środa, 25 marca 2015

Tom 2, XIII

Dzisiaj rozdział będzie nieznacznie dłuższy od poprzedniego. Przez to, że idzie wiosna i robi się cieplej, a jednocześnie noc trwa coraz krócej, nie dość, że się nie wysypiam to nie mogę skupić się napisaniu. Dlatego postanowiłam zmotywować się wrzucając dzisiaj więcej storn niż napisałam. Mam nadzieję, że w weekend uda mi się to nadrobić. Wczorajsze dwie strony, które z siebie wymówiłam, są tak kiepskie, że je usunę i napiszę to jeszcze raz, bo przerabianie zajmie więcej czasu. Wiosna mi nie sprzyja, zdecydowanie wolę ciemność, chłód i kubek herbaty zaserwowany przez właściwą osobę. 
Mam nadzieję, że rozdział będzie Wam się podobał. 
Do zobaczenia w sobotę :)

====================

Elizabeth i jej lokaj zmierzali w stronę niewielkich, drewnianych drzwi na końcu ciemnej, brudnej ulicy, za którymi znajdowały się jedynie kręte schody prowadzące do podziemi. Pilnował ich barczysty mężczyzna z grubą blizną tuż pod prawym okiem.

– Czego? – warknął widząc zbliżającą się dobrze ubraną dwójkę intruzów.

– Muszę porozmawiać ze Zhangiem, przepuść nas – rozkazała szlachcianka.

Mężczyzna zaśmiał się obleśnie i chwycił dziewczynę za płaszcz. Sebastian chciał zareagować, jednak go powstrzymała.

– Za każdym razem to samo? Żałosny psie, trzymaj – rzuciła pod jego nogi sakiewkę z pieniędzmi, którą wyciągnęła z kieszeni.

Mężczyzna puścił materiał, podniósł torbę z ziemi i pokłonił się ustępując im miejsca.

– Cóż za grubiańska służba – skomentował zdegustowany lokaj, rzucając postawnemu mężczyźnie spojrzenie pełne obrzydzenia.

– Też nie mam ochoty tutaj być, ale nikt nie załatwi ci bardziej wiarygodnej przykrywki niż on.

– Nie doceniasz mnie, panienko. – Demon udał obrażonego.

– Sergeant momentalnie by cię przejrzał. Mało o nim wiem, ale jedno mogę powiedzieć na pewno, facet jest skrupulatny.

– Jeśli mogę wiedzieć, co dokładnie planujesz?

– Zamierzam zrobić z ciebie nauczyciela w tym przytułku – wyjaśniła, pokonując kolejne stopnie.

                Kiedy wreszcie dotarli na sam dół, ich oczom ukazało się ogromne, ciągnące się na wiele metrów pomieszczenie, przepełnione dymem. Dziewczyna kaszlnęła i zasłoniła usta dłonią, demon postąpił podobnie.
 
– Elizabeth? Co ty tu robisz? – Usłyszała głos dobiegający z jej lewej strony. Zobaczyła drobnego mężczyznę, ubranego w czarny changshan. – Co zrobiłaś z włosami? – zdziwił się.

Szlachcianka dotknęła dłonią jeden z kosmyków, zmierzyła chińczyka wzrokiem i wymownie spojrzała na kanapy, którymi wypełnione było pomieszczenie. Siedzieli na nich otumanieni narkotykami mężczyźni w towarzystwie roznegliżowanych kobiet.

– Rozumiem. Chodźcie za mną – polecił i zaprowadził ich w bardziej ustronne miejsce.

 Odizolowane od przesączonej smrodem opium piwnicy, małe pomieszczeniu na samym jej końcu, utrzymane było w czerwonozłotej kolorystyce w orientalnym klimacie. Chińczyk wskazał gościom miejsce przy stole, sam zasiadł po przeciwnej jego stronie.

– Napijesz się czegoś? – zaproponował.

– Skończ z tą szopką – burknęła.

– W takim razie, co cię do mnie sprowadza, Lady Roseblack? – zapytał, opierając łokcie na blacie, splatając palce smukłych dłoni.

Nastolatka wyciągnęła z kieszeni kopertę, ukradkiem spoglądając na patrzącego przed siebie z całkowitą obojętnością, lokaja. Przesunęła ją w stronę chińczyka, spuszczając wzrok.

