sobota, 7 marca 2015

Tom 2, IX

Wybaczcie, że tak późno! Wstałam po czternastej i byłam taka rozleniwiona, że nie mogłam się zabrać za betę. Ale w końcu się udało. Tak więc kolejna część do Waszej dyspozycji. Na końcu art przedstawiający Elizabeth w mundurku, którego nigdy nie będzie na sobie mieć (ale miałam ochotę j w tym narysować, więc jest).
Miłej lektury :)
PS Kei, w kolejnych dwóch notkach też pojawia się Twoja ulubienica ^^ 

=============================

 Gdy Sebastian wrócił do jadalni, wszyscy dobrali się w dwuosobowe grupy. Elizabeth z japonką, Thomas z Timmym, a Jeanny z Taiem.
– Mamy pół godziny. Kiedy Sebastian da nam znak, wracamy – zarządziła hrabianka, poklepując kamerdynera po plecach.
Demon posłał jej zdegustowane spojrzenie, ale zupełnie go zignorowała. Wyciągnął z kieszeni zegarek i dał znak do rozpoczęcia zabawy. Kiedy goście wybiegli z pokoju i zaczęli gorączkowo szukać podłużnych cukierków, on usiadł na jednym z krzeseł przy kominku i odprężył się, patrząc na płonące kawałki drewna wydające przyjemny, pękający dźwięk. W pewien sposób także i lokajowi udzielił się świąteczny nastrój. Przyjemny zapach korzennej przyprawy i stonowana muzyka uderzyły go przyjemnym połączeniem zmysłowych odczuć. Wiedział, że jest to jedynie skutek uboczny jego kolejnej, przegranej walki z samym sobą. Nie chciał jednak psuć sobie nastroju rozmyślaniami szczególnie, że znając jego panią ten wieczór nie skończy się tak szybko. W dalszym ciągu nie pochwaliła się śnieżnymi figurami. Z samego rana brunet ozdobił je kolorowymi światełkami, by po ciemku prezentowały się jeszcze lepiej. Był ciekawy miny swojej pani, gdy ujrzy jego dzieło. Jakiś głosik w jego głowie domagał się pochwały, pragnął ujrzeć zdumiony wyraz twarzy nastolatki, beztroski uśmiech i błysk w jej oczach.
– Obrzydliwe, plugawe myśli… – jęknął jedynie i całkowicie porzucił dalsze roztrząsanie prawości swoich myśli.  
                Elizabeth korzystała z chwil sam na sam z przyjaciółką, żeby wreszcie poplotkować. Mimo, że miały widywać się dużo częściej, to obowiązki, zarówno jej jak i japonki, skutecznie im to uniemożliwiały. Poza tym, musiała trzymać ją na dystans, chociaż tego wieczoru nie była w stanie. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie zdolna odepchnąć ją od siebie, chociaż wiedziała, że tylko tak uchroni przyjaciółkę od cierpienia.
– Lizzy, co z twoją ręką? – zapytała Tomoko, zastanawiając się nad tym, odkąd dziewczyna wróciła do jadalni.
Ciemnowłosa popatrzyła na lekko zaczerwieniony bandaż i zakłopotana podrapała się po głowie.
– Drobny wypadek. Wiesz, że niezdara ze mnie – odparła wymijająco.
– Sebastian dobrze się tym zajął – zauważyła czarnowłosa, przyglądając się kunsztownemu opatrunkowi.
– Tak, ma wiele talentów. Dlatego jest moim kamerdynerem – zaśmiała się Lizz. – Tu jest kolejna. – Wskazała palcem czerwono-białą laskę wiszącą za jemiołą nad drzwiami prowadzącymi do kwater służby. – Podsadź mnie – poprosiła.
Japonka przyjęła odpowiednią pozycję i ze skupieniem na twarzy, które niezwykle rozbawiło jej przyjaciółkę, oblizała usta. Elizabeth stanęła na jej splecionych dłoniach i wyciągnęła rękę, by chwycić cukierek. Gdy tylko ujęła go w dłoń, straciła równowagę i przewróciła się, z głośnym hukiem uderzając głową o framugę.
– Lizzy! – krzyknęła przestraszona Tomoko.
Podbiegła do koleżanki i pomogła jej wstać.
– Nic ci nie jest? – zapytała, dokładnie oglądając głowę szlachcianki.
– Mówiłam ci, niezdara – odpadła, pokazując jej język.
