sobota, 5 września 2015

Tom 3, X

Szczęśliwie i niespodziewanie udało mi się skończyć licencjat.
Teraz do środy mam całkowicie wolne od wszystkiego, bo nie ma absolutnie nic, co mogłabym zrobić, żeby przyspieszyć sprawy związane z zakończeniem studiów, czy magisterkę, czy czymkolwiek. 
Dlatego mam nadzieję, że to będzie płodne pięć dni i w końcu przekroczę magiczną granicę plottwistu, której nie udaje mi się zdobyć od kilku miesięcy. 

Mam nadzieję, że notka przypadkiem Wam do gustu i przepraszam, że nic się nie pojawiło w środę, ale... No sami wiecie :P 


==================

                Nim popołudniowe lekcje Elizabeth dobiegły końca, Grell Sutcliff zdążył zajść za skórę wszystkim obecnym w posiadłości. Znudzony bóg śmierci towarzyszył kolejno każdemu ze służących, sprawiając, że wykonywana przez nich praca w swej niekompetencji do złudzenia przypominała tę sprzed pół roku. Czegokolwiek się dotykał, chcący pomóc rudzielec, obracało się w pył. Przez całe popołudnie spokojny tok lekcji hrabianki przerywały odgłosy kłótni i tłuczonych naczyń.

Denerwowała się, słysząc kolejne odgłosy rozbijanej porcelany, jednak ilekroć zamykała oczy, zwiastująca zniszczenia melodia przypominała jej o dawnych czasach, o chwilach, kiedy Sebastian trzymał w ryzach trójkę nieporadnych, ludzkich istot. O dniach wypełnionych beztroskimi złośliwościami i wiecznymi zagwozdkami, jakie przysparzały dziewczynie dwuznaczne miny kamerdynera.

Za każdym razem, gdy do uszu nastolatki docierał zakłopotany głos Taia, uśmiechała się pod nosem. Pomyślała, że zachowanie żniwiarza może ich czegoś nauczy, pokaże, z czym na co dzień musiał się zmagać ich zwierzchnik, kiedy to oni w tak beztroski sposób rujnowali jego ciężką pracę. Cieszyła się, że nie brakowało jej pieniędzy, w przeciwnym razie zbankrutowałaby już niejednokrotnie.

                Po godzinie osiemnastej, młody kamerdyner odprowadził do wyjścia ostatniego z nauczycieli. Strasznego, siwego mężczyznę, którego Elizabeth darzyła szczególną sympatią. Kiedy tylko powóz zabrał wykładowcę poza bramy posiadłości, pozytywnie nastrojona hrabianka wybiegła przed mury domostwa, przebrana w strój do gry, i biegnąc na tyły ogrodu, zaczęła wołać służących. Nim którykolwiek z nich zdołał dotrzeć w umówione miejsce, przed obliczem fioletowowłosej pojawił się rozbawiony bóg śmierci.

                – Sutcliff! – krzyknęła, udając obrażoną.

                – Roseblack! – odpowiedział tym samym, wymownie gładząc rękojeść swojej broni.

Dziewczyna przewróciła oczami i skrzywiła się, wskazując dłonią kosę mężczyzny.

                – To z nami nie gra – wyjaśniła.

                – Toooo nie jest to, tylko moje maleństwo! No chyba nie myślisz mała, że zostawię ją tak na pastwę losu? – zaczął jęczeć, przytulając do siebie urządzenie.

Chociaż szlachcianka z czasem przyzwyczaiła się do dziwnego zachowania Grella względem jego broni, to wciąż wzdrygała się na ten widok z niesmakiem. W tym wypadku jednak, nie chodziło nawet o jej niechęć, a o zwyczajną przyzwoitość. Służący rodu Roseblack wiedzieli sporo na temat swojej pani i jej pracy dla królowej, ale istnienie istot pokroju shinigami, czy demonów wolała pozostawić w tajemnicy tak długo, jak tylko to możliwe. W tym wypadku, odkrywanie tożsamości narwanego mężczyzny nie było niezbędne.

                – Po domu też z nią biegałeś? – zapytała pogardliwie.

                – Nigdy w życiu! Schowałem ja w najbezpieczniejszym miejscu w całym domu! – odparł momentalnie, urażony dziewczęcym zarzutem.

                – To znaczy, gdzie?

                – W twoim łóżku – wyjaśnił zadowolony z siebie.