Wiedział, co to oznacza i strasznie go to bawiło. Znów potrzebowała pomocy, której tylko on mógł jej udzielić. Wyciągnął zawartość papierowego opakowania, po czym bacznie przyjrzał się młodziutkiej hrabiance.

– Czego ode mnie oczekujesz? – rzekł melodyjnie.

– Jutro rano musi zostać przyjęty, jako nauczyciel w sierocińcu ufundowanym przez Sergeanta. Ufam, że to nie będzie problem?

– Oczywiście Elizabeth. Jeszcze dziś wieczorem przyślę posłańca z papierami. Czego chciałbyś uczyć, kamerdynerze? – Mężczyzna popatrzył na odzianego w czerń służącego.

– Nie mam żadnych szczególnych preferencji – odparł z uśmiechem kamerdyner.

Azjata pochylił się i dokładnie przyjrzał się twarzy Sebastiana. Uśmiechnął się niepokojąco i oblizał wargi.

– Przystojny ten twój lokaj, Elizabeth. Dużo bardziej, niż go zapamiętałem – mówił przyciszonym głosem, który wzbudzał w dziewczynie niepokój. – Może pożyczyłabyś mi go czasami? Ci przeciętni już mi zbrzydli, a wiesz jak ciężko o kogoś takie jak on! – Nagły przypływ ekscytacji w jego głosie wzbudził w dziewczynie obrzydzenie.

– Ru! Opamiętaj się. Sebastian jest moim kamerdynerem. Nie pozwolę, żebyś zrobił z niego swoją… ugh, zabawkę – wycedziła.

– Hahaha, no dobrze, żartowałem! Nie denerwuj się tak! Może jednak się czegoś napijesz? – zaśmiał się ponownie.

Machnął ręką, wzywając jedną ze skąpo odzianych kobiet, która przyniosła trzy szklanki i wypełniła je do połowy zielonym płynem.

Ciemnowłosa obserwowała dokładnie każdy ruch kobiety. Była naprawdę piękna. Jej długie, gęste, czarne włosy splecione w dwa warkocze opadały na odkryte ramiona. Kształtne piersi, okryte jedynie cienką warstwą wpół prześwitującego materiału, krótka spódniczka odsłaniająca jej długie, szczupłe nogi, płaski, przekłuty złotym kolczykiem brzuch. Chociaż Lizz nigdy nie ubrałaby się, ani nie zachowywała w taki sposób, zazdrościła Azjatce urody. Była prawdziwie kobieca. Taka, jaka fioletowowłosa pewnie nigdy by nie była, nawet gdyby dożyła jej wieku.

– Piłaś kiedyś prawdziwy absynt, Elizabeth? – zapytał Zhang.

– Przepraszam, że się wtrącę, ale moja pani nie powinna spożywać tego typu napojów – rzekł kamerdyner, powąchawszy dziwną substancję.

– Hahaha, zabawny jesteś, kamerdynerze. To co, Elizabeth, napijesz się ze mną?

– Nie zamierzam tego pić, ma paskudnie ostry zapach – skrzywiła się niechętnie. – Poza tym mam coś do załatwienia. – Wstała od stołu i zaczęła iść w stronę drzwi. – Będę czekać na posłańca, dzięki Ru – pożegnała go machnięciem ręki i wraz ze służącym opuściła pokój, po czym jak najszybciej wspięła się po schodach na górę.

                Gdy zasiedli z powrotem w powozie, ciemnowłosa westchnęła głęboko i odchrząknęła z obrzydzeniem.

– Czemu tam zawsze musi tak śmierdzieć? – narzekała.

– Jaki kierunek powinienem podać woźnicy? – zapytał Sebastian, nie podejmując tematu.

– Do posiadłości w mieście… – powiedziała zrezygnowana. – Chociaż wcale nie mam ochoty tam przebywać – dodała pod nosem.

~*~

                Nigdy nie lubiła tego miejsca. Rzadko w nim bywała, było dla niej nieprzyjemnie obce. Na dodatek, odkąd doznała dziwnego uczucia podczas podróży powozem, czuła się nieswojo, a londyńska posiadłość Roseblack jedynie potęgowała to uczucie. Cały dzień spędziła w fotelu czytając książki, próbując zająć czymś umysł, by pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, jednak ono powracało z uporem za każdym razem, gdy tylko odrywała spojrzenie od tekstu.