Japonka popatrzyła na nią z szeroko otwartymi oczami i zaczęła się śmiać. Rozbawione ruszyły dalej, jednak krzyk Sebastiana zmusił je do odwrotu. Skończył się czas. Z torebką pełną cukierków skierowały się do jadalni.
                Kiedy przekroczyły jej drzwi, cała reszta była już na miejscu. Podekscytowany pięciolatek liczył swoją zdobycz, podczas gdy Thomas wyraźnie próbował przekupić lokaja, który pozostawał zupełnie obojętny wobec kolejnych proponowanych mu dóbr. Paczki papierosów, alkohole i inne wątpliwej wartości przedmioty będące w posiadaniu kucharza, nie do końca wpasowywały się w krąg zainteresowań demona. Co innego, gdyby zaproponował mu jakąś smakowitą duszę – na to jednak nie mógł liczyć. Jedyna dusza, której pragnął już należała do niego, teraz jedynie oczekiwał na dogodną okazję, by ją spożyć.
– Po przeliczeniu wszystkich cukierków… – Sebastian zwrócił na siebie uwagę podekscytowanych gości – ogłaszam, że wygrał panicz Thimothy i nasz kucharz, Thomas. Gratulacje. – Uśmiechnął się i klasną w ręce.
– Lizzy, wygrałem! – krzyknął chłopiec, spoglądając radośnie na kuzynkę.
Podbiegł do niej o mocno się przytulił. Dokładnie tak, jak robił to notorycznie jeszcze niedawno.
– Brawo, Timmy. A teraz idź do Sebastiana, będziesz rozdawać prezenty – poleciła mu.
Kiwnął głową i pobiegł do kamerdynera, który zaprowadził go na specjalnie przygotowane, ozdobione biało-czerwoną wstęgą krzesło.
– Ale wciąż możemy zjeść te cuksy, nie? – Thomas szepnął do pokojówki, która w odpowiedzi wybuchła śmiechem.
– Thomas. Musisz się podzielić! – skomentowała.
W tym czasie kamerdyner podał chłopcu pierwszą paczkę.
– Tai! – krzyknął podekscytowany malec.
Demon wziął od niego pudełko i zaniósł właścicielowi.
                Kilka minut później wszyscy zaaferowani byli przeglądaniem podarunków. Nowe ubrania, słodycze, herbata, zabawki. Cała jadalnia wypełniona była nimi po brzegi, jak również podartymi skrawkami ozdobnego papieru, które Sebastian sukcesywnie podnosił i wrzucał do wielkiej torby.
– Nie rozpakujesz swoich? – zaczepiła go Tomoko delikatnie się rumieniąc.
Długo wybierała odpowiedni prezent, który przydałby się komuś tak eleganckiemu. Mężczyzna posłał jej jeden ze swoich uprzejmych uśmiechów.
– Jeśli to panienki nie obrazi, wolałbym rozpakować prezenty w samotności – odrzekł jedwabistym głosem powodując, że twarz brunetki przybrała odcień purpury.
– Ależ oczywiście – bąknęła nerwowo.
~*~
                Robiło się późno. Cukiernicze arcydzieła kamerdynera zastąpiły kolację. Powoli trzeba było kończyć przyjęcie, by wszyscy byli w stanie podnieść się z samego rana nie wzbudzając podejrzeń hrabiny. Jej prezenty lokaj zaniósł do sypialni, przy okazji upewniając się, że będzie spała aż do samego rana.
– Panienko, robi się późno. Powinniśmy kończyć – upomniał nastolatkę, subtelnie szepcząc do jej ucha. – Panicz Thimothy zaraz zaśnie.
Miał rację. Chłopiec, wykończony dobrą zabawa, co chwilę opierał głowę o krzesło, by po chwili nerwowo podrywać ją do góry, ilekroć usłyszał czyjś podniesiony głos. Jeśli Lizz chciała pokazać mu ogród, musiała się spieszyć – inaczej mogłaby nie zdążyć. Stanęła na środku jadalni i zakomunikowała podniesionym głosem:
– Ubierzcie się ciepło. Idziemy do ogrodu obejrzeć nasze dzieło!
– Jakie dzieło Lizzy? – zapytał ospale chłopiec.
– Za chwilę zobaczysz. Jeanny pomóż mu się ubrać – poprosiła pokojówkę.
Sama ruszyła w stronę drzwi nie dbając o okrycie. Sebastian zadbał o to za nią, jak zawsze zresztą. Kiedy wyszli na zewnątrz dziewczynie zaparło dech w piersi. Zamierzała wszystko dokładnie opowiedzieć, przedstawić całą scenkę i napawać się własną przemową, jednak widok oświetlonych bałwanów-wojowników był tak ujmujący, że jedynym, co udało jej się powiedzieć, było ciche „niesamowite”. Bacznie przyglądający się jej twarzy lokaj dostrzegł upragniony wyraz podziwu na twarzy swojej pani. Uśmiechnął się triumfalnie i dobrodusznie postanowił wspomóc nastolatkę w przemowie.
