piątek, 4 sierpnia 2017

Tom V, XXV

W tym tygodniu udało mi się stworzyć aż 10 stron zapasu! Okazało się też, że mam wolne od praktyk, więc czekają mnie dwa tygodnie wolnego. Jeśli pogoda trochę odpuści i nie będę się topić 24/7, to może stworzę jeszcze trochę zapasu <3. Zobaczymy, mam nadzieję. 
A tymczasem bez zbędnego dziamgotania zapraszam na kolejny rozdział! :D

Miłego! :*

===============================

I tak, jak demon robił to tysiące, jeśli nie miliony, razy, tak i tym razem w pełnym skupieniu i niezwykle profesjonalnie wykąpał Elizabeth, ubrał ją i uczesał własnoręcznie, czerpiąc ogromną przyjemność z tego prostego gestu.
— Z czego się śmiejesz, demonie? — zapytała zarumieniona, zerkając w odbicie zadowolonego mężczyzny w lustrze oprawionym złotymi motywami cierni.
— Nie śmieję się, Elizabeth, uśmiecham się. Jest tak, jak za starych, dobrych czasów, nieprawdaż?
Nastolatka spojrzała na niego zdziwiona, by momentalnie zaczerwienić się jeszcze bardziej. Energicznie spuszczając głowę, szarpnęła szczotkę, którą Michaelis rozczesywał jej wrzosowe pasma, zadając sobie ból, który wyraziła w postaci krótkiego syknięcia.
— Masz rację. Jak za starych czasów. Ale czy naprawdę uważasz, że one były takie dobre? Ja zdecydowanie bardziej wolę te obecne. Bo jestem wolna, ty jesteś wolny i…
— I? — Zaciekawiony demon ciągnął ją za język, nachylając się nieco, by wyszeptać pytanie wprost do jej ucha.
— I możemy być razem na zawsze, Sebastian. Przestań wszystko tak ze mnie wyciągać, to krępujące!
— Jeszcze nie wiesz, Lizzy, że lubię patrzeć, jak się złościsz? Sądziłem, że po tylu latach już zdążyłaś przywyknąć. Nie ma nic piękniejszego niż dodająca cerze kolorów, czysta furia.
— Czyli że lubisz, gdy jestem wściekła? A co ty, masochista? — burknęła skrępowana.
Na złość demonowi postanowiła się nie denerwować. Wzięła kilka głębszych oddechów, a potem obróciła się przodem do niego i posłała mu zadziorne spojrzenie, które momentalnie wywołało w demonie salwę szczerego śmiechu.
— Przestań już! No, Sebastian! Przestań! Rozkazuję ci! — krzyczała, uderzając go ogonem po ramieniu, póki nie chwycił niesfornej kończyny i nie szarpnął, przyciągając do siebie nie tylko wypustkę, ale również ruchome krzesło, na którym siedziała nastolatka.
Chwycił ją w ramiona, przez chwilę przyglądając się jeszcze, jak wyraziste rumieńce niemal promieniują, ozdabiając jej twarz, nadając jej mnóstwa uroku. W końcu pocałował ją, uciszając tyradę wyzwisk i rozkazów, które momentalnie przerodziły się w rozkoszne mruknięcie przyjemności.
Lizz jednak nie pozwoliła Sebastianowi pogrywać ze sobą tak, jak mu się podobało. Odepchnęła go od siebie, odchrząknęła, podniosła się i obejrzała się w lustrze. Musiała się upewnić, że wygląda idealnie. W końcu pierwszy raz miała zostać pokazana publicznie. W piekle nie pełniła żadnej wysokiej funkcji, daleko było jej do poważanego autorytetu z jakiejkolwiek dziedziny. Funkcjonowała raczej jako ozdoba swojego wybranka. Dziwiła się sama sobie, że ani trochę nie przeszkadzało jej to ewidentne uprzedmiotowienie. Uznała nawet, że jako ozdoba króla musi się wyjątkowo postarać, by na otwarciu piekielnego wydarzenia zaprezentować się na tyle dobrze, by nikt nie śmiał kpić z tego, któremu oddała serce. Była szczupła, miała długie włosy i nauczyła się chodzić na szpilkach – zdaniem Michaelisa to w zupełności wystarczało, ale nie zamierzała ufać mu bezgranicznie, wolała jeszcze się sobie poprzypatrywać, by umieć absolutną pewność, że nie skompromituje Amona już w pierwszej minucie.
— Dobra, wyglądam w porządku. Chodźmy do sali tronowej! Chcę zobaczyć, a zaraz zaczyna się to całe widowisko!
— Spokojnie, wcale nie tak zaraz.
— Jak to nie? Tylko półtora cyklu, Sebastian! A mi tu czas leci tak szybko! Chodź! — przekonywała go dalej, ciągnąc za rozszerzany przy nadgarstku rękaw jego karminowej szaty ozdabianej czarno-złotymi aplikacjami w xerfickim.