Na szczęście był już późny wieczór. Posłaniec przyniósł dokumenty i krótki list o Ru Zhanga. Tak, jak się spodziewała – wszystko zostało załatwione w krótkim czasie z największa dokładnością. Jedyne, co pozostało do zrobienia, to udanie się do przytułku z samego rana i rozpoczęcie kolejnej gry.

                Kamerdyner wszedł do pokoju, trzymając w ręce świecznik.

– Zgasiłem zbędne światła. Robi się późno, powinna się panienka położyć, za chwilę przyniosę kolację.

– Nie jestem głodna – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od lektury.

– Chciałbym przypomnieć, że nie zjadła panienka śniada, a obiad…

– Dobra, już dobra. Tylko przestań gderać, zjem tę przeklętą kolację – warknęła zirytowana.
Mężczyzna widział, że coś nie daje jej spokoju. Oczywistym było, co. Nie zamierzał niepotrzebnie drążyć tego tematu, nie chciał narażać jej na kolejne nieprzyjemne doznania, tym bardziej, że dobrze wiedział, jak niekorzystnie wpływa na nią sama obecność w tym w miejskiej rezydencji.

Podał dziewczynie posiłek i stanął z boku, pilnując, by rzeczywiście go zjadła.

– Musisz tak bezczelnie się na mnie patrzeć?

– Najmocniej przepraszam – pochylił głowę. – Jest panienka dzisiaj w bardzo kiepskim humorze.

                –Pewnie dlatego, że niepotrzebnie brałeś tę walizkę i wykrakałeś, że tu zostaniemy? Dobrze wiesz, że nie chciałam. Gdyby nie skrupulatność Sergeanta, właśnie rozwiązywalibyśmy sprawę. Nie wydaje się trudna. Przynajmniej nie musiałabym być tutaj. Ten sierociniec, a raczej szkoła z internatem – bo tak to bardziej wygląda – na pewno jest przyjemniejsza niż to miejsce. Doprawdy! Jak mnie to niesamowicie denerwuje. – W przypływie złości cisnęła widelcem o podłogę.

Patrzyła, jak turla się po ziemi, upadając tuż pod nogami lokaja, po czym powiodła wzrokiem od jego stóp, aż po sam czubek czarnej, postrzępionej fryzury, której widok odrobinę ją uspokoił.

– Przepraszam. Nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje – wyjaśniła skruszona.

Demon podniósł sztuciec i odłożył go na srebrny wózek, a swojej pani podał drugi, leżący dotychczas na niższej platformie mebla.

– Dziękuję.

– Myślę, że ma to związek z tym, co przytrafiło się panience podczas drogi. Proszę się tym nie przejmować.

– Sebastian? – mruknęła, odczekawszy dłuższą chwilę.

– Słucham?

– Czy to możliwe, żebym zapomniała o czymś naprawdę ważnym i nie mogła sobie przypomnieć? Mimo, że staram się z całych sił?

– Bardzo możliwe, panienko. Ludzki mózg reaguje w ten sposób na niektóre bodźce. Jest to system obronny. Umysł wypiera wspomnienia, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Jeśli to właśnie się panience przytrafiło, uważam, że nie powinna w to panienka ingerować – wyjaśnił z pełnym profesjonalizmem.

Nigdy jej o tym nie wspominał, ale swego czasu lubił poświęcać wolne wieczory na studiowaniu ludzkich książek na temat psychologii. Chociaż była to stosunkowo nowa nauka, strasznie go zainteresowała i wydawała się niezwykle przydatna w jego codziennym życiu demona i kamerdynera.

– Znowu panienkujesz – zauważyła, kontynuując posiłek.

– Nawet nie zwróciłem uwagi – zaśmiał się w myślach.

– Jak właściwie chce się panienka dostać do środka? To sierociniec dla chłopców, a ty – zmierzył ją wzrokiem – raczej nie jesteś chłopcem.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, jak idiotycznie to zabrzmiało? – uśmiechnęła się pod nosem.