– Scena, którą dla państwa przygotowaliśmy – zwrócił się do księżniczki i małego chłopca – przedstawia żołnierzy broniących murów posiadłości. Na ich czele…
– Nie mów! – przerwała mu fioletowowłosa.
– Proszę wybaczyć. Zechcą państwo przejść dalej, by na własne oczy ujrzeć wykonane przez panienkę Elizabeth dzieło. – Wskazał im drogę w głąb ogrodu.
Dziewczyna była niezwykle oszołomiona pięknym widokiem migoczących światełek idealnie podkreślającym bałwanie kształty, nadającym im wyrazu, a całej instalacji atmosfery, która dokładnie odwzorowywała tę, którą wyobrażała sobie podczas projektowania.
– Diabelny geniusz – pomyślała i zaśmiała się z podwójnego znaczenia słów.
Przez kilkanaście minut goście przechadzali się po ogrodzie podziwiając kolejne rzeźby. To był ostatni punkt planu wspólnego wieczoru, w każdej chwili mogli rozejść się do pokoi, jednak nikomu się nie spieszyło.
– Panienko, panicz Thimothy. – Kamerdyner podszedł do dziewczyny niosąc na rękach ledwie przytomnego chłopca.
Nastolatka uśmiechnęła się do niego.
– Timmy, pora spać, prawda? – zapytała, głaszcząc dziecko po głowie.
– Lizzy. Mogę spać dziś u ciebie? – zapytał zaspanym głosem.
– Oczywiście, Sebastian zaraz cię zaniesie.
– Tak się cieszę… – szepnął i momentalnie zasnął.
– Sebastian, zanieś go do mojej sypialni. Odprowadzę Tomoko i zaraz przyjdę. Przygotuj herbatę – rozkazała lokajowi i ruszyła w kierunku przyjaciółki zachwycającej się ogromnym bałwanem stojącym w samym centrum ogrodu.
– Jak ci się podoba? – zapytała, stając obok niej.
– Cudowny – szepnęła zgodnie z prawdą japonka. – Cieszę się, że dalej to robisz. – Popatrzyła na fioletowowłosą ze łzami w oczach.
– Czemu płaczesz? – zdziwiła się.
Z kieszeni płaszcza wyciągnęła chusteczkę i podała ją czarnowłosej. Jej płacz zaskoczył ją, w pierwszej chwili nie rozumiała, o co jej chodzi. Dopiero kolejne słowa przyjaciółki rozjaśniły sytuację.
– Kiedy widziałyśmy się ostatnio wydawałaś się taka smutna, oderwana od rzeczywistości. Martwiłam się o ciebie, ale teraz… Teraz wiem, że wszystko jest w porządku – mówiła przez łzy, delikatnie się uśmiechając.
Szlachcianka przytuliła ją do siebie. Poczuła przyjemny, jaśminowy zapach jej włosów.
– Dziękuję – szepnęła do ucha Tomoko.
Nie umiała odizolować się od wieloletniej znajomej. Była jedną z niewielu żyjących osób, które znały ją z czasów zanim jej życie zupełnie się zmieniło. Rozumiały się, dbały o siebie, kochały się. Księżniczka dawała Elizabeth to, czego tak bardzo jej brakowało. Ludzkie ciepło, którego nie musiała podważać. Przy niej nie musiała analizować każdego ruchu, szukać prawdy, domyślać się szczerych motywów – ona nie była demonem. Była człowiekiem. Jednym z niewielu, którzy jej pozostali. Jak mogła myśleć, że będzie w stanie ją od siebie odepchnąć? To było niemożliwe. Sprawiła jej ból swoim zachowaniem, co więc było w tym dobrego? I tak ją straci… Skoro było to uniknione niech wie, że zawsze była jej bliska. To jedyne, co mogła zrobić. Dziecinne odcinanie się w niczym już nie mogło pomóc.
– Wracajmy. Jutro będziemy miały dużo czasu – odsunęła się od koleżanki, chwyciła ją za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę drzwi.