Jego radość nie trwała długo. Po kilku sekundach, poczuł ostry ból głowy. Hrabianka z całej siły rzuciła w niego kamieniem. Mężczyzna pisnął jak mała dziewczynka i zaczął energicznie rozcierać obolałe miejsce.

                – Pogięło cię dziewczyno?! Chcesz mnie zabić?! – wydarł się opętańczo.

                – Wybacz, ćwiczyłam zamach – odpowiedziała uśmiechając się słodko. – Schowaj to. – Machnęła ręką i zorientowała się, że broń mężczyzny w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła.

                – Lizz! Jesteśmy! – Kłótnie współpracowników przerwał radosny okrzyk nadbiegającego wraz z dwójką towarzyszy Thomasa.

Kucharz machał do niej ręką, szczerząc się niemal od ucha do ucha.  Był niezwykle podekscytowany propozycją dziewczyny. Od dawna nie widział zadziornego uśmiechu na jej wychudzonej twarzy, nie słyszał nawet, by przez ostatnie miesiące wypowiedziała się na jakiś temat nawet z odrobiną pozytywnego podejścia. Nagła zmiana zachowania Lizz dawała mu nadzieję, że sprawy wreszcie zaczną się układać. Że po trudnym okresie serce hrabianki zaczęło się goić, gotując się na ponowne przyjęcie radości. Całym sobą tego dla niej pragnął. Gdyby było coś więcej poza gotowaniem, co mógłby zrobić, by jej pomóc, wykonałby to bez wahania.

                – Nareszcie! – Podskoczyła radośnie. – Zaczynajmy!

                Grali ponad dwie godziny. Chociaż nierówna ilość graczy i sposób przebiegu rozgrywki daleki był od jakiejkolwiek wariacji na temat zasad oryginalnego baseballu, żadnemu z graczy to nie przeszkadzało. Jak za dawnych czasów – liczyła się dobra zabawa i możliwość rozładowania napięcia w niezagrażający nikomu sposób.

Rozgrywka zakończyła się, kiedy zmęczona Elizabeth biegnąc do kolejnej bazy, potknęła się o własne nogi, upadając na twarz. Natychmiast podbiegł do niej Tai. Pomógł hrabiance usiąść i dokładnie przyjrzał się jej twarzy. Była spocona i blada, cienie pod oczami zdawały się jeszcze większe niż zwykle. Chłopak podał jej wyciągniętą z kieszeni chusteczkę.

                – Panienko, jadłaś coś dzisiaj? – zapytał strapiony.

Odpowiedziało mu groźne spojrzenie błękitnych oczu. Lizz chwyciła kawałek materiału, przetarła czoło i gardząc pomocą chłopaka, samodzielnie podniosła się z ziemi.

                – Gramy dalej! – zarządziła, jednak wszyscy zebrani, zamiast ruszyć na pozycję, jedynie popatrzyli po sobie porozumiewawczo.

Nastała chwila niezręcznego milczenia.

                – No co z wami? – zapytała słabo szlachcianka, przerywając ciszę.

Z trudem powłóczywszy nogami, zbliżała się do leżącej nieopodal piłki. Zmęczenie znów wzięło górę i dziewczyna ponownie przewróciła się, lądując na trawie.

                – Lizz, wystarczy na dziś. Powinnaś coś zjeść – powiedziała ciepło Jeanny, podbiegając do zbierającej się z ziemi nastolatki.

                – Jadłam. Zjadłam przecież obiad… – jęknęła z trudem.

Nie rozumiała, co się z nią działo. Dlaczego była tak niesamowicie słaba? W porównaniu do poprzednich lat jadła naprawdę dużo. Czasami zdarzało się, że nawet trzy pełne posiłki. Może nie były to porcje dorównujące wielkością zwyczajowym daniom spożywanym przez arystokrację, ale na pewno były dużo większe niż te, które jadała całe życie. Więc czemu? Skąd brała się ogarniająca ciało niemoc? Dlaczego chudła? Tak, dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Chociaż przed służącymi udawała, że tego nie dostrzega, miała całkowitą świadomość zmian zachodzących w jej ciele. Jakby zagnieździł się w nim jakiś pasożyt, który powoli wyżerał ją od środka. Nie chciała się temu poddać. Nie mogła. Musiała udowodnić sobie i wszystkim innym, że wciąż jest silna, że nawet bez idealnego kamerdynera u boku, w dalszym ciągu jest tak samo skuteczna.