Nastolatka miała na sobie podobny strój – pasujący kolorem, choć o ton jaśniejszy, ozdabiany tymi samymi znakami, których znaczenia Elizabeth nie potrafiła rozszyfrować mimo tego, że nauczyła się alfabetu. Michaelis wytłumaczył jej, że to starodawna odmiana i znają ją tylko wykształcone demony mieszkające na zamku, których jednym z zadań było dbanie o to, by dorobek piekielnej kultury od samego początku jej istnienia nie zaginął bezpowrotnie. Nie zmieniało to faktu, że Lizz była niesamowicie niezadowolona, że nie może zrozumieć treści, które nosiła na swoim ciele, jednak demon zapewnił ją, że w swoim czasie wszystko stanie się jasne. W tym wypadku nie miała innego wyjścia, jak zaufać mu na słowo i na bliżej nieokreślonych czas zaniechać usilnych prób rozszyfrowania pisma.
Zgodnie z obietnicą, Sebastian zabrał dziewczynę pod drzwi sali tronowej. Rozejrzał się uważnie, a potem zerknął do środka, by upewnić się, że nikogo tam nie było. Dopiero wtedy otworzył jedno z ciemnych, zdobionych skrzydeł, odkrywając przed ukochaną kolejną tajemnicę, którą tak bardzo chciała zgłębić.
Nastolatka bez chwili zwłoki pewnym krokiem weszła do środka. Po chwili jednak dźwięk stukotu szpilek ucichł, wyparło go głębokie westchnienie pełne zachwytu. Lizz wpatrywała się we wszystko, chłonąc wzrokiem piękno i niezwykłość wystroju. Wiele razy wyobrażała sobie, jak mogło wyglądać miejsce, w którym jej demon spędza tyle czasu, jednak nawet bogata wyobraźnia wydawała niczym w porównaniu z majestatem pomieszczenia.
Wszystkie ściany spowite były ciemną mgłą – ścieżką dla niższych, których nie zabrakło nawet tu, w miejscu, gdzie, wydawać by się mogło, powinny wchodzić jedynie demony o wysokiej pozycji. Jednak pracownicze ścieżki docierały dosłownie wszędzie. W przeciwieństwie do tych na korytarzu, w sali tronowej nie wydobywały się z nich nawet szepty – wyglądało na to, że były puste. To pierwszy raz, kiedy Lizz mogła bez strachu o to, że komuś przeszkodzi lub zwróci na siebie niepotrzebną uwagę, wejść do środka i dobrze się rozejrzeć. Opustoszałe korytarze wyglądały jednak nieco przerażająco, kojarzyły jej się z chwilami spędzonymi w zawieszeniu, kiedy oglądała nagranie życia Michaelisa, myśląc, że umarła.
Kiedy wyszła ze strefy pracowników, podbiegła do tronu. Masywne, onyksowe siedzisko obite purpurowym, miękkim materiałem dodatkowo zdobione złoceniami robiło na niej ogromne wrażenie. Podłokietniki i nogi tronu wysadzane były rubinami, zaś nad oparciem, na samym środku siedzenia, czarna korona w złotej obwódce dumnie prezentowała na swym obliczu czarny opal, którego kolory imitowały wrażenie, jakoby wewnątrz kamienia płonął ogień.
— Czemu wcześniej mnie tu nie zabrałeś. Ten tron to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałam — powiedziała zachwycona, ledwo zbierając odpowiednią ilość powietrza.
Zachwyt zapierał dech w jej piersiach za każdym razem, gdy błękitne oczy odkrywały kolejny element pomieszczenia przepełnionego cudami nie z tego świata. Lizz nie odważyła się usiąść na tronie, chociaż bardzo tego chciała. Pogładziła zaledwie siedzenie ręką, a potem podbiegła do stołu obrad. Kunszt jego wykonania niczym nie odstawał od doskonałej konstrukcji fkrólewskiego siedzenia. Długi, zdobiony, kamienny, a na jego blacie było można dostrzec co jakiś czas zmieniające kształt litery – znów starodawny xerficki – które zdawały się w ten sposób opowiadać niedostępną dla dziewczyny historię.
— Gdybym mógł, zabrałbym cię tu wcześniej. Musisz zrozumieć, że piekło rządzi się innymi prawami. To, że od teraz je ustalam, nie daje mi prawa, by je łamać — wyjaśnił, podchodząc do ukochanej.
Chwycił ją za rękę i przyciągnąwszy do siebie, podniósł i zaniósł na tron, by usiadła na jego kolanach. Od razu zauważył, że tego chciała, trudno było nie dostrzec, jak lekko drżała, walcząc sama ze sobą, by tego nie zrobić.
— Na pewno mogę tu siedzieć? Nie zabiją mnie za to?
— Przecież nie siedzisz na tronie, tylko na kolanach króla, prawda? Nic ci nie grozi — wyjaśnił, całując ją w policzek.
Dziewczyna zaczerwieniła się lekko i uciekła wzrokiem, by dalej badać i oceniać piękno pomieszczenia.
— Z tej perspektywy widok jest jeszcze lepszy, nic dziwnego, że właśnie tutaj stoi ten tron.
— Prawda? Lewiatan bardzo się dla ojca postarał, by podczas nudnych obrad wystrój wnętrza odpowiednio cieszył jego wzrok.