                Demon zdążył ułożyć śpiącego chłopca w łóżku swojej pani i dojść do kuchni. Przygotował herbatę i postawił ją na srebrnym wózku, po czym wraz z nim opuścił pomieszczenie i powoli zaczął kierować się korytarzem w stronę pokoju szlachcianki, kiedy głośny huk dobiegający zza rogu zwrócił jego uwagę. Domyślał się, co mógł zwiastować, dlatego bez chwili zwłoki poszedł na miejsce. Jego oczom ukazało się to, czego się spodziewał – trójka rozkojarzonych podwładnych śmiała się do rozpuku, zupełnie nie przejmując się późną godziną. Thomas trzymał w dłoni srebrny świecznik, którym najwyraźniej chwilę wcześniej oberwał po głowie.
– Możecie mi wytłumaczyć, co robicie z tym kandelabrem? – zapytał zirytowany lokaj.
– Kardel… – próbowała powtórzyć pokojówka.
– Nie, kandre… – wtórował Tai
– Kalendarbem? Co to takiego? – Beztroski uśmiech na twarzy kucharza, doprowadził Sebastiana do szału.
Wyrwał przedmiot z ręki mężczyzny i energicznie postawił go na szafce, która skrzypnęła – mogłoby się zdawać, że z bólu, i gdyby tylko była żywa, najpewniej uciekłaby z płaczem, zalewając się krwią.
– Kandelabrem – powtórzył powoli, podkreślając każdą sylabę.
– Aaaa, mówisz o tym. To samo spadło, tak jakoś na mnie. Rzuciło się – żartował blondyn, starając się udobruchać mężczyznę.
Jeanny zganiła go wzrokiem. Przypomniała sobie, że przecież mieli wyręczać lokaja, ale przemiła, luźna atmosfera sprawiła, że zupełnie o tym zapomnieli.
– Znikajcie z moich oczu – warknął czerwonooki.
Nie musiał długo czekać na reakcję, po kilku sekundach po służących nie było śladu.
Uspokoiwszy się nieco, wrócił po wózek.
Kiedy wszedł do sypialni Elizabth, dziewczyna siedziała na łóżku przyglądając się śpiącemu chłopcu. Wyglądał tak niewinnie i spokojnie. Jego twarz była rozluźniona, a usta układały się w delikatny uśmiech. Trudno było uwierzyć, że to słodkie dziecko dopiero, co straciło rodziców i dotychczasową stabilizację. Ciemnowłosa wciąż czuła się winna. Wiedziała, że to uczucie będzie jej towarzyszyć do samego końca życia ilekroć ujrzy choćby cień smutku w jego błękitnych oczach. Zrobiłaby wszystko, co w jej mocy, by go od tego uchronić. Niestety nie potrafiła. Miała tylko nadzieję, że malec nigdy się o tym nie dowie. Nie ze względu na siebie, lecz z powodu kuzyna, któremu tak niewiele pozostało.
– Przyniosłem herbatę, Earl Greya Jacksona – powiedział cicho lokaj, podając szlachciance filiżankę.
Pociągnęła dwa spory łyki i postawiła naczynie na nocnym stoliku.
– Earl Grey wieczorem? – zdziwiła się.
Co prawda nic nie stało na przeszkodzie upajaniu się smakiem tej konkretnej mieszanki, jednak rzadko zdarzało mu się parzyć ją o takiej porze. Z reguły przygotowywał wtedy napary o delikatnej, kwiatowej nucie, które koiły zmysły i wyciszały umysł.
Odpowiadanie na, jak uważał retoryczne pytanie Elizabeth, było zbędne. Sebastian wszedł do łazienki i zajął się przygotowywaniem kąpieli. Dziewczyna dokończyła herbatę i nieśmiało weszła do środka. Popatrzyła na klęczącego przed wanną, przystojnego mężczyznę w białej koszuli, który co chwilę sprawdzał temperaturę wody w cienkich, gumowych rękawiczkach. Odwrócił głowę w jej stronę i uprzejmie się uśmiechnął.
– Za chwilę będzie gotowa, proszę jeszcze poczekać – zwrócił się do niej grzecznie.
Wzruszyła ramionami i usiadła na skraju obudowanej wanny pokrytej zdobionymi kwiatowym motywem kafelkami. Patrzyła na rosnąca ilość piany w jej wnętrzu. Miała wielką ochotę wziąć gorącą, odprężająca kąpiel.
                Kiedy woda nabrała wreszcie odpowiedniej temperatury, kamerdyner pomógł dziewczynie wejść do środka. Obmył jej ciało uważając na ranę na przedramieniu, cały czas próbując obrócić swoje myśli w zupełnie innym kierunku niż ten, w którym właśnie zmierzały. Oczywistym było, że nie mógł odmówić wykonywania swoich obowiązków, jednak ilekroć wspominał słodki smak krwi nastolatki, z trudem dawał rade nad sobą panować.