                Nie pozwoliła, by służący pomogli jej iść. Dała radę sama. Chociaż brakowało jej demona, który w chwilach takich, jak ta, brał ją na ręce, obdarzając przyjemnym, pełnym troski dotykiem i zanosił ją wszędzie tam, gdzie mu kazała. Teraz go nie było, nie było nikogo, kto mógłby przejąć jego rolę. Dlatego musiała poradzić sobie samodzielnie i choć sprawiało jej to wiele trudu, wytrzymała.

~*~

Siedziała w fotelu naprzeciwko kominka, popijając wieczorną herbatę. Wpatrywała się w tańczące na drewnie płomienie. Ich blask przyjemnie rozświetlał wnętrze saloniku na piętrze, do którego zaprosiła żniwiarza. Nie zamierzała przyjmować go w głównej sali, nie był nikim wyjątkowym. Poza drobną pomocą, stwarzał jedynie problemy, powinien być jej wdzięczny, że jeszcze się go nie pozbyła.

Tymczasem Grell siedział z założonymi nogami i sączył gorący napar, nucąc pod nosem jedną ze swoich miłosnych wyliczanek. Tak naprawdę, od kilku minut zbierał się, by zapytać nastolatkę o jej słabowitość, ale wciąż nie wyczuł odpowiedniego momentu. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli rozegra to w zły sposób, szlachcianka wykopie go przez okno i po raz kolejny wybrudzi mu ukochany płaszcz, w zamian nie dając nawet słowa wyjaśnienia. Dlatego czekał, sprzecznie ze swoją naturą, gotując się od wewnątrz.

Nastolatka postawiła zdobioną różanym motywem filiżankę na spodek i zanurzyła plecy w oparciu siedzenia, uprzednio podnosząc ze stojącego na niskim stole z ciemnego drewna talerzyka jedno z korzennych ciasteczek. Nie były nawet w połowie tak dobre, jak słodycze, którymi raczył ją były lokaj, ale ich smak przywoływał dobre wspomnienia. Tym razem jednak, wkładając przekąskę do ust, nie umiała przestać myśleć o dotyku żniwiarza i swojej niemocy. Westchnęła ciężko, przyznając przed samą sobą, że nie ma pojęcia, co może się z nią dziać.

                – Wiliam wspominał, że za kilka dni będzie miał dla nas robotę – zaczął żniwiarz, mrucząc sponad krawędzi filiżanki.

                – To niech ma. To i tak nic nie daje – burknęła w odpowiedzi Lizz.

                – Cokolwiek się z tobą dzieje, kontroluj to – wyrzucił z siebie i napotkawszy wrogie spojrzenie dziewczyny, spuścił wzrok

Czy naprawdę musiał drążyć ten temat akurat teraz? Gdyby tylko mogła, na pewno podjęłaby jakieś działania.

                – Jeśli zawiedziesz, zginiesz – bąknął shinigami, dopijając resztę herbaty.

                – No i co z tego? Czyżbyś się martwił? – zadrwiła.

                – Skądże. Po prostu, jeśli umrzesz, będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie, to będzie kłopotliwe – odparł niewyraźnie, uświadamiając sobie, że jakaś drobna jego część naprawdę martwiła się o to słabowite, ludzkie dziecko.

                – Nie przejmuj się, nic mi nie będzie – odpowiedziała, uśmiechając się ze zrozumieniem.
Włożyła do ust resztkę ciastka i skrzyżowała ręce na piersi.

                – Nie powiem, żeby obecny stan rzeczy wpływał na mnie pozytywnie, ale zapewniam cię, że możesz być spokojny. Nie umrę. Zrobię, co do mnie należy i zemszczę się – wyjaśniła, mocno akcentując ostatnie zdanie.

Na twarzy żniwiarza pojawił się przebiegły uśmiech. Siła, jaką emanowały słowa dziewczyny, imponowała mu. Nigdy wcześniej nie spotkał się z człowiekiem tak przekonanym o powodzeniu swojego działania. Ta na pozór zwyczajna, skąpana w rozpaczy nastolatka, w rzeczywistości odznaczała się nietypową siłą ducha, której mógłby jej pozazdrościć nie jeden bóg śmierci. Czy to tragiczne przeżycia z przeszłości ukształtowały jej charakter? Nie potrafił odpowiedzieć. Za to przez chwilę pomyślał, że idealnie nadawałaby się do roli bogini śmierci, gdyby tylko mogła takową przejąć.