— Belial? Nie sądziłam, że kogoś takiego w ogóle obchodzi piękno — odparł Lizz, prychając pod nosem i wtuliła się w pierś ukochanego. — Myślałam, że był sadystycznym potworem.
— Był, ale nawet on potrafił docenić piękno. I zawsze miał słabość do kamieni, stąd ten opal w koronie. Osobiście wolałbym contra-luz, ale w końcu nie ja wybierałem.
Elizabeth pokiwała głową, a potem rozejrzała się po raz kolejny. Wreszcie jej wzrok spoczął na suficie, którego kryształowe sklepienie pokryte drobinkami kamieni szlachetnych imitujących gwiazdy dopełniało majestat pomieszczenia do tego stopnia, że już nawet nie wiedziała, co miałaby powiedzieć, by wyrazić emocje towarzyszące jej podczas doświadczania tego niesamowitego piękna. Idealnie wykonane łuki, doskonała symetria i harmonia elementów od razu podsuwała na myśl jedno z popularnych stwierdzeń: to nie było dzieło człowieka. Przez długie lata Lizz była pewna, że to jedynie pusty frazes, którym podkreślało się, jak doskonale ktoś poradził sobie z wykonaniem zadania. Jednak lata spędzone z Sebastianem, obserwowanie jego pracy, oglądanie piekielnej sali tronowej – sprawiły, że spojrzała na wszystko w nowym świetle i zrozumiała, że oryginalny autor wypowiedzi musiał mieć okazję oglądać, podobnie jak ona, dzieło, które w rzeczywistości nie było pracą ludzkich rąk.
— Ten sufit jest tak idealny, że aż mnie przeraża — westchnęła cicho, jakby bojąc się, że sklepienie uzna jej słowa za obelgę i w ramach zemsty zawali im się na głowy, wyciągnie macki i ją wchłonie lub zrobi inną, nieludzką rzecz, która skończyłaby się dla niej tragicznie.
— Kryształowe sklepienie to specjalność Lewiatana. Jeśli będziesz chciała, poproszę go, żeby zrobił ci takie w sypialni — odparł z uśmiechem na ustach Kruk, spokojnie głaszcząc ukochaną po głowie, napawając się delikatną wonią kwiatowego szamponu, który przygotowywał dla niej od zawsze, uznając, że ten słodki zapach z nutą tajemnicy doskonale do niej pasował.
—Powinniśmy już iść. Nie chcę się spóźnić na igrzyska — stwierdziła po kilku minutach spokojnego przyglądania się pomieszczeniu w całkowitej ciszy.
Zeskoczyła z kolan ukochanego i chwyciwszy go ogonem za rękę, poczęła ciągnąć Amona w stronę wyjścia. Na nic się zdały jego tłumaczenia, że do samego otwarcia było jeszcze sporo czasu, niecierpliwa nastolatka nie chciała czekać ani chwili dłużej, obawiając się, że przeoczy jakąś ciekawą drobnostkę, którą później będzie sobie wytykać przez kolejne wieki, póki nie nadejdzie czas kolejnych igrzysk.
~*~
Wszystkie demony w piekle zawsze z utęsknieniem czekały na igrzyska – wspaniałe wydarzenie, które dla jednych było doskonałą rozrywką, dla innych okazją, by zarobić na sprzedaży wytwarzanych przez siebie dóbr, a dla jeszcze innych – i to właśnie oni stanowili grupę najistotniejszą pod tym względem – szansa na wyrwanie się z życia w biedzie, zasmakowanie bogactwa i chwały. Zwycięzcy igrzysk zyskiwali bowiem mnóstwo przywilejów, od ułaskawienia rodziny poczynając, na kwaterze na terenie zamku kończąc. W wydarzeniu zaś wziąć udział mógł każdy wolny demon, który tylko chciał. Ryzykując życie, mógł zdobyć szczęście i dobrobyt.
Dlatego też młode demony z biednych dzielnic miasta, a nawet z drugiego końca całego piekła, od najmłodszych lat ćwiczyły, by kiedyś stanąć do pojedynku i utorować sobie drogę do lepszej przyszłości. W walce jednak brało udział wielu wybitnych wojowników, dlatego wygrać nie było łatwo. Surowe zasady stworzone rzez Beliala pozwalały zawodnikom na wzajemne tortury, poniżanie a nawet pozbawianie życia przegranego. Ostatecznie więc niewielu młodych poddanych ośmielało się zaryzykować życiem w imię pełnego żołądka i życia w luksusach. Woleli żyć w nędzy, niż bezpowrotnie obrócić się w niebyt.