– Chciałabym także umyć włosy – powiedziała ospale.
Zanurzyła się w wodzie po samą szyję i odchyliła głowę do tyłu, by ułatwić mu pracę. Delikatnie zaczął wcierać szampon w długie, lśniące ametystowym blaskiem, lekko potargane pasma loków hrabianki. Zawsze zabawnie się podkręcały w reakcji na kontakt z wilgocią. Strasznie tego nie lubiła i nie jeden raz z ich powodu potrafiła odwołać spotkanie. Mimo, że wygląd stał w jej hierarchii ważności na dosyć odległym miejscu, to sam dyskomfort spowodowany ciągle wpadającymi w oczy, pokręconymi kosmykami wprawiał ją w tak zły nastrój, że niejedno biznesowe spotkanie mogłoby się zakończyć olbrzymim konfliktem.
Leżała z zamkniętymi oczami, delektując się przyjemnym ciepłem wody, która skutecznie wysysała zmęczenie z jej ciała. Opuszki palców demona z gracją i niebywałym wyczuciem masowały skórę głowy pogłębiając stan głębokiego odprężenia. Było jej tak przyjemnie, że niemal zasnęła.
                Podczas gdy nastolatka skupiała się na przyjemnych doznaniach, czarnowłosy walczył ze sobą, by nie zachować się w nieodpowiedni sposób. Pokusa obnażenia dłoni i zatopienia ich w pachnących różami, wilgotnych włosach dziewczyny była tak silna, że jego oczy mimowolnie pobłyskiwały szkarłatem, szczęśliwie umykając jej uwadze. Na nowo rozbudzone uczucia uderzały w niego ze zdwojoną mocą, jakby próbowały się mścić za dni, kiedy skutecznie je ignorował. Mimo wszystko jego ruchy były płynne i idealne jak zwykle, nie trudno było się o tym przekonać, patrząc na jej rozmarzoną twarz. Leżała tak spokojnie, całkowicie przekonana o swoim bezpieczeństwie. Gdyby chciał, w jednej chwili mógłby pozbawić ją życia. Tracąc duszę, co prawda, ale nic nie stało na przeszkodzie, by tego dokonać. Jak mogła być tak pewna, że nic jej nie zrobi? Nawet on sam chwilami nie był przekonany, jednak Lizz zdawała się nie mieć najmniejszych wątpliwości. Bez wahania oddałaby mu we władanie swój los wiedząc, że postąpiłby dla niej możliwie najlepiej. Ta niezachwiana wiara zawsze go fascynowała. Nikt wcześniej, nawet jego panicz – pierwsza ludzka istota, która rozbudziła w nim prawdziwą ciekawość i chęć zrozumienia człowieczych myśli – nie ufała mu tak bezgranicznie, nie wzbudzała tak natrętnej, chorobliwej wręcz fascynacji.
                Pełna mydlin woda spływała z cichym bulgotem do wnętrza rur. Szczupła dziewczyna ubrana w białą, za dużą koszulę z zapiętą połowa guzików siedziała na skraju wanny, na rozgrzanych kafelkach, i ze spuszczoną głową wpatrywała się we własne stopy, które demon dokładnie wycierał puszystym ręcznikiem. Przeniosła wzrok na przesiąknięty krwią bandaż i cicho westchnęła.
– Pozwoli panienka, że zmienię jej opatrunek – zareagował natychmiast lokaj.
Podniósł się, poszedł po świeże bandaże i ponownie przed nią klęknął. Ostrożnie zaczął zdejmować z ręki nastolatki kolejne warstwy biało-czerwonej taśmy.
– Wygląda trochę lepiej – poinformował ją, widząc jak przygląda się zaczerwienionemu rozcięciu. – Pozwól, że ją zdezynfekuję, wtedy na pewno nie wda się zakażenie – tłumaczył łagodnie, jak małemu dziecku. 
Ciemnowłosa wpatrywała się bez słowa jak kamerdyner zajmuje się głęboką raną, którą sama sobie zadała.
– Czyżby miał poczucie winy? – Przez chwilę przeszło jej przez myśl.
Odkażacz wywołał nieprzyjemne szczypanie. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi jej dłoń, chwyciła materiał koszuli mężczyzny i mocno go ścisnęła.
