją wyobraźnię :) Uwielbiam ją

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Lokiego moja autokorekta jest jakaś dziwna ;_;

      Usuń
    2. Właśnie tak rozkminiałam, o co chodzu z tymi kolorami xD.
      Cieszę się, żea na Ciebie taki wpływ <3. No i dobrze, że lubicie Enepsi, na początku tak na nią wszyscy gadali, a teraz proszę xD. Zrobiła się z niej jedna z ulubionych postaci :P.

      Usuń
  2. "Michaelis jednak z pełną świadomością sowich czynów" ta literówka pojawia się u ciebie tak często, że zaczynam się zastanawiać, czy nasz demon to kruk, czy może sowa. A może Enepsi to sowa, bo skoro jest niebieska, to mogłaby być białą, śnieżną sową ( tak, wiem, bardzo logiczne xd ) ale przynajmniej wiadomo, że w piekle rządziłby kurnik i wszyscy byliby bardzo zadowoleni.
    Kyaaaaaaa ♡ Boże, Lizz tyle uczuć ♡ Prosi Sebastiana, żeby na zawsze pozostał już w rezydencji, bo kot zostaje na zawsze i on nie może go opuścić ♡ kyaaaaaaaaa kyaaaaaaaa tyle kałainości to już dawno u ciebie nie było ♡
    Hahhahahahahaah, pierdoła ci wyszła taka drobna. Bo na logikę, jeśli ktoś chce komuś wynagrodzić pół roku głodu, to daje mu mnóstwo jedzenia na następne, powiedzmy, pół. Tymczasem Michaelis wynagradza to polanem do kominka, sznurkiem, myszką i kłębkiem oraz legowiskiem. Głód. Trochę bez sensu, no ale ok.
    "piekielny dorobek intelektyalny. "
    " Ich śmiertelne w dużych dawkach właściwości
    " Mam poważny problem, czy właściwości mogą być śmiertelne. Zasadniczo dzieli się je na chemiczne i fizyczne XD
    Jaka pierwsza kompania? Weź trochę przybliż XD może jeszcze pierwsza kompania kadrowa? Xd albo pierwsza brygada, która " na stos, rzuciliśmy, nasz życia los na stos na stos" XDDDDD
    No, buziaczki :-* Będę powoli nadrabiać zaległości ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, we właściwościach nie widzę nic złego, w kompanii też.
      No na kya było i się nim jarałam motzno, kiedy jeszcze rozdział był na świeżo. Teraz już mi kya opadło, no ale chociaż ty masz. A to sowie to jakaś zmora. Ostatnio non stop się pojawia xD. I, nie wiem, może to mój mózg próbuje mi coś przekazać. Kto wie.

      Usuń

.