Wielkie wydarzenie organizowano raz na dwieście ludzkich lat. Spory odstęp czasu pozwalał demonom odpowiednio się przygotować, a organizatorom wymyślić nowe zasady, zmodyfikować pole walki i wprowadzić nowe urozmaicenia, które miały zapewniać rozrywkę rządnym krwi gapiom. Igrzyska zawsze niosły ze sobą ogrom emocji, lecz żadne nie dorastały nawet do pięt tym, które rozegrać się miały na oczach pierwszego ludzkiego demona – były bowiem nie tylko pierwszymi, które obserwować będzie zupełnie nowa istota, lecz były również jedynymi w piekielnej historii, którym przewodzić miał nowy król i które nie zezwalały na pozbawianie przeciwników życia.
Jak można było się spodziewać, znacznie przyjaźniejsze zawodnikom zasady dodatkowo wzmogły emocje, a bezpieczeństwo, które szło z nimi w parze, przywiodło do królestwa wszystkie biedne dzieci, młodzieńców, a nawet starców, którzy pragnęli spróbować swoich sił i wreszcie skończyć z biedą. Wygrać bowiem mogło wielu – po pięciu każdego dnia, ponieważ zawody podzielone były na różne kategorie, a samo wydarzenie ciągnęło się przez dwa ludzkie tygodnie, póki piekielne słońca nie zachodziły kompletnie, spowijając ojczyznę dzieci ciemności w całkowitym, nieprzejednanym mroku.
Kruk obmyślił sobie wszystko bardzo dokładnie. Każdy moment, każdą następującą po sobie chwilę, która doprowadzi go do idealnej sytuacji. Chciał dać Elizabeth szczęście, pragnął na oczach wszystkich poddanych pokazać jej, jak wiele dla niego znaczyła i był zdeterminowany, by nie cofnąć się przed niczym, póki nie osiągnie celu, który sobie postawił. Jego ukochana zaś była zupełnie nieświadoma jego ogromnych planów. Całą drogę korytarzem do królewskiej loży trzymała go kurczowo za rękę, ukrywając się za królewskimi plecami, ilekroć mijali kolejnego uzbrojonego po zęby wojownika. Dziewczyna miała wrażenie, że patrzą na nią z rządzą mordu, choć Sebastian zdążył zapewnić ją już trzy razy, że ich wyraz twarzy, uzbrojenie i pełna powagi aura nie mają tym razem żadnego związku z nią.
— A jeżeli oni są źli, że jesteś królem i trzymasz przy sobie takie coś jak ja? Jeśli ktoś będzie chciał przeprowadzić zamach? Pomyślałeś o tym? Nie chcę cię stracić — zapytała, zatrzymując Michaelisa, nim zdążył otworzyć drzwi.
Demon spojrzał na nastolatkę, uśmiechnął się do niej ciepło, a potem przeniósł wzrok na stojącego przy drzwiach Samarela i jego grupę ochroniarzy, którzy mieli zapewnić im bezpieczeństwo i spokój.
— Nie martw się. Słyszysz, jak krzyczą? Cieszą się. Po raz pierwszy, od kiedy istnieje świat, mają okazję bez żadnych konsekwencji stanąć do walki o wolność i godne życie. Dziś nie obchodzi ich, kim jest wybranka króla, liczy się tylko to, by zerwać z dotychczasowym życiem. Dlatego nie musisz się martwić… Mamy przy sobie najlepszych żołnierzy, nic nam nie grozi — wyjaśnił spokojnie, głaszcząc dziewczynę po głowie.
Po chwili poczuł, jak ciepły, wąski ogonek owija się kurczowo wokół jego nadgarstka, a drobne dłonie coraz mocniej wbijają się w jego przedramię. Dalej się denerwowała, nie miał jej tego za złe, w końcu nigdy wcześniej nie miała okazji doświadczać czegoś takiego, a tłumy demonów z pewnością również nie wpływały korzystnie na jej poczucie bezpieczeństwa. Ale nie mógł pozwolić, by przez cały czas aż tak się stresowała, to mogło negatywnie odbić się na jej zdrowiu.
— Lizzy, proszę — rzekł cicho, unosząc lekko głowę dziewczyny za podbródek.
Spojrzał smutno w jej oczy, a potem delikatnie pocałował ukochaną, otaczając ją ramionami i otulając skrzydłami, by na moment odciąć ją od tego wszystkiego, by mogła dojść do siebie.
— Będzie mi bardzo przykro, jeśli nie będziesz się dobrze bawiła, wiesz? Dlatego proszę, przynajmniej spróbuj.
— A jak się nie uda?
— Wtedy oboje wrócimy do pokoju i zrobimy, co tylko zechcesz, dobrze? Ale do tego czasu weź się w garść i pokaż mi tę odważną, zadziorną dziewczynę, której oddałem swoje sczerniałe serce.
— Nie mów tak — prychnęła zawstydzona, kładąc dłoń na piersi mężczyzny. — Nie jest sczerniałe, jest piękne, błyszczące i pełne dobroci. I kocham cię, demonie… — powiedziała, zacieśniając uścisk ogona na ręce Sebastiana.
— Ja ciebie też, Elizabeth. A teraz chodź, wszyscy nie mogą się już doczekać, kiedy zaczniemy. A mam dla nich jeszcze jedną, wielką niespodziankę. Tylko obiecaj mi, że przyjmiesz to spokojnie, dobrze?
— Co przyjmę spokojnie? — zapytała zaniepokojona, ale Amon nie odpowiedział.