– Przepraszam, czyżbym był zbyt mało delikatny? – zapytał, odsuwając wacik od jej skóry.
– Nie – odparła krótko.
 Jej zaprzeczenie nie wydawało się zbyt szczere, dlatego zaczął coraz delikatniej i krócej przytrzymywać nasączony alkoholem kawałek waty przy ranie. Kiedy była już zupełnie czysta, założył opatrunek i dokładnie zawiązał rękę bandażem, upewniając się, że nie był ściśnięty zbyt mocno.
– Gotowe – powiedział zadowolony i dopiął ostatnie guziki jej bluzki.
– Kiedy ty byłeś ranny… – zaczęła, kiedy demon zbierał zakrwawione resztki opatrunków z podłogi. Podniósł wzrok i spojrzał zaciekawiony prosto w błękitne oczy Elizabeth. – Przepraszam, że nie przeszłam zająć się tobą tak, jak ty zajmujesz się mną – ściszyła głos i przygryzła dolną wargę.
 Demon widział, że naprawdę ją to trapiło.
– Dbanie o zdrowie swej pani jest obowiązkiem każdego kamerdynera – odparł oficjalnie. – Jednak osobiste doglądanie zdrowia służby nie leży w obowiązkach szlachty. Wysyłałaś do mnie Jeanny, za co jestem ci wdzięczny. Nie powinnaś zawracać sobie tym głowy – dodał uśmiechając się.
– Powinnam była o ciebie zadbać – upierała się przy swoim. – Ty zawsze o mnie dbasz, a ja… Nie potrafię nawet dać ci głupiego prezentu, z którego byłbyś zadowolony – zakończyła wypowiedź w zaskakująco powierzchowny sposób.
Wycofywała się. Postanowiła nie odkrywać przed nim swoich uczuć, przynajmniej nie w stu procentach, chociaż obniżenie rangi problemu do czegoś tak prozaicznego jak świąteczny prezent było bardziej niż oczywistym, desperackim chwytaniem się ostatniej deski ratunku. Demon postanowił odpuścić i skupić się na temacie owego upominku.
– Skąd możesz o tym wiedzieć, skoro jeszcze nawet nie rozpakowałem prezentów? – Popatrzył na nią podejrzliwie.
– Bo w twoim pokoju, poza książką i ramką ze zdjęciem, która pewnie w magiczny sposób zniknie w ciągu kilku dni, nie ma nic osobistego. A prezenty zazwyczaj są osobiste. Wątpię, żeby ktokolwiek, z wyjątkiem naszego tragicznego trio rzecz jasna, dał ci w prezencie kiedykolwiek coś nieosobistego. Mimo tego, pokój wciąż pozostaje pusty – wyjaśniła z goryczą w głosie.
– Panienko, dobrze wiesz, że ludzkie dobra mnie nie interesują.
– Do znudzenia – burknęła niezadowolona, bardziej z faktu, że uciekła przed uczuciami i przegrała walkę z samą sobą, niż z powodu wysłuchiwania kolejnego ze sztampowych tekstów lokaja.
– Jestem tylko piekielnie dobrym kamerdynerem. Co by było, gdybym nie był w stanie podołać temu zadaniu, to nie wypada szlachciance, najmocniej przepraszam za swoje zachowanie – wyrecytowała na jednym wdechu kilka pierwszych zdań ze standardowego słownika demona, które ciągle powtarzał.
Popatrzył na nią ze zdziwieniem i po chwili wybuchając śmiechem, za który natychmiast przeprosił ostatnią, wyrecytowaną przez nią regułką. Sama zachichotała pod nosem zdając sobie sprawę z komizmu sytuacji. Wstała, podeszła do łóżka i położyła się obok kuzyna poprawiając jego okrycie tak, by mieć pewność, że chłodne powietrze nie będzie zaburzało jego spokojnego snu.
– Sebastian… – szepnęła, kiedy lokaj zgasił światło w łazience i trzymając w dłoni świecznik powoli zaczął zbliżać się do drzwi.
– Zostań ze mną aż zasnę? – przedrzeźnił ją, jednak szybko przeprosił widząc jej zmarszczone brwi i niezadowolenie na zaczerwienionej od ciepłej wody twarzy.
– Tak, to właśnie chciałam powiedzieć… – burknęła i odwróciła się do niego plecami.
 Usłyszała ciche westchnienie, które towarzyszyło złośliwemu uśmiechowi na twarzy bruneta i powolne kroki w stronę krzesła pod oknem. Kiedy fotel skrzypnął cicho pod jego ciężarem, zamknęła oczy i otuliła kuzyna ramieniem.