Popatrzył na nią, udając zdziwienie. W rzeczywistości zrobił to specjalnie, by chociaż trochę podnieść ją na duchu. Patrzenie przez cały dzień jak zmaga się z myślami było dla niego szalenie nieprzyjemne. Dodatkowo, głos w jego głowie, co chwilę jęczał samolubne „Dlaczego nie mogła sobie przypomnieć czegoś przyjemnego? Przypomnij sobie coś więcej. Elizabeth, proszę!”, i chociaż karcił się za każdym razem, gdy słyszał te słowa, nie mógł udawać, że skrycie tego nie pragnął.

– W każdym razie – odchrząknęła, spoglądając na swoją klatkę piersiową – nie będzie zbyt dużego problemu z kamuflażem. Jedynie upniesz mi włosy w jakąś chłopięca fryzurę, bo nie chcę ich ścinać, i będzie w porządku. No i dla odmiany będę mogła założyć na siebie coś wygodnego! – Ostatnia myśl wyraźnie poprawiła jej humor.

– Ma panienka rację, to nie powinien być duży kłopot – odparł, delikatnie się kłaniając.

Zastanawiała się, czy przypadkiem nie powinna poczuć się urażona i ukarać go za tak jawne podważenie jej kobiecości. Wizja noszenia czegoś wygodnego i nie uważania na każdy swój ruch była jednak tak krzepiąca, że postanowiła zignorować jego wypowiedź. Przez chwilę czuła się lepiej lepiej.

~*~

                Leżała w łóżku, wpatrując się w sufit. Znów nie potrafiła zasnąć. Denerwowała się. Nie mogła przecież po raz kolejny udać się do Sebastiana, to zaczynało być tak nieodpowiednie, że nawet ona sama to dostrzegała. Wierciła się więc z boku na bok, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji. Próbowała sobie przypomnieć coś więcej z rozmowy z jej wspomnień, ale ilekroć zdawało jej się, że słowa i obrazy zaczynają powracać, rozmazane kontury rozbłyskały oślepiająco i zupełnie znikały. Każda próba wyglądała tak samo.

– Nie chcę być tu sama… – pomyślała, przewracając się po raz kolejny na lewy bok. Wbiła wzrok w drzwi i mocno zacisnęła dłonie na kawałku kołdry. – Nie miałam takich problemów od dawna. Co się ze mną dzieje? Przecież niczego się nie boję. Wcale go tu nie potrzebuję, więc dlaczego? Dlaczego tak bardzo chcę go zobaczyć? Czułam się przy nim tak bezpiecznie, ale przecież jest w pobliżu cały czas. Sebastianie, dlaczego cię tu nie ma? – Jęknęła, dręczona myślami.

Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, była pewna, że umysł płata jej figle, dlatego nie zareagowała. Jednak kilkakrotne, powtarzające się uderzenia, w końcu przekonały ją o swojej prawdziwości.

– Skąd wiesz, że nie śpię? – zapytała przez drzwi, tym samym dając mu znać, że może wejść.

– Słyszałem twój przyspieszony oddech – wyjaśnił.

– Przyspieszony oddech? Że co?! – uniosła się, siadając nerwowo.

– Kiedy śpisz, oddychasz dużo wolniej i spokojniej.

– Nie ważne! – pokręciła głową. – Co tutaj robisz? Zdziwiła się, próbując ukryć radość.

– Przyniosłem szklankę ciepłego mleka z miodem, pomoże ci zasnąć – odrzekł, podszedł do niej i podał jej smukłe naczynie.

– Nie chcę mleka – mruknęła cicho.

Demon uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, czego potrzebowała jego pani, by zasnąć tej nocy i schlebiało mu to. Świadomość, że jego obecność uspokaja jej myśli, pozwala się wyciszyć. Wyraz całkowitego zaufania, który kiedyś tak bardzo go dziwił, teraz był dla niego słodką nagrodą.

Mimo tego, co myślał i czuł, wyraz jego twarzy wskazywał na zniecierpliwienie i znużenie. Gdy Elizabeth to dostrzegła, uśmiechnął się uprzejmie i odsunął, stające niedaleko łóżka, przy dębowym biurku, krzesło i usiadł na nim, zakładając jedną nogę na drugą. Dziewczyna bacznie go obserwowała trzymając szklankę tuż przy ustach.

– Będziesz tutaj, aż nie zasnę? – zapytała.

Chciała brzmieć na niezadowoloną, ale radość, którą czuła, była zbyt ciężka do ukrycia i dała się poznać po lekkim drgnięciu jej głosu.