3 komentarze:

  1. Monika Lisicka5 sierpnia 2017 11:35

    Szlag... kończysz w takim momencie :( To tylko podsyciło ciekawość. Ale jak zwykle nie mam nic do zarzucenia. Już na początku parsknęłam śmiechem " — Czyli że lubisz, gdy jestem wściekła? A co ty, masochista? — burknęła skrępowana " ach Lizzy. Jak zwykle szczera do bólu.

    Sala tronowa jest śliczna. Choć nie czaję, dlaczego nie mogła do niej wejść wcześniej. Demony niższej rangi to ok, w końcu to poddani i nie mogą se ot tak wbijać, kiedy im się żywnie podoba. Rozumiem również, że Lizzy też nie może tam wchodzić kiedy np. Sebastian ma jakieś ważne spotkanie. Ale tak poza tym, co stoi na przeszkodzie ?

    Czekam na igrzyska ^^ oby były w następnym rozdziale. A ta zapowiedź Sebusia o niespodziance i słowa " Tylko obiecaj mi, że przyjmiesz to spokojnie, dobrze? " sugerują, że może jej powiedzieć o jej duszy choć fakt, iż ma to związek z poddanymi trochę wyklucza ten watek.

    Mam mętlik w głowie,. Może następny rozdział trochę to uporządkuje

    OdpowiedzUsuń
  2. aaaa 😍 No tem rozdział pozamiatał. Moim zdaniem, jeden z najlepszych z 5 tomu ❤️ Jestem ciekawa, co Sebus przyszykował dla Lizzy ^^
    Pędzę czytac dalej :3

    OdpowiedzUsuń

.