Z przemyśleń wyrwał Grella dźwięk obcasów uderzających o podłogę. Nawet nie zauważył, kiedy hrabianka wstała i zaczęła iść w stronę drzwi. Podniósł się energicznie i pobiegł w jej stronę, zatrzymując się krok za nią.

Przystanęła. Po jej ciele rozeszło się dziwnie znajome uczucie, którego nie potrafiła bezpośrednio powiązać z żadnym wydarzeniem. Jakby kolejne, głęboko zakorzenione w podświadomości wspomnienie, którego manifestacji właśnie doświadczyła. Ruszyła ponownie, powoli stawiając kolejne kroki. Wyszła z salonu. Bóg śmierci, chichocząc pod nosem, szedł krok w krok za nią, niczym małe kaczątko za swoją matką. Przeszli tak aż do głównego holu na parterze budynku. Elizabeth zatrzymała się gwałtownie, a na jej usta wstąpił szyderczy uśmiech.

                – Długo zamierzasz to robisz, Sutcliff? – powiedziała z wyższością.

Siła, z jaką uderzyło w nią wspomnienie, wywołała zawroty głowy. Zachwiała się i tracąc równowagę, poleciała do tyłu, jednak zręczne ręce boga śmierci uchroniły hrabiankę przed upadkiem. Przyszył ją zimny, nieprzyjemny dreszcz. Odskoczyła jak oparzona, obróciwszy się twarzą do czerwonowłosego. Na jej obliczu królowała panika, której żniwiarz nie potrafił wytłumaczyć.

                – Co jest? – zapytał niepewnie, przyglądając się przedziwnej ekspresji ludzkiego dziecka.

                – Twoje dłonie, to… Nic, wszystko w porządku – wybełkotała nieskładnie. – Powinieneś już iść. Muszę się wyspać – dodała po chwili nieco pewniej, wskazując mężczyźnie drzwi.

                – Spodziewałem się. Jak zwykle wyganiasz mnie, kiedy zaczynam się dobrze bawić – bąknął niezadowolony.

                – Tak, niezwykle mi przykro Sutcliff. Żłobek czas zamknąć. W razie czego, wiesz, jak mnie znaleźć – powiedziała i odwróciła się na pięcie, nie czekając aż bóg śmierci opuści jej dom.
Tym razem wiedziała, że na pewno to zrobi, w końcu, w przeciwieństwie do demonów, shinigami potrzebują snu, a zegar już kilkadziesiąt minut temu wybił dziesiątą.

                Cichy szczek zamka wejściowych drzwi oznajmił subtelnie, że czerwonowlosy shinigami opuścił należący do hrabianki budynek. Zadowolona z tego faktu, Elizabeth pomaszerowała do biblioteki. Dla niej było jeszcze wcześnie. Zawsze uwielbiała żyć w nocy, kiedy cały świat zapadał w sen, kiedy nawet na odludziu, na jakim stanął gmach posiadłości Roseblack, czuć było nostalgiczną ciszę. Tylko wtedy potrafiła się skupić, być w pełni sobą. Pamiętnego dnia, kiedy demon wyrwał ją z objęć brutalnej śmierci, narodziła się na nowo. Skąpana we krwi swych ofiar, została wyniesiona z czarnej otchłani na rękach mrocznego wybawcy, niczym noworodek splamiony krwią matki, po raz pierwszy widzący promień słońca, niesiony na rękach przyjmującego poród lekarza. Tamtego dnia, niewinne serce dziecka wypełniła ciemność, której niedane było poznać nawet większości dorosłych ludzi.

Dziewczyna weszła do biblioteki i lawirując między pękającymi w szwach regałami, wodziła wzrokiem po dobrze znanych sobie tytułach. Ponownie wróciła tu z tą samą nadzieją w sercu, licząc na to, że magiczny tom księgi demonów znów zagości na niewielkim stoliku pod oknem. Pragnęła, by dał jej jakiś znak, powiedział, co powinna zrobić. Jak mogła wypełnić swoje zadanie. Jeżeli na pytanie dziewczyny istniała odpowiedź, bez wątpienia musiała być zawarta w tej książce. Jednak odkąd Sebastian wraz z Królem Piekieł zniknęli w podziemnej otchłani, po tomie zaginął wszelki ślad.

Zrezygnowana Elizabeth oparła się o jeden z regałów i westchnęła ciężko.

                – Proszę, pojaw się. Chciałabym się czegoś dowiedzieć – wyszeptała, spoglądając w sufit.