– Chyba nie mam wyjścia. Muszę dbać o to, byś była wypoczęta. Proszę, panienko, dopij mleko i połóż się.

Ciemnowłosa wypiła duszkiem zawartość naczynia i odstawiła je na nocny stolik, po czym dokładnie przykryła się kołdrą i położyła na lewym boku, tak by go widzieć.

– Nie zaśniesz z otwartymi oczami – upomniał ją po kilku minutach, gdy wciąż uparcie mu się przyglądała.

– Opowiesz mi coś? – zapytała zmęczonym, cienkim głosem.

– Co takiego?

– Nie wiem. Cokolwiek – mówiła coraz bardziej niewyraźnie. Wiedział, że za chwilę odpłynie.

Przez kilka minut półszeptem opowiadał jej, a właściwie recytował z pamięci, dokładny sposób przyrządzenia nadziewanego indyka, który bezskutecznie próbował wpoić kucharzowi.

~*~

                – Panie Sutcliff, co my tu właściwie robimy? – zapytał znudzony blondyn, poprawiając okulary.

Niedbale opierał się o rączkę kosiarki, spoglądając z dachu budynku na opustoszałe miejskie uliczki.

– Czekamy – odparł czerwonowłosy, zamykając trzymaną w dłoniach księgę.

Podszedł do towarzysza i zwrócił wzrok w stronę wyróżniającej się kamienicy, otoczonej wysokim ogrodzeniem z krat.

– Nie powinniśmy zająć się zbieraniem dusz, albo coś? Nie chciałbym wyrabiać potem nadgodzin. Jeśli znowu podpadniemy panu Spearsowi, ominie mnie impreza działu kadr! – jęknął.

– Ronaldzie Knox, obserwacja jest jednym z zadań shinigami. Czy nie nauczyli cię tego na kursie? – westchnął Grell. – Ciesz się chwilą. Dwóch samotnych mężczyzn pod osłoną nocy, w słabym blasku księżyca, pilnujących porządku na świecie! Jakież to romantyczne! – Zaczął teatralnie wymachiwać rękami.
Blondyn popatrzył na niego i wzruszył ramionami.

– Nie widzę w tym nic romantycznego, Panie Sutcliff. Kiedy zacznie się coś dziać? To wgapianie się w przestrzeń jej niesamowicie nudne.

– Wy nowi, jesteście tacy niecierpliwi! – zaśmiał się, całkowicie ignorując fakt, że swego czasu był dokładnie taki sam. Porywczy, niecierpliwy, rządny akcji. – Skoro tak bardzo ci się nudzi, zajmijmy się tym.

 – Wyciągnął z kieszeni zaprasowanych w kąt spodni pogniecioną kartę papieru, zawierającą kilka nazwisk.
Chłopak entuzjastycznie wyrwał mu ją z dłoni i przeczytał zawartość.

                – Łatwa robota! – skomentował pewny siebie. – Te dusze na pewno nie zainteresują złodzieja. Uwinę się z tym w ciągu godziny.

                – Poprawka, uwiniemy się. Idę z tobą – poinformował go Sutcliff.

Zdziwiony chłopak spojrzał na niego z zaciekawieniem.

                – No co, mi też się nudzi. Czego się spodziewałeś? W końcu wciąż płynie we mnie młoda krew rządnego przygód bohatera! – Obrócił się wokół siebie, wymachując kosą. – Przy okazji, może trafimy na jakiegoś przystojniaczka! – krzyknął podekscytowany.

Towarzysz popatrzył na niego zdegustowany, jednak powstrzymał się od komentarza. Zarzucił swoją, nietypową nawet jak na standardy Sutcliffa, kosę na ramię i ruszył na północ. W stronę miejsca, gdzie za chwilę miała zginąć, niczego nie świadoma matka trojga dzieci.