                Zasnęła stosunkowo szybko, zmożona pełnym wrażeń dniem. Spokojne oddechy dwójki dzieci były dla lokaja znakiem, że może wreszcie wyjść i zająć się pracą. Po cichu opuścił sypialnię i zajął się sprzątaniem. 


9 komentarzy:

  1. Ah, te cudowne emocje rozszarpujące Sebe *.* Uwielbiam ich przedrzeznianie się !
    Postać Tomoko - coraz bardziej ją lubie. Taka prawdziwa, oddana przyjaciółka.
    Miałam nadzieję, że ktoś wywinie wrednej ciotce jakiś kawał. A tu nic ;c
    Świetny rozdział :) Pozdrawiam i ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Żal mi Sebastiana... Ale rozdział był świetny, mimo wszystko. Tylko co do gumowych rękawiczek: jestem prawie absolutnie pewna, że w dziewiętnastym wieku jeszcze ich nie używano... :)
    Dużo weny! (a ja dla siebie poproszę porządnego kopniaka)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Googlowałam to. Pierwsze już się wtedy pojawiły. Co prawda nie były tak znane jak teraz, ale używano ich :) Bodajże w latach 90 XIX wieku, a że historia dzieje się pod samiusieńki koniec, to się wlicza ^^

      Usuń
  3. A właaaśnie. Co z historią dotyczącą czasów współczesnych? Szykujesz się coś pisać czy odpuściłaś ?:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plik o wdzięcznej nazwie "cośtamno" liczy na chwilę obecną 25 142 słowa, przeliczane przez Worda na równiutkie 60 stron.
      Sukcesywnie, powolutku piszę dalej, ale zanim zacznę publikować to minie trochę czasu. Chcę wziąć udział w konkursie na wydanie książki dla dzieci (nie mój target, ale każda okazja do szlifowania skila jest dobra, a poza publikacją można wygrać 100 kawałków - nie pogardzę :3).
      Ale prędzej, czy później pójdzie w świat ta historia :)

      Usuń
  4. Mrru. :3 Fajnie, że Timmy nie stał się taki smutny i osowiały, lubię go :3 Tylko nadal nie dokońca wyobrażam sobie te bałwany .-. Może jestem jakaś ułomna, nie wiem xD
    Hehe, a Sebastian jak zwyklę mrraśny :3

    Lizzy fajnie wygląda w mundurku- niezły pomysł :D
    Czekam z nieceirpliwością na kolejny rozdział i zapraszam na kolejny u mnie (dodany wczoraj, ale ćsiii XD)

    http://kuroshitsuji4ever.blogspot.com/2015/03/vii.html

    Życzę dużo weny i ściskam! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeee, nowy rozdział <3 Już mi brakowało pomysłów, co tu dzisiaj czytać w kąpieli i miałam się uczyć xD Uratowałaś mi dzień <3

      Usuń
  5. Hejeczka,
    cudnie, och Sebastian bardzo się postarał z tą inscenizacją w postaci bałwanów... i te rozmyślania Sebastiana...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Sebastian bardzo się postarał z tą inscenizacją w postaci bałwanów... no i jeszcze te rozmyślania Sebastiana... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

.