8 komentarzy:

  1. Ha! Pierwsza :) Rozdział nie zawiera nawet śladowych ilości Sebastiana, więc mogę na trzeźwo go przeanalizować.
    Czyli, Elizabeth dalej nie odzyskała wszystkich swoich wspomnień z demonem pomimo jego deklaracji? A to, szczerze mówiąc, umknęło mi. Jakoś założyłam, że skoro ma tak głęboką ranę w sercu, to dlatego, ze wszystko pamięta. No, nie ważne.
    Grell w żłobku jako niania? Makabryczne. Jako wychowanek? jeszcze bardziej XD Ale rozbawiłaś mnie tym tekstem.
    Ale, ale, czyżby nowy paring GrellxLizz? Myślę, że nie. Lizzy mogłaby go potraktować jako substytut Sebastiana, ale Grell jest wierny demonowi i swojej pile. On się po prostu dobrze bawi ze szlachcianką i nic więcej.
    Mam wrażenie, że Elizabeth nie zdaje sobie sprawy z tego, ze rośnie i potrzebuje budulca. Trzy herbaty dziennie już nie wystarczą ( znając Sebastiana na pewno dosypywał do herbaty jakiś suplement diety, aby nie umarła z wygłodzenia ^^ o ile taki był. Moce piekielne są nieograniczone. Reszta to fikcja literacka)
    I, tak myślę, że tej księgi nie otrzyma, z dwóch przyczyn. Po pierwsze: we wspomnieniach Sebastiana jasno napisałaś, że to on się nią bawił ze śmiertelnikami swojego czasu. Więc do tanga trzeba dwojga. Seth? Ale on jest zdegradowany, nie zemści się, nawet jeżeli to zrobi, nie odzyska poparcia u ojca, nie może sam zawiązywać kontraktów, po prostu dno . Chyba, że jakimś cudem Enepsi, aby zaszantażować Sebastiana, aby został z nią na wieczność. W końcu wiedza o jedynej prawdziwej miłości demona to bardzo potężna broń. Raczej nie zabiłaby Lizzy, bo wówczas foch od Sebastiana gwarantowany. Ale szantażowanie tej dwójki? Jak najbardziej. Tym bardziej, że myślę, że ona naprawdę zagra na dwa fronty.

    Lizzy rzut kamieniem - chowam się, aby samej nie oberwać za moje herezje ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahah, nie spodziewałam się. No, dobra, przez kilka sekund wydawało mi się, że Lizz może być w ciąży, Ale analiza czasu i wszystkiego to wykluczyły (chyba, że ciąża z demonem trwa dłużej xDDD)
    Tak poza tym, mam szczerą ochotę dobić Grella, więc przekaż mu to. Jakoś tak zaczyna mi działac na nerwy.
    Congrats za napisanie licencjatu~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, ja miałam tak tylko z Grellem. Czytam pierwsze zdanie: "Nim lekcje Lizzy dobiegly końca, Grell zdążył zajść..." Dwa razy przecieralam oczy, by zorientować się, że mam omamy wzrokowe XDDD

      Usuń
    2. xD No cóż, przejęzyczenie x3

      Usuń
  3. Jako że pierwsza rzeczą jaką chcę zrobić, to po prostu się zabić, nie sklecę zbyt długiego komentarza ;-; Już nie mg się doczekać, aż zacznie się akcja;) Rzuciło mi się jedynie w oczy, że zamiast "starszy mężczyzna", czy jakoś tak, napisalas "straszny". No chyba że to zamierzone. Mam wrażenie, że rozdział jak rozdział, ale zaciekawil mnie wątek z Grellym. Co z tym jego dotykiem???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że to jednak tylko pamięć komórkowa (tak bardzo drastycznie obdzieram to z wszelkiej romantyczności).

      Usuń
  4. Mega *^* Trochę martwię się o Lizz, ale widzę jakąś nadzieję :D
    Błędów nie znalazłam :D Może dlatego, że pochłonęłam ten rozdział w szkole na informatyce, ale ćsiii xD
    I wybacz mi tak długą nieobecność :( Naprawdę obiecuję, że wtym tygodniu wszystko będzie skończone.
    I gratuluję skończenia licencjatu :3

    Ściskam mocno <3
    Mai

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, no właśnie co tak się dzieje je więcej niż jak był Sebastian a słabnie... Grell i nianka w żłobku nie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.