                Anabelle, pracownica jednego z barów dla szemranego towarzystwa, wracała właśnie ze swojej zmiany. Biegła ciemnymi uliczkami, kurczowo trzymając w dłoniach torbę. Miała w niej niewielka sumę pieniędzy, która miała pozwolić jej na utrzymanie trojga małych dzieci oraz schorowanej matki przez kolejne kilka dni. Nie oglądała się za siebie, nie zatrzymywała – nie chciała kusić losu. Wiedziała, jak niebezpieczne i zdradzieckie potrafią być ulice przepięknej stolicy, kiedy gasły wszystkie światła. O tej porze policja rzadko patrolowała ulice, szczególnie w okolicy jej miejsca zamieszkania. Do domu brakowało jej zaledwie trzech przecznic, kiedy na jej drodze staną barczysty mężczyzna w czarnym płaszczu. W ciemności widziała jedynie zarys jego sylwetki. Zatrzymała się i jeszcze mocniej zacisnęła trzymaną w rękach torbę. Wiedziała, że znalazła się z trudnej sytuacji, dokładnie takiej, jakiej za wszelką cenę próbowała uniknąć.

                Młody shinigami stał na dachu budynku ponad głowami dwójki ludzi i z zainteresowaniem przyglądał się akcji.

                – Anabelle Sherling, urodzona piętnastego kwietnia tysiąc osiemset sześćdziesiątego drugiego roku… – zaczął recytować.

Czerwonowłosy staną obok niego i pochylił się, by ujrzeć twarz ofiary.

                – Cóż za paskudna kobieta. Dziwię się, że ktokolwiek zapragnął mieć z nią dzieci – warknął, oburzony.

Knox zignorował go.

                – Przewidywana data śmierci, dwudziesty ósmy grudnia tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego szóstego roku, godzina trzecia czterdzieści trzy. Powód: rana kłuta brzucha. Nudna śmierć – stwierdził młody bóg śmierci.

Oparł się na swojej kosie i w ciszy obserwował dalszy przebieg wydarzeń.

                – Proszę, puść mnie. Mam trójkę dzieci, one potrzebują matki! – krzyknęła przerażona Anabelle, cofając się o kilka kroków, kiedy mężczyzna ruszył w jej stronę.

Dotarł do niej i wyszarpnął z jej dłoni torbę. Kobieta rzuciła się na niego, próbując odebrać mu swoją własność. Napastnik wyciągnął z kieszeni nóż i wbił go w jej brzuch, gdy ostatkami sił, korzystając z chwili jego nieuwagi, chwyciła pieniądze. Powoli osunęła się na ziemię. Zbir strząsnął krew z ostrza, zaśmiał się obrzydliwie i zniknął za najbliższym zakrętem, pozostawiając wykrwawiającą się kobietę na pewną śmierć.

                – Pora wkroczyć do akcji. – Ronald zarzucił kosiarkę na ramię i skoczył w dół kamienicy.

                – Czeeekaaaj! – krzyknął Sutcliff. – Ona ma umrzeć dopiero za trzy minuty, chcesz na nią patrzeć? Jesteś dziwny!

Młody shinigami wylądował tuż obok głowy kobiety, która patrzyła na niego zamglonym wzrokiem. Resztkami sił chwyciła jego nogawkę.

                – Proszę… Zanieś to moim dzieciom. Trzy… trzy przecznice stąd, zielony dach, szare firany. Błagam… – szeptała z trudem. 

Wyciągnęła rękę, w której trzymała zmięte banknoty i wydając z siebie ostatnie tchnienie, upuściła je na białe buty młodego mężczyzny. Patrzył na nią zdziwiony, podziwiając jej wolę walki o dobro potomstwa. Schylił się i zupełnie zapominając o swoim zadaniu, chwycił w dłoń leżące u stóp pieniądze.

                – Niewiele tego – westchnął i wepchnął je w kieszeń.

                – Na co jeszcze czekasz? Czy nie mówiłeś, że uwiniesz się ze wszystkim w ciągu godziny? – wypomniał rozgoryczony Grell, z obrzydzeniem patrząc na filmowe taśmy przedstawiające przebieg życia kobiety. – Odrażające! – warknął i odwrócił wzrok. – Zabierajmy się stąd.

Ruszył dalej na północ, nie czekając na Ronalda. Blondyn stał przez chwilę bez ruchu, zastanawiając się, co zrobić. Spojrzał przed siebie. W oddali ujrzał światło. Pobiegł w jego stronę. Mizerny blask wydobywał się z okien małej, zrujnowanej kamienicy z ciemnozielonym dachem, o której mówiła Anabelle.

                – Paskudne miejsce – mruknął obrzydzony, orientując się, że jego wywoskowany, biały but utknął w czymś grząskim. Strzepnął resztki lepkiej substancji z podeszwy i otworzył drzwi. Rzucił pieniądze za próg i ruszył w stronę, w którą udał się jego przełożony, by odebrać duszę kolejnego nieszczęśnika. 

11 komentarzy:

  1. Uuuuu, smutne zakonczenie. Nawet Grell był jakiś nieswoj :3
    Myślenie Sebastiana rozwala XD
    A Lizzy zamierza przebrać się za chłopaka? O_O aż mi się Weston College Arc przypomniał (a czytałam go chyba z rok temu...) Jestem tylko ciekawa jak Elizabeth zamierza się ukrywać?

    P.S. Jesli lubisz ciemności, to polecam przeniesienie się w okolice Grenlandii i Północnej Skandynawii :) Noc przez caly rok :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tam jest dla mnie zbyt zimno :P To znaczy, kiedy w końcu musiałabym gdzieś się stawić osobiście poza domem xD A docelowo wybywam na dżapany :P
      A wszystkiego dowiesz się w swoim czasie ^^

      Usuń
  2. Nie możesz zasnąć? Niech ktoś na dobranoc opowie ci sposób na przyrządzenie nadziewanego indyka ! A co!
    Knox... jakoś nigdy nie mogłam go polubić. Niby nic złego nie zrobił, ale mało barwny bohater.
    Łaa. Ciekawi mnie już jak potoczy się akcja w sierocińcu <3 Zawsze bawiło mnie jak ludzie przebierają się za płeć przeciwną (czy to w opowiadaniach, filmach itp.. ) pewnie dlatego, że w codzinnym życiu raczej by to nie przeszło :D
    Nie moge się już doczekać soboty :*

    Pozdrawiam i ściskam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, powiem Ci w tajemnicy, że słuchanie o stu sposobach przyrządzenia curry jest jeszcze bardziej usypiające xD
      Również pozdrawiam i... CZEKAM NA NOTKĘ. Najwyższa pora coś dodać, nie sądzisz? :P Przerwałaś w takim momencie! Nie ładnie, smutam :(

      Usuń
    2. Toć dopiero przedwczoraj pojawił się rozdział, na kolejny znów bd trzeba czekać xD

      W sumie, w wykonaniu Seby, opowieść o sztuce szycia beretów będzie intrygująca i ciekawa xD Choć ja bynajmniej w jego towarzystwie nie zmrużyłabym oka :D

      Usuń
    3. I czemu nie dałaś znać? :P mam w tym tygodniu mało czasu, jutro przeczytam :)
      Wiesz, fskt, że w jego eykonaniu wszytko brzmi lepiej, bo w końcu to najlepszy głos na świecie, ale po kilku miesiącach się przyzwyczajasz i zasypiasz :P w końcu, żeby pisać też trzeba się wyspać :P

      Usuń
  3. Smuteczeg :< Koniec smutny i lekko nie wiem o co chodzi, ale podobał mi się :3
    Uwielbiam motywy z zasypianiem, mam do nich słabość XD <3
    Ogólnie rozdział świetny (jak zawsze ^^) i czekam z niecierpliwością na kolejny! :D

    Duużo weny, duużo spania i jeszcze więcej pomysłów! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, usunęłam Ci te pozostałości po usuniętych komentach xD Ciekawe, czy się usuną hahaha.
      Ja za to uwielbiam opisywać i wymyślać te wszystkie sceny o nocnym wpadaniu do siebie, budzeniu się w środku nocy i w ogóle wszystkie, które nawiązują do jakichś zbliżeń (nie tylko tych fizycznych, przede wszystkim w sferze mentalnej!) bohaterów. Nie wiem czemu, ale tak bardzo to uwielbiam, że jest tego w moim opku sporo i na pewno na tym się nie skończy hahaha.
      Dziękuję za życzenia! xD Również życzę Ci weny i pomysłów, a spania też, jeśli Ci potrzeba. I spokoju ducha :D I szybkiego napisania notki, na którą czekam :P

      Usuń
    2. haha, notka będzie pewnie jutro ;) A spania nigdy dość!
      (i sorki za te komenty, ale serwer się zawiesił i dodał koment ze 3 razy xD)

      Usuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, te przemyślenia Sebastiana cudowne, a Lizz o tak nie zaśnie bez Sebastiana... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, te przemyślenia Sebastiana... a nasza Lizz nie zaśnie bez swojego kamerdynera